Z początku Kirsty nie mogła znieść myśli o pobycie w drogiej, prywatnej klinice, ale po narodzinach Roba była wdzięczna Mike'owi, że obstawał przy tym pomyśle. Nie spodziewała się, że od pierwszej chwili, gdy weźmie dziecko w ramiona, ogarnie ją fala czułości. Uwolniona od innych obowiązków, mogła teraz oddać się tym błogosławionym porywom i cały czas cieszyć się maleństwem.
Był przy niej cały czas. Spał obok w dziecinnym łóżeczku i gdy przebudził się w nocy, od razu zaspokajała jego głód. Nie było dla Kirsty milszego doznania niż czuć dotyk jego małych ustek, ssących mleko, które szczęśliwie płynęło obfitą strugą. Pielęgniarka dostarczyła jej butelkę w razie gdyby nie mogła bądź nie chciała karmić piersią, ale Kirsty nie musiała i nie zamierzała z niej korzystać. Gdy czuła pokarm, wzbierający w piersi, i dziecko, które zależne było teraz tylko od niej, odnajdywała swoje powołanie i odkrywała, jak wielkie pokłady sił w niej drzemią. Obejmowanie ukochanego i karmienie dziecka były dla niej teraz jakby dwiema stronami jednego aktu miłości.
Narodziny dziecka i obecność Mike'a przy porodzie, to było przeżycie, którego nie dało się opisać. Wiedziała jedynie, że w tamtej chwili czuła mu się bliższa niż kiedykolwiek przedtem. Nawet siła ich namiętności bladła przy poczuciu całkowitej jedności, jakiej doświadczyła, gdy razem z nim pomagali dziecku wydostać się na świat.
Pragnęła przekonać się, czy i on czuł to samo. Była niemal pewna, że tak było -jego oczy nigdy przedtem nie miały takiego wyrazu. Wiedziała jednak, że nie będzie mieć stuprocentowej pewności, dopóki nie zobaczą się ponownie, oczekiwała więc na pierwszą wizytę Mike'a z bijącym sercem.
Kiedy przyjechał, drzemała, i gdy się przebudziła, siedział obok. Pochylał się nad łóżeczkiem Roba i przyglądał mu się z tą samą miną, którą powitał jego narodziny. Ogarnęło ją uczucie głębokiego szczęścia. Westchnęła z radością. Mike podniósł oczy, zauważył, że Kirsty nie śpi i już po chwili obejmowali się nawzajem.
– Dobrze się czujesz? – takie było jego pierwsze pytanie.
– Dobrze. Jestem taka szczęśliwa. Mike, powiedz mi, że ty też jesteś szczęśliwy.
– Czy naprawdę musisz o to pytać? – Spojrzał na nią, a ona pokręciła przecząco głową. – Zacząłem się z nim poznawać – powiedział Mike. – Jest taki… doskonały.
Były to słowa, które wypowiedziały już miliony ojców, ale zdawały się brzmieć odkrywczo, gdy słyszała, jak wypowiada je ten właśnie mężczyzna.
– Jak zareagowali twoi rodzice, gdy im powiedziałeś o dziecku? – zapytała niecierpliwie. – Czy wybierają się w odwiedziny?
Mike nie odpowiedział, wstał tylko i podszedł do okna.
Kirsty czekała, nie mogąc uwierzyć w to, co zwiastowało jego milczenie.
– Mike, zadzwoniłeś chyba do nich?
– Nie – odparł ze wzrokiem utkwionym w drzewo za oknem.
– Ale… są przecież twoimi rodzicami. Mają teraz wnuka. To ich pierwszy wnuk, prawda?
– Tak, pierwszy – odparł spokojnie Mike. Odwrócił się do niej z dziwnie zmienionym wyrazem twarzy. – Proszę cię, nie naciskaj na mnie w tej sprawie.
Wyciągnęła do niego rękę.
– O co chodzi, Mike? Wzruszył ramionami.
– To bardzo proste. Nie podobam im się od chwili, gdy dorosłem. Jeśli pytasz, nie mam do nich o to żalu.
– Wcale tak nie myślisz – powiedziała łagodnie Kirsty.
– Co by między wami nie było, to twój ojciec i twoja matka. Popatrz – czule musnęła palcami policzek Roba
– czy mógłbyś go kiedykolwiek nie lubić?
– To co innego. – Mike potrząsnął głową.
– Nie dla nich. My przez całe życie będziemy pamiętać, jak wyglądał Rob w chwili narodzin, co czuliśmy, jaka była pogoda… Nawet po trzydziestu latach. Tak samo jest z nimi. Oni nadal cię kochają. Na pewno tak jest, Mike.
Zawahał się. Z jednej strony pragnął jej uwierzyć, z drugiej wolał nie wracać do bolesnych spraw, które, jak sądził, rozstrzygnął raz na zawsze.
– Może i kochają mnie – rzekł z wolna – ale nie podobam się im. Boją się człowieka, który ze mnie wyrósł, choć nie mogłem być kimś innym niż jestem. Myślą zapewne, że cały postęp to wymysł szatana i że życie powinno wyglądać tak jak dawniej. Czasami ty mi ich przypominasz. Pamiętasz wojny, jakie toczyliśmy tylko dlatego, że chciałem unowocześnić Everdene, podczas gdy ty wolałabyś zakonserwować je w obecnym stanie?
– To nieprawda – odparła pośpiesznie. – Nie o to mi chodzi. Po prostu warto zachować część dorobku przeszłości.
– No widzisz? Jakbym słyszał matkę, z jedną różnicą. Ona powiedziałaby, że trzeba zachować całą przeszłość.
– Zastanawiam się, czy naprawdę by tak powiedziała, czy to nie jest czasem twoja fałszywa interpretacja. – Kirsty uśmiechnęła się i dotknęła jego policzka, powtarzając gest, jaki wykonała przed chwilą w stosunku do dziecka.
– Gdy ludzie nie zgadzają się z tobą, reagujesz nieco chorobliwie – powiedziała z czułością, która złagodziła ostrość słów.
– Kirsty, nie rozumiesz mnie. Oni… – dokończenie zdania wiele go kosztowało, ale zdobył się na ten wysiłek
– oni wstydzą się mnie. Zawsze, gdy gościłem w domu, widziałem wyrzut w ich oczach, jakby sukces był zbrodnią. Nie wiem dlaczego, ale oni tak na to patrzą. Chciałem kupić im dom w lepszej okolicy, ale nie byli tym zainteresowani.
– Może jest im dobrze tam, gdzie mieszkają.
– Jak może im być dobrze? Zawsze byli tacy biedni…
– Och, Mike – powiedziała Kirsty bezradnie i pokręciła głową. – Och, Mike…
– Trzeba stoczyć walkę, by cokolwiek im dać – mówił, nie zwracając uwagi na jej pobłażliwe spojrzenie. – Nie chcieli przyjmować pieniędzy ode mnie, więc w końcu zacząłem wpłacać je na ich konto w banku. Leżą tam, mogą je w każdej chwili podjąć, ale zapewne uważają, że lepiej ich nie dotykać, bo mogą być zatrute. Próbowałem dzielić się z rodzicami moim sukcesem, ale oni tego nie chcieli.
– Może chcą raczej tego, czego te sukcesy ich pozbawiły? – zasugerowała Kirsty.
– Na przykład czego? – spojrzał na nią zdumiony.
– Ciebie. Może chcą syna. Nie potentata, który pragnie odciągnąć ich od znajomych, wyrwać ze środowiska, w którym żyją od lat, ale po prostu kochającego syna.
– Ale przecież ja ich kocham! – wykrzyknął. – To dla nich starałem się robić wszystko jak najlepiej. Chciałem, by mogli być ze mnie dumni, a oni po prostu odwrócili się plecami. Z trudem dali namówić się na to, by przyjechać na mój ślub. A gdy zostałem postawiony przed sądem, uznali mnie za winnego… Od początku założyli, że źle skończę, i oto ich najgorsze obawy spełniły się.
– Naprawdę to powiedzieli? – zapytała z przestrachem Kirsty.
– Nie musieli mówić – odparł twardo.
– Mike, myślę, że całkowicie błędnie odczytywałeś ich intencje, tak jak oni źle rozumieli twoje. Daj im szansę. Powiedz im, że mają wnuka. To może wiele zmienić między wami.
– Dobrze. Jak tylko wrócę do domu – obiecał.
Kirsty znacząco spojrzała na telefon stojący przy jej łóżku.
– A nie mógłbyś od razu?
Patrzył na nią przez długą chwilę, potem podniósł słuchawkę i pośpiesznie wykręcił numer, jakby chciał skończyć, zanim zmieni zdanie. Kirsty usłyszała długi sygnał, drugi, a potem krótki trzask i jakiś męski głos po drugiej stronie linii. Mike odezwał się do słuchawki, powiedział „tato" i zanim otrzymał odpowiedź, nastąpiła chwila ciszy.
Nasłuchiwała w napięciu. Nie docierało do niej, co mówił ojciec Mike'a, ale wyraźnie wyczuwała pauzy w rozmowie i pewną nieustępliwość w tonie starszego pana.
On boi się Mike'a, pomyślała, tak jak Mike, na swój sposób, boi się jego. I obaj przybierają postawy obronne. Gdyby tylko mogła doprowadzić do ich spotkania… Może kiedy rodzice przyjadą zobaczyć dziecko? A przyjadą na pewno.
– Wiesz, tato – mówił Mike. – Zadzwoniłem, żeby ci powiedzieć, że… że mam syna. Urodził się wczoraj. Mamy zamiar dać mu imię Rob. – Przez chwilę słychać było stłumiony głos na drugim końcu linii, po czym Mike powiedział szorstko: – Nie, nie jestem żonaty… A cóż to ma za znaczenie? Pomyślałem tylko, że chcielibyście wiedzieć o dziecku. To wszystko… dobrze… powiedz mamie. To do widzenia. – Odłożył słuchawkę, usiadł i utkwił w niej wzrok. – No i sama widzisz. Wiesz, od czego zaczął? Od stwierdzenia:,,Nie wiedziałem, że jesteś żonaty". To były jego pierwsze słowa. Nie powiedział „to wspaniale" ani nic takiego…
– Myślę, że po prostu czuliby się urażeni, gdybyś ożenił się, nie wspominając im nawet o tym – pocieszyła go Kirsty.
– Nie, Kirsty. Nie próbuj mi niczego wmawiać. To była klęska. Wiedziałem, że tak będzie. Nie powinienem był słuchać się ciebie.
– Mike, to starzy ludzie. Potrzebują czasu, by otrząsnąć się z szoku. Ostatni rok był trudny także dla nich. Pomyśl, co musieli czuć, widząc cię za kratkami.
– Nigdy mnie tam nie widzieli.
– Nie odwiedzili cię ani razu?
– Ojciec przyszedł raz. Odmówiłem widzenia. Teraz jest mi przykro z tego powodu, ale wówczas czułem się tak upokorzony, że nie mogłem się na to zdobyć. Ojciec najwyraźniej nie zapomniał mi tego.
– Niestety, wygląda na to, że jego dumę równie łatwo urazić jak twoją – zauważyła Kirsty.
Mike popatrzył na nią przez chwilę, zaczerwienił się, ale nic nie odpowiedział.
Kirsty nie popełniła błędu i nie ciągnęła dalej rozmowy. Mike'owi niełatwo przychodziło zagłębianie się we własne uczucia, a dzisiaj powiedział jej o sobie i tak bardzo dużo, i to w większości przykrych rzeczy. Pomyślała, że czas będzie działał na jej korzyść.
Tej nocy, przytulając dziecko do swego boku, rozmyślała o własnej rodzinie, w której nie brakowało miłości i gdzie nikt nie krył się z uczuciami. To właśnie dało jej siłę, umożliwiającą przetrwanie wszystkiego, co nastąpiło później. Jakże odmienny był przypadek Mike'a, dla którego rodzice stali się tak obcy, że odgrodził ich murem od swego cierpienia. Teraz zdawał się odgradzać ich także murem od swej radości.
– Ale my zmienimy to wszystko – szepnęła do Roba. – Potrzebujesz dziadków, a ja nie mogę ci ich dać. Czekaj cierpliwie. Jakoś uporam się z tym problemem.
W parę dni później Mike odebrał Kirsty z kliniki. Po drodze do domu wspomniał o oczekującej ją niespodziance, ale nie chciał zdradzić więcej szczegółów.
– Zaczekaj – powtarzał, najwyraźniej znajdując w tym przyjemność.
Gdy samochód zatrzymał się na podwórku, na progu domu ujrzała kobietę w średnim wieku. Miała twarde rysy, ale przyjazną twarz. Podeszła i delikatnie wzięła dziecko na ręce, by ułatwić Kirsty wysiadanie z auta.
– Przedstawiam ci Mabel – powiedział Mike. – To jest niespodzianka, o której mówiłem. Mabel zaopiekuje się Robem.
Kirsty nie zdołała opanować zdumienia.
– Ale to przecież moje dziecko, ja chcę się nim zajmować. Przepraszam – zwróciła się od razu do Mabel – nie chciałam pani urazić, ale…
– Posłuchaj – odezwał się Mike, ujmując Kirsty pod ramię i odciągając nieco na bok. – Rozejrzyj się wokół. Everdene jest twoim drugim dzieckiem. Uważasz, że niczego się jeszcze nie nauczyłem? Matka nie powinna wyróżniać żadnego z dzieci. Everdene jak dawniej potrzebuje twojej opieki.
Kirsty spojrzała na Mike'a, zaskoczona niezwykłym jak na niego wyczuciem. Zanim zdążyła jakoś zareagować, Mabel podała jej dziecko.
– Pewnie zechce pani pokazać mu jego dom – powiedziała z nieznacznym szkockim akcentem.
Kirsty uspokoiła się nieco. Mabel utrafiła we właściwy ton, nie porwała od razu malca dla siebie, nie wniosła go sama do domu, lecz pozwoliła zrobić to matce.
Przyciskając Roba do piersi, Kirsty weszła do środka. Czajnik gwizdał na kuchence, wszystko lśniło czystością. Mabel poprosiła ją, by usiadła, a ona w tym czasie poda herbatę. Wyjmując serwis, opowiedziała Kirsty o sobie. Lista jej byłych pracodawców robiła imponujące wrażenie, a Mike potakiwał na znak, że sprawdził każdą informację.
– Czy Everdene nie okaże się zbyt nudne, skoro pracowała pani w tak fascynujących miejscach? – zapytała Kirsty, lekko przytłoczona tym wszystkim.
– Urodziłam się na farmie, proszę pani – odparła spokojnie Mabel. – Mówiono, że w promieniu wielu mil nikt nie dorówna mi w dojeniu krów. Znam trudy takiego życia, ale i jego uroki.
Kirsty spodobała się ta wypowiedź. Spodobał się jej też zdrowy, tak typowy dla ludzi, którzy wychowali się z dala od miast, stosunek do dziecka. Troskliwość, czułość, miłość, lecz bez popadania za każdym razem w histerię czy czułostkową przesadę. W sumie już po paru godzinach Mabel okazała się jej bratnią duszą i Kirsty poczuła z tego powodu znaczną ulgę.
Wieczorem, przyglądając się, jak Kirsty karmi dziecko, Mike powiedział łagodnie:
– Więc jak? Choć bywam apodyktyczny, to czasami mam jednak rację?
Pieszczotliwie dotknęła jego policzka i popatrzyła na niego z miłością. Gdyby w tej chwili poprosił ją o rękę, z całego serca powiedziałaby mu „tak". Mike jednak zagadnął tylko zwyczajnie:
– Poza kwiaciarnią nigdy jeszcze nie widziałem tylu kwiatów naraz. Skąd się wzięły?
– Czerwone róże są od ciebie, dobrze wiesz – odparła z uśmiechem. – Polne kwiaty dostałam od Freda i Franka. A chryzantemy, to Caleb. Nie patrz tak. Wiem, że go nie lubisz, ale miło, że o mnie pomyślał.
– Czy dołączył coś do bukietu?
– Tak, to.
Rozwinął kartkę i odczytał pośpiesznie nagryzmolone słowa: „Na cześć najmłodszego członka rodziny". Zapadła cisza, po chwili Mike zapytał zdławionym głosem:
– Cóż to ma znaczyć?
– O co ci chodzi?
– O tego „członka rodziny". Rob nie należy chyba do ich rodziny?
– Cyganie mają bardzo rodzinne usposobienie – powiedziała spokojnie Kirsty. – Jack był kuzynem Caleba, więc ja też jestem jego kuzynką, a zatem mały Rob należy do rodziny Caleba. Im wydaje się to zupełnie oczywiste, nam zresztą też, prawda, skarbie? – Kirsty zwróciła się do dziecka, przypatrującego się matce z powagą. – Chcesz mieć przecież jak największą rodzinę.
– Nie zgadzam się – powiedział zimno Mike.
– Mike, proszę cię. Cyganie wkrótce stąd odjadą. Nie kłóćmy się o to.
– Zgoda – powiedział spokojnie – nie będziemy się o to kłócić. W ogóle o tym nie porozmawiamy. Muszę wyjechać w interesach.
– Będzie mi ciebie brakować. Ale mam przecież synka, prawda? – Kirsty zwróciła się do Roba. – Dotrzymamy sobie nawzajem towarzystwa.
Mike przez długą chwilę przyglądał się obojgu. Gdyby poprosiła go, żeby został, natychmiast zmieniłby swe plany. Matka i dziecko byli jednak tak bardzo zajęci sobą, jakby istnieli w osobnym świecie. Mike poczuł się całkowi cię zapomniany i po chwili wyszedł z pokoju.
Podczas nieobecności Mike'a Kirsty prędko doszła do wniosku, że życie na farmie toczy się normalnie wyłącznie dzięki Mabel. Była ona prawdziwą opoką, której nie naruszał żaden kryzys. Dzięki niej Rob był zupełnie bezpieczny i szczęśliwy, a Kirsty mogła ze spokojną głową zajmować się i nim, i farmą. Mabel wyzbyta była przy tym uczucia zazdrości, które często się zdarza wynajętym niańkom, i za każdym razem gdy Kirsty brała malca w ramiona, przyglądała się temu ze szczerym, życzliwym uśmiechem.
Miała niewielkie auto, którym jeździła do wsi, wkrótce więc usłyszała, co mówi się o jej pracodawczyni, Mabel uwielbiała plotkować, ale była też niezależna w sądach. Już pierwszego dnia zaakceptowała Kirsty i nic, czego dowiedziała się później, nie zmieniło ani na jotę oceny jej osoby. Gdy Kirsty powiedziała z rozmarzeniem, że dobrze byłoby zabierać Roba ze sobą w pole, to Mabel uszyła dla malca wygodne i bezpieczne nosidełko. Od tej pory Kirsty nie rozstawała się z dzieckiem, chyba że jechała daleko od domu.
Zauważyła, że inaczej niż przedtem odczuwa samotność. Oczekiwała na powrót Mike'a, ale nie doskwierała jej już tak bardzo jego nieobecność. Zostawił przecież w Everdene cząstkę siebie. Przytulać syna Mike'a, widzieć w twarzy dziecka rysy ukochanego mężczyzny, to było więcej niż szczęście. To było całkowite spełnienie.
Gdy wróciła do domu pewnego popołudnia, ujrzała syna na rękach Caleba. Mabel przyglądała się przybyszowi z przyjaznym uśmiechem, z czego Kirsty odgadła, że jego urok zrobił już swoje. Jenna stała pod ścianą, nie kryjąc zazdrości.
– Wkrótce wyjeżdżamy – powiedział Caleb, a miał na myśli rodziny cygańskie, obozujące na wrzosowisku. -Przyszedłem poprosić cię, żebyś odwiedziła nas z Robem któregoś wieczora. Babcia bardzo chciałaby go poznać.
– Wspaniały pomysł, ale Rob nie może wieczorem przebywać na powietrzu. Jest za zimno.
– Ubierz go ciepło.
– Nie – odparła stanowczo Kirsty. – Przyprowadź babcię tutaj.
– Dobrze. Zatem jutro. – Oddał Roba w ręce Mabel, złożył całusa na policzku Kirsty i objął ramieniem Jennę. – Do zobaczenia.
– Przygotujmy lepiej jedzenie dla setki osób – powiedziała ze śmiechem Kirsty, kiedy poszli. – Na pewno nie przyjdzie z samą tylko babcią.
Nazajutrz Caleb potwierdził, że Kirsty zna go dobrze. Przyprowadził ze sobą babcię, trzy ciotki, czterech wujków i całą gromadę kuzynów. Wszyscy stłoczyli się w kuchni, z zachwytem oglądali dziecko i wypili do dna przygotowany przez Kirsty poncz owocowy. Gościła ich z radością. Mike wyjechał miesiąc temu, wciąż nie miała wiadomości, kiedy wróci, a od tak dawna nie była na żadnym przyjęciu.
Trochę potańczyła, a potem usiadła na ławie obok babci, która dzielnie niańczyła jej synka. Staruszka dobiegała chyba setki, ale miała nadal dobry wzrok i pewnie trzymała dziecko na kolanach. Mały Rob spał, obojętny na to, co się wokół niego dzieje, ale w rączce trzymał gałązkę, symbol błogosławieństwa natury. Dostał ją od babci.
– Jest bez wątpienia jednym z nas – powiedziała Cyganka, śmiejąc się z tego, że tak kurczowo trzyma gałązkę.
– Tak, tu jest jego dom – odparła poważnie Kirsty. -Nauczę go kochać i chronić Dartmoor.
– Ja miałam na myśli coś więcej – dodała staruszka, świdrując ją oczami.
– Naprawdę? – Kirsty spochmurniała. – Niby co takiego?
– Och, jesteś bystrą dziewczyną. Nic już nie powiem. Przyjdzie jeszcze na to czas, no nie?
Kirsty chciała dopytywać się dalej, ale usłyszała, że muzyka cichnie, i zaciekawiona przeniosła spojrzenie na pokój. Tańczący zatrzymali się i wszyscy skierowali oczy w jedną stronę. Kirsty podążyła za nimi wzrokiem.
Na progu stał Mike. Powstała i uśmiechnęła się do niego na powitanie, ale zmroził ją wyraz jego twarzy, na której malowała się nienawiść.
– Moi przyjaciele przyszli uczcić narodziny syna – wyjaśniła.
– Właśnie widzę. Tylko że to trochę późna pora jak na małe dziecko – odparł chłodno Mike.
– Właśnie miałam kłaść go spać. – Kirsty odwróciła się, by zabrać synka od babci, ale staruszka już go nie miała.
Rob odnalazł się w ramionach Caleba, który uniósł dziecko do góry, trzymając je pewnie nad głową. Uśmiechał się do Mike'a jakoś dziwnie i Kirsty wyczuła, że szykuje się kolejna awantura. Szybko odebrała malca i podała go Mabel, która chciała pójść z nim na górę. Mike zatrzymał ją jednak.
– A po co dziecku to zielsko w dłoni? – zapytał.
– To cygańskie błogosławieństwo – wyjaśniła szybko. – Żeby rósł w jedności z naturą. Na Dartmoor to szczęśliwa przepowiednia.
Mike pobladł, wyrwał gałązkę z rączki Roba, połamał ją i cisnął na podłogę.
– Obejdzie się bez błogosławieństwa – mruknął. Wśród zgromadzonych zapadła cisza. Zbezczeszczono ich świętość, toteż spoglądali teraz po sobie niespokojnie i powoli wycofywali się w stronę drzwi. W końcu został tylko Caleb.
– To, co zrobiłeś, było głupie – powiedział z lisim uśmieszkiem.
– Nie twoja sprawa. Wynoś się – nakazał Mike grobowym głosem.
Caleb wzruszył ramionami i podszedł do drzwi. Zanim wyszedł, posłał Kirsty całusa. Gdy zostali sami, zmroziła Mike'a spojrzeniem.
– Wiem, że jesteś wyczerpany po długiej podróży, ale czy to było naprawdę konieczne?
– Wyczerpany? Ty naprawdę uważasz, że to wszystko jest spowodowane moim zmęczeniem?
– W takim razie czym jeszcze?
– Nie domyślasz się? A może to chodzi o mnie? A konkretnie o to, jakim byłem głupcem, jak bardzo ci wierzyłem, jak nigdy nie zadawałem żadnych pytań, nawet jeśli zadręczały mnie na śmierć… Nadszedł chyba czas, by wreszcie je zadać.
– Jakie pytania? – krzyknęła Kirsty. – O czym ty mówisz?
– Nie wiesz, Kirsty? Czy to takie dziwne, że nabrałem podejrzeń, widząc, jak traktujesz tego łotra, mimo że wiesz, co o nim myślę? Gdy kobieta broni mężczyzny z takim uporem, zwykle jest jakiś powód.
– Wiesz, jaki to powód – odparła gwałtownie.
– Wiem, jaki powód ty mi podałaś, i wiem, jaki powód podał on. Nie mówimy o jednym i tym samym.
– On podał powód? Caleb powiedział ci… co takiego? Nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. Kiedy z nim rozmawiałeś?
– Gdy wrócił i kłóciliśmy się o niego. Wyjechałem z Everdene, a gdy wracałem, czekał na mnie. – Mike spuścił głowę. Starał się być spokojny, nie zdenerwować jej, bo przecież karmi, bo dziecko… Był jednak o krok od powiedzenia tego, co przysiągł sobie zachować w tajemnicy, i z tego powodu robiło mu się coraz bardziej gorąco. – Wiesz, co mi powiedział? – zapytał cicho. – O naszym dziecku?
– Nie mam pojęcia – szepnęła Kirsty.
Gdy było już za późno, by wszystko cofnąć, stwierdził, że niepotrzebnie poruszył ten temat. Przecież jej ufał. Wiedział, że to Kirsty mówi prawdę, a nie jakiś marny oszust w podartych portkach.
– To nie ma znaczenia. – Machnął ręką.
– Oczywiście, że ma znaczenie. Mike, co Caleb powiedział ci o Robie?
– Powiedziałem, że to bez znaczenia – powtórzył z naciskiem. -I tak nigdy w to nie wierzyłem.
Kirsty przypomniała sobie chytrą twarz babci, jakby zapraszającą ją do uczestnictwa w jakiejś zmowie.
„Jest jednym z nas… bez wątpienia… jesteś bystrą dziewczyną…" Zadrżała na wspomnienie tych słów. To było absurdalne, niemożliwe.
– Jeśli nigdy w to nie wierzyłeś, nie zaszkodzi mi powiedzieć – usłyszała swój zbolały głos.
– Proszę, Kirsty. Po prostu doznałem szoku, gdy przyjechałem do domu i.,. Zostawmy to.
– Nie można tego zostawić, dobrze wiesz. Co ci powiedział?
– Powiedział, że spałaś z nim, żeby mnie nie wydał. I że teraz nie wiadomo, kto z nas dwóch jest ojcem – powiedział Mike, zupełnie zrozpaczony.
Czekał na jej wybuch, na awanturę, ale zamiast niej zapadła straszna, grobowa cisza. Twarz Kirsty poszarzała tak bardzo, jakby jego słowa miały śmiertelną moc. Teraz było za późno. Zrobił nieodwracalny krok i jak głupiec brnął dalej, chcąc naprawić błąd.
– Powiedziałem mu, żeby wynosił się do diabła i dał nam spokój ze swymi oszczerstwami.
Kirsty jakby go nie słyszała.
– I to zdarzyło się tego dnia – mówiła powoli – gdy przyjechał Caleb. Dwa miesiące temu. Przez cały ten czas myślałeś…
– Powiedziałem ci, że mu nie uwierzyłem! – przerwał jej gwałtownie.
– Nigdy nie powtórzyłeś mi, co powiedział, nie dałeś szansy obrony.
– Jak mogłem to zrobić? To by zabrzmiało jak oskarżenie.
– Oskarżenie? – Zaśmiała się gorzko. – Wolę już otwarte oskarżenie niż te skrywane wątpliwości. Dla mnie to rodzaj zdrady. Gdy przekroczyłeś próg domu dziś wieczorem, podejrzewałeś najgorsze. Nie zaprzeczysz temu.
– Nie mogłem znieść, że zawsze usprawiedliwiasz Caleba, jakbyś czuła do niego słabość.
– Czuję słabość, był przecież moim przyjacielem. Ale to wszystko. Skoro okazał się kłamcą, nasza przyjaźń jest skończona. Aż nie mogę w to uwierzyć… Caleb…?
Zawsze wiedziała, że Caleb z innymi postępuje jak łotr, ale uparcie wierzyła, że w gruncie rzeczy jest dobry i życzliwy. Ufała mu i sądziła, że i on jest wobec niej uczciwy. Teraz przypomniała sobie pożądliwe błyski w jego oczach, przymilność wobec Mike'a, gdy ten go pobił. Czy jakikolwiek mężczyzna zachowywałby się tak przymilnie… A on wtedy knuł już pewnie subtelną zemstę, planował, jak ich skłócić, jak zasiać niepewność. No i to przekonanie babci, że Rob jest jednym z nich. Ją także Caleb okłamał.
– Nigdy mu tego nie wybaczę – powiedziała twardo. Spojrzała Mike'owi prosto w oczy. – Nigdy z nim nie spałam. To wszystko kłamstwa. Ale gdyby nie przesadził dziś wieczorem, jego plan mógłby się powieść.
– Nie. Nie wierzyłem mu.
Z tego jak Kirsty na niego patrzy, Mike wnioskował, że niezbyt serio traktuje jego zapewnienia.
– A ja teraz nie wierzę tobie. Zwątpiłeś we mnie. Myślałam, że wreszcie zbliżamy się do siebie, ale chyba nie poznałam cię dobrze. Ty zresztą też mnie chyba nie znasz. Dla twego dobra i z nim byłabym skłonna się przespać. Ale nigdy nie oszukiwałabym cię w takiej sprawie.
– Wiedziałem o tym – powiedział z desperacją.
– Nie wiedziałeś – potrząsnęła głową – powinieneś był wiedzieć, ale nie wiedziałeś.
Nie umiał na to odpowiedzieć. Patrzył, jak Kirsty odwraca się i idzie na górę. Słyszał jej kroki cichnące w głębi korytarza.
Został sam. Cały się trząsł, pokój wypełnił się widmami. Oto Kirsty wciąż patrzyła na niego z wyrzutem, że w nią zwątpił. Za nią stali jego rodzice, którzy odwrócili się od syna, ponieważ czuli się przez niego zlekceważeni i odrzuceni. To właśnie usiłowała wytłumaczyć mu Kirsty, ale w swoim głupim zaślepieniu nie chciał jej słuchać. Teraz wszystko się powtarza. I jak zawsze jest już za późno. Tak, za późno. Chyba za późno…
A może jednak nie?
Powoli wchodził po schodach. Bał się, co przyniosą następne minuty. Mogło od nich zależeć całe jego życie. Naciskając na klamkę, obawiał się, że pokój będzie zamknięty, drzwi uchyliły się jednak.
Kirsty siedziała na łóżku, odwrócona do niego plecami. Nocna lampka rzucała przyćmione światło. Prawie cały pokój pogrążony był w mroku. Gdy się zbliżył, podniosła na niego oczy i ujrzał w jej twarzy taki smutek, że zaraz padł na kolana i objął ją w talii. Po chwili poczuł, że gładzi jego włosy. Przyjął to z ulgą. A więc jeszcze go nie odrzuciła!
– Miałem ci tego nie mówić – powiedział stłumionym głosem i wzmocnił uścisk.
– Lepiej, że stało się tak, niż gdyby to tkwiło między nami jak cierń.
– Musisz zrozumieć…
– Rozumiem – przerwała mu. – Nie mów już nic. Byłam dla ciebie zbyt surowa. Popatrz, – Pokazała mu dokument, który trzymała w dłoni. Było to świadectwo urodzin Roba. W rubryce „ojciec" widniało nazwisko Mike'a. – To ty im powiedziałeś, prawda?
– Ja – odparł pośpiesznie – W głębi serca zawsze wiedziałem, że nie oszukałabyś mnie. Tego powinienem był się trzymać, ale nie łatwo przychodzi mi ufać ludziom,
– A ja byłam zbyt ufna – westchnęła. Po chwili jej głos znów stwardniał. – Caleb nie będzie już miał tutaj wstępu. Obiecuję. Koniec z nim.
Wiedział, że należy to przyjąć dosłownie. Pod piękną powłoką kryła się natura równie twarda jak granit. Spojrzał jej w oczy i przyciągnął do siebie.
– Kirsty, pobierzmy się – poprosił. – Najlepiej od razu. Potrzebuję cię. Ty i Rob jesteście sensem mego życia. Bez was schodzę na manowce.
Ona jednak pokręciła powoli głową.
– Nie jesteśmy jeszcze gotowi do małżeństwa. Czasami myślę, że nigdy nie będziemy – dodała ze smutkiem.
– Kirsty, ja ciebie potrzebuję i ty mnie też. Zwłaszcza teraz, gdy nie możesz już polegać na Calebie.
– Nie chcę wychodzić za mąż po to, by mieć ochronę.
– A co z Everdene? Jak sobie ze wszystkim poradzisz?
– Nie wiem. Wiem tylko, że nie należymy do tego samego świata.
– Mylisz się- odparł. – Jest taki świat, do którego oboje należymy. Przyciągnął jej twarz, aż ich usta spotkały się w pocałunku. – Ten świat – szeptał jej w usta – sami stworzyliśmy… To świat, gdzie oprócz nas nie ma nikogo. Świat naszej miłości. Zobacz, jaką ona ma noc. To przez nią stał się cud. Mamy Roba…
Westchnęła i z rozkoszą oddała mu pocałunek. Było w niej wzruszenie i pożądanie jednocześnie. Jej młode, silne ciało dochodziło już do dawnej formy po porodzie i było niemal gotowe oddać się namiętności. Czuł to w słodkich pieszczotach jej warg, w drżeniu gorącego ciała, w kurczowym uścisku palców, które zacisnęła na jego ramionach.
– Mike, może nie powinniśmy tego robić – szepnęła. – To tylko skomplikuje wszystko.
– Co skomplikuje? Nasze rozstanie?
– Może? Jeśli będzie trzeba…
– W takim razie mam zamiar skomplikować to, jak tylko się da – powiedział stanowczo i wyłączył nocną lampkę. ~ Czy sądzisz, że ułatwiałbym ci odejście?
Jego palce rozpięły guziki u koszuli Kirsty. Dotykając jej nagich piersi, jęknął z rozkoszy, której tak długo był pozbawiony. Ona też jęknęła, zanurzyła dłonie we włosach Mike'a i poddała się z lubością jego pieszczotom.
Wiedział, jak sprawić jej przyjemność. Trudno byłoby uwierzyć, że dopiero kilka miesięcy temu w tym pokoju po raz pierwszy poznawali się wzajemnie. Ich ciała były ze sobą zestrojone tak harmonijnie, że nic, żadne rozstanie, niedola czy otwarta wrogość, nie mogły popsuć tej harmonii. Kirsty czule obejmowała jego ciało, z przyjemnością dotykała długich, umięśnionych ud, sprężystych pośladków i mocnych, wąskich bioder. Każdy centymetr jego ciała za każdym razem był dla niej cudownym odkryciem.
Mike obserwował ją spod na wpół przymkniętych powiek, czując się trochę nieswojo, bo w przeszłości to on z reguły był aktywną stroną. Teraz Kirsty zaczęła pobudzać go takimi sposobami, o jakich nawet nie śnił. Ona zresztą też nie wiedziała, skąd je zna. W pierwszej chwili był zaskoczony, ale potem pozwolił jej prowadzić tę grę. Zrozumiał, że i ona pragnie móc decydować, i że warto czasem poddać się jej woli. Ona zaś pojęła, że bez Mike 'a, bez jego tak bardzo pobudzającej wyobraźnię i zmysły bliskości, nigdy nie byłoby ją stać na taką otwartość, taką swobodę, taką namiętność i – taką miłość.
Odnalazła w nim swoje przeznaczenie. On znalazł w Kirsty swój dom. Całując ją namiętnie, z radością powitał dotyk miękkich ud zaciskających się wokół jego pośladków. Na jej otwartość odpowiedział z równą otwartością, zanurzając się w niej z siłą, jaką przedtem uważał za przesadną. Wydała z siebie okrzyk zachwytu, który tylko go pobudził.
– Powiedz, że mnie nigdy nie opuścisz.
– Nigdy – odparła bez zastanowienia.
– Musisz być zawsze moja. Obiecaj.
– Obiecuję… Och, tak… – szepnęła mu wprost do ucha i rozpłynęła się w rozkoszy.
Świtało, gdy w końcu nasycili się sobą i wyczerpani leżeli w objęciach. Mike zasnął pierwszy. Kirsty zaś patrzyła, jak za oknem wstaje dzień, i rozmyślała nad tym, czego się dowiedziała tej nocy o Mike'u, ale głównie o sobie. To co zaczęło się ponuro, skończyło się w radosnym nastroju. Stało się to nie po raz pierwszy. Tak więc, jak mówił Michael, istniało coś, co bez wątpienia łączyło ich i koiło ich cierpienia. Czy jednak namiętność mogła rozwiać wszelkie wątpliwości? Przecież wiele rzeczy wciąż pozostało bez zmian.
Patrząc w przyszłość, widziała, że może nadejść czas, kiedy nie będą mieli innego wyboru niż powiedzieć sobie: „żegnaj". Mimo to objęła go jeszcze mocniej, a jej serce wołało:.jeszcze nie teraz".