– Nadal uważam, że powinieneś mi pozwolić zaprowadzić się do lekarza – powiedziała zmartwiona Erin.
Blackburn w milczeniu wszedł do pokoju hotelowego. Noga go bolała i krwawiła, ale wiedział, że to niewiele więcej niż draśnięcie.
Erin zamknęła za sobą drzwi na klucz. Pokój był mały i skromnie umeblowany. Jej torba ze sprzętem fotograficznym i dwie nowe nylonowe torby, zakupione przez Cole' a, leżały na łóżku.
– Pomogę ci… – Spojrzała na jego udo. – O, Boże!
– Tylko mi się tu nie rozklejaj, bo nie będzie z ciebie pożytku – upomniał ją Cole. – To tylko krew.
Ciemna, wilgotna plama lśniła na spodniach. Gdyby materiał nie był czarny, nie dałoby się ukryć, że Cole jest ranny. Erin spoglądała z przerażeniem, jak czerwone strumyczki wypływają spod nogawki i ściekają do buta.
– Jeśli nie chcesz zostawić śladów na całym dywanie, to lepiej wejdź do łazienki – powiedziała głosem cieńszym i słabszym niż zwykle.
Cole chwiejnie przeszedł do łazienki, opuścił klapę sedesu i usiadł, żeby zdjąć buty i skarpetki. Erin bez słowa opadła przed nim na kolana, odepchnęła jego ręce i zaczęła mu pomagać. Krew spływała jej na palce. Jęknęła ze zdenerwowania i zaczęła szybciej pracować.
– Odpręż się, kochanie – odezwał się. – To nic groźnego.
– Tylko zadrapanie, tak? – odparła szybko. Była zła, ponieważ Cole został ranny, a ona nie mogła tego zmienić. – Coś ci powiem, twardzielu. Zadrapania tak nie krwawią.
– Krew nie wypływa w rytmie uderzeń serca, a to znaczy, że kula nie uszkodziła niczego ważnego. Nie wygląda to ładnie, ale przecież często widujesz krew.
– Tylko raz polowałam na wieloryby.
– Miałem na myśli krew miesięczną.
Erin spojrzała na Cole'a z błyskiem w oku. Uśmiechał się. Rozluźniona wypuściła powietrze z płuc i potrząsnęła głową.
– Czy ktoś ci już mówił, że jesteś niemożliwy? – zapytała, pochylając się nad jego stopami.
– Nie. Chcesz być pierwsza?
Mruknęła coś pod nosem, co mogło wyrażać zniecierpliwienie albo rozbawienie. Jej ruchy były teraz bardziej opanowane. Miał rację. Krew nie była dla niej niczym nowym.
Kiedy zdjęła buty i skarpetki, Blackburn rozpiął koszulę i odrzucił ją od siebie, żeby się nie pobrudziła krwią, która zdawała się wszystko zalewać. Sprawnymi ruchami rozpiął spodnie i zaczął je ściągać. Kiedy materiał otarł się o ranę, Cole ze świstem wypuścił powietrze przez zęby.
– Sprawiasz sobie ból. Daj, odetnę nogawkę…
– Nie. Nie chcę tracić czasu na zakupy. W samolocie muszę mieć na sobie spodnie.
Erin podniosła wzrok.
– Czy to znaczy, że wracamy do Kalifornii?
– Ależ skąd. Lecimy do Derby. Jeśli dopisze nam szczęście, zmarnują mnóstwo czasu, szukając nas między Darwin a stacją Abe'a. My natomiast zjawimy się z przeciwnej strony. Weź poszewkę na poduszkę. Podrę ją na bandaże.
– W torbie ze sprzętem mam apteczkę.
Kiedy wróciła do łazienki, Cole stał rozebrany do spodenek. Opierał się biodrem o umywalkę i próbował się przyjrzeć czerwonej ranie po wewnętrznej stronie uda. Dla Erin, pobudzonej nagłym przypływem adrenaliny, jego nagie, mocne ciało nagle stało się niezwykle pociągające. Przypomniała sobie, jaki owładnął nią gniew i poczucie bezradności, kiedy Cole padł pod naporem atakujących napastników. Potem usłyszała jego głos, obiecujący im zemstę, i już wiedziała, miała niezbitą pewność, że tym razem nie walczy sama. Teraz mężczyzna chciał użyć swojej siły, żeby jej bronić, a nie torturować.
Cole odwrócił się do Erin. Światło padło na niego pod innym kątem, zmieniając układ cieni. Przez jedną niedorzeczną chwilę dziewczyna miała ochotę wziąć aparat i uchwycić obraz silnego, umięśnionego ciała mężczyzny. Był taki… piękny.
Ta myśl uderzyła ją jak obuchem w głowę.
– Siadaj – powiedziała matowo. – Pomogę ci.
Cole zmrużył oczy słysząc zmianę w głosie Erin. Przed chwilą mówiła, ze zniecierpliwieniem, a nawet gniewem, wywołanym niedawnymi przejściami. Teraz w jej tonie pojawiły się łagodne nuty. Patrzyła na niego, jakby widziała go pierwszy raz. Szeroko rozwarte, czyste zielone oczy spoglądały na niego z tak pełnym uczucia skupieniem, że serce zaczęło mu mocno bić.
Usiadł bez słowa. Erin zmoczyła mały ręcznik w zimnej wodzie i schyliła się nad nim. Przymusowa intymność tego kontaktu sprawiła, że zmiękły jej kolana. Starała się myśleć o Cole'u jak o rannym, potrzebującym pomocy człowieku, a nie silnym, półnagim wojowniku, przed którym klęczała.
Kiedy zobaczyła ranę, zapomniała, że Cole siedzi przed nią niemal całkiem rozebrany.
– Takie rany nigdy nie są tak groźne, jak się na pierwszy rzut oka wydaje – uspokoił ją, widząc jej pobladłe policzki.
– Ale krew…
– Widziałem twoje zdjęcia z polowania na wieloryby. Żeby je zrobić, musiałaś brodzić po kolana we krwi.
Erin przypomniała sobie, jak zmieniała film za filmem, a potem gwałtownie zwymiotowała. Kiedy doszła do siebie, włożyła do aparatu nową rolkę i wróciła do pracy.
– Zabrudziłam wszystko dokoła – wyznała, przytykając zimny ręcznik do rany, żeby zahamować krwawienie.
– Jeśli teraz to zrobisz, będziesz musiała sama po sobie posprzątać. Taka jest pierwsza zasada Blackburna, jeśli chodzi o utrzymanie domu w czystości.
Podniosła wzrok i zobaczyła rozbawienie w jego szarych oczach. Nie wierzyła, że kiedyś wydawały się jej ponure i zimne.
– Dobrze – zgodziła się. – Żadnych mdłości. Poza tym jesteś mniejszy od wieloryba. Niewiele, ale mniejszy.
Kątem oka dostrzegła błysk jego uśmiechu. Znów pochyliła się, nad raną.
– Boli? – zapytała przyciskając mocniej.
– A jak myślisz?
Kąciki jej ust opadły.
– To znaczy, że boli.
Lekko dotknął jej policzka wierzchem dłoni.
– Zdarzało mi się już być w gorszym stanie. – Kiedy poruszyła ręcznikiem, na chwilę wstrzymał oddech. – W lepszym też – dodał sucho. – Takie rany zawsze najbardziej bolą.
Ręce Erin, które niedawno jeszcze się trzęsły ze zdenerwowania, teraz się uspokoiły. Cole przytrzymał kompres na ranie, a ona oczyściła jego zakrwawioną nogę.
– Nikt nie mógłby ci zarzucić, że nie jesteś pełnokrwistym amerykańskim samcem – wymamrotała, po raz piąty płucząc ręcznik w chłodnej wodzie. – W dodatku bardzo owłosionym.
Roześmiał się. Erin też się starała przywołać uśmiech, ale na próżno.
Wkrótce będzie musiała oczyścić samą ranę. Nawet jeśli zrobi to jak najdelikatniej, i tak sprawi mu ból.
– Tak jak myślałem – odezwał się Cole, unosząc kompres. – Rana wygląda paskudnie, ale jest płytka. Nic wielkiego.
– Skąd wiesz? – zapytała przez zaciśnięte zęby. – Nawet jej dobrze nie widzisz.
– Wiem, co się czuje, kiedy kula rozerwie mięśnie i otrze się o kość. Ta nie doszła tak głęboko. Ale jeśli boisz się dotknąć rany, to wejdę pod prysznic i sam ją oczyszczę.
Erin, która właśnie napuszczała gorącej wody do umywalki, zamarła w pół gestu. Zerknęła na Cole'a. Światło łazienkowej lampy podkreślało każdy jego mięsień, zarys ścięgien i kości. Swoją postacią dosłownie wypełniał małą toaletę.
– To niemożliwe, żeby kula, która choćby cię drasnęła, nie uszkodziła mięśni – stwierdziła, wyżymając szybkimi, niecierpliwymi ruchami mały ręcznik, zmoczony w gorącej wodzie. Na myśl o tym, co za chwilę będzie musiała zrobić, ciarki przebiegały jej po plecach.
– Jeśli mnie teraz uderzysz tym mokrym ręcznikiem, to przełożę cię przez kolano – ostrzegł Cole.
– Spróbuj tylko, twardzielu, a skończysz rozciągnięty na podłodze.
– Jesteś dzisiaj w wojowniczym nastroju.
Erin na chwilę znieruchomiała. Uzmysłowiła sobie, że Cole ma rację. Świadomość, że bez szwanku wyszła z niebezpiecznej sytuacji, docierała do niej powoli, przebijając się przez lata strachu, zmieniając jej wspomnienia, zmieniając ją samą. Chwilami wierzyła, że mogłaby wyzwać do walki prawie każdego mężczyznę i wygrać z nim. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że nawet takie myśli są szaleństwem. Westchnęła głęboko.
– Pierwszy raz jesteś po zwycięskiej stronie? – domyślił się Cole.
Skinęła głową.
– Niech ci to tylko nie zawróci w głowie, skarbie – powiedział z krzywym uśmiechem. – Gdyby tamci chcieli nas zabić, już gryźlibyśmy piach. Powinnaś uciekać, kiedy ci kazałem.
Nic nie mówiąc potrząsnęła głową. Uklękła między jego nogami. Kiedy się poruszała, na jej włosach igrały mahoniowe, miedziane i złote błyski. Lekko, niemal czule, dotknęła ciepłym ręcznikiem rany, a Cole z sykiem wciągnął powietrze. Ręce Erin pracowały wolno, delikatnie i starannie, oczyszczając ranę.
– Mówię poważnie, skarbie. Powinnaś uciec – ciągnął półgłosem, gładząc ją po błyszczących włosach. – To jest pierwsza zasada samoobrony.
– Sam powinieneś posłuchać własnej rady.
– To się do mnie nie stosuje. Ja nie broniłem siebie.
– Wiem. – Westchnęła. – Broniłeś mnie.
Cole wyczuł, że głowa Erin pod jego dłonią zwróciła się ku niemu. Dziewczyna pocałowała go lekko w rękę i zaraz wstała, żeby jeszcze raz zmoczyć ręcznik pod kranem. Chciała podziękować Cole'owi, ale bała się, że to zabrzmi beznadziejnie naiwnie albo głupio. Bił się za nią, kiedy ona leżała bez sił. Nie znajdowała słów, żeby mu powiedzieć, ile to dla niej znaczy. Sama jeszcze sobie w pełni tego nie uzmysłowiła. Jednego była pewna: nie mogłaby zostawić Cole'a na pewną śmierć, a sama uciec, ratując własną skórę.
Jeszcze raz przyklękła i zaczęła przemywać ranę. Piekące łzy wezbrały jej pod powiekami, kiedy usłyszała, jak Cole syczy z bólu i cicho przeklina.
– Przepraszam – wyszeptała. Nie chciała sprawiać mu bólu.
Tak delikatnie, jak tylko możliwe, sprawdzała, jak głęboka jest rana i czy do ciała nie przywarły strzępy materiału.
– Możesz odwrócić się trochę w lewo?
Cole zgiął nogę i oparł stopę o umywalkę. Zastanawiał się, czy Erin choćby się domyśla, co on czuje, kiedy jej włosy przesuwają się po jego zdrowym udzie, ręce opierają o nagie ciało, a oddech omywa wrażliwą skórę. Przynajmniej te nieświadome uwodzicielskie gesty odciągały jego uwagę od dojmującego, palącego bólu. Miał wielkie szczęście, że udało mu się ujść z tej przygody tylko z niegroźnym obrażeniem.
– Teraz dobrze? – zapytał, ustawiając się tak, żeby światło padało prosto na wewnętrzną część uda.
– Tak.
Erin oparła rękę na nodze Cole'a żeby ją unieruchomić.
Wysiłkiem woli skoncentrowała się na ranie, jakby oglądała ją przez obiektyw aparatu. Nachyliła się bardziej i spojrzała uważnie na czerwoną bruzdę. Jakkolwiek się ustawiała, cień wciąż padał na ranę i nie pozwalał dokładnie zobaczyć, jak jest głęboka. Erin, uwięziona między nogami Cole'a, zmieniła pozycję i niemal opierając się o jego tors popatrzyła na ranę pod innym kątem. Przy tym ruchu znów otarła się ramionami i włosami o jego nagą skórę.
Ciało Cole'a napięło się w jednej sekundzie, kiedy poczuł ukłucie pożądania.
– Boli? – zapytała Erin z niepokojem.
– Nie… zupełnie – odparł niskim głosem wpatrując się w jej włosy, a nie pracujące sprawnie ręce. Zastanawiał się, czy jedwab, satyna albo ogień mają czasami taki niezwykły kolor. Włosy Erin przypominały mu wszystkie te trzy rzeczy, kiedy delikatnie muskały jego ciało. Ich kosmyki były miękkie i chłodne, a jednocześnie gorące.
– Jeśli możesz, podnieś nogę trochę wyżej – poprosiła, naciskając oburącz na jego udo. – Teraz lepiej. – Spojrzała na ranę i westchnęła z ulgą. – Miałeś rację. To nic poważnego. Ale na pewno boli.
Cole nie zaprzeczył.
– Masz jakieś bandaże w swojej apteczce?
– Na pewno nie w twoim rozmiarze – odparła z poważną miną i zaczęła się podnosić.
– Nie wstawaj – powiedział i delikatnie powstrzymał ją ruchem dłoni. – Podam ci.
Kiedy się pochylił, niemal całkowicie przykrył Erin swoim ciałem. Czuła silnie mięśnie pod dłonią, dotyk skóry i męskie ciepło. Od piersi do kolan przebiegł ją dreszcz, aż zaczęła szybciej oddychać. Starała się oddychać powoli, mówiąc sobie, że z pewnością się myli. Na pewno tylko się jej wydawało. Przecież to niemożliwe, żeby Cole był pobudzony.
Zobaczyła przed sobą tubkę maści z antybiotykiem. Wzięła ją, starannie osuszyła ranę i zaczęła rozsmarowywać maść na zranionym ciele. Cole wysyczał kilka słów w jakimś obcym języku. Cieszyła się, że nie zna ich znaczenia.
Z każdym lekkim dotykiem palca Erin serce Cole'a zaczynało bić coraz szybciej. Ostry ból w nodze nie mógł się nawet równać z palącym uczuciem podniecenia. Nie mógł nic zaradzić na żadne z tych doznań, więc tylko klął w odmianie portugalskiego, jakiej używa się w brazylijskich kopalniach diamentów, rzucając przekleństwami, od których nawet kamień by się zarumienił.
Powtarzał sobie, że działa na niego najstarszy afrodyzjak świata – adrenalina. Nie raz już tak się czuł, kiedy udało mu się cało ujść z zasadzki. Znał ten przypływ nieopisanej radości, że udało się ocalić życie. Potem zwykle ogarniał go głód seksualny, bo właśnie tak ciało świętuje radość życia. Gdyby to nie Erin, ale jakaś inna kobieta stała przy nim, przyciągnąłby ją do siebie, żeby nasycić wygłodniałe zmysły i rozluźnić napięcie. Ale to nie była inna kobieta. Ta została kiedyś tak brutalnie potraktowana, że być może nie pozwoli żadnemu mężczyźnie poznać swojego gorącego ciała.
Cole z uporem starał się nie myśleć o delikatnych rękach, których dotyk drażnił jego ciało. Tak samo jak ciepły, słodki oddech Erin, jej piersi, dotykające go, kiedy przysuwała się bliżej, sięgając do zranionego uda. Ich miękka i jędrna wypukłość paliła go jak rozgrzane do czerwoności żelazo. Skrzywił się i zaklął. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego właśnie ta kobieta podnieca go aż do bólu.
– Gdzie się podział ten silny, milczący mężczyzna? – zapytała Erin znękanym głosem i zagryzła dolną wargę.
– Jesteś już za duża, żeby wierzyć, że tacy istnieją. – Znów wysyczał przekleństwo przez zęby.
Kiedy Erin skończyła, na jej dolnej wardze widniały głębokie ślady zębów. Jednak wokół rany nie pojawiała się już świeża krew. Cole podsunął jej dwa kwadratowe opatrunki z plastrem. – Nie wierz temu, co piszą na opakowaniu – odezwała się dziewczyna. – Te przywierają tak samo boleśnie jak każde inne.
Kiedy się przysuwała, żeby przykleić pierwszy opatrunek, otarła się o Cole'a. Gwałtownie wciągnął powietrze. Erin zamarła myśląc, że znowu sprawiła mu ból.
– Powinieneś sam założyć sobie opatrunek – powiedziała zmartwiona. – Ja jestem zbyt niezdarna. Nie chcę, żebyś więcej cierpiał.
Cole spojrzał na skuloną przy nim dziewczynę. Jej przerażone oczy były tak piękne, że patrząc na nie, za każdym razem odczuwał równie wielką przyjemność.
– Wcale nie jesteś niezdarna. – Położył jej opatrunek na kolanach. – I lubię, jak mnie dotykasz. – Gwałtownie podniosła głowę. – A ty, Erin? – zapytał, wpatrując się w nią uważnie. – Lubisz mnie dotykać?
– Nie chciałam sprawiać ci bólu. – Łzy nabiegły jej do oczu, jeszcze bardziej podkreślając ich piękno. – Przepraszam. Naprawdę nie chciałam.
Pogłaskał ją po policzku.
– Takie delikatne stworzenie, a takie dzielne.
– Nie jestem dzielna. Trzęsłam się ze strachu.
– A jak myślisz, co to znaczy być dzielnym? Zrobić to, co należy, mimo strachu. Reszta to tylko przechwałki. Zupełnie nieprawdziwe.
Stwardniałym palcem otarł łzę, która właśnie miała stoczyć się po jej twarzy. Przysunął dłoń do ust i dotknął językiem przejrzystej jak diament kropli.
– Słona i bardzo słodka. Nikt jeszcze nade mną nie płakał. Nikt na całym świecie.
Zamknęła oczy, nie mogąc znieść skupionego na niej wzroku. Kiedy je otworzyła, spojrzała prosto na ranę. Wygładziła opatrunek, starając się nie sprawiać Cole'owi bólu. Nie było to łatwe. Jej koncentrację rozpraszały słowa, które przed chwilą usłyszała, i bliskość półnagiego mężczyzny, podnieconego, a jednak niepróbującego jej dotknąć.
Ale najbardziej oszołomiło ją to, że wcale się nie bała.
Bliskość i pobudzenie mężczyzny powinny ją przerażać. Nic takiego nie nastąpiło. Była niespokojna, zdenerwowana, podniecona, ale się nie bała.
– To powinno wystarczyć – odezwała się miękkim, niskim głosem.
Szybko wstała i poszła do sypialni. Nie słyszała, żeby Cole poszedł za nią, ale wiedziała, że to zrobił. Położył jej ręce na ramionach i uścisnął ją lekko.
– Dzięki. – Jego głos się zmienił, stał się twardszy. – Ale kochanie, następnym razem, kiedy każę ci uciekać, to lepiej uciekaj.
– Nie mogłabym uciekać, nawet gdybym chciała – odparła Erin niecierpliwie i ze złością. – Ten drań uderzył mnie tak mocno, że nie mogłam oddychać przez…
– Uderzył cię? – Wielkie ręce odwróciły Erin, przerywając jej w pół słowa. – Gdzie?
– Tutaj – odparła, wskazując na miejsce tuż pod mostkiem. Cole bez słowa zaczął rozpinać jej bluzkę.
– Cole! Co ty robisz! – zawołała, bezskutecznie odpychając jego dłonie.
– Nie ruszaj się.
Takim samym bezbarwnym głosem Cole mówił do napastników. Erin natychmiast usłuchała, bardziej z zaskoczenia niż ze strachu. Z niedowierzaniem patrzyła, jak zręcznie palce Cole'a rozchylają jej bluzkę. Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała.
– Czy to boli? – zapytał bezosobowo.
Erin poczuła, jak lekkimi ruchami dotyka jej żeber. Dziwne dreszcze przebiegły jej ciało, zostawiając po sobie gęsią skórkę.
– Boli? – dopytywał się Cole, patrząc w jej zaskoczone oczy. Nie mogła nawet wciągnąć powietrza. Potrząsnęła głową.
– A tutaj?
Ciepłe, trochę szorstkie palce przesuwały się wzdłuż żeber do mostka.
– Trochę – wyszeptała.
Zobaczyła, że Cole zmarszczył brew, i poczuła silniejszy ucisk jego palców.
– A teraz?
– Boli trochę bardziej, ale wciąż niezbyt silnie.
Erin patrzyła na twarz Cole'a. Miał bardzo gęste czarne rzęsy, pod którymi jego oczy wyglądały jak przejrzyste kryształy zabarwione niebieskimi i zielonymi kreseczkami. Włosy miały mahoniowy odcień, taki sam jak ciemniejący tuż pod skórą zarost.
– Odetchnij głęboko – polecił Blackburn. Erin wciągnęła powietrze.
– Jeszcze raz. Głębiej. – Obserwował uważnie jej twarz, sprawdzając, czy nie pojawi się na niej grymas bólu. Żebra Erin unosiły się sprężyście pod jego dłońmi, więc miał pewność, że płuca prawidłowo napełniają się powietrzem. – Teraz boli?
– Trochę, ale nie na tyle, żebym nie mogła oddychać. Naprawdę. Nieraz już uderzyłam się mocniej, kiedy się potknęłam o statyw.
Cole uśmiechnął się, lekko, ale nadal badawczo przesuwał palce po jej ciele.
– Żebra w porządku?
Skinęła głową.
– A tu?
– Auu!
– Tak właśnie myślałem. Żebra są całe, ale dostałaś w przeponę. – Dotknął dłonią miejsca, które już zaczynało ciemnieć. – Przez kilka dni będziesz tu miała siniec we wszystkich kolorach tęczy. – Odwrócił ją plecami do siebie.- Czy jeszcze gdzieś cię boli? – pytał, wolno przesuwając dłonie po jej plecach. – Może kręgosłup albo nerki?
– Nie.
– Na pewno? – zapytał, lekko ugniatając dolną część kręgosłupa. Sprawdzał, czy Erin nie próbuje uniknąć jego dotyku, co świadczyłoby, że czuje ból.
– Na pewno.
– Powiedz mi, gdybyś coś poczuła.
Odwrócił Erin jeszcze raz i spokojnie zaczął zapinać jej bluzkę, starając się ze wszystkich sił nie zwracać uwagi na sprężystą wypukłość jej piersi pod stanikiem i na ciepło skóry. Kiedy jego dłonie znalazły się między piersiami, dziewczyna bezwiednie szybko nabrała powietrza, przez co ręce Cole'a zetknęły się z jej ciałem.
Wyczuła ten przypadkowy dotyk i wstrzymała oddech, spodziewając się, że Cole wykorzysta okazję. Nie wątpiła, że jej pragnie. Nie mógł przecież ukryć narastającego podniecenia, ponieważ stał przed nią ubrany tylko w spodenki.
Bez chwili wahania zapiął jej bluzkę do samej góry. Zamknęła oczy i powtarzała sobie, że taki obrót sprawy ją cieszy, a nie rozczarowuje. Przeszłość Cole'a być może jest ciemna jak dżungla w nocy, ale jego najgłębsze odruchy pozostały szlachetne. Instynkt nakazywał mu bronić, a nie atakować. Jednak nie było wątpliwości, że kiedy zaszła potrzeba, potrafił się bić z wściekłością pełną samodyscypliny.
Erin zdała sobie sprawę, że to słowo jest kluczem do osobowości Cole'a. Dyscyplina wewnętrzna. Lepiej niż ktokolwiek jej znany, nawet lepiej niż jej ojciec, Cole umiał panować nad swoim umysłem, ciałem i instynktami – nad samym sobą. Erin uświadomiwszy to sobie, poczuła dziwne ciepło.
– Gdyby cię zaczęło boleć, koniecznie mi o tym powiedz – jeszcze raz poprosił Blackburn. – Pójdę teraz sprać krew ze spodni.
– Cole?
Głos uwiązł jej w gardle, kiedy odwrócił się do niej jeszcze raz. Był o tyle od niej większy i silniejszy. Stał przed nią półnagi i spoglądał płonącym wzrokiem.
– Lepiej się połóż, kochanie. Widać, że jesteś zmęczona.
Przez chwilę nie reagowała. Potem położyła się na łóżku. Kiedy zamknęła oczy, z łazienki dobiegł szum lecącej z kranu wody.