Do końca wieczoru nikt nawet nie zajrzał do Bess. Cierpiała katusze, leżąc tak związana i bezsilna; w jej głowie raz po raz odbijały się echem słowa Estebana.
Ale przecież nie jest bezsilna. Żyje, może myśleć. Przecież musi być coś, co mogłaby zrobić. Jeśli go namówi, żeby ją rozwiązał, znajdzie broń, choćby miał się nią okazać kolejny basen.
Wykluczone. Nigdy jej nie rozwiąże. Po co, skoro została przeznaczona do likwidacji? Po prostu się nad nią znęca…
Drzwi się otworzyły. W progu stanął mężczyzna, olbrzymia, mroczna sylwetka, rysująca się na tle ostrego światła z korytarza. Trzymał w ręku torbę. Nie Esteban. Nie oddziałowa. Nie widziała twarzy, ale wiedziała, kto to.
Kaldak.
Zamknął drzwi i podszedł do niej. Stanął na tyle blisko, by mogła zobaczyć jego twarz. Widok okazał się równie mało przyjemny, jak przy pierwszym spotkaniu w Tenajo. Dlaczego ta twarz tak ją przeraża? Wszak to tylko ciało i krew jak każde inne. Może dlatego, że wygląda jak wykuta z granitu. Może za sprawą takich, a nie innych rysów? Niezależnie od powodu, Bess nie potrafiła oderwać od niej wzroku, a im bardziej się przyglądała, tym większą grozę twarz w niej budziła.
– Wiesz, po co tu jestem?
– Domyślam się. – Próbowała zapanować nad głosem. – Przysłał cię Esteban, żebyś za niego wykonał brudną robotę.
– Esteban przysłał mnie, żebym cię zabił. Otworzyła usta do krzyku, ale zasłonił je ręką.
– Nie powiedziałem, że to zrobię. Wbiła mu zęby w dłoń.
– Chryste.
Szarpnął rękę.
Poczuła w ustach smak krwi i znowu je otworzyłaby krzyknąć. Tym razem uderzył ją w twarz. Pokój wokół niej zawirował.
– Mogłem cię tak uderzyć, że straciłabyś przytomność – oświadczył brutalnie. – A oszczędziłem cię tylko dlatego, żeby nie musieć cię nieść. Dość już narobiłaś kłopotów.
Jak przez mgłę uświadomiła sobie, że Kaldak rozpina pasy. Dlaczego…
Rozsunął suwak torby i wyjmował z niej dżinsy, koszulę, tenisówki, ciskając je na łóżko.
– Żadnych rozrób. Wszystko ma pójść gładko. Ubieraj się. Wolno usiadła.
– Co robisz?
– Wyciągam cię stąd.
– Dlaczego?
– Chcesz stąd wyjść, czy mam cię znowu przywiązać do łóżka?
– Po prostu chciałam się dowiedzieć, dlaczego muszę iść z człowiekiem, który dopiero co dał mi w twarz.
– Bo nie masz wyboru. To bez znaczenia, czy mi ufasz, czy nie. A jeśli znów narobisz kłopotów, zostawię cię w rowie.
Pocieszające, pomyślała z goryczą. Ale musiała mu przyznać rację: nie miała wyboru. Teraz znajdowała się w o niebo lepszej sytuacji niż przed paroma minutami. Sięgnęła po dżinsy.
– Odwróć się.
– Żebym dostał nocnikiem w łeb?
Jakby czytał w jej myślach. Trudno. Zaczęła wkładać dżinsy. Była tak osłabiona, że z trudem stała.
– Dlaczego uważasz, że uda ci się mnie stąd wyciągnąć?
– Esteban nie życzy sobie tutaj żadnego niewygodnego zgonu. Obiecałem, że zajmę się tobą gdzieś z dala od tego miejsca.
– Co z moją siostrą? Twierdził, że ją zabił. – Podniosła ku niemu wzrok, wstrzymując dech. – Zabił?
– Nie wiem.
– Musisz wiedzieć. Pracujesz dla Estebana. Byłeś w Tenajo.
Wzruszył ramionami.
– Esteban wyznaje zasadę: niech nie wie lewica, co czyni prawica. Każdemu rzuca po strzępku informacji, żeby nikt nie stworzył sobie obrazu całości. Wiedziałem o tobie, bo sam cię przywiozłem.
Nie widziałem twojej siostry, co nie znaczy, że nie schwytano jej później.
Walczyła z rozpaczą i przerażeniem. Kaldak też może kłamać. Zdjęła nocną bieliznę i sięgnęła po koszulę.
– A co z Josie?
– Z kim?
– Było tam niemowlę, dziewczynka. Ocalała.
– Jest tutaj. Przywieziono ją wiele godzin po tobie. Patrzyła na niego w napięciu.
– Gdzie jest? Jeszcze żyje? Skinął głową.
– Trzy sale dalej. Esteban wielokrotnie do niej zaglądał.
Jej radość błyskawicznie zmieniła się w strach. Emily za nic nie porzuciłaby dziecka.
– Czyli Emily musiała być razem z nią. Pokręcił głową.
– Nie zostawiłaby Josie.
– Nie przywieziono jej z dzieckiem. Pośpiesz się.
– Co z ciebie za jeden?
– Kaldak.
– Tyle wiem. Kim… Dlaczego chcesz mi pomóc?
– Zawadzasz mi. Po prostu usuwam cię z drogi.
Słowa padły z tak zimną obojętnością, że przeszył ją dreszcz.
– I niby ot, tak nas stąd wypuszczą? Esteban aż tak ci ufa?
– Wcale mi nie ufa. Ale wie, że skutecznie działam.
Nie trzeba być Einsteinem, żeby odgadnąć, jakie to umiejętności tak doskonale opanował Kaldak. Zapięła koszulę i wsunęła stopy w tenisówki.
– W takim razie powinien z tobą rozmawiać o Emily.
– Nie, wcale.
– Twierdził, że nie żyje.
– Więc może nie żyć.
– Na pewno wiesz…
– Wynosimy się stąd. – Ruszył do drzwi. – Buzia na kłódkę i trzymać się mnie.
Ani drgnęła.
– Wolisz tu zostać i czekać na Estebana?
Jak powiedział wcześniej: nie miała wyjścia. Będzie mu ustępować, póki nie znajdzie sposobu, by uciec.
Zamrugała, gdy znaleźli się na jasno oświetlonym korytarzu. Minęła północ i na korytarzach było pusto. Trzy pielęgniarki siedziały w swojej dyżurce przy windach.
– Nie zatrzymają nas? – szepnęła.
– Już je uprzedziłem, że Esteban chce cię zabrać. Nie będą protestować.
Bess nie mieściło się w głowie, że za parę minut może się znaleźć poza szpitalem.
Spojrzała w głąb korytarza. Zaledwie trzy sale od Josie. Parę metrów, a mimo to myśl o przemierzeniu tej odległości budziła w niej śmiertelny lęk.
– Poczekaj.
– Zaraz, chwila – syknął przez zaciśnięte zęby, chwytając ją za łokieć. – Idziemy.
– Myślisz, że nie chcę iść? – odparła z furią. – Ale nie zostawię Josie. Skoro możesz wyciągnąć mnie, to wyciągniesz także i ją.
– Nie mogę ryzykować…
– Bez niej się nie ruszę.
Szybko poszła w stronę sali Josie i ku jej zaskoczeniu Kaldak podążył za nią.
Otworzyła drzwi. W pokoju panował mrok, ale dostrzegła zarys łóżeczka.
Kaldak zamknął drzwi i zapalił światło.
Bess głośno wciągnęła powietrze.
Głęboko uśpiona Josie była podłączona do kroplówki i wyglądała o wiele za blado.
– Twierdziłeś, że nic jej nie jest – szepnęła Bess.
– Bo nie jest. – Odłączył kroplówkę. – Esteban nie życzył sobie, by personel się nią zajmował, więc ostrzegł, że zapadła na zakaźną chorobę. Nie chciał, żeby ktoś się do niej przywiązał.
Najwyraźniej Kaldakowi to nie groziło.
– Więc szprycuje ją zastrzykami i kroplówkami. Spójrz na nią. Sukinsyn ją zaćpał.
– Dobrze. Może uda nam się ją stąd wyciągnąć i przy okazji nie zaliczyć kulki w łeb. Czekaj tu. Zaraz wracam.
Wybiegł i po chwili pojawił się z powrotem z torbą, w której wcześniej przyniósł ubrania. – Daj mi ją.
– Ja to zrobię.
Ostrożnie przełożyła niemowlę do torby, wpychając też trochę pieluch i koc. Torba z trudem się zapinała.
– Musimy zasuwać?
– Tak. – Już ciągnął za suwak. – Idziemy.
– A jeśli zabraknie jej powietrza…
– Jazda.
Wypchnął ją z pomieszczenia na korytarz. Niósł torbę, jakby nic nie ważyła, nawet lekko nią machał.
– Ruszaj prosto do windy. Nawet nie patrz na pielęgniarki. Dzieją się tu rzeczy, które budzą w nich niepokój, więc źle się czują w mojej obecności. Pewnie będą się starały udawać, że mnie nie widzą.
Miał rację. Kiedy Kaldak mijał kontuar, nagle coś ogromnie je zainteresowało. Ledwo znaleźli się w windzie i drzwi się zasunęły, Bess nieco odsunęła zamek błyskawiczny.
– Żeby się nie udusiła.
Kaldak pokręcił głową, ale nie zareagował. Nacisnął guzik parteru.
– Przed wejściem stoi mój dżip. Mogą nas sprawdzić przy wyjeździe, ale mam kartę i dopilnowałem, żeby strażnicy wiedzieli, kim jestem. Powinno pójść gładko.
Gładko. Już wcześniej użył tego słowa. Lubił porządek i sprawną organizację.
Drzwi się rozsunęły. Kaldak ujął ją za łokieć, popychając w stronę pustego holu. Minęli schody przeciwpożarowe. Wyszli na dwór i wsiedli do wozu.
Cztery piętra niżej.
Nie żyje.
Kaldak uruchomił silnik.
Nie!
Bess wyskoczyła z wozu.
– Jeszcze nie mogę jechać. Muszę się dostać do kostnicy. Powiedział, że moja siostra tam leży.
– O nie, nie zaczynaj. – Zacisnął rękę na jej ramieniu. – Nigdzie się nie ruszysz, wyjeżdżamy stąd.
– Najpierw muszę się upewnić, czy mnie nie oszukał.
– Jeszcze czego. Kostnica to newralgiczny punkt, do tego strzeżony.
– Nie rozumiesz? Muszę wiedzieć.
Wyszarpnęła się, wróciła do środka i pobiegła do schodów przeciwpożarowych.
Pędząc po betonowych stopniach, usłyszała za sobą przekleństwo. Pchnęła drzwi do piwnicy. Za załomem na końcu korytarza, przed podwójnymi drzwiami kostnicy, stał żołnierz. Podniósł karabin.
Kaldak odepchnął Bess i rzucił się na ziemię, do kolan strażnika. Strażnik osunął się na posadzkę, Kaldak usiadł mu na plecach. Uderzył go kantem dłoni i żołnierz stracił przytomność.
Kaldak zmierzył Bess wściekłym spojrzeniem.
– Bodajby cię piekło pochłonęło.
Był zły. Sprawy przestały się układać tak gładko, jak sobie tego życzył.
– Muszę wiedzieć. Wstała i ruszyła do drzwi.
– Czekaj.
Wyprostował się i odepchnął ją na bok. Wszedł pierwszy. Zza stołu wyskoczył patykowaty mężczyzna w białym kitlu. – Co z was za jedni? Nikomu nie wolno…
– Zamknij się – rozkazał Kaldak. – Na podłogę.
– Nie wol…
Dłoń Kaldaka wylądowała na jego szyi przy barku i mężczyzna padł na brzuch.
– Idziemy – powiedział Kaldak, kierując się do drzwi obok stolika. – Skończmy z tym i wynosimy się.
Podążyła za nim do pomieszczenia pełnego nierdzewnej stali i przeszklonych szafek z instrumentami. Tutaj dokonywano sekcji. Bess przeszył zimny dreszcz.
– Żadnych ciał. Możemy wracać? Przełknęła ślinę, żeby usunąć gulę w gardle.
– Powiedział, że Emily jest… w szufladzie.
Wolno skierowała się do białych metalowych drzwi w głębi prosektorium.
Kaldak dopadł ich przed nią. Pchnął je.
W ścianie w głębi pomieszczenia zobaczyła dwie szuflady lodówki. Głęboko zaczerpnąwszy tchu, zmusiła się, by do nich podejść.
– Tylko dwie. Dobrze. Przynajmniej nie zmitrężymy czasu. – Kaldak zatrzymał się przy szufladzie z lewej strony. – Chyba powinnaś wiedzieć, że Esteban otrzymał dziś rano wynik sekcji zwłok.
Zatrzymała wzrok na jego twarzy.
– Twierdziłeś, że nie wiesz, czy…
– Nie wiem, kogo dotyczyły. Nie zadaję Estebanowi pytań. – Jego twarz była wyprana z uczuć. – Widziałaś kiedyś ciało po sekcji?
Pokręciła głową.
– Nieprzyjemny widok. Nie chcę, żebyś mi tu zemdlała i żebym potem musiał cię stąd wynosić.
Za nic, to by zburzyło jego plany. Ujął uchwyt szuflady.
– Ja zajrzę. Zatrzymała go.
– Nie ufam ci.
Wzruszył ramionami i odsunął się.
– Jak sobie życzysz.
Jeszcze raz głęboko zaczerpnęła tchu i sięgnęła po uchwyt. Szuflada łatwo się wysunęła.
Pusto.
Ogarnęła ją ulga. Zasunęła szufladę i podeszła do drugiej.
Boże, spraw, żeby ta też była pusta, modliła się żarliwie. Czuła na sobie wzrok Kaldaka, gdy sięgała do uchwytu.
Oby tamto okazało się kłamstwem.
Błagam…
Szuflada wysunęła się równie lekko jak pierwsza.
Ale nie była pusta.
W żołądku Bess się zagotowało i błyskawicznie odwróciła się od lodówki. Ledwo zdążyła do umywalki w pomieszczeniu obok, nim zwymiotowała.
– Ostrzegałem cię, że to niepiękny widok. – Kaldak stał przy niej, przytrzymywał ją w pasie. – Gdybyś mnie posłuchała, nie musiałabyś…
– Zamknij się.
– To była twoja siostra? Pokręciła głową przecząco.
– Rico.
– Przewodnik.
– Posłałam go do najbliższego miasta, żeby powiadomił stację sanitarno-epidemiologiczną. Kiedy zjawiły się ciężarówki, sądziłam, że mu się udało… Przez myśl mi nie przeszło, że coś mogło mu się stać. Wyjeżdżając z Tenajo, nie był chory. – Odwróciła się twarzą do Kaldaka. – Co mu się stało? To ty go?…
– Nie ruszałem go. Nawet nie wiedziałem, że go przechwycili.
– Mówię ci, że nie był chory – powtórzyła z mocą. – Tak samo jak ja.
– Minęły dwa dni. Jeśli zachorował po wyjeździe z Tenajo, mógł umrzeć w ciągu sześciu godzin od wystąpienia pierwszych objawów.
– Tak szybko? – szepnęła.
– Nawet szybciej, jeśli nie był silny i zdrowy. Był silny. Silny, młody, pełen życia. Wzdrygnęła się na wspomnienie tego Rica, którego zobaczyła w chłodni.
– Nie wiem, czy ci wierzyć.
– Guzik mnie to obchodzi – odparł beznamiętnie. – Ale najprawdopodobniej padł ofiarą zarazy. Inaczej nie byłoby powodów do robienia sekcji. – Odwrócił się od niej. – Opłucz twarz. Masz wyglądać normalnie, kiedy będziemy mijać kontrolę.
Posłusznie odkręciła wodę i zaczęła ochlapywać twarz.
– Otwórz drzwi.
Kaldak wlókł przez prosektorium strażnika z zewnątrz.
– Co robisz?
– Nie chcę, żeby go od razu znaleźli.
Ramieniem pchnął drzwi i pociągnął strażnika do chłodni.
– Nie żyje? Przytaknął.
– Musiałeś go zabić?
– Nie, ale to pewniejszy sposób. – Wyciągnął pustą szufladę, ułożył w niej strażnika i zatrzasnął. – Martwi nie wchodzą w paradę.
Zimny, spokojny, pozbawiony emocji.
– A co z tym drugim?
– Żyje. Związałem go i wsadziłem do schowka na szczotki w korytarzu.
– Dlaczego jego nie zabiłeś?
Wzruszył ramionami.
– To tylko wystraszony mięczak. Nie stanowi zagrożenia. – Wziął ręcznik leżący przy umywalce. – Nie ruszaj się.
– Co ty wy… – Ręcznikiem tarł jej lewy policzek. Odepchnęła jego rękę i cofnęła się. – Przestań.
Rzucił jej ręcznik.
– Potrzyj drugi. Potrzebujesz kolorków. Jesteś za blada. Wszystko musi wyglądać normalnie, wszystko musi iść gładko. Kto by się przejmował trupem wepchniętym do szuflady. Kto by się przejmował Rikiem, którego życie zgasło jak płomyk.
– Rób, co ci mówię. Spadamy stąd. Zostawiłem twoją Josie w wozie. Mogła się obudzić i zacząć płakać.
Josie. Tak, musi myśleć o Josie.
Potarła prawy policzek ręcznikiem, potem rzuciła go na stolik.
Kaldak podniósł ręcznik i schludnie odwiesił na miejsce.
– Ruszamy.
Po paru minutach wrócili do dżipa i dotarli do budki wartowniczej przy wysokiej bramie, zamykającej wyjazd ze szpitala.
– Nie odzywaj się ani słowem.
Kaldak wychylił się, tak że światło latarki, z którą wynurzył się strażnik, padało wyłącznie na jego twarz.
– Otwierajcie bramę.
Strażnik się zawahał.
– Na co czekacie? Znacie mnie – ciągnął Kaldak. – Otwierać bramę.
Wartownik niespokojnie zerknął na Bess i torbę u jej stóp.
– Nie otrzymałem instrukcji, że mam wypuścić kobietę.
– Więc teraz je otrzymujecie. Otwierać bramę. – Uśmiechnął się. – Mam zresztą lepszy pomysł: zadzwońcie do Estebana. Oczywiście, pułkownik bardzo nie lubi, gdy się go wyrywa ze snu. Prawie tak samo jak ja, gdy się mnie zatrzymuje w drodze.
Strażnik pośpiesznie się odsunął i nacisnął dźwignię, otwierając bramę.
Kaldak wcisnął gaz i dżip wyrwał się naprzód. Wrota za nimi się zamknęły.
– Zadzwoni do Estebana? – spytała Bess, sięgając po torbę. Otworzyła suwak i wzięła Josie w ramiona. Dziewczynka ciągle jeszcze mocno spała.
– Niewykluczone. – Silniej wcisnął pedał gazu. – Choć Estebana nie zdziwi, że cię zabrałem. Chciał, żebym czysto załatwił sprawę. Ale bomba wybuchnie, kiedy zobaczą, że nie ma małej, a w kostnicy znajdą strażnika.
Przeszył ją zimny dreszcz. W jej ucieczce niewiele było elementów czystych, gładkich i łatwych. A ona, skończona idiotka, właśnie podróżuje z mordercą.
– Dokąd jedziemy?
Zerknął na nią i odsłonił zęby w uśmiechu.
– Przerażona? Doskonale. Więc siedź i myśl sobie o tym. W tej chwili najchętniej skręciłbym ci kark. Z tego zabitego strażnika jeszcze jakoś bym się wyłgał, ale oczywiście musiałaś zabrać smarkulę, co?
– Owszem, musiałam.
Z niepojętych przyczyn jego złość sprawiła, że strach nieco ustąpił. Po zimnej precyzji, z jaką zabił strażnika, wątpiła, czy groźby stanowiły element jego modus operandi. Gdyby zamierzał ją zabić, po prostu by to zrobił. Przynajmniej taką miała nadzieję.
– Dokąd jedziemy? – powtórzyła.
– Jak najdalej od San Andreas. A teraz śpij. Obudzę cię, gdy dotrzemy na miejsce.
– Sądzisz, że zaufałabym ci na tyle, żeby zasnąć? Właśnie powiedziałeś, że skręcisz mi kark.
– To taka przelotna koncepcja. A ty uznałaś, że nie mówię poważnie, prawda?
Za dobrze w niej czytał. Zaczynała bardziej się obawiać jego spostrzegawczości niż brutalnej siły.
– Uważam, że jesteś zdolny do wszystkiego.
– Tak, to prawda. Więc zamknij się i nie prowokuj mnie.
– Dlaczego mi pomogłeś w ucieczce?
Zacisnął ręce na kierownicy.
– Zawrę z tobą ugodę. Jeśli zamkniesz tę przeklętą gębę i dasz mi pomyśleć, odpowiem ci na pytania, gdy dotrzemy na miejsce.
– To znaczy gdzie?
– Do Tenajo.
Popatrzyła na niego zdumiona.
– Jedziemy do Tenajo? Dlaczego?
– Kiedy będziemy na miejscu.
– Teraz.
– Boże, ależ ty jesteś uparta. – Odwrócił się i popatrzył jej prosto w oczy. – Sądziłem, że będziesz chciała tam wrócić. Ostatni raz widziałaś swoją siostrę w Tenajo.
– Przecież nie może jej tam być.
– Może przynajmniej zostawiła dla ciebie wiadomość. Masz inny pomysł, gdzie jej szukać?
– Zacznę od ciebie. Co wiesz o Emily?
– Jeśli się nie zamkniesz, zaknebluję cię i do samego Tenajo będziesz cicho.
Nie groził. Mówił poważnie.
– Jak daleko jest do Tenajo?
– Trzy godziny.
Powoli umościła się w fotelu i mocniej przytuliła ciepłe ciałko Josie. Za trzy godziny znajdzie się z powrotem w Tenajo. Ta świadomość otoczyła ją niczym czarna chmura. Trzymaj się. Wszystko będzie dobrze. Przestań dygotać.
Czy psy przestały skowyczeć?
Dotarli do wzgórza, z którego rozciągał się widok na Tenajo. W tym samym miejscu Rico zatrzymał się tamtego dnia. Żadnych świateł. Żadnego ruchu. Żadnych odgłosów.
– Co się stało z psami?
– Wczoraj była tu ekipa sanitarna. Wyłapali wszystkie zwierzęta i wzięli na obserwację, żeby się upewnić, czy nie są nosicielami. Kiedy krewni zmarłych zostaną powiadomieni o śmierci ich bliskich, będą mogli wziąć zwierzaki. – Uśmiechnął się cynicznie. – To jeden z tych prawdziwie ludzkich gestów, które przysparzają politykom elektoratu.
– Więc rodzin jeszcze nie powiadomiono?
Kaldak wzruszył ramionami.
– Całe miasteczko zmiecione z powierzchni ziemi to nie przelewki. Rząd chce dysponować faktami, nim cokolwiek przekaże do wiadomości publicznej.
– Mają zamiar zatuszować sprawę.
– Niewykluczone.
– Co chcą ukryć? Wyciek nuklearny? – Nie.
– To nie była cholera.
– Nie, ale tak napiszą w oficjalnym raporcie.
– Jak mogli… – Przypomniała sobie mężczyznę, który wlewał coś do fontanny. – Sam skaziłeś wodę.
Przytaknął.
– Skoro nie chodzi o wyciek, to co właściwie wydarzyło się w Tenajo?
– Nie chcesz szukać siostry?
Znowu uderzył w tę strunę, żeby skutecznie odwrócić jej uwagę. Sprytne. Bardzo sprytne. Z minuty na minutę coraz bardziej upewniała się, że za tą przerażającą twarzą kryje się wyjątkowa inteligencja.
– Dlaczego wróciłeś?
– Gdzie mam cię wysadzić?
– Trzeci dom po prawej.
Tam, gdzie Emily znalazła Josie. Maleńką dziewczynkę, która przeżyła – wbrew wszystkiemu. Bess mocniej przytuliła ją do siebie.
– Czy ktoś jeszcze ocalał? Kaldak pokręcił głową.
– Tylko ty.
– Chodzi mi o mieszkańców miasteczka oprócz Josie.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Zatrzymał samochód.
– Gdy skończysz poszukiwania, przyjdź na plac. Tam się spotkamy. Wysiadła.
– Nie boisz się, że ucieknę?
– To bez znaczenia. I tak bym cię znalazł.
Niezachwiana pewność, brzmiąca w jego głosie, wyprowadziła ją z równowagi. Poczuła przypływ strachu, nad którym próbowała zapanować.
– Dlaczego tu jesteś? Czego szukasz?
– Pieniędzy.
Spojrzała na niego zdumiona.
– Pieniędzy?
– Jeśli jakieś znajdziesz, nie waż się ich ruszać. Należą do mnie.