– Ale pogoda – mruknęła pod nosem Lee Meredith. – Co mnie podkusiło, żeby jechać po ciemku w taki deszcz?
Nie miała jednak innego wyjścia. Szefowa działu mody magazynu „Modern Lady” zażyczyła sobie, aby fotografie kolekcji jesiennej miały za tło malowniczy wodospad, co zresztą było całkiem niezłym pomysłem. Problem w tym, iż ów wodospad znajdował się sto pięćdziesiąt kilometrów od Londynu, a w dodatku ledwo Lee zdążyła pstryknąć ostatnie zdjęcie, lunął rzęsisty deszcz. Gdyby tylko mogła go przeczekać w jakimś suchym, ciepłym miejscu… Niestety, zmuszona była wracać do domu, gdyż nazajutrz czekało ją mnóstwo pracy.
Wycieraczki poruszały się rytmicznie, niemal wprowadzając ją w stan hipnozy, toteż z trudem mogła skoncentrować się na ledwie widocznej drodze. W końcu zatrzymała się w przydrożnej kafejce, by wypić filiżankę gorącej mocnej kawy. Dla orzeźwienia spryskała twarz chłodną wodą, po czym poprawiła makijaż i wy szczotko wała wijące się blond włosy. Może zrobiła to niepotrzebnie, gdyż jechała całkiem sama, więc nikt jej nie widział, lecz dbałość o wygląd była dla niej sprawą ambicji. Lee miała już nieraz okazję przekonać się, że stałe przebywanie w towarzystwie modelek może wpędzić w kompleksy, dlatego też nauczyła się stosować te same sztuczki, które sprawiały, że całkiem przeciętna dziewczyna stawała się oszałamiającą pięknością. Drobna, niewysoka, zdawała się być uosobieniem subtelnej kobiecości, podczas gdy tak naprawdę potrafiła działać szybko i zdecydowanie, czego nauczyła się w twardej szkole życia.
Kiedyś dziewczęce rysy jej twarzy były dla niej stałym źródłem niezadowolenia. Wpadała we wściekłość, gdy brano ją za czternastolatkę, podczas kiedy była już siedemnastoletnią mężatką i matką rocznego niemowlęcia. Teraz jednak, jako kobieta dwudziestodziewięcioletnia, odczuwała pewną satysfakcję, kiedy dawano jej kilka lat mniej. Tylko ten, kto zbliżyłby się do niej na tyle, by dostrzec cień bólu i rozczarowania w jej ciemnoniebieskich oczach, byłby w stanie odgadnąć, w jakim tak naprawdę jest wieku.
Gdy po krótkim odpoczynku znów znalazła się na drodze, starała się jechać wolno i ostrożnie. Zdawała sobie sprawę ze swego zmęczenia, a warunki były dalekie od sprzyjających. Jeszcze to ogłupiające poruszanie się wycieraczek… Nagle dostrzegła w oddali samochód, który skręcił właśnie z bocznej szosy i zbliżał się w jej kierunku. Przez chwilę wpatrywała się weń w zdumieniu, próbując zrozumieć, co jest nie tak. Dopiero po kilku sekundach, które zdawały się wiecznością, dotarło do niej, że ów pojazd jechał po tej samej stronie drogi. Natychmiast nacisnęła hamulec, choć wiedziała, że i tak nie zdąży się zatrzymać. Kierowca drugiego auta zdawał się nie reagować. Dopiero w ostatniej chwili gwałtownie skręcił, niestety, w tę samą stronę, co Lee, toteż samochody zderzyły się czołowo.
Powoli wypuściła powietrze z płuc. Na szczęście nic jej się nie stało. Jak to dobrze, że oprócz nas na jezdni nie było więcej pojazdów, pomyślała z ulgą. Powoli zaczęła narastać w niej wściekłość na tego drugiego kierowcę.
– Już ja mu zaraz pokażę – wycedziła przez zęby, otwierając drzwi.
Z drugiego auta dobiegł ją głośny jęk rozpaczy. Taki odgłos mógł się wydobyć jedynie z ust mężczyzny, opłakującego swój nowiutki samochód. Nawet przez strugi deszczu nie można było nie zauważyć, iż pojazd ów był przepięknym najnowszym modelem pewnej niesłychanie drogiej marki. Przód auta szpeciło spore wgniecenie, podobne do tego, które znajdowało się na zderzaku samochodu należącego do Lee.
Kierowca owego pojazdu ruszył w jej kierunku. Był wysoki i szczupły, mokre od deszczu włosy lepiły mu się do czoła, co nie pozwalało ocenić, czy był przystojny, czy raczej odpychający.
– Nie wiem, z jakiego kraju pan pochodzi – burknęła Lee, – ale to jest Anglia i obowiązuje ruch lewostronny.
– Wiem o tym – odparł ostro. – Tak się składa, że jestem Anglikiem i świetnie znam kodeks drogowy.
– Trudno w to uwierzyć, po tym, jak pan przed chwilą jechał. Chyba nie zaprzeczy pan, że ponosi całkowitą winę za ten wypadek?
– Owszem, zaprzeczę – oświadczył.
– Co takiego?! – wykrzyknęła z niedowierzaniem. – Przecież jechał pan po złej stronie drogi.
– To prawda – przyznał. – Nie zgadzam się jedynie z tym, że jestem jedynym winowajcą. Widziała mnie pani z daleka, ale aż do ostatniej chwili nie zrobiła nic, by uniknąć zderzenia.
Lee zaniemówiła z oburzenia. Jak on śmiał opowiadać takie. bzdury?!
W tym momencie z aula mężczyzny wysiadła wysoka kobieta w chustce na głowię i szybkim krokiem ruszyła w kierunku obojga kierowców.
– Teraz możecie kontynuować kłótnię – oznajmiła, otwierając nad nimi duży parasol.
Obydwoje posłali jej piorunujące spojrzenia, przy czym nic uszło profesjonalnej uwagi Lee, że oto stała przed nią jedna z najpiękniejszych młodych kobiet, jakie w życiu widziała.
– A więc to moja wina, że nie wie pan, która strona jest lewa, a która prawa? – Lee podjęła na nowo.
– Nie, droga pani, ale gdyby przyglądała się pani baczniej drodze, zareagowałaby pani wcześniej i…
– Gdyby pan jechał tak, jak należy, w ogóle nie musiałabym reagować – przerwała mu z wściekłością.
Mężczyzna wyjął z kieszeni chusteczkę, po czym wytarł nią ociekające wodą włosy. Teraz wyglądał znacznie korzystniej. Lee oceniła, że dobiegał czterdziestki, a w dodatku był niczego sobie… Gdyby nie miał takiej rozzłoszczonej miny, można by nawet uznać go za przystojnego.
– Przypomnę pani, że pierwszą i podstawową zasadą zachowania na drodze jest zasada ograniczonego zaufania – odezwał się ponownie. – To znaczy, że powinna pani założyć, iż wszyscy pozostali kierowcy są nieodpowiedzialni i niebezpieczni.
– Cóż, pan to powiedział… – mruknęła, uśmiechając się ironicznie.
– Powinna też pani w każdej chwili być przygotowana na wszelkie niespodzianki.
– Na litość boską, przecież to pan jechał moją stroną! – wykrzyknęła Lee, która miała już dosyć tej dyskusji.
– To prawda. Tyle że wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Byłem przekonany, że jadę dobrze. Pani natomiast widziała, co się dzieje i dlatego powinna była zareagować wcześniej.
– Aha, czyli powinnam była po prostu myśleć za pana? Czyżby pan sam tego nie potrafił? Nie skończył pan podstawówki, czy co? – piekliła się.
Młoda kobieta zachichotała cicho, ale szybko zamilkła pod groźnym spojrzeniem mężczyzny.
– A dlaczego to pan nie zareagował wcześniej? – Lee przystąpiła do ataku. – Ponieważ sądziłem, że pani to zrobi. – Wzruszył ramionami. – Myślałem, że to pani jedzie po złej stronie drogi.
– W takim razie mylił się pan. Ma pan szczęście, że nie trafił pan na dziesięciotonową ciężarówkę, tylko na mnie.
Młoda kobieta lekko pociągnęła swego towarzysza za rękaw.
– Wiesz, ta pani ma rację – powiedziała cicho.
– Co takiego?! – ryknął ze złością, jak gdyby nie mógł uwierzyć własnym uszom,
– Ona ma rację – powtórzyła. – Przecież to ty jechałeś nie po tej stronie drogi. Przepraszamy – ciągnęła, zwracając się do Lee. – Widzi pani, wracamy właśnie z Francji, dopiero co zjechaliśmy z promu.
– Phoebe. – syknął mężczyzna – jeśli chcesz w ten sposób mi pomóc, to lepiej będzie, jak wrócisz do samochodu.
– Och, nie. Proszę, pozwól mi zostać.
– W takim razie bądź cicho – nakazał.
Lee przysłuchiwała się w zdumieniu tej wymianie zdań.
– Nie przypuszczałam, że tacy mężczyźni jeszcze istnieją – nie wytrzymała. – Dlaczego pani pozwala mu tak się do siebie zwracać?
– Nie mogę nic na to poradzić – westchnęła młoda kobieta.
– Phoebe!
Lodowaty ton głosu jej towarzysza sprawił, że natychmiast umilkła i spuściła wzrok.
Mężczyzna wciągnął powietrze głęboko w płuca, jakby chciał w ten sposób przygotować się do dłuższej przemowy.
– Jeśli chce pani wiedzieć, to ta dziewczyna…
– Dziewczyna? – Lee przerwała mu z wściekłością. – A więc należy pan do gatunku mężczyzn, którzy nazywają kobiety dziewczynami, aby okazać im swą wyższość? Powiem panu coś. Gdyby pozwolił pan tej pani prowadzić samochód, na pewno nie doprowadziłaby do tego wypadku.
– Czy naprawdę chce pani, żebym powiedział głośno, co sądzę o kobietach kierowcach? – wycedził przez zęby.
– Dziękuję, ale nie potrzeba. Prawdopodobnie jest pan równie wrogo nastawiony do nas w tej kwestii, jak i we wszystkich innych.
Lee nie bez satysfakcji spostrzegła, iż oskarżenie to na moment odebrało mu mowę.
– Ja? – wydusił w końcu. – Ja wrogo nastawiony do kobiet?
– Tak, pan – potwierdziła. – Nie ma pan racji, ale nie chce się do tego przyznać, więc zrzuca całą winę na kobietę.
Reakcja Phoebe na tę wypowiedź była przedziwna. Zaczęła się śmiać jak szalona, zdawało się, że nigdy się nie uspokoi. Jej towarzysz natomiast wciąż wyglądał na zbitego z tropu.
– Proszę pani – odezwał się wreszcie – ta młoda dama… Mogłabyś się wreszcie uciszyć! – Te ostatnie słowa skierowane były do skręcającej się ze śmiechu „młodej damy”.
– Proszę nie zwracać na niego uwagi – poradziła jej Lee. – Cieszę się, że panią to bawi, choć gdybym byłą na pani miejscu, uciekłabym, gdzie pieprz rośnie. Osoba z pani urodą nie musi znosić humorów faceta, który szczyci się swymi archaicznymi poglądami. Przypominam panu, że mamy już schyłek dwudziestego wieku – dodała, zwracając się do mężczyzny!:…
– I co z tego? – prychnął z wściekłością. – Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią, a jedną z nich jest sposób, w jaki kobiety prowadzą samochód. Pewnie rozmyślała pani o niebieskich migdałach i dlatego nie zauważyła mnie na drodze. Nie ma chyba gorszych kierowców niż ufryzowane małe kobietki, które.
– Ufryzowane małe kobietki?! – powtórzyła oburzona.
– Droga pani, to nie ja jestem nie na czasie, ale pani, mała kobietka, której myśli kręcą się jedynie wokół fatałaszków i fryzur. Założę się, że nigdy nie zastanawiała się pani, co znajduje się pod maską samochodu.
– Wydaje mi się, że powiedzieliśmy sobie już wszystko, co było do powiedzenia – Lee wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– Zgadzam się w zupełności. Proszę, oto moja wizytówka, na odwrocie jest nazwa firmy, w której ubezpieczyłem auto. Niech pani poprosi męża, żeby się ze mną skontaktował. Proponuję, żeby pani również podała mi swoje dane, tak byśmy mogli za chwilę wsiąść do naszych samochodów i od tej pory trzymać się od siebie z daleka.
– Niczego więcej nie pragnę – odburknęła. – Proszę, oto moją wizytówka, z nazwą firmy ubezpieczeniowej, w której mam polisę. Znajdzie pan też na niej mój adres domowy oraz adres i telefon firmy, której jestem właścicielką. – Te ostatnie słowa wymówiła z nie ukrywaną satysfakcją w głosie. – A teraz byłabym wdzięczna, gdyby pan usunął mi z drogi swoje auto.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w kierunku swego samochodu. Gdy wsiadła, spostrzegła, jak Phoebe z zainteresowaniem czyta jej wizytówkę. Włączyła silnik i oczekując na wolną drogę, spojrzała na otrzymaną karteczkę.
– Daniel Raife – przeczytała półgłosem.
Za nazwiskiem znajdowało się kilka robiących spore wrażenie tytułów. Nic dziwnego, że facet był taki rozjuszony, gdy spytała, czy skończył podstawówkę.
Gdy auto Daniela Raife’a mijało ją powoli, miała okazję przyjrzeć się dumnemu profilowi jego właściciela. Siedząca obok Phoebe miała bardzo zaaferowaną minę i patrzyła na Lee z niebotycznym zdumieniem.
Następnego dnia Lee zadzwoniła do swej firmy ubezpieczeniowej, gdzie, ku swemu zdziwieniu, dowiedziała się, iż pan Daniel Raife już skontaktował się z nimi i wziął pełną odpowiedzialność za stłuczkę. Co więcej, jego firma ubezpieczeniowa przysłała już list z prośbą o oszacowanie kosztów naprawy.
A więc, gdy się uspokoił, przyznał, że to on zawinił, pomyślała Lee, która w głębi serca żałowała, iż tak ciekawie zapowiadający się spór zakończył się tak szybko. Odprowadziła więc swój samochód do warsztatu i wynajęła nowy na czas naprawy.
Ciągle nie umiała pozbyć się wrażenia, że nazwisko Raife jest jej skądś znane, niestety, nie mogła przypomnieć sobie skąd. Była jednak tak zawalona pracą, iż nie miała czasu na dłuższe rozmyślania. Firma Meredith Studios znana była dobrze w kręgach związanych z modą, lecz wciąż nie znajdowała się na szczycie, a wyłącznie taka pozycja była w stanie zadowolić jej właścicielkę. Lee Meredith była bowiem kobietą niesłychanie ambitną i to nie tylko w odniesieniu do pracy. Pragnęła, by jej rodzinie na niczym nie zbywało. Minęło już osiem lat, odkąd zdała sobie sprawę, iż jej mąż, Jimmy, jest, delikatnie mówiąc, nieodpowiedzialny. Od dnia, w którym zarobiła swe pierwsze pieniądze jako fotograf, aż do chwili gdy Jimmy zdecydował się ją opuścić, sama utrzymywała całą rodzinę. Po rozwodzie jej były mąż ożenił się ponownie z szalenie bogatą kobietą, która zapewniła mu wysoki standard życia.
Właśnie trwały ferie wielkanocne, które córka Lee, Sonya, spędzała z ojcem, zaś osiemnastoletni brat Lee, Mark, mieszkający z nimi od dwóch lat, czyli od śmierci rodziców, jeździł po kraju autostopem. Lee czuła się przez to nieco samotna i, prawdę mówiąc, odczuła ogromną ulgę, kiedy obydwoje wrócili do domu na trzy dni przed rozpoczęciem zajęć szkolnych. Mark, podobnie jak siostra, odziedziczył po matce niesłychanie delikatne rysy twarzy, wyglądał więc na dużo młodszego niż był w rzeczywistości. Jego nauczyciele akademiccy twierdzili, iż jest urodzonym językoznawcą i ma wszelkie szanse na zdobycie tegorocznej najwyższej nagrody za osiągnięcia naukowe. Lee, która bardzo wcześnie zakończyła edukację, z całego serca podziwiała swego utalentowanego braciszka. Niestety, językoznawstwo stanowiło jedyną dziedzinę, w jakiej Mark mógł być uznany za godnego podziwu, bo rozsądku ani odpowiedzialności nie miał za grosz. Przez lata niemożliwie rozpieszczany przez matkę, wciąż nie mógł się pogodzić z tym, że teraz ma mieszkać z wiecznie zajętą siostrą oraz o pięć tylko lat młodszą siostrzenicą, która wyraźnie nie zamierzała składać mu hołdów. Mark był w gruncie rzeczy pogodnym, uczuciowym młody m idealistą, ale chwilami stawał się nieznośny, zwłaszcza gdy szło o pieniądze. Ojciec zostawił mu w spadku trzydzieści tysięcy funtów, którą to sumą miała dysponować Lee aż do momentu ukończenia przez Marka dwudziestu jeden lat. Pieniądze te zostały wpłacone na konto, a od kilku lat siostra wypłacała młodszemu bratu niewielką comiesięczną pensję. Gd czasu do czasu nawet dawała mu nieco większe sumy, ale to, na co je wydawał, było niezmiennie powodem utarczek, ponieważ obydwoje mieli odmienne opinie na temat tego, co jest rozsądnym zakupem, a co nie.
– Co ten rupieć robi przed domem? – spytał Mark, gdy już skończyli serdeczne powitanie.
– To nie rupieć, tylko samochód, który pożyczyłam na czas naprawy mojego auta – wyjaśniła Lee: Jakiś wariat jechał prawą stroną jezdni i stuknął we mnie, a potem jeszcze bezczelnie upierał się, że to moja wina.
– Jak to? Przecież to on jechał nieprawidłowo! – oburzyła się Sonya.
– Żaden mężczyzna nie uważa się za winnego, gdy siedzi za kierownicą swego samochodu – westchnęła Lee. – Ale tamten był naprawdę nie do zniesienia, prawdziwy męski szowinista… – A kiedy odbierasz swój samochód z warsztatu? – zainteresował się Mark.
– Najwcześniej za dwa tygodnie. Czekają na jakąś importowaną część. Niestety, to wypożyczone auto jest zarejestrowane tylko na mnie.
– Nie sądzisz w takim razie, że to najwyższa pora, bym miał swój własny samochód? – spytał, powracając tym samym do dyskusji, którą toczyli niemal non stop od wielu tygodni.
– Nie, mój drogi, nie sądzę. Masz przecież stąd bezpośredni autobus na uczelnię.
– No tak… Ale pewien model, który niedawno widziałem…
– Jak cię znam, ten model kosztuje zapewne fortunę.
– Przecież mam swoje pieniądze, prawda?
– Owszem, masz, a ja zamierzam dopilnować, byś miał je jeszcze w dniu dwudziestych pierwszych urodzin – odparowała Lee.
Mark mruknął tylko coś pod nosem i poszedł do swego pokoju, by rozpakować plecak.
Sonya, szczupła i niesłychanie bystra trzynastolatka o nieco ciętym języku, ale dobrym sercu, przygotowywała właśnie herbatę.
– A ten ciągle o tych pieniądzach – skomentowała. – Można by pomyśleć, że jest jakimś oszukanym dziedzicem z dziewiętnastowiecznej powieści. Naprawdę, w domu było dużo przyjemniej, zanim on z nami zamieszkał.
– Ależ, kochanie, przecież wiesz, że nie mogłam go nie wziąć do nas. On jest jak małe dziecko, sam nie dałby sobie rady.
– Akurat – żachnęła się Sonya. – Przecież on tylko tak udaje, żebyśmy cały czas wokół niego skakały na paluszkach.
– Widzę, że przejrzałaś go na wylot – roześmiała się Lee. – Ale bądźmy sprawiedliwe, naprawdę się poprawił, odkąd zamieszkał u nas. Zobaczysz, któregoś pięknego dnia jego żona przyjdzie ci podziękować.
– Mógłby się już ożenić i wyprowadzić, tak jak się ciągle odgraża.
– Naprawdę tak mówi? Nie słyszałam.
– Twierdzi, że jeśli się ożeni, to będziesz musiała dać mu jego pieniądze – poinformowała Sonya.
– Jasne, będzie wreszcie mógł sobie kupić kilka ekstrawaganckich samochodów – mruknęła z przekąsem Lee.
– A może byś mu tak pozwoliła kupić sobie auto, mamo? Może wtedy ucieknie, tak jak ty kiedyś, i będziemy w końcu miały święty spokój.
Lee pochyliła się nad filiżanką herbaty, by w ten sposób uniknąć odpowiedzi na propozycję córki.
Miała piętnaście lat, gdy poznała Jimmy’ego Mereditha i zakochała się w nim do szaleństwa, zaś rok później uciekła z nim do Gretna Green, gdzie wzięli ślub. Niemal natychmiast dotarła do niej smutna prawda, że Jimmy wręcz uwielbiał ryzyko. Zdobycie córki bogatego biznesmena było dla niego nie lada wyzwaniem, zwłaszcza iż ojciec Lee robił wszystko, by rozbić ich związek. Z błyskiem szaleństwa w oku Jimmy planował ucieczkę wraz z ukochaną, a potem bawił się z szukającymi jej rodzicami w kotka i myszkę, by wreszcie stanąć z nimi twarzą w twarz w starej kuźni w Gretna Green. Kiedy jednak zrozumiał, że oto stał się głową rodziny, która niebawem miała się powiększyć, mina mu zrzedła. W stałym związku nudził się śmiertelnie, więc by na nowo poczuć buzowanie adrenaliny w żyłach, ochoczo zajął się hazardem. Ojciec Lee wiele razy musiał wykładać spore sumy pieniędzy, by pokryć kolejne długi zięcia.
Lee niejednokrotnie myślała, iż jedyną dobrą rzeczą w tym małżeństwie były narodziny Sonyi, która przyszła na świat, gdy jej mama miała zaledwie szesnaście lat. To dla swej małej córeczki podejmowała próby uratowania małżeństwa, które już legło w gruzach. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość Jimmy’emu, że choć zdradzał żonę niemal na każdym kroku, doskonale sprawdzał się w roli ojca. Gdy po raz kolejny stracił pracę, a Lee na poważnie zajęła się fotografią, on całymi dniami opiekował się córeczką, dzięki czemu mogli jakoś związać koniec z końcem, nawet gdy pewnego dnia ojciec Lee zapowiedział, że nie może już wspierać ich finansowo, gdyż musi zostawić też coś synowi. Kiedy w końcu Jimmy odszedł, by zamieszkać ze swą obecną żoną, Sonya została pod opieką matki, ale w każde wakacje i ferie odwiedzała ojca. Dziewczynka uwielbiała Jimmy’ego i nie miała pojęcia o krzywdach, jakie wyrządził jej matce, dlatego i tym razem Lee nie chciała wdawać się w dyskusję co do fatalnych skutków ucieczek do Gretna Green.
– Nie mogłybyśmy jakoś pomóc Markowi w podjęciu decyzji o ucieczce? – Sonya nie dawała za wygraną. – Byłoby tak fajnie, gdyby sobie pojechał.
– Ależ, kochanie, nie wolno tak mówić – skarciła ją Lee.
– To tylko marzenia, mamo. W marzeniach wolno nam być nieuprzejmymi, ponieważ możemy dzięki temu bezpiecznie wyładować nagromadzoną w nas agresję. Łatwiej jest być miłym dla sąsiada, gdy najpierw wyładujemy się na nim w zaciszu swej wyobraźnia – Gdzieś ty to Usłyszała? – zainteresowała się Lee, która od razu poznała, iż nie są to własne słowa córki.
– Tak napisał Daniel Raife w swojej rubryce w gazecie – wyjaśniła Sonya.
– Kto?
– No, Daniel Raife. A o co chodzi, mamo?
– Tak, się nazywa ten facet, z którym miałam stłuczkę – odparła oszołomiona Lee.
– To chyba zwykły zbieg okoliczności. Niemożliwe, żeby to był ten Daniel Raife, bo on ma zupełnie inne zdanie na temat kobiet niż tamten, o którym opowiadałaś. Pisze artykuły do jednego z dzienników, ma swoją rubrykę w magazynie dla kobiet i program w telewizji, w którym podejmuje różne kontrowersyjne tematy. I zawsze, ale to zawsze staje po stronie kobiet, – Faktycznie! Tak mi się zdawało, że gdzieś już spotkałam się z tym nazwiskiem. Ale jego programu to chyba jeszcze nie widziałam.
– Nic dziwnego, nadają go, kiedy jesteś w pracy – wyjaśniła Sonya.
– A więc ten Daniel Raife jest niby po naszej stronie? – spytała Lee tonem pełnym sceptycyzmu.
– Naprawdę, mamo. Napisał już kilka książek, a jedna z nich ma tytuł „Kobiety są wspaniałe”. Zawsze też opowiada w telewizji, jaka jego córka jest cudowna i że pragnie, by pewnego dnia została adwokatem.
– Ciekawe, co ona na to?
– Obawiam się, że ma trochę inne zdanie – zachichotała Sonya. – Wiesz, ona ma dopiero piętnaście lat. Znam ją, bo chodzi do mojej szkoły. Ma bzika na punkcie ciuchów i w dodatku uważa, że cudownie jest mieć matkę fotografa, tak jak ja.
– To chyba jakaś słodka idiotka – burknął Mark, który właśnie wszedł do kuchni i usłyszał końcówkę ich rozmowy.
– Nieprawda, Phoebe nie jest idiotką – oburzyła się Sonya.
– Jak ona ma na imię? – wtrąciła się Lee.
– Phoebe. A czemu pytasz?
– Z tym mężczyzną, z którym się zderzyłam, jechała dziewczyna o tym imieniu. Powiedz mi, jak wygląda jego córka?
– Wysoka, około metr siedemdziesiąt sześć wzrostu, olśniewająca piękność.
Mark tymczasem wyszedł do sąsiedniego pokoju i wrócił z jakąś książką w ręku.
– To z nim się zderzyłaś? – spytał, pokazując siostrze zdjęcie na okładce.
Fotografia przedstawiała młodego, przystojnego mężczyznę o regularnych rysach twarzy i wyjątkowo ciemnych oczach. Profesjonalne oko Lee od razu dostrzegło retusz, który sprawiał, iż postać na zdjęciu wyglądała o wiele młodziej od mężczyzny spotkanego na drodze. Nie było jednak wątpliwości, że Daniel Raife – kierowca samochodu oraz Daniel Raife… – pisarz i dziennikarz, to jedna i ta sama osoba.
– To on – jęknęła Lee. – Powiem wam coś. Ten facet to oszust. Gdybyście słyszeli, jak on się zwracał do tej biednej Phoebe.
– Większość rodziców mówi w ten sposób do swoich dzieci – zauważyła Sonya.
– Ale to go nie usprawiedliwia, jeśli chodzi o nieprzyjemne uwagi pod adresem kobiet za kierownicą.
– Nie możesz przecież winić faceta za to, co powiedział, gdy zobaczył, że jego samochód jest uszkodzony – wtrącił się Mark. – Nie wierzę, że ty byłaś taka miła i uprzejma.
– Dobrze, ale już na pewno nie miał prawa nazwać mnie ufryzowaną małą kobietką – zaperzyła się Lee
Tego samego wieczoru zadzwonił telefon.
– Dzięki Bogu, że cię zastałam, Lee. – W słuchawce zabrzmiał zaaferowany głos Sally, pracownicy jednej z firm, zajmujących się public relations.
– Cześć, Sal. Co się dzieje?
– Czy miałabyś jutro czas na dodatkową sesję?
– To będzie trudne, akurat jutro mam mnóstwo pracy. Może udałoby mi się przyjąć tego kogoś, ale dopiero na samym końcu. A kto to taki?
– Daniel Raife – poinformowała Sally.
– Wybacz, moja droga, ale tracisz czas. Odkąd nasze samochody zderzyły się, jestem ostatnią osobą, którą Daniel Raife pragnąłby oglądać.
– Ależ to on poprosił właśnie o ciebie!
– Co zrobił? – Lee nie wierzyła własnym uszom.
– Niedługo ma się ukazać jego najnowsza książka i wydawca już miał w niej umieścić to samo zdjęcie, co zwykle, gdy pan Raife zdecydował, że chce nową fotografię i to w dodatku zrobioną właśnie przez ciebie.
– Nic z tego nie rozumiem – mruknęła zdezorientowana Lee.
– Jeśli zgodzisz się na tę sesję, będziesz miała okazję, żeby zadać mu parę pytań – zasugerowała Sally.
– Dobrze, ale uprzedź go, że być może będzie musiał długo czekać. Niech przyjdzie o czwartej.
Odłożywszy słuchawkę, Lee natychmiast sięgnęła po najnowsze wydanie „Kto jest kim”, bez specjalnej nadziei, że znajdzie tam informacje o gospodarzu talk show. A jednak się myliła, gdyż okazało się, iż Daniel Raife to nie tylko gwiazda telewizyjna i dziennikarz, ale przede wszystkim profesor psychologii, który czasem tęskni za spokojnym trybem życia naukowca.
Coś jej mówiło, że nadchodzący dzień może okazać się wyjątkowo bogaty w przeżycia.