ROZDZIAŁ PIĄTY

Bernadette czuła palącą, bezsilną złość. Pokonał ją, ale jej zdaniem, nie całkiem uczciwie.

– Od kiedy się pan tu ukrywa?

Był rozbawiony i śmiał się z triumfem.

– O nie, nie, moje wschodzące światło dnia! Proszę tylko nie próbować tłumaczeń. Nie przyjmę żadnego z nich. Przyszedłem na ten taras, kiedy pani udała się do gotowalni. Poza tym można mnie było bardzo łatwo zobaczyć, odkąd się tu zjawiłem parę godzin temu.

Rozłożył ręce z błazeńską przesadą.

– Miała pani wszystkie szanse, żeby mnie zidentyfikować: tańczyłem koło pani trzy razy, stałem razem z ludźmi, którym się pani przyglądała, brałem szampana z tacy kelnera jednocześnie z panią i za każdym razem prześlizgnęła pani po mnie wzrokiem.

Nie było wątpliwości, że mówił prawdę. Jedno, co mogła zrobić, to tylko umniejszać jego zwycięstwo.

– Teraz rozumiem, że przeceniłam pana, Dantonie. Wierzyłam, że jest pan prawdziwą indywidualnością. Widzieć pana jako jednego z wielu – to dla mnie bolesne rozczarowanie. Nie było warto robić tego pojedynku.

Jego uśmiech świadczył, że uwagi Bernadette nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.

– A któż to sprawił, że było ich aż tylu, jak myślisz, Bernadette. Uwierz mi, to nie przypadek. Słówko tu czy tam… sugestia… serdeczna rada. Muszę przyznać, że to nie był oryginalnie mój pomysł – Edgar Allan Poe ukrył list, którego wszyscy szukali w najbardziej oczywistym miejscu – a ja sprytnie to wykorzystałem.

Ukryty! Teraz zrozumiała, co miał na myśli ojciec. Danton był niesłychanie sprytny, robił, co chciał, i używał innych, aby się za nimi ukryć. Ta lekcja podziałała na nią otrzeźwiająco, uświadomiła jej bowiem, jak łatwo udawało mu się manipulować innymi ludźmi, aby osiągnąć swój cel.

– A jeśli idzie o indywidualność – wycedził – to pod tym względem też jestem w porządku. Grałem z tobą uczciwie, Bernadette. To ty po prostu nie zwróciłaś uwagi na znak. Jestem jedynym Ludwikiem XIV zfleur-de-lis.

Wskazał dłonią marszczony koronkowy żabot, na którym ostentacyjnie lśnił francuski znak heraldyczny zrobiony ze wspaniałych diamentów. Bernadette pamiętała, że prześlizgnęła się po nich wzrokiem, uznając wtedy, że to zabawa – ale Danton na pewno nie nosiłby imitacji.

– Wiele kobiet zwróciło na nie uwagę – powiedział, podkreślając znowu z wyraźną przyjemnością jej porażkę.

Bernadette widziała dostatecznie dużo drogiej biżuterii, by mieć pojęcie, ile taka rzecz może kosztować, i była oburzona, że wydaje tyle pieniędzy jedynie dla kaprysu, na jeden wieczór!

– Co za marnotrawstwo pieniędzy. To musiało pana kosztować co najmniej sto tysięcy dolarów – odcięła z pogardą.

– O ile pamiętam, nie dostałem reszty… ale się opłaciło, bo udało mi się coś pani udowodnić… a na dodatek jestem pewien, że okaże się to dobrą inwestycją – jego usta zacisnęły się lekko w grymasie, który był zmysłowy i niepokojący zarazem. – Czy wreszcie dowiodłem, że mam rację?


Bernadette ciągle broniła się przed przyznaniem się do porażki.

– Czy tak się sam pan widzi, Dantonie? Jaki wspaniały Król-Słońce? – kpiła.

Znowu się zaśmiał.

– Francuz z pochodzenia, dekadent, grzesznik próżny, ekstrawagancki… Czy to nie tak mnie pan widzi, Bernadette? Niech pani sama przyzna, robiłem wszystko, żeby pani ułatwić zadanie.

W pewnym sensie miał rację. Ale ta charakterystyka umieszczała go na tym samym poziomie, na którym znajdował się jej przyrodni brat, Alex, a tymczasem charakter Dantona był znacznie głębszy, znacznie bardziej złożony… miał tyle warstw, których jeszcze nie poznała, które ledwie zaczęła dostrzegać. To było niepokojące spostrzeżenia, ale potwierdzały jej silne dowody. Wykorzystał nawet jej przyrodniego brata, by ją zmylić. Nadszedł czas, żeby zrewidować swoje sądy

– Nie. Nie tak pana widzę – powiedziała szczerze i spokojnie. Był o wiele bardziej niebezpieczny. Nie była nawet pewna, czy Rasputin i Mefistofeles był równie niebezpieczni.

Nie odpowiedział od razu. Jego milczenie i spokój stworzyły wrażenie dziwnego bezruchu, od którego zadrżało jej serce.

– A więc zmieniła się pani – powiedział łagodnie.

I coś w jego głosie sprawiło, że zrodziło się w niej dziwne przyjemne uczucie. Ale umysł natychmiast przystąpił do obrony, wyczulony na każdy objaw słabości.

– To absurd – rzuciła. Jej zasady i ambicje nie zmieniły się ani na jotę od czasu, kiedy go poznała sześć lat temu.

Wzruszył ramionami, a następnie zaczął zdejmować swoją maskę.

– Wtedy była pani zajęta wyłącznie sobą. Wręcz obsesyjnie. – Zdjął perukę z długimi wijącymi się Sokami i położył ją razem z maską na szerokim oparciu balustrady. – Wspaniały umysł, myślałem, tylko ograniczony wskutek okoliczności.

Żartobliwy uśmiech pojawił się na jego ustach, gdy się do niej odwrócił i Bernadette nie znalazła w jego lśniących czarnych oczach szyderstwa.

– Czerń i biel, Bernadette. Ale teraz nadchodzi świt świadomości… zrozumienie odcieni… i moją nagrodą jest prawo do zdjęcia twojej maski.

Używał metafor jej kostiumu jako broni przeciwko niej, a Bernadette była tak zaskoczona tym, jak ją oceniał – czyżby miał rację? – że dopóki jego ręce nie uniosły się ku jej twarzy, znaczenie ostatnich słów nie dotarło do niej. Zanim zdążyła się zastanowić, instynktownie uchyliła się przed jego dotykiem. Serce jej waliło jak oszalałe. Cofnęła się pół kroku i próbowała unieść ramię, żeby się osłonić.

– Nie przyznajesz mi zwycięstwa? – zadrwił.

– Jak mnie rozpoznałeś? – zażądała odpowiedzi, starając się zyskać na czasie, aby zapanować nad wszystkim, co się z nią działo.

– Szukałem kobiety, która się w tłumie wyróżnia. Była tylko jedna – odpowiedział po prostu.

– Było kilka wyróżniających się kostiumów.

– Ale tylko jeden taki, jaki ty mogłaś wybrać.

– Dlaczego? Skąd mogłeś wiedzieć?

– Ciemność – światło, noc – dzień, grzech – czystość, dobro – zło, rozpacz – nadzieja. Krzyczałaś do mnie. Wygłaszałaś kazanie. I zaofiarowałaś mi, co chcę teraz wziąć.

– Nie – wyszeptała, wstrząśnięta, że tak łatwo ją rozszyfrował.

– Tak – powiedział niskim gardłowym głosem. Hipnotyzując ją wzrokiem zdjął jej maskę i odłożył na balustradę. – To jest łup zwycięzcy.

Otoczył jej talię ramieniem i przyciągnął ją bliżej, zamykając ją w swym twardym uścisku.

Bernadette wzniosła ręce w bezsilnym proteście.

– Nie! – krzyknęła w uniesieniu. – Tylko maskę! Na to się umówiliśmy.

Jego oczy lśniły, zatopione w jej oczach, gdy palcami przeczesywał jej włosy i bezlitośnie gładził kark.

– Bernadette, to jest zdjęcie maski – powiedział ochrypłym głosem, nachylając się w jej stronę.

I nie mogła się przed nim uchylić. Był zbyt silny. I w jakiś sposób ten wymuszony kontakt z jego ciałem pozbawił ją sił. Jej biodra dygotały pod naciskiem jego silnych bioder. Jej brzuch drżał w przeczuciu jego męskich kształtów, przed którymi nie bronił jej cienki szyfon spódnicy i trykoty jej kostiumu.

Poddała się jego silnej, palącej namiętności i woli, opanowana przez doznania, jakie wzbudziła w niej ta bezwzględna inwazja. Jej palce przylgnęły do jego ramion, a potem przesunęły się ku górze i zanurzyły w gęstych wijących się włosach na tyle głowy, i tu zacisnęły się i przywarły. Jej ciało zbliżyło się jeszcze, chcąc wykorzystać całą intymność kontaktu.

Nie wiedziała, kiedy skończył się pocałunek. Wargi Dantona musnęły jej wargi – oddychał ciężko.

– Nawet ty ulegasz namiętności, Bernadette. Twój pocałunek jest równie słodki jak nektar bogów… ale znacznie bardziej oszałamiający.

Zanim udało jej się opanować, jego pełne wargi ponownie napotkały jej wargi, kształtując je, pieszcząc i wzbudzając w niej coraz więcej i więcej oszałamiających doznań, przenosząc ją w inną rzeczywistość w której nie należała już do siebie, w której musiała być z nim stopiona w jedno i nic innego się nie liczyło.

A potem jego ramiona przygarniały jej ciało, jego wargi muskały jej włosy i szeptały w pośpiechu:

– Na próżno z tym walczysz, Bernadette. Przyznaj sama: jestem dla ciebie tak samo podniecający jak ty dla mnie. Dlatego przyszłaś na bal, dlatego ja przyszedłem., i oboje chcemy stąd wyjść. Wyjdź teraz ze mną. Bądź ze mną. Poznamy nasze głębie, poznamy wszystko, co można poznać… tak jak nikt nigdy jeszcze tego nie zrobił.

Tak, tak, tak… myślała w radosnym uniesieniu, dopóki nie odzyskała zdrowych zmysłów. Wspomnienie jego „wielbicielek" nagle wzbudziło w niej uczucia skrajnie przeciwne do pokusy, by przyjąć jego propozycję, i wraz z tym nadeszło otrzeźwiające poczucie wstydu, że tak łatwo i tak całkowicie poddała się jego władzy.

I ból – ból podeptanej dumy i naruszonej autonomii, ból kryjący się w stwierdzeniu, że jest powolna temu człowiekowi jak każda inna kobieta, ból świadomości, że on wie teraz, na co może sobie z nią pozwolić, ból rozrywający jej oszalałe serce na kawałki, ściskający jej klatkę piersiową stalową obręczą.

Och, nie… nie – protestowała rozpaczliwie, walcząc o oddech. Nie może przecież dostać teraz ataku astmy. Nie teraz! Nie przy nim!

Ale bez względu na wysiłki, symptomy nie ustępowały. To było nieuniknione. Nie mogła ich powstrzymać.

Opuściła ręce na jego ramiona i próbowała go odepchnąć. Ale jej mięśnie były jak z wody. Jej ciało wiło się w uścisku. Otworzyła usta, starając się rozpaczliwie chwycić trochę powietrza, ale gardło ściskał jej spazm.

– Bernadette? – spojrzał na nią z przerażeniem.

Nie mogła mówić. Słyszała swój straszny chrapliwy oddech i poczuła upokorzenie i rozpacz. Uderzyła go, żeby ją puścił. Jego uścisk osłabł. Bernadette rozpaczliwie chwyciła małą torebkę wieczorową zawieszoną w przegubie dłoni, rozerwała sznurek, który ją zamykał i szukała lekarstwa.

Jej drżące palce zacisnęły się na opakowaniu. Wyrwała się z objęć Dantona, odwróciła się do niego plecami, wyginając się w spazmach. Okropny świszczący oddech wreszcie ucichł. Łzy wytrysnęły jej z oczu. Nie mogła znieść myśli, że musi w tak upokarzającym stanie stanąć teraz naprzeciw Dantona.

– Proszę – wykrztusiła. – Zostaw mnie. Nie chcę, żebyś się do mnie zbliżał! Nigdy więcej! Jesteś najpodlejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałam!

Delikatnie otoczył dłońmi jej ramiona, tak, że poczuła ciepło emanujące z jego ciała.

– Nie mów tak! – Mówił spokojnie, ale z naciskiem, zmuszając ją do uwagi. – Mogę ci pomóc, Bernadette. Uwierz mi. Mnóstwo ludzi cierpi na astmę. Przykro mi, jeśli to ja spowodowałem atak, ale skąd mogłem wiedzieć, zresztą jest już po wszystkim. Musimy iść naprzód, a nie wracać w przeszłość. Nasza znajomość…

– Jest skończona! Tak samo jak pojedynek! – Bernadette natarła z całą gwałtownością, na jaką mogła się zdobyć.

Jeśli sądzi, że namówi ją, by popełniła taki sam błąd jak jej matka, bardzo się mylił. Nigdy, nigdy, nigdy nie zostanie kochanką bogatego człowieka, bez względu na to, jak silne było pożądanie. Nienawidziła go za to, że wzbudził w niej rozwiązłą słabość.

– Wygrałeś! – powiedziała gorzko. – To już skończone! Proszę, odejdź!

– Jeśli tak wygląda zwycięstwo, to przegrałem – wyszeptał znacząco, z uczuciem.

Obrócił ją tak, że stała teraz twarzą do niego, a ona nie czuła się jeszcze na tyle dobrze, by móc mu się przeciwstawić. Ale jej oczy błyszczały z wściekłością zranionej dumy.

– Zabierz ręce, Dantonie Fayette. Raz na zawsze!


Bo będę krzyczała z całych sił. I będziesz żałował tego dnia aż do śmierci!

Jego twarz natychmiast zesztywniała, a potem urągliwy szyderczy wyraz pojawił się znowu w jego wyrazistych czarnych oczach.

– W porządku – powiedział i również w jego głosie pojawiło się szyderstwo. Głowę odchylił do tyłu, jego oczy zwęziły się i zaczęły wysyłać błyskawice, które godziły prosto w jej duszę. – Jeśli tego właśnie chcesz.

Oboje dobrze wiedzieli, czego pragnęła kilka minut temu, i to przejęło ją dreszczem, a wstyd doprowadzał ją do szaleństwa.

– Dokładnie tego! – odkrzyknęła, z całą siłą broniąc się przed tym strasznym, bezrozumnym pożądaniem.

Zdjął dłonie z jej ramion i uśmiechnął się spokojnym, leniwym uśmiechem z odrobiną rozbawienia.

– Nie możemy więc grać otwarcie – wycedził.

– Będę musiał postępować po swojemu. Twój upór nie pozostawia mi wyboru. Musisz dostać nauczkę

Jaką nauczkę? myślała Bernadette rozwścieczona jego arogancją. To on powinien dostać nauczkę, że nie może mieć każdej kobiety, która mu się podoba. Przynajmniej ona jedna nie stała się ofiarą jego chwilowej zachcianki.

Podszedł do balustrady, odwrócił się, oparł się o nią i skrzyżował ramiona.

– Twój ojciec chce kupić ode mnie wyspę – oświadczył leniwie, bez specjalnego zainteresowania. – Czy powiedział ci to?

– Tak – wyrzuciła Bernadette, zła na siebie za to, że ciągle pozostawała w jego towarzystwie, gdy jedyną rozsądną rzeczą byłoby odejść.

– Jest to jeden z kilku prawdziwych rajów, jakie zostały na tej ziemi – mówił łagodnie. – Ciągle nie skażony współczesną cywilizacją. Życie jest tam proste i szczęśliwe. Bez zegarów. Bez stresu. Bez napięcia.

– Tubylcy są prawie wyłącznie Polinezyjczykami czystej krwi. Szczególni ludzie, naprawdę. Otwarci i przyjaźni. Myślę, że byś ich polubiła.

Zatrzymał się. Bernadette oszołomiła zmiana tematu i poczuła się dotknięta, że mógł tak łatwo, w ciągu minuty czy dwu, przejść od namiętnego pożądania do chłodnego przeciwstawiania zalet swojej wyspy.

– Oczywiście ta sytuacja nie będzie mogła pozostać bez zmian, jeśli twój ojciec zbuduje tam wielki nowoczesny ośrodek turystyczny – Danton ciągnął dalej, jakby rozwiązał ten problem.

– Z drugiej strony muszę wziąć pod uwagę, że zaproponował mi ogromną sumę.

– Czy potrzebujesz pieniędzy, Dantonie? – rzuciła Bernadette z sarkazmem.

– Nie. Mówiąc szczerze, mój majątek wystarczy na kilka pokoleń – uśmiechnął się do niej jak rekin po udanym posiłku.

I tym właśnie był! Gładkim, żarłocznym rekinem. Bernadette odwróciła się, by odejść, wściekła na siebie za to, że mógł jej się choć trochę podobać.

– Zaczekaj! – powiedział rozkazująco.

Nie wiedziała, dlaczego go nie zignorowała, ale jej stopy przestały się poruszać, a zdradzieckie serce zamarło w oczekiwaniu.

– Proszę, odwróć się – powiedział niskim, przekonującym głosem, który jeszcze skuteczniej pozbawił ją resztek własnej woli.

– Dlaczego? – domagała się odpowiedzi, pragnąc to skończyć, a jednocześnie niezdolna się poruszyć.

– Ponieważ chcę widzieć twoją twarz.

– Nie. – Było ją stać przynajmniej na tyle niezależności.


– Mam dla ciebie propozycję. Wyprostowała się.

– Nie jestem zainteresowana.

– Propozycja związana z interesem.

Jej ciekawość została podrażniona do tego stopnia, że chciała usłyszeć, co miał do powiedzenia. Skoncentrowała się na tym, by jej twarz nie wyrażała nic oprócz chłodnego zainteresowania. Następnie obróciła się, bardzo powoli, wyprostowała z godnością.

Danton nawet nie drgnął. Na jego twarzy malował się wyraz bezlitosnej obojętności, oczy były dziwnie nieprzeniknione. Żadnego szatańskiego rozbawienia, żadnego szyderstwa, żadnego niebezpiecznego błysku, tylko intensywne skupienie i uwaga, które nie zdradzały tego, co myśli.

– Propozycja związana z interesem? – powiedziała z kpiną i niewiarą.

Jego wargi wygięły się nieznacznie.

– Jak wiesz, twój ojciec chce kupić moją wyspę. Mam zamiar tobie pozostawić decyzję, czy mam mu ją sprzedać, czy nie.

– A więc decyduję na korzyść mego ojca! – odrzuciła, nie zatrzymując się, by się zastanowić, reagując raczej przeciw Dantonowi niż na korzyść ojca.

– Czy tak wygląda twój rzetelny osąd, Bernadette? – zapytał z zimnym, przenikliwym wyrazem twarzy, a jego wargi zacisnęły się w grymasie ponurej bezwzględności.

– Jest jeden warunek, zanim twoja decyzja stanie się ostateczna.

I nagle niebezpieczny błysk znowu zjawił się w jego oczach. Bernadette zesztywniała instynktownie oczekując i przygotowując się na atak.

– Na miesiąc… musisz przyjechać i żyć na wyspie.

Kiedy ten miesiąc się skończy… jakąkolwiek podejmiesz decyzję… czy Te Enata ma przejść w ręce twego ojca, czy nie… ta decyzja będzie wiążąca i nieodwołalna. Jeden miesiąc twojego życia, Bernadette, aby zdecydować o przyszłości wyspiarzy. Oto moja propozycja!

Загрузка...