Mroźna zima ustąpiła miejsca wczesnej wiośnie. Ulewne deszcze sprawiły, że wezbrały wszystkie potoki i całe Dartmoor zaczęło tonąć w błocie.
Mimo niesprzyjających warunków, Kirsty była na swój sposób szczęśliwa. Nie spełniła wszystkich pragnień, ale spędzała każdy dzień w towarzystwie Mike'a. Trzymała jego świąteczny podarunek na stoliku przy łóżku, była to więc za każdym razem pierwsza rzecz, którą widziała po obudzeniu.
Przeszukiwała gazety, chcąc natrafić na wieści o Conie Dawlishu i w końcu została wynagrodzona: znalazła zdjęcia pokazujące, jak dochodzi do formy w domu swego dobroczyńcy. Walczyły w niej sprzeczne uczucia. Cieszyła się, że Mike ma nadal szanse na sprawiedliwość, ale z drugiej strony nie chciała, by kiedykolwiek opuścił Everdene.
Świnie miały się znakomicie i oczekiwały na młode. Kirsty zaglądała do nich na koniec popołudniowego obchodu, tuż przed powrotem do ciepła domowego ogniska, gdzie Mike zawsze czekał na nią z herbatą. Siadała, a on ściągał jej buty. Szybko przerodziło się to w swoisty rytuał.
Myślała o tym wszystkim z radością pewnego popołudnia, drapiąc Ettę po grzbiecie.
– Jesteś piękna, prawda? – mruczała, a Etta pochrząkiwała z zadowoleniem.
Gdy usłyszała za sobą kroki, odwróciła się, sądząc, że to Mike wszedł do chlewu. Po chwili poczuła, że jedna dłoń wędruje ku jej talii, a druga sięga do ramion.
– Nie tylko ona jest piękna – usłyszała znajomy, wesołkowaty głos.
Przez chwilę stała jak sparaliżowana, ale zaraz się otrząsnęła i odepchnęła od siebie natręta.
– Caleb! Skąd się tu wziąłeś?
– To ci dopiero miłe powitanie – zawołał, patrząc na nią z błyskiem w oku. – Nie wiesz, że zawsze cię odwiedzam?
Kątem oka dostrzegła, że Mike jest na podwórku. Odwróciła się gwałtownie, zmuszając Caleba, by stanął plecami do drzwi chlewu.
– Nie o tej porze. Jest dopiero wiosna. Albo jesteś spóźniony albo przyszedłeś przedwcześnie.
Objęła go mocno i przez ramię patrzyła na podwórko. Zobaczyła, jak Mike wpada pędem do kuchni i uprząta wszelkie ślady swojej obecności.
– To już bardziej przypomina powitanie – powiedział Caleb, odwzajemniając jej uścisk. – Serce tłucze ci się w piersiach jak ptaszek w klatce. Czy to przeze mnie, kochanie?
Kirsty wpadła w panikę. Co za nieszczęście! Musi jakoś zatrzymać Caleba na zewnątrz, by dać czas Mike'owi. Cofnęła się i nie wypuszczając go z objęć, spojrzała mu w twarz.
– Jestem zła na ciebie, że nie pojawiłeś się zeszłego lata, gdy naprawdę potrzebowałam pomocy.
– No tak. Miałem tu być, ale niezależne ode mnie okoliczności sprawiły… Zresztą nieważne… Takie tam drobne nieporozumienie… Niestety sędziowie rozpoznali mnie i dostałem wyrok dłuższy o trzy miesiące.
– Byłeś w więzieniu? – zapytała zdumiona.
– No pewnie. To już rodzinna tradycja, skarbie.
– Mnie to nie śmieszy – powiedziała sucho, odsuwając się od Caleba.
– Mnie też nie. Przepraszam. Powiedziałem tak, bo nie chciałem, żebyś wzięła sobie do serca moje wybryki.
Wiedziała, że mówi prawdę. To, co stało się tragedią dla Jacka i Mike'a, dla niego było po prostu niefortunnym wypadkiem.
– Czy będę niegrzeczna, jeśli zapytam, co zrobiłeś?
– Dlaczego z góry zakładasz, że coś zrobiłem?
– Znam cię, Caleb. Jesteś nicponiem. Uśmiechnął się, odbierając to określenie jako komplement.
– Trzeba sobie jakoś radzić w życiu. A że czasem noga się podwinie… Tak właśnie się stało. Byłem pośrednikiem w małym interesie. Skąd miałem wiedzieć, że sprawa brzydko pachnie?
– Ile dostałeś?
– Osiemnaście miesięcy, ale odsiedziałem tylko połowę. Darowali mi resztę za dobre sprawowanie.
Kirsty opanowała się na tyle, że nawet zażartowała.
– Ty i dobre sprawowanie?
– Gdybym tylko mógł, dotarłbym tu na żniwa, wiesz przecież. No, ale teraz jestem do twych usług. Może byś tak napoiła spragnionego?
– Później. Najpierw pokażę ci, jakie zmiany zaszły na farmie – odparła, biorąc Caleba za rękę gestem nie tolerującym sprzeciwu.
Wyprowadziła go daleko za podwórko i udało jej się zyskać jakieś piętnaście minut.
– Jeśli za chwilę nie dostanę czegoś do picia, umrę z pragnienia – zbuntował się w końcu.
Ku jej uldze w kuchni nie zostało nic, co mogłoby wydać Mike'a. Modliła się za niego tak gorąco, jak nigdy w życiu.
Caleb zjadł to, co mu naszykowała, ledwo patrząc na talerz. Cały czas nie spuszczał wzroku z Kirsty.
– Nie podoba mi się, że masz włosy przyciśnięte tym kapeluszem – gderał.
– Tak jest wygodnie – ucięła kwestię. – A tylko to się liczy.
– Daj spokój, jesteś za młoda, by tak mówić. Tamto już minęło.
– Dla mnie nie minęło, Calebie. Tutaj wszyscy uważają mnie za czarownicę i wcielenie wszelkiego zła.
Przyjrzał się uważnie jej twarzy.
– Wiesz, że bardzo się zmieniłaś?
– Chyba nic w tym dziwnego?
– Nie, ale… – Nagle wyciągnął rękę i szybkim ruchem ściągnął wełniany kapelusz z jej głowy, pozwalając czarnym jak smoła włosom opaść falą na plecy.
– Tak jest lepiej. Teraz bardziej przypominasz tę Kirsty, którą znałem.
Ledwo usłyszała to, co mówił Caleb. Jakiś dźwięk czy ruch wzbudził w niej podejrzenie, że Mike stoi na podeście.
– Dobrze, starczy już tych komplementów. Wiesz, że ich nie oczekuję. Jeśli chcesz znaleźć wolne miejsce w pubie, musisz chyba już iść. – Z trudem kryła napięcie w głosie.
Caleb jednak nie chciał odejść. Wciąż gładził ją po włosach.
– A po co mi miejsce w pubie, gdy mogę zostać tutaj, tak jak zawsze? – zapytał przymilnie. – Chodź tu, skarbie. Caleb się tobą zaopiekuje.
Wymknęła się jego rękom.
– Gdy byłeś tu ostatni raz, żył jeszcze Jack.
– Ale Jack nie żyje już od roku. Czy nie doskwiera ci… samotność? Rok bez mężczyzny to długo dla kobiety takiej jak ty.
– Kobiety takiej jak ja! – zawtórowała. – Niby jakiej? Czy i ty przyczepisz mi etykietkę?
– No już, już – mówił ze śmiechem. – Chciałem tylko powiedzieć, że za długo jesteś wdową. Mimo wszystko, kiedy kobieta przyzwyczaja się do… Nie sądzę, żeby Jack mógł wiele zdziałać, no ale zawsze to było coś… – Przyciągnął Kirsty do siebie i przywarł do jej ust.
Wszystko w niej burzyło się przeciw temu, ale powściągnęła chęć, by go gwałtownie odepchnąć. Zdarzało się, że Caleb zachowywał się nieobliczalnie, wolała więc nie prowokować awantury. Stosowała bierny opór, nie reagując na jego pieszczoty. Uniosła w końcu ręce, ale tylko po to, by się od niego uwolnić.
– Puść mnie! – powiedziała stanowczo, ale bez złości, by go nie prowokować i nie wzbudzać podejrzeń.
– Nie robisz wrażenia zbyt zdecydowanej – zaśmiał się.
– Nie zmuszaj mnie, bym okazała zdecydowanie – odparła, mrużąc oczy.
– Pomyślałem, że nie zawadzi spróbować.
Ręką przytrzymywał ją za kark, toteż nie mogła mu się wyrwać, gdy znów pochylił się nad jej twarzą. Już miał ją pocałować, gdy w ostatniej chwili jakiś cień zakrył światło wpadające do kuchni.
– A, tu cię mam! – powiedział ostro kobiecy głos. Caleb z westchnieniem puścił Kirsty i zwrócił się w stronę nieoczekiwanego gościa.
– Mówiłem, żebyś zaczekała na mnie we wsi – powiedział lekko podirytowany. – Kirsty, to jest Jenna. Moja znajoma.
Kobiety przywitały się, Kirsty z wyraźną ulgą, Jenna z chłodną rezerwą. Miała jakieś dziewiętnaście lat, ubrana była w lichą koszulę i dżinsy, które uwydatniały jej ponętne kształty. Traktowała Caleba jak swą własność.
– Znudziłam się czekaniem – wyjaśniła, przysuwając się bliżej niego i patrząc podejrzliwie na Kirsty.
– A więc już koniec czekania – pośpiesznie powiedziała Kirsty. – Caleb właśnie wychodził.
Nie opierał się, gdy dziewczyna pociągnęła go ku wyjściu, i zachował pogodny wyraz twarzy. Kirsty ujrzała jednak Caleba w innym świetle i to ją zaniepokoiło.
Do tej pory przywykła traktować go jak bratnią duszę, trochę nieobliczalnego, ale oddanego przyjaciela. Dziś ujrzała w jego oczach czyste, zwierzęce pożądanie, którego tak nienawidziła w innych mężczyznach. Caleb posunąłby się na tyle daleko, na ile by mu pozwoliła, i nie przeszkodziłby mu w tym fakt, że ma inną kobietę.
Kirsty wyszła z nimi na podwórko i odprowadziła ich wzrokiem, zdecydowana odprawić Caleba, gdyby jednak zechciał wrócić. Jego nieoczekiwane zaloty uświadomiły jej ze zdwojoną siłą, że Mike zachowywał się inaczej niż wszyscy: o ile mógł tego uniknąć – nigdy jej nie dotykał. Akurat on jednak mógłby to zrobić i nie wprawić ją w obrzydzenie. On jeden. Od tygodni marzyła o jego pieszczotach, pragnęła go całym ciałem, teraz znowu odczuła, jak dotkliwie jej tego brakuje.
Pośpiesznie zawróciła do domu i spojrzała na schody, gdzie spodziewała się go znaleźć. Nie było jednak po nim śladu.
– Mike! – zawołała. Nie otrzymawszy odpowiedzi, poszła do jego pokoju i zastała go stojącego przy oknie, w półmroku. Przyglądał się odchodzącym Calebowi i Jennie. Odwrócił się i zobaczyła jego twarz nabrzmiałą gniewem.
– Dlaczego go nie odepchnęłaś? – zapytał zimno. – Co?
– Dobrze słyszałaś. Dlaczego go nie odepchnęłaś? – Powiedziałam, żeby mnie zostawił… – Doprawdy? Widziałem, jak sobie gruchaliście, zniżając tylko głosy, żeby was nie było słychać. Nie wyglądał raczej na odtrąconego. Coś bardzo go ubawiło.
– Caleba wszystko bawi. On już taki jest. Mike przybrał surowy wyraz twarzy.
– Jak widzę, dość dobrze wiesz, jaki on jest.
– Jeśli naprawdę chcesz przez to powiedzieć… to chyba coś ci się pomieszało w głowie. – Ogarnęła ją złość. – Za kogo się, do licha, uważasz, żeby mnie tak wypytywać i obrażać?
– Obrażać? – Parsknął szyderczym śmiechem. – A to dopiero. To najlepszy dowcip świata. I pomyśleć, jak bardzo się obawiałem, by cię nie urazić, jak wyłaziłem ze skóry, by skrywać swe uczucia, bo chciałem ci pokazać, że cię szanuję… Byłem głupcem i tyle. Jemu wolno dobierać się do ciebie…
– To nieprawda – gwałtownie zaprzeczyła Kirsty.
– Nie rozśmieszaj mnie. Wystarczyło kopnąć go w kostkę albo dać mu po twarzy…
– I wywołać awanturę, nad którą nie zdołałabym zapanować – dokończyła sarkastycznie. – Próbowałam tylko rozładować sytuację.
– Bardzo zgrabnie ci to szło. Nie wiesz, że w ten sposób może ci się nie udać „rozładować sytuacji". Gdy się ma do czynienia z takim łotrem… – urwał nagle i zdenerwowany przeciągnął dłonią po włosach, starając się opanować. Wiedział, że zachowuje się nierozsądnie, ale wpadł w sidła zazdrości i miotał się teraz bezradnie. Nadludzkim wysiłkiem zdołał wrócić do równowagi, Kirsty jednak ponownie zaogniła sytuację, broniąc Caleba.
– On nie jest łotrem – oświadczyła zdecydowanym tonem. – Był moim przyjacielem, a ja nie porzucam przyjaciół tylko dlatego, że zdarzy im się popełnić błąd.
– Cóż za szlachetność! Wiem, co by się stało, gdybym to ja zrobił taki „błąd". Nigdy nie wychyliłaś się nawet o milimetr. Zawsze sucha, konkretna, nieprzystępna…
– Ty nie chciałeś, żebym się wychyliła.
– Inaczej: nigdy o to nie prosiłem, bo hamowałem się dla twego dobra. Nie chciałem cię ranić, bo pamiętałem o twoich urazach i uprzedzeniach, ale jeśli nie widzisz, że od dwóch miesięcy przeżywam tortury, pragnąc cię, myśląc o tobie, marząc o tobie, nie śpiąc z twego powodu i nie mogąc cię zdobyć, to musisz chyba być ślepa!
Mike dyszał ciężko, a jego oczy płonęły blaskiem, którego przedtem w nich nie widziała. Patrzyła na niego i powoli docierało do niej, co przed chwilą powiedział. Radość była o krok, ale na razie górę brała wściekłość.
– Musiało sprawiać ci przyjemność trzymanie mnie na dystans. Wiedziałaś, że płonę z pożądania, i bawiło cię to
– ciągnął ponuro. – Może i słusznie mówią, że prowokujesz mężczyzn… – Zmieniony nagle wyraz jej twarzy powiedział mu, że posunął się za daleko. – W porządku. Odszczekuję. Nie słyszałaś tego, Kirsty – wycofał się prędko.
– Nigdy nie mówiłem, że…
– Tak, żałuj, że to powiedziałeś – rozeźliła się Kirsty.
– Kim ty jesteś, by mnie sądzić? Co ty o mnie wiesz? Nic, bo inaczej nie plótłbyś takich głupot. Nie pozwolę, byś traktował mnie jak namiastkę Lois…
– A co do diabła Lois ma z tym wspólnego? – wrzasnął.
– Nie zmieniaj tematu.
– Lois należy do tematu. To ona zawsze była tą, której pragnąłeś. Myślałeś, że będziesz się kochać ze mną, myślami cały czas będąc przy niej, tak? Nic z tego. Nie jestem manekinem.
Teraz on patrzył na nią zdumiony.
– Między mną a Lois wszystko skończone – powiedział z wymuszonym spokojem. – Jest żoną Hugha Severhama. Jeśli o mnie chodzi, to zamyka sprawę.
– Wcale nie zamyka. W każdym razie powinieneś bardziej kontrolować to, co mówisz przez sen.
– Skąd wiesz, co mówię przez sen? Nie było cię przy mnie. Wciąż starałaś się zachować dystans.
– Ja się starałam?
– Tak. A ja, głupiec, uszanowałem to. Nie spędziliśmy razem ani jednej nocy.
– Cóż za wybiórcza pamięć! – żachnęła się Kirsty. -Nie, nie mówię o ostatnich miesiącach. Mówię o twoich pierwszych nocach tutaj, gdy wciągnęłam cię do domu jak przemoczoną kurę. Weszłam do twego łóżka, byś czuł się bezpiecznie, a ty cały czas gadałeś o Lois.
– A ty uwierzyłaś… w co uwierzyłaś? Nie nadążam za twoimi myślami.
– To całkiem proste. Nie zamierzam zastępować ci innej kobiety. Tamtej nocy tuliłeś w ramionach Lois i… Zresztą to nieważne.
– Dla mnie ważne – powiedział z płonącymi oczami, nie pozwalając Kirsty odwrócić twarzy. – Dokończ.
– Skoro nie pamiętasz, to nieważne – powiedziała z wściekłością i odepchnęła jego dłonie.
– Znów żądasz, żebym zachował dystans? – uśmiechnął się szyderczo.
– Ja żądam? A kto powiedział: „Będziemy bratem i siostrą". A może tego też nie pamiętasz?
– Nie, w odróżnieniu od ciebie pamiętam nie tylko to, co jest dla mnie wygodne – odciął się Mike. – Powiedziałem tak, bo ty tego chciałaś.
– Chyba sobie kpisz!
– Ty sobie chyba kpisz!
– Nie mów mi, czego chcę – wrzasnęła. – Sama to wiem. Chcę ciebie. Zawsze chciałam, ale ty masz widocznie klapki na oczach.
Mike chwycił się za włosy.
– Kobieto, niech Bóg ci wybaczy takie przekręcanie faktów. Kto ma klapki na oczach? Czy nie widziałaś, że pragnę cię do szaleństwa?
– Nie wierzę ci – Kirsty zabrakło tchu.
– Trudno. Mam już dość sporów na ten temat – mruknął Mike i po prostu wziął ją w ramiona.
Cały gniew, całe napięcie znikło bez śladu, gdy tylko znalazła się w jego objęciach. Kiedyś tak bardzo pragnęła czuć jego usta na swoich, a teraz wpijał się w jej wargi z dziką namiętnością, która wyzwalała w niej skrywane przez wiele miesięcy pożądanie. Marzyła o takim pocałunku w samotne, niespokojne noce, a teraz nie był to już sen, lecz palące doznanie, któremu poddawała się w upojeniu.
Była pewna, że to ją Mike całuje, że właśnie jej pragnie. Ona też nie pragnęła nikogo innego. Czuła w ustach jego język, badawczy, kuszący, zdobywczy, przyprawiający o dreszcze. Myślała do tej pory, że poznała prawdziwą namiętność tamtej jednej nocy, gdy po raz pierwszy ją objął. Teraz przekonywała się, że to był jedynie przedsmak tego, co możliwe. Namiętność była jak pożar, w którym płonęło jej stare ja, z którego wyłaniało się nowe, ożywiane jedną myślą i jedną wolą – niepowstrzymanym pragnieniem ostatecznego połączenia się z Mike'em.
– Czy teraz mi wierzysz?
– Tak… tak… – szeptała bez namysłu. – Byłam ślepa. Myślałam…
– Nieważne, co myśleliśmy – mówił, ciężko dysząc -liczy się tylko teraz.
– Tak – zgodziła się w upojeniu. – Tylko teraz.
Mike całował Kirsty, wyciągał koszulę z jej spodni, wsuwał pod nią ręce, chcąc dotknąć nagiego ciała. Mruknął z zadowolenia, gdy odkrył, że Kirsty nie ma na sobie stanika i że dostęp do jej gorących piersi jest zupełnie swobodny. Dotknął ich, a ona omal nie zemdlała z wrażenia. Jej palce, które rozpinały guziki jego koszuli, zatrzymały się na chwilę, zacisnęły w spazmie rozkoszy.
Nie wiedziała, kiedy dokładnie pociągnął ją na łóżko, ale od jakiegoś czasu była tam, a on u jej boku. Przyciskał ją do piersi, nie przestawał rozbierać. Pomagała mu gorączkowo, bo chciała być naga z nim i dla niego. Tylko w ten sposób mogli zapomnieć o barierach, jakie wyrosły między nimi, i być po prostu razem, jak kobieta i mężczyzna. Jego ręce wędrowały zachłannie po jej długich nogach, szczupłej talii ku okrągłym piersiom. Mruczała z rozkoszy, wiła się pod jego dotykiem.
– Zawsze wiedziałem, że jesteś piękna – szepnął – ale ty robiłaś wszystko, by kryć się przede mną…
– Myślałam, że mnie nie chcesz…
– Teraz znasz prawdę – powiedział i przykrył wargami jej usta.
Posłusznie poddała się jego woli i pozwoliła się całować. Całował ją mężczyzna, który wiedział, jak zrobić, by pocałunek stał się dziełem sztuki. Chciała, by trwał wieki, ale on był jedynie kuszącą zapowiedzią jeszcze większych rozkoszy.
Uczył ją teraz, jakie to rozkosze. Wsunął dłoń między jej uda. Jęknęła słodko, cała była jednym wielkim oczekiwaniem, pragnęła mieć go już w sobie i w końcu znalazł się między jej rozchylonymi nogami i wszedł w nią jednym, gładkim ruchem. Przyjemność była tak wielka, że graniczyła z ekstazą. Kirsty spodziewała się wielkiej rozkoszy, lecz jej sny nawet nie zbliżały się do rzeczywistości.
– Czy zabolało cię? – zapytał z niepokojem.
– Nie, nie, dobrze… proszę, Mike…
Nie do końca wiedziała, o co błaga, ale on nie miał wątpliwości. Zaczął się w niej powoli, rytmicznie poruszać. Z każdym ruchem nowa fala słodyczy przenikała ją głębiej i głębiej, aż wreszcie zawładnął jej ciałem bez reszty. Kochali się z zapamiętaniem, biorąc i dając, wzywając i odpowiadając, pogrążając się w otchłani zmysłów. Ciało Kirsty, którego nie potrafił ożywić nikt inny, płonęło teraz dla Mike'a. Oto był nieznany jej dotąd sekret, siła mogąca wystawiać kobiety i mężczyzn na pośmiewisko, ale także czynić ich równym bogom. Dla tej jednej chwili gotowa była bez wahania złożyć ofiarę z całego życia. Uniosła biodra, by przylgnąć do niego i czuć całym ciałem jego moc. Zaczął poruszać się szybciej. Zbyt silne było ich pożądanie, żeby bawić się w subtelności, później przyjdzie czas na czułość. Teraz było w nich tylko domagające się zaspokojenia pragnienie. Biodra Kirsty dopasowały się już rytmem do ruchów jego bioder. Czuła, że jeszcze chwila, a ogarnie ją coś, co przerasta wszelką radość, której do tej pory doświadczyła. Nie mogła już dłużej zwlekać. Wyprężyła się i wtedy rozbłysło w niej coś oślepiającym światłem. Ale i to nie był koniec. Rozkosz rosła w niej i rosła w zawrotnym tempie, aż wreszcie cały świat eksplodował, a ona rozpłynęła się w nim, niczym pyłek rzucony w galaktyczny bezmiar.
Najpierw krzyczała, potem płakała ze szczęścia, wreszcie dyszała ciężko, leżąc u jego boku. Mike trzymał ją w ramionach i patrzył na nią z rozmarzonym uśmiechem.
– Wszystko dobrze? – zapytał. Skinęła tylko i przytuliła się do niego.
– Nie wiedziałam – wyszeptała. – Czuję się, jakbym spędziła całe życie na linie zawieszonej nad przepaścią, nie zdając sobie dotąd z tego sprawy.
Obejmował ją i uspokajał pocałunkami. Po jakimś czasie poczuł, że jej mięśnie się rozluźniły, a wtedy Kirsty – cudownie odprężona – opadła na łóżko.
– Mike… O co myśmy tak walczyli? – zapytała półgłosem.
– Myślę, że na to pytanie oboje znamy odpowiedź -roześmiał się.
Znów padła mu w ramiona. Tak, oboje to zrozumieli, kiedy w samym środku kłótni, wśród gniewu, urażonej dumy i zazdrości, wyłowili sygnały mówiące o tym, że tak naprawdę jedno drugiego pragnie i że pragnienia tego nie nasyci nic poza wzajemną bliskością, oddaniem, jednością.
– Czy rzeczywiście pragnąłeś mnie przez cały czas?
– zaczęła Kirsty.
– W każdej chwili.
– Ja też, ale zawsze myślałam o Lois.
– Daj spokój. Było, minęło. Mówiłem ci.
– Ale tamtej nocy…
– Miałem majaki. Gdy obudziłem się nazajutrz, wiedziałem, że to byłaś ty. Czułem się zażenowany. Myślałem, że możesz być na mnie zła.
– Przez cały czas pragnęłam ciebie, Mike.
– Gdybym to wiedział, nic by mnie od ciebie nie odciągnęło. Uważałem jednak, że moim obowiązkiem jest zachować dystans.
Kirsty zrobiła kwaśną minę.
– Obowiązek. Okropne słowo. Powoduje tyle nieporozumień. – Urwała, gdyż Mike musnął palcem jej pierś, która wezbrała w oczekiwaniu ciągu dalszego. – Och, Mike, nie gadajmy tyle…
– Jasne – zgodził się. – Potem będziemy mieli dość czasu na rozmowy. Chcę wiedzieć o tobie wszystko… ale to może zaczekać.
Znów przycisnął usta do jej ust i zaczęli się kochać. Kirsty oczekiwała, że powtórzy się jej niedawne doświadczenie, tym razem jednak doznała czegoś więcej. Mike kochał ją teraz nadzwyczaj wolno, wysysając każde doznanie do ostatniej kropli rozkoszy. Kirsty wygięła się w łuk i odrzuciła w tył głowę, a on pieścił jej piersi, przyprawiając ją o słodkie dreszcze.
Potem pozwoliła, by jego dłonie powędrowały dalej. Z satysfakcją wyczuwała prężące się pod skórą twarde mięśnie. Gdy pojawił się u niej, był chucherkiem, ale teraz odzyskał już pełną sprawność, a ona mogła się nią cieszyć. Przesunęła dłoń po jego wysmukłych plecach, wąskich biodrach, twardych, jędrnych pośladkach i udach. Uśmiechnął się, widząc na jej twarzy wyraz szczerego zdziwienia. Nie był to właściwy moment, by wspominać o Jacku, ale Mike i tak domyślił się, że mąż nie dostarczył Kirsty okazji do cudownych odkryć. Można by rzec, że tak naprawdę po raz pierwszy kochała się właśnie z nim, z Mike'em.
Wreszcie nadeszła chwila, gdy nie mogła już dłużej czekać. Położyła się na wznak i pociągnęła go za sobą, błagając i nakazując jednocześnie, a Mike podniósł brwi, dziwiąc się, że w tak krótkim czasie tak wiele się nauczyła. Spełnił życzenie Kirsty i szybko poprowadził ją tam, gdzie kończyło się wszystko, co znane, gdzie nie było zagrożeń ani lęku, a jedynie bezkresna radość.
Radość Kirsty była spontaniczna, pierwotna, dzika. To właśnie ta dzikość, dzikość natury, której dzieckiem się czuła, sprawiła, że tuż przed spełnieniem tym razem to ona przejęła inicjatywę. Wzięła go z zaskoczenia, zakłócając rytm jego ruchów i zanim zdążył się spostrzec, był posłuszny jej woli. Próbował jeszcze odzyskać panowanie nad sytuacją, ale Kirsty nie pozwoliła na to i w chwilę potem ich krzyki stopiły się w jedno.
Gdy odzyskał zimną krew, spojrzał na Kirsty z lekkim wyrzutem. Ona miała jednak zamknięte oczy i zatopiona była w błogim uśmiechu. Po chwili i on uśmiechnął się i pocałował ją czule. Nie miał nic przeciwko temu, by ich łóżko było polem walki, o ile tylko dane mu było czasami zwyciężać.
Kirsty powoli wracała do rzeczywistości, która przybierała teraz dla niej zupełnie inny kształt. Tam, gdzie przedtem była brzydota, widziała piękno, gdzie czaiła się samotność, witało ją bezpieczeństwo i zadowolenie.
– Z czego się śmiejesz? – zapytał Mike.
– Naprawdę się śmiałam? Coś takiego. Jestem po prostu szczęśliwa. Chcę usnąć w twoich ramionach i długo się nie budzić.
– Dobrze. Ale najpierw…
– O tak – powiedziała z takim zapałem, że Mike zaczął się śmiać.
Uniosła twarz do pocałunku, czując że ponownie ogarniają słodkie ciepło. Zarazem jednak coś przykrego wkradło się do jej świadomości i nie dawało spokoju. Szczekanie psa.
– To tylko Tam hałasuje na podwórku – Mike próbował skupić uwagę Kirsty na sobie. – Pewnie znalazł szczura.
– Nie, szczeka zupełnie inaczej – podniosła się i czujnie nasłuchiwała – ktoś jest na zewnątrz.
– To złudzenie. Chodź tutaj.
– Tak samo zachowywał się tamtej nocy, gdy przyszedłeś. Muszę pójść sprawdzić. – Niechętnie wyzwoliła się z jego objęć, wstała z łóżka i narzuciła szlafrok.
– Nie podoba mi się, że idziesz sama. Kirsty czule się do niego uśmiechnęła.
– Obawiasz się, że w chlewie natrafię na jakiegoś złoczyńcę?
– Weź ze sobą strzelbę – powiedział cicho lecz stanowczo.
Na zewnątrz zapadała już noc. Ze strzelbą i latarką Kirsty cicho przemknęła się przez podwórko i zajrzała do chlewu, oświetlając jego wnętrze. To, co zobaczyła, wprawiło ją w zaskoczenie i przerażenie. Na sianie siedział Caleb, a jego uśmieszek świadczył o tym, że jest podchmielony.
– Co ty tu robisz? – zapytała go. Niepewnie podniósł się z miejsca.
– Jenna jest bardzo zazdrosna i miała mi za złe, że cię odwiedziłem. Pokłóciliśmy się i wyrzuciła mnie. Muszę gdzieś przenocować. – Spojrzał figlarnie na Kirsty. – Mam nadzieję, że docenisz mój takt. Wybrałem chlew, a nie poszedłem prosto do domu, gdzie – jak sądzę – mógłbym przeszkadzać.
– Jak mam to rozumieć?
– Nie udawaj, kochanie. Wiem, że nie jesteś sama. Jadłem chleb z niejednego pieca.
Puściła tę uwagę mimo uszu. Musi jakoś udobruchać Caleba, nim ten zacznie się awanturować. Podeszła do niego i postawiła go na nogi.
– Uważam, że powinieneś wracać do Jenny – powiedziała. – Wybaczy ci.
Caleb westchnął ponuro.
– Ale ja nie chcę Jenny. Chcę ciebie i ona o tym wie. Tego mi nie wybaczy.
– Posłuchaj – potrząsnęła nim – już dosyć jest plotek na mój temat. Nie utrudniaj mi życia. Jeszcze ktoś cię tutaj zobaczy i znów wezmą mnie na języki. Idź już, proszę.
Nie słuchał jej. Wpadł w pijacki bełkot i z lubieżnym uśmiechem mówił, plącząc słowa:
– Trudno za to winić Jacka… że taki był zaborczy… Widział, jak patrzyli na ciebie… Jak wszyscy faceci na ciebie… patrzyli jak głodne psy na suczkę. Wiedział chłop, czego oni chcieli… czegośmy wszyscy chcieli… dobrać się do miodu… jak na suczkę…
Skoczył ku niej tak gwałtownie, że straciła równowagę i upadła na siano. Zwalił się na nią i leżał tak, nadał mamrocząc coś pod nosem. Kirsty próbowała się wyzwolić, ale ciężar był zbyt wielki.
Nagle jednak Caleb zniknął. Czyjeś silne dłonie chwyciły go za kark i odrzuciły na bok. Od razu otrzeźwiał, zrobił unik i zdołał uderzyć napastnika pięścią. Cios był bardzo silny, ale Mike zdołał się pozbierać i ponownie natarł na Caleba. Upadli na ziemię i zaczęli tarzać się, okładając pięściami.
Kirsty z przerażeniem patrzyła, jak powtarza się dobrze znany koszmar. Twarz Mike'a była wykrzywiona nienawiścią, Caleba – złością i strachem. Coś w niej jęknęło. Widziała już ten nieprzytomny wyraz na twarzy zazdrosnego o nią mężczyzny, wiedziała, że i tym razem to przez nią, że to ona budzi agresję, że wszystko to jej wina.
Mike poderwał się na nogi, ciągnąc Caleba za sobą i przymierzając się do zadania następnego ciosu.
– Przestań! – krzyknęła. – Puść go, na miłość boską!
– Najpierw dam mu dobrą nauczkę – odparł Mike przez zaciśnięte zęby i uderzył Caleba tak mocno, że ten wpadł na ścianę i osunął się bezwładnie. Miał zamknięte oczy, głowa opadła mu na bok.
– Zabiłeś go – szepnęła Kirsty. – Nie, tylko nie to…
– zaniosła się bezgłośnym płaczem.
– Powinienem był go zabić za to, że ośmielił się cię tknąć
– warknął Mike. – Ale nie martw się. Nic mu nie będzie.
Przygarnął ją do siebie ramieniem. Starał się uspokoić jej płacz, ale tak naprawdę sam był wstrząśnięty. Przez parę chwil ogarnęły go mordercze instynkty. Spojrzawszy w oczy Kirsty, wiedział, że wyczytała wszystko z jego twarzy i że była tym przerażona.
– Mike, musisz wydostać się stąd, zanim on się obudzi. Idź zaraz, póki jest ciemno.
– Nie mogę zostawić cię z nim.
– Nie masz wyboru. Jeśli zostaniesz, to po nas. Burzył się na myśl o tym, że ma zostawić Kirsty, choć wiedział, że to ona ma rację. Był w rozterce. Chciał zostać i jednocześnie coś ciągnęło go, by uciekać – nie od swych prześladowców, ale od niej. Kirsty mogła sprawić, że zapomniałby o rzeczach, które uważał za ważne: o oczyszczeniu swego nazwiska, odzyskaniu władzy i bogactwa.
Pobiegła na górę i zaczęła z gorączkowym pośpiechem wrzucać do torby jego ubrania. Mike zorientował się, że naprawdę pragnie jego odejścia. Gdy wepchnęła mu do ręki pieniądze, wziął je z ociąganiem, wiedząc, że tak być musi.
– Odeślę je, gdy tylko będzie to bezpieczne – obiecał.
– Nie – odmówiła kategorycznie. – Nie pisz do mnie. Nie kontaktuj się ze mną. Mike, proszę, idź już. – Wsunęła mu do ręki pośpiesznie naszkicowaną mapę. – Na szczęście księżyc oświetli ci drogę przez wrzosowiska. Trzymaj się tej linii, a za godzinę dojdziesz do drogi, którą dostaniesz się do Plymouth. Tam możesz wsiąść w pociąg.
– Ja wrócę, Kirsty. Gdy tylko oczyszczę się z zarzutów, będę tu z powrotem.
Znów stanęły przed nią jego oczy, płonące chorobliwą zazdrością, ożywiające koszmar sprzed lat.
– Nie! – krzyknęła z przestrachem. – Nigdy nie wracaj.
– Kirsty…
– Nie wracaj – błagała. – Ja sobie poradzę. Odejdź. Proszę, zapomnij o mnie.
Nie było czasu na spory. W każdej chwili mógł się pojawić Caleb. Odprowadziła go przez podwórko do skraju wrzosowiska.
– Kirsty… – powiedział raz jeszcze, dotykając jej twarzy.
Ona jednak cofnęła się, jakby w jego dotyku była trucizna. Przepadła gdzieś kobieta, która mdlała w jego ramionach, a pojawiła się obca osoba, pragnąca jedynie pozbyć się go jak najszybciej.
Mike opuścił dłoń.
– Dziękuję za wszystko – powiedział, czując jak niewystarczające są te słowa. – Do widzenia.
– Do widzenia. Idź już. Pośpiesz się.
Odprowadziła go wzrokiem, jak najdalej mogła, odwracając się dopiero wtedy, gdy dotarł do kępy drzew i zniknął w ciemności. Jej serce rwało się z bólu, ale nade wszystko przytłaczał ją lęk. W chlewie nadal przecież leżał Caleb.
Zajrzała do niego i z ulgą stwierdziła, że głośno oddycha. Przewrócił się nawet na bok i wygodnie umościł na słomie. Zostawiła go i wróciła do domu.
Gdy rano przyszła nakarmić świnie, Caleb nadal tam leżał. Obudziło go dopiero grzechotanie wiadra.
– O Boże, jak mnie łupie w głowie – jęknął. Kirsty przyszykowała się do odegrania swej roli.
– Nie wiem, co takiego piłeś wczoraj wieczorem, ale był to mocny trunek – zauważyła wesoło.
– To nie tylko sprawa alkoholu – powiedział, gramoląc się z ziemi. – Masz chłopaka, prawda? Złego człowieka o diabelskim uderzeniu.
Kirsty udało się beztrosko zachichotać.
– To nie był mój chłopak, a tylko tramp, którego zatrudniłam na jeden dzień. Myślał, że zostałam napadnięta, i przyszedł mi z pomocą. Wyjaśniłam mu, że jesteśmy starymi przyjaciółmi i że doszło między nami do małego nieporozumienia. No, idź do kuchni. Przygotuję ci śniadanie.
– Jest tam jeszcze? – zapytał Caleb, niespokojnie pocierając brodę.
– Nie, już poszedł. Możesz czuć się bezpiecznie.
Gdy po jakimś czasie zjawiła się w kuchni, Caleb już sam robił sobie śniadanie. Nalał jej kubek mocnej herbaty, takiej, jaką wiedział, że lubi. Gdy ją popijała, wyznał skruszony:
– Kiedy sobie wypiję, gadam różne głupoty. Czasami zachowuję się też głupio. Ale chyba nie będziesz wykorzystywać moich słabości przeciw mnie?
– Nie, o ile to się nie powtórzy. Jak powiedziałam, jesteśmy starymi przyjaciółmi i chciałabym, żeby tak zostało. Tylko przyjaciółmi, rozumiesz?
– Kiedyś powiedziałaś mi, że jestem dla ciebie jak brat – przypomniał jej. – Powinienem to uszanować zamiast wszystko zepsuć.
– Nic nie zepsułeś – powiedziała serdecznie. – Nie zapomniałam, że zawsze byłeś dla mnie dobry. Bądź nadal moim bratem.
Uścisnął jej dłoń.
– W takim razie jako troskliwy brat zapytam: po kiego licha zatrudniasz włóczęgów, o których nic nie wiesz? Na wolności jest zbiegły więzień. Uciekł z Pnncetown. Skąd masz pewność, że to nie był on?
Serce łomotało jej w piersiach, ale odparła niedbale:
– Po takim czasie? Jeśli jeszcze żyje, to już na pewno od dawna nie ma go w Dartmoor.
– Pewnie masz rację, ale nie zatrudniaj nieznajomych. Ja będę pracować dla ciebie. Wkrótce będzie ci potrzebny ktoś do orania. – Kirsty spojrzała na niego z powątpiewaniem, więc zapewnił: – Słowo honoru, nie przysporzę ci już kłopotów. Jenna też szuka pracy, a umie obchodzić się z owcami. Jeśli przyjmiesz ją, będzie miała na mnie oko.
Po chwili Kirsty skinęła głową. Serce mówiło jej, że Caleb to dla farmy, jak zawsze, dobry nabytek. Był z nią, kiedy potrzebowała przyjaciela. Teraz znów jest jedyną bliską jej osobą.
– W porządku, przyjmę was oboje. – Przed samym wyjściem rzuciła jak gdyby nigdy nic: – Mam jednak pewną prośbę, Calebie. Mam już dostatecznie złą reputację, więc…
– Chodzi o tego przybłędę? Będę milczał jak grób, skarbie. – Mrugnął do niej okiem.
Przez cały dzień Kirsty starała zachowywać się, jakby nic się nie stało. Burzliwe wypadki ostatniej nocy i konieczność uśpienia podejrzeń Caleba kosztowały ją wiele nerwów i teraz nie było w niej innych uczuć prócz napięcia. A jednak gdy zapadła noc, pustka w domu stała się dojmująca i opanował ją smutek. Na kilka godzin ożyła w ramionach Mike'a, ale jej szczęście miało widocznie być kruche i ulotne. Zanim zdążyła się nim nacieszyć, odeszło na dobre. Pewnie nigdy nie zobaczy już swego mężczyzny.
Nie miała sił, by dłużej walczyć z rozpaczą. Oparła się o ścianę, a z jej piersi wydarł się szloch.