Wraz z odjazdem Mike'a samotność dokuczała Kirsty bardziej niż kiedykolwiek. Mówiła sobie, że ból nie jest natury sercowej, że wynika z rozczarowania tym, jakim Mike okazał się człowiekiem. Nigdy nie bylibyśmy ze sobą szczęśliwi, powtarzała sobie, lepiej było od razu się rozstać. Ból jednak nie ustępował.
W ciągu paru następnych dni Kirsty miała wiele powodów, by żałować swych porywczych reakcji. Po tym, co powiedział Mike, stało się oczywiste, że bank sprzedał jej zobowiązania kredytowe miejscowemu farmerowi, który nastawał na to, by sprzedała Everdene i wykorzystywał jej zadłużenie jako środek nacisku. Kirsty nie wykryła powiązania między tymi faktami, natomiast Mike dostrzegł je od razu. Jego zmysł do interesów mógłby uratować Everdene, gdyby go nie wypędziła. Potem przypomniała sobie jednak, że Mike wcale nie chciał ratować farmy. Powiedział z pogardą, że obciążone długami Everdene „nie przedstawia większej wartości rynkowej". To ostudziło jej emocje.
Gdy po kilku dniach nadszedł list z banku, Kirsty przygotowała się na złe nowiny. W kopercie znalazła jednak potwierdzenie wpłaty na jej konto, która likwidowała dług, a nawet zostawiała tysiąc funtów nadwyżki. Nie było wzmianki o tym, kto przelał pieniądze. Kirsty nie miała jednak żadnych wątpliwości, kto to mógł zrobić.
Nie mogła sobie pozwolić na zwrot pieniędzy w patetycznym geście odmowy. Poza tym, była to w końcu zwykła transakcja. W końcu uratowała mu życie. Mike spłacił swe długi i teraz o niej zapomni. Kirsty zaczęła nawet pisać oficjalny list z podziękowaniem, podarła go jednak szybko. Zaczęła pisać następny, już w cieplejszym tonie, ale i ten podarła, rezygnując ostatecznie z dalszych prób. Teraz lepiej rozumiała Mike'a -nie istniały słowa, za pomocą których mogliby się porozumieć.
Po nietypowym dla siebie tygodniowym wahaniu Kirsty przełamała się jednak i napisała sztywny, zupełnie wyprany z uczuć list, a następnie wysłała go do banku z adnotacją, by został przekazany do banku Mike'a.
Ulga, jaką przyniosło jej załatwienie tej sprawy, nie trwała długo. Pewnego ranka ani Caleb, ani Jenna nie stawili się do pracy. Prywatne dochodzenie wykazało, że oboje opuścili okolicę poprzedniego wieczora. Kirsty od dawna wiedziała, że na Calebie nie zawsze można polegać, zdumiało ją jednak, że w krytycznej chwili porzucił ją bez słowa. Mogła się jedynie domyślać, że znów nabawił się jakichś kłopotów i musiał przeczekać w ukryciu, aż burza ucichnie. A może była to po prostu sprawka Jenny, która chciała pozbyć się rywalki.
Powróciło złe samopoczucie. Wciąż nowe zmartwienia wypełniały jej głowę, a wyczerpanie przychodziło coraz szybciej. Była przecież w ciąży. Czy miała jednak jakieś inne wyjście, jak tylko wziąć się w garść i nie poddawać kłopotom?
Pewnego wieczoru wróciła do domu, jak zwykle zmęczona po całym dniu pracy, i ku swemu zdumieniu zastała na podwórku błyszczącego rang rovera. Był całkiem nowy, wyglądał tak, jakby wczoraj zszedł z taśmy produkcyjnej. Taki samochód świetnie nadawał się do jazdy w terenie. Ktoś, kto nim przyjechał, musiał myśleć o pozostaniu tu na dłużej.
Nie chciał wracać, pomyślała Kirsty, a jednak wrócił. Dlaczego?
Przejechała dłonią po gładkiej karoserii. Gdy usłyszała za sobą ciche kroki, odwróciła się. Przed nią stał Mike, w dłoni trzymał list od niej.
– Jak śmiesz pisać do mnie w ten sposób? – zapytał.
– A co w tym złego? – odparła. – Czy byłam nieuprzejma?
– Do diabła z uprzejmością! Czy kiedykolwiek byliśmy wobec siebie uprzejmi?
– Dlaczego wróciłeś, Mike?
– Bo dostaję szału. Bo nie mogę trzymać się z dala od ciebie. Sam już nie wiem, dlaczego. – W jego głosie pojawiła się desperacja. – Kirsty, czy mogłabyś nie marnować więcej czasu i pocałować mnie? Mogłabyś? Powiedz, tak czy nie?
– Tak – odpowiedziała, wyciągając ku niemu ramiona. Pocałowali się i mocno przylgnęli do siebie, ale w ich uścisku było więcej ulgi niż namiętności. Tym razem Mike nie ciągnął Kirsty do łóżka. Pomógł jej zdjąć robocze ubranie i usadził przy piecu, w którym zdążył już napalić.
– Na rozmowę przyjdzie czas później – stwierdził. Kiwnęła głową, wyciągnęła nogi na ławie i pozwoliła mu zatroszczyć się o nią. Jak cudownie było wracać do domu, który nie jest pusty i zimny!
– Chyba nie powiesz, że przygotowałeś kolację? – zapytała, starając się wprowadzić lżejszy ton. – Tarn będzie uszczęśliwiony.
– Raczej rozczarowany, chyba że lubi hinduskie jedzenie na wynos.
– On wszystko lubi. Ale nigdy nie próbował kuchni hinduskiej. Ja zresztą też nie.
– Kupiłem po drodze. Przepadam za tym. To najlepsze smaki świata. Mam nadzieję, że tobie również przypadnie do gustu.
Wyjął butelkę wina, podał kurczaka z ryżem w sosie curry i przyglądał się jej twarzy, gdy jadła.
– Dobre – powiedziała, nie umiejąc ukryć zdziwienia.
– Czasami i mnie coś wychodzi – zauważył. Zapadła cisza. Kirsty domyśliła się, że Mike czuje się równie niezręcznie jak ona. Choć tyle ich łączyło, czuli się teraz ze sobą dziwnie obco. Widocznie ostatnia kłótnia sprawiła, że byli przesadnie ostrożni i uważali na każdym kroku, by nie zranić się niepotrzebnym słowem lub gestem.
– Dlaczego nie powiadomiłeś mnie, że przyjeżdżasz? – zapytała ostrożnie.
– Obawiałem się, że nie wpuścisz mnie.
– A jak się dostałeś do wewnątrz? Byłam pewna, że zamknęłam drzwi.
– Zamknęłaś, ale ja w więzieniu nauczyłem się otwierać zamki bez klucza. Rozgościłem się na tyle, żeby mieć pewność, że łatwo mnie nie wykurzysz. To znaczy… – zawahał się.
– Czy zrobiłeś coś takiego, co może mi się nie spodobać?
– Nic… właściwie prawie nic. Wiem, że nie używasz tego pokoju od tylu, a ponieważ potrzebuję biura na czas pobytu tutaj…
– …to wprowadziłeś się tam – dokończyła za niego. Zwróciła uwagę na wiele mówiące wyrażenie „na czas pobytu tutaj", ale to spostrzeżenie zachowała dla siebie. -W porządku. Rzeczywiście nie korzystałam z niego. Ale jak poradzi sobie bez ciebie twoja firma?
– Mam świetnego zastępcę, który upora się ze wszystkim, o ile będzie ze mną w stałym kontakcie. Twój telefon musi… – ugryzł się w język. – Chciałem powiedzieć, że byłoby dla mnie nieocenioną pomocą, gdyby…
Z uśmiechem przyjęła jego nieudolne wysiłki, by zachowywać się taktownie.
– Podłączę telefon – obiecała. – Znając twój tupet, dziwię się zresztą, że sam jeszcze tego nie załatwiłeś.
– Właściwie… jadąc tu, zadzwoniłem już do przedsiębiorstwa telekomunikacyjnego – powiedział, spoglądając na nią tak niepewnie, że wybuchnęła śmiechem. – Będą tu jutro – dokończył. – Nie mam już nic więcej do wyznania.
Usiedli przy ogniu.
– Jesteś na mnie zła? Potrząsnęła głową.
– Cieszę się, że cię widzę. Myślałam, że nigdy nie wrócisz. Tak powiedziałeś.
– Często mówię pochopnie rzeczy – westchnął ciężko
– których później żałuję. Dlaczego pozwoliłaś mi odjechać, skoro myślałaś, że mówię serio?
– Nie miałam wyjścia, Mike. Jestem jaka jestem, ty też, żadne z nas nie zmieni się nigdy, więc…
Pośpiesznie zakrył dłonią jej usta, zanim zdążyła wypowiedzieć złowieszcze słowa. Wcześniej skłamał, twierdząc, że pochopnie zapowiadał, iż wyjeżdża na zawsze. Naprawdę nie miał zamiaru tu wracać. Niech dusi się we własnym sosie, myślał o Kirsty, gdy opuszczał jej farmę. Najlepiej będzie trzymać się od niej z daleka.
Zrozumiał jednak, że nie potrafi żyć z dala od niej. Nawiedzała z uporem jego myśli, aż w końcu ugiął się i wrócił. Oczywiście, tłumaczył sobie, że wraca tylko na krótko, dopóki ona nie zmieni zdania. A jednak na razie to on ustąpił. Dla człowieka takiego jak Mike, który z dumą twierdził, że nikt z nim nigdy nie wygra – ani protestujący, ani wydziały planowania, ani kobiety – było to trudnym wyzwaniem.
Odsunął teraz tę myśl na bok, wolał skupić się na przyjemniejszych sprawach. Delikatnie dotknął dłonią jej brzucha.
– Wszystko w porządku?
– Tak, wszystko dobrze.
– Ale nie będziesz już więcej pracować?
– A co, ty będziesz karmił świnie? – zapytała z filuternym błyskiem w oku.
– Chciałabyś to zobaczyć, prawda?
– Świetny pomysł!
Po chwili wahania oboje wybuchnęli śmiechem.
– Przykro mi rozczarować cię, Kirsty, ale moim zdaniem od tego są świniopasy, tak jak od orania są oracze, od siania siewcy…
– Oranie i sianie ma się już ku końcowi.
– Dobrze, ja nie mam pojęcia o uprawie roli, ale zatrudnię ludzi, którzy się na tym znają.
– Sama się znam.
– Ale ty jesteś w ciąży – przypominał jej cierpliwie.
– Wiesz, że ciąża nie jest kalectwem, zwłaszcza dla ludzi wychowanych na wsi. Krowy się cielą, świnie mają prosięta, a kobiety dzieci. To normalne. W dniu, kiedy przyszłam na świat, moja matka jeździła traktorem.
– Przed czy po? – zapytał z ironią w głosie.
– Bardzo śmieszne. Wiesz przecież, o co mi chodzi.
Patrzyła na niego z taką figlarną wesołością, że zapragnął nagle ją ucałować. Pomyślał, że nie widział jej jeszcze w równie pogodnym nastroju. Gdyby tylko zdołał wyrwać ją stąd, gdyby przenieśli się do przyzwoitych warunków, skończyłyby się pewnie wszystkie problemy. Wtem przyszła mu do głowy myśl, która sprawiła, że poczuł ukłucie w sercu.
– Co się stało? – Kirsty zauważyła nagłą zmianę jego usposobienia.
– Nic – odparł pośpiesznie. – To znaczy… nagle pomyślałem o matce.
– Jakieś nieszczęście?
– Nie, żyje i ma się dobrze. Nic ważnego, po prostu to, co mówiłaś, przypomniało mi, że mama dorabiała praniem i według ojca jeszcze na chwilę przed porodem upierała się, że musi skończyć to, co zaczęła.
– Wypisz wymaluj ja.
– Nie, nie jesteście wcale podobne – odparł spokojnie.
– Mimo to z przyjemnością bym ją poznała.
– Może później. Na razie musimy podjąć ważne decyzje.
Kirsty była zaskoczona i trochę dotknięta tym, że Mike najwyraźniej nie chce umożliwić jej spotkania z rodziną. Cieszyła się z jego powrotu, ale nie mogła udawać, że wszystko jest w porządku. Wciąż rozumowali zupełnie inaczej, może tylko namiętność była w stanie ich połączyć.
– Jakież to ważne decyzje?
– Potrzebujesz rąk do pracy. Umówiłem się na jutro z dwójką robotników, przyjdą z tobą porozmawiać. Jeśli nie będziesz do nich przekonana, po prostu odeślij ich, a ja znajdę następnych. Decyzja należy do ciebie.
Kirsty podziękowała mu i powstrzymała się od wyrażenia swej opinii, że o tej porze roku nie warto zatrudniać nikogo, kto szuka pracy. Spotkała ją jednak przyjemna niespodzianka, gdy nazajutrz przed domem zobaczyła Freda i Franka, dwóch dobrze zbudowanych braci. Przyjechali konno z drugiego końca Dartmoor. Kiedyś utracili farmę, bo nie stać ich było na jej utrzymanie, byli więc jej, jak wszyscy pokrzywdzeni ludzie, w szczególny sposób bliscy.
Najważniejsze jednak, że nie mieli nic przeciwko temu, by pracować dla kobiety cieszącej się w okolicy jak najgorszą sławą. Dla nich liczyła się tylko ziemia i szansa pozostania w Dartmoor. Gdy Kirsty poruszyła temat zapłaty, powiadomili ją, że wszystko ustalili już z panem Stallardem. Kirsty podejrzewała, że Mike przepłacił im, ale nie robiła z tego problemu.
Fred i Frank od razu zabrali się do roboty. Pracowali solidnie i uczciwie i już pod koniec pierwszego dnia Kirsty wiedziała, że może oddać farmę w ich ręce, a sama pomyśleć o dziecku. Po tygodniu traktowała ich jak dobrych wujaszków, choć nadal nie mogła rozróżnić, który jest Frank, a który Fred.
Mike upierał się, że to on zapłaci za podłączenie telefonu. Kirsty przystała na to, pewna, że i tak na jej rachunek pójdzie sporo rozmów służbowych Mike'a.
– Od czasu do czasu będę musiał przejechać się do Londynu – wyjaśnił. – Pozostaniemy wtedy w kontakcie.
– Mike, nie rozumiem. Jak długo masz zamiar tu zostać?
Zrobił kwaśną minę.
– To nie zależy ode mnie. Czy jesteś gotowa wyjść za mnie za mąż i zamieszkać w moim domu? – Pokręciła przecząco głową. – A czy w ogóle jesteś gotowa wyjść za mnie za mąż?
– Nie wiem – odparła powoli. – Czy możemy odłożyć to na jakiś czas?
– Chyba musimy. Zobaczymy, jak się ułożą sprawy. Kirsty wiedziała, że nie jest to zbyt odpowiedzialne posunięcie, a tylko odwlekanie decyzji, którą i tak trzeba będzie kiedyś podjąć. W chwili obecnej była jednak tak zadowolona z życia, że wprost obawiała się podejmowania jakichkolwiek decyzji, bojąc się, że opuści ją szczęśliwy traf.
Po paru dniach Mike wyjechał do Londynu. Wkrótce powrócił z komputerem i faksem. Potrzeba było kolejnych linii telefonicznych, lecz na ich rychłe podłączenie Kirsty nie mogła liczyć. Mike niezwłocznie zadzwonił więc do jakiegoś wpływowego człowieka o imieniu Harry i linie podłączono nazajutrz.
– Jak ty to robisz, że wszyscy tak koło ciebie skaczą? f – zapytała Kirsty podczas popołudniowego spaceru, na który wybrali się razem z Tamem.
– To proste, jeśli znasz właściwych ludzi. – Mike wzruszył ramionami. – Ponadto posiadam sporo udziałów w telekomunikacji, to znaczy posiada je New World Properties.
– New World Properties – powtórzyła Kirsty.
– Ładnie brzmi, prawda? Szukałem nazwy, która pasowałaby do gigantycznej skali mych przedsięwzięć.
– A czym właściwie zajmuje się ta twoja firma? Tylko buduje?
– Tylko! – powtórzył zbulwersowany. – A czegóż byś chciała więcej? Stawianie nowych budynków to najbardziej twórcze zajęcie na świecie.
– To zależy od tego, jakie ma się poglądy na współczesną architekturę – zauważyła chłodno Kirsty. – Ja na przykład obeszłabym się bez większości jej osiągnięć.
– Ciekaw jestem, co konkretnie widziałaś.
– Razem z tatą byliśmy raz w Londynie – powiedziała. – Obojgu nam się nie podobało. Nie było czym oddychać, ludzie mieli spięte, nieprzyjazne twarze i unikali nawzajem swych spojrzeń. Czuliśmy się tam jak istoty z kosmosu. No i ten niesamowity hałas.
– Przywyka się do niego – zauważył Mike. – Potem cisza staje się tak samo nie do zniesienia. Tu w nocy obudziło mnie tłuczenie gałązki o okno. Właściwie dźwięk był bardzo cichy, ale doprowadzał mnie do szału. Musiałem wstać i odciąć tę gałązkę.
Wspięli się na wzgórze, które wznosiło się za domem. Wiosna zagościła już na dobre w przyrodzie, a jej subtelny urok sprawiał, że zapominało się o niedawnej, ponurej zimie. Kirsty nie odzywała się, mając nadzieję, że Mike'a też poruszy wszechobecne piękno. Z zadowoleniem stwierdziła, że rozgląda się uważnie wokół.
– Co o tym myślisz? – zapytała z uśmiechem i zatoczyła krąg ręką, pokazując na okolicę.
– Myślałem, jak wiele domów można by postawić na tym terenie – odpowiedział, a jej dobry nastrój zniknął bez śladu.
– Tylko że nigdy ci się to nie uda – zauważyła. – Dart-moor to park narodowy, jest pod ścisłą ochroną.
– Chcesz powiedzieć, że chroni się go przede mną? – zapytał ironicznie.
– Przed ludźmi takimi jak ty. Westchnął z niecierpliwością.
– No tak, inwestor budowlany równa się – potwór. Mam już dość traktowania mnie jakbym był skrzyżowaniem Drakuli z Atyllą. Wielu z nas robi masę wspaniałych rzeczy, ale o tym nigdy się nie mówi. Wystarczy jeden krzykacz, który uczepi się kurczowo jakiejś rozwalającej się szopy, i wszyscy zapominają o tym, ile miejsc pracy dają inwestycje budowlane. Bohaterem jest zawsze jakiś niezguła, nigdy przedsiębiorca.
– Świetnie – podchwyciła Kirsty. -I o to chodzi. Precz z postępem. Niech żyje każdy niezguła!
– Dziękuję – powiedział gorzko.
– A dlaczego to inwestor ma być bohaterem? Zbiera i tak kupę forsy.
– Zbiera o wiele, wiele mniej, gdy przez miesiące wstrzymuje się prace i trzeba płacić dziesiątkom prawników, by przepchnąć plany i ruszyć wreszcie z robotą. Wszystkie te zbędne protesty, skargi, procesy…
– A skąd wiadomo, że zbędne? Ludzie, którzy tracą domy przez takiego inwestora, też mają coś do powiedzenia.
– Zbędne, ponieważ i tak zawsze w końcu wygrywam – wyjaśnił Mike z bezwzględną szczerością. – A jeśli ja jestem tym inwestorem, to wszyscy ci ludzie i tak dostają inne domy, nowe, a przynajmniej o takim samym standardzie. Chyba więc niczego nie tracą, mam rację?
– Niczego oprócz przyjaciół i sąsiadów – powiedziała cicho Kirsty.
– Cóż, jak wiesz, przyjaciele i sąsiedzi to wątpliwe błogosławieństwo. Przepraszam – dodał pośpiesznie, obejmując jej ramiona – nie chciałem robić ci przykrości, ale przynajmniej ty nie powinnaś powodować się sentymentami w tej kwestii. Ja każdego dnia walczę z sentymentami.
– Nie ma na nie czasu, prawda?
– Nie za wiele. Wyrządzają wiele szkody, żaden z nich pożytek. Oczywiście, ludzkie uczucia liczą się, ale…
– Jedynie wtedy, gdy nie hamują marszu postępu? Mike nie podjął tej zaczepki.
– Właśnie tak – zgodził się.
– Przypuszczam, że masz swoje sposoby, by przekonać takiego niezgułę, że jego dom nie przedstawia aż tak dużej wartości, by odbierać ludziom pracę?
– Nie jego. Trzeba przekonać lokalne władze, żeby obłożyły nieruchomość nakazem przymusowego wykupu -stwierdził sucho, nie kontrolując emocji w głosie. – Każdy sprzeciw można złamać.
– Stosując wymyślne tortury, tak? Kropla drąży skałę?
– zauważyła gorzko Kirsty.
– O co ci chodzi? – Mike dostrzegł już, że jej ton nie jest obojętny.
Kirsty wyciągnęła z kieszeni list, który przyszedł rano. Nadawcą była agencja „Colley & Son". Ostatnią ofertę firmy odrzuciła stanowczo, ale ci nadal ją nękali, najwyraźniej licząc na to, że w końcu zmięknie.
– To są ludzie twego pokroju – powiedziała z odrazą.
– Nie dawali mi spokoju przez cały ubiegły rok. Latem Dartmoor roi się od turystów. Większość z nich czytała „Psa Baskerville'ów", chcą zobaczyć, gdzie to się „naprawdę działo". Wiem, bo dorabiam czasem, podając turystom herbatę w ogrodzie. W zeszłym roku obsługiwałam grupę mężczyzn, którzy zainteresowali się moim domem. „Co za wspaniałe miejsce na hotel" – zaczęli mówić i z miejsca zaproponowali, że go odkupią. A że w związku z ograniczeniami budowlanymi praktycznie jedynym sposobem otworzenia hotelu w Dartmoor jest zaadoptowanie istniejącego już budynku, to chcieli przekształcić oborę w restaurację, ustawiając w niej plastikowe krowy i mleczarki z wosku, by „oddać ducha starego Dartmoor", jak to ujął jeden z nich. Roześmiałam im się w twarz, ale od tamtej chwili nie dawali mi spokoju. Mike? – Dotknęła jego ręki, widząc, że zapatrzył się przed siebie. – Mike, słyszałeś…?
– Przepraszam, zamyśliłem się.
– Co cię tak zaskoczyło? Znasz tych ludzi? Mają londyński adres.
– Tak, słyszałem o nich. Nie martwiłbym się tą sprawą. Jeśli piszą do ciebie od roku i nie przechodzą do innych działań, to znaczy, że nie mają na nie pomysłu. Możesz się nie przejmować.
– A gdybyś ty był na ich miejscu, jak byś mnie stąd wykurzył?
Uśmiechnął się.
– No cóż, najpierw schowałbym gdzieś twoją strzelbę. Chodźmy do domu.
Nastała pełnia lata i wrzosowiska wypełniły się turystami. Na ogół byli to mili ludzie, których jedynym pragnieniem było odnaleźć w tym miejscu piękno i spokój, jakimi Kirsty cieszyła się na co dzień. Rozumiała to i starała się być tolerancyjna. Natłok turystów zakłócał jednak życie i coraz bardziej ją męczył, toteż niecierpliwie wyczekiwała końca sezonu.
W kolejnych miesiącach ciąży odzyskała równowagę. Nad przyszłością nadal unosił się znak zapytania, ale cieszyła się dzieckiem, które nosiła w sobie, i mężczyzną, którego mimo wszystko kochała. Inne problemy zdawały się bardzo odległe. Mike martwił się, że zostawia Kirsty samą podczas swych wypraw do Londynu, próbował więc znaleźć służącą, która zamieszkałaby z nią w domu. Niestety, trudno było o chętne kandydatki. Pewnego pamiętnego razu sprowadził nawet swą własną gospodynię. Od razu nabrała uprzedzeń do Tama i zrezygnowała po dwóch dniach, pomrukując „prymityw" i „za kogo oni mnie mają".
Pewnego dnia, kiedy Kirsty odpoczywała właśnie po lunchu, z podwórka dobiegł ją jakiś hałas. Wyjrzała przez okno i ujrzała samochód, który zatrzymał się z poślizgiem, a po chwili porządnie ubranego mężczyznę, który wysiadł i zaczął przechadzać się wokół, z niesmakiem lustrując teren. Jego towarzysz także opuścił samochód, ale został przy nim, najwyraźniej obawiając się zrobić krok dalej. W końcu ruszył się, ale zaraz przystanął i niespokojnie obejrzał podeszwę buta. Kirsty obserwowała całą scenę z niepokojem, ale i z rozbawieniem.
Rozbawienie znikło jednak bez śladu, gdy intruzi otworzyli drzwi do kurnika i wsadzili nosy do środka. Wizyta nie trwała długo, wygnało ich bowiem od razu wojownicze gdakanie.
– Czego tutaj szukacie? – zaczęła Kirsty, wychodząc im na spotkanie.
– Czy mówię z panią Trennon? – zapytał jeden z nich.
– To ja zadaję pytania. Co tu robicie?
– Mamy sprawę do pani Trennon, a nie jej pracowników – odparł zaczepnie. – Powiedz jej, że jesteśmy od Colleya.
Kirsty spochmurniała.
– Nie ma pani Trennon – powiedziała chłodno. – A nawet gdyby była i tak nie chciałaby was widzieć. Możecie sobie iść.
– Chyba jednak zaczekamy.
– Zobaczymy. – Zawróciła do domu. Mike, który wszedł właśnie do kuchni, zwabiony podejrzanymi odgłosami, z przerażeniem zauważył, że Kirsty sięga po strzelbę.
– Czy musisz na wszystko reagować w ten sam sposób? Są przecież inne metody.
– Nie na szkodniki – odparła twardo. – Mam tu dwóch ludzi od Colleya. Nosem mi już wychodzą dyskusje z nimi.
– Pozwól najpierw, że ja spróbuję się ich pozbyć. Jeśli nie dam rady, możesz do nich wygarnąć z dwururki. Zgoda?
– Zgoda. Ale nie nadużywaj mej cierpliwości.
– Wyświadcz mi przysługę i trzymaj się z tyłu.
Kirsty poszła na ustępstwo i została w domu. Nie słyszała nic, ale widziała, jak Mike podchodzi i rozmawia z mężczyznami. Zauważyła, że jest w nim coś takiego, co powoduje, że ludzie instynktownie okazują mu posłuszeństwo. Przybysze zachowali się właśnie tak – zamienili z nim jedynie parę słów, po czym wsiedli do samochodu i odjechali.
– Widzisz? – powiedział wesoło, gdy wrócił. – Zmarnowałabyś tylko naboje.
– Ale pomyśl, jaką bym miała satysfakcję – odparła z zadumą. – Mike, ci ludzie doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Nie rozumieją, że „nie" znaczy „nie".
– Nie będą cię już niepokoić. Masz na to moje słowo.
– Co takiego zrobiłeś?
– Po prostu przypomniałem im, że są małymi rybkami w morzu pełnym żarłocznych rekinów – odpowiedział po chwili wahania. – Przyjęli to do wiadomości. – Pocałował ją. – No, muszę już jechać. Wrócę, jak najszybciej się da.
Zawsze gdy wyjeżdżał, zastanawiała się, czy powróci. Leżała wtedy sama w łóżku i rozmyślała, czy nie powinna była przyjąć propozycji małżeństwa. Zaraz jednak usprawiedliwiała się przed sobą. Owszem, Mike okazywał jej sympatię, mówił, że chce ją poślubić, nigdy jednak oficjalnie się nie oświadczył. Poza tym Kirsty nie mogła pozbyć się przeczucia, że za jego propozycją kryje się instynkt posiadania, że Mike chce ich dziecka i robi jedynie to, co uważa za słuszne, by je zdobyć. Nie chciała, by ktoś żenił się z nią z litości, z wdzięczności czy z jakiegokolwiek innego niż miłość powodu. Klęska pierwszego małżeństwa była aż nadto poważnym ostrzeżeniem.
Mike pozostał w Londynie przez dwa tygodnie, dłużej niż zamierzał. Gdy w końcu zdołał uporządkować wszystkie sprawy, wsiadł do samochodu i jechał przez całą noc, by o świcie dotrzeć do Dartmoor. Ostatnie kilometry posuwał się wolno, uważając, by nie zasnąć za kierownicą. Zatrzymał się nawet gdzieś pośrodku wrzosowisk, gdy zobaczył połyskujący w słońcu strumyk, i schlapał sobie twarz zimną wodą dla orzeźwienia. Od razu poczuł się znacznie lepiej. Był wykończony po całym dniu ostrych kłótni z personelem kierowniczym i całonocnej jeździe i teraz uległ pokusie chwili wytchnienia.
Wracając do auta, zauważył, że nie jest sam. Jakiś mężczyzna opierał się o maskę i z posępną miną patrzył na zbliżającego się kierowcę. Towarzyszył mu chłopiec mający jakieś szesnaście lat. Wyglądał na młodszego brata tego pierwszego. Miał szlachetniejsze rysy, a jego twarz wyrażała gwałtowny bunt.
– Czy mogę w czymś pomóc? – zapytał Mike.
– Może tak, może nie – odparł butnie mężczyzna. -Chciałem ci się najpierw dobrze przyjrzeć.
– Nie sądzę, byśmy spotkali się przedtem.
– Ludzie mówią o tobie. Wszyscy wiemy, kim jesteś.
– Czego nie mogę powiedzieć o panu – powiedział twardo Mike. – Z kim mam przyjemność?
– Abe Mullery. – Wskazał skinieniem głowy chłopca. -A to mój brat, David. Mieliśmy jeszcze jednego, Petera, ale ona go zabiła.
– Jeśli chodzi o panią Trennon…
– Pani Trennon! – Abe splunął. – Dobre sobie. Tak naprawdę wcale nie była żoną Jacka Trennona. Sprowadziła na niego nieszczęście, tak jak i na mojego brata. Sprowadza nieszczęście na każdego, kto się jej nawinie.
– Ona jest zła – odezwał się po raz pierwszy mały David. – Jest czarownicą. Kiedyś palono czarownice…
– Jesteś za młody, by czuć do ludzi taką nienawiść – powiedział mu poważnie Mike.
– Wiem, co to sprawiedliwość. Nie jest sprawiedliwe, że jej uszło na sucho to, co zrobiła.
– Ona nic nie zrobiła.
– A skąd wiesz! – krzyczał chłopiec. – Oszukuje cię, tak jak oszukiwała Petera i Jacka, a teraz obaj nie żyją.
– Przepadał za Peterem – wyjaśnił Abe, wskazując na brata. – Zresztą wszyscy za nim przepadali i nie ma dla nas wystarczającej kary dla kobiety, która go zabiła. Przyszedłem więc ostrzec cię po dobroci, byś wyjechał stąd na zawsze i zostawił ją nam.
– Ja też chciałem cię ostrzec. Odsuń się od samochodu i zejdź mi z drogi – powiedział Mike spokojnym tonem, w którym pobrzmiewał jednak gniew.
– Ładny wozik – zauważył Abe, nie ruszając się z miejsca. – Byłoby szkoda, gdyby coś się z nim stało… albo z tobą.
– Mnie nic nie będzie – odparł twardo Mike. – Ale jeśli ty się nie odsuniesz, to naprawdę będziesz żałować…
– Ja będę żałować? – Abe roześmiał się. – Co mi zrobisz tymi wypieszczonymi rączkami? Gadać to może potrafisz, ale nie więcej. No, co mi zrobisz?
– To! – powiedział Mike i starannie wymierzył cios. W chwilę później Abe siedział na ziemi i wypluwał wybity ząb. – Widzisz? Nie kieruj się pozorami – poradził Mike. – Spędziłem wiele lat na budowach, rok w więzieniu był też niezłą szkołą. Nie próbuj mnie jeszcze kiedyś denerwować, bo nie starczy ci zębów. A ty, młodzieńcze – zwrócił się do Davida – nie słuchaj tych bzdur, które mówią. Żyj własnym życiem.
Z twardego, nieustępliwego spojrzenia Davida wywnioskował jednak, że jego rady nie trafiają do chłopca. David pomógł bratu podnieść się i powtórzył dobitnie:
– Kiedyś palono czarownice. Ale nie teraz.
Mike odwrócił się ze zgrozą, uruchomił silnik i odjechał. Jadąc do domu, rozważał groźby Abe'a, jego namowy, by zostawił Kirsty. Nie, to nie ma sensu. Prędzej czy później ta dziewczyna musi zmądrzeć i zamieszkać z nim w Londynie. To tylko kwestia czasu.
Poprawił mu się humor. Poczuł się, jakby coś zostało postanowione, jakby nabrał praw do Kirsty przez sam fakt obrony jej przed zarzutami.
Dostrzegłszy go z oddali, Kirsty czekała już na podwórku. Po pierwszym uścisku wykrzyknęła:
– Masz porwaną koszulę! Co się z tobą działo?
Spojrzał na miejsce, gdzie naderwał się rękaw.
– Cóż… Ta koszula nie została uszyta po to, by się w niej bić – stwierdził żartobliwie.
– Bić się?
W swej euforii nie zwrócił uwagi na jej niepokój.
– Właściwie to była tylko mała utarczka. Uderzyłem go, ale mam nadzieję, że następnym razem zastanowi się, zanim zacznie mnie zaczepiać.
– Mike, kto to był?
– Abe Mullery. Razem z małym Davidem, który wygadywał, że jesteś czarownicą i takie tam bzdury… Abe'owi nie podobało się, że tu przyjeżdżam, by być z tobą. i cię chronić, więc dałem mu nauczkę. – Objął Kirsty ramieniem. – Jesteś teraz moja, kobieto – naśladował głos nieokrzesanego prostaka. – To stare prawo. Mężczyzna; który walczy o kobietę i który wygra, ma do niej prawo. – Pocałował ją śpiesznie. – Wiesz co? Oni mają jednak rację. Naprawdę jesteś czarownicą. Rzuciłaś na mnie taki urok, że gotów jestem na wszystko, byle cię mieć.
Wzmocnił uścisk, chcąc pocałować ją namiętniej, ale ona nagle zesztywniała w jego objęciach. Cofnął się, spojrzał na nią i ze zdumieniem zauważył, że Kirsty ma w oczach lęk. Przeklął swój brak taktu, ale było już za późno.
– Jak to, gotów na wszystko? – szepnęła.
– Kirsty, przepraszam, ja żartowałem. Nie miałem zamiaru… do diabła, właściwie sam nie wiem, jakie miałem zamiary.
– Ale podobało ci się to, że się o mnie biłeś.
– Zawsze lubiłem się bić. – Podszedł do niej i znów ją objął.
– Nie, Mike, pozwól mi odejść – powiedziała, zaczynając szarpać się w jego ramionach.
– Wolałbym, żebyś została. Nie możemy pocałować się i pogodzić?
– Nie musimy się godzić. O nic się nie pokłóciliśmy. Ja po prostu… chcę być przez chwilę sama.
– Żeby rozpamiętywać moje niezręczne słowa i swoją nieszczęsną przeszłość? Zrozum wreszcie… Ich śmierci nie mają nic wspólnego z tobą.
– Nic o tym nie wiesz. Ani ja. I nigdy się nie dowiem. Nigdy do końca nie dowiem się, czego jestem winna.
– Nie jesteś niczego winna. To nie grzech, że jesteś piękna i że budzisz pożądanie. To dar, kochanie…
– Nie – krzyknęła – to przekleństwo, które będę nosić przez całe życie. Mike, proszę, daj mi odejść.
– Kirsty…
– Proszę!
Zdumiony jej krzykiem, opuścił ręce i szybko się cofnął.
– Przepraszam.
– Ja też przepraszam. Chyba samym swoim istnieniem wyrządzam innym krzywdę. Mike, dlaczego nie uciekniesz ode mnie, póki jesteś jeszcze bezpieczny? – Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i pobiegła na górę.
– Dobry Boże -jęknął Mike i opuścił bezradnie ręce.