Obudził się w nieznanym pokoju, niemal całkiem pogrążonym w ciemności. Światło dawała tylko mała lampka na stoliku. Wygasł już ogień, który go trawił, i teraz miał w głowie uczucie lekkości. Czuł się tak, jak gdyby swobodnie unosił się w przestworzach, rozumiejąc wszystko. Wiedział na przykład, że kobieta siedząca przy nim na podłodze, jest zagubiona w swym wewnętrznym świecie i że to jest nieprzyjazny, samotny świat, gdzie w ciszy i cierpieniu rozmyśla się nad jakąś straszną tajemnicą. Nagle poznał ją.
– Upadły anioł… – szepnął.
Gwałtownie uniosła głowę i zobaczył błyskawicę gniewu w najcudowniejszych oczach, jakie dane mu było widzieć.
– Jakim prawem zakłóca pan mój spokój? – zapytała szorstko.
– Chciałem tylko na parę godzin ukryć się w chlewie. – Jego spojrzenie spoczęło na telefonie i jęknął rozpaczliwie. – Jak sądzę, już pani po nich zadzwoniła i zaraz tu będą.
– Telefon nie działa. Nikt nie przyjdzie. – Podniosła się z kolan i przyjrzała mu się z napięciem. – Gorączka na szczęście opadła. – Dotknęła jego twarzy, potem szlafroka i aż krzyknęła z wrażenia. – Jest pan cały mokry! Przyniosę suche rzeczy.
Zniknęła, a on wreszcie odrzucił na bok koce. Nie odrywał wzroku od telefonu. Mogła przecież kłamać. Postawił nogi na podłodze i usiłował powstać, czuł się jednak tak, jakby jakiś niewidzialny ciężar ciągnął go w tył. Gdy udało mu się wreszcie stanąć, przez chwilę zmagał się z zawrotami głowy, a potem krok po kroku, czepiając się mebli, zaczął stąpać w kierunku telefonu.
– Co pan, u licha, robi!
Obrócił się i zobaczył, że kobieta rzuca na bok ubranie i szybko zmierza w jego stronę. Zatrzymał ją ruchem ręki.
– Niech pani się nie zbliża – wykrztusił z siebie. – Chcę tylko wiedzieć, czy pani nie kłamie.
Pot wystąpił mu na czoło. Telefon zdawał się być oddalony o tysiące kilometrów. Ubiegając jego zamiary, kobieta podniosła słuchawkę i wyciągnęła ją ku niemu, by usłyszał, że telefon milczy. Poczuł taką ulgę, że aż zachwiał się i znów musiała go podeprzeć, a następnie zaprowadzić do sofy.
– Jest pan tu od pięciu godzin. Gdybym zadzwoniła, już by tu byli.
– Od pięciu godzin? – Czuł się, jakby upłynęło zaledwie parę minut.
– Niech pan wyskakuje z tego szlafroka, bo inaczej zapalenie płuc gotowe.
Rozebrała go sprawnymi ruchami i zaczęła wycierać do sucha. Po raz pierwszy zorientował się, że nie ma na sobie ubrania. Krępowało go, że obca osoba widzi jego nagość, ale ta stanowcza, młoda kobieta nie zwracała najwyraźniej na to uwagi. Pomogła mu założyć suchą, flanelową piżamę i usadziła go na krześle, rozkładając w tym czasie świeże koce na sofie. Skończywszy, nakazała, żeby się położył, a on, który przysięgał, że gdy tylko wydostanie się z więzienia, już nigdy nikomu nie zaufa i nikogo nie posłucha, posłusznie wykonał jej polecenie.
Gdy jednak przestało mu się kręcić w głowie, powróciły podejrzenia.
– Wprawdzie nie mogła pani nigdzie zadzwonić, ale teraz jest już dzień i…
– Tak. Mogłabym pana zamknąć i biec po pomoc -przyznała mu rację. – I co? Myśli pan, że to zrobię?
Na próżno próbował wyczytać coś z jej twarzy.
– Nie wiem – powiedział wreszcie z rezygnacją.
– Ja też nie wiem.
Zaskoczyła go oschłość i zwięzłość jej wypowiedzi. Mówiła jak ktoś, kto z trudem znajduje właściwe słowa, kto musi na nowo nauczyć się mówić. W tym momencie przypomniał sobie pewien szczegół.
– Powiedziała pani, że wierzy w mą niewinność.
– Czyżby? – zapytała sucho.
– Musi pani to pamiętać. – Oczy rozszerzyły mu się ze zdziwienia, gdy w pamięci pojawił się kolejny szczegół. -I powiedziała pani do mnie… tak, powiedziała pani „kochanie".
– Zgoda, być może powiedziałam – rzuciła. – Dobrze nie pamiętam.
– Myślę, że pamięta pani, tylko teraz pani tego żałuje.
Nie jest tak? – Im bardziej ją naciskał, tym bardziej wycofywała się w głąb siebie. – Powiedziała to pani tylko po to, by mnie uciszyć, prawda? – podniósł głos.
– Nie, ja… – od razu urwała, jakby niebezpieczne było każde słowo.
– Więc mówiła pani szczerze?
– Nie wiem. – Był to głos kobiety znajdującej się u kresu wytrzymałości. – Nie wiem, w co wierzyć. I nie wiem, co zrobię. Ma pan rację, nie ufając mi.
– Od roku nikomu nie ufam – oznajmił butnie.
– Ja też nie – rzuciła po chwili milczenia i odwróciła od niego spojrzenie.
Domyślił się, że dotknął jakiejś bolesnej struny, i zrobiło mu się przykro.
– Gdzie jestem? – zapytał, by przerwać ciszę.
– Wciąż w Dartmoor. Farma Everdene, niecałe trzydzieści kilometrów na południe od Princetown. Mam na imię Kirsty. Tak może pan do mnie mówić.
– Ja nazywam się Mike, Mike Stallard. Czy coś ci to mówi?
– Tak. To ty uciekłeś z więzienia przed trzema dniami. Wiem o tym od chwili, gdy cię ujrzałam.
– I nie obawiasz się niczego?
– Nie boję się ciebie, jeśli o to chodzi.
– Trudno się dziwić, gdy weźmie się pod uwagę, że masz strzelbę, a ja jestem zupełnie bezbronny – zauważył cierpko.
Spojrzała na niego bez słowa. Jej cudownie piękne oczy były trochę nieobecne, tak jakby żyła częściowo w innym świecie, gdzie nie ma dostępu lęk, ale też i inne, pozytywne uczucia. Podgrzała zupę i przyniosła mu talerz.
– To cię wzmocni – powiedziała – a najlepiej będzie jeszcze się przespać.
– Jak mogę spać, jeśli nie wiem, co mnie czeka?
– Nie wydam cię… przynajmniej na razie. Najpierw porozmawiamy. Obiecuję.
Posłuchał jej i niemal natychmiast zapadł w sen. Gdy obudził się, było jasno. Na odgłos kroków dochodzących z sąsiedniego pokoju zesztywniał ze strachu, ale to była tylko ona. Nie spostrzegła, że się obudził, więc przyglądał się jej przez chwilę spod przymkniętych powiek. Była jego jedyną szansą i powinien to wykorzystać, z niepokojem zauważył jednak, że zamiast myśleć praktycznie, skupia się na uroku jej wysmukłej figury, maskowanej szerokim krojem starych dżinsów. Pomyślał o kobietach, które wydają majątek na stroje, a nie mają nawet ułamka jej instynktownej elegancji. Ale inne kobiety to była zupełnie inna historia.
Gdy odwróciła głowę, po raz pierwszy zobaczył jej twarz w pełnym świetle. Dostrzegł siniak przy ustach i wciągnął powietrze z głośnym sykiem, jakby to nie jej, a jego twarz była okaleczona i obolała.
– Co tam? – zapytała Kirsty.
– Podejdź, proszę. – Gdy podeszła, przyjrzał się z bliska stłuczeniu.
– Kto to zrobił?
– Co zrobił?
Delikatnie dotknął zasinionego miejsca, starając się jej nie urazić. Mimo to cofnęła się gwałtownie.
– To – powiedział. – Tylko mi nie mów, że to drzwi. Ktoś uderzył cię w twarz i to mocno.
– Prawdę mówiąc, ty to zrobiłeś. – Była lekko rozbawiona.
– Co takiego?
– W gorączce cały czas wymachiwałeś rękoma. Próbowałam przytrzymać cię na sofie, ale tak mnie zdzieliłeś, że wylądowałam na podłodze.
– Coś mi się śniło, a może miałem halucynacje… Na przykład, że przyszli mnie zaaresztować, a ja się broniłem. To możliwe. Wtedy musiałem cię uderzyć. Przepraszam.
– Nie szkodzi. – Wzruszyła ramionami. – Nie byłeś świadom tego, co robisz.
– To się zdarzyło naprawdę. Biłem się z nimi z całych sił. Musiałem się bić, bo byłem niewinny. Musiałem odzyskać wolność, by to udowodnić. Ale nikt mnie nie słuchał i to było najgorsze – dodał ponurym tonem. – Nikt nie chciał mnie słuchać.
– Wiem – powiedziała cicho.
– Skąd możesz wiedzieć? – Spojrzał na Kirsty. Zapomniała się na chwilę, ale teraz znów miała się na baczności.
– Nieważne. Powiedz, co tobie się przytrafiło.
– Z mojej firmy zniknęła pokaźna suma pieniędzy – zaczął Mike. – Gdy zauważyłem stratę, przedstawiłem sprawę memu młodszemu partnerowi, Hughowi Severhamowi. Próbował zamydlić mi oczy tym swoim komputerowym żargonem. Mówił coś o szyfrach, dostępach do kont i innych rzeczach. Dowcip polega na tym, że w firmie zatrudniłem go właśnie ze względu na jego talent do komputerów. Wiem tyle, że nacisnął parę klawiszy, w wyniku czego wszystkie dowody zaczęły świadczyć przeciw mnie. – Zrobił przerwę, jakby opowiedzenie dalszego ciągu wymagało nabrania sił. – Późno zdałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa, bo byłem zaprzątnięty przygotowaniami do ślubu. – Zaśmiał się szyderczo. – Pamiętam, jak mówiłem Lois, że będziemy musieli odłożyć miodowy miesiąc do czasu, aż wszystko się wyjaśni. Nigdy nie myślałem, że… No ale po kolei, to było tak: czekałem na nią w kościele. Zagrała muzyka… Ona idzie do ołtarza… najpiękniejsza kobieta na świecie. Byłem taki dumny, gdy stała u mego boku… – Pot wystąpił na czoło Mike'a. Kirsty widziała, ile wysiłku i cierpienia kosztuje go odtwarzanie wspomnień, ale nie śmiała mu przerywać. – Ksiądz mówił: „Jeśli ktoś spośród tu obecnych zna jakiekolwiek powody, które uniemożliwiają zawarcie tego związku małżeńskiego, niech je ujawni." A chwilę potem ktoś z głębi kościoła zawołał: „Przerwać ceremonię. Pan młody jest aresztowany."
– O Boże – westchnęła Kirsty.
– Zaaresztowali mnie w kościele wypełnionym ludźmi. Był tam też Hugh, śmiał się, jakby wygrał w totolotka. Biłem się, bo chciałem udowodnić swą niewinność, ale nie miałem szans… Tylu ich było… Zyskałem tylko opinię człowieka niepoczytalnego i niebezpiecznego, co sprawiło, że policja nie zgodziła się wypuścić mnie za kaucją. Podobno mógłbym zastraszyć świadków.
– Myślałam, że wyjścia za kaucją odmawia się tylko oskarżonym o morderstwo – powiedziała cicho Kirsty.
– Racja, właściwie nie odmówiono mi – stwierdził gorzko. – Tylko że wyznaczono sumę, której nie byłem w stanie zebrać. Rzekomi przyjaciele gdzieś zniknęli, nie wiem, może dotarł do nich Hugh. Lois nie szczędziła wysiłków, by zdobyć pieniądze, ale nie miała żadnego majątku prócz biżuterii, którą jej podarowałem. To było za mało. Ostatecznie osądzono mnie i skazano na dziesięć lat. Sędzia nie ukrywał, że tak wysoki wyrok dano mi dlatego, że „odmówiłem współpracy z wymiarem sprawiedliwości i policją". Innymi słowy, że nie powiedziałem, jak można odzyskać te pieniądze. A ja ich nie mam! Oni jednak w to nie wierzą i uważają, że złamię się, chcąc uzyskać warunkowe zwolnienie. Nie złamię się, bo nic nie wiem. Dziesięć lat -jęknął. – Musiałem uciec… Nie rozumiesz tego… kraty, skoble… trzask metalowych drzwi…
– Tak – szepnęła. Przeszył ją dreszcz.
– Klaustrofobia, brak prywatności… Rozpacz na myśl o latach, które masz przed sobą… Beznadzieja…
– Dosyć! – krzyknęła, zrywając się z miejsca. Dostrzegła zaskoczenie w jego oczach i opanowała się szybko. – Wystarczy tych opowieści. Widzę, że ucieczka była jedynym wyjściem, ale co dalej?
– Moją ostatnią deską ratunku jest niejaki Con Dawlish. To maniak komputerów, ma talent do wkradania się w cudze systemy. Gdyby dostał się do głównej sieci w mojej firmie, mógłby prześledzić wszystkie transakcje i pokazać, co i jak zrobił Hugh.
– A skąd wiesz, że to nie on pomógł cię wrobić?
– Con jest najniewinniejszym człowiekiem pod słońcem. Nigdy niczego nie kradnie ani nie psuje, gdy wedrze się do sieci. Jest nieco zuchwały, po włamaniu do sieci zostawia na przykład informację, że trzeba usprawnić system zabezpieczeń. Interesuje go jedynie samo wyzwanie.
– W takim razie dlaczego nie pomógł ci we właściwym czasie?
– Mój prawnik próbował skontaktować się z nim, ale Con był wtedy poważnie chory. Niedawno dowiedziałem się, że znów jest na chodzie. Jego nazwisko jest szeroko znane w więzieniu. Wielu ze skazanych dostało się tam, bo naśladowało jego metody, nie podzielając zarazem jego zasad. Gdybym go teraz odnalazł, na pewno by mi pomógł. Ale czas ucieka. Con ma już swoje lata. Pomóż mi, Kirsty. Nie odsyłaj mnie tam. Pomóż mi się stąd wydostać.
W nagłym podnieceniu schwycił ją mocno za ręce i przygwoździł wzrokiem. Jej serce zabiło szybciej, a w gardle poczuła suchość. Przez chwilę miała chęć oświadczyć temu mężczyźnie, że bez pytania zrobi dla niego wszystko, o cokolwiek poprosi, ale przecież to byłoby czyste szaleństwo.
Nieoczekiwanie rozluźnił uścisk i spojrzał na jej lewą dłoń, na której nadal tkwiła ślubna obrączka, podarowana jej przed laty przez Jacka. Przez skórę czuła, jak opuszcza go nadzieja, ustępując miejsca poczuciu porażki i rezygnacji. Doznanie to sprawiło jej dotkliwy ból.
– Powinienem wpaść na to wcześniej -powiedział głucho Mike. – Kiedy on wróci?
– Mój mąż nie żyje. Nie ma tu nikogo prócz mnie.
– Więc możesz mi pomóc, prawda?
– Mogę. Ale i tak ci się nie uda.
– Dlaczego? Dlaczego tak sądzisz? Bo jesteś porządną, uczciwą obywatelką, która uważa, że nie skazuje się bez powodu niewinnych ludzi? Nie ma dymu bez ognia, czy o to chodzi?
Drgnęła, słysząc znienawidzone powiedzenie, po czym wybuchła ostrym śmiechem.
– Nie – odparła zjadliwie – nie jestem porządną, uczciwą obywatelką. Jestem wiedźmą, czarownicą, upadłą kobietą, niewiele lepszą od morderczyni. Zapytaj ludzi z okolicy, każdy ci to powie. Wiem, jak często mylą się ci porządni, uczciwi obywatele. I dlatego mówię, że ci się nie uda, jeśli przed nimi zechcesz dochodzić swych praw.
– Jest więc coś, co nas łączy – powiedział powoli, uważnie wpatrując się w jej bladą twarz. – Zawód, rozpacz, poczucie przegranej…
– Tak, to nas łączy.
– A jednak proszę – pomóż mi, Kirsty. Ja się nie poddam, a potem pomogę tobie. Ale teraz ty musisz mi pomóc.
W jego ciemnych oczach dojrzała odblask piekła, przez jakie sama przeszła. To, co ma nadejść, jest i tak nieuniknione, pomyślała, ale może przynajmniej na jakiś czas uda się odsunąć wyrok losu.
– Dobrze – odparła powoli – pomogę ci.
Kirsty wymknęła się z domu, by zabrać broń z chlewika, i od razu spostrzegła niebezpieczeństwo. Na szczęście największe opady śniegu nastąpiły po przybyciu Mike'a i jego ślady na wrzosowiskach zostały przykryte. Natomiast na podwórku jak na dłoni było widać ślady, które zostawili, gdy ciągnęła go do domu. Na zewnątrz, poza obejściem, śnieg był za to świeży i nietknięty, co dowodziło, że nie zawitał tu żaden przypadkowy przechodzień. Prawdopodobnie i tak minie wiele dni, zanim ujrzą ludzką duszę, Kirsty wolała jednak nie ryzykować. Chwyciła za łopatę i zaczęła gorączkowo uprzątać śnieg, aż wszystkie ślady znikły pod ścieżką wytyczoną przez podwórko.
Wiedziała, że pomaganie zbiegłemu skazańcowi jest przestępstwem, ale nie do końca sobie to uświadamiała. Bardziej docierał do niej fakt, że tak jak ona, Mike jest wyrzutkiem. Świat niesprawiedliwie obwinił i osądził ich dwoje, każąc im walczyć o przetrwanie. Zapewne dlatego, pomyślała, tak dobrze go rozumie i czuje z nim jakąś wspólnotę.
Sytuacja tak naprawdę była całkiem bezpieczna. Śnieg i swoisty ostracyzm, jakiemu poddawana była przez mieszkańców okolicy, stanowiły gwarancję, że nie zjawią się tu niepożądani goście i nie wytropią Mike'a. Poza tym miała spore zapasy żywności, mogła więc szybko podreperować jego kondycję. Kiedy ustaną opady, a on będzie gotów do drogi, przeprowadzi go przez wrzosowiska pod osłoną ciemności.
Skończywszy uprzątanie śniegu, wzięła broń z chlewu i wróciła do domu. Mike siedział na brzegu sofy, bacznie przyglądając się Tamowi, który na przemian warczał i obwąchiwał go przyjaźnie.
– Myli go ubranie Jacka – wyjaśniła Kirsty.
– Czy Jack to imię twego męża?
– Tak.
– Jesteś młoda jak na wdowę. Co się z nim stało?
– Nie możesz zostać tu na dole, to zbyt niebezpieczne. Przygotuję ci posłanie na górze – zmieniła temat Kirsty i znikła, zanim zdążył coś powiedzieć.
Posłała wielkie, mosiężne łóżko, w którym sypiali jej dziadkowie, i zeszła po Mike'a. Zastała go w połowie schodów, mocno zdyszanego. Pomogła mu przebyć resztę drogi.
– Mówisz, że nikt tu nie przychodzi, ale musisz przecież mieć jakichś pracowników – zauważył, z ulgą układając się w łóżku.
– Nie, nie mam nikogo – odparła krótko.
– A więc sama pracujesz na farmie?
– Sama.
– I jak sobie radzisz?
– Radzę sobie, bo muszę. Mogłabym zapytać, jak uciekłeś z więzienia Princetown. Stamtąd nie ma przecież ucieczki.
Ich oczy spotkały się. Skinął głową.
– Musiałem. Więc uciekłem.
– I ja muszę. Pomogę ci Mike, ale pod jednym warunkiem: żadnych pytań.
Nieznaczny uśmieszek wykrzywił mu usta.
– Czy ty także przed czymś uciekasz, Kirsty?
– Być może. Na swój sposób. Ale o nic nie pytaj. Nigdy.
– W porządku, zrozumiałem.
Kirsty opuściła pokój i zeszła na dół, by przygotować śniadanie. Z kurnika przyniosła pięć wielkich, brązowych jaj, z których zrobiła jajecznicę. Zaniosła jego porcję na górę i patrzyła, jak pochłania jedzenie.
– Czas do pracy – powiedziała. – Zamknę drzwi na klucz. Jeśli usłyszysz, że ktoś jest na zewnątrz, nie ruszaj się stąd. Nikt sam nie wejdzie. I nie waż się zapalać światła.
Przed wyjściem z domu ściągnęła z sofy koce i wepchnęła je do pokoju od podwórza. Potem wrzuciła więzienny uniform Mike'a do starego dębowego kufra. Teraz, gdyby ktoś zaglądał przez okna do środka, nie było nic, co mogłoby wzbudzić jakiekolwiek podejrzenia. Dorzuciła jeszcze polan do ognia i poszła zająć się zwierzętami.
Najpierw nakarmiła świnie, nie zatrzymała się jednak na dłużej, by je czule podrapać, jak to miała w zwyczaju. Następnie przyszła kolej na małe stadko owiec, które miały swoją komórkę na pagórku za domem. Załadowała dla nich furę paszy i przyczepiła ją do traktora. Gdy dotarła na pastwisko, padał już gęsty śnieg, osiadając na ich grubej wełnie. Niegdyś były dumą i radością Willa, a dobra wełna pozwalała farmie wyjść na swoje. Kirsty napełniła paszą olbrzymie koryto, stojące pośrodku pola. Gdyby nie mogła się nimi w najbliższym czasie zająć, jedzenia wystarczy im na parę dni. Są jednak jeszcze inne stworzenia, których los w zimie zależy od Kirsty. Na przykład małe, silne kucyki, czekające na innym pastwisku, w miejscu, gdzie zawsze zrzucała im siano. Były krępe i miały krótkie nogi. Kirsty trudno było się oprzeć, by nie pogłaskać ich po szorstkiej sierści, bądź nie dotknąć ciepłych nozdrzy. Od czasu gdy jako dziecko jeździła na kucyku, uwielbiała je i zawsze szukała ich towarzystwa w chwilach najbardziej dotkliwego opuszczenia.
Gdy po kilku godzinach wróciła do domu, było jej zimno i mokro, czuła ogarniające ją znużenie. Choć było dopiero wczesne popołudnie, robiło się już szaro. Odetchnęła z ulgą, widząc, że w domu nie pali się światło. Szybko wbiegła po schodach i znalazła Mike'a pogrążonego we śnie. Odpoczywał, wracał do sił. Odkopał się nawet spod kocy, ale Kirsty ponownie mocno go owinęła. Schodząc na dół, miała poczucie triumfu. Pierwszą rundę wygrali. Ile kolejnych jeszcze ich czeka? I jak się zakończy cały mecz? Za wcześnie było, by już teraz o tym myśleć. W kuchni wydobyła więzienny uniform Mike'a i pocięła nogawki na drobne kawałki, wrzucając je po kolei do pieca. Cieszyła się, że materiał zdążył wyschnąć. Sięgnęła ręką do kieszeni, by dokonać rutynowego przeszukania. Nie spodziewała się niczego znaleźć, a jednak jej palce natrafiły na kawałki cienkiego kartonu. Wydobyła je na zewnątrz i zobaczyła, że układają się w fotografię kobiety.
Była piękna, miała idealnie regularne rysy, bujne, lśniące blond włosy i świetnie dobrany makijaż. Jej oczy śmiały się do aparatu, a wargi rozchylały prowokacyjnie.
Kirsty wpatrywała się w nią, wiedząc, że to cudo jest z pewnością narzeczoną Mike'a, niedoszłą żoną o imieniu Lois. Wyglądała trochę nierzeczywiście, jak kobieta reklamująca w telewizji szampon do włosów, a jednak Mike ją znał, kochał i chciał się z nią ożenić. Dla niego była kimś bliskim i normalnym. Być może w udręce starał się uciec od wspomnień, ale nie potrafił i dlatego zachował podarte kawałki zdjęcia. Lois nadal mieszkała w jego sercu. Kirsty po raz pierwszy pomyślała o nim nie jak o ściganym skazańcu, który majaczył w jej objęciach, lecz jak o mężczyźnie, który kocha. I który może być kochany…
Skończywszy niszczenie ubrania, udała się ze zdjęciem na górę. Gdy tylko weszła na podest, usłyszała hałas dobiegający z pokoju Mike'a. Z przestrachem zajrzała do środka i zobaczyła, że znów rzuca się na łóżku. Wróciła gorączka – miał zamknięte oczy i mamrotał niezrozumiałe słowa.
Kirsty uspokoiła go i po raz kolejny zawinęła w koce, ale gdy wróciła po dziesięciu minutach i tak znalazła je wszystkie na podłodze.
– Mike – potrząsnęła nim, chcąc wyrwać go ze snu – nie wolno ci tego robić.
– Przepraszam – szepnął. – Głupiec ze mnie… Poczułem się lepiej… do łazienki… chciałem się umyć…
– Czy ty masz rozum? – powiedziała zirytowana. -Znów się przeziębiłeś.
– Przepraszam – wyszeptał tylko i zapadł w sen.
Następnych parę godzin było dla niej istnym koszmarem. Mike musiał być pod stałym nadzorem, bo przy każdej okazji zrzucał z siebie pościel. Kirsty wpadła tylko na chwilę do kuchni, by przygotować sobie jakąś przekąskę i przełykała ją pośpiesznie w chwilach wolnych od zmagań ze złożonym chorobą mężczyzną. Wraz z zapadnięciem nocy jego gorączka wzrosła i Kirsty znów zaczęła się bać.
– Mike, proszę cię – powtarzała, usiłując przebić się do jego świadomości. Patrzył na nią spod na wpół przymkniętych powiek i nie wiedziała, czy jest czegokolwiek świadom. Chcąc za wszelką cenę dotrzeć do niego, wpadła w ton żartobliwej połajanki, choć jej nastrój był zgoła odmienny. – Nie możesz mi teraz umrzeć. Przecież coś sobie postanowiliśmy, prawda? Nie możesz i nie umrzesz. Następny trup w moim życiu? Jak bym to wytłumaczyła? Pomyślałeś o tym? Oczywiście, wcale nie pomyślałeś…
– To proste – szepnął, a ona zdumiała się. Czyżby jednak ją słyszał i rozumiał? – Z powrotem… do chlewu. Powiesz… znalazłaś mnie tam.
– W piżamie mego męża? – zapytała zgryźliwie.
– Uniform… zmień…
– Zniszczyłam już ten uniform. Jeśli teraz umrzesz, naprawdę będę w opałach.
Po długim milczeniu wymruczał niewyraźnie:
– Wpsządku… aniołku…
Perswazja chyba podziałała, bo uspokoił się i leżał bez ruchu, choć oddychał z wysiłkiem. Kirsty wymknęła się do swego pokoju, narzuciła tylko piżamę i szlafrok i już była z powrotem. Usiadła na krześle przy łóżku z zamiarem czuwania przez całą noc. Zmęczenie było jednak silniejsze. Zasnęła.
Obudziła się po jakimś czasie i dopiero po chwili uświadomiła sobie, że zmorzył ją sen na niewygodnym krześle. Zmieniła pozycję, ale twarde drewno wrzynało się w ciało. Puste miejsce u boku Mike'a wyglądało kusząco, a ponieważ nadal robił wrażenie uspokojonego, wdrapała się na łóżko i położyła obok niego.
Od razu wyczuła jego drżenie. Nachyliła się i dotknęła go delikatnie.
– Mike?
Trząsł się z zimna, miał nieprzytomne spojrzenie.
– Zimno – mamrotał – zimno…
Skórę miał gorącą, ale chyba nie czuł tego. Przedtem próbował zrzucić z siebie pościel, natomiast teraz szczelnie się nią okrywał, szczękając zębami.
Kirsty okryła go dodatkowymi kocami i wsunęła się do środka, by móc go objąć. Instynkt kazał jej nie zdejmować szlafroka, ale po kilku chwilach pod kołdrą było tak ciepło, że zmuszona była się rozebrać. Początkowa nieśmiałość szybko zniknęła, gdy dotarło do niej, że Mike nie jest niczego świadom. Leżała więc nieruchomo, wpatrując się w ciemność i rozmyślając, co ma robić. Rozum ostrzegał ją, by szukać pomocy, zanim będzie za późno, ale serce rozumiało udrękę, która sprawiła, że wolał śmierć od więzienia. Po jakimś czasie zmógł ją sen.
Nawet jednak we śnie nie znalazła wytchnienia. Miała jeden z tych dziwnych snów, podczas których człowiek wie, że śni. Cztery kawałki zdjęcia składały się w całość i zjawiała się Lois, której chłodne piękno uderzało wyrafinowaniem w zestawieniu z kobietą z farmy. Dłonie Lois były gładkie, drobne i wytworne, podczas gdy jej ręce, stwardniałe od pracy, urastały do monstrualnych rozmiarów. Słyszała, że Mike woła Lois; radość bijąca z jego głosu sprawiła, że zebrała wszystkie siły, by się przebudzić i już go nie słyszeć. W końcu udało się i zobaczyła, że wspiera głowę na jej ramieniu, mrucząc coś głosem pełnym tęsknoty.
– Mike – odezwała się niecierpliwie i potrząsnęła nim.
– Lois… – szepnął. W jego głosie był ton, który przeszywał ją na wylot. Nigdy nie słyszała, by mężczyzna wymawiał imię kobiety w taki sposób. Znów zaczęła go tarmosić, ale przestała, gdy wyczuła, że jego ciało jest już chłodne. Najgorsze miał za sobą. Teraz nade wszystko potrzebny był mu sen.
Zaczęła powoli wycofywać się z łóżka, ale Mike przytrzymał ją.
– Nie odchodź – wyszeptał. – Zostań ze mną. Pragnę cię.
Pragniesz Lois, pomyślała, odchodzę więc. Raz jeszcze usiłowała się poruszyć, jednak tym razem ramię Mike'a zacisnęło się wokół niej z zadziwiającą jak na przebytą chorobę siłą. Chciała go odepchnąć, gdy nagle poczuła, że jego dłoń dotyka jej nagiego ciała, wprowadzając je w dziwne drżenie. Osłupiała z wrażenia.
Tymczasem dłoń Mike'a, która spoczywała na jej talii, powędrowała po chwili w górę, ku odsłoniętym piersiom. Wstrząsnął nią dreszcz niespodziewanej rozkoszy, z trudem złapała oddech. Te doznania były dla niej tak nowe, tak gwałtowne i wszechogarniające, że poczuła się naraz jakby inną osobą. W dotyku ręki Mike'a była siła, a jednocześnie słodycz, obietnica nieustannej radości i zaproszenie do jakiegoś nie znanego jej dotąd świata.
Te pieszczoty nie są przeznaczone dla mnie, przypomniała sobie z rozdrażnieniem. Ukradła je Lois i teraz musi zwrócić cudzą własność. Próbowała walczyć, ale już po chwili miała nad sobą twarz Mike'a, już czuła jego usta na swoich, już pogrążała się, rozpływała w rozkoszy. Serce waliło jej z całych sił. W zaskakujący sposób po raz pierwszy w życiu doświadczyła prawdziwej namiętności i wszystko, co przed chwilą miało zasadnicze znaczenie, teraz zdawało się jedynie błahostką.
Sama nie wiedząc, co robi, zaczęła odwzajemniać jego pospieszne pocałunki. Jej wargi były miękkie i niecierpliwe. Całowała go lubieżnie, tak jak kobieta, która chce sprowokować swego partnera. Kirsty, w której żaden mężczyzna nie wzbudził dotąd pożądania, instynktownie wyczuła właściwy moment, by rozchylić usta i poddać się naporowi języka Mike'a. Kolejne dreszcze rozkoszy przebiegły po jej ciele i wzbudziły jakieś tęskne oczekiwanie. Przywarła do niego z całych sił.
Zaraz jednak było po wszystkim. Koniec był równie nagły, jak początek. Ręce Mike'a opadły w jednej chwili i przetoczył się na bok. Ani razu nie otworzył oczu.
Dopiero po pięciu minutach zupełnego obezwładnienia Kirsty odzyskała panowanie nad swym ciałem. Muszę wydostać się z tego pokoju, zanim Mike obudzi się, zobaczy i być może uświadomi sobie, co zaszło, pomyślała ze wstydem. Odrzuciła kołdrę, zerwała się na nogi i nie zatrzymała się, dopóki nie znalazła się w swoim pokoju.
Tam opadła na łóżko, oszołomiona i rozdarta między dwoma przeciwstawnymi uczuciami. Jej ciało wciąż pamiętało dotyk jego ust, rąk i jego ciała. Płonęła obcymi jej doznaniami. Było to tak, jakby drzwi uchyliły się i przez szparę dojrzała po raz pierwszy błysk piękna, do którego nigdy nie miała dostępu. Wyciągnęła ręce, by otworzyć drzwi na oścież, a wtedy one ponownie się zatrzasnęły.
Z drugiej jednak strony Mike nie należał do niej. Oszukiwała siebie i jego. W pewnej chwili uwolnił się z gorączkowych majaków, dostrzegł, że go zwodzi, i z odrazą odwrócił się od niej. Była złodziejką, oszustką, rozpustnicą. Sąsiedzi dobrze o tym wiedzieli, odkryli w niej skazy, na które ona sama była ślepa. Teraz jednak oczy jej się otworzyły i wstrząsnęła nią własna szpetota. Mówili – czarownica. Mieli rację.
Po dłuższym czasie wstała i zaczęła wkładać robocze ubranie. Poruszała się powoli, jak otępiała. Wreszcie zawiązała włosy w węzeł i mocno nacisnęła na głowę wełniany kapelusz, tak by nie wydostawał się spod niego nawet jeden kosmyk. Następnie nakazała sobie zejść na dół i rozpocząć kolejny dzień pracy.