6

– Powtarzam po raz ostatni, Kirsty. Kiedy ty się opamiętasz?

Kirsty zerknęła na zasmuconą twarz Caleba.

– Szkoda, że to naprawdę nie jest ostatni raz – odparła. – Kiedy zrozumiesz, że mnie nie przekonasz?

– Przekonać ciebie, ty uparciucho! Prędzej bym skruszył granit!

– W takim razie nie marnuj czasu.

– Przecież potrzebujesz pieniędzy – nieomal krzyczał.

– Nie na tyle, by zabijać swych przyjaciół.

– Przyjaciół! To są tylko kucyki, na miły Bóg!

– Dla mnie są przyjaciółmi. Sprzedam tylko te, które nadają się na wierzchowce. Żaden koń nie pójdzie pod nóż rzeźnika. To moje ostatnie słowo.

Rozmawiali w kuchni, kilka dni przed corocznym przeglądem kucyków. Kirsty nigdy nie godziła się na sprzedawanie koni do rzeźni, gdzie robiono z nich mięso dla psów, i nie miała zamiaru godzić się na to teraz, choć z każdym dniem coraz bardziej martwiła się narastającym długiem w banku.

Jenna stała oparta o ścianę i przyglądała się pozostałej dwójce ze złośliwą satysfakcją. Równie szczerze okazywała swe zauroczenie Calebem, co podejrzliwą niechęć do Kirsty. Gdy tylko tych dwoje sprzeczało się, zawsze poprawiał jej się humor.

Dwa miesiące upłynęły od owej nocy, gdy Mike zniknął w ciemności. Przez cały ten czas do Kirsty nie doszły żadne wieści o nim, żaden wścibski policjant nie zapukał do jej drzwi. Mike'a nie złapano, ale nie nawiązał też z nią kontaktu.

Gdy prosiła go, by nie pisał do niej, mówiła serio, ale zaraz potem wyrobiła w sobie przekonanie, że mimo jej próśb list jednak nadejdzie. Będzie zawierać jakieś niewinne zdanie w rodzaju: „Dotarłem szczęśliwie, wszystko w porządku, kochający kuzyn". Pod spodem będzie jakiekolwiek imię zaczynające się na M, ale nie Mike. List nie wzbudzi niczyjej czujności, a ona się wszystkiego domyśli. Mijały jednak tygodnie, potem miesiące, a żaden list nie nadchodził. Mike jakby zniknął z powierzchni ziemi.

Wygnała go z obawy przed powtórzeniem się tragedii, ale teraz czas przyćmił ten lęk. Teraz tęskniła za nim całym sercem i całym ciałem. Jej tęsknota została ugaszona jedynie na krótko, a odejście Mike'a rozpaliło ją z jeszcze większą mocą. Noc po nocy dręczyła ją bezsenność. Pragnęła jedynego mężczyzny i spełnienia, które tylko on mógł jej dać.

Także za dnia nie opuszczało jej złe samopoczucie. Była wiosna, dla rolnika okres wytężonej pracy, a Kirsty nie potrafiła się poruszać z dawną lekkością i wszystko przychodziło jej z wysiłkiem. Dziś na przykład z chęcią powierzyłaby Calebowi dokonanie przeglądu koni, ale powstrzymało ją przed tym podejrzenie, że bez jej kontroli sprzeda parę sztuk rzeźnikom.

Był jasny, pogodny dzień. Śnieg już stopniał i choć było nadal zimno, na wrzosowiskach pojawiły się pierwsze kwiaty. Większość gospodarzy, których znała Kirsty, wyszła w pole i na pastwiskach było gwarno i wesoło. Niektórzy witali ją nawet skinieniem głowy, ale nie zatrzymywali się jak dawniej na sąsiedzką pogawędkę.

We trójkę – Kirsty, Caleb i Jenna – dotarli na gminne pastwisko i zajęli się wyławianiem ze stada co okazalszych sztuk. Jenna miała rzeczywiście dobre oko do koni. Sprawnie wyszukała parę świetnych wierzchowców.

– Ten będzie dobry. Nadaje się do osiodłania. – Wskazała na siwego kucyka, większego od innych. – Cena będzie przyzwoita. Weźmy go.

Koń stał spokojnie, gdy Jenna nakładała mu uździenicę, ale gdy tylko dosiadła go Kirsty, zaczął wierzgać. Trzymała się grzbietu konia, mając nadzieję, że się uspokoi, jak to zazwyczaj bywało z tymi poczciwymi stworzeniami. Zwierzę podjęło jednak walkę. Kirsty zaczęło się zbierać na wymioty, bała się, że zemdleje. Nagle zawirowało nad nią niebo i upadła na ziemię. W ostatnim przebłysku świadomości odnotowała, że chwyciły ją czyjeś ramiona.

Gdy oprzytomniała, zobaczyła, że leży w cieniu drzew, a Jenna wachluje ją. Znów ogarnęły ją mdłości. Spojrzała przepraszająco na Jennę i zdumiała się wyrazem jej twarzy. Malowała się na niej czysta, stężona nienawiść.

– No i co, wyszło szydło z worka! – wycedziła z siebie Jenna.

– O czym ty mówisz? – zapytała słabo Kirsty.

– Nie udawaj niewiniątka – ucięła dziewczyna. -Wszyscy wiedzą, co z ciebie za ziółko, nawet konie! Dziwka! Jędza! Latawica!

– Jak śmiesz tak się do mnie odzywać? – Kirsty usiłowała się podnieść, ale nadal kręciło jej się w głowie. Caleb zjawił się nie wiadomo skąd, ale zanim podszedł bliżej, Jenna zaczęła coś wykrzykiwać w jego stronę w jakimś obcym języku. Kirsty domyśliła się, że to rumuński. Caleb był najwyraźniej oburzony słowami Jenny, próbował im zaprzeczać i bronić Kirsty, jednak młoda Cyganka przerwała mu kopniakiem w goleń, obróciła się na pięcie i odeszła.

– O co właściwie jej poszło? – zapytała Kirsty.

– Z Jenną nie ma żadnej dyskusji – żalił się Caleb. – Doszła do wniosku, że to ja jestem ojcem.

– Jesteś kim?

– Ojcem… twego dziecka. Nie powinnaś zajmować się końmi w takim stanie. Sam bym sobie dał radę. – Spojrzał na nią z troską.

– Calebie, zaczekaj – poprosiła Kirsty. Nie bardzo rozumiała, o czym mówią, najpierw ta szalona dziewczyna, teraz on. – Jeśli sądzisz, że jest jakieś dziecko, to się głęboko mylisz. Ja nie jestem w ciąży.

– Nie? Jenna święcie wierzy, że jesteś. A wini za to mnie. – Skrzywił się i roztarł goleń. – Powiedz mi, a najlepiej jej, kto jest ojcem, bo inaczej zrobi ze mnie kalekę.

– Ojcem? Och, nie… – wykrztusiła Kirsty. – To przecież niemożliwe…

– Czy jesteś tego zupełnie pewna? Zmieniłaś się na twarzy, oczy ci błyszczą, a teraz – wymiotujesz…

Spojrzała mu w oczy i dostrzegła w nich przebiegłość. Czyżby to miał być jakiś podstęp? Co też on chce od niej usłyszeć?

– Po prostu nie wierzę w to.

– Ale załóżmy, że to prawda. I tak już jesteś w finansowych tarapatach. Mając dziecko, będziesz naprawdę w dołku.

– Nie ma żadnego dziecka – powtórzyła z rozpaczą.

– Tak, oczywiście, że nie ma. Ale może byś tak na wszelki wypadek rzuciła okiem na te ślicznotki, które odłowiłem? – Pomógł jej powstać i pokazał miejsce, gdzie spętał sześć małych, kudłatych koników. – Mają trochę przerośnięte zęby, więc dużo nie stracisz – kusił ją Caleb. -A możesz za nie dostać dobrą cenę.

Pomyślała, jak zła jest sytuacja w banku i jak bardzo może się jeszcze pogorszyć. Sześć sztuk sprzedanych do rzeźni mogłoby wyprowadzić ją na prostą, przynajmniej na jakiś czas. Trzeba tylko odwrócić głowę i nie patrzeć na nie.

Zamknęła oczy, usłyszała ciche rżenie. Próbowała sobie wmówić, że nie rozpoznaje tego dźwięku, że każdy kucyk jest taki sam. To nie miało jednak sensu. Znała je wszystkie. W czarnych chwilach wspinała się na wzgórza w poszukiwaniu swych prawdziwych przyjaciół i jej zaufanie nigdy nie zostało zawiedzione. Teraz kucyki stały cierpliwie w milczeniu, podczas gdy w jej rękach ważył się ich los.

Wreszcie sięgnęła po nóż, podeszła do małego stadka i spokojnym ruchem przecięła linki. Odetchnęła z ulgą i patrzyła, jak koniki oddalają się pędem.

– Wiem – odpowiedziała na jęk zawodu Caleba. – Jestem niepoczytalna, nierozsądna, niepraktyczna… Zostańmy przy tym.

– Hej, Kirsty! – zawołał jeden z mężczyzn z sąsiedniego pastwiska, gdzie przybyli po swoje konie inni mieszkańcy okolicy. – Musisz mieć bogatego chłopaka, jeśli stać cię na coś takiego. – Wzbudziło to powszechną wesołość.

Kirsty zbyła milczeniem ten żart i wróciła do pracy. Cieszyła się, że dzień ma się ku końcowi. Przez następną godzinę pracowała mechanicznie, świadoma, że jej ruchy śledzi wiele par oczu. Na pewno słyszeli, co mówiła Jenna. A jeśli nie słyszeli, to Jenna i tak sama wszystko rozpowie. Do wieczora plotka o jej ciąży rozniesie się po całej okolicy.

Ale to przecież nie mogła być prawda. Jest bezpłodna. Przez pięć lat żyła z Jackiem i nic.

Serce mówiło jej jednak co innego, mówiło coraz śmielej. Przecież nie może być porównania między pięcioma laty u boku męża, którego się nie kocha, a jedną nocą z mężczyzną, który nauczył ją, co znaczy namiętność. Może rzeczywiście…

Mike odszedł, rozumiała, że może go już nigdy nie zobaczyć, a jednak na myśl o tym, że mogłaby nosić w sobie jego dziecko, ogarniało ją niepojęte szczęście; szczęście, jakiego do tej pory nie zaznała. Zawsze była blisko ziemi, urodziła się i wychowała w świecie natury, żyła w zgodzie z jej rytmami. Czyżby teraz jeszcze głębiej zanurzyła się w ten świat, czyżby za sprawą Mike'a znalazła się w cudownym kręgu płodności i narodzin?

Gdyby tylko mogła mu powiedzieć, zobaczyć radość rozbłyskującą w jego oczach, poczuć, jak jego ręce obejmują ją czułym gestem, znanym od zarania dziejów. Boże, samotność nie mogła być chyba nigdy większa niż teraz.

Przypomniała sobie, co powiedział Caleb. Rzeczywiście, twarz Kirsty wypełniła się, podobnie talia i boki; przy jej normalnej chudości nawet najdrobniejsza zmiana była bardzo widoczna. Powiedział, że błyszczą jej oczy… Tak, błyszczą, choć ona sądziła, że to z powodu łez tęsknoty, które wylewała każdej nocy. Jeśli to rzeczywiście jest ciąża, myślała, to na pewno dopiero sam początek. Zauważyłaby znacznie więcej zmian, gdyby było inaczej.

Jeśli to rzeczywiście jest ciąża… Jeszcze niedawno twierdziła, że to niemożliwe. Teraz wiedziała już, że pod jej sercem rozwija się nowe życie. Tak mówił jej instynkt.

Jakiś miesiąc po przeglądzie kucyków zdobyła się na jedną z rzadkich wypraw do wsi i poszła do Fowlerów po odbiór poczty. Przed nią stało dwóch klientów, więc w oczekiwaniu na swoją kolejkę rzuciła z przyzwyczajenia okiem na nagłówki gazet ogólnokrajowych. Widząc jeden z nich, zesztywniała, a krew zaczęła szybciej krążyć w jej żyłach.

Z pierwszej strony spoglądał na nią Mike, ale był to Mike, jakiego dotąd nie znała. Zarost zniknął, odsłaniając twarz, która nie należała już do zaszczutego, wymizerowanego człowieka, jakiego uratowała. Mike uśmiechał się pewnie, a wybity obok dużymi literami tytuł głosił:

„SPRAWIEDLIWOŚCI STAŁO SIĘ ZADOŚĆ".

Ze zdumieniem przebiegła wzrokiem ów artykuł. Dowiedziała się, że Mike'owi udało się skontaktować z Conem Dawlishem, który wrócił do Anglii w pełni sił. Staruszek dokonał cudów: rozgryzł nie tylko komputerowe matactwa Hugha Severhama, ale i dotarł do jego kont w szwajcarskich bankach, gdzie ulokowane były skradzione pieniądze. Mike, uzbrojony w takie dowody, udał się do prokuratora i doprowadził do aresztowania Severhama.

Był więc teraz wolnym człowiekiem. Na zdjęciu stał uśmiechnięty, obejmując wpół z jednej strony Cona, z drugiej Lois. Ta ostatnia patrzyła na niego z uwielbieniem. „Wyszłam za mąż w chwili słabości – cytowano jej słowa – ale moje serce zawsze należało do Mike'a."

Gdy Kirsty dotarła do domu, usiadła i przeczytała dokładnie cały artykuł. Na dalszych stronach znalazła pełną historię oszustwa, za sprawą którego z sejfów New World Properties zniknęło trzydzieści milionów funtów. Kirsty zamarła z wrażenia, gdy zobaczyła tę sumę. Trzydzieści milionów! Mike powiedział jej tylko, że chodziło o wielkie pieniądze, a ona wyobraziła sobie, że mogło to być jakieś sto tysięcy, co dla niej i tak byłoby sporym majątkiem. Dla Mike'a taka suma stanowiłaby -jak widać – grosze.

Teraz zorientowała się, jaka była naiwna. Mike poruszał się w zupełnie innym świecie niż ona. Pomyślała o zmarzniętym chucherku, które uratowała od śmierci, i próbowała połączyć ten obraz ze zdjęciem mężczyzny w drogim, szytym na miarę garniturze. Wmawiała sobie, że jest przecież zadowolona z pomyślnego obrotu spraw, ale w sercu czuła ból.

Kiedyś mogła mieć nadzieję, że gdy Mike odzyska wolność, odnajdzie go i z radością pokaże mu ich wspólne dziecko. Teraz wiedziała, że ten bogaty mężczyzna nie jest jej pisany. Przyjrzała się twarzy Lois, jej wymanikiurowanym dłoniom uczepionym rękawa Mike'a, i raptownie zamknęła gazetę.

Przez następne dni podświadomie oczekiwała, że Mike się odezwie. Przecież teraz, gdy jest już bezpieczny, musi się odezwać, podziękować za wszystko, czy choćby zapytać, co u niej słychać. Minął jednak tydzień, potem dwa, trzy tygodnie i nie doczekała się od niego ani słowa. Wciąż nie traciła nadziei. Jeśli nie teraz, nie przy tej wizycie w sklepie pani Fowler, to następnym razem z pewnością dostanie list od Mike'a.

Czekała na próżno. Pani Fowler spoglądała na nią z ciekawością i rozbawieniem, zatrzymując za każdym razem znaczące spojrzenie na poszerzającej się talii Kirsty. Zupełnie jakby chciała powiedzieć, że wie, skąd to niecierpliwe wyczekiwanie na list.

Pewnego ranka, kiedy Kirsty kolejny raz wyszła ze sklepu z pustymi rękami, zobaczyła, że na chodniku zgromadził się mały tłumek. Wszyscy patrzyli na nią i uśmiechali się cynicznie. Wzięła głęboki oddech, podniosła głowę i ruszyła przed siebie. Wtedy to drogę zagrodził jej tęgi młodzieniec o czerwonej twarzy. Rozpoznała Abe'a Mullery'ego, starszego brata Petera.

– No i co – naigrywał się – napisał już do ciebie twój kochanek? A może nie wiesz, jak się nazywa?

– Zejdź mi z drogi – powiedziała twardo Kirsty.

– Zejdę, kiedy mi się zachce. Najpierw odpowiedz na pytanie. Nie odezwał się, co? – Napierał na nią, spychając ją pod ścianę. -I nie odezwie się. Mężczyzna od takiej jak ty chce tylko jednego, a on już swoje dostał, no nie? – Położył dłoń na jej brzuchu.

– Nie dotykaj mnie! – krzyknęła Kirsty, bojąc się o dziecko.

I – Nie dotykaj mnie! – powtórzył za nią, naśladując jej głos. – Rzadko w ten sposób odzywasz się do mężczyzn, co? Na pewno co innego słyszał od ciebie mój brat. Podpuściłaś go jak dziwka, a potem zabiłaś…

– Wystarczy tego – odezwał się nagle szorstki głos za plecami Abe'a. Wszyscy odwrócili się i zobaczyli jego matkę. Przyszła z szesnastoletnim Davidem, najmłodszym synem, jej oczkiem w głowie, od czasu, kiedy straciła Petera. – Odczep się od niej, bo inaczej porachuję ci kości – postraszyła Abe'a.

Była dwa razy niższa od niego, ale posłuchał jej od razu. – Tylko żartowałem, mamo – wyjaśnił. – Chciałem dać jej nauczkę.

– Powiedziałam: wystarczy – ucięła pani Mullery. -Jest w ciąży. Sam powinieneś to wiedzieć. – Spojrzała na Kirsty chłodno, niezdolna do przebaczenia. Tylko jakiś pierwotny instynkt kazał jej bronić zagrożonej czci kobiety, która spodziewa się dziecka. – Najlepiej nie przychodź tu więcej bez potrzeby – zwróciła się ostro do Kirsty. – On nie napisze, kimkolwiek jest. Dlaczego nie sprzedasz farmy i nie wyniesiesz się stąd? Idź tam, gdzie jeszcze nie musisz się wstydzić.

– Zostanę u siebie – powiedziała Kirsty łamiącym się głosem – i nikt mnie stąd nie wypędzi. Nie zrobiłam nic złego.

Odpowiedzią na jej słowa był tylko grubiański śmiech zebranych mężczyzn i nienawistne spojrzenie pani Mullery. Wkrótce potem wszyscy rozeszli się, uznając widocznie, że widowisko dobiegło końca. Tylko młody David Mullery stał jak zaczarowany, wpatrując się w Kirsty, aż matka ogarnęła go opiekuńczym ramieniem i pociągnęła za sobą, zupełnie jakby osłaniała go przed jakimś złym urokiem.

Kirsty dotarła do domu. Nie spała przez całą noc, rozmyślając, jak długo zdoła jeszcze znosić te oskarżenia i docinki. Niestety, jej wrogowie mieli rację: Mike dostał to, czego chciał, a potem zapomniał o niej. Widocznie rzeczywiście nie jest zdolna do miłości, a tylko do tego by kusić i uwodzić. Jak przed dwoma laty, tak i teraz, z dnia na dzień zaczęła coraz bardziej wycofywać się w mroczne, niebezpieczne odosobnienie, przed którym Mike na krótko ją ocalił.

Deszcz padał nieprzerwanie przez dwa tygodnie. Gdy skończyły się opady, wokół pozostało jedno wielkie grzęzawisko. Któregoś ranka w obejściu pojawiła się Jenna -chciała wziąć ze sobą Tarna, żeby pomógł jej w przeprowadzaniu owiec na inne pastwisko.

– Nie musisz go odprowadzać – powiedziała Kirsty. – Po południu wyjeżdżam w pole traktorem. Sama go zabiorę.

O tej porze roku nie brakowało pracy w polu: był to czas orania i siewu. Kirsty kazała Calebowi zająć się nie cierpiącą zwłoki naprawą dachu w chlewie, a sama wzięła się do orki. Po kilku godzinach była wykończona. Z przerażeniem obserwowała, jak łatwo się teraz męczy.

Gdy skończyła, powoli skierowała się w stronę wzgórza, na którym pasło się teraz jej stadko. Gdy dotarła na miejsce, po deszczu wyłoniło się słońce i owce z zadowoleniem suszyły się w jego promieniach, poszczypując leniwie trawę. Parę kucyków zeszło z wyżej położonych terenów. Miały teraz pod dostatkiem pożywienia i nie trzeba było ich dokarmiać. Mimo to zbliżyły się do Kirsty, która z uczuciem głaskała je po szorstkiej sierści i wilgotnych chrapach. W końcu, gdy zaspokoiła swoją codzienną potrzebę czułości, wskoczyła na traktor, skinęła na Tama i ruszyła w stronę domu.

Miała jeszcze przed sobą milę drogi, gdy jej oczom ukazał się dziwny widok. Na poboczu stało auto, które ugrzęzło po osie w błocie. Kirsty widywała różne samochody uwięzione w rozmokłym gruncie, ale nigdy takiego lśniącego cacka o nienagannej linii, na dodatek ze świeżą tablicą rejestracyjną. Musiało należeć do jakiegoś milionera.

Serce zabiło jej mocniej. Zatrzymała ciągnik i wyskoczyła z kabiny. Tarn poszedł w jej ślady i oddalił się w poszukiwaniu zajęcy, natomiast ona uważniej obejrzała auto, zastanawiając się, gdzie też podział się kierowca. Pewnie poszedł szukać pomocy, pomyślała.

Podniosła głowę i wtedy zobaczyła idącego w jej stronę mężczyznę. Był o jakieś sto metrów od niej, za daleko, by rozpoznać rysy twarzy. W jego kroku, w sposobie trzymania głowy było jednak coś znajomego, coś, czego nigdy nie byłaby w stanie zapomnieć.

Zdawało jej się, że upłynęły wieki, zanim przybysz pokonał dzielący ich dystans. Wystarczyło to w każdym razie, by zapanowała nad emocjami. Radość, że o niej nie zapomniał, zmagała się z wyrzutem, że pojawił się tak późno. Poza tym oznaki bogactwa czyniły z niego teraz kogoś obcego, kogoś z innego świata. To wrażenie potwierdziły pierwsze słowa.

– Miałem zamiar do ciebie napisać. – Nieporadnie wzruszył ramionami. – Ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.

Poza tym byłeś zbyt zajęty, dodała w myślach.

– Czy już wiesz o wszystkim? – zapytał.

– Tak, czytałam w gazecie. Bardzo się cieszę.

– Przyjechałbym wcześniej, tylko…

– Nie musisz się tłumaczyć – odparła uprzejmie. -Z pewnością miałeś mnóstwo spraw na głowie.

Chciał powiedzieć, że myślał o niej cały czas, ale zmroziło go jej powściągliwe zachowanie. Zmieniła się, pomyślał. Niby te same rysy twarzy, ale jakby w innym świetle. Zdawało mu się też, że Kirsty trzyma się inaczej, choć trudno było cokolwiek o tym sądzić, jako że miała na sobie ciężki płaszcz przeciwdeszczowy, który zasłaniał jej kształty. Przypomniały mu się ostanie chwile przed rozstaniem, jej błaganie, by odszedł na zawsze i nigdy nie wracał.

– Widzisz? Samochód utknął mi w błocie – powiedział, z trudem znajdując właściwe słowa. – Chciałem znaleźć kogoś, kto mógłby wziąć mnie na hol, ale te wrzosowiska są jak pustynia, więc wróciłem.

Kirsty wskazała ręką traktor.

– Ja mogę wziąć cię na hol..

Szybko wydostał linkę z bagażnika, a ona pomogła mu ją przymocować. W dziesięć minut wyciągnęli auto z rowu i mogli ocenić uszkodzenia przedniego koła.

– Trzeba oddać go do warsztatu – zawyrokował Mike.

– Jest tu jakiś porządny w pobliżu?

– Tak, zawiozę cię tam.

– Nie trzeba. Zadzwonię po nich.

Sięgnął do wnętrza samochodu i wyciągnął ze środka telefon komórkowy. Zadzwonił do informacji po numer warsztatu i po paru chwilach już rozmawiał z mechanikiem. W jego głosie pobrzmiewała stanowczość i pewność siebie. Tak, ten ton bardziej niż pieniądze wskazywał na zmiany, jakie dokonały się w Mike'u.

– Rozumiem, że jest pan zajęty, ale zależy mi na czasie

– mówił zniecierpliwiony. – Oczywiście, zapłacę za ekspres. W takim razie czekam jutro rano. Proszę być na farmie Everdene równo o dziewiątej.

– Co powiedziałeś? – zapytała sucho Kirsty, gdy Mike się rozłączył.

– Nie masz chyba nic przeciwko?

– Trzeba było zapytać o to wcześniej.

– Przecież to jedyne rozsądne wyjście. Nie rozumiem, dlaczego miałabyś robić jakieś trudności?

– Myślę po prostu, że to bardzo niegrzeczne najpierw umawiać się z nimi na moim podwórzu, a później pytać mnie o zgodę.

– A cóż to ma za znaczenie? – zapytał lekko podniesionym głosem.

– Myślę, że dobre maniery zawsze mają znaczenie -odparła, podnosząc głos jeszcze bardziej.

– Kirsty – wzniósł oczy do nieba – przejechałem dziś czterysta mil. Jestem zmęczony, zgubiłem drogę, samochód nieomal przewrócił się w rowie i naprawdę nie mam teraz ochoty słuchać wykładu o dobrych manierach.

– Nic na to nie poradzę. Nie podoba mi się sposób, w jaki wprowadzasz się do mnie. Zachowujesz się, jakbym była twoją własnością, jakby Everdene było twoją własnością… – przerwała, szukając jakiegoś zarzutu, który mogłaby jeszcze przeciw niemu skierować.

Zdawała sobie sprawę, że zdecydowanie przesadza, ale rozczarowanie, jakiego doznała na jego widok, pozbawiło ją wyczucia właściwych proporcji. Ich ponowne spotkanie miało być wspaniałym przeżyciem, a nie przeradzać się w irytującą sprzeczkę.

Zanim któreś z nich zdążyło coś powiedzieć, ciszę przerwało donośne ujadanie. To Tarn wrócił, znudzony zającami. Natychmiast rozpoznał swego dobroczyńcę, który niegdyś przyrządzał mu różne smakowitości, i rzucił się na niego z radością. Mike poczuł wielką ulgę. Ktoś nareszcie okazał radość i zgotował mu serdeczne powitanie. Był taki szczęśliwy z tego powodu, że nie zwrócił nawet uwagi, co się stało z jego eleganckim garniturem.

– Przepraszam cię za niego – powiedziała lodowato Kirsty, szacując wzrokiem zniszczenia.

– Cóż, teraz przynajmniej musisz zaprosić mnie do domu. – Wziął torbę z bagażnika i zajął w kabinie traktora miejsce obok Kirsty. Tarn wcisnął się pomiędzy ich dwoje, zostawiając wszędzie ślady błota.

Pojechali do domu, ciągnąc za sobą samochód. Mike miał smutek w sercu. Oczekiwał na ten dzień, ale wszystko poszło nie tak, jak sobie wymarzył. Kirsty nie ucieszyła się na jego widok, a gdy jakiś czas potem prosiła go, żeby trzymał się od niej z dala, mówiła szczerze. Pomyślał o wszystkich podartych listach, których nie wysłał do niej, bo nie znajdował słów, którymi mógłby opisać swoje uczucia. Całymi miesiącami dręczyła go niepewność: co się dzieje z Kirsty, czy nadal o nim myśli? Wyobrażał sobie jej twarz w chwili spotkania.

I kiedy ta chwila wreszcie nadeszła, spojrzała na niego z dystansem, który zupełnie go zmroził.

Przekroczył próg tak dobrze znajomego domu, jego nozdrza wyczuły rozkoszny zapach.

– Gulasz – wyjaśniła lakonicznie, zrzuciła płaszcz i podeszła do pieca. – Stał na małym ogniu cały dzień, więc powinien być już gotowy. Zapewne chcesz się przebrać?

– Nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi, odwróciła się i stwierdziła, że Mike stoi bez ruchu i wpatruje się w nią ze zdumieniem. Dopiero po chwili zrozumiała, że odsłonił się jej powiększony brzuch, przedtem schowany za połami płaszcza.

– Kirsty… – zaczął niepewnie – czy ja mam przywidzenia?

– Nie. – Starała się nie okazywać, jak bardzo jest spięta.

– Spodziewam się dziecka.

– Mojego dziecka. – To było stwierdzenie, nie pytanie.

– Mój Boże, ależ ze mnie głupiec. Nigdy nie przyszło mi to do głowy… Przez cały czas zastanwiałem się, czy nie wpędziłem cię w jakieś kłopoty, ale miałem na myśli wyłącznie kłopoty z prawem. O tym nawet nie śniłem. – Przetarł dłonią oczy. – Powinienem był zorientować się, że…

– To nie ma znaczenia. – Kirsty wzruszyła ramionami.

– Czy ktoś jeszcze o tym wie?

Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem.

– Ja chcę tego dziecka, Mike. Nie pozbędę się go.

– Boże, a czy ja cię o to prosiłem?

– Do tego zmierzałeś. Jeśli nikt o tym nie wie, będzie łatwiej załatwić sprawę po cichu. Taki masz plan, prawda?

– Dlaczego musisz zawsze przypisywać mi najgorsze intencje? – zapytał ostro. – Owszem mam plan: ożenić się z tobą.

Kirsty znów poczuła wściekłość. Jeszcze raz to samo – oto obwieścił jej swą wolę, jakby jej zdanie nie miało żadnego znaczenia.

– Doprawdy? A jeśli ja mam inne plany?

– Na przykład?

– Na przykład takie, żeby nikt nie próbował mi pomagać i nie wtrącał się w moje sprawy.

– Jeśli chodzi o sąsiadów, to z pewnością nikt ci nie pomoże – zauważył chłodno Mike. – Zastanawiałem się po prostu, czy już wiedzą i czy nie próbowali utrudniać ci życia. Z twego rozdrażnienia wnioskuję, że próbowali.

– Poradzę sobie z tym, tak jak radziłam sobie do tej pory.

– Kirsty, proszę, dajmy temu spokój. Nie przyjechałem tu wykłócać się z tobą. Chciałem zobaczyć, jak ci się wiedzie.

– Miałeś na to dobrych parę tygodni – rzuciła mu wreszcie w twarz oskarżenie, które odsłaniało prawdziwy powód jej rozżalenia.

Ponownie zacisnął zęby.

– Czy naprawdę tak trudno było zrozumieć, dlaczego się nie odzywam? Przyjeżdżając tutaj, dałbym wszystkim oczywisty dowód, że to ty udzieliłaś mi pomocy. Nie odważyłem się na to, dopóki nie miałem oficjalnego potwierdzenia, że nie grozi mi żadna kara za ucieczkę z więzienia. To potwierdzenie otrzymałem wczoraj wieczorem. Dziś rano wsiadłem do samochodu i przyjechałem prosto tutaj. Serce zabiło w niej żywiej, mimo to z uporem stwierdziła:

– Mogłeś napisać.

– Powiedziałaś mi bez ogródek, bym tego nie robił.

– A ty nie wyglądałeś na człowieka, który by się tym specjalnie przejął – odparła.

Nie podjął kolejnej zaczepki. Nagle z jego twarzy wyparował gniew i uśmiechnął się do Kirsty w taki sposób, że aż podskoczyło w niej serce.

– Skąd my to znamy, co? – powiedział. – Zawsze skakaliśmy sobie do oczu. I to akurat wtedy, gdy najmniej tego chcieliśmy.

Jej twarz rozjaśniła się powściągliwym uśmiechem.

– Mów za siebie. Ja chcę.

– No dobrze – odpowiedział, biorąc ją w ramiona. -Posprzeczamy się, ale później.

Jego pocałunek był jak błogosławieństwo, które rozpędza wszelkie frasunki. Dobrze było wreszcie poczuć przy sobie jego potężne, silne ciało. Wszystkie sprzeczne myśli, które tłukły się dotąd po jej głowie, zniknęły bez śladu. Cokolwiek zaszło między nimi, to jedno się nie zmieniło – Mike zawsze wiedział, jak wzbudzić w niej pożądanie.

– Mike – szepnęła – zabierz mnie prędko na górę.

– Czy to na pewno dla ciebie bezpieczne?

– Na pewno. Jeszcze za wcześnie, by się tym przejmować.

Wziął ją za rękę i pobiegli na górę, instynktownie zmierzając do pokoju, który niedawno zajmował. Rozbierał Kirsty z gorączkowym pośpiechem, nie przestając jej całować. Pieszczoty Mike'a rozpaliły jej ciało, które znów przypomniało sobie, w jakim celu je stworzono. Pierwszy raz, gdy się kochali, był dla niej odkryciem, lecz trzeba było trochę czasu, by pobudzić jej uśpione zmysły. Teraz wystarczyła chwila i namiętność ogarnęła ją z szybkością błyskawicy.

Gdy oboje byli już nadzy, padli na łóżko. Kirsty wyczuła, że ze względu na nią Mike stara się panować nad swą żądzą. Obejmował ją mocno ramionami, ale ruchy jego pośladków były powolne i kontrolowane.

– Och, Mike, tak mi ciebie brakowało…

– Zawsze tu byłem – szepnął. – I ty zawsze byłaś ze mną. Wiedziałaś przecież, że przyjechałbym, gdybym tylko mógł.

Próbowała odpowiedzieć, ale doznania, które ją ogarniały, były tak intensywne, że wypierały wszelkie spójne myśli. W jej kurczowym uścisku, którym przyciskała go do siebie, jakby był najcenniejszym skarbem, była samotność i gorycz wszystkich bezsennych nocy spędzonych bez niego. Tak, Mike zmienił się nie do poznania, ale w tym jednym pozostał taki sam – w jego ramionach zawsze zapominała o całym świecie i mogła sycić się miłością, bliskością i czułością, których tak bardzo łaknęła.

W tej chwili myślała tylko o tym, że znów należy do niej. Świadczyły o tym delikatne pieszczoty Mike'a i wyraz jego oczu w chwili, gdy stapiali się w jedno. Gdy jej podniecenie osiągnęło szczyt, zaczęła napierać na niego całym ciałem, popędzając go, pobudzając do maksymalnego wysiłku. Zareagował od razu, dopasowując się do jej rytmu. Znali się tak krótko, ale rozumieli wspaniale.

Otworzyła szeroko oczy i zatopiła swoje spojrzenie w bezmiarze źrenic Mike'a. Rozkosz, która ich połączyła, starła urazy i gniew, unieważniła miesiące rozłąki. Pomyślała, że być może na tę właśnie chwilę czekała całe swoje życie i że warto było czekać.

Później, gdy ochłonęli nieco po miłosnej gorączce, Mike przeciągnął dłonią po jej lekko nabrzmiałym brzuchu i spojrzał na nią z takim pełnym niedowierzania zdumieniem, że aż łzy stanęły jej w oczach. Po chwili zasnęła w jego ramionach z ufnością małego dziecka.

Gdy obudziła się, siedział na łóżku i delikatnie potrząsał jej ramieniem.

– Przyniosłem pani filiżankę herbaty – powiedział, całując Kirsty leciutko.

– Mmm, wspaniale. – Zobaczyła przez okno, że świeci słońce. – Która godzina?

– Prawie dziewiąta.

– Co? Od paru godzin powinnam być na nogach.

– Nie martw się. W domu wszystko zrobione. Pomyślałem, że dam ci pospać.

– Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak długo spałam. -Mrugnęła do niego figlarnie. – Czy śniadanie też już gotowe?

– To za chwilę. Musiałem wykonać parę telefonów.

– Ale przecież telefon… No tak, zapomniałam, że masz komórkowy.

– Całe szczęście. Jak widzę, nadal nie stać cię na podłączenie aparatu. Doznałem szoku, gdy odkryłem, jak źle stoisz finansowo, ale nie martw się. Teraz ja jestem z tobą i wszystko będzie dobrze. Kirsty zmarszczyła brwi.

– Co to znaczy: odkryłem, jak źle stoisz finansowo?

– Twoje księgi rachunkowe to nieprzyjemna lektura.

– Zaglądałeś do moich ksiąg?

– Zostawiłaś jedną otwartą na stole. Zajrzałem do pozostałych, by upewnić się, czy rzeczy wiście jest tak źle.

Kirsty natychmiast opuścił miły nastrój.

– Tych pozostałych nie zostawiłam otwartych na stole.

– Nie, ale wiem, gdzie je trzymasz. Nie trzeba się w nie wczytywać, by stwierdzić, że jesteś w tarapatach. Gdy otrzymujesz z banku listy pisane takim tonem, to wiadomo że staczasz się po równi pochyłej.

– Czytałeś moją prywatną korespondencję? – zapytała zdumiona.

– List z banku, zalecający natychmiastowe uregulowanie należności, trudno nazwać prywatnym. Tak czy inaczej, powiedziałem mu, że lepiej zrobi, dając ci na jakiś czas spokój.

– Powiedziałeś mu? Komu?

– Znalazłem nazwisko w nagłówku listu. Zadzwoniłem do biura numerów, a potem do niego do domu i wyjaśniłem sytuację.

– Jak to? – zapytała Kirsty, wyraźnie już poirytowana.

– Wyjaśniłem człowiekowi, że teraz ja się zajmuję tymi sprawami i że natychmiast dostanie czek na pokrycie debetu. Wyrwało mu się parę zdań, z których wywnioskowałem, że jest w zmowie z kimś z miejscowych, kto chce wykupić farmę. Stąd te naciski na pośpiech w spłacaniu zaległości. Oczywiście to tylko moje domysły, ale w sprawach pieniężnych okazywałem zwykle właściwy instynkt. Nie był uszczęśliwiony, gdy powiedziałem mu, że spłacam wszystko, a ty poczekasz, aż pojawi się jeszcze wyższa oferta.

Kirsty podniosła się gwałtownie.

– Czy naprawdę zdobyłeś się na szczyt bezczelności – mówiła z trudem – i powiedziałeś, że zamierzam sprzedać Everdene?

– Tylko wtedy, gdy dostaniesz ekstra cenę.

– Jak śmiesz wtrącać się w moje sprawy?

– To teraz także moje sprawy.

– Dopiero wtedy, gdy się na to zgodzę. A na pewno nie stanie się to szybko przy takim zachowaniu z twej strony. Na mój dom nie ma ceny.

– Wszystko wskazuje na to, że gdy się pobierzemy, ten dom nie wystarczy…

– A kto mówi, że się w ogóle pobierzemy? – wybuchła. Zacisnął usta.

– Nie wiem, dlaczego zachowujesz się tak nieracjonalnie. Chociaż właściwie to wiem. Zgoda, mogę być czasami nieco apodyktyczny… może nawet bardzo…

– Raczej gruboskórny jak słoń – rzuciła twardo Kirsty.

– Rozumiem, że jesteś przywiązana do tej farmy, ale wiedz, że ma ona niewielką wartość rynkową.

– Nie traktowałeś tego miejsca z takim lekceważeniem, gdy dawało ci schronienie – odparła Kirsty, mocno dotknięta.

– Kirsty, proszę, wierz mi, że jestem nieskończenie wdzięczny tobie i Everdene za to, że zostałem uratowany. Jestem tu właśnie po to, by okazać moją wdzięczność. Ale jestem przywiązany do ciebie, nie do miejsca.

– Gdybyś mnie choć trochę rozumiał, nie czyniłbyś tego rozróżnienia. Everdene, ja i Dartmoor, to jedno.

– Kierujesz się sentymentami.

– Dziękuj niebiosom, że urodziłeś się pod szczęśliwą gwiazdą i trafiłeś na sentymentalną kobietę, która nie odesłała cię prosto do więzienia! – zawołała z pasją.

– Nie chcę na ten temat dyskutować. Lubię wszystko załatwiać porządnie, taki już jestem. Nie możesz urodzić dziecka w tej dziurze zabitej dechami, skąd trudno byłoby zdążyć na czas do szpitala, gdyby wystąpiły jakiekolwiek komplikacje.

– Skoro kobiety z mojej rodziny mogły rodzić tu przez całe wieki, to mogę i ja.

– Nie, nie zgadzam się na to. Chcę, by moje dziecko przyszło na świat w przyzwoitych warunkach. Przepraszam, jeśli się niewłaściwie wyraziłem, ale jeśli się nad tym zastanowisz, dojdziesz do wniosku, że mam rację.

W głowie Kirsty kłębiło się tyle gniewnych myśli, że nie zdołała wypowiedzieć żadnej z nich. Nadal próbowała dojść do jakiejś konkluzji, gdy usłyszała ujadanie Tarna. Ktoś pukał do frontowych drzwi. Mike wyjrzał przez okno.

– Przyszli obejrzeć mój samochód – powiedział. – Porozmawiamy później. – Poklepał Kirsty po ramieniu i wyszedł, zostawiając ją w rozterce.

W ciągu ostatnich kilku minut przeżyła prawdziwy szok, mogąc wreszcie ujrzeć Mike'a w prawdziwym świetle. Tygodnie ukrywania się, kiedy zależał we wszystkim od niej, wypaczyły jego obraz i kazały w nim widzieć człowieka łagodnego i tolerancyjnego. Teraz, gdy odzyskał władzę i pieniądze, powrócił do swego właściwego wcielenia. Kirsty nie była nim szczególnie zachwycona.

Zwłaszcza jedno z powiedzeń Mike'a – „Nie będę na ten temat dyskutować" – wywołało u niej nieprzyjemne skojarzenia z okresem, gdy Jack oświadczał: „Nie będę sobie strzępić języka". Oznaczało to, że i tak postawi na swoim, nawet jeśli nie ma racji i dobrze o tym wie. Z Jackiem toczyła zajadłe boje. Zwalczenie ślepego uporu Mike'a byłoby tysiąckroć trudniejsze, gdyż pomimo wszystko kochała go.

Z czasem jej niepewność ustąpiła miejsca mocnemu postanowieniu. Wiedziała, że ojciec, który tyle razy powstrzymywał ją przed impulsywnymi zachowaniami, przekonywałby ją i teraz, by nie robiła tego, co snuło jej się po głowie. Namawiałby, żeby się jeszcze raz zastanowiła. Gorące usposobienie Kirsty nie przeszkadzało jej jednak trzeźwo rozumować. Podjęła już decyzję, którą najlepiej było od razu wcielić w życie.

Mike zapłacił właśnie mechanikowi, a gdy się odwrócił w stronę domu, jego oczom ukazał się niesamowity widok: Kirsty niosła do samochodu jego walizkę. Patrzył osłupiały, jak otwiera bagażnik i wkłada ją do środka.

– Słuchaj, ja jeszcze nie wyjeżdżam – zaprotestował.

– Wyjeżdżasz, Mike – powiedziała uprzejmie. – To miło, że przyjechałeś, ale nie pasujesz do tego miejsca, tak jak ja nie pasuję do żadnego innego.

– Posłuchaj, chcę tylko dobra twojego i dziecka. Może nie okazałem dość taktu, ale z pewnością racja jest po mojej stronie.

Spojrzała mu w oczy, w jego twarzy nie dostrzegła niczego znajomego. Jak mogła w ogóle pomyśleć, że kiedykolwiek się pobiorą?

– Co do pieniędzy zapewne się nie mylisz, Mike. W tej kwestii masz dużą wiedzę. Nie wiesz jednak nic o pozostałych sprawach, włączając w to mnie. Sprzedać Everdene? Mógłbyś mnie do tego namawiać tysiąc lat i tak by ci się nie udało. Ale ty nawet nie próbowałeś mnie namawiać. Po prostu zjawiłeś się tu z założeniem, że wszystko wiesz najlepiej i dobiłeś targu.

– Już przepraszałem za swój brak taktu.

– Nie przeszkadza mi twój brak taktu. Przeraża mnie to, że się tak bardzo mylisz. Mylisz się we wszystkich istotnych sprawach, mylisz się co do mnie i co do rzeczy, które kocham.

– Wstawanie o świcie, by nakarmić zwierzęta – odparował z ponurą ironią – zimno, zmęczenie, bieda… To są rzeczy, które kochasz?

– Oglądanie wschodu słońca w najpiękniejszym zakątku świata, moi czworonożni przyjaciele trącający mnie pyskiem na powitanie, ziemia rozkwitająca dzięki pracy mych rąk – to są rzeczy, które kocham. I nauczę moje dziecko, by również je kochało.

– O ile tu zostaniesz. Beze mnie nie masz na to wielkich szans.

– Z tobą najwyraźniej miałabym jeszcze mniejsze. Poradzę sobie, Mike. Już nie raz nad Everdene wisiały czarne chmury. Ale teraz ty jesteś głównym zagrożeniem. Właśnie dlatego wyjeżdżasz.

Z zakłopotaniem przeczesał dłonią włosy.

– Nie mogę pojąć twego sposobu myślenia.

– Wiem. I nigdy go nie pojmiesz. Dlatego proszę: odejdź, zanim wyrządzisz mi krzywdę nie do naprawienia.

– A nasze dziecko? – Mike wyraźnie pobladł. – Może ja też mógłbym go nauczyć paru rzeczy?

– Może ja nie chcę, by się ich od ciebie uczyło.

– Kirsty, jeśli teraz mnie wyrzucisz, nie wrócę już -ostrzegł.

Zdawało mu się, że drgnęła, zawahała się przez moment, ale nie był tego pewien. W jej oczach nie było natomiast śladu ustępliwości.

– Do widzenia, Mike. Twarz mu stężała.

– Dobrze – powiedział szorstko. – Skoro tego chcesz. – Otworzył drzwi samochodu i zamknął je z trzaskiem. -Do widzenia, Kirsty. – Uruchomił silnik i odjechał, nie oglądając się za siebie.

Загрузка...