Białe ściany.
Silny zapach środka dezynfekującego. Ten zapach, który wciskał się w nozdrza Bess, gdy się ocknęła w szpitalu po Danzarze.
Nic.
Ogarnęła ją panika. Raptownie otworzyła oczy.
– Niech się pani nie boi.
Uśmiechał się do niej mężczyzna. Koło czterdziestki, śniada cera, indiańskie rysy, garbaty nos, lekka siwizna na skroniach. Nigdy go przedtem nie widziała.
– Nie może się pani gwałtownie poruszać – uspokajał. – Jest pani bardzo chora. Nie wiemy, czy gorączka już ustąpiła.
– Gorączka?
Czyżby był lekarzem? Miał na sobie wojskowy mundur. Na piersi rzędy odznaczeń.
– Kim pan jest?
Skłonił się lekko.
– Pułkownik Rafael Esteban. Zlecono mi zajęcie się tym nieszczęśliwym wypadkiem w Tenajo.
Tenajo.
Jezu najłaskawszy, Tenajo.
To, co tam się wydarzyło, określa mianem nieszczęśliwego wypadku? Cóż za eufemizm.
– Gdzie jestem?
– W San Andreas. W maleńkim szpitaliku wojskowym.
– Od jak dawna tutaj przebywam?
– Od dwóch dni. Została tu pani przywieziona natychmiast, gdy moi ludzie znaleźli panią w Tenajo.
– Pańscy ludzie?
Przypomniała sobie. Zimne, błękitne oczy, wydatne kości policzkowe i twarz: brzydka, twarda, bezwzględna.
– Uderzył mnie.
– Kaldak jest zdyscyplinowany. Biegła pani do niego, bał się, że go pani zarazi.
Nie bał się. I uciekała od niego, a nie biegła w jego kierunku.
– Nie byłam chora. Uderzył mnie i straciłam przytomność.
– Tak, dopiero gdy pani się ocknęła, zdał sobie sprawę, że jest pani chora. Krzyczała pani, nie można była nad panią zapanować. Musiał zrobić pani zastrzyk i przywiózł panią tutaj. Nie pamięta pani?
– Oczywiście, że nie pamiętam. Bo nic takiego się nie stało. I jeśli twierdził, że byłam chora, kłamał.
Pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Mówię panu, że z premedytacją mnie zaatakował. I czym miałabym go zarazić? Co się stało w Tenajo?
– Cholera. Wyjątkowo złośliwy szczep.
– Jest pan pewny? Emily twierdziła, że objawy nie… – Ogarnęło ją przerażenie. – Emily. Gdzie moja siostra? Czy ona też jest chora?
– Tak. Nie radzi sobie tak dobrze jak pani, ale proszę się nie martwić. Wkrótce wróci do zdrowia.
– Chcę ją zobaczyć.
– To niemożliwe – powiedział łagodnie. – Jest pani za bardzo chora.
– Nie jestem chora. Czuję się doskonale. – Kłamała. W głowie jej się kręciło, miała miękkie nogi. – I chcę zobaczyć siostrę.
– Jutro albo pojutrze. – Zawiesił głos. – A na razie chciałbym panią prosić o wielką przysługę. Zapewne potrafi pani sobie wyobrazić, jaka panika by wybuchła, gdyby wieść o tym, co się wydarzyło w Tenajo, rozeszła się, nim zakończymy dochodzenie.
Nie wierzyła własnym uszom.
– Czy ja dobrze rozumiem? Chcecie zatuszować całą sprawę?
– Ależ oczywiście, że nie – zaprzeczył z oburzeniem. – Potrzebujemy tylko nieco czasu. Pobrano próbki wody i przekazano stacji sanitarno-epidemiologicznej. Natychmiast po otrzymaniu wyników będziemy mogli podjąć stosowne kroki.
Rzeczywiście, był w tym jakiś sens. Kręgi rządowe i wojskowe często zajmowały się opanowywaniem zarazy. Prośba Estebana nie jest taka znowu niezwykła. I może ona faktycznie jest chora, stąd to paranoidalne zachowanie.
Ale Esteban twierdził, jakoby pobierali próbki wody. Tymczasem ona widziała, jak coś wlewano do fontanny. A jeśli rząd meksykański doprowadził do skażenia środowiska i teraz stara się to zatrzeć?
– Czego właściwie ode mnie chcecie?
Uśmiechnął się.
– Nic wielkiego. Cierpliwości i zachowania milczenia przez kilka najbliższych dni.
– No dobrze. Chcę się widzieć z siostrą.
– Za parę dni.
– Chcę się z nią widzieć teraz.
– Niechże pani będzie rozsądna. Obie jesteście jeszcze zbyt chore. Mimo narastającego niepokoju starała się myśleć logicznie. Fakt, że nie pozwalał jej się spotkać z Emily, może oznaczać dwie rzeczy. Albo Emily uciekła z Josie, albo została zatrzymana.
– Chcę porozmawiać z przedstawicielem ambasady amerykańskiej.
Parsknął niezadowolony.
– Chyba nie zdaje sobie pani sprawy ze swego stanu. Jest pani bardzo chora i nie może przyjmować odwiedzin.
– Nie jestem chora i żądam spotkania z przedstawicielem ambasady amerykańskiej.
– W swoim czasie. Naprawdę musi pani zachować cierpliwość. – Skierował się do drzwi i przywołał kogoś ruchem ręki. – A teraz pora na zastrzyk.
– Zastrzyk?
– Potrzebny pani odpoczynek. Sen cudownie leczy. Zesztywniała, gdy do pokoju weszła pielęgniarka w białym fartuchu i ze strzykawką do zastrzyków podskórnych w ręce.
– Nie muszę spać. Dopiero co się obudziłam.
– Ale sen przynosi mądrość – odparł Esteban.
– Nie potrzebuję…
Poderwała się, gdy igła ukłuła ją w prawe ramię.
Następne dwadzieścia cztery godziny pamiętała jak przez mgłę. Budziła się, zasypiała. Znowu się budziła. Czasem w pokoju siedział Esteban, przyglądając jej się. Czasem była sama. Emily? Gdzie zniknęła Emily? Musi się do… Znowu strzykawka. I mrok.
Pochylał się nad nią Esteban… Tym razem nie sam.
Ta surowa twarz, niebieskie oczy spoglądające na nią beznamiętnie – znała je. Kaldak. Człowiek z Tenajo. Ten, który ją uderzył. Esteban twierdził, że to zdyscyplinowany żołnierz, ale kłamał. On nie zniósłby żadnej dyscypliny.
– Dłużej już nie możesz zwlekać – odezwał się Kaldak. – To świadek.
– Nie śpiesz się tak. Mamy jeszcze trochę czasu. Habinowi nie odpowiada pomysł usunięcia amerykańskiego obywatela. Mogę poczekać. – Esteban uśmiechnął się do Bess. – A, już nie śpimy? Jak się pani czuje?
Język jej skołowaciał, ale udało jej się wydusić:
– Skurwiel.
Uśmiech zniknął mu z twarzy.
– Właściwie to fakt, ale jakże to niemiłe z pani strony głośno o tym przypominać. Może i masz rację, Kaldak. Rozpieszczałem Habina.
– Emily… Muszę zobaczyć Emily.
– Wykluczone. Tłumaczyłem, że jest chora. Choć ona zachowuje się o wiele uprzejmiej i jest znacznie chętniejsza do współpracy.
– Oszust. Jej… tu… nie… ma. Uciekła…
Wzruszył ramionami.
– Skoro to pani bardziej odpowiada… Chodźmy, Kaldak.
Odeszli. Znowu zaczęła spadać na nią ciemność.
Musi ją pokonać. Musi myśleć.
Wcześniejsza rozmowa Estebana z Kaldakiem coś znaczyła.
Usunięcie amerykańskiego obywatela.
Oni ją zabiją. Kaldak chciał to zrobić natychmiast, ale Habin sprzeciwiał się…
Co za Habin? Zresztą to bez znaczenia. Jedynie Esteban i Kaldak stanowią zagrożenie.
Czego była świadkiem? Zatuszowania afery?
To właściwie też bez znaczenia. Ważne, żeby przeżyć. I żeby Emily przeżyła.
Esteban nie chce jej dopuścić do Emily, czyli widać uciekła. Dobry Boże, oby rzeczywiście tak było.
A może Esteban już jej szuka? Ona musi się dostać do Emily, ostrzec ją, chronić…
Lecz jest taka słaba. Nawet nie może ruszyć ręką.
Ale nie chora. Esteban kłamał. Boli ją szczęka w miejscu, gdzie wylądował cios Kaldaka, na ramieniu widać plaster zakrywający ślady po ukłuciach. Gdyby tylko zapanowała nad lekami usypiającymi, byłaby silna jak zawsze.
Walcz z lekami.
Myśl. Planuj.
Musi być jakieś wyjście.
Słońce już prawie zachodziło, gdy Esteban wrócił do jej pokoju. Szybko zamknęła oczy.
– Niestety, musisz się obudzić, Bess. Nie pogniewasz się, jeśli będę cię tak nazywał? Stałaś mi się ogromnie bliska.
Nie otworzyła oczu. Potrząsnął nią. Wolno uchyliła powieki. Uśmiechnął się.
– Od razu lepiej. Te prochy są takie denerwujące, prawda? Wiem, że musisz się czuć okropnie. Pamiętasz, kim jestem?
– Łąjdus – szepnęła.
– Udam, że nie słyszałem, jako że czas, który przyjdzie nam wspólnie spędzić, szybko się zbliża ku końcowi, a nie chciałbym się rozstawać w goryczy. Potrzebuję paru informacji. Musieliśmy zachować wyjątkową ostrożność w korzystaniu z naszych stałych źródeł i Kaldak nie doszukał się właściwie niczego istotnego na twój temat. Usiłowałem wytłumaczyć mojemu wspólnikowi, Habinowi, że nie ma potrzeby prowadzenia tak drobiazgowych badań, ale jego zdaniem, nie należy podejmować żadnych kroków bez całkowitej pewności. – Delikatnie musnął jej policzek. – A za nic bym nie chciał podpaść Habinowi.
Najchętniej ugryzłaby go w rękę. Wystarczyłoby obrócić głowę, żeby do niej dosięgnąć. Nie, to na nic. Coś innego zakładał jej plan.
– Nie pogniewasz się, jeśli zadam ci parę pytań? – ciągnął. – A później znowu będziesz mogła sobie pospać.
Milczała. Ściągnął brwi.
– Bess?
– Kiedy będę mogła… zobaczyć siostrę?
Jego czoło się wygładziło.
– Och, tylko tyle? Kiedy powiesz mi wszystko, czego muszę się dowiedzieć.
Gadka-szmatka.
– Obiecujesz?
– Oczywiście – zapewnił. – Więc przyjechałaś tu robić zdjęcia dla czasopisma turystycznego?
Skinęła głową.
– Kto cię zatrudnił?
Był już prawie na niej. W ten sposób ona nie zyska tak potrzebnej szansy. Esteban bez trudu by ją przygniótł. Cofnij się o kilka kroków, błagała go w duchu.
– John Pindry.
– Znałaś go wcześniej?
– Parę lat temu zrobiłam dla niego fotoreportaż o San Francisco. – Specjalnie mówiła bełkotliwie. – Czy już mogę zobaczyć?…
– Jeszcze nie. Powiedz coś o swojej rodzinie.
– Emily.
– Rodzice?
– Nie żyją.
– Od dawna?
– Od paru lat. – Udała ziewnięcie. – Spać mi się chce…
– Już niedługo. Grzeczna z ciebie dziewczynka. Odsunął się od łóżka i podszedł do okna. Tak.
– Żadnego męża? Innych bliskich krewnych?
Starał się sprawdzić, czy jakiś członek rodziny nie przysporzy mu problemów. – Nie.
– Biedactwo. Musisz być ogromnie samotna. Współlokatorka?
– Nie. Nigdy nie zatrzymuję się na tyle długo w Stanach, by z kimś dzielić mieszkanie.
Musi uważać. To brzmiało zbyt logicznie.
– Dużo podróżujesz?
Nadal stał plecami do niej. Zarozumiały sukinsyn. Myśli, że jest za słaba, by stanowić jakiekolwiek zagrożenie.
– Na tym polega moja praca.
– A kto…
Metalowy basen wylądował mu na głowie. Osunął się na kolana.
– Drań!
Skoczyła mu na plecy i poprawiła. Upadł na podłogę, siadła na nim okrakiem. Jeszcze raz uderzyła. Z głowy sączyła mu się krew. Bess miała nadzieję, że zmiażdżyła mu czaszkę.
– Kto jest twoim najbliższym krewnym, ty podstępna…
Czyjaś ręka zacisnęła się wokół jej piersi i poderwała ją z pleców Estebana. Kaldak. Szarpała się jak szalona.
– Nie walcz ze mną.
Jeszcze czego. Chciałby. Z całej siły kopnęła go w goleń.
– Przestań.
– Puść mnie.
Esteban się poruszył. Więc jednak go nie zabiła. Przerażona, usiłowała się wyrwać Kaldakowi. Zaklął pod nosem i powiódł ręką ku jej szyi, za lewe ucho. Mrok.
Ocknęła się parę minut później. Leżała przywiązana do łóżka.
Serce tak jej waliło, że z trudem oddychała. Szarpnęła się. Na nic. Pasy mocno ją trzymały.
Kaldak pomagał Estebanowi się dźwignąć. Krew płynęła pułkownikowi po skroni, chwiał się. Ze zdumieniem patrzył na basen na podłodze.
– Chodź – powiedział Kaldak. – Zabandażuję ci to. Esteban mierzył wzrokiem Bess.
– Suka rąbnęła mnie tym przeklętym basenem.
Ze strachu ścisnął jej się żołądek. Nigdy przedtem nie widziała u nikogo takiej nienawiści.
– Później ją ukarzesz – uspokajał Kaldak. – Krwawisz.
– Zabiję ją.
– Nie teraz. I tak poświęciłeś jej już zbyt wiele uwagi. – Prowadził zwierzchnika do drzwi. – Przywiązałem ją. Nigdzie się nie ruszy. Później się nią zajmiemy.
Później.
Esteban ją zabije. Co do tego Bess nie miała cienia wątpliwości. Upokorzyła go i dlatego zapłaci za to życiem.
Esteban wyrwał się Kaldakowi i rzucił się do Bess.
– Puta. Dziwka. – Zamachnął się i uderzył ją w twarz. – Myślałaś, że uda ci się mnie zabić? Co ty wiesz…
– Wiem, że jesteś mięczakiem i tchórzem, który bije bezbronne kobiety.
W głowie jej huczało od ciosu, ale słowa same się wyrwały. Zresztą dlaczego nie? Nie ma nic do stracenia.
– Wiem, że jesteś skończonym głupcem. Emily cię przechytrzy. Ucieknie stąd i udowodni wszystkim, jaki z ciebie dupek.
Uderzył ją jeszcze raz, mocniej. Mierzyła go wzrokiem.
Pochylił się nad łóżkiem, tak nisko, że czuła na twarzy jego oddech i widziała mocz z nocnika, który spływał mu po policzkach.
– Więc masz swoją siostrę za taką mądralę?
– Ty nigdy nie będziesz nawet w połowie tak mądry jak…
– Naprawdę myślałaś, że udało jej się zbiec z Tenajo?
Bess ogarnęło przerażenie.
– Schwytaliśmy ją wkrótce po tym, jak Kaldak cię przywiózł. Cały czas była tu, w San Andreas.
– Kłamiesz. Uciekła.
– Nie. – Przyglądał się jej spod zmrużonych powiek, sycąc się jej strachem i niepewnością. - Jest tutaj.
To nie może być prawda.
– Udowodnij. Chcę ją zobaczyć. Pokręcił głową przecząco.
– Więc kłamiesz.
– Jej widok tylko by ci przysporzył bólu. To takie nieprzyjemne miejsce.
– Gdzie?
– Cztery piętra niżej, w piwnicy. – Usta wykrzywiły mu się w mściwym uśmieszku. – Leży w szufladzie w naszej kostnicy. A ty wkrótce do niej dołączysz.
Wyszedł z pokoju.
Leżała zdruzgotana.
Emily nie żyje.
Nie wiedziała, czy to prawda. Temu sadyście sprawiało przyjemność ranienie jej i była pewna, że okłamał ją także w innych sprawach. Dlaczego miałaby uwierzyć w to, co powiedział o Emily?
Ale mógł mówić prawdę. Jeśli Emily naprawdę nie żyje…
Leży w szufladzie w naszej kostnicy.
Ten przerażający obraz był niczym nóż obracający się w sercu.
To nieprawda. Po prostu chciał ją zranić.
Emily może żyć.
Paznokcie boleśnie wbiły jej się w dłonie, gdy zacisnęła pięści.
Cztery piętra niżej, w piwnicy. Leży w szufladzie w naszej kostnicy.
– Czy to prawda? – spytał Kaldak, przemywając rany na głowie Estebana. – Czy Corelli tam leży?
Esteban zignorował jego pytanie.
– Zatłukę tę cholerną Grady. Już po niej. Mam gdzieś Habina.
– Jak sobie życzysz.
– Teraz.
Kaldak skinął głową.
– Ale nie tutaj. Nikt nie może tego łączyć z tobą. Całego personelu szpitala nie masz w kieszeni, a przełożona widziała, jak wychodzimy z jej izolatki.
Estebanowi dudniło w głowie z wściekłości, bólu… i upokorzenia. Czuł się bezsilny, niczym w dzieciństwie, nim odkrył, jak łatwo zdoła odmienić swe życie.
– Chcę, żeby konała powoli, i mam zamiar się temu przyglądać. Wykończę ją własnymi rękami.
– W takim razie lepiej poczekajmy. Chyba, że potrafisz załatwić wyjazd z San Andreas.
– Nie, musimy zostać przynajmniej jeden dzień. Spodziewałem się, że sprawy będą szły o wiele szybciej, ale ciągle jeszcze prowadzimy badania. Zbyt wielu ludzi zmarło w różnym czasie. Może coś jest nie tak.
Kaldak wrzucił szmatkę do zlewu.
– W takim razie załatwmy tę Grady od razu, żebyś mógł się skoncentrować na ważniejszych sprawach. Nawet jeśli ktoś nabierze podejrzeń, to pewnie i tak nie będzie miało znaczenia. Przesadziłem z ostrożnością.
Będzie miało znaczenie, uświadomił sobie Esteban z rozdrażnieniem. Nie może pozwolić, by weszło mu teraz w paradę jakieś śledztwo. Jego wahanie zniknęło po następnych słowach Kaldaka.
– Jeśli chcesz, żebym się nią zajął, powiedz tylko, w jaki sposób mam to zrobić. Znam najróżniejsze sposoby. Niekoniecznie szybkie.
On też ma na nią chrapkę, pomyślał Esteban.
– Zabierz ją stąd. Niech się po prostu ulotni.
Kaldak skinął głową.
– Ale chcę usłyszeć wszystko w najdrobniejszych szczegółach. I żeby długo się męczyła.
– Będzie się męczyła. – Kaldak się uśmiechnął. – Obiecuję.