Następnego dnia Kirsty poszła do miejsca na wrzosowisku, gdzie koczowali Cyganie, ale już ich tam nie było. Musieli odejść o brzasku, ponieważ nie zostawili po sobie śladu. Wróciła do domu, czując chwilową ulgę. Przez moment rozważała, czy powiedzieć Mabel, żeby już nigdy nie wpuszczała Caleba do domu, ale ostatecznie zdecydowała się tego nie robić. Mimo wszystko Mabel była plotkarą, a Kirsty nie chciała, by rozpowiadano o tym, co zaszło między nimi. Caleb odszedł i niech tak pozostanie.
Zbliżało się Boże Narodzenie, a ona wracała myślą do dwóch poprzednich, zastanawiając się, jakie niespodzianki przyniesie to nadchodzące. Miała dziecko, swego mężczyznę i wszystko układało się niemal doskonale.
A jednak było coś, co stało na drodze do pełni szczęścia. Gdy któregoś dnia robiła zakupy, przypomniało jej o tym spotkanie z panią Mullery. Matka Petera spojrzała na nią bez dawnej nienawiści, raczej z melancholijnym znużeniem.
– Słyszałam, że masz dziecko – powiedziała.
– Tak, chłopczyka – odparła żywo Kirsty z nadzieją na ugodę.
Lecz pani Mullery tylko przyjrzała się jej przez dłuższą chwilę i powiedziała cicho:
– Teraz już wiesz… Teraz wiesz.
Nie mówiąc nic więcej, zostawiła bladą Kirsty przed sklepem i odeszła. Słowa te wniknęły głęboko w jej serce. To prawda. Rozumiała i czuła teraz więcej niż kiedyś. Za sprawą dziecka odkryła taką miłość, jakiej jeszcze nie znała. Jakakolwiek myśl, że coś mogłoby się stać Robowi, przeszywała ją bólem nie do zniesienia. A co czuła tamta matka, widząc swego martwego syna ostatni raz nad grobem?
Dotarła do domu i wyjęła Roba z łóżeczka. Zasypała dziecko pocałunkami, zanosząc gorące modlitwy o jego zdrowie i bezpieczeństwo. Instynkt podpowiadał jej, że musi się modlić, że tamta sprawa nie jest jeszcze zakończona i że prędzej czy później powróci. Opanował ją przemożny strach. Bała się, że cykl nieszczęść dopełni się i że teraz krzywda spotka jej syna.
Przygotowania do świąt ograniczyła do upieczenia ciasta według starego przepisu, którego nauczyła się jeszcze od babki. Zabierało to sporo czasu i wymagało długiego ucierania, lecz Kirsty umiała być cierpliwa. Ucierała ciasto, orzechy, owoce i mówiła do dziecka, leżącego w swoim łóżeczku w kuchni i obserwującego ją szeroko otwartymi oczami.
– Twoje pierwsze święta, synku, to ważne wydarzenie. Twoja pierwsza choinka, pierwsze prezenty… Niestety, nie spróbujesz ani tego ciasta, ani indyka. Byłyby dla ciebie za ciężkie, ale może za rok dostaniesz jakiś kąsek…
Ustała na chwilę w swojej pracy i pochyliwszy się nad nim, uśmiechnęła się, a on odpowiedział tym samym. Rozbawiona połaskotała go w brzuszek i po chwili śmiali się już oboje.
Nagle wyczuła w kuchni jeszcze czyjąś obecność. Podniosła wzrok i ujrzała w drzwiach młodą kobietę, która obserwowała ją zapewne od jakiegoś czasu. Kirsty uniosła się, lęk ogarnął jej serce, znała bowiem tę czarującą twarz, tę smukłą sylwetkę i fryzurę, która sprawiała, że kobieta ta wyglądała tak, jakby właśnie zeszła z okładki żurnala. Tak naprawdę zstąpiła jednak nie z żurnala, lecz z fotografii, którą miał przy sobie Mike. To jej imię wypowiedział przez sen.
Przyszła więc po niego. W głębi duszy Kirsty zawsze przeczuwała nieuchronność tego spotkania. I może właśnie dlatego odmawiała ślubu, bojąc się pewnego, jak jej się zdawało, rozstania.
Istota uśmiechnęła się do niej słabo.
– Przepraszam, że weszłam bez pukania. Nazywam się Lois Denver – głos miała zachrypnięty i drżący. Kirsty zauważyła, że ubrana jest nie w elegancki kostium, lecz w wytarte dżinsy i sweter.
– Myślałam, że nazywa się pani Severham. Lois uśmiechnęła się.
– Kiedyś rzeczywiście tak się nazywałam. Czy pozwoli pani, że usiądę?
– Ach tak, proszę – Kirsty przypomniała sobie o dobrych manierach. – Ja jestem Kirsty Trennon – powiedziała, podsuwając jej krzesło i biorąc od niej płaszcz.
Lois spojrzała na nią błyszczącymi oczami.
– Wiem o tobie wszystko, wybawicielko Mike'a – powiedziała łagodnie. – Jestem bardzo szczęśliwa, że wreszcie cię poznałam i że mogę ci podziękować w imieniu jego przyjaciół. Przysięgam ci, w naszym gronie uchodzisz za bohaterkę.
Kirsty odwróciła się szybko, żeby powiesić płaszcz. Starała się ukryć niesmak i zażenowanie, jakie czuła, patrząc na kobietę, która najpierw zapomniała o Mike'u, a kiedy było jej to na rękę, nagle sobie o nim przypomniała.
– Nie musi pani dziękować. To, że sprawiedliwości stało się zadość, jak napisali w gazetach, to zasługa samego Mike'a – rzekła, uspokoiwszy się nieco.
– Nie wątpię – prychnęła Lois. – Mike jest człowiekiem, który ma silne poczucie obowiązku. Musiał tę sprawę doprowadzić do końca. To poczucie obowiązku jest chyba jednak czasem u niego zbyt silne. Daje się wtedy… ponieść.
– Czy człowiek może mieć zbyt silne poczucie obowiązku? – spytała chłodno Kirsty.
– Możliwe, że nie, ale sytuacja staje się niezręczna, jeśli ludzie zaczynają… no, powiedzmy – za dużo od siebie wymagać.
– Myślę, że nie powinna się pani tym przejmować – odparła Kirsty. – Wydaje mi się, że Mike daje dość jasno do zrozumienia, o co mu chodzi. Osobiście nie miałam żadnych problemów ze zrozumieniem go.
Lois uśmiechnęła się jak ugłaskana kotka.
– To dobrze. W takim razie wszystko jest w porządku. – Rozejrzała się. – Nie masz pojęcia, jak bardzo pragnęłam zobaczyć twój dom. Jest dokładnie taki, jak opisywał mi Mike. I to twoje śliczne dzieciątko. – Pochyliła się nad łóżeczkiem, gaworząc do Roba, a on bacznie się jej przyglądał bez drgnięcia powiek. – Jaki słodki chłopiec. Teraz wiem, czemu Mike nie mógł się od niego oderwać.
Kirsty zachowała zewnętrzny spokój, ale zdenerwowało ją to, że Mike, jak widać, rozmawiał z tą kobietą o niej, a nawet o dziecku. Właściwie nie było powodu, dla którego miałby tego nie robić, lecz Kirsty odczuła to jako swego rodzaju zdradę.
Irytowała się, miała mu za złe, nie przypuszczała jednak, że Lois może po prostu blefować. Kirsty dorastała wśród prostych ludzi, którzy zawsze mówili, co myśleli, wszelkie intrygi i podstępy były więc jej obce. Nie rozpoznała zatem, że ów gość z wielkiego świata początkowo zdumiał się, widząc to wszystko – dom, ją, ich wspólne z Mike'em dziecko – a potem cynicznie postanowił odegrać swą komedię, aby łatwiej było osiągnąć mu to, co sobie zamierzył.
– Przykro mi, ale minęłaś się z Mike'em – powiedziała Kirsty, nalewając herbatę. – Pojechał wczoraj do Londynu, żeby załatwić wszystko w firmie przed świętami. – Nagle dodała z odrobiną złośliwości. – Właściwie powinnaś chyba o tym wiedzieć.
– Wiedziałam – odparła Lois – ale nie przyjechałam tu specjalnie po to, żeby zobaczyć się z Mike'em. Postanowiłam… to znaczy, postanowiliśmy oboje, że lepiej będzie rozstać się na okres świąt. Nie wszystko jest jeszcze do końca ustalone.
– To znaczy, że wciąż jesteście małżeństwem?
– Teoretycznie tak, ale to już nie potrwa długo. On zamierzał nie zgodzić się na rozwód, ale zmienił zdanie i wkrótce powinno być po wszystkim. Jak na razie… -wzruszyła ramionami. – Oboje mamy teraz mnóstwo spraw do załatwienia. Spędzam święta z przyjaciółmi w Konwalii. Musiałam przejeżdżać przez Dartmoor, więc pomyślałam, że wpadnę i poznam kobietę, która ocaliła Mike'owi życie. Zastanawiałam się… – cień czegoś, co mogło zostać uznane za wstyd, przemknął przez oczy Lois
– zastanawiałam się, czy nie dałabyś mu tego. – Wyjęła zapieczętowaną kopertę i podała ją Kirsty. Koperta pachniała eleganckimi perfumami, lecz Kirsty wzięła ją w palce z uczuciem odrazy. Oczywiście nie dała po sobie poznać, co naprawdę czuje. – Dopilnujesz, żeby ją dostał, dobrze?
– nalegała Lois.
– Dobrze. Oddam mu ją – odpowiedziała bezbarwnym tonem.
– Dziękuję ci więc. Pójdę już. – Wstała i owinęła futro wokół ramion. – Dowiedziałam się wszystkiego, co mnie interesowało. – Kirsty milczała, więc Lois uśmiechnęła się do niej miło. – Tylko nie zapomnij, proszę cię. Ten list jest dla mnie bardzo ważny.
– Dałam słowo i dotrzymam go – oświadczyła sucho Kirsty.
– W takim razie dogadałyśmy się. Muszę pocałować twoje maleństwo na pożegnanie.
Kirsty natychmiast zagrodziła dostęp do łóżeczka Roba.
– Lepiej nie – powiedziała uprzejmie. – Nie jest przyzwyczajony do obcych.
– A ty obawiasz się, że przejdą na niego wszystkie zarazki świata? – roześmiała się Lois. – Cóż, pewnie masz rację. Chcesz go uchronić przed kontaktem ze straszną rzeczywistością, ale pamiętaj, że każda idylla niestety ma swój koniec. Do zobaczenia.
Trzasnęły drzwi i po chwili Lois odjechała z jej zabłoconego podwórka. Kirsty wciąż trzymała kopertę w ręku. Sztywny papier koloru lawendy zdawał się parzyć jej dłoń, a zapach perfum przyprawiał ją o mdłości. Popatrzyła na list. Zapragnęła przeniknąć go wzrokiem, żeby odczytać, co mogło być aż tak ważne dla Mike'a – i dla niej.
W ciągu kilku chwil Lois udało się zdobyć pełną pogardę Kirsty, ale też i przestraszyć ją nie na żarty. Było coś przygnębiającego i dekadenckiego w całej jej postaci. Kirsty nie znała tych uczuć i nastrojów. Musiała jednak przyznać, że w jednym Lois miała rację – ich życie w Everdene było idyllą, a każda idylla się kończy. Świat Mike'a wyglądał inaczej niż jej i oboje o tym wiedzieli.
Przypomniała sobie, że chciał się z nią ożenić i zabrać ją do siebie. Czy jednak nie proponował jej tego tylko po to, by mieć przy sobie Roba? Bo po cóż też byłaby mu ona, dziwaczka z samotnej farmy, gdy na miejscu, w Londynie, miał wokół siebie kobiety co najmniej tak piękne jak Lois? Musiał się z nimi spotykać, w przeciwnym razie Lois nie byłaby tak pewna, że dostanie rozwód.
Tej nocy myślała o nim długo. Raz z wyrzutem, raz z życzliwością. Musiała jakoś ściągnąć tym dumaniem jego myśli, bo choć było późno, zadzwonił do niej. Po zwyczajowym powitaniu, Kirsty powiedziała:
– Była tu dzisiaj twoja przyjaciółka.
– Przyjaciółka? Jaka przyjaciółka?
– Lois Severham, czy też Lois Denver, jak teraz woli się nazywać.
Po drugiej stronie zapanowała cisza.
– Mike?
– Jestem, jestem… Posłuchaj, przykro mi, że Lois cię niepokoiła. Powiedziała coś ciekawego? – w jego głosie zabrzmiał niepokój.
– Powiedziała, że wkrótce nastąpi rozwód. I dała mi list dla ciebie. Mówiłeś chyba, że nie będzie cię do Wigilii, tak?
– Nie. Postaram się być wcześniej. Wolałbym uniknąć korków w Wigilię. Dam ci znać.
Przyjechał nazajutrz po południu. Wytłumaczył się, że ze względu na święta było mniej pracy, ale Kirsty wiedziała, że chciał bezzwłocznie przeczytać list od Lois.
Nie patrzyła na niego, kiedy przebiegał wzrokiem zapisane strony. Nie chciała widzieć reakcji, jaka odmaluje się na jego twarzy. Odwróciła się dopiero, gdy usłyszała, że chrząka z zakłopotaniem i składa kartki.
– Skąd ona się tu wzięła? – zapytał ze zdziwieniem.
– Powiedziała, że spędza święta z przyjaciółmi w Kornwalii.
– Nie wiedziałem, że ma tu jakichś przyjaciół.
– Ja też nie sądzę, żeby tak było – odparła sucho Kirsty. – Po prostu chciała zrobić trochę zamieszania.
– I dopięła swego? – Przyjrzał się jej badawczo.
– Nie wiem. Ile zamieszania jest w stanie zrobić, Mike? Może ty powinieneś mi powiedzieć.
– Niewiele, o ile uda się jej w tym przeszkodzić. Skończyłem z nią, jeżeli o to ci chodzi.
– Ale widujesz się z nią w Londynie.
– Nic na to nie poradzę. Hugh dał jej sporo imiennych udziałów, a potem stanowisko w spółce i tytuł, które nadal posiada. Z prawnego punktu widzenia sprawa jest dość skomplikowana. Ale prywatnie między nami nic nie ma, Kirsty. Tylko ty się liczysz, wierz mi. Zadrżała lekko.
– Oczywiście, że ci wierzę. Przyciągnął ją do siebie.
– Chociaż z drugiej strony miło pomyśleć, że mogłabyś być zazdrosna.
– Co za bzdura, wcale nie jestem zazdrosna.
– Skoro tak mówisz.
Pocałowała go desperacko, żeby zagłuszyć złe myśli, przeczucia i obawy.
– Będziemy mieć cudowne święta.
– Pewnie, że tak. Czy były do mnie jeszcze jakieś listy?
– Przyszło parę, tam leżą.
Patrzyła, jak nerwowo przebiera pakiet. Wyraźnie czegoś szukał, nie znalazł jednak żadnej korespondencji wartej dłuższej uwagi.
– A może były jakieś telefony?
– Nie. Powiedz, Mike – zapytała poważnie – spodziewasz się czegoś?
– Nieszczególnie. Tak pytam… – powiedział z ledwo słyszalnym westchnieniem.
Przez resztę wieczoru Kirsty obserwowała u Mike'a pewne skrępowanie, nie usiłowała go jednak przypisać pojawieniu się Lois. Gdy nadeszła pora spoczynku, Mike pierwszy udał się na górę, ale gdy Kirsty poszła za nim, nie zastała go w sypialni. Wiedziona instynktem, otworzyła drzwi do pokoju dziecinnego i tu go znalazła. Mike stał nad łóżeczkiem syna i troskliwie poprawiał jego kołderkę. Malutka rączka chłopca obejmowała duży męski palec.
– Ma uścisk jak zawodowy pięściarz – szepnął, gdy podeszła.
– Ma ręce budowlańca – powiedziała, wiedząc, że sprawi mu tym przyjemność. Rzeczywiście, uśmiechnął się, ale tylko przelotnie, pozostawiając wrażenie, że wciąż coś go gryzie.
– Mike – zaczęła, kiedy leżeli już w łóżku – czy chcesz mi coś powiedzieć?
Upłynęło trochę czasu, zanim się wreszcie odezwał.
– Napisałem do rodziców.
– To dobrze. Bardzo się cieszę! – ożywiła się Kirsty.
– To był taki list, jaki chciałaś, żebym napisał. Starałem się zbliżyć ich do ciebie i Roba. Ale nie odpisali.
– Są przecież święta, poczta zawsze przychodzi z opóźnieniem…
– Napisałem dziesięć dni temu. Gdyby mieli zamiar odpisać, już by to zrobili. Podałem im adres. Muszę się po prostu pogodzić z tym, że nie chcą mieć ze mną nic wspólnego.
– Mike, nieprawda. To twoi rodzice. Na pewno cię kochają.
– Może kiedyś tak było, zanim zraniłem ich w jakiś nieznany mi sposób. Teraz zaczynam lepiej to rozumieć.
Chciało jej się płakać. Widocznie mądrość zawsze przychodzi za późno, pomyślała sentencjonalnie, ale nie była w nastroju ani do rezygnacji, ani do filozoficznych refleksji. Jej serce po prostu buntowało się przeciw temu, że miłość rodziców do Mike'a umarła. Sama była matką i nie wyobrażała sobie, że coś takiego w ogóle jest możliwe.
Objęła go mocnym, czułym uściskiem, jakby w ten sposób mogła wynagrodzić mu brak rodzicielskiej czułości. W końcu z zadowoleniem poczuła, że zasnął z głową na jej piersi. Sama nie mogła zasnąć do późna.
Przez ostatnie kilka dni przed Bożym Narodzeniem, żeby nie robić jej przykrości, starał się okazywać radość z powodu świątecznych przygotowań. Gdy jednak widziała, jak wbrew sobie stara się być pogodny, było jej tym bardziej przykro.
Któregoś razu Mike wspomniał o jarmarku, który miał się odbyć na krańcu wrzosowiska, i zaproponował, żeby wspólnie się tam wybrali. Zgodziła się bardziej ze względu na niego, niż dla własnej przyjemności. Był to tradycyjny jarmark, lecz Mike wydawał się wszystkim naprawdę podekscytowany. Wygrał dla Roba na loterii ogromnego misia, potem przeszli przez gabinet krzywych luster, zanosząc się od śmiechu, kupili też cukierki dla Kirsty. Ich beztroski nastrój był jednak sztuczny i wymuszony i oboje o tym wiedzieli.
Kirsty pociągnęła nosem i powiedziała:
– Za chwilę spadnie śnieg.
– W takim razie i my spadamy. Nie mam dobrych wspomnień, jeśli chodzi o wrzosowiska zasypane śniegiem.
Kiedy wracali do domu, z nieba rzeczywiście spadły pierwsze płatki. Zajechawszy do Everdene, spostrzegli na podwórku jakiś samochód, a z domu wybiegła podekscytowana Mabel.
– Dzięki Bogu, że jesteście – powiedziała i było w jej głosie coś takiego, że serce Kirsty przeszył lodowaty powiew.
– Co mu się stało? – krzyknęła.
– Z Robem w porządku, przynajmniej tak sądzę, ale ona go nie wypuszcza ani na chwilę.
– Jaka ona? – zawołał Mike.
Kirsty nie musiała pytać. Lois wróciła, by zabrać Mike'a. A jeśli Mike'a, to także i dziecko.
Złość dodała jej odwagi. Wysiadła i pobiegła do domu, gotowa wydrzeć syna nawet najbardziej niebezpiecznemu wrogowi. Wpadła do kuchni i zdyszana zatrzymała się w drzwiach.
Kobieta, która trzymała w ramionach Roba, to nie była Lois. Była od niej znacznie starsza, miała siwe włosy, pomarszczoną twarz i jasne niebieskie oczy. Siedziała, trzymając dziecko na ręku, a nad nią pochylał się starszy mężczyzna. Kiedy Kirsty weszła, oboje spojrzeli w jej stronę, a mężczyzna wyprostował się. Teraz przyjrzała się lepiej jego twarzy, charakterystycznym gęstym brwiom, tworzącymi prawie linię prostą, i już wiedziała, kto to jest.
– Pan jest… ojcem Mike'a – zaczęła niepewnie. -A pani z pewnością jego matką. – Uczuła nieoczekiwany przypływ radości. – Tak się cieszę, że przyjechaliście! – Podeszła do nich z wyciągniętymi ramionami. Wzruszyli się, widząc tak serdeczne powitanie. – To będzie wielki dzień dla Mike'a – powiedziała Kirsty z zachwytem.
Wymienili krótkie spojrzenia.
– Może – odparł mężczyzna niezręcznie. Zanim zdążyła odpowiedzieć, w drzwiach pojawił się Mike. Kirsty wpatrywała się w niego z napięciem, myśląc tylko, żeby nie hamował swoich prawdziwych uczuć, nie kierował się urażoną dumą, jak to już nieraz czynił w podobnych sytuacjach.
Przez długą chwilę nikt się nie poruszył. Nagłe starszy mężczyzna wstał i pierwszy wyciągnął do Mike'a rękę.
– Dzień dobry, synu.
Mike również wyciągnął dłoń, ale nie podał jej ojcu. Jego wielką postacią wstrząsnął dreszcz i za moment drobny starszy pan został ogarnięty niedźwiedzim uściskiem swego potężnego syna. Pani Staliard obserwowała scenę ze łzami w oczach. Potem zerknęła na Kirsty. Wymieniły spojrzenia.
– Dostaliśmy twój list, synu – powiedziała ostrożnie i oddała Roba w ręce matki. – Nie wiedzieliśmy, jak na niego odpowiedzieć, więc…
W tej chwili i ona znalazła się w ramionach syna. Jej mała figurka całkowicie w nich zginęła. Głowa Mike'a znalazła się tak nisko, że Kirsty nie widziała jego twarzy, ale była pewna, że jest bardzo wzruszony. Wypowiedziała z ulgą ciche dziękczynienie. Może skończą się wreszcie jego kłopoty.
Gdy pierwsze emocje opadły, nikt nie wiedział, jak się dalej zachować. Pani Staliard przyglądała się synowi i w końcu zwróciła się do niego:
– Wyglądasz znacznie lepiej.
– Lepiej niż w sądzie? – spytał z kwaśną miną.
– Nie, myślałam o wcześniejszym okresie. Wyglądasz jakoś tak… prawdziwie. – Ostatnie słowo zabrzmiało jak odkrycie.
Mike potrząsnął głową, jakby rozumiał, o co chodzi matce.
– Szkoda, że nie napisaliście, że przyjeżdżacie. Wyszlibyśmy po was – odezwał się.
– Zdecydowaliśmy się w ostatniej chwili, prawda, Martusiu?
Matka Mike'a skinęła głową.
– Nie byliśmy przekonani, czy to jest najlepszy pomysł, głównie ze względu na długą drogę. Dopiero od niedawna oboje mamy prawo jazdy.
– Prawo jazdy? – powtórzył Mike. – Uczyliście się jeździć w waszym… – urwał w porę.
– Tak, w naszym wieku – dokończyła za niego matka. – Kupiliśmy mały samochód. To duże udogodnienie.
– Parę lat temu chciałem wam kupić wielką limuzynę, ale wtedy nawet nie chcieliście słyszeć o kursie na prawo jazdy.
– Robimy teraz wiele rzeczy, które kiedyś nie przyszły-by nam do głowy – odpowiedział ojciec. – Twoja matka była chora – ujął ją za rękę – i lekarze nie dawali jej szans. Kiedy z tego wyszła, postanowiliśmy wykorzystywać każdą chwilę, która nam została.
Mike zesztywniał.
– Mama chora? Kiedy? Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił?
– Byłeś w więzieniu – wyjaśnił ojciec. – Zamierzałem powiedzieć ci przy odwiedzinach, ale… – urwał i wzruszył ramionami.
– Boże jedyny, mamo… Mogłem cię już nie zobaczyć! Marta dotknęła ramienia syna.
– To przecież ty mnie uratowałeś. Wciąż jeszcze mamy sporo pieniędzy, które wciąż nam przysyłałeś.
– Tak. Dzięki nim załatwiłem najskuteczniejsze leczenie i najlepszą opiekę – powiedział ojciec.
Mike milczał i tylko wpatrywał się w matkę.
– A jednak – powiedział w końcu powoli – wcześniej nie chcieliście niczego, co miało jakikolwiek związek ze mną lub z moimi pieniędzmi.
– To ty nie chciałeś mieć nic wspólnego z nami – odparła matka.
– Przecież wiesz, że to nieprawda! – Mike zaprzeczył impulsywnie. – To wy…
– Mike – powiedziała Kirsty tonem łagodnego ostrzeżenia.
Przerwał, spojrzał na nią i zobaczył, że się uśmiecha. To go jakby uspokoiło. Wziął głęboki oddech.
– Dobrze. Zdążymy jeszcze o tym porozmawiać – powiedział.
Kirsty i Mabel poszły z dzieckiem na górę. Chcąc dać im jak najwięcej czasu na wyjaśnienie sobie bolesnych spraw, zostały na górze nieco dłużej niż było trzeba. Kiedy wreszcie Kirsty zeszła z powrotem, George i Marta byli sami.
– Mike pojechał po nasze rzeczy do zajazdu – wyjaśniła Marta. – Mówi, że koniecznie musimy tu zostać. Czy masz coś przeciw temu? To w końcu twój dom.
– Miałabym mu za złe, gdyby uważał inaczej. Marta wzięła ją za rękę.
– Zostań i porozmawiaj z nami. Mike powiedział, że zaopiekowałaś się nim, kiedy uciekł.
– Tak… – Kirsty opowiedziała całą historię, a oni wymieniali uśmiechy i spojrzenia. W końcu usłyszała, że Mike wrócił i przygotowuje pokój dla rodziców, wstała więc i zajęła się robieniem kolacji.
Następnego ranka ze zdumieniem stwierdziła, że Marta chce towarzyszyć jej w codziennych porannych zajęciach. Szczelnie opatulona przyszła za nią do stodoły.
– Nie mogę długo spać – wytłumaczyła.
– Czy powinna pani wychodzić?
– Znakomicie się czuję, poza tym przyda ci się pomoc. Czy mój Mike zostawia cię samą z tym wszystkim?
– Nie, wynajął dwóch ludzi do pomocy, ale dałam im wolne na święta. Lubię zajmować się świniami sama, zwłaszcza od kiedy Cora znów ma małe. Przysługuje jej teraz najbardziej luksusowy chlew, widzi pani? To prawdziwe osiągniecie myśli architektonicznej.
– Czy to mój syn zrobił to wszystko? – spytała Marta z niedowierzaniem.
– To jego wiekopomne dzieło – potwierdziła Kirsty. Marta pokręciła głową.
– Nie mogę się nadziwić, jak się zmienił, odkąd jest z tobą. Nie poznaję go. A może właśnie dopiero teraz go rozpoznaję? Kiedyś upodabniał się do budynków, które stawiał, zimnych, olbrzymich, bezosobowych. Teraz zaczynam wierzyć, że wszystkie te cierpienia, których doświadczył, były coś warte. Przemieniły go, spotkał ciebie, mieszka tu i jest szczęśliwy… Tak, cierpienie nigdy nie jest bez sensu.
– No tak, ale… Mike ma swoje życie w Londynie, a ja swoje tutaj. – Kirsty nie mogła być nieszczera wobec jego matki.
– Ale niedługo będziecie chyba razem – powiedziała z nadzieją Marta.
– Nie wiem. Jesteśmy bardzo różni. Jest nam ze sobą dobrze tak jak jest, ale gdyby któreś z nas usiłowało za bardzo zbliżyć się do drugiego, mogłoby dojść do rozstania.
– Nie ufasz mu zbytnio, prawda? – zauważyła bystro Marta.
– Powiedzmy, że nie jestem go za bardzo pewna.
– To pod twoim wpływem napisał ten list.
– Dowiedziałam się o nim potem.
– Co nie zmienia faktu, że napisał go pod twoim wpływem. – Marta włożyła dłonie w ręce Kirsty. – Dziękuję, że przywróciłaś mi syna.
Odeszła, nie czekając na odpowiedź, a gdy Kirsty wróciła do domu, zastała ją przygotowującą śniadanie na węglowej kuchni.
– Da pani radę? To stara kuchnia.
– Przypomina tę, którą mieliśmy, kiedy się pobraliśmy. Pamiętasz, George? – odezwała się Marta.
Jej mąż uśmiechnął się i skinął głową, a Kirsty uświadomiła sobie, jak wiele w tym małżeństwie miłości, mimo tylu przeciwieństw losu. Mike natomiast patrzył tylko w milczeniu na rodziców, jak gdyby nie chciał przegapić ani jednej wspólnie spędzonej chwili.
Przy śniadaniu Marta usiadła z Robem na rękach.
– Nie mogę się nim nacieszyć. Jest taki jak ty, gdy byłeś mały.
– Naprawdę? – Mike przyjrzał się dziecku.
– Nie z wyglądu, ale z zachowania. Zobacz, jak sięga, ty też wyciągałeś rączki tak daleko, jakbyś od początku chciał wszystko, zaraz, natychmiast. – Zawahała się, spojrzała mu w oczy. – Może nie byliśmy dla ciebie wystarczająco wyrozumiali. Mike nie odrzekł nic, Kirsty wiedziała, że wzruszenie ściska mu gardło.
Po śniadaniu Marta zaofiarowała się, że przygotuje także lunch.
– Pomogę ci – powiedział Mike.
– O Boże! -jęknęła Kirsty cicho, ale i tak usłyszeli to oboje i roześmieli się.
– Czyżbyś już próbowała jego kuchni? – spytała Marta z iskierką w oku.
– Właściwie nie powinnam na niego narzekać. Byłam szczęśliwa, że ma się czym zająć, bo po tej ucieczce nie mógł wychodzić na zewnątrz. Wspaniale się o mnie troszczył. Ścieli łóżka lepiej ode mnie. – Spojrzała na Mike'a z uśmiechem.
– Tam docenia moją kuchnię, nawet jeśli ty nie – odpowiedział.
Po lunchu Marta poszła z małym na górę, a Kirsty zaczęła ubierać się do wyjścia.
– Dokąd idziesz? – zdziwił się Mike. – Chyba wszystko zrobione?
– Nie nakarmiłam kucyków.
– Nie można z tym poczekać do jutra?
– Powinnam była to zrobić wczoraj. O tej porze roku bez pomocy jest im dość ciężko.
– Każ pójść Frankowi albo Fredowi.
– Dałam im wolne. Poza tym konie ich nie znają. Czekają specjalnie na mnie.
– Nie słyszałem niczego równie zwariowanego.
– No cóż, wiesz przecież, że jestem wariatką i czarownicą – zażartowała, owijając szal wokół szyi. – I pewnie już się nie zmienię. Nie martw się. Za godzinę będę z powrotem.
Mike usiłował dalej protestować, ale zauważył stojącą za nimi matkę.
– Idź, moja droga, jeśli cię potrzebują – zwróciła się do Kirsty, a ta uśmiechnęła się z wdzięcznością i wyszła.
– Mamo…
– O co ci chodzi, synu? Jeśli nie chcesz puszczać jej samej, idź z nią.
– Pewnie, że pójdę. – Mike chwycił szybko kurtkę i do-pędził Kirsty, kiedy wsiadała do traktora.
– Nie musisz jechać.
– Właśnie że muszę. Mama mi każe.
Płatki śniegu opadały miękko, okrywając świat białą kołdrą. Kirsty ostrożnie prowadziła ciągnik, który zostawiał w kopnym śniegu głębokie ślady. Po kilkunastu minutach jazdy dojrzeli kucyki, zbite w trwającą nieruchomo gromadę. Ich cienka sierść była mizernym zabezpieczeniem przed zimnem.
Gdy podjechali bliżej, Mike wyskoczył z wozu i zaczął wyładowywać siano, Kirsty zaś wyjęła kostki cukru i ze śmiechem zaczęła częstować nimi swoich podopiecznych.
– One też mają święta – powiedziała otwarcie, ujrzawszy zdziwiony wyraz jego twarzy.
– Naturalnie – odpowiedział z powagą.
Niektórzy uznaliby zapewne tą śnieżną scenerię za bajkową, ale Mike'owi kojarzyła się wyłącznie z tamtą zimą, kiedy o mały włos nie zginął.
Nie zginął. Ona go ocaliła. Gdziekolwiek się znalazła, wraz z nią pojawiało się życie, ciepło i prawdziwe piękno. Wszystko się do niej garnęło, kochało ją i odradzało się dzięki niej. Tak jak te kucyki.
Jej twarz jaśniała miłością, kiedy głaskała ocierające się o nią ciężkie łby. Mike nagle uświadomił sobie, że tak samo wygląda, gdy trzyma dziecko czy też patrzy na niego. Przez ułamek sekundy miał odczucie, że nie robi jej to różnicy. Po prostu całą sobą obejmuje życie, niezależnie od tego, czy jest to życie mężczyzny, dziecka, zwierzęcia czy urodzajnej ziemi. Mogła kochać lub nienawidzić, ale nie była złośliwa ani małostkowa. Nawet nieprzychylni jej sąsiedzi widzieli tę inność jej natury. Dlatego się jej bali. Nazwali ją czarownicą, a przecież była aniołem…
Ujął z zaskoczenia jej twarz w dłonie i zasypał ją pocałunkami.
– Jesteś cudowna! Cudowna, ty mój aniele…
Roześmiała się i zaczęła oddawać pocałunki.
Mike ucieszył się, a zaraz potem przestraszył. Był o krok od tego, by obiecać jej wszystko i zrobić, co tylko zechce.
W następnej chwili zreflektował się jednak – nie był jeszcze gotów poświęcić dla niej tego, co uważał za swoje osiągnięcia, a co zapewne zechciałaby, żeby poświęcił -bogactwo, sławę, luksusy, zaszczyty…
Odsunął się od niej. Gardził sobą, ale nie był zdolny do innego gestu.
Rodzice zostali u nich przez tydzień i dopiero kiedy Mike wyjeżdżał do Londynu, pojechali wraz z nim. Zostali jeszcze jeden dzień u niego i wreszcie wyruszyli w drogę do domu.
– Nigdy nie sądziłam, że spotkasz taką kobietę jak Kirsty – powiedziała do niego matka przy rozstaniu. – Prawdziwą kobietę, a nie jakieś bezmyślne, wypacykowane stworzenie, jak te poprzednie. Nie zginiesz, dopóki z nią będziesz.
– Mamo, ona mnie nie kocha. Marta uśmiechnęła się.
– Jak widzę, synku, wciąż jeszcze mało wiesz o świecie – odparła z uśmiechem i pogłaskała go uspokajająco po dłoni.