Topniał śnieg i szybkim krokiem zbliżał się dzień odejścia Mike'a. Upłynęły już dwa tygodnie, od kiedy się pojawił, i nadal dopisywało im szczęście. Nie interesowała się nimi policja ani nikt inny.
Mike wyhodował już porządny zarost, który nawet pasował do jego kruczoczarnych włosów i uwydatniał błękit oczu. Gdy siedzieli razem wieczorami, Kirsty walczyła z sobą, by nie gapić się wciąż na niego, ale gdy tylko myślała, że on tego nie widzi, jej oczy same biegły w stronę Mike'a. Kontemplowanie jego zmysłowych ust, kształtnych dłoni, szczupłego ciała, które wzmacniało się z każdym dniem, dawało jej satysfakcję. Była to jednak gorzka satysfakcja.
Za jego sprawą odkryła namiętność, a teraz poznawała smak niespełnienia. Mike bowiem nigdy nie zachwiał się w swym postanowieniu, by traktować ją z szacunkiem, i nie dotykał jej, jeśli dało się tego uniknąć. Nie mógł jednak sprawić, by jego głos nie przyprawiał jej o dreszcze, by ciało Kirsty nie usychało z tęsknoty za nim.
Zastanawiała się, czy to, co czuje, to właśnie miłość. Zdawało jej się, że brakuje w tym uczuciu czegoś istotnego. Miłość związana była przecież z czułością. To właśnie ta czułość sprawiała, że głos Willa miękł, ilekroć mówił o zmarłej matce.
Czy ona i Mike byli wobec siebie czuli? Od początku czuła się z nim w szczególny sposób związana, to prawda. Nie była to wszakże wspólnota uczuć, a wspólnota cierpienia – oboje byli przecież wyrzutkami, ludźmi potępionymi przez społeczeństwo. Nie, zapewniała się, nie jestem w nim zakochana. To tylko ciało dało się w niezrozumiały sposób opętać. Gdy Mike wyjedzie, odzyskam utracony spokój. Im szybciej to się stanie, tym lepiej.
A jednak gdy tylko Mike zwracał się do niej po imieniu, choćby w najbłahszej sprawie, serce Kirsty zaczynało tłuc się w piersiach. Czy kiedykolwiek zdoła wyleczyć się z tego obłędu?
– Jadę do Ollershaw – oświadczyła mu pewnego ranka. – Dziś wychodzi miejscowa gazeta. Dowiemy się, co piszą o tobie. Uważam też, że powinieneś wyruszyć dziś wieczorem. W każdej chwili mogą znów zacząć się opady śniegu.
Ollershaw było malutką osadą, mającą nie więcej niż pięćdziesiąt gospodarstw. Był tam jeden kościół, jeden pub i jeden sklep, własność Fowlerów, sprzedający mydło i powidło i służący jednocześnie jako poczta. Do tego właśnie sklepu udała się Kirsty.
Z przykrością stwierdziła, że za ladą stoi Terry Fowler, krostowaty młodzieniec o obwisłych wargach, który zawsze próbował zająć Kirsty rozmową i jednocześnie wpatrywał się w nią lubieżnym wzrokiem.
– Zabiorę pocztę. – Kirsty wskazała palcem swoją przegródkę, gdzie dostrzegła jeden list. – Poproszę też o miejscową gazetę.
– Jeszcze nie ma – odparł.
– Jest czwartek. Powinna już przyjść.
– A tak. Przyszła. Ale jeszcześmy jej nie rozpakowali. Zrobimy to po południu.
– Nie będę specjalnie drugi raz przyjeżdżać – zaprotestowała Kirsty.
– Nie trzeba. Sam przywiozę ją pani do domu. Kirsty skurczyła się pod jego śliskim wzrokiem.
– Szkoda fatygi – rzuciła.
– Żadna fatyga. Musi czuć się tam pani samotna. – Wykrzywił usta w niby-uśmiechu. – Żadnego towarzystwa…
Kirsty przywykła już do tego typu aluzji, ale tym razem poczuła wyjątkowy niesmak. Sytuację rozładowało pojawienie się pani Fowler.
– Coś nie w porządku? – zapytała z lodowatą uprzejmością.
– Owszem, Terry mówił mi właśnie, że miejscowa gazeta nie jest jeszcze rozpakowana – wyjaśniła Kirsty. – Zaofiarował się, że przywiezie mi ją do domu.
Na rezultat nie trzeba było długo czekać.
– Przynieś ją w tej chwili! – warknęła na syna pani Fowler i stanęła między nimi.
W innych okolicznościach gorliwość matki broniącej czci zupełnie niepociągającego syna wydałaby się może zabawna, ale dziś jedynym marzeniem Kirsty był jak najszybszy powrót do domu. Zaczęła otwierać list, by czymś się zająć i nie podejmować rozmowy. Rozpoznała pieczęć firmową na kopercie i wiedziała już, co znajdzie w środku.
– Kiepską mamy ostatnio pogodę – zauważyła Fowlerowa.
– Okropną – przytaknęła Kirsty.
– Musi być pani ciężko samej.
– Dziękuję, jakoś sobie radzę.
– Jak długo jeszcze będzie się pani męczyć? Mój brat zaproponowałby rozsądną cenę.
– Już odrzuciłam jego ofertę.
– Ludzie zaczynają być ciekawi, jak długo można wytrzymać, mając wszystkich przeciw sobie. W końcu i tak sprzeda pani komuś tę farmę.
– Zapewne tak, pani Fowler – odparła Kirsty z błyskiem w oku – ale nie będzie to nikt z miejscowych, którzy mnie prześladowali. Mam ciekawsze propozycje. – Machnęła jej przed nosem kopertą.
– Colley i Syn? – przeczytała Fowlerowa. – A któż to taki?
– Inwestorzy budowlani. Chcą kupić Everdene i postawić tu hotel. Będzie wielka budowa. Niezły pomysł, co? – dodała Kirsty, widząc, jak jej rozmówczyni robi wielkie oczy.
– Nie zrobi nam pani tego. Przecież tu się pani urodziła i wychowała.
– Nie zrobię? A czemu? Ze względu na was? A czy ktoś kiedykolwiek zatroszczył się o mnie? Może pani powtórzyć wszystkim, że jeśli spotkają mnie jeszcze jakieś przykrości, następnego dnia sprzedam ziemię Colleyowi i będziecie sami układać się z nowym właścicielem. A ten nie ma dla Dartmoor sentymentów.
Kirsty rzecz jasna blefowała. Nie miała najmniejszego zamiaru sprzedawać Everdene. Ten blef mógł jednak kupić jej trochę spokoju.
– A jeśli pani syn jeszcze raz będzie robił z siebie Casanovę – ciągnęła – to proszę mu powiedzieć, że… – w tym momencie urwała, gdyż jej wzrok padł na wydrukowane dużymi literami nazwisko w gazecie krajowej. Wzięła ją ze stojaka i zaczęła czytać, pełna złych przeczuć.
– Proszę, to dla pani. – Terry wrócił z miejscową gazetą. Kirsty szybko wzięła ją od niego, zapłaciła za obie i pędem wypadła ze sklepu, wprawiając w zdumienie matkę i syna. Dobiegła do traktora, włączyła silnik i natychmiast popędziła do domu.
– Co się stało? – zapytał Mike, gdy tylko ją ujrzał.
– Jak się nazywał ten ekspert komputerowy, na którego pomoc liczyłeś?
– Con Dawlish. A o co chodzi?
– Czy to on?
Kirsty pokazała mu gazetę ze zdjęciem mężczyzny o łagodnej twarzy otoczonej gęstwą białych włosów. Siedział na wózku, który popychała kobieta w stroju pielęgniarki. Artykuł donosił: „Con Dawlish, geniusz komputerowy, którego szelmowskie postępki zachwycały opinię publiczną, a wprawiały w zakłopotanie stróżów prawa i porządku, przejdzie w Stanach Zjednoczonych poważną operację serca. Pogłoski mówią, że jej koszty pokrywa międzynarodowy finansista, wdzięczny Dawlishowi za wykrycie braków w systemie komputerowym."
– Nie! – krzyknął Mike, ciskając gazetę. – Tylko nie to!
– Mike, wiem, że to wygląda niedobrze, ale proszę…
– Niedobrze? Con był dla mnie ostania deską ratunku.
– Mike usiadł na sofie i zacisnął pięści w bezsilnej wściekłości. Wyglądał, jakby zupełnie opuściły go siły.
– Wróci, gdy mu się polepszy – przekonywała Kirsty.
– To tylko kwestia czasu.
– A ile czasu mi pozostało? – jęknął Mike. – Mogą upłynąć miesiące, zanim Con wyzdrowieje. A jeśli nie…
– Ukrył twarz w dłoniach.
Kirsty uklękła przy nim i objęła go ramionami. Nie wiedziała, co powiedzieć. Pogrążony był w rozpaczy, której głębi nie mogła dosięgnąć, choć z całego serca pragnęła mu pomóc. Teraz zrozumiała, że kochać kogoś, to odczuwać jego ból jako swój własny. To wiedzieć, że na świecie nie liczy się nic oprócz szczęścia tej drugiej osoby. Nie mogła wyznać mu własnych uczuć, więc szeptem powtarzała tylko jego imię i muskała policzkiem zmierzwione, czarne włosy Mike'a.
– Jestem skończony – powiedział. – Nie ma żadnej nadziei.
– Nieprawda – zaprzeczyła pośpiesznie. – Masz mnie, Mike. A dopóki masz mnie, masz i nadzieję.
– Nie mogę narażać cię na kolejne niebezpieczeństwa. Muszę odejść.
– Nie! – teraz ona krzyknęła. – To byłoby poddanie się, kapitulacja. Nie dopuszczę do tego. Znajdziemy jakiś sposób, nawet gdybyś miał tu się ukrywać całe miesiące. Nie dostaną cię, obiecuję.
Mike patrzył na nią jak na objawienie.
– Skąd ty bierzesz tyle odwagi, Kirsty? Myślałem, że nie brakuje mi jej, ale ty mnie zawstydzasz.
– Tu nie potrzeba odwagi, tylko zdrowego rozsądku
– powiedziała drwiąco. – Masz znakomitą kryjówkę, a im ostrzejsza zima, tym jesteś bezpieczniejszy. Zapewne spisali cię już na straty. Nie rozumiesz? Mamy same atuty po swojej stronie.
– Same atuty – uśmiechnął się słabo. – Tylko ty mogłaś powiedzieć coś takiego w obliczu klęski.
– Nie mów tak. Klęska – to od tej pory słowo zakazane. Klęska, porażka, przegrana, jestem skończony i tak dalej… Tego nie wolno nam mówić – postanowiła.
– Kirsty, mnie łatwo jest ryzykować. Nie mam nic do stracenia, ale ty…
– Ja też nie mam nic do stracenia – powiedziała zwyczajnie.
– To nieprawda i oboje o tym wiemy.
Gdyby tylko mogła mu powiedzieć, jak szczera była to prawda. Klęcząc przy nim i próbując wziąć na swe barki jego kłopoty, współodczuwając jego strach, ból, cierpienie, Kirsty odkryła wreszcie to, czego zawsze jej brakowało – zawsze, odkąd straciła Willa – miłość. Całkowite utożsamienie się z drugim człowiekiem, przekonanie, że jeśli jemu się uda, nic złego nie może się już przydarzyć – oto jest miłość. A także odkrycie, że dla niego zniosłaby każde cierpienie.
– Masz wiele do stracenia – ciągnął Mike – włącznie z utratą wolności, gdyby cię przyłapano na ukrywaniu zbiega. A jeśli pójdziesz do więzienia, stracisz także Everdene. Pomyśl, na co się decydujesz.
Jej wolność, jej ukochana farma – to było ważne kiedyś. Teraz liczył się tylko on.
– Pomyślałam o tym – powiedziała. – Nie mam już odwrotu.
– W takim razie mogę tylko powiedzieć „dziękuję".
Delikatnie ujął w dłonie jej twarz. Serce Kirsty załomotało w piersiach. Miała nadzieję, że dostrzeże miłość w jej błyszczących oczach, które mówią więcej niż wypowiedzieć mogą słowa. Radość narastała w niej, gdy pochylił się i dotknął ustami jej ust.
– Kirsty – powiedział miękko – chcę, żebyś wiedziała o czymś bardzo istotnym. Jeśli mamy mieszkać pod jednym dachem, nie może być między nami żadnych tajemnic czy niedomówień.
Bez słowa skinęła głową. Rozpierało ją szczęście, była nim odurzona. Już za chwilę będzie w jego ramionach, oddając się namiętności, odkrywając prawdziwą potęgę miłości.
– Chodzi o… – zaczął niepewnie. – Chcę, żebyś wiedziała, że nigdy nie nadużyję twej gościnności. Pocałowałem cię przed chwilą, bo nie widziałem innego sposobu, by wyrazić moją wdzięczność i podziw. Ale obiecuję, że to był ostatni raz. Będziemy bratem i siostrą, przysięgam, że więcej nie tknę cię palcem.
To było jak pchnięcie nożem. Brat i siostra. Takie było jego życzenie, które przenosił na nią. W oczach Mike'a było ciepło i dobroć, ale ani śladu uczuć, które przepełniały serce Kirsty.
– Chyba ufasz, że stać mnie na to? – zapytał trwożliwie. – Powiedz, że tak, bo inaczej nie zostanę.
– Tak, Mike, ufam ci. Brat i siostra, tak będzie najlepiej. – Powstała z miejsca, poruszając się jak automat. Jej miłość ledwo się narodziła i już została odrzucona…
Pośpiesznie wyszła z pokoju. Potrzebowała samotności.
Nazajutrz Mike zaskoczył Kirsty, wstając wcześniej od niej.
– Herbata – powiedział, podsuwając jej kubek. Przyjęła go chętnie, ale zdziwiła się.
– O tej porze i już na nogach? Dopiero szósta.
– Jeśli ty możesz wstawać o tej nieludzkiej godzinie, to i ja mogę. Jeśli mam zostać, muszę ci się na coś przydać.
– Ależ przydajesz mi się!
– Mam na myśli coś więcej niż sprzątanie i gotowanie. Chodzi mi o… – Mike zawstydził się swojej niewiedzy o pracy na farmie – chodzi o świnie… i o kury… No wiesz… – urwał w połowie zdania, bo Kirsty zachichotała nad kubkiem z herbatą. – Dobrze, śmiej się, ale trzymasz sporo zwierząt w pobliżu domu. Mógłbym je karmić.
– I sprzątać po nich? – zapytała niewinnie.
– Co tylko trzeba – stwierdził stanowczo. – Na górze znalazłem kurtkę z kapturem. Jeśli założę ją i będę trzymał się terenu podwórka, nie widzę w tym nic groźnego.
– No dobrze – zgodziła się z wahaniem. – Ale to będzie cięższe niż myślisz.
– Nie boję się pracy fizycznej.
– Myślałam, że jesteś biznesmenem.
– Od niedawna. Popatrz – pokazał jej dłonie – to są ręce murarza. Tak zaczynałem. Po prostu daj mi robotę i o nic się nie martw.
– Zgoda. Zaczekaj, przebiorę się. – Po chwili zaprowadziła Mike'a do pomieszczenia gospodarskiego. – Widzisz? Takie są obyczaje w Dartmoor: ludzie i zwierzęta pod jednym dachem, przedzieleni tylko ścianą. Ja jednak już nie trzymam tu zwierząt, tylko paszę dla nich. Kiedyś wychodziły stąd drzwi na resztę domu, ale mój dziadek zamurował je i teraz trzeba chodzić naokoło.
Mike pomógł jej załadować porcję paszy na taczki i zaprowadził je pod chlew. Nie mógł powstrzymać się od pociągnięcia nosem, gdy weszli do środka, na co Kirsty natychmiast zareagowała.
– Wyzbądź się uprzedzeń na temat świń. Tak naprawdę to bardzo czyste zwierzęta. W lecie kąpią się w błocie jedynie z powodu upału. Ty przecież też bierzesz prysznic.
– Skoro tak mówisz… Kirsty zaśmiała się.
– To jest Etta, to Cora, a to Hanna.
– Nadajesz im imiona?
– A ty nie masz imienia?
– No, ja to co innego.
– Wcale nie. One różnią się między sobą tak samo jak ludzie. Hanna jest łakoma, Cora – opiekuńcza, jej młode są dwa razy większe od pozostałych, zaś Etta jest strasznym pieszczochem. Prawda, skarbie? – Jak na zawołanie jedna ze świń podbiegła i podetknęła łeb do pogłaskania. -Uwielbia to. Ale nie martw się – zapewniła go – nie musisz tego robić. Po prostu dawaj jej jeść.
Kirsty głaskała potężne zwierzę jak małego pieska. Robiła to zupełnie odruchowo, ze szczerym oddaniem. Uświadomił sobie, że odkrył właśnie inną twarz Kirsty. Ma ich chyba z tuzin, pomyślał.
– Jeśli tak czule je traktujesz, jak możesz jeść ich mięso, albo sprzedawać je?
– Nie robię tego. Sprzedaję jedynie warchlaki, dwa razy do roku.
– W takim razie dlaczego nie zapewnisz im lepszego pomieszczenia? – Mike zlustrował chlew okiem budowniczego.
– To zbudowano w pośpiechu. Nigdy nie zostało ukończone.
– To dzieło twego męża?
– Nie, to robota… – urwała gwałtownie. – Tak, masz rację. Trzeba przebudować chlew, zanim wezwę właściciela reproduktora.
– Poznaję zupełnie nowy język – westchnął Mike. -Tak naprawdę rozumiem tylko słowo „budować". No dobra, zaczynam od dzisiaj.
– Co zaczynasz? – Spojrzała na niego z niepokojem.
– Jestem przecież budowniczym. Chyba zdołam sklecić chlew.
Wkrótce potem Mike wykreślił kilka szkiców. Widząc ich poważny, fachowy wygląd, Kirsty uśmiechnęła się z rezerwą.
– O co chodzi? Gdy budowałem domy, zawsze zaczynałem od porządnego planu – tłumaczył Mike. – Czy Etta, Cora i Hanna nie zasługują na to samo?
– Jasne, że zasługują – zgodziła się od razu.
Mike z zapałem zabrał się do roboty i niebawem świnie miały wyśmienite warunki mieszkaniowe. Praca fizyczna dostarczyła mu wiele zadowolenia, tym bardziej że robił coś dla Kirsty.
Zastanawiał się nad słowami, które wymknęły jej się z ust. Miał nadzieję, że kiedyś odsłoni się jeszcze przed nim i da się lepiej poznać. Jej magiczna zmysłowość, piękno, stanowczo skrywane przed męskim wzrokiem, i opór, jaki stawiała nieprzyjaznemu otoczeniu – wszystkie te cechy czyniły z Kirsty intrygującą kobietę. Mimo demonstrowanej siły i samodzielności budziła w nim silne uczucia opiekuńcze. Bał się, że odprawi go z kwitkiem, więc nie zdradzał się z nimi, tylko bez słowa wykonywał wszystko, o co go poprosiła. Wkrótce w całym gospodarstwie nie było ściany, która wymagałaby naprawy, nie domykającej się bramy czy okna. Kirsty trzymała jednak język na wodzy i Mike stracił nadzieję, że kiedykolwiek zyska dostęp do jej prywatności.
Minęło lato i zaczęła się jesień. Pogoda znów się pogorszyła. Kirsty wciąż bez znużenia pracowała na dworze, a on psioczył, że nie może jej ulżyć w najcięższych zajęciach. Powoli nadchodziło Boże Narodzenie. Dni były teraz tak krótkie, że ściemniało się już o czwartej. Mike przysłonił dolne okna kocami i pracował przy świetle lampki. W ten sposób mógł podać Kirsty gorącą kolację natychmiast po jej powrocie.
W Wigilię uprzedziła go, że wróci później niż zwykle.
– Muszę coś zanieść konikom, a po drodze wstąpię jeszcze do kościoła.
– Nie idź – powiedział z troską. – Złość bierze mnie na myśl, że sąsiedzi mogą ci znów dokuczyć.
– Nie martw się – odparła z uśmiechem. – To święto ludzi dobrej woli.
Gdy tylko wyszła, przystąpił do pracy nad niespodzianką, którą planował od kilku dni. Wieczorem niecierpliwie wyczekiwał, aż usłyszy terkotanie traktora. Gdy wreszcie stanęła w progu, powitał ją słowami:
– Wszystko w porządku?
– Tak. Nikt mnie nie zaczepiał – odparła pogodnie, a on od razu zorientował się, że siedziała sama w ławce, ignorowana przez sąsiadów. Budziło to w nim wściekłość, ale Kirsty wyglądała na spokojną i pogodzoną ze światem, więc nie wygłosił żadnego komentarza.
– Wejdź do środka – zaprosił ją do ciepłej izby. Weszła do kuchni i zamarła z wrażenia. Po dłuższej chwili milczenia, Mike zaczął się niepokoić.
– Podoba ci się? Znalazłem dekoracje na dnie szafy. Nigdy o nich nie wspominałaś, więc nie byłem pewien…
– Nie były używane od śmierci mego ojca – odparła, patrząc z podziwem na papierowe łańcuchy zwieszające się z sufitu. – Ten zrobiłam, gdy byłam małą dziewczynką. Myślałam, że całkiem się rozleciał.
– Tak, ale posklejałem go. – Patrzył z czułością na Kirsty, która chodziła po kuchni i delikatnie dotykała ozdób. W jej twarzy było tyle dziecięcego zachwytu, że aż poczuł ukłucie w sercu.
– To świecidełko zrobił mój dziadek – pokazała palcem na sufit. – Miałam wtedy pięć lat i myślałam, że to jakieś czary. Podniósł mnie do góry, bym mogła mu się przyjrzeć. Wspaniałe mieliśmy wówczas święta… – głos uwiązł jej w gardle.
– Musisz się ogrzać – powiedział, rozcierając jej ręce.
Kirsty pozwoliła sobie usługiwać, rozbrojona jego troskliwością i atmosferą, jaką stworzył. Jakże inne jest to Boże Narodzenie od poprzedniego, pierwszego, które spędziła samotna i odrzucona. Przemknęło jej przez myśl, że dobrze byłoby, gdyby Mike musiał ukrywać się u niej już zawsze, ale natychmiast zganiła się za swój egoizm.
Gdy siedzieli przy piecu, z Tarnem zwiniętym w kłębek u stóp Kirsty, Mike zapytał od niechcenia:
– Czy nigdy nie rozwieszałaś świątecznych dekoracji za życia męża?
– On uważał to za stratę czasu – odparła Kirsty. – Święta to było dla niego przede wszystkim spotkanie z kumplami w pubie. Kiedyś, gdy byliśmy już małżeństwem od czterech lat, przypomniałam mu, że Boże Narodzenie to święto rodzinne. „Dobrze, gdzie wobec tego jest nasza rodzina?" – odparł. Chciał mieć dzieci i mnie obarczał winą za brak potomstwa. Może miał rację.
– A kto powiedział, że to ty byłaś bezpłodna? – zapytał z oburzeniem.
– Bezpłodność to nie tylko kwestia fizjologii, Mike. Dla niego nie było miejsca w moim sercu i on wiedział o tym. – Powiedziała więcej niż zamierzała. Ciepło bijące z pieca i radość z tego, że ktoś się nią opiekuje, osłabiły jej czujność i samokontrolę. Jak we śnie mówiła dalej: – Starałam się być dobrą żoną, ale nie wychodziło mi to. Nigdy nie wiedziałam, czego ode mnie oczekuje, więc jak miałam mu to dać?
Patrząc na jej łagodnie oświetloną postać, na miękkie, delikatnie zarysowane usta, na twarz pogrążoną w zadumie, Mike domyślał się, czego mógł oczekiwać Jack. Sam tego teraz chciał. Gra toczyła się o wzbudzenie namiętności w tej kobiecie, a pragnienie zwycięstwa prowadziło do obłędu. Czy Jack Trennon popadł w obłęd? Czy był w stanie zabić kogoś dla niej?
– A co się stało wtedy, Kirsty? Skąd ta tragedia? – zapytał łagodnie, a ona zwróciła ku niemu swe wilgotne oczy.
– Czy to takie ważne? Więc dobrze, powiem ci. Trafił tu do nas kiedyś Peter Mullery. Student, poeta. Jego też nie rozumiałam. Plótł jakieś liryczne bzdury, ale myślałam, że robi sobie żarty. Nie przypuszczałam, że… – przerwała, wpatrując się w ogień.
– A potem? – Mike wstrzymał oddech.
– Jack wszystko zrozumiał opacznie. Powiedziałam mu, że nic się nie stało, że Peter nic mnie nie obchodzi, ale on mi nie wierzył. W pubie doszło do bójki i Jack poszedł w ślad za nim na wrzosowiska. Nie wrócił do domu na noc, a nazajutrz znaleziono Petera martwego. Jack przysięgał, że tego nie zrobił, ale nikt mu nie wierzył. Nikt prócz mnie i Caleba.
– Kto to taki?
– Kuzyn Jacka. Był dla mnie jak brat, nie wiem, jak poradziłabym sobie bez niego.
– Więc gdzie się podziewał przez cały ten czas?
– Prowadzi wędrowny tryb życia. Jack też taki był, ale kiedyś postanowił się ustatkować. Caleb nigdzie nie zagrzeje miejsca. Rozumiałam powody, dla których odszedł, ale co z tego, skoro później nie miałam się do kogo odezwać. Doszłam wreszcie do wniosku, że w jakimś sensie sama jestem winna. Nie, nie jestem żadną czarownicą, ale gdyby nie ja, nie doszłoby do bójki Jacka z Peterem…
– Przecież uważasz, że Jack go nie zabił…
– Tak uważam, a przynajmniej… – urwała w pół zdania. – Wtedy tak nie myślałam – wydusiła z siebie straszną myśl. – Ktoś jednak musiał to zrobić, a Jack miał gwałtowne usposobienie. Nie wierzę w to, by zaplanował zabójstwo Petera, ale jeśli się bili, mógł to zrobić niechcący… Boże, skąd mam mieć pewność? – Ukryła twarz w dłoniach. -Gdyby tylko mi ufał – wyszeptała po chwili. – Nigdy nie spojrzałam na innego mężczyznę i Jack o tym wiedział. Powinien był mi ufać.
– Bywają ludzie z natury nieufni – Mike westchnął ciężko – podejrzliwi wobec wszystkiego.
– A może to ja jestem zbyt ufna – zauważyła z melancholijnym uśmiechem. – Zaufałam ci w sytuacji, w której rozsądna kobieta by tego nie zrobiła.
– Na moje szczęście nie jesteś rozsądną kobietą.
– Nie jestem. I może dlatego zdarzyło mi się to wszystko. – Pokręciła głową. – Widzisz, tu nie chodzi tylko o Jacka. Także o sąsiadów, ludzi, których miałam za przyjaciół. Wszyscy zwrócili się przeciw mnie. Dlaczego?
Ostatnie słowa wymówiła tonem porzuconego dziecka i Mike poczuł, jak kroi mu się serce. Nie mógł powiedzieć tej nieszczęśliwej kobiecie, że ma ona w sobie coś takiego, co wzbudza lęk i nieufność w jednych, a pożądanie i namiętność w innych. Nie był to temat, który powinno się poruszyć tego wieczora; nie teraz, gdy Kirsty otworzyła przed nim swe serce.
Gdy rozmyślał nad tym, dobiegło go błogie westchnięcie. Spojrzał prędko na Kirsty i uśmiechnął się, widząc, że rozwiązała wszystkie problemy, swoje i jego, po prostu zasypiając.
Postawił ją na nogi, objął ramieniem i zaprowadził w półśnie na górę. Przed drzwiami do jej pokoju pocałował Kirsty w policzek i powiedział „dobranoc". Popchnął ją lekko do środka, a sam poszedł do siebie.
Nie zaciągnął na noc zasłon i obudziło go światło księżyca padające na twarz. Wyjrzał przez okno i zadrżał na widok mroźnej pustyni, w której mógł zostać na zawsze. Gdyby nie ona…
Sięgnął do szafy i wyjął prezent, który zrobił dla niej poprzedniego dnia. Było to pudełko na przybory do szycia wykonane z drewnianych odpadków, wyheblowanych i pięknie wygładzonych. Powstało w tajemnicy przed Kirsty, w czasie gdy była na farmie.
Wyszedł z pokoju, po cichu przemknął się korytarzem i przystanął przed jej drzwiami, nasłuchując w skupieniu. Chciał tylko zostawić prezent i odejść, ze środka dobiegły go jednak urywane, stłumione krzyki, zawahał się więc i zaniepokoił. Jeśli męczy ją zły sen, powinien uszanować jej prywatność i odejść, ale wiedział też, że nie może zostawiać jej samej w strapieniu. W końcu zdecydował się. Otworzył drzwi do sypialni.
Kirsty leżała na wznak, z zamkniętymi oczami. Dźwięki, które wyrywały się z jej gardła, były niepodobne do niczego, co dotąd słyszał. Budziły skojarzenie z lamentem złapanego w pułapkę małego zwierzątka. Położył pudełko na nocnym stoliku, usiadł na łóżku i wziął ją za ramiona.
– Kirsty – mówił, łagodnie nią potrząsając. – Kirsty…
Jego dotyk albo jego głos uspokoiły ją, bo przestała krzyczeć i leżała nieruchomo; nie obudziła się jednak. W świetle księżyca dostrzegł na policzku błyszczącą plamę wilgoci. Przeklinał się za to, że wskrzesił jej nocne koszmary.
Nagle gwałtownie przewróciła się na bok i piżama, za duża na jej szczupłą sylwetkę, zsunęła się, odsłaniając cudownie białe ramię. Mike poprawił piżamę, by uchronić Kirsty od zimna. Muskając palcami jej skórę, poczuł, że jest gładka jak jedwab. W jednej chwili obudziło się w nim tak silne pożądanie, że musiał hamować się z całych sił, by nie ściągnąć z niej ubrania i nie zacząć całować.
Nie, powtarzał sobie najwyższym wysiłkiem woli, nie wolno mu ulec pokusie, nie może skorzystać z jej bezbronności, musi natychmiast odejść. Brakowało mu jednak energii, by zamienić to w czyn. Wszystkie siły poświęcił więc na to, by siedzieć w miejscu i zachować panowanie nad sobą.
Udało mu się to tylko połowicznie. Panował nad swymi rękami, ale nie nad myślami, w których obnażał ją całą i napawał się pięknem nawiedzającej go w snach postaci. Nie panował też nad bólem w lędźwiach, które wołały o to, by ją posiąść. Rozum mógł upajać się swym honorem i szlachetnością, ale jego męskość nie chciała o tym słyszeć. Rzeczywiste było tylko gwałtowne pragnienie spełnienia, do którego droga wiodła przez jej słodkie ciało.
Szala zwycięstwa długo przechylała się to na jedną, to na drugą stronę. Kirsty tymczasem, niczego nieświadoma, spała w jego ramionach. Znów musnął palcami jej skórę. Było to igranie z ogniem, wiedział o tym, ale nie mógł się powstrzymać. Jeszcze bardziej niebezpiecznie byłoby pochylić się nad nią, dotknąć jej ust…
W ostatniej chwili przypomniały mu się jej słowa: „Zaufałam ci w sytuacji, w której żadna rozsądna kobieta by tego nie zrobiła". Pomyślał, że teraz właśnie nadużywa tego zaufania i jeśli Kirsty się obudzi, poczuje się oszukana. Być może będzie to nawet o ten jeden raz za dużo.
Oblał go zimny pot, namiętność ustąpiła miejsca lękowi. Wypuścił Kirsty z rąk i wstał z łóżka. Wycofywał się powoli, tak by jej nie zbudzić. Gdy otwierał drzwi, poruszyła się przez sen i nakryła kołdrą po uszy. Nocne koszmary zniknęły bez śladu.
– Dobranoc, Kirsty – szepnął. – Wesołych Świąt.