11.

Kaldak i Bess opuścili mieszkanie następnego ranka, jeszcze przed świtem. Wymknęli się tylnymi schodami do czekającego samochodu, który zawiózł ich na stary cmentarz świętego Mikołaja w Metairie, na obrzeżach Nowego Orleanu.

Emily pochowano w starej, porośniętej mchem krypcie z widokiem na malutki, cichy staw. Jeszcze nie świtało, gdy duchowny zamknął Biblię, uprzejmie się skłonił i pośpiesznie wyszedł z krypty.

Biedaczysko, pomyślała Bess ogłuszona. Wyrwany z łóżka, zawleczony na cmentarz, jakby żywcem wyjęty z powieści Annę Rice.

– My też już powinniśmy jechać – odezwał się łagodnie Kaldak.

Bess spojrzała na gładki kamienny sarkofag, w którym spoczywała trumna Emily. Do widzenia, Emily. Kocham cię. Zawsze będziesz przy mnie.

Bess.

Skinęła głową, odwróciła się i wyszła na wilgotne, świeże powietrze. Głęboko się nim zaciągnęła, patrząc, jak stróż zamyka metalową bramę do krypty. Słabe promienie słońca przedzierały się już przez cyprysy i oświetliły napis na grobowcu.

Cartier.

Kaldak poszedł za jej wzrokiem.

– Etienne Cartier użyczył Emily miejsca. To ich grobowiec rodzinny. Tutaj wszyscy są chowani nad ziemią.

Wiedziała o tym. Ale nie przypuszczała, że nawet Kaldak zdołałby kogoś namówić do oddania miejsca swego wiecznego spoczynku.

– Użyczył?

– Pomyślałem, że pewnie Tom Corelli będzie chciał ją zabrać do domu.

Zabrać do domu. Słowa zabrzmiały słodko i melancholijnie zarazem. Zabrać Emily do domu.

– A na razie będzie tu bezpieczna.

Bezpieczna w tym grobie. Czy martwi nie są zawsze bezpieczni? Nic ich nie obchodzi, niczego się nie boją, nic ich nie złości…

– Może tak być? – spytał Kaldak.

Skinęła głową.

– Rzeczywiście, nie przemyślałam tego. Emily nie chciałaby na zawsze tu zostać. Nie lubiła Nowego Orleanu. Chciałaby znaleźć się u siebie.

Odwróciła się i odeszła od grobowca. Nie myśl o niej. Nie oglądaj się. Nie zostawiasz jej samej. Zawsze będzie z tobą.

Kaldak natychmiast zrównał z nią krok i w milczeniu szli żwirowaną alejką wzdłuż krypt.

– Jak ci się udało ich namówić, żeby tak wcześnie wpuścili nas na cmentarz? – spytała, gdy zbliżali się do bramy.

– Och, Ramsey ma swoje sposoby.

– Próbujemy uniknąć mordercy? Dlatego się skradamy i chowamy moją siostrę po ciemku?

– A twoim zdaniem, wolałaby, żebyś za dnia stała się łatwym celem?

– Nie.

– Ja też nie. Właśnie dlatego znaleźliśmy się tu o tej porze, a za kryptami czai się ośmiu agentów.

Wzrokiem powędrowała do rzędu krypt.

– Nie widziałam ich.

– Bo nie miałaś widzieć.

W drodze z samochodu do grobowca i tak niczego by nie dostrzegła. Była całkowicie skupiona na Emily.

Ale teraz jest już po wszystkim. Skończone.

Kaldak zatrzymał ją, gdy chciała podejść do wynajętego lexusa, stojącego w zatoczce.

– Poczekaj.

Zerknął na mężczyznę w kraciastej marynarce, który wysiadał z zaparkowanego w pobliżu wozu. Znieruchomiała.

– W porządku. To jeden z naszych. Obserwował samochód. Mężczyzna kiwnął głową i Kaldak otworzył Bess drzwiczki od strony pasażera.

– Bałeś się bomby czy czego?

– Boję się wszystkiego – powiedział, siadając za kierownicą. – Wymieniaj, co zechcesz.

– Czy w tym samochodzie siedzi Ramsey?

– Najprawdopodobniej.

– Jaki on jest?

Spojrzał na nią zaskoczony.

– O co ci chodzi?

– W domu pogrzebowym wyglądał na bardzo rozgniewanego i zniecierpliwionego.

– Lubi rządzić.

– Ty też. – Popatrzyła na zaparkowany wóz. – Ufasz mu?

– Nie do końca. Widziałem, jak zostawił za sobą paru ludzi w trakcie wspinaczki na szczyt. Jest dobry w swoim fachu, ale i ambitny, a to zawsze wpływa na ludzkie działanie.

– Owszem, wpływa. – Zerknęła na wschód. – Słońce wschodzi.

– Czyli powinniśmy ruszać. Będę zadowolony, kiedy wyciągnę cię z tego miasta. Nie wracamy już do ciebie. Każę komuś zabrać walizki z twojego mieszkania i dostarczyć je…

– Nie.

Znieruchomiał, potem wolno odwrócił się w jej stronę.

– Co?

– Nie wyjeżdżamy. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Odwieź mnie do mieszkania.

– Wykluczone.

– Odwieź mnie do mieszkania i poślij po Ramseya. Chcę z nim porozmawiać.

– Porozmawiacie przez telefon.

– Twarzą w twarz. Chcę mieć jasny obraz sytuacji. Pamiętasz, jak ustaliliśmy, że tak będzie?

Przez chwilę milczał.

– Pamiętam.

– Więc zabierz mnie do mieszkania. Albo wysiądę i pójdę pieszo, Kaldak. Wolisz mnie śledzić?

– Rąbnąłbym cię w głowę i zabrał.

– To już przerobiliśmy. Nie lubisz się powtarzać. Jeśli pragniesz mojego bezpieczeństwa, zabierz mnie do domu, gdzie będę miała wokół siebie cztery ściany. – Głos jej stwardniał. – Bo nie dam się nigdzie indziej zawieźć, Kaldak.

– Nie rób tego, Bess. Chwyciła klamkę.

– Niech ci będzie – warknął przez zęby.

Uruchomił silnik i z całej siły nacisnął pedał gazu. Samochód wyrwał naprzód, aż Bess wcisnęło w siedzenie. Wygrała pierwszą bitwę.

– Co ty, do cholery, jeszcze tutaj robisz? – Ramsey z hukiem zamknął drzwi mieszkania. – Powinieneś być w połowie drogi do Shreveport, gdzie wsiadłbyś w samolot do Atlanty. Kaldak, na miłość boską, nie odpowiadam za…

– Kaldak nie miał wyboru – wpadła mu w słowo Bess. – I byłabym wdzięczna, gdyby zechciał pan ze mną porozmawiać, panie Ramsey. Zaczyna mnie nużyć to traktowanie mnie jak osoby obdarzonej inteligencją krowy medalistki.

Ramsey łypnął na Kaldaka, który siedział w fotelu w drugim końcu pokoju.

Kaldak wzruszył ramionami. Ramsey znowu skupił się na Bess.

– Nikt nie zamierza pani traktować inaczej, jak z należnym szacunkiem, pani Grady. Wszyscy pani współczujemy po jej stracie. O ile mi wiadomo, doktor Corelli była wspaniałą kobietą i…

– Emily nie żyje. To, jaka była, nie obchodzi już nikogo z wyjątkiem tych, którzy ją kochali. Nie ściągnęłam tu pana, żeby słuchać kondolencji.

– Więc w jakim celu?

– Chcę informacji. Muszę zyskać jasność w pewnych kwestiach. Czy udacie się do Meksyku, żeby dopaść Estebana?

– Nie możemy. To wywołałoby niesnaski dyplomatyczne. Nie dysponujemy dowodami.

– Macie ciało mojej siostry.

– Konfrontacja mogłaby teraz doprowadzić do kolejnego incydentu. Proszę okazać cierpliwość.

– Nie jestem cierpliwa. – Zawiesiła głos. – Potrzebuję jeszcze jednej informacji. Chcę się dowiedzieć czegoś więcej o Kaldaku. Postanowiłam się zwrócić do pana, gdyż zauważyłam, że on mi mówi tylko to, co sam uważa za stosowne.

Ramsey niepewnie zerknął na Kaldaka.

– Powiedz jej – powiedział Kaldak.

– Jest pan jego zwierzchnikiem?

– W pewnym sensie.

– Czyli pan nie jest. Jedno z dwojga.

– Kaldak współpracuje z nami od paru lat. Posiada szczególne kwalifikacje, dzięki którym jest dla nas bezcenny.

– Kwalifikacje? Chodzi o zabijanie ludzi czy wojnę biologiczną? Jest naukowcem, prawda?

– Powiedział pani? – Ramsey się zawahał. – Czyli wie pani o Nakoi?

– Nie, nie wie. – Kaldak bacznie jej się przyglądał. – Do czego zmierzasz, Bess?

– Chcę wiedzieć, jaką masz władzę nad tymi ludźmi. Najwyraźniej tańczą, jak im zagra, ale muszę się przekonać, ile od niego zależy – te słowa skierowała do Ramseya.

– Przyznaliśmy Kaldakowi więcej prerogatyw niż przeciętnemu agentowi – odparł Ramsey. - W związku z niezwykłymi okolicznościami…

– Wykorzystują mnie – wypalił Kaldak. – Wszyscy trzęsą portkami przed tym świństwem. Ja się przydaję, bo będzie na kogo zwalić winę, jeśli coś się nie powiedzie. – Uśmiechnął się kpiąco do Ramseya. – A ja wykorzystuję ich.

– Nie boisz się? – spytała Bess.

– Jak cholera. Ale nie mogę dopuścić, żeby strach wszedł mi w drogę.

Nie, Kaldak by nie dopuścił, żeby cokolwiek weszło mu w drogę.

– Czyli wszyscy wszystkich wykorzystują.

Tak już jest skonstruowany ten świat, pani Grady – odparł Ramsey. – Ale mogę panią zapewnić, że robimy, co w naszej mocy, by powstrzymać Estebana.

– Nie czuję się zapewniona. Nie ufam panu.

– Sądzi pani, że dopuścimy do katastrofy na skalę kraju? – spytał zniecierpliwiony Ramsey. – Doceniamy pani troskę, ale jest idiotyzmem…

– Słuchaj jej – przerwał Kaldak. – Ona czegoś chce. Bess skinęła głową.

– O tak.

– Czego?

– Nie czego, tylko kogo. Jego.

Choć patrzyła na Ramseya, wyczuła nagłe napięcie Kaldaka.

– Nie jestem pewny, czy dobrze panią zrozumiałem – brzmiała ostrożna odpowiedź Ramseya.

– Wszyscy wszystkich wykorzystują. Chcę wykorzystać Kaldaka.

– W jaki sposób?

– Żeby utrzymał mnie przy życiu. Pomógł znaleźć Estebana. – Popatrzyła na Kaldaka i powiedziała dobitnie: – Pomógł mi zabić Estabana. A, o to chodzi – mruknął Kaldak. – Doszliśmy do sedna sprawy.

– Nie rozumie pani – zaoponował Ramsey. – To nie takie proste. Trzeba patrzeć w szerszej perspektywie niż…

– Guzik mnie obchodzi szersza perspektywa. Pan się martwi o wąglika. Proszę mi dać Kaldaka i dopilnować, żeby miał dość władzy na przeprowadzenie mojej woli.

– Chcesz mnie dostać z kokardką czy bez? – wtrącił Kaldak. Zignorowała jego uwagę, skupiając się na Ramseyu.

– Chcę Kaldaka.

– Rozumiem, że pani cierpi i jest rozdrażniona, ale musimy skupić wysiłki na powstrzymaniu Estebana, by nie doszło do drugiego Tenajo.

– Tu się zgadzamy. Jak najbardziej zamierzam powstrzymać Estebana.

– Gdyby zechciała pani posłuchać głosu rozsądku, z pewnością…

– To pan niech posłucha. – Głos drżał jej ze wzburzenia. – Nie przekonują mnie pańskie apele do „rozsądku”. Za wiele już widziałam umów dobijanych pod stołem, za wiele zatuszowanych afer. Nikt nie pójdzie na ugodę z Estebanem i nie pozwoli mu się wymigać od odpowiedzialności. Nie tym razem.

– Nikt nie zamierza iść z nim na ugodę. Błyskawicznie odwróciła się do Kaldaka.

– Może się stać inaczej? Powoli przytaknął ruchem głowy.

– Bodajby cię licho porwało, Kaldak – warknął Ramsey przez zęby. – Nie ułatwiasz mi sytuacji.

– Jestem za bardzo zaangażowany w sprawę, żeby dla ciebie kłamać, Ramsey. Nigdy jeszcze nie wylądowałem na targu niewolników.

Ramsey posłał mu mordercze spojrzenie, potem spokojnym głosem zwrócił się do Bess:

– Pani Grady, robiliśmy, co w naszej mocy, by zapewnić pani bezpieczeństwo. W zamian potrzebujemy pani współpracy.

– Proszę przestać mnie traktować jak dziecko. Postawmy sprawę jasno. Potrzebujecie nie tylko mojej współpracy, ale przede wszystkim mojej krwi. Da mi pan Kaldaka, a będzie pan mógł jej brać do woli.

– Trafiony, zatopiony – powiedział Kaldak.

Ramsey znieruchomiał.

– Odmówiłaby pani? Ależ to mogłoby tysiące ludzi kosztować życie.

– W takim razie nie wątpię, że Biały Dom ogromnie by wzburzyło, gdyby pan doprowadził do sytuacji, w której bym sobie poszła. Żądam Kaldaka.

– A jeśli obiecam pani, że po uporaniu się z sytuacją poślę Kaldaka tropem Estebana? Pani uda się do bezpiecznego domu i zda się na nas?

– Żadnych bezpiecznych domów. Zostaję na miejscu.

– Na Boga, chce pani zginąć? Jest pani na celowniku.

– Nie, nie chcę zginąć. Kaldak nie pozwoli mnie zabić, a pan mu pomoże. Tutaj, bez ukrywania się. Jeśli się ukryję, za nic nie wyciągniemy Estebana z nory.

– Esteban przyśle mordercę. Nie zajmuje się tym osobiście.

– Teraz nie. Ale podejrzewam, że jego wściekłość będzie narastać, im dłużej ja pozostanę przy życiu.

Ramsey pokręcił głową.

– Jest pani dla nas zbyt cenna, by służyć jako przynęta i nawet pani sobie nie uświadamia, o co prosi.

– Ja nie proszę. Nie pozostawiam panu wyboru. Będzie, jak powiedziałam. Esteban zapłaci za śmierć Emily. To wszystko, co chciałam panu przekazać. Do widzenia, panie Ramsey.

Ramsey patrzył na nią z bezsilną złością. Potem ruszył do drzwi.

– Muszę z tobą porozmawiać, Kaldak.

– Tak też przypuszczałem. – Kaldak wstał. – Za parę minut wrócę. Będziemy w korytarzu – zwrócił się do Bess.

Bess przeszła do sypialni. Druga bitwa. Cieszyła się, że już ją ma za sobą, ale nie wątpiła, że Kaldak okaże się znacznie trudniejszym przeciwnikiem niż Ramsey. Siedział w milczeniu, obserwując ją, a jego umysł bez przerwy kalkulował, analizował. W czasie starcia z Ramseyem nieustannie czuła obecność Kaldaka.

Szybko zdjęła czarną garsonkę i przebrała się w dżinsy i podkoszulek. Właśnie zapinała ostatni guzik, gdy usłyszała trzask drzwi wejściowych. Gotowa na wszystko wróciła do salonu.

Kaldak znowu siedział w fotelu.

– Wygrałaś. – Poklepał się w pierś. – Jestem twój.

– Naprawdę?

– Przynajmniej masz to załatwione ze strony Ramseya. Oczywiście, proponował powrót do jego pierwszej koncepcji: trzymać cię na prochach, póki nie pobierzemy tyle krwi, ile nam potrzeba. Ale gdy się nie zgodziłem, wycofał się.

– Dostrzegasz pewne podobieństwo między nim a Estebanem?

– Może. Trzeba przyznać, że doskonale sobie poradziłaś z Ramseyem. Nie domyślił się, że blefujesz.

– Nie blefowałam.

– Ja uważam, że tak, ale niezależnie od tego, gra szła o zbyt wysoką stawkę, żeby cię sprawdzać. Krew ma podstawowe znaczenie.

– Dostaniesz ją.

– Wiem. Dopilnuję tego. – Zawiesił głos. – A żeby tak się stało, muszę cię utrzymać przy życiu. Co oznacza, że nie będę cię odstępował na krok. Beze mnie nie wsiądziesz do samochodu, nawet nie otworzysz drzwi.

– Ja nie protestuję.

– Obejdziemy mieszkanie, pokażę ci, co poprawiliśmy.

Ruszyła za nim.

– Na wysokości sypialni i pokoju gościnnego nie ma schodów przeciwpożarowych, ani żadnego wyjścia. Nic tu nie trzeba było robić. – Przeszedł do drzwi w głębi korytarza. – Zamek w drzwiach prowadzących na wewnętrzny dziedziniec był mizerny. Zastąpiliśmy go porządnym. Dziedziniec otacza parkan z bramą z kutego żelaza. Poza tym jest to niebezpieczne wyjście na boczną uliczkę, więc na dziedzińcu i przy głównym wejściu do budynku ustawiliśmy swoich ludzi.

– Ale czy nie za bardzo rzucają się w oczy? Nie chcę, żeby moi sąsiedzi się zaniepokoili.

– Dziś rano, gdy wracaliśmy z cmentarza, służbę miał Peterson. Stał naprzeciwko, w sklepiku. Zauważyłaś go?

– Nie.

– Czyli raczej nie rzuca się w oczy. – Otworzył następne drzwi. – Teraz twoja ciemnia. Zapal światło.

Sięgnęła do kontaktu przy drzwiach i pomieszczenie zalała słaba, czerwonawa poświata. Kaldak pobiegł wzrokiem ku oknu.

– Zamontowałaś żaluzje. To dobrze.

– Nie zrobiłam tego ze względów bezpieczeństwa. Nie chciałam, żeby tu przenikało światło. Dlatego są specjalnie uszczelnione. – Zmarszczyła brwi. – Przybiłeś do nich płytę. Czy to było konieczne?

– Tak. – Skrzywił się. – Rany, ale tu cuchnie. Chemikalia?

– Lubię ten zapach.

– Zboczenie.

– Może. Ale dobrze, że go lubię, bo większość czasu spędzam właśnie w tym pomieszczeniu.

– Na pewno nie cierpisz na klaustrofobię.

– Odpowiada mi to pomieszczenie. Tu zawsze czuję się bezpiecznie.

Spojrzał na nią pytająco.

– Nie wiem dlaczego. – Wzruszyła ramionami. - A raczej wiem. Chyba bierze się to stąd, że kiedy wywołuję w tej kuwecie zdjęcie, ono ukazuje prawdziwy świat. Nie taki, jaki najchętniej bym sobie wymyśliła, ani taki, jaki usiłują mi wmówić. Prawda. Przedziera się przez cały ten kit.

– Ciekawą masz przytulankę. – Zgasił światło, wyszedł na korytarz i otworzył następne drzwi. – Jak wspomniałem, pokój gościnny jest bezpieczny. Zajmę go. Leży na tyle blisko sypialni, że wszystko usłyszę. Nocą zostawiaj uchylone drzwi do siebie. – Zerknął na nią. – Jakieś obiekcje?

– Nie, dlaczego? Dbasz o moje bezpieczeństwo. Dlatego wybrałam właśnie ciebie.

– Nie do końca. Jestem narzędziem do osiągnięcia celu. Chcesz zabić Estebana, a ja mam ci pomóc w dopadnięciu go. Reszta to już kwestie drugorzędne. – Zawiesił głos. – Postanowiłaś zostać przynętą? Świetnie, ale to się dokona tak, jak ja ci pozwolę. Chcesz Estebana? Dostarczę ci go, ale nie dopuszczę, by któreś z nas przy tym zginęło.

– Nie chcę, żebyś mi go dostarczył. Masz mi pomóc się do niego dostać.

– Wiesz, iloma gorylami się otacza? Nie zbliżysz się do niego.

– Przecież nie bez przerwy. Nikogo nie pilnuje się non stop. Zrobiłabym to, gdybyś mi pomógł.

– A wtedy Habin spanikuje i uderzy sam, na własną rękę. Tego chcesz?

– Nie, znajdź na to sposób.

– Masz mnie za cudotwórcę?

Uważała za cud, kiedy znalazł dla Josie lotniskowiec.

– Jesteś inteligentny i potrafisz organizować różne rzeczy. To rodzaj cudotwórstwa. Nie jestem na tyle głupia, by sobie wyobrażać, że sama temu podołam. Potrzebuję cię.

Przez chwilę milczał.

– Czyli naprawdę zamierzasz mnie wykorzystać?

Skrzywiła się, słysząc to słowo.

– Tak.

– Ale nawet nie umiesz się pogodzić z tą myślą.

– Przywyknę. - Dotknęła plastra na lewym ramieniu. – Nie ciebie jednego się tu wykorzystuje. Nie żądam od ciebie krwi.

– Ale możesz zażądać. – Bacznie jej się przyglądał. – Choć jeszcze nie teraz. A więc, jako prawdziwie oddany sługa, postaram się przydać, jak mogę. Czego sobie życzysz na lunch?

Poczuła ulgę. Aż do tej pory nie była pewna, czy Kaldak przystanie na ten układ.

– Nie jestem głodna.

– I tak musisz jeść. Jesteś w podobnej sytuacji jak Josie. Musisz odbudowywać zapasy krwi.

– Daj mi byle co.

Skinął głową i ruszył do kuchni.

– Kaldak. – Zawahała się, gdy się obejrzał przez ramię. – Nie widziałam innego wyjścia. Wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, co z Estebana za jeden, ale nikt go nie powstrzymuje. Nie chcę, żeby coś ci się przytrafiło, ale tylko tobie mogę zaufać.

– Ufasz mi? – spytał wolno. – Tak.

– Nie radzę, Bess. Zniknął w kuchni.

Trzecia bitwa. Powinna ją uznać za zwycięską, ale wiedziała, że to złudzenie. Kaldak na razie ustąpił, ale się nie poddał. Wyczuwała gniew i bezsilną złość, kipiące tuż pod powierzchnią, i bolało ją to. Zapewne ten sam gniew kazał mu powiedzieć, żeby mu nie ufała. Przecież może mu ufać. I ufa. Nie zawsze potrafi odgadnąć jego myśli, czasem traktował ją ostro, z brutalną szczerością, ale prawie od początku stał u jej boku, pomagał jej.

Zajmę się tobą.

Nie potrzebowała opieki, ale dobrze jest nie być samej.

A w tej chwili czuła się ogromnie samotna.

– Stek? – Z powątpiewaniem popatrzyła na talerz. – Nie zjem tyle. Nie na lunch.

– Owszem, zjesz. – Siadł naprzeciwko. – To ci dobrze zrobi. Wzruszyła ramionami i wzięła widelec.

– Spróbuję.

– Cieszę się, że zdecydowałaś się na współpracę.

– Zawarliśmy układ. Ja dotrzymuję obietnic.

O ile dobrze sobie przypominam, to był raczej szantaż. Ale niech ci będzie. Nie będziemy się czepiać słówek. Zajmij się stekiem. – Zjadł kawałek swojej porcji. – Ja też nie do końca grałem czysto. Nie zamierzam całej swojej uwagi poświęcić służeniu tobie. Mam inne sprawy na głowie.

– Mianowicie? Nie odpowiedział.

– Nie przejmuj się. Nie zostawię cię bez ochrony.

– Jakie to sprawy?

– Od dwóch lat cały wysiłek skierowałem na powstrzymanie Estebana i Habina od uwolnienia wąglika. Nie mogłem zapobiec temu, co się wydarzyło w Tenajo. Ale tutaj to się nie powtórzy. – Popatrzył jej w oczy. – Rozumiem, że chcesz zabić Estebana. Myślisz, że ja nie? Mam swoje powody, by życzyć sukinsynowi śmierci. Nie zliczę, ile razy w Meksyku z trudem się powstrzymywałem, żeby go nie wykończyć. Wiesz, ile miałem okazji? Wystarczyłby jeden ruch, by skręcić mu kark. Ale się pohamowałem, a teraz nie dopuszczę, byś go zabiła wcześniej, niż to będzie bezpieczne.

Pokręciła głową. Wzruszył ramionami.

– Wiedziałem, że szkoda słów. Twoja rana jest zbyt świeża. I tak nie słuchasz.

– Obiecałeś, że mi pomożesz.

– Pomogę. Ale staram się uczciwie postawić sprawę. Jeśli jego śmierć by zaszkodziła, dopilnuję, żebyś mogła go załatwić później. – Zerknął na jej talerz. – Prawie nic nie tknęłaś. Zjedz trochę.

– Na razie nie dam rady. Może przekąsimy coś w restauracji, kiedy wyjdziemy na miasto.

Spojrzał na nią zdumiony.

– Na miasto?

– Przespacerujemy się po dzielnicy francuskiej. Będziemy wychodzić codziennie, ale o różnych porach i różnymi trasami. Podobno błędem jest tworzenie nawyków.

– Ani na krok nie ruszysz się z tego mieszkania.

– Owszem, ruszę się. Chcę, żeby Esteban się dowiedział, że tu jestem i nigdzie się nie wybieram.

– Taką brawurę możesz przypłacić życiem.

– To nie brawura. W mieszkaniu też nie jestem bezpieczna, prawda?

– O wiele bezpieczniejsza niż na ulicy.

– Odpowiedz.

W końcu przytaknął.

– Dla chcącego nic trudnego. Porażenie prądem, jadowita żmija w prysznicu. – Wzruszył ramionami. – A w ostateczności mały pocisk rakietowy przez okno.

– Tyle, jeśli chodzi o bezpieczeństwo.

– A jak sądzisz, dlaczego chcemy cię stąd zabrać?

– Czyli gwarantujecie mi bezpieczeństwo tylko częściowe. Jeśli będziemy tkwić w mieszkaniu, sprowokujemy ich do wymyślenia sposobu załatwienia mnie tutaj. A gdy będą wiedzieć, że wychodzę na zewnątrz, w potencjalnie lepsze miejsce ataku, może poczekają.

– Może. I jesteś gotowa ryzykować życie?

– Tak. Lepsze to niż ukrywanie się i czekanie, aż po mnie przyjdą. Wolę sama ich ścigać.

– Nie masz przewagi. Wiedzą, jak wyglądasz.

– Ale mam ciebie do ochrony. Nie ustąpię, Kaldak.

– Świetnie, po prostu ekstra. Coś jeszcze?

– Tak. Chcę, żeby Ed Katz dzwonił pod mój numer.

– Twój telefon z pewnością jest na podsłuchu.

– Niech Esteban wie, co robimy. Niech się niepokoi. Chcę go zdenerwować.

– Nie tylko jego denerwujesz.

– Przeżyjesz. Włożyłeś komuś żmiję do wanny? – spytała z ciekawością.

– Coś ty, boję się ich. Ale inni nie są takimi delikatnymi panienkami.

– Prawdziwa pociecha.

– Trzeba było nie pytać. Jeśli chcesz pociechy, daj się zabrać do bezpiecznego domu w Północnej Karolinie.

– O nie.

– Tak przypuszczałem. Czyli pokazujemy się w mieście, niech się przekonają, że nie warto marnować sił na próbę zabicia cię w domu. Gdzie najbardziej chciałabyś pójść?

– Do Zontaga – odparła natychmiast.

Spojrzał na nią pytająco.

– To najlepszy sklep ze sprzętem fotograficznym. Muszę kupić nowy aparat.

Jej uwagę przykuł aparat leżący w witrynie sklepu.

– Szkoda, że na mój stek tak nie patrzyłaś – westchnął Kaldak. – Pożerasz go wzrokiem. Wręcz pochłaniasz.

Miał rację. Nie mogła się doczekać, kiedy dotknie tego aparatu.

– To dobry aparat. Ze wszystkimi bajerami.

– Taki sam jak tamten? – spytał Kaldak.

– Tamten to był hasselblad. Oczywiście, mam i inne, ale tamten najbardziej mi pasował.

– W takim razie dlaczego nie kupisz takiego samego modelu?

– Bo tamtego nic nie zastąpi. Żyłam z nim osiem lat. Stał się przyjacielem. Nie zastępuje się starych przyjaciół substytutami.

Tak samo jak nie zastąpi się siostry. Myśl wywołała falę bólu, ale szybko ją powstrzymała, kierując się do wejścia do sklepu.

– Po prostu szuka się nowego przyjaciela o wspaniałych zaletach i liczy się na lepszą przyszłość. Zaraz wracam.

Ruszył za nią.

– Gdzie ty jesteś, tam i ja.

Przez całą drogę nie odstępował jej na krok.

– Wątpię, żeby w środku ktoś czyhał na okazję, by mnie załatwić.

– Czyżby? Jesteś fotografikiem bez aparatu. To najlepszy sklep ze sprzętem fotograficznym w mieście. Idealna pora. – Otworzył przed nią drzwi i zerknął do środka. – Żadnych klientów. Jeśli ktoś wejdzie i za blisko się przysunie, cofnij się. Niech nikt cię nie dotyka. Wystarczy jedno ukłucie.

– W przyszłym tygodniu zaczynają się zapusty. Wyobrażasz sobie poruszanie się po dzielnicy francuskiej tak, by nikt cię nie dotknął? Musiałbyś się do mnie przykleić.

– Jeśli będzie trzeba. Ale ty też mi pomóż, dobrze?

– Możesz na mnie liczyć – odparła, myślami błądząc już gdzie indziej.

Znowu patrzyła na aparat na wystawie. Poczuła znajomą falę niecierpliwości i na moment ogarnęło ją poczucie winy. Emily nazwała to obsesją, ona zaledwie dziś rano pochowała siostrę. Czy powinna ulegać takiemu…

– A wolisz wrócić do mieszkania i skulić się w kącie? – spytał ostro Kaldak, mierząc ją wzrokiem. – Uważasz, że tego by chciała Emily?

Emily pragnęłaby, żeby Bess żyła i cieszyła się życiem. Nie rozumiała namiętności Bess, ale za nic by nie chciała, żeby siostra robiła coś, co nie przynosi jej radości. Więcej, walczyłaby z każdym, kto stanąłby Bess na drodze. Co nie znaczy, że sama nieustannie by się nie wtrącała. Bess prawie słyszała, jak Emily…

Zdecydowanym krokiem ruszyła do lady.

– Nie, nie tego by chciała Emily. I ja też nie.

– Głaszczesz ten aparat jak psiaka – powiedział Kaldak, przytrzymując przed nią drzwi sklepu.

– Uczę się go dotykiem. A przypomina mi owczarka niemieckiego. Z całą pewnością nie złotego retrievera. Kiedy byłam mała, mieliśmy psa tej rasy. Simon był kochany, ale okropnie głupi. – Musnęła aparat, dyndający jej na piersi. – A ten aparat jest mądry, bardzo mądry.

– Nowy przyjaciel? Pokręciła głową.

Jeszcze nie. Ciągle tylko znajomy. Ale chyba się z nim zżyję. Już stawał się jej bliski. Wróciło poczucie pełni, znajdowania się na właściwym miejscu. Podniosła aparat, wymierzyła obiektyw w balkon po drugiej stronie ulicy i szybko pstryknęła zdjęcie.

– To dobry aparat.

– W takim razie cieszę się, że udało ci się go znaleźć. – Kaldak wziął ją pod rękę. - Czas wracać do domu. I tak za długo już byliśmy na celowniku.

Wysoki klaun o zielonych włosach, żonglujący na rogu.

Ostrość.

Migawka.

Bezdomna staruszka o uróżowanych policzkach, w grubych rajstopach, siedząca na stołku przy drodze.

Ostrość.

Migawka.

Muzyk w kombinezonie i kraciastej koszuli, grający na skrzypcach na rogu Royal Street.

Ostrość.

Migawka.

– Jeśli dalej się tak będziesz co krok zatrzymywać, nie wrócimy do domu przed świtem – odezwał się sucho Kaldak.

– Muszę się z nim oswoić. – Zrobiła jeszcze jedno zdjęcie klauna. – A nie ma bardziej fotogenicznego miejsca niż Nowy Orlean. Między innymi dlatego tu się przeprowadziłam. Jest w nim wszystko, czego potrzebuję. Gdzie byś się nie ruszył, natrafisz na materiał do zdjęcia, które opowie całą historię.

– Ale teraz nie szukasz materiału na reportaż. – Nie spuszczał z oczu otaczającego ich tłumu. – I coś mi mówi, że nie pstrykasz teraz z samej miłości do fotografowania.

– On może tu być, prawda?

– Zapewne gdzieś w pobliżu.

– Więc niewykluczone, że zrobiłam mu zdjęcie.

– Dlatego dzisiaj kupiłaś aparat?

– Nie. – Zerknęła na niego spod oka. – Ale pomyślałam, że byłbyś zadowolony z małego rekonesansu.

– Przepraszam. – Kaldak utkwił wzrok w trójce nastolatków. – Chyba jestem odrobinę podenerwowany.

Kaldak nigdy nie jest podenerwowany bez powodu. Przeszył ją lodowaty dreszcz.

– Chyba nie podejrzewasz, że jeden z tych dzieciaków może być mordercą.

– Dlaczego nie? To może być każdy. Założę się, że gdzieś tu się kryje i patrzy. Nigdy nie wiadomo.

– Fakt, nigdy nie wiadomo.

Już wcześniej fotografowała morderców. W Somalii, w Chorwacji i tego sadystę, który zabijał chłopców w Chicago. Ale nigdy przedtem nie robiła zdjęcia komuś, kto chciałby zabić właśnie ją.

Pokaż im.

Ręka jej lekko drżała, gdy podnosiła aparat do oka.

Ostrość.

Migawka.

Zrobiła mu zdjęcie.

De Salmo odprowadził wzrokiem Grady, która zniknęła z Kaldakiem za rogiem.

Zaskoczyła go. Nie spodziewał się, że będzie sobie chodzić na spacerki i robić zdjęcia. Tak obstawili jej mieszkanie, iż uznał, że nie wypuszczą stamtąd baby na krok. Już zaczynał obmyślać plan, jak by się dostać do środka.

Ten zadufany drań, Kaldak, widocznie uznał, że sama jego obecność podziała odstraszająco. Głupek. Robota okazuje się znacznie prostsza, niż Esteban sądził. Łatwe pieniądze.

Ale nie dawało mu spokoju, że ta baba ma go na zdjęciu.

Загрузка...