Teraz już przekonałam się, jakie jest prawdziwe oblicze Daniela Raife’a, pomyślała ze smutkiem Lee, leżąc tego samego wieczoru w łóżku. Przyzwyczajony do tego, że zawsze wszystko przebiegało po jego myśli, nie potrafi znieść choćby najdrobniejszego sprzeciwu i wpada we wściekłość, nad którą nie potrafi zapanować.
Z drugiej strony, tłumaczyła sobie, ja też nie jestem ideałem, więc powinnam wykazać trochę wyrozumiałości. Ciekawe, czy on przeżywa to równie boleśnie, jak ja?
Następne popołudnie przyniosło odpowiedź na to pytanie, kiedy posłaniec przeszkodził jej w pracy, niosąc pudełko z prześliczną orchideą. Tego wieczoru Lee długo siedziała wpatrzona w otrzymany kwiat, zastanawiając się, czemu od razu nie sięgnęła po słuchawkę, by zatelefonować do Daniela. Mimo iż przesyłka nie zawierała żadnego liściku, wiadomo było przecież, kto jest jej nadawcą.
Nazajutrz, gdy była w trakcie trudnej sesji z Roxanne, do studia zajrzała Gillian.
– Nie teraz – mruknęła Lee niecierpliwie.
– Lepiej byłoby, gdybyś jednak przyszła – odparła asystentka, której głos jakby drżał od tłumionego śmiechu. – Otrzymałaś przesyłkę.
– Co? Jeszcze jedna orchidea?
– Można tak to określić.
Lee stanęła jak wryta w drzwiach swego biura, które pełne było różnobarwnych orchidei. Kwiaty znajdowały się dosłownie wszędzie, na fotelu, biurku, szafkach. Ogromna kompozycja, ułożona w wiklinowym koszu, tarasowała wejście, druga, podobna, pyszniła się w kącie obok okna. Przecisnąwszy się między słodko pachnącymi gałązkami, Lee sięgnęła po słuchawkę. Daniel odebrał telefon niemal natychmiast, co sugerowało, że od jakiegoś czasu czekał, aż zadźwięczy dzwonek aparatu.
– Ty wariacie – powiedziała czule.
– Czekałem wczoraj na twój telefon i kiedy nie zadzwoniłaś, straciłem wszelką nadzieję.
– Nie było listu, skąd miałam mieć pewność, że to było od ciebie?
– A kto jeszcze przysyła ci kwiaty? Podaj mi jego nazwisko, a już jest nieżywy – zagroził, śmiejąc się wesoło, choć słychać było w jego głosie niesłychane napięcie. – Przepraszam cię, Lee – dodał poważnym już tonem. – Nie powinienem był tak się unieść gniewem. Powiedziałem wtedy wiele rzeczy, których szczerze żałuję. Wybacz mi, proszę.
– Oczywiście – odrzekła po prostu, przepełniona radością, że ten wspaniały, kochany mężczyzna odnalazł drogę do niej i znów będą razem.
– Czy mogłabyś przyjść do mnie dziś wieczorem? – poprosił.
– Przyjdę, gdy tylko uporam się z pracą – obiecała.
Wszystko zaczniemy od nowa, mówiła sobie, gdy dwie godziny później jechała znajomymi ulicami. Będzie tak, jak gdyby ta kłótnia nigdy się nie odbyła.
Podobnie, jak w przypadku jej ostatniej wizyty, Daniel z niecierpliwością czekał na nią tuż za drzwiami, tym razem jednak nie po to, by już w progu z nią walczyć, ale by chwycić ją w ramiona i obsypać gorącymi pocałunkami.
– Powiedz, że wszystko jest w porządku – błagał, tuląc ją do siebie. – Że ciągle mnie kochasz.
– Tak, tak – zdołała wyszeptać, z żarliwością odwzajemniając jego pocałunki.
– Nigdy, ale to przenigdy więcej nie rób mi tego – zaklinał.
Stali tak, wtuleni w siebie, jak gdyby spotkali się po wieloletnim rozstaniu. Nic dziwnego, ich pierwszą kłótnia sprawiła, że otwarła się między nimi przepaść, która mogła się okazać trudna do zlikwidowania, na razie jednak nie chcieli o tym myśleć, przepełnieni szczęściem, jakie przyniosła ze sobą chwila pojednania.
– Wszystko będzie dobrze – zapewnił Daniel żarliwie, przyciskając ją jeszcze mocniej do piersi. – Jestem z tobą. Przetrwaliśmy naszą pierwszą kłótnię, a kolejnej już nie będzie, prawda?
– To się na pewno nigdy nie powtórzy – przytaknęła. Słysząc to, wziął ją na ręce i zaczął wchodzić po schodach.
– Wystarczy tego gadania – oznajmił żartobliwym tonem.
– A co będzie, jeśli Phoebe…?
– Jest na randce z twoim bratem. Pożyczyłem im mój samochód.
– Jesteś bezwstydnym manipulantem!
– Prawda? – ucieszył się. – Cóż, nie chciałem, żeby zbyt wcześnie wrócili.
To powiedziawszy, położył ją na swym szerokim wygodnym łóżku, które Lee tak często wspominała od czasu owego cudownego tygodnia, spędzonego we dwoje.
Tego wieczoru kochali się długo i czule, ale coś wyraźnie było nie w porządku, tak jakby obawiali się tego, co nastąpi później, gdy słodkie napięcie opadnie i trzeba będzie stawić czoło problemom. Choć żadne z nich nie powiedziało tego głośno, obydwoje pojęli, że przepaść, jaka wyrosła między nimi przez te ostatnie dni, została tylko lekko przysypana i wiele wysiłku będzie od nich wymagało zbudowanie solidnego mostu, który połączy ich na nowo. Na razie mogą udawać, że nic się nie stało, rozmawiać, śmiać się, całować, jak gdyby nigdy nic, ale jeżeli nie podejmą jakichś kroków, ich związek nie wytrzyma kolejnej próby.
– Zdaje się, że nie mogę zrobić nic, by przekonać Phoebe, prawda? – odezwał się Daniel, kiedy tak leżeli przytuleni do siebie. – Znowu się dzisiaj pokłóciliśmy. Nie mam pojęcia, w którym miejscu popełniłem błąd, ale bardzo się boję, że ją utracę.
– Ależ, kochanie, nie musi do tego dojść – uspokajała go. – Po prostu nie zabraniaj jej robić tego, o czym od dawna marzyła.
– Phoebe ma szesnaście lat i w każdej chwili może się wyprowadzić, jeśli uzna za stosowne.
– Twoim więc zadaniem jest sprawić, by nie widziała takiej potrzeby. Nie zrażaj jej do siebie, bądź wyrozumiały i serdeczny.
– Chcesz przez to powiedzieć, że powinienem udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku? – obruszył się.
– Właśnie. Taka już dola nas, rodziców, zwłaszcza kiedy nasze dzieci uzyskują niezależność. Jeśli teraz wykonasz jeden fałszywy ruch, możesz bezpowrotnie stracić córkę – ostrzegła.
– Pewnie masz rację, ale powiedz, skąd to wszystko wiesz? Przecież Sonya jest jeszcze bardzo młoda, więc nie możesz wiedzieć tego z własnego doświadczenia.
– A jednak – westchnęła. – Za każdym razem, gdy wybiera się w odwiedziny do Jimmy’ego, muszę walczyć ze sobą, by nie błagać jej, żeby została. Zawsze w takich sytuacjach obawiam się, że już do mnie nie wróci.
– Czy próbowałaś kiedykolwiek powstrzymać ją?
– Nie i zapewne dlatego zawsze wraca. Jest takie mądre powiedzenie, że jeśli kogoś naprawdę kochasz, powinieneś dać mu wolność. W przypadku dorastających dzieci sprawdza się w stu procentach.
– Może i nie będzie tak źle – przyznał Daniel, wyraźnie uspokojony. – Poza tym, jeśli będzie pracować dla ciebie, będziesz mogła mieć na nią oko. Znasz przecież większość osób w tej branży, zdołasz więc ją w razie czego ostrzec, a właścicielom agencji powiedzieć, żeby nie organizowali jej sesji z nieodpowiednimi osobami.
– Nie będzie takiej potrzeby – zapewniła. – Mulroy & Collit to renomowana agencja modelek, więc twojej córce włos z głowy nie spadnie.
– Ale jeżeli poprosisz ich, żeby Phoebe pracowała wyłącznie z tobą…
– Daniel, przestań natychmiast! – przerwała mu, zirytowana. – Znowu robisz to samo.
– Co takiego? – zdumiał się.
– Układasz po swojemu życie Phoebe, a przy okazji także i moje. Kochanie, musisz się tego oduczyć.
– Może rzeczywiście trochę przesadzam – przyznał niechętnie. – Ile modelek debiutuje każdego roku?
– Setki – odparła Lee, zaskoczona zmianą tematu.
– A ile odnosi sukces?
– Jedna, dwie…
– W takim razie, jak dobrze pójdzie, Phoebe dostanie parę zleceń i wszystko wróci do normy – ucieszył się.
– A więc liczysz, że jej się nie powiedzie? – Posłała mu pełne niedowierzania spojrzenie. – Bardzo to ładnie z twojej strony. Jak by się czuła twoja córka, gdyby o tym wiedziała?
– Chyba jej nie powiesz, prawda? – zaniepokoił się.
– Oczywiście, że nie, ale też nie zrobię nic, by zaszkodzić jej karierze, więc mnie nawet nie proś. – Skąd ci to przyszło do głowy? – spytał, robiąc minę niewiniątka.
O dziesiątej wieczorem zeszli na dół, gdyż Daniel koniecznie chciał oglądać wiadomości. Wkrótce zaczynała się nowa seria jego programów w telewizji i musiał być na bieżąco, jeśli chodzi o politykę oraz kulturę. Lee spostrzegła jednak, że co chwila odrywał wzrok od ekranu i zerkał na zegarek.
– Jest jeszcze wcześnie – uspokoiła go.
– Chodzi ci o Phoebe? – zapytał pozornie spokojnym głosem. – Zupełnie o niej zapomniałem.
Kłamczuch, pomyślała z czułością Lee. Kłamczuch, a w dodatku kiepski aktor.
Minęło wpół do jedenastej, jedenasta, a Phoebe wciąż nie wracała. Daniel przyłapał Lee na spoglądaniu na zegar.
– Za wcześnie, żebyś szła już do domu – powiedział słabym głosem. – Właśnie zamierzałem zaparzyć kawę…
– Nie martw się, zostanę z tobą do jej powrotu.
– Nie wiem, dlaczego jesteś taka przekonana, że martwię się o nią. Przecież jest już niezależną młodą kobietą. Gdzie ona jest, do licha?
– Na randce z Markiem – przypomniała mu. – Na pewno nic złego jej się nie stanie.
Przed domem zatrzymał się samochód, po czym słychać było dwa stłumione głosy. Następnie zachrobotał klucz w zamku, na co Lee i Daniel zgodnie wyszli do przedpokoju. Drzwi wejściowe otworzyły się i stanęli w nich Mark oraz Phoebe, na której twarzy malowała się niema prośba. Lee zacisnęła kciuki, modląc się, by Daniel nie popełnił jakiegoś fatalnego w skutkach błędu.
Przez chwilę wszyscy stali bez ruchu, wpatrzeni w siebie nawzajem, aż nagle Daniel postąpił dwa wielkie kroki i stanąwszy przed córką, przytulił ją mocno do siebie. Phoebe odwzajemniła uścisk, wydając z siebie głośne westchnienie ulgi.
– Przepraszam za te wszystkie okropne rzeczy, które dziś powiedziałam – wyszeptała. – Tak naprawdę wcale tak nie uważam.
– Ja też cię przepraszam, kochanie – odrzekł łamiącym się głosem. – Ale nie zmieniłem zdania.
– Ani ja, tato. – Posłała mu poważne spojrzenie. – To moje życie i zrobię z nim to, co uważam za stosowne.
– Porozmawiamy o tym później…
– Zgoda. Chciałabym, abyś zrozumiał, jakie to dla mnie ważne i dlaczego nie ustąpię, nawet jeśli masz się o to na mnie gniewać.
– Miałem nadzieję, że jednak przejrzałaś na oczy… – zaczął. Phoebe cofnęła się gwałtownie i stanąwszy obok Marka, ujęła go za rękę.
– Tato, jeśli mieszkanie razem z tobą ma oznaczać ciągłe spory, to… – przerwała.
Był to wyraźny sygnał dla Daniela, że jeszcze jeden nieostrożny krok, a może zepsuć wszystko i to w sposób nieodwracalny.
– Oczywiście, że nie – odrzekł szybko. – Ty powiedziałaś swoje, a ja swoje. – Uśmiechnął się niepewnie. – Po prostu będziemy musieli nauczyć się rozumieć siebie. Chciałbym, żebyś czuła się tu bezpieczna, dlatego obiecuję, że nie będę wygłaszał ci kazań.
Kiedy Phoebe wciąż się wahała, w głosie Daniela pojawiła się nuta desperacji.
– Uwierz mi, kochanie, to jest dla mnie bardzo trudne – ciągnął – ale staram się, jak mogę. Proszę cię, nie odchodź, nie zostawiaj swego biednego, starego ojca na pastwę samotności.
Delikatny uśmiech pojawił się na pięknie wykrojonych wargach Phoebe. Puściwszy dłoń Marka, podeszła ponownie do ojca i spojrzała mu prosto w oczy.
– Obiecujesz, że nie będziesz mnie krytykował?
– Czy ja kiedykolwiek…? Dobrze, dobrze, obiecuję.
– I nie będziesz na mnie czekał, gdy zdarzy mi się długo nie wracać?
– Tego ci nie mogę obiecać, ale nie będę robił ci z tego powodu wyrzutów.
– I żadnego przesłuchiwania?
– Żadnego – obiecał solennie. – Ale chyba mogę zadawać ci pytania, jeśli będę czegoś ciekaw?
– Naturalnie, tylko bez naciskania.
– Zgoda. Wierzę, że jesteś na tyle rozsądna, by nie przyjmować zleceń, które są trochę…
– Trochę jakie?
– No… wiesz… chodzi mi o pozowanie w bieliźnie.
– Nigdy w życiu – zapewniła.
– To dobrze, córeczko – ucieszył się. – Widzę, że masz poczucie przyzwoitości…
– Brenda mówi, że pozowanie w bieliźnie to śmiertelny cios dla kariery każdej modelki – przerwała mu. – Chcę zajść na sam szczyt, tato, a nie dostanę się tam, pozując w skąpych koszulkach i koronkowych majteczkach.
Daniel westchnął cicho, ale nie buntował się, co oznaczało, że zaczyna wreszcie uczyć się trudnej sztuki kompromisu.
– Postaram się na przyszłość zachowywać moje opinie dla siebie. – Uśmiechnął się krzywo. – Poza tym, skoro masz zarobić fortunę, lepiej, żebym żył z tobą w zgodzie, na wypadek gdybym któregoś dnia potrzebował pożyczki.
Phoebe roześmiała się wesoło i z całej siły przytuliła się do ojca. W swej radości nie spostrzegła nawet, jak wiele smutku i bólu kryło się w oczach Daniela.
Trzeba przyznać, że Brenda Mulroy zrobiła wszystko, co w jej mocy, aby pomóc Lee wybrnąć z tarapatów, związanych z początkiem kariery Phoebe. Na początek zaprosiła Daniela do swego biura i odbyła z nim długą rozmowę o przyszłości jego jedynaczki. Nakreśliła realistyczną wizję możliwości, jakie otwierały się przed Phoebe, wspominając przy tym, że paru renomowanych fotografików oglądało już jej zdjęcia i wszyscy byli zachwyceni. Starała się, jak mogła zapewnić w ten sposób stroskanego ojca, iż jego córka jest w dobrych rękach, ale każde jej słowo przygnębiało Daniela jeszcze bardziej. Dobre wrażenie wywarł na nim natomiast wygląd Brendy, która była pulchną, pogodną kobietą po pięćdziesiątce. Niestety, nie wpłynęło to znacząco na poprawę jego nastroju.
– Co to za kurs, który zaczęła Phoebe? – zapytał tego wieczoru, marszcząc brwi z niezadowolenia.
– Ma ją nauczyć sztuczek, stosowanych w tym zawodzie – wyjaśniła cierpliwie Lee. – Dowie się, jak robić makijaż, jak pielęgnować włosy, co jeść, jakie kosmetyki są odpowiednie do jej typu cery i tak dalej.
– Pewnie jest bardzo drogi – mruknął.
– Kosztuje z parę tysięcy.
– Wiedziałem! – wykrzyknął. – Chodzi im tylko, by wyciągnąć od młodych, naiwnych dziewczyn wszystkie ich oszczędności.
– Nonsens. Phoebe zapłaci za ten kurs ze swych przyszłych zarobków, a zapewniam cię, że jej wynagrodzenie będzie dużo wyższe niż kilka tysięcy. Proszę, przestań węszyć wszędzie oszustwo.
Sama Phoebe była natomiast w siódmym niebie. Z zacięciem studiowała jakieś wykresy i zestawy kolorystyczne, testowała nowe kosmetyki, poznawała techniki ich nakładania. Tego dnia wróciła do domu o godzinę wcześniej niż zwykle, powitała ojca i Lee radośnie, po czym szybko pobiegła do swego pokoju. Kiedy Daniel zawołał ją na kolację, wkroczyła do kuchni z twarzą pokrytą wściekle zielonym mazidłem.
– To jest maseczka – wyjaśniła zdębiałemu ojcu. – Muszę ją potrzymać na twarzy przez kilka godzin.
– Phoebe, czy nie miałaś dzisiaj… – zaczęła Lee, ale przerwał jej dźwięk dzwonka do drzwi.
Daniel poszedł otworzyć, po czym wraz z elegancko ubranym Markiem stanął w progu kuchni.
– Czy Phoebe jest już gotowa? – zapytał młodzieniec i w tym momencie spostrzegł swą ukochaną.
– Och, zupełnie zapomniałam… – jęknęła z przerażeniem.
– Zapomniałaś? Po tym wszystkim, co zrobiłem, żeby zdobyć te bilety? – oburzył się. – Ale nie przejmuj się, jak się pośpieszysz, to jeszcze zdążymy.
– Ale ja nie mogę tego teraz zmyć, dopiero co nałożyłam – zaprotestowała.
– Nie możesz zrobić tego jeszcze raz po powrocie do domu?
– Nie, miałam tylko jedno opakowanie, a jutro mam opowiedzieć instruktorowi, jakie efekty zauważyłam.
– Przedstawienie zaczyna się za godzinę. Idziesz czy nie?
– zirytował się.
– Przecież nie mogę tak pójść!
– Po co w ogóle się tym wysmarowałaś? – warknął.
– Wybacz mi, zupełnie wyleciało mi z głowy, że idziemy dziś do teatru – tłumaczyła się drżącym głosem Phoebe.
– Pięknie! Więc mogę sobie iść sam, tak?
– Możesz też zostać u nas na kolacji – Daniel zaproponował wielkodusznie.
– Dziękuję, ale nie – odmówił Mark niezbyt uprzejmie. – Nie będę się pchał tam, gdzie nie jestem mile widziany.
– Ależ jesteś mile widziany. Przecież właśnie cię zaproszono, byś został – zauważyła Lee.
– Ale pewne osoby mnie nie chcą – oznajmił, posyłając Phoebe pełne wyrzutu spojrzenie. – Najpierw każą mi stać w kilometrowej kolejce po bilety na najlepsze przedstawienie w mieście, a potem zupełnie o tym zapominają. Zapewne ucieszą się więc, gdy zobaczą, że odchodzę. Życzę wszystkim dobrej nocy.
– Zostań na kolację – Lee powtórzyła zaproszenie Daniela.
– Nie musisz się o mnie martwić – oświadczył grobowym głosem. – W domu zjem sobie kanapkę.
Wyszedł, unosząc dumnie głowę. Lee musiała z całych sił powstrzymywać się, by nie parsknąć śmiechem, Daniel zaś cały poczerwieniał, tłumiąc w sobie wybuch wesołości. Jedna tylko Phoebe miała nieszczęśliwą minę.
– Nie przejmuj się tak bardzo – pocieszała ją Lee. – Dobrze. mu to zrobi, gdy przekona się, że nie jest pępkiem świata.
– Ale nie mogę pozwolić mu tak odejść – rozpaczała dziewczyna. – Jak ja mogłam zapomnieć o dzisiejszej randce!
– Ponieważ miałaś ważniejsze rzeczy na głowie – wtrącił Daniel. – Widzisz, córciu, wielu mężczyzn nie może się pogodzić z tym, że kobiety odnoszą większe sukcesy niż oni sami. Auu! To moja kostka! – jęknął.
– Dobrze ci tak – syknęła Lee. – Powinieneś się wstydzić. Jak można tak wykorzystywać sytuację?
– Wcale nie wykorzystuję, po prostu chciałem uświadomić Phoebe, co się dzieje. Pozwól mu odejść – zwrócił się do swej jedynaczki. – Bądź silna, pamiętaj, czyją jesteś córką.
– Jesteś okrutny, tato! – zawołała Phoebe i wybiegła z kuchni. Chwilę później usłyszeli, jak stojąc w drzwiach domu, zrozpaczonym głosem woła Marka.
– Cudownie, teraz nasi sąsiedzi będą mieli o czym rozprawiać co najmniej przez tydzień – jęknął Daniel.
Lee nie słyszała go, pogrążona we wspomnieniach. Przypomniała sobie, jak sama wiele razy biegła za Jimmym, błagając go, by wrócił. Teraz już wiedziała, że był to jej największy błąd, że w ten sposób sama się prosiła o złe traktowanie.
– Coś się stało? – spytał zaniepokojony Daniel.
– Nie, nie – zaprzeczyła szybko, przywołując na twarz uśmiech. – Wszystko w porządku.
Phoebe i Mark wrócili parę minut później, pozornie pogodzeni, jednak atmosfera podczas kolacji nie należała do szczególnie przyjemnych, zwłaszcza że dziewczyna co jakiś czas wspominała w rozmowie o tym, co powiedział jej instruktor. Lee nie dziwiła się zatem, że Mark od czasu do czasu zgrzytał zębami. Nastrój Daniela tymczasem polepszał się z minuty na minutę, bowiem brat Lee nigdy nie był jego ulubieńcem, zwłaszcza od owego wieczora, kiedy Phoebe ujęła jego dłoń w geście buntu przeciw ojcu. Dla Daniela Mark był więc symbolem oddalania się od niego jego córki.
– Co cię tak bawi? – zainteresowała się Lee, gdy razem zmywali naczynia po kolacji.
– Przyszło mi właśnie do głowy, że może jednak ta sytuacja ma swoje dobre strony, których wcześniej nie dostrzegłem – wyjaśnił. – Pomyśl o tych wszystkich młodych ludziach, których Phoebe będzie teraz spotykać. Na pewno będą ją wozić dobrymi samochodami, a nie rzężącą kupą złomu. Poza tym, z pewnością będą wiedzieli, jak należy adorować młodą, atrakcyjną dziewczynę.
– Uważam, że Mark miał prawo czuć się urażony. Bądź co bądź, długo zabiegał, aby zdobyć te bilety, a ona tak po prostu zapomniała.
– Może i tak, ale nie powinien był obnosić się z tą nieszczęśliwą miną.
– A ciekawe, jak ty byś się zachował na jego miejscu?
– Zniósłbym to z godnością. Wyrzuciłbym bilety do śmieci, skoro dama mojego serca nie ma ochoty z nich skorzystać.
– Ach tak. I właśnie tak postępowałeś w podobnych sytuacjach, gdy byłeś w jego wieku? – W głosie Lee słychać było powątpiewanie.
– Cóż, dziewczyny, z którymi się spotykałem, miały trochę lepszą pamięć – przyznał. – Ale gdyby tak się stało, na pewno zachowałbym się bardziej po męsku. Może by tak zwrócić uwagę Phoebe, jak bardzo żałośnie wyglądał jej wielbiciel dziś wieczorem?
– Jesteś niepoprawny – roześmiała się. – Znowu układasz jej życie zgodnie z twymi zapatrywaniami.
– Zabraniam ci tak mówić! Jestem tylko bezradną ofiarą wydarzeń. Ale jeśli kariera mojej córki może zakończyć ten niefortunny romans, nie będę specjalnie rozpaczał.
To powiedziawszy, zerknął na drzwi i szybko cmoknął Lee w usta.
– Musisz być dziś wcześnie w domu? – zapytał szeptem.
– Sonya będzie nocowała u koleżanki.
– Wspaniale!
– Ale pójdę już sobie. Wiem, że Phoebe ma nowoczesne poglądy, ale… – westchnęła.
– Rozumiem cię. Jest w takim razie tylko jedno rozwiązanie. Wyjdź za mnie.
– Musimy najpierw uporać się z paroma problemami – odparła cicho.
Daniel zajrzał jej głęboko w oczy i wyczytał w nich wszystko to, czego nie potrafiła wypowiedzieć głośno. Od czasu owej kłótni oddalili się trochę od siebie, a pod powłoką serdeczności i czułości czaiła się obawa, że nigdy już nie zdołają odzyskać tego, co wtedy stracili.
Gdy Lee weszła do domu, Mark siedział w kuchni, wpatrując się tępym spojrzeniem w filiżankę kakao. Było jej naprawdę żal brata, więc poklepała go po ramieniu, by dodać mu otuchy.
– Te bilety kosztowały mnie całe pięćdziesiąt funtów – jęknął. – I w dodatku stałem dwie godziny na deszczu. Ale jej to w ogóle nie obchodzi.
– Braciszku, Phoebe jest jeszcze bardzo młoda. Dziewczyny w jej wieku nie chcą się jeszcze wiązać na poważnie.
– Ale niedawno jeszcze mówiła… Zresztą, nieważne – powiedział z rezygnacją.
– Chciałeś powiedzieć, że dała ci do zrozumienia, że z jej strony to coś poważnego? – podsunęła Lee.
W odpowiedzi Mark wzruszył tylko ramionami.
– Ale to było, zanim zaczęła pracę, prawda? Teraz wszystko się może zmienić.
– Jasne, a ja będę dla niej tylko biednym studenciną – prychnął ze złością.
– Musisz dać jej trochę czasu na odnalezienie się w nowej rzeczywistości – poradziła.
– Ale ja nie mogę przestać o niej myśleć. Zresztą, ty tego nie zrozumiesz.
– Czyżby? – Roześmiała się, słysząc słowa, które ona sama wiele razy powtarzała rodzicom.
– Pewnie nie pamiętasz nawet, jak to jest, gdy się ma osiemnaście lat.
Lee pamiętała to aż nazbyt dobrze. Kiedy była w wieku Marka, uważała, iż jej życie jest już praktycznie skończone.