Cole Blackbum siedział z nogami na stole do map i spoglądał ponad Los Angeles na ciągnącą się w odległości dwudziestu kilometrów czarną połać Oceanu Spokojnego. Starał się skupić nad wpisywaniem nowego zestawu danych komputerowych na sporządzoną przez LandSat mapę Australii Zachodniej, która leżała przed nim. Zapał do pracy gasiła myśl, że ten wysiłek na nic się nie przyda. Szalony Abe należał do dinozaurów: Nie pasował do dwudziestego wieku i jego tajemnicy nie sposób było odgadnąć za pomocą nowoczesnych metod.
Z drugiej strony, Cole nie miał nic innego do roboty, jak tylko przeglądać mapy satelitarne, do czasu kiedy Erin zdecyduje się sprzedać spadek. Jeśli się zdecyduje. Jeśli nie, będzie się musiał uciec do pomocy skryptu dłużnego, w który przezornie zaopatrzył go Wing. Cole'owi nie podobało się takie wyjście, ponieważ nie wyłączało Erin z gry. Wolałby wykupić jej prawo do spadku i zakończyć tę sprawę.
Spojrzał na zegarek i stwierdził, że ma jeszcze wolną godzinę do czasu, kiedy Erin z ojcem stawią się na spotkanie w BlackWing. Pojawienie się Matthew Windsora nie zaskoczyło go, ale nieco komplikowało bieg wydarzeń. Miał nadzieję, że Windsor namówi córkę do sprzedaży i odwiedzie ją od rozgrywek z diamentowym tygrysem.
Cole wiedział też, że ojciec Erin pracuje dla CIA, a CIA jest bardzo zainteresowane kartelem diamentowym. Korporacje, klany i instytucje rządowe w jednym są do siebie podobne – każda z nich wymaga od swoich pracowników całkowitej lojalności, poświęcenia dzieci, żon i prywatnego życia dla większej chwały całej zbiorowości. Każdego niezależnego człowieka trzeba było dla zasady uwieść, zastraszyć, przekupić lub usunąć. Niezależność jest jak klątwa dla ConMinu, Centralnej Agencji Wywiadowczej i rodziny Chen.
Jeśli Matthew Windsor jest oddanym oficerem CIA, bez wahania użyje spadku córki jako narzędzia w jakiejś politycznej rozgrywce Stanów Zjednoczonych. Jeśli zaś jest wyjątkowo zdemoralizowanym graczem, wykorzysta córkę, nic jej o tym nie mówiąc.
Zapadający mrok zmieniał szyby w oknach na trzydziestym ósmym piętrze w półprzezroczyste lustra. Wciąż było widać miasto, ale odblaski z pokoju migotały na szklanej tafli, ilekroć Cole się poruszył.
A nawet kiedy trwał nieruchomo.
Zaledwie jego mózg zarejestrował to zjawisko, jednym ruchem wyskoczył zza biurka. W jego dłoni zalśniło ostrze noża. Szybko, bezgłośnie podszedł do drzwi łączących dwa pomieszczenia biura.
– To robi wrażenie – odezwał się głos w sąsiednim pokoju. – Ale pistolet ma większy zasięg. A tak przy okazji, nazywam się Matthew Windsor. Mogę to udowodnić, jeśli tylko pozwolisz mi sięgnąć do kieszeni.
Cole popatrzył na wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, który stał w drzwiach wychodzących na korytarz. Nieznajomy miał chłodny i pewny siebie wyraz twarzy. Jego oczy były tego samego kształtu i koloru co oczy córki.
– Przyszedłeś wcześniej, niż było umówione – odezwał się Cole i płynnym ruchem schował nóż do ukrytej w rękawie pochwy.
– Nikt nie wie, że tu jestem, i chciałbym, żeby tak zostało.
Strumyk adrenaliny popłynął w żyłach Cole'a, pobudzając każdy nerw ciała.
– Co zrobiłeś ze strażnikiem?
– Nie martw się. Nie ukryłem żadnych zwłok w schowku.
Strażnik dyżurujący przy windzie był bardzo miły. Właśnie poszedł po szklankę wody, żebym mógł zażyć swoje lekarstwo na serce.
– Dopilnuję, żeby jeszcze raz go przeszkolono. Może znajdziemy mu pracę w szpitalu. – Cole ruchem ręki wskazał na korytarz. – Proszę przodem.
– Ostrożny z ciebie człowiek.
– Chcę żyć wystarczająco długo, żeby zażywać lekarstwa na serce.
Windsor roześmiał się cicho i wyszedł na korytarz. Cole zamknął drzwi i skinął kciukiem w prawo.
– Tędy. Piąte drzwi po lewej to sala konferencyjna.
Kiedy mijali kolejne biura, Windsor się rozglądał. Zatrzymał się przed piątymi drzwiami po lewej, nacisnął klamkę i cofnął się.
– Zamknięte.
– Przedtem ci to nie przeszkadzało – odparł Cole, otwierając kluczem drzwi.
Kiedy zapalił światło, zalśniły kremowo-rdzawe okładziny z egzotycznego australijskiego drewna jarrah.
Windsor bez żadnych wstępów zwrócił się do geologa:
– Gdybym wiedział, kto ci rozkazuje, mógłbym zdecydować, czy nie zwracać na ciebie uwagi, czy wyeliminować cię z gry.
Cole nie pocieszał się myślą, że Windsor blefuje. Mimo siwych włosów, ojciec Erin miał mocne ciało i sprawny umysł. Poza tym wprawiał się w brudnych grach przez dwadzieścia lat dłużej niż Cole Blackbum.
– Nikt mi nie rozkazuje – odparł zwięźle geolog. – Tylko tak lubię pracować i nie będę tego zmieniał.
– Nikt nie jest niezależny.
– I kto to mówi, Windsor? Tajny agent czy ojciec Erin?
– Tymczasem załóżmy, że tajny agent, który widzi wiele ciemnych kart w teczce opatrzonej nazwiskiem Blackbum. Przede wszystkim, jesteś zabójcą. Masz na ten temat coś do powiedzenia?
– Konkretnie, o który przypadek ci chodzi?
– Zacznijmy od tego, co się zdarzyło, kiedy miałeś osiemnaście lat i zaciągnąłeś się do piechoty morskiej, żeby uniknąć więzienia za zamordowanie człowieka.
Cole podszedł do skórzanego fotela ustawionego u szczytu stołu konferencyjnego i usiadł. Zastanawiał się, dlaczego Windsor stara się wyprowadzić go z równowagi – i dlaczego mu się to udaje.
– To było zabójstwo, a nie morderstwo – wyjaśnił. – Nieszczęśliwie zakończona bójka w barze.
– Martwy człowiek to martwy człowiek.
– Jeśli chodzi o wstąpienie do piechoty morskiej, to tam, skąd pochodzę, był to częsty sposób na uniknięcie więzienia.
– Zostałeś więc zwiadowcą w piechocie morskiej – podsumował chłodno Windsor. – Dobre miejsce dla morderców.
– Skończ z tymi bzdurami. Nie będziesz mi wypominał przelanej krwi. Sam niejednego wyprawiłeś na tamten świat.
– Niektórzy lubią widok krwi. Inni są na nią obojętni. Do których ty należysz?
– Ani do jednych, ani do drugich.
Po chwili Windsor skinął głową, jakby taka odpowiedź go zadowoliła.
– Uzupełnijmy luki w twojej kartotece. Jak ci się udało z żołnierza zmienić się w geologa bez ukończenia college'u?
Zapadła cisza, w czasie której Cole zastanawiał się, czy odpowiadać na to pytanie. W końcu wzruszył ramionami. Przecież to nie miało znaczenia…
– Mój sierżant służył w wielu krajach i w każdym uczył się czegoś nowego o kamieniach i geologii. Opowiadał o tym każdemu, ale tylko ja naprawdę go słuchałem. To on kupił mi pierwszy kompas firmy Brunton i pomógł mi zrozumieć podstawowe podręczniki do geologii. To był wspaniały gość.
Windsor znowu skinął głową.
– Nazywał się Marcel Arthur Knudsen, tak?
Po raz pierwszy Cole był zaskoczony.
– A więc to oznaczała litera M przed nazwiskiem. Nigdy mi tego nie powiedział.
– Stara się to ukryć.
– Skąd, u diabła, go znasz.
– Mamy wspólnych znajomych – odparł Windsor. – Wciąż jeszcze są w Pentagonie ludzie, którzy uważali go za ósmy cud świata. Od czasu służby wojskowej dużo podróżowałeś. Na przykład po Zairze.
– Tak, byłem tam. – Cole uśmiechnął się niewyraźnie. – Ile kosztowało twoich ludzi wykupienie Thompsona z więzienia w Kinszasie?
– W przeciwieństwie do ciebie, Agencja nie uznała tego za zabawne. Gdyby policja polityczna dowiedziała się, kim naprawdę jest Thompson, zostałby rozstrzelany. O mały włos twoja sztuczka by go wykończyła.
Uśmiech Cole'a stał się tak samo zimny jak spojrzenie.
– Serce mi pęka, kiedy cię słucham. Thompson chciał mnie zabić. I prawie mu się to udało. Jeśli jeszcze raz będzie próbował, dobiorę mu się do skóry tak, że popamięta.
Windsor mruknął coś pod nosem.
– Muszę przyznać, że sprawiedliwie rozdzielasz ciosy – powiedział. – Tak samo potraktowałeś tego agenta KGB w Kairze. Kiedy to było? Chyba w osiemdziesiątym drugim, co?
– Więc Schmelling rzeczywiście pracował dla KGB? Myślałem, że jest tylko wyjątkowo wrednym typkiem zajmującym się handlem przemycanym towarem.
– Był pułkownikiem wywiadu.
– Gdybym to wtedy wiedział, skończyłby jako jedne z tych zwłok, którymi tak się przejmujesz.
– To nie byłoby słuszne pociągnięcie. Był podwójnym szpiegiem, pracował również dla nas. Schmelling był dla nas wiele ważniejszy, niż Thompson mógł sobie zamarzyć.
– Ale nie dla mnie. Był mi tak samo przydatny jak mój brazylijski wspólnik.
– Ten, którego zabiłeś?
– Ten, który wbił mi nóż w plecy, ale nie udało mu się trafić w żaden ważny narząd. Potem miał tego gorzko pożałować.
– Długo nie pożył.
– Dwa miesiące. Wystarczy.
– Wydaje ci się, że straszny z ciebie twardziel, co?
Cole wolno potrząsnął głową.
– Jestem po prostu człowiekiem, który chce, żeby go zostawiono w spokoju. To niektórych drażni, i to bardzo. Zaczynają mi wchodzić na kark, a ja tego nie lubię i atmosfera z miłej robi się napięta. A dlaczego ty chcesz mi wejść na kark, Windsor? Czy CIA chce mnie usunąć z tej rozgrywki? Czyżby agencja rościła sobie prawo pierwokupu do spadku Erin?
– Nie wiem. Wiem tylko, że bardzo mi się nie spodobało to, co zobaczyłem w twojej kartotece. Jesteś niebezpieczny i nie można ci ufać. Jeszcze nikomu nie udało się wziąć cię w ryzy, może oprócz tego starego, zgorzkniałego sierżanta w piechocie morskiej. Nie życzę sobie, żebyś się kręcił w pobliżu mojej córki.
– Nie staram się przecież o jej rękę. Próbuję tylko kupić spadek po jej stryjecznym dziadku.
Windsor zawahał się i głęboko nabrał powietrza.
– Właśnie w tym problem, Blackburn. Zdaje się, że Erin nie zamierza nic sprzedawać. Nie chce przyjąć mojej rady i pomocy ani odsprzedać swoich praw inwestorom wskazanym przez Agencję. Uparła się jak osioł i nic na to nie poradzę.
Przez chwile Cole nie wiedział, czy kląć ze złości czy wiwatować. Domyślał się, że Erin to kobieta, która sama podejmuje decyzje i bierze za nie odpowiedzialność, i że równie niechętnie poddaje się wszelkim ograniczeniom jak on. Jednak chociaż niezależny duch Cole'a cieszył się, że znalazł pokrewną istotę, to pragmatyczna część jego osobowości reagowała gniewem. Umiłowanie wolności Erin mogła przepłacić życiem.
Nie mówiąc już o życiu Blackburna.
– Cholera – powiedział głośno. W jego zmrużonych oczach zalśnił gniew i podziw, który go zaskoczył.
– No, właśnie – zgodził się Windsor. – Cholera. Moja córka jest śliczna, utalentowana i bystra, ale nie ma pojęcia o rozgrywkach z obcymi państwami i korporacjami. W zasadzie do tej pory robiła wszystko, żeby zachować prywatność i unikać ludzi.
– Dziwisz się?
– Nie. Czasami sam chciałbym uciec od świata. Ale to nie ja odziedziczyłem Kopalnie Śpiącego Psa, tylko Erin. Jeśli nie zechce sprzedać spadku, będzie musiała żyć w prawdziwym świecie.
– Albo umrzeć.
– Tego chcę uniknąć. Jakie jest twoje zdanie?
– Kobieta, która stworzyła „Arktyczną Odyseję”, jest warta więcej niż jej waga w diamentach.
Przez chwilę Windsor milczał zdziwiony, a potem wybuchnął śmiechem.
– Oni mieli rację. Trudno przewidzieć, jak zareagujesz.
– Jacy „oni”? – zapytał chłodno Cole. – Faceci od tajnych zadań, dla których pracujesz?
– Między innymi. – Windsor zawahał się, ale mówił dalej. – Pracuję dla CIA od trzydziestu dwóch lat. W tym czasie musiałem robić wiele trudnych rzeczy, ale jestem dumny z agencji, ze swoich zasług dla niej i z mojego kraju. – Cole mruknął coś niezobowiązująco. – Po raz pierwszy w swojej karierze przedkładam interes rodziny nad interesy agencji – oznajmił z prostotą.
Cole podejrzewał, że ojciec Erin nie kłamie. Jednak wiedział też, że to doskonale wyszkolony, doświadczony i wprawny agent, specjalista od tajnych zadań i manipulacji.
– To brzmi budująco – odparł z ironiczną uprzejmością. – Ale nie zapominaj, że wiem, jak zarabiasz na życie.
Windsor uśmiechnął się ponuro.
– Ostatniej nocy długo przeglądałem twoją kartotekę. Pod wieloma względami, i to tymi znaczącymi, jesteśmy do siebie podobni. Nigdy nie zdradziłeś przyjaciela ani nie zapomniałeś wroga. Chcę, żeby Erin została twoją przyjaciółką. Chcę, żebyś jej pomagał, nawet jeśli nie sprzeda ci działek Abe'a. W zamian zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Nie zdradzę agencji, ale postaram się ułatwiać ci zadanie tak długo, jak będę mógł. Dostarczę ci informacji, danych logistycznych, czego tylko będzie ci trzeba. Kiedy nadejdzie odpowiedni czas i Erin zdecyduje się zająć czymś innym, zapewnię ci informacje o tym, w czyje ręce trafią kopalnie. Tylko dopilnuj, żeby przeżyła.
– Zrobię, co w mojej mocy.
Windsora na chwilę ogarnęła wściekłość. Nagle, patrząc w czyste, jasne oczy, zdał sobie sprawę, że Blackbum mówi szczerze. Zrobi wszystko, co w jego mocy.
– Dobrze – odparł cicho agent. – Jest jeszcze kilka szczegółów, których nie rozumiem.
– Czy to ma znaczenie?
– Być może. Jak testament Abe'a trafił w twoje ręce?
Cole pokręcił odmownie głową.
– Tego się spodziewałem – odparł chłodno Windsor. – Więc może mi wyjaśnisz, dlaczego człowiek, który tak sobie ceni niezależność, zaprzedał się jednemu z najbezwzględniejszych klanów Azji?
– To proste. Nie zaprzedałem się rodzinie Chen.
– Ale czy oni o tym wiedzą?
– To nie mój problem.
– Ale to będzie twój problem, jeśli zrobisz błąd i uznasz, że interesy Erin pokrywają się z interesami Chenów.
– Mam gdzieś interesy wuja Li – odparł zwięźle Cole. Po chwili Windsor szorstko skinął głową.
– Dobrze. Dzięki temu nie będę musiał zadawać sobie kłopotu, żeby usunąć cię z tej rozgrywki i wyszukać kogoś innego, kto znalazłby diamenty dla Erin; kogoś, kogo bym kontrolował. W agencji mamy z pół tuzina znakomitych geologów.
– Dobry jest jedynie Baker. Reszta nie dostrzegłaby gówna na białym obrusie. A on jest wypożyczony z ConMinu. Jeśli CIA będzie kiedyś rzeczywiście chciała znaleźć jakąś kopalnię diamentów, skontaktuj się ze mną.
– Przecież właśnie to zrobiłem – odparł Windsor z łagodnym uśmiechem.
Drzwi otworzyły się, zamknęły i Cole został sam w sali konferencyjnej. Wciągnął głęboko powietrze i wypuścił je bezgłośnie. Zastanawiał się, skąd wiele od niego młodsza Erin wzięła tyle odwagi, żeby przeciwstawić się swojemu staremu.