ROZDZIAŁ DRUGI

Ledwo Lee zdążyła wejść do studia następnego ranka, a już wiedziała, iż dzień ten z pewnością nie będzie należał do udanych. Jedna z modelek spóźniła się, inna była przeziębiona, nie przywieziono na czas jakiejś sukienki, zaginęła gdzieś para kolczyków, a na domiar złego fryzjerka i kosmetyczka nieustannie skakały sobie do oczu. W rezultacie o godzinie trzeciej po południu, kiedy planowo sesja miała dobiegać końca, Lee z niezadowoleniem stwierdziła, że wykonała dopiero połowę pracy.

– Dziesięć minut przerwy – oznajmiła. – Spróbujcie się odprężyć, dobrze?

Gillian, jej asystentka, zaczęła roznosić filiżanki gorącej kawy, ona sama natomiast krytycznym okiem przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze. Miała na sobie stare dżinsy i sportową koszulę. Jej jasne włosy były ściągnięte w kucyk i przewiązane kolorową wstążką. Przynajmniej wyglądam na kogoś, kim jestem, czyli na osobę ciężko pracującą, a nie jakąś tam ufryzowaną małą kobietkę, pomyślała z przekąsem. Z westchnieniem udała się do swego biura, ale zatrzymała się w progu, zdumiona widokiem najpiękniejszej kobiety, jaką w życiu spotkała.

Nieznajoma była wysoka i smukła, a jej twarz wyróżniała się niesłychaną łagodnością i regularnością rysów. Lśniące włosy miały naturalny odcień miedzi, co szczególnie podkreślało ciemnoniebieską barwę jej oczu. Lee zamrugała gwałtownie powiekami, zastanawiając się intensywnie, dlaczego ta urodziwa twarz wydaje jej się dziwnie znajoma.

– Czy była pani ze mną na dziś umówiona? – spytała zaskoczona. – Z jakiej jest pani agencji, panno…?

– Nie jestem modelką. – Uśmiechnęła się nieznajoma. – Chociaż bardzo chciałabym nią zostać. My się już znamy.

– Ach, oczywiście. Nie poznałam cię w pierwszej chwili. Zresztą, wtedy było ciemno i padał deszcz…

– A poza tym, była pani zajęta kłótnią z moim tatą – podsunęła Phoebe, chichocząc.

– Naprawdę masz tylko piętnaście lat? – zapytała Lee. Dziewczyna miała dyskretny makijaż, zrobiony wprawną ręką i z łatwością mogłaby uchodzić za dwudziestolatkę.

– Za parę miesięcy skończę szesnaście. Naprawdę bardzo chciałam panią poznać, pani Meredith. Sonya wiele mi o pani opowiadała.

– A mnie mówiła, że interesujesz się modą. – Uśmiechnęła się Lee.

Nie dało się nie zauważyć, iż Phoebe Raife obdarzona była doskonałym gustem. W tej chwili miała na sobie luźną sukienkę z białej bawełny, wokół szyi zaś zamotała jedwabną apaszkę, która świetnie korespondowała z kolorem jej oczu.

– Obawiam się, że mam jeszcze ze trzy godziny pracy – westchnęła Lee. – Chyba lepiej będzie, jak pójdziesz na razie do domu i wrócisz tu później.

– A nie moglibyśmy usiąść gdzieś w kąciku i przyglądać się pani pracy? – poprosiła Phoebe’a.

– Już sobie wyobrażam, co by na to powiedział twój ojciec – zachichotała Lee.

– Naprawdę? A co takiego by powiedział? – usłyszała za plecami głęboki męski głos. ‘

Odwróciwszy się na pięcie, ujrzała wesoło uśmiechniętego właściciela owego głosu. Jego pogodny wyraz twarzy sprawił, iż z trudem rozpoznała w nim owego nieuprzejmego kierowcę.

Nie bardzo przypominał również mężczyznę z fotografii na okładce książki. Na jego twarzy wypisana była siła, charakter i radość życia, których brakowało na mocno retuszowanym zdjęciu. Zdecydowana linia dość pełnych ust, silnie zarysowana, wystająca broda, zdradzająca upór jej właściciela, oraz ciemnoniebieskie oczy, które jak dwa magnesy przyciągały wzrok Lee – to wszystko sprawiało, iż oblicze Daniela Raife’a było fascynujące.

– Och, zapewne rzuciłby jakieś ciekawe spostrzeżenie na temat ufryzowanych małych kobietek, którym tylko fatałaszki w głowie – odparowała Lee, próbując pokryć tym swoje zmieszanie.

– Na pewno nigdy nic takiego nie powiedziałem – zaprzeczył, rumieniąc się lekko. – Zmyśliła pani to sobie.

– Wtedy, kiedy rozmyślałam o niebieskich migdałach, tak? – nie dawała za wygraną.

– Pani Meredith, zdaję się na pani miłosierdzie. Kiedy moja córka przeczytała pani wizytówkę i dowiedziała się, kogo właśnie obraziłem, zapowiedziała, że srogo mnie ukarze, jeśli wszystkiego nie naprawię. Jeżeli mi pani nie wybaczy, moje rodzone dziecko przestanie się do mnie odzywać.

– To wszystko prawda – potwierdziła Phoebe ze śmiechem.

– To ja powiedziałam tej pani w wydawnictwie, że chcemy, by to właśnie pani zrobiła tacie zdjęcie.

– W dodatku uparła się, żebyśmy przyszli dziś wcześnie i przyglądali się pani pracy – dorzucił jej ojciec. – Oczywiście ostrzegałem ją, że pewnie natychmiast nas pani wyprosi, ale…

Rozłożył szeroko ręce w geście bezradności i Lee nie mogła się nie uśmiechnąć. Nie przepadała za tym człowiekiem, lecz poświęcenie, jakim się wykazał, by sprawić przyjemność jedynaczce, było ze wszech miar godne podziwu.

– Wcale nie musicie sobie iść – zapewniła. – Tylko że mam jeszcze sporo pracy i nie skończę wcześniej niż za dwie godziny.

– Masz dzisiaj szczęście – Daniel Raife zwrócił się do córki. – Usiądziemy sobie gdzieś w kąciku i będziemy się zachowywać tak cicho, że w ogóle zapomni pani, że tu jesteśmy – dodał, uśmiechając się do Lee.

Rozradowana Phoebe wyszła z biura, by popatrzeć na modelki, jej ojciec tymczasem najwyraźniej nie miał zamiaru ruszać się z miejsca.

– Naprawdę z całego serca panią przepraszam – odezwał się po chwili. – Gdy dowiedziałem się, kim pani jest, zdałem sobie sprawę, jakie głupoty wygadywałem.

– Zdaje się, że ja przeżyłam podobny wstrząs, kiedy odkryłam, że awanturowałam się z ulubieńcem kobiet – przyznała Lee niepewnie.

– To znaczy, że nie rozpoznała mnie pani? – spytał z udawanym oburzeniem w głosie, co sprawiło, iż obydwoje roześmiali się serdecznie.

– Czemu nie powiedział mi pan, że Phoebe to pańska córka?

– Próbowałem, ale nie dała mi pani dojść do słowa. Ona sama natomiast nie nie mówiła, bo cała ta sytuacja niezmiernie ją bawiła. Mam nadzieję, że firma ubezpieczeniowa powiadomiła panią, że wziąłem na siebie całą odpowiedzialność?

– Tak, ale, szczerze mówiąc zamierzałam się z panem skontaktować w tej sprawie. Nie mogę pozwolić, żeby cała wina spadła na pana. Miał pan rację, powinnam była zareagować dużo wcześniej – przyznała. – Tak więc ja również ponoszę za to odpowiedzialność.

– Czy wracała pani wtedy z sesji zdjęciowej? – spytał pozornie bez związku.

Lee skinęła głową.

– W takim razie na pewno była pani śmiertelnie zmęczona… ciągnął. – Nie powinienem był pochopnie wyciągać wniosków. Czy mogę prosić panią o wybaczenie?

– Oczywiście, pod warunkiem, że ja również je uzyskam.

– Ja nie mam pani nic do wybaczenia.

– Jeśli chodzi o to ubezpieczenie… – zaczęła.

– Może porozmawiamy o tym później? – przerwał jej. – Teraz chyba powinna pani już wracać do pracy, prawda?

– Ojej, rzeczywiście! – wykrzyknęła, zdumiona, że w obecności tego mężczyzny niemal zapomniała o całym bożym świecie.

Wskazawszy gościom krzesła w kącie studia, wróciła do pracy. Tym razem wszystko szło sprawnie, tak że o godzinie szóstej sesja była zakończona. Główna modelka, smukła blondynka o imieniu Roxanne, udała się do garderoby w towarzystwie Phoebe, która zasypywała ją pytaniami, dotyczącymi jej zawodu.

Lee doskonale pamiętała siebie, kiedy była w wieku Phoebe. Z wypiekami na policzkach snuła wtedy plany ucieczki, nie przypuszczając nawet, jakie czekają ją konsekwencje. Zerknęła w stronę Daniela Raife’a i dostrzegła w jego oczach pytanie. Zdawało jej się, że z wyrazu jej twarzy wyczytał wszystko, o czym w tej chwili myślała. Poczuła się nieswojo, toteż szybkim krokiem udała się do biura, by zmienić film w aparacie.

– Nie wiem, jak mam pani dziękować za dzisiejsze popołudnie – usłyszała za plecami znajomy męski głos. – Phoebe ma kompletnego bzika na punkcie ciuchów, zresztą, jak każda dziewczyna w jej wieku, i wizyta w pani studiu to dla niej prawdziwe święto.

Lee uśmiechnęła się niepewnie, coś jej bowiem mówiło, iż Daniel Raife nie do końca rozumie swą córkę i być może czeka go przykra niespodzianka w nie tak odległej przyszłości.

– Proszę mi powiedzieć, jaki pan chce mieć portret – zaproponowała.

– Niech mnie pani pokaże takim, jakim naprawdę jestem.

– Ale za kogo pan się uważa? Jak pan chce, żeby ludzie pana postrzegali? Będę z panem szczera, panie Raife…

– Nie sądzi pani, że już najwyższy czas, byśmy przeszli na ty? – przerwał jej. – Zwłaszcza po tym wszystkim, co sobie powiedzieliśmy wtedy na drodze?

– Zgoda – roześmiała się. – Szczerze mówiąc, nie jestem zbyt uszczęśliwiona tym zleceniem. Widziałam twoje obecne zdjęcie na okładce książki. Wybacz, ale nie chciałabym zrobić drugiego takiego.

I dzięki Bogu! – Wykrzyknął. – Nie cierpię tamtej fotografii. Wyglądam na niej jak wymoczek. W dodatku po spotkaniach czytelnicy mówią do siebie: „Jakże on się postarzał”, bo oczekują kogoś takiego, jak na tym zdjęciu. Chcę, żebyś mnie przedstawiła jako nieco zmęczonego życiem pana w średnim wieku. Wtedy ci, którzy mnie spotkają, będą mówić: „Ależ on się świetnie trzyma”.

Lee cofnęła się o krok, by przyjrzeć się temu dziwnemu facetowi, który koniecznie chciał wyglądać na starszego niż w rzeczywistości. Ogarnęła spojrzeniem jego smukłą sylwetkę, długie nogi, odziane w doskonale skrojone wełniane spodnie, barczyste ramiona. Jego śniada cera była świeża i zdrowa, a delikatne zmarszczki, niewątpliwie spowodowane częstym uśmiechaniem się, dodawały uroku ciemnoniebieskim oczom, w których igrały wesołe ogniki.

– Mogłabym ewentualnie przedstawić cię jako dystyngowanego pisarza – zaczęła, na co on zareagował radosnym uśmiechem.

– Ale nie w średnim wieku… – ciągnęła. Kąciki jego ust opadły.

– A już z całą pewnością nie zmęczonego życiem – dokończyła.

Daniel przyjrzał się jej uważnie, jak gdyby chciał ocenić, czy uda się ją jakoś namówić. Niespodziewanie sięgnął do kieszeni, marynarki i wydobył stamtąd okulary w grubych czarnych oprawkach.

– Zmęczony życiem – powiedział stanowczo, zakładając okulary. – Dystyngowany – odparła zdecydowanie Lee, kręcąc przecząco głową. – To moje ostatnie słowo.

– Jaki z ciebie fotograf? – jęknął. – Przecież nie żądam zbyt wiele.

– Żądasz niemożliwego. Nawet sam Michał Anioł nie zdołałby przedstawić cię jako zmęczonego życiem. Przykro mi, ale nawet w tych okularach nie wyglądasz na pana w średnim wieku. Masz bujną czuprynę i ani jednego siwego włosa.

– Och, to przez Phoebe – oznajmił, bezwiednie przygładzając fryzurę. – Mówiłem jej, że przyprószę lekko skronie mąką, ale mi zabroniła.

– I słusznie – zgodziła się Lee. – Twoja córka ma dużo zdrowego rozsądku, którego, jak widać, nie odziedziczyła po ojcu.

– O tak, pomysłowość to ona rzeczywiście ma po matce.

– Uśmiechnął się kwaśno.

– W takim razie proszę przekazać jej moje gratulacje.

– Ta pani zniknęła z mego życia wiele lat temu – oświadczył Daniel. – Z czego akurat w tym momencie bardzo się cieszę – dodał zmienionym głosem.

Nagle Lee odczuła, iż ta rozmowa przestała ją bawić. Napotkała utkwione w sobie spojrzenie, którego znaczenia trudno było nie pojąć. Przecież to nie ma najmniejszego sensu, myślała. Nie biorąc pod uwagę naszego pierwszego, bardzo nieprzyjemnego spotkania, rozmawialiśmy ze sobą zaledwie kilka minut i to w dodatku o nieistotnych rzeczach. Zdawała sobie jednak sprawę, iż pod płaszczykiem tej zdawkowej wymiany zdań, toczyła się inna rozmowa, bez słów, mówiąca o ich wzajemnym zauroczeniu.

Wciągnęła powietrze głęboko w płuca. Nie miała do niego zaufania. Nie dlatego, że wiedziała o nim coś niepochlebnego, po prostu nie ufała wszystkim mężczyznom, zwłaszcza tym czarującym. Jimmy Meredith był najbardziej uroczym facetem na świecie, niestety, tylko do czasu.

– Sfotografuję cię w tych okularach – zgodziła się, chcąc zmienić temat.

Daniel zdawał się nie słyszeć tego, co powiedziała.

– Phoebe mówiła mi, że jesteś rozwiedziona – odezwał się po chwili cichym głosem. – To prawda?

Lee podeszła do szafki, w której trzymała filmy i zaczęła w niej czegoś gorączkowo szukać.

– Czy to pytanie o charakterze zawodowym? – powiedziała wreszcie.

– Dobrze wiesz, jaki charakter ma to pytanie.

– To prawda, jestem rozwiedziona.

– Od dawna? – nie ustępował.

– Od trzech lat.

– To chyba wystarczająco dużo czasu, by znaleźć sobie kogoś. Czy w twoim życiu jest jakiś mężczyzna?

– Nie – padła krótka odpowiedź.

– Czy w takim razie umówisz się ze mną? Lee pokręciła przecząco głową.

– Dlaczego nie? Czy to z powodu mojego zachowania wtedy na drodze? – dopytywał się.

– Naturalnie, że nie. Po prostu nie znam cię wystarczająco.

– To żaden argument, Lee. Ale pewnie nie podasz mi prawdziwego powodu. Mam rację?

– Tak.

Odwróciła się do niego, ale jego wzrok utkwiony był w podłodze.

– W porządku – odezwał się po chwili. – Jeśli jesteś gotowa, możemy już zaczynać.

Powiedziawszy to, szybkim krokiem wyszedł z biura. Lee ruszyła za nim, zdumiona jego gwałtownym zachowaniem. Zupełnie jakby ich rozmowa sprzed pięciu minut w ogóle nie miała miejsca.

Rozpoczęli sesję. Lee usadowiła swego modela na wysokim stołku, po czym przypatrywała mu się to z jednej, to z drugiej strony, by znaleźć jak najbardziej korzystne ujęcie. Zwykle sama ustawiała fotografowane osoby, jednak w tym przypadku postanowiła ograniczyć dotyk do minimum, zadowalając się jedynie dawaniem wskazówek.

– Powiedz mi, jak to się stało, że wydrukowano na okładce twojej książki to okropne zdjęcie? – spytała po chwili.

– Nie miałem wówczas zielonego pojęcia o fotografii. Zresztą, miałem wtedy trzydzieści trzy lata i nie przyszło mi do głowy, że wydawca chciałby, abym wyglądał jeszcze młodziej.

– Ciekawe, może uważał, że wyglądasz na zmęczonego życiem? – podsunęła kpiącym tonem Lee.

Jej uwaga sprawiła, że model roześmiał się wesoło prosto do obiektywu, z czego pani fotograf nie omieszkała skorzystać.

– Kiedy wydawca namawiał mnie do podpisania następnej umowy, Phoebe wpadła na pomysł małego szantażu. Powiedziałem im, że albo przygotują nowe zdjęcie, albo nie podpiszę kontraktu. Początkowo się buntowali, ale byłem nieugięty. Wtedy moja córka oznajmiła, że zna odpowiedniego fotografa i dotarło do mnie, że padłem ofiarą manipulacji.

Powiedziawszy to, posłał ciepłe; spojrzenie swej jedynaczce. Lee nie miała wątpliwości, iż ci dwoje są dla siebie wszystkim. Ciekawa była, jak to się stało, że zostali sami, i co działo się z kobietą, która zniknęła z ich życia, ale nie chciała być zbyt wścibska.

– Zrobię teraz parę zdjęć wam obydwojgu, tak dla zabawy – zaproponowała, wkładając nową rolkę filmu.

Uradowana Phoebe nie dała się dwa razy prosić. Gdy Lee spojrzała przez obiektyw aparatu, z wrażenia aż wstrzymała oddech. Ta dziewczyna jest urodzona modelką, pomyślała z podziwem, po czym pstryknęła parę ciekawych ujęć ojca wraz z córką.

– Zostało mi jeszcze parę klatek. Może zrobię resztę zdjęć samej tylko Phoebe?

Uzyskawszy zgodę, włączyła magnetofon. Taneczne rytmy wypełniły studio. Phoebe zaczęła się kołysać z niewymuszonym wdziękiem. Ze swymi miedzianymi włosami i zmysłowymi ruchami przypominała tygrysicę. Oczarowana Lee pstrykała zdjęcie za zdjęciem, a gdy wreszcie skończyła, spostrzegła, iż w drzwiach stoją Mark i Sonya. Phoebe podbiegła do nich, by się podzielić wrażeniami z całego dnia.

– Co do tego ubezpieczenia… – Lee zwróciła się do Daniela.

– Daj spokój – przerwał jej. – To była przede wszystkim moja wina.

– Ale…

– Lee, proszę cię, pozwól mi wziąć na siebie odpowiedzialność. Potraktuj to jako wyraz wdzięczności za to, co zrobiłaś dziś dla mojej córki. Zapewne do końca życia będzie to mile wspominała.

Skoro postawił sprawę w ten sposób nie mogła się nie zgodzić.

– W porządku. Dziękuję ci. – Uśmiechnęła się lekko. Daniel podążył za nią do biura i wchodząc, zamknął za sobą drzwi.

– Ja również zapamiętam dzisiejszy dzień – powiedział ciepło – jako dzień, w którym naprawdę się poznaliśmy. Bardzo chciałbym się znów z tobą spotkać.

Czyli jednak nie porzucił tego tematu, jedynie chwilowo odłożył dyskusję. Jakiś nieposłuszny wewnętrzny głos mówił Lee, iż tak naprawdę jest zadowolona, że tak łatwo nie dał za wygraną, ale starała się go zagłuszyć.

– Dlaczego próbujesz mnie do siebie zniechęcić? – dopytywał się Daniel. – Może jednak jest ktoś w twoim życiu?

– Nie, nikogo nie ma i wolałabym, żeby tak było nadal – odparła.

– Jak długo? Kiedy zdecydujesz, że już nadeszła właściwa pora, – powiedz mi, wrócę wtedy.

Od konieczności odpowiedzi ocaliło ją głośne stukanie do drzwi i wejście rozpromienionej Phoebe.

– Kiedy zdjęcia będą gotowe, pani Meredith? – spytała.

– Pojutrze.

– Masz już moją wizytówkę, prawda? – spytał Daniel ze znaczącym uśmiechem na ustach. – Zadzwoń, a przyjdę po nie.

Ujął jej dłoń na pożegnanie. Ciepło jego ręki sprawiło, że po plecach Lee przebiegł delikatny dreszcz.

– Chodźmy, Phoebe. Czas do domu – oznajmił Daniel i ruszył w kierunku wyjścia…

Gdy już zniknęli w wieczornych ciemnościach, Lee westchnęła z ulgą. Naprawdę nie miała ochoty spotkać się z Danielem ponownie.


Następnego ranka Gillian przywitała ją w melancholijnym nastroju.

– To niesamowite, że właśnie ty miałaś sesję z Danielem Raife’em – westchnęła. – Na żywo prezentuje się o wiele lepiej niż w telewizji, prawda?

– Nie mam pojęcia – odparła Lee. – Bardzo rzadko oglądam telewizję. Masz już może zdjęcia jego córki?

Obie pochyliły się nad fotografiami, które przeszły najśmielsze oczekiwania Lee.

– Musisz koniecznie wysłać je do agencji modelek – zawyrokowała Gillian.

– Nie mogę. Jej ojciec udusiłby mnie gołymi rękoma.

– No dobrze, a czy Phoebe chciałaby zostać modelką?

– Twierdzi, że tak, ale być może to tylko chwilowy kaprys. Przynajmniej tak twierdzi Daniel.

– Chwilowy kaprys, akurat – oburzyła się Gillian. – Na pewno nie w przypadku kogoś o tak nieprzeciętnym talencie.

– Zgoda, ale Phoebe jest też niesłychanie inteligentna i Daniel chciałby, aby zajęła się raczej nauką.

– I co z tego? Przecież ona ma już prawo do podejmowania decyzji o własnym życiu.

– Szczerze mówiąc, nie sądzę, by jej ojciec podzielał twój pogląd. – Lee uśmiechnęła się lekko. – A już na pewno nie w przypadku czegoś, czego on nie pochwala.

Gdy została sama w biurze, przyjrzała się dokładnie fotografiom Daniela i po raz kolejny utwierdziła się w przekonaniu, że postąpiła słusznie, postanawiając, iż więcej się z nim nie zobaczy. Na jego twarzy wypisane było wszystko, co najbardziej fascynowało ją w mężczyznach: powaga i autoironia, pragnienie władzy, a jednocześnie tęsknota za odrobiną anarchii. Jego oczy lśniły niebezpiecznie, zaś zmysłowe usta wprost stworzone były do śmiechu i czegoś jeszcze.

Doskonale wiedziała, że gdyby zgodziła się na tę randkę, zapewne zakończyliby ten wieczór w łóżku i to właśnie był powód, dla którego odmówiła. Lata spędzone z Jimmym nauczyły ją nie ufać instynktom. Nie mogła pozwolić sobie na takie szaleństwo, nie była już przecież taką gąską, jak niegdyś.

Następnego dnia z samego rana zapakowała zdjęcia Daniela do dużej koperty, i napisawszy krótki, oficjalny list, wsunęła go między fotografie. Właśnie adresowała przesyłkę, gdy do biura wkroczył Mark.

– Przypadkiem tędy przechodziłem – oznajmił pozornie obojętnym głosem. – Pomyślałem, że sprawdzę, co u ciebie słychać.

– To miło z twojej strony, braciszku.

Ciekawe, co go tak naprawdę sprowadza, pomyślała.

– Jak wyszły zdjęcia pana pisarza? – zagadnął niby od niechcenia.

– Możesz je obejrzeć, jeśli chcesz. Są w tej kopercie, Podczas gdy Mark przeglądał fotografie, Lee zatelefonowała po posłańca, który miał dostarczyć przesyłkę. Odkładając słuchawkę na widełki, dostrzegła w oczach brata rozczarowanie.

– Myślałem, że sami po nie przyjdą – powiedział z westchnieniem.

W ten sposób zagadka została rozwiązana. Mark nie przybył tu bynajmniej z tęsknoty za siostrą.

– Nie było mowy o tym, że oni tu przyjdą, Mark. Jeśli już, to miał się zjawić sam pan Raife, nie wspominał nic o Phoebe.

– No tak, ale ona… – bąknął, zarumieniony po same uszy.

– Miałeś nadzieję, że ona postawi na swoim i przyjdzie razem z ojcem – podsunęła Lee. – Więc dlatego mnie dziś odwiedziłeś.

– Och, daj mi święty spokój – uciął zirytowany Mark. Lee z trudem opanowała wybuch śmiechu. W końcu to nic dziwnego, że piękna Phoebe wpadła mu w oko. Poza tym, dzięki temu porzucił pozę zblazowanego światowca i jako zawstydzony młodzieniec prezentował się, zdaniem siostry, niesłychanie uroczo.

Chwilę później do biura weszła modelka, więc Lee musiała zająć się pracą. Na moment zapomniała o Marku, a gdy sobie przypomniała, brata już nie było.

Wieczorem, kiedy leżała wygodnie na sofie, czytając książkę, zadzwonił dzwonek do drzwi. Nikogo prócz niej nie było w domu, więc, chcąc nie chcąc, poszła otworzyć. Na progu stał posłaniec z listem dla niej. Koperta zaadresowana była stanowczym męskim charakterem pisma.


„Postąpiłaś wyjątkowo sprytnie, choć niezbyt odważnie, przysyłając swego brata ze zdjęciami. Zrozumiałem jednak aluzję i na razie nie będę ci się narzucał. Nie myśl tylko, że dałem za wygraną.

Zdjęcia są świetne. Phoebe szaleje z radości. Obydwoje z Markiem bardzo się polubili. Właśnie są razem w kinie.

Do zobaczenia wkrótce (ani przez chwilę w to nie wątpię).

Daniel.


– Co się stało, mamo? – zainteresowała się Sonya, która właśnie weszła do domu.

– Zdaje mi się, że zbyt nisko oceniłam możliwości Marka – westchnęła i opowiedziała córce, co się zdarzyło, przedstawiając jej mocno okrojoną wersję listu.

– Kto by pomyślał… – Sonya z niedowierzaniem pokręciła głową. – A co z posłańcem, którego zamówiłaś?

– Przypuszczam, że Mark wszystko odwołał, kiedy byłam zajęta rozmową z modelką. Zauważyłam, że koperta zniknęła, ale sądziłam, że Gillian dała ją posłańcowi. Jak Mark w ogóle wpadł na taki pomysł?

– Och, zakochanym różne rzeczy przychodzą do głowy – powiedziała Sonya ze znawstwem.

– Nie wydaje mi się, żeby on był tak naprawdę zakochany w Phoebe.

– Co, ty, mamo, przecież, miał to wręcz wypisane na, twarzy, kiedy wracaliśmy do domu po tamtej sesji. Był taki milczący i zamyślony, – Tak? – zdziwiła się Lee. – Nic nie zauważyłam.

– Nic dziwnego, sama byłaś milcząca i zamyślona. .

Powiedziawszy to, Sonya posłała matce pytające spojrzenie, ta jednak była tak pogrążona w rozmyślaniach, iż nawet tego nie dostrzegła. Przyszło jej bowiem właśnie do głowy, iż w obecnej sytuacji ciężko jej będzie unikać kontaktu z Danielem Raife’em.

Jak się po pewnym czasie okazało, uczucia, które zawładnęły Markiem, były dużo trwalsze, niż można się było spodziewać. Najchętniej spotykałby się z Phoebe codziennie, gdyby nie wyraźne zalecenie jej ojca, że randki mogą się odbywać jedynie w soboty i niedziele. Informacje te docierały do Lee za pośrednictwem Sonyi, która ostatnimi czasy stała się powiernicą Phoebe.

– Nie zapomniałeś chyba, że Phoebe jeszcze nie skończyła szesnastu lat – Lee zagadnęła któregoś dnia Marka.

– Siostrzyczko, jeśli sugerujesz mi coś, to wybij to sobie z głowy. Nie chcemy się z niczym spieszyć. Poza tym, stary Raife chybaby mnie oskalpował, gdyby do czegoś doszło.

Lee już otwierała usta, by zaprotestować przeciw nazywaniu Daniela starym, jednak w porę ugryzła się w język.


Nadszedł wreszcie dzień odbioru samochodu z warsztatu. Radość jednak trwała krótko, gdyż szybko okazało się, iż coś jest nie w porządku ze skrzynią biegów i auto znów wymaga naprawy. Mark był niepocieszony.

– Będziesz musiał wozić boską Phoebe taksówką – zakpiła Sonya, widząc jego ponurą minę.

Chłopak burknął tylko pod nosem i wybiegł z domu.

– Chyba od dziś będę musiała sprawdzać dokładnie to, co jem – mruknęła, starannie unikając spojrzenia matki.

– Jeśli on cię nie otruje, na pewno zrobię to ja – oznajmiła Lee zirytowanym głosem. – Dzięki tobie znów zacznie się dyskusja na temat samochodu. Obawiam się, że będę musiała ustąpić. Nie dam mu wprawdzie tych siedmiu tysięcy, ale pewnie na trzy się w końcu zgodzę.

Kiedy następnego dnia wróciła z pracy, zaaferowana Sonya wybiegła jej na spotkanie.

– Spójrz tam. – Dramatycznym gestem wskazała chodnik kilkanaście metrów od ich domu.

Stał tam duży, brzydki, mniej więcej dziesięcioletni samochód jaskraworóżowego koloru.

– Ojej, cóż to za kupa złomu? – zdumiała się Lee. – Och, Sonya, nie… – Powoli docierało do niej znaczenie gestu córki. – Chyba nie chcesz powiedzieć, że Mark.?

– Owszem, przyjechał tym czymś pół godziny temu.

– Ale skąd wziął pieniądze?

– Jakie pieniądze? Przecież ten gruchot nie mógł kosztować więcej niż dwa funty.

– Wypędzą nas z czymś takim z ulicy – jęknęła Lee.

Mark, który właśnie nadszedł, wyjaśnił, iż kupił swoje auto w warsztacie, gdzie naprawiano samochód siostry, i kosztowało go osiemset funtów. Aby stać się jego posiadaczem, zaciągnął kredyt studencki, który będzie spłacał ze swego stypendium.

– Nie mogłeś jeszcze trochę poczekać? Miałam zamiar dać ci te trzy tysiące – powiedziała Lee.

– Nie rozumiesz mnie, siostrzyczko. Nie chcę auta za trzy tysiące, skoro podoba mi się to za siedem, a ponieważ nie mogę kupić tego, które mi się podoba, wolę’ takie, bo przynajmniej zapłacę za nie ze swoich oszczędności – wyjaśnił.

Lee rozumiała, że w grę wchodziła tu męska duma, więc nie przedłużała dyskusji, zadzwoniła tylko do warsztatu, gdzie poinformowano ją, iż samochód jej brata jest całkiem bezpieczny.

Jako że była to właśnie sobota, Mark pojechał nowym nabytkiem do Phoebe, wieczorem zaś posłaniec przyniósł Lee ogromny bukiet herbacianych róż wraz z następującym liścikiem:


„Chciałem kupić czerwone, ale obawiałem się, że je odeślesz. Czy ta jeżdżąca góra złomu jest aby bezpieczna? Kiedy mogę wkroczyć w Twoje życie?

Daniel


Lee niezwłocznie odpisała:

„Dziękuję Ci za wspaniałe róże, a jeszcze bardziej za to, że nie są czerwone. Mechanik zapewnia mnie, że tak. Nigdy.

Nie było odpowiedzi na ten list, co Lee uznała za dobry znak.


Nadszedł czas egzaminów, w związku z czym nastrój Sonyi uległ znacznemu pogorszeniu. Oczywiście stale powtarzała, że to nie ona, lecz jej matka ciągle chodzi zła, jakby ją coś ugryzło. Uzbrojona w anielską cierpliwość Lee bez słowa znosiła te bezpodstawne oskarżenia.

– Phoebe ma jeszcze gorzej niż ja – oznajmiła któregoś ranka Sonya. – Jako jedna z najmłodszych zdaje egzaminy wstępne na uniwersytet w Oksfordzie i jest przerażona, że się dostanie.

– Przerażona, że się dostanie? – powtórzyła Lee z niedowierzaniem. – Czegoś tu nie rozumiem.

– Ona nie chce tam iść, ale jej ojciec się uparł. O, spójrz, mamo,. to on.

– Gdzie?! – wykrzyknęła Lee.

– Nie denerwuj siei, w gazecie – uspokoiła ją córka, podsuwając najświeższy numer, czasopisma, w którym zamieszczono wykonane przez Lee zdjęcie Daniela wraz z reklamą jego najnowszej książki podtytułem: „Kobiety, strzeżcie się mężczyzn”. Podano również daty i godziny emisji programów telewizyjnych z udziałem autora. – Musimy koniecznie obejrzeć – zdecydowała Sonya. – Oglądaj, jeśli chcesz – odparła Lee pozornie spokojnym głosem. – Ja mam co innego do roboty.

A jednak przypadkiem zobaczyła go, gdy z braku zajęcia przeskakiwała z programu na program.

– Już dawno potwierdzono naukowo, że kobiety są tak naprawdę silniejsze od mężczyzn – mówił. – O wiele lepiej znoszą wysokie temperatury, zimno i ból.

– W takim razie, jak to się stało, że mężczyźni zdominowali kobiety? – dopytywała się młoda dziennikarka.

– Ponieważ dysponujemy większą siłą mięśni, a wasza siła polega na wytrzymałości. Moim zdaniem było tak: setki tysięcy lat temu jaskiniowa kobieta wyszła na polowanie, a gdy zabiła jakąś dorodną sztukę, z krzaków wyskoczył umięśniony facet, ogłuszył ją i przypisał sobie zasługę upolowania obiadu. Tak się działo od tamtych czasów prawie w każdej dziedzinie.

– Ale w naszych czasach już się to chyba nie zdarza? – wtrąciła się prowadząca program.

– Ależ tak, tylko może w bardziej wyrafinowanej formie. Mężczyźni skutecznie ułatwili sobie życie dzięki udzieleniu poparcia dla idei równouprawnienia. Tak więc, drogie panie, strzeżcie się mężczyzn, którzy zdają się być po waszej stronie.

– Czy nie dotyczy to również pana, panie Raife?

– Oczywiście, mnie szczególnie należy się wystrzegać – roześmiał się wesoło.

Lee z westchnieniem wyłączyła telewizor. Żałowała, że w ogóle obejrzała ten program, gdyż zniweczyła w ten sposób prowadzone od tygodni wysiłki, zmierzające do wyrzucenia tego mężczyzny z pamięci.


Lato było już za pasem. Zgodnie z wieloletnią tradycją uczelnia Marka świętowała nadchodzący koniec semestru balem, na który naturalnie zamierzał zaprosić Phoebe. Pewnego wieczoru, wróciwszy z randki, wręczył zdziwionej siostrze list.

– To do ciebie, od ojca Phoebe – wyjaśnił. – Obiecałem, że dopilnuję, byś go przeczytała.

Lee sądziła, że wie, co zawiera ów list, ale czekało ją duże zaskoczenie. Wiadomość miała wyjątkowo oficjalny ton, w dodatku napisana była na maszynie na eleganckim papierze listowym.


Droga Pani Meredith!

Zapewne, zgodzi się pani ze mną, iż nadszedł czas, byśmy się lepiej poznali. Pani brat zajął ważne miejsce w życiu mojej córki i, choć obydwoje są oczywiście zbyt młodzi, by wyniknęło z tej znajomości coś poważnego, sądzę, że spotkanie naszych rodzin mogłoby okazać się korzystne. Proponuję zatem, byśmy we czworo wybrali się na bal, który organizuje uczelnia Marka. Będę zobowiązany, jeśli jak najprędzej prześle mi pani odpowiedź.

Z poważaniem Daniel Raife


Za nazwiskiem znajdował się cały sznureczek tytułów naukowych, co spotęgowało jeszcze nieprzyjemne wrażenie, jakie na Lee wywarł ten list.

– Pójdę, pójdę – westchnęła, odpowiadając na błagalne spojrzenie brata, który, zerkając jej cały czas przez ramię, poznał dokładnie treść listu. – Wymanewrował mnie po mistrzowsku, więc jedyne wyjście, by zachować choć odrobinę godności, to wyrazić zgodę.

Загрузка...