Bess nigdy jeszcze nie widziała Kaldaka w takim stanie. Nie przerywał krążyć po mieszkaniu. Czuła, jak jego napięcie niemal rozsadza pokój. Cały wieczór usiłowała się skupić na książce, ale prawie nie wiedziała, co czyta.
W końcu poddała się i odłożyła lekturę.
– Anne Rice dziś do mnie nie trafia. Chyba położę się spać. Zerknął na książkę.
– Pisze o wampirach, prawda?
– Tak, i o Nowym Orleanie. Jestem jej wielbicielką. Uśmiechnął się krzywo.
– Rozumiem, dlaczego chwilowo wolisz unikać wampirów. Za dużo szczęścia naraz. Wystarczy, że mieszkasz z wampirem.
– Owszem, wysysasz ze mnie krew, ale za dużo w tobie z naukowca, żebyś się kwalifikował na wampira – odparła lekko.
– Naprawdę?
Szybko odwróciła od niego wzrok.
– Wiedziałbyś, gdybyś przeczytał choć jedną z powieści Rice. Lestat z całą pewnością nie ma w sobie nic z naukowca. To bardzo skomplikowany wampir z…
Zadźwięczał telefon i odruchowo podniosła słuchawkę, nagle cała napięta.
– Halo.
– Kaldak. Muszę rozmawiać z Kaldakiem.
Nie Esteban. Wzruszeniem ramion usiłowała zamaskować ulgę. Podała Kaldakowi słuchawkę.
– Jak przez mgłę pamiętam czasy, kiedy odbierałam normalne telefony. To chyba Ed Katz. O wampirach mowa…
Wstała i przeszła do okna. Cień gargulca wydawał się dziś mniejszy. Zastanawiała się, jak wygląda rano, na chwilę przed zgaśnięciem latarni. Może nastawić budzik i sprawdzić.
– Muszę ci pobrać krew.
Odwróciła się. Kaldak odkładał słuchawkę.
– Po co? Dziś rano już pobierałeś.
– Im bardziej się zbliża do rozwiązania, tym żarłoczniejszy się staje.
– A jak blisko już jest?
– Trudno powiedzieć. W pracy nad antidotum zwykle robi się jeden krok naprzód i dwa w tył.
– Wydawał się podekscytowany.
– Przypuszcza, że udało mu się zrobić półtora kroku. – Umilkł. – Nie musisz się zgodzić. Poczekam do rana.
Wzruszyła ramionami.
– Nakarm go. – Siadła przy niskim stoliku i podwinęła lewy rękaw. – To bez znaczenia.
– Owszem, to bardzo się liczy. - Z szuflady wyjął zestaw. – Myślisz, że męczyłbym cię tak, gdyby to nie miało znaczenia dla bardzo wielu ludzi?
– Nie chciałam… – Poddała się. – Pobierz tę krew i pójdę wreszcie spać.
– Właśnie to robię.
Nie znosiła widoku krwi spływającej do fiolki, więc utkwiła spojrzenie w jego ciemnej głowie. Mięśnie szyi miał naprężone, gdy ostrożnie wbijał igłę.
– Bolało? – spytał cicho.
– Nigdy nie boli.
– Owszem, boli. – Nie spuszczał wzroku z igły. – Ale nie tym razem. – Wyjął igłę i odłożył na stół. – Przepraszam. Już po wszystkim.
– Dlaczego przepraszasz? To nic wielkiego. Więcej krwi oddałam w czasie ostatniej akcji Czerwonego Krzyża.
– Ale nie ja wtedy ją pobierałem.
Przytrzymywał jej ramię, potem wacikiem wytarł kropelkę krwi w miejscu ukłucia.
– Nie lubię…
Urwał, wpatrując się w jej ramię.
– Coś się stało?
– Tak – odparł zdławionym głosem. – Coś się stało.
Wolno podniósł jej ramię i przytknął usta do rany.
Bess zabrakło tchu. Nie mogła się ruszyć. Nie powinna czuć tej żądzy. A mimo to czuła.
Szaleństwo. Nie teraz. Nie z Kaldakiem. Za nic z Kaldakiem. Podniósł głowę i popatrzył na nią.
– To się stało.
– Nie – szepnęła. – Tak.
Powiódł ustami od ramienia po żyły na jej nadgarstku. Zalała ją fala żaru.
– Chcę tego. Chciałem od bardzo dawna. Czasami wystarczy twój zapach, żebym zapłonął. – Przywarł wargami do wnętrza jej dłoni. – Wiem, że nie budzę szczególnego pożądania, ale nie będziesz rozczarowana. Brzydcy mężczyźni muszą umieć się wykazać. Sprawię, że…
– Przestań – szepnęła. – Nie mogę… Emily.
– Czy Emily by chciała, żebyś przestała żyć? Czy będziesz ją mniej kochać, dlatego że pójdziesz ze mną do łóżka?
– Oczywiście, że nie.
– I chcesz tego.
Boże, tak, chciała. Pragnęła go. Prawie jej nie dotykał, a jej ciało już odpowiadało.
– To by… przeszkodziło.
– Już przeszkadza. Gorzej być nie może. Nie potrafię… – Urwał, nie spuszczając z niej wzroku. – Nie? – Wolno wypuścił jej ramię. – Jesteś pewna?
Niczego nie była pewna. Czuła się zagubiona, pełna rozterki i… podniecona. O tak, niewątpliwie podniecona. Wstał, zebrał sprzęt i igłę.
– Nie przejmuj się. Nie będę cię ponaglał – powiedział urywanie. – Chcę tego. Nie masz pojęcia, jak bardzo. Ale nie będę. I tak za dużo już od ciebie wziąłem. – Ruszył do kuchni. – Przygotuję krew dla Eda.
Zamknęła oczy i odchyliła głowę. Pragnęła go. Chciała, żeby jej dotykał. Poczuć go w sobie. Chryste, nie doznawała czegoś podobnego od czasu tych pierwszych, szalonych tygodni z Mattem. Nie, nie mogła porównywać Kaldaka z Mattem. Nie mogła go z nikim porównywać.
– Powiedziałem ci, żebyś się tym nie przejmowała. Otworzyła oczy i zobaczyła Kaldaka, który stał przy drzwiach wyjściowych ze znajomą paczuszką, zawierającą jej krew.
– Jeśli mnie nie pragniesz, to mnie nie pragniesz, ale nie czuj się winna. To nie ma żadnego związku z tym, co się stało z Emily. Seks często bierze nad nami górę, gdy jesteśmy w skrajnie krytycznej sytuacji. Pewnie to się jakoś łączy z dążeniem do zachowania gatunku. – Otworzył drzwi. – Idę na dół dać to Petersonowi. Niech wyśle jeszcze dzisiaj. A ty dyrdaj do łóżka.
Nie czuj się winna.
A ty dyrdaj do łóżka.
Cholera, wiecznie jej mówi, co ma robić. Zawsze uważa, że on wie najlepiej. Od samego początku usiłował ją sprowadzić na drogę, którą dla niej wybrał.
Z wyjątkiem dzisiejszego wieczoru. Wycofał się. Dał jej wybór.
Kiedy dwadzieścia minut później Kaldak wrócił, światła w mieszkaniu były pogaszone.
Bess poszła spać.
A może tylko zaszyła się u siebie, próbując udawać, że to, co się między nimi wydarzyło, nie miało miejsca, że on w ogóle nie istnieje.
Głupiec z niego. Wie, co to dyscyplina. Nauczył się jej w najsurowszej ze szkół. Dlaczego dziś jej sobie nie narzucił? Po co się zdradził przed Bess? Wybrał najgorszy moment. Choć chyba w ogóle nie ma tu właściwego momentu. Nie dla niego. Nie dla nich. Za dużo się wydarzyło i za bardzo…
– Będziesz tak sterczał całą noc, Kaldak? – zawołała Bess. – Na miłość boską, chodź do łóżka.
Znieruchomiał. Wolno odwrócił się w stronę jej sypialni.
– Bess?
– A kto? Jest nas w tym mieszkaniu tylko dwoje. – Umilkła, a gdy znów się odezwała, jej głos drżał. – I jedno z nas śmiertelnie się boi.
Ruszył do jej drzwi, serce biło mu jak młotem.
– Oboje, Bess – szepnął. – Oboje.
Nowy Orlean niezwykle przypadł Marcowi do gustu. Zatłoczone ulice, zawsze przydatne w jego robocie, przywodziły mu na myśl Rzym.
Facet szedł tuż przed nim. Szary garnitur, bez krawata, łysiejąca czaszka.
Marco odskoczył, żeby nie zderzyć się z pijaną parą, wychodzącą z baru. Przyśpieszył kroku. Nie może zgubić swojej ofiary. Esteban się wściekał, ale tym powinien spacyfikować drania.
Mężczyzna w szarym garniturze szedł Bourbon Street w stronę Canal Street. Pewnie tam na jednym z parkingów zostawił samochód.
Marco wybrał krótszą trasę przez Royal Sterre, a potem pędem dobiegł z powrotem na Bourbon.
Ciężko dysząc, ukrył się w wąskiej uliczce.
Czekał.
Minęła go kobieta w krótkiej spódnicy i w brązowo-czarnych, cętkowanych butach na obcasie.
Czekał.
Szary garnitur, łysina.
Teraz.
Wąskie jak ołówek ostrze jego sztyletu przeszyło szary garnitur, trafiając prosto w serce, jeszcze zanim Marco zdążył wciągnąć tamtego w uliczkę.
– Kaldak.
Przysunął się i wziął do ust jej brodawkę.
– Daj mi aparat. Podniósł głowę.
– Słucham?
– Przyniesiesz mi aparat?
– Wybij to sobie z głowy. Jestem zajęty.
– Chcę ci zrobić zdjęcie.
– Później. – Nagle parsknął śmiechem. – Choć nie wątpię, że odkryłaś we mnie coś niezwykłego, co chcesz uwiecznić.
– Pyszałek.
Ale rzeczywiście odkryła w nim coś niezwykłego. Seks z Kaldakiem okazał się cudowną zabawą. Po pierwszym gwałtownym, namiętnym zbliżeniu, Kaldak stal się niemal frywolny. Zupełnie się tego nie spodziewała.
– Chcę zrobić zdjęcie najpróżniejszemu mężczyźnie, jakiego znam.
– I najlepszemu kochankowi.
– Nie przypominam sobie. – Głośno wciągnęła powietrze, gdy wsunął rękę między nich oboje i zaczął ją pieścić. – No, prawie.
– Najlepszemu?
– Nie wiem, czy powinnam schlebiać twojej próż… Nie mogła dalej mówić. Narastało w niej podniecenie.
– Schlebiaj mi, Bess – szepnął. – Potrzebuję tego. Potrzebuję ciebie.
Umościła się bliżej niego, z rozmarzeniem wpatrując się w mrok. Wtulona w silnego, umięśnionego Kaldaka, czuła się taka malutka i krucha. Dziwne, że nie budziło to w niej niechęci. Miała wrażenie jakiejś… miłej przytulności.
– Która godzina?
Kaldak zerknął na podświetlony zegar na szafce nocnej.
– Za dwadzieścia pięć piąta. – Ustami musnął jej skroń. – Dlaczego? Jesteś z kimś umówiona?
– Nie bądź przemądrzały. Chyba nie wiesz, jaka ze mnie zajęta kobieta. Miałeś szczęście, że dorwałeś mnie między zleceniami.
– Alleluja. To jedyna dobra rzecz, jaka mi się ostatnio przytrafiła. Zadowolenie Bess nieco przygasło, gdy wróciły wspomnienia. Nie, w jej życiu ostatnio też niewiele szczęśliwych rzeczy się wydarzyło.
– Ci… Nie myśl o tym. – Przyciągnął ją do siebie. – Ta chwila jest diabelnie cudowna. Do licha z…
– Jak się nazywasz, Kaldak?
– Co?
– Kaldak nie może być twoim prawdziwym imieniem. Esteban zapewne by je zapamiętał z Nakoi. Uważam, że każda kobieta, która się prześpi z mężczyzną, powinna znać jego prawdziwe imię.
– Ależ z ciebie konserwatystka!
– Więc jak? Jakim imieniem cię rodzice obdarzyli?
– David.
– David jaki?
– Gardiner.
– David Gardiner. – Pokręciła głową. – Trochę potrwa, nim do niego przywyknę.
– Nie przyzwyczajaj się. Już ci mówiłem, ten człowiek nie istnieje.
– Nigdy cię nie kusiło, żeby go wskrzesić? Wydawałoby się, że…
Zadzwonił telefon na szafce.
Znieruchomiała. Sięgnął nad nią i odebrał.
– Halo.
Westchnął, usiadł i zapalił światło.
– Na miłość boską, Ed, lepiej niech to będą dobre wieści. Masz pojęcie, która godzina?
Ed Katz? Ten człowiek to jakiś fanatyk. Bess też usiadła i oparła się o wezgłowie.
– Jak to? Przecież wysłałem. Powinna była dotrzeć najpóźniej o pierwszej… Skąd wiem?… Dobra, dobra, zadzwonię do Ramseya. – Kaldak odłożył słuchawkę. – Ed nie otrzymał próbki. Niewykluczone, że będziemy musieli pobrać następną. Skontaktuję się z Ramseyem, żeby się dowiedzieć, skąd to opóźnienie.
– Ekstra. – Skrzywiła się, wstała i sięgnęła po szlafrok. – Jeszcze tego mi brakowało. Idę coś przekąsić.
Parę minut później Kałdak wszedł do kuchni.
– No i? Muszę dać im znowu krew czy znaleźli… – Urwała, widząc wyraz jego twarzy. – Co się stało?
– Ramsey nic nie wiedział o przesyłce. Peterson go nie zawiadomił. Sądził, że Peterson cały czas stoi przed mieszkaniem. Szukają go.
Przełknęła ślinę.
– Może to jakaś głupia pomyłka.
– Może.
– Ale ty tak nie uważasz. – Zawahała się. – Nie rozumiem. To nie ma…
Drgnęła, gdy zadźwięczał telefon, który Kaldak trzymał w ręku. Kaldak nacisnął guzik, przedstawił się. Po chwili się rozłączył.
– Znaleźli Petersona w uliczce pięć przecznic stąd. Nie żyje. Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
– Nie żyje?
– Cios sztyletem w plecy. Nie było przy nim przesyłki. Sztylet.
– De Salmo? Kaldak przytaknął.
– Ależ to bez sensu. Po co zabijać dla próbki? Musiał wiedzieć, że wyślemy następną.
– Może De Salmo uważał, że Estebanowi spodoba się opóźnienie. I to ona nalegała, żeby kontaktować się z CDC za pośrednictwem jej telefonu! Peterson żyłby, gdyby De Salmo nie kontrolował jej rozmów.
– Przestań – odezwał się ostro Kaldak. – Peterson był agentem. Ryzyko jest wpisane w ten zawód. A możliwe, że jego śmierć wcale nie wiąże się z tamtym telefonem. Niewykluczone, że Esteban znowu chciał cię przestraszyć.
– Więc po co zabierać przesyłkę? – Zaplotła ręce na piersi, żeby powstrzymać ich drżenie. – To była moja wina, do cholery.
– Dobra, twoja wina. Ale nie dlatego, że coś zrobiłaś, tylko dlatego, że masz odporność. Esteban i De Salmo chwytają się wszelkich środków, bo wyjątkowo czas może grać na naszą korzyść.
– Może. Katz nie jest pewny. Ani ty.
– Weź się w garść. To ci się przyda. Ramsey właśnie do nas jedzie.
– Dlaczego?
– Żeby uderzyć w twój najsłabszy punkt. Wie, że u mnie nic nie wskóra, więc będzie próbował cię namówić do zmiany decyzji i opuszczenia mieszkania.
– Nie rozmyślę się.
Nagle ogarnął ją gniew. Nie dość, że De Salmo i Esteban chcą ją zabić, to jeszcze Ramsey zamierza się na niej wyżywać.
– Ramsey niech się weźmie do roboty i złapie tego sukinsyna. Uśmiechnął się.
– Sama mu to powiedz.
– I owszem. – Siadła przy stole i podwinęła rękaw szlafroka. – A teraz wyciągaj ten przeklęty sprzęt i pobierz krew.
– Skrajna głupota – oświadczył zimno Esteban. – Sądziłeś, że będę zadowolony? To kobieta ma zginąć. Ogromnie się na tobie zawiodłem, Marco.
– Wywiążę się z zadania, ale kiedy usłyszałem, jak niewiele…
– Usłyszałeś to, co chcieli, żebyś usłyszał, myślisz, że Kaldak pozwoliłby na taką beztroskę?
– Nie odstępuje jej na krok. Sprawa potrwa dłużej niż…
– Nie mam czasu. – Esteban usiłował zapanować nad furią. – Słyszałeś mnie? Nie mam czasu. Właśnie o czas w tym wszystkim chodzi.
– Jeszcze parę dni.
Za parę dni ten cały Katz z CDC może wyprodukować antidotum, pomyślał Esteban z bezsilną złością. I cały plan spali na panewce. Myśl. Musi się znaleźć jakiś sposób.
Yael dotarł do mieszkania przed Ramseyem.
– Dobrze się czuje? – zwrócił się do Kaldaka.
– Nic mi nie jest! – zawołała Bess z drugiego końca pokoju. – Dlaczego wszyscy uważają, że po tej historii ostatecznie się załamię?
– Cóż, Ramsey bardzo na to liczy – odparł Yael. – Odniosłem wrażenie, że nie żałowałby Petersona, gdyby dzięki temu udało się umieścić ciebie w swoim obozie.
– Niemożliwe – powiedziała z obrzydzeniem. Co z niego za człowiek? Czy właśnie takich produkuje CIA?
Nie wiń agencji za Ramseya – mitygował ją Kaldak. – To po prostu ambitny facet, przyparty do muru. Atak Estebana może obrócić wniwecz jego ambicje polityczne.
– Co mu tam ludzie, którzy przy tym zginą.
Bess wstała i poszła do sypialni. Jeśli czeka ją starcie z Ramseyem, nie może mu dać przewagi na dzień dobry, ukazując się w szlafroku i potargana.
– Idę wziąć prysznic i ubrać się. Zawołajcie mnie, kiedy zjawi się Ramsey.
Dochodzi już szósta, uświadomiła sobie, wchodząc do łazienki. Nie mieściło jej się w głowie, że zaledwie półtorej godziny temu leżała w łóżku z Kaldakiem. Mimo to pozostały ślady wspólnej nocy: skotłowana pościel;, odciski ich głów na poduszkach.
Nie tylko seks, ale i bliskość, pomyślała, wchodząc pod prysznic. Zdumiewało ją to. Co by się wydarzyło, gdyby gwałtownie jej nie wyrwano z tamtej idiotycznej euforii? Chyba dobrze się stało. Kaldak okazał się świetnym kochankiem, ale w tej chwili była jeszcze zbyt obolała. Nie poradziłaby sobie ze związkiem z kimś tak skomplikowanym i pełnym sprzeczności jak Kaldak.
Nie teraz, gdy ją prześladują te same demony.
– Pani Grady.
Chryste Panie, Rpmsey stukał do drzwi łazienki.
– Przepraszam, ale mam niewiele czasu, a muszę z panią porozmawiać.
– Zakręciła wodę. Jeszcze chwileczkę. Mam nadzieję, że wolno mi się najpierw wytrzeć?
– Wiem, że to niewłaściwy moment. – Przerwa. – Poczekam w salonie.
Była zdziwiona, że nie wdarł się do łazienki i nie wyciągnął jej spod prysznica. Im lepiej poznawała Ramseya, tym bardziej działał jej na nerwy.
Przeciągnęła parę razy ręką przez mokre włosy i parę minut później wkroczyła do salonu.
– Przepraszam – odezwał się Kaldak. – Jedynym sposobem powstrzymania go byłoby wyłącznie skręcenie karku.
Skręcenie karku. To całkiem niezła myśl.
– Dałeś mu nową próbkę? Kaldak kiwnął głową.
– Ale samo mleko mu nie wystarcza, chce dostać krowę.
Cóż za piękne porównanie – mruknął Yael. – Wcale nie przypominasz krowy, Bess. No, może z imienia. Czy nie było kiedyś reklamówki z krówką Bessie czy coś takiego…
– Chyba już zdaje sobie pani sprawę, że to nie może tak dalej trwać – wpadł mu w słowo Ramsey. – To nie jest bezpieczne dla pani ani dla społeczeństwa. Nie wspominając już o moich ludziach. Peterson miał rodzinę. Chce pani osobiście ich powiadomić…
– Dość tego – powiedział Kaldak.
– Dobrze. Nie, nie chcę ich powiadamiać – odparła Bess drżącym głosem. – Wyrzuty sumienia ani na chwilę mnie nie opuszczają. Ale to nie zmienia faktu, że tylko pozostając na miejscu, mam szansę wyciągnąć Estebana z nory. Dopóki nie przedstawi mi pan lepszego pomysłu, nie ruszę się stąd.
– Na miłość boską – napadł Ramsey na Kaldaka – powiedz jej, żeby się stąd wyniosła. Musisz mieć na nią jakiś wpływ.
Kaldak pokręcił głową.
– Niech cię licho porwie. – Głos Ramseya drżał z wściekłości. – Wszystko twoja wina, Kaldak. Przecież ty ją tylko wykorzystujesz, żeby dorwać Estebana. Gówno cię obchodzi, że poleci moja głowa. Nie pozwolę ci na to. Za nic.
Wypadł z mieszkania, trzaskając drzwiami.
– Chyba się trochę zdenerwował. – Yael z wyrzutem pokręcił głową. – Doprawdy, Kaldak, jak możesz wykorzystywać tak biedną i bezbronną istotkę jak Bess? To godne pożałowania.
– Jakim cudem podejrzewa, że ja tobą manipuluję? – zwrócił się Kaldak do Bess. – Wszyscy tańczymy, jak nam zagrasz.
– Ja wiem, jakim cudem. – Popatrzyła w stronę sypialni. Ramsey to może samolubny drań, ale nie jest głupi. Wszedł do jej sypialni i zauważył, że w łóżku wcześniej leżały dwie osoby. Najwyraźniej uznał, że Kaldak posługuje się seksem, żeby nią manipulować. – Ale się myli.
– Tak, myli się. – Kaldak nie odrywał wzroku od Bess. – Całkowicie.
– Chyba powinienem zaproponować, że zajmę się śniadaniem. – Yael wstał. – A ponieważ nie umiem gotować, zajrzę do „Cafe du Monde” i skołuję jakieś racuszki. – Spojrzał na zegarek. – Będę szedł bardzo wolno, ale powinienem wrócić za jakąś godzinę.
– Nie musisz wychodzić – powiedziała Bess.
Ale on już zniknął.
– Wczorajsza noc nie była po to, żeby cię wykorzystać, Bess – odezwał się cicho Kaldak.
– Nie bądź głupi. – Podeszła do okna. – Wiem o tym.
– Więc dlaczego na mnie nie patrzysz?
– Czuję się… niezręcznie. Nie uznaję przygód na jedną noc.
– Na miłość boską, to nie jest przygoda na jedną noc.
– Nie może być niczym innym – odparła urywanie. – To szaleństwo w ogóle sobie wyobrażać, że my dwoje moglibyśmy stworzyć jakiś normalny związek.
Milczenie.
– Och, czyli z góry mnie skreślasz, uznając za kolejną omyłkę? Jak tamtego wiarołomnego męża?
Czyżby go zraniła? O Boże, nie chciała go ranić.
– Nie stałbym się twoją omyłką, Bess. Byłoby nam razem dobrze. Pokręciła głową.
– Spójrz na mnie, do licha.
– To nie twoja wina. Czułam się samotna i musiałam…
– To dopiero jest omyłka.
– Nie utrudniaj mi tego, Kaldak – powiedziała drżącym głosem. Cisza.
– Jeszcze pójdziemy razem do łóżka – usłyszała za sobą jego głos. – Za blisko siebie żyjemy, a już się przekonaliśmy, jakie to świetne. Nie musisz się obawiać, że się na ciebie rzucę, ale nie będę próbował nad tym zapanować, gdy już się nam przytrafi. – Odsunął się. – Idę wziąć prysznic. Ciągle pachnę tobą i to mnie doprowadza do szaleństwa.
Nawet po jego wyjściu nie opuściło jej napięcie. Ostatnie słowa Kaldaka przywołały wspomnienia z ubiegłej nocy. Odrzuć je, nakazała sobie. Postąpiła słusznie. Nic nie może zamazać obrazu. Nie wolno jej myśleć o Kaldaku.
Musi pamiętać o Emily.
– Jesteś pewny, że to fachowiec? – W głosie Habina brzmiało rozdrażnienie. – Nadal sądzę, że któryś z moich ludzi byłby lepszy. Ich lojalności nie można kupić.
Esteban mocniej zacisnął rękę na słuchawce. Właśnie takiej cechy jak lojalność Esteban starał się unikać. Dlatego tyle czasu zmarnował na poszukiwanie człowieka pokroju Jeffersa, że wiedział, iż nie zapanuje nad żadnym z ludzi Habina. Przekupstwo i groźby cudownie skutkowały wobec wszystkich – z wyjątkiem fanatyków.
– Jeffers jest wyjątkowy, a szkoda twoich ludzi na to zadanie. Tu, w Stanach, cię poszukują i potrzebujesz swoich ludzi do ochrony. Mam nadzieję, że znalazłeś sobie bezpieczne miejsce?
– Farma na obrzeżach Kansas. A ty lepiej martw się o siebie. Poruszasz się z motelu do motelu, bez nikogo, kto by cię strzegł.
– Przywykłem sam troszczyć się o siebie. Wolę nie ryzykować zdrady. A tej nigdy nie można wykluczyć.
– No i ta kobieta. Gdyby moi ludzie się nią zajęli, już by nie żyła.
Uśmiech zniknął z twarzy Estebana.
– Kaldak znał wszystkich twoich ludzi. A oni jego. To mogłoby przysporzyć problemów. – Kaldak by ich zgarnął i wycisnął z nich wszystko, co wiedzieli. De Salmo nie okazał się skuteczny, ale przynajmniej nie dał się złapać. – I zapewne ucieszy cię wiadomość, że tak wszystko zaaranżowałem, by osobiście doglądać sprawy.
– Jeszcze nie mogę ruszać. Potrzebuję trzech dni.
– Dostaniesz je.
Rozłączył się.
Trzy dni.
Esteban poczuł napięcie w barkach i wzruszył ramionami, żeby się go pozbyć. Nie może ulec napięciu. Za długo planował tę nadchodzącą chwilę. Nic nie może się zepsuć. Nie dopuści, by cokolwiek go teraz powstrzymało.
Kobieta to po prostu kolejna bariera do pokonania.
A jeśli nie można zaatakować od frontu, trzeba tę barierę po prostu obejść i spróbować od tyłu.