Obudził ją szum wody. To Daniel brał prysznic w maleńkiej łazience. Ziewnęła szeroko i przeciągnęła się z rozkoszą, po raz pierwszy od wielu tygodni pogodnie myśląc o nadchodzącym dniu. Zadzwonił telefon. To pewnie budzenie, pomyślała. Podniósłszy słuchawkę, wymruczała „dziękuję” i już miała się rozłączyć, gdy usłyszała ostry damski głos.
– Chcę rozmawiać z Danielem Raife’em – oznajmiła tamta kobieta.
– Obawiam się, że Daniel nic może w tej chwili podejść do telefonu – odparła Lee.
– Oczywiście! – prychnęła nieznajoma. – Nigdy go nie ma, kiedy jest naprawdę potrzebny.
– Przepraszam, ale kto mówi?
– Caroline Jenkins. Zostawił mi wiadomość, żebym zadzwoniła. Proszę mu powiedzieć, że może mnie zastać pod numerem trzy. pięć, siedem…
– Chwileczkę…
– Nie zapisuje pani? – obruszyła się Caroline.
– Szukam długopisu – odparła Lee. – Już mam. Trzy, pięć…
Caroline Jenkins dyktowała numer tak powoli, jak gdyby miała do czynienia z wyjątkowo nieinteligentną osobą.
– Jest pani pewna, że dobrze pani zapisała? – zapytała wreszcie z przekąsem.
– Najzupełniej.
– Dobrze. Będę tu jeszcze godzinę, później można mnie zastać w domu.
– Czy Daniel zna pani domowy numer?
– Oczywiście, że tak. Tylko niech pani nie zapomni, dobrze? – przypomniała.
Dopiero gdy Lee odłożyła słuchawkę, dotarło do niej, że osobą, z którą właśnie rozmawiała, jest matka Phoebe.
– Kto dzwonił? – zapytał Daniel, stając w drzwiach.
– Caroline. Powiedziała, że zostawiłeś jej wiadomość.
– Skąd, to ona zostawiła mi wiadomość na automatycznej sekretarce – sprostował. – Kiedy oddzwoniłem, nie zastałem nikogo, więc zostawiłem jej ten numer. Lepiej będzie, jak się dowiem, o co jej chodzi.
– Mam wyjść?
– Po co? Żebym mógł swobodnie porozmawiać z kobietą, której nie widziałem od dwóch lat? Zostań, jesteś mi potrzebna.
– Mówiąc to, wystukiwał numer telefonu Caroline. – Halo, Caroline? Tu Daniel. O co chodzi?
Ze słuchawki dobiegł Lee piskliwy głos, którego właścicielka była wyraźnie zdenerwowana. Daniel słuchał reprymendy z niezadowoloną miną.
– Oczywiście, że widziałem – odezwał się w końcu. – Nie, nie ukrywałem tego, ale szczerze mówiąc, nie sądziłem, że cię to interesuje. – Zasłoniwszy mikrofon słuchawki dłonią, zwrócił się do Lee: – Ktoś przesłał jej faksem ten artykuł z „Woman ot the World”, dlatego jest taka wściekła.
– Jak mogłeś do tego dopuścić?! – Caroline wrzasnęła tak głośno, że stojąca parę kroków od telefonu Lee usłyszała ją wyraźnie.
– Dopuścić?! – powtórzył Daniel, teraz już naprawdę rozzłoszczony. – Posłuchaj mnie, Caroline. To się stało, bo musiało się stać i wiesz co? Jestem dumny z mojej córki, bo nie tylko jest mądra, ale i piękna, a w dodatku ma dość odwagi, by sama pokierować swoim życiem.
To powiedziawszy, rzucił słuchawkę na widełki.
– A ja jestem dumna z ciebie – oznajmiła Lee, zarzucając mu ręce na szyję.
– Szczerze powiedziawszy, ta kobieta tak mnie denerwuje, że czasem z przekory mówię rzeczy, których nie jestem tak do końca pewny – przyznał.
– Nie wierzę. Zwykle właśnie kiedy jesteś wściekły, mówisz dokładnie to, co myślisz.
W dobrych nastrojach zeszli na dół na śniadanie, a następnie pospieszyli do samochodu. Ten jednak nie chciał zapalić. Daniel na próżno raz po raz przekręcał kluczyk w stacyjce, auto ani drgnęło. Chcąc nie chcąc, zamówili taksówkę, która jak na złość przyjechała dopiero po dwudziestu paru minutach. Obiektywnie niedługa podróż z Carlisle do Gretna Green zdawała się trwać całą wieczność. Daniel otępiałym wzrokiem wpatrywał się w zegarek.
– Spóźniliśmy się – stwierdził ze smutkiem. – Na pewno już zaczęli.
Gdy znaleźli się przed urzędem, spostrzegli grupkę ludzi stojących u drzwi wejściowych, na próżno jednak wypatrywali Phoebe i Marka. Mogło to oznaczać tylko jedno.
– Wychodzą – powiedział ktoś. – Ach, czyż nie wyglądają wspaniale?
Lee i Daniel spojrzeli na młodą parę i oniemieli.
– To nie oni – wykrztusiła wreszcie Lee. – Nic nie rozumiem, przecież mieli być pierwsi.
Weszła do budynku, gdzie zaczepiła jakiegoś urzędnika.
– Przepraszam, czy był jeszcze jakiś ślub przed tym?
– Nie – odparł urzędnik. – Ten był pierwszy.
– A Phoebe Raife i Mark Kendall?
– Ach, ci. Odłożyli ceremonię na popołudnie. Zdaje się, że się pokłócili.
Lee wybiegła z budynku, by jak najprędzej obwieścić cudowną nowinę Danielowi.
– Jak my ich teraz znajdziemy? – zapytał, gdy przekazała mu wiadomość.
To był pewien problem. Mogli wprawdzie chodzić po mieście, pokazując ludziom okładkę „Woman of the World” i pytając, czy nie widzieli Phoebe, ale równie dobrze mogli zmarnować w ten sposób pół dnia.
– Znasz to miejsce – zauważył Daniel. – Jak myślisz, dokąd mogli pójść?
– Przez chwilę Lee nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, ale nagle przypomniało jej się, że Jimmy i ona również pokłócili się, a wtedy sama powędrowała polną drogą do słynnej kuźni. – Mogą być w kuźni – powiedziała. – Szybko!
– Ale chyba minęlibyśmy ich po drodze – wyraził wątpliwość Daniel.
– Nie, jeśli poszli polną drogą;
Wsiedli zatem ponownie do taksówki i udali się do starszej części Gretna Green, gdzie przeważały małe bielone domki, otoczone uroczymi ogródkami. Panowała tam sielska atmosfera, sprzyjająca rozmyślaniom, jakie przed wielu laty prowadziła w tym miejscu Lee.
Tym razem jednak nie było na to czasu. Obydwoje szybkim krokiem ruszyli do kuźni, skąd dochodził głos przewodnika. Phoebe stała w rogu pomieszczenia, ze smutkiem przysłuchując się opowieści o niegdysiejszych zaślubinach, które miały tu miejsce. Miała na sobie sukienkę w delikatne pastelowe kwiaty, a jej włosy zdobiło kilka rumianków. W dłoni trzymała niewielki bukiecik.
– Jest sama – szepnął Daniel. – Miałaś rację, zdążyliśmy. Lee ściskała mocno kciuki, by Daniel nie powiedział w tym niezmiernie ważnym momencie niczego, co mogłoby jeszcze bardziej oddalić go od córki. Phoebe, która właśnie ich spostrzegła, ruszyła w kierunku wyjścia.
– Witaj, tato – odezwała się, przyglądając mu się badawczo.
– Pojechałem za tobą, bo… – zawahał się. – Bo mam ci coś szalenie ważnego do powiedzenia. Chciałem ci to pokazać – wyjął z torby „Woman of the World” – i powiedzieć, że jestem z ciebie bardzo dumny.
– Och, tatusiu – zawołała, rzucając mu się na szyję. – Naprawdę jesteś ze mnie dumny? Naprawdę? – dopytywała się.
– Naprawdę – zapewnił. – Mam dla ciebie jeszcze jedną wiadomość. Linnon chce podpisać z tobą ten kontrakt. Masz jak najszybciej zadzwonić do Brendy.
– Cudownie! – ucieszyła się. – Gdzie telefon?
– W pobliżu jest hotel – wtrąciła się Lee. – Pewnie mają tam telefon. A nie chcesz zaczekać tu na Marka?
Phoebe miała taką minę, jak gdyby dopiero w tej chwili przypomniała sobie o jego istnieniu.
– On nie wie, że tu jestem – odparła. – Zresztą, ja też nie wiem, gdzie on jest.
– Możesz nam o tym opowiedzieć przy filiżance dobrej mocnej herbaty – zaproponował Daniel.
Gdy znaleźli się w maleńkiej hotelowej restauracji, Phoebe poszła zadzwonić do Brendy. Daniel odprowadzał córkę wzrokiem przepełnionym triumfem i miłością, ale gdy sięgnął ukradkiem po dłoń Lee, jego ręka drżała.
– Opowiedz nam teraz o Marku – poprosił, kiedy Phoebe zjawiła się z powrotem. – Jesteśmy zaproszeni na ślub?
– Nie zamierzam wyjść za niego, tato. Uciekłam, bo…
– … bo chciałem narzucić ci swoją wolę? – podsunął Daniel.
– Właśnie. Okazało się, że Mark jest jeszcze bardziej nieznośny niż ty. Przez całą drogę kłóciliśmy się o moje zarobki, bo on nie może się z tym pogodzić, że jestem w stanie zapłacić za nas dwoje. Tak więc zdecydowałam, że na razie koniec z mężczyznami.
– Niektórzy nie są tacy najgorsi – zauważyła Lee, starannie unikając Wzroku Daniela. – Ale rzeczywiście, teraz nie będziesz miała czasu na randki.
– Mam już szczegółowy plan – obwieściła Phoebe. – Przez jakiś czas będę modelką, a gdy skończę dwadzieścia pięć lat i zarobię całą górę pieniędzy, pójdę do Oksfordu.
– Do Oksfordu? – Daniel powtórzył z niedowierzaniem.
– Jasne, od samego początku miałam taki zamiar, ale nie dałeś sobie tego powiedzieć – odparła, czule klepiąc ojca po ramieniu.
Daniel spojrzał w kierunku wejścia.
– A oto i nasz pan młody – mruknął.
Na twarzy Marka odmalowało się niezadowolenie.
– Pewnie już namówiliście ją, żeby zrezygnowała – powiedział na powitanie.
– Nie było takiej potrzeby – odrzekła Lee. – Phoebe doskonale wie, że żadne z was nie dojrzało jeszcze do małżeństwa. Chyba ty też to rozumiesz.
– Wszystko byłoby w porządku, gdybyś nie skąpiła mi moich własnych pieniędzy – zirytował się Mark. – To wszystko twoja wina i gdybyś…
Nie dokończył, gdyż mocna pięść Daniela wylądowała na jego szczęce, w wyniku czego wyciągnął się jak długi na podłodze.
– Przepraszam – mruknął Daniel, rozmasowując sobie dłoń. – Nie chciałem zachowywać się jak dzikus, ale nie pozwolę, żeby ktoś obrażał moją przyszłą żonę.
– Och, jak cudownie! – wykrzyknęła z prawdziwą radością Phoebe. – Już myślałam, że nigdy do tego nie dojdzie.
– Ale… – zaczęła Lee, zaskoczona obrotem wydarzeń.
– Kochanie – odezwał się Daniel, podnosząc rękę. – Osiwiałbym, gdybym miał czekać na twoją decyzję, więc nie zamierzam tego robić, zwłaszcza po ostatniej nocy. A więc przestań się wahać i daj mi wreszcie odpowiedź, żebyśmy mogli wziąć ślub.
– Rozumiem, że moja odpowiedź powinna brzmieć „tak”? – roześmiała się.
– Innej nie przyjmę do wiadomości. Może nie jestem najlepszą partią, bo zachowuję się protekcjonalnie i apodyktycznie, ale cię kocham. Chodźmy zaraz do tej kuźni i weźmy ślub.
– Ale to nie jest oficjalna ceremonia – przypomniała mu Lee.
– Nieważne, oficjalną urządzimy po powrocie do Londynu. Zależy mi na tej w kuźni, bo wiem, że słowa danego tutaj na pewno nie złamiesz.
Lee wahała się jeszcze przez chwilę, zbierając w sobie odwagę, by wykonać ten decydujący krok.
– Dobrze, wyjdę za ciebie – odpowiedziała wreszcie, podając mu rękę.
Razem z uśmiechniętą Phoebe i nadąsanym Markiem powędrowali z powrotem do kuźni, gdzie stało jeszcze to samo kowadło, które było niemym świadkiem błędu, jaki Lee popełniła przed prawie czternastoma laty. Tym razem jednak wiedziała, że decyzja, jaką właśnie podjęła, jest najsłuszniejszą decyzją w jej życiu.
Stanąwszy po obu stronach kowadła, Lee i Daniel wzięli się za ręce.
– Ja, Daniel, biorę wszystkich tu obecnych na świadków, że odtąd Leonie będzie moją umiłowaną żoną.
– Ja, Leonie, biorę wszystkich tu obecnych na świadków, że odtąd Daniel będzie moim umiłowanym mężem.
Wtedy przewodnik uderzył młotem w kowadło i zawołał:
– Niech się tak stanie!