Rozdział trzydziesty piąty

Cole wolno oparł prawą rękę na szczeblu ruchomej drabinki. Kamienna ściana była nierówna, więc niektóre szczeble odstawały od niej na kilkanaście centymetrów. Tam, gdzie ściana biegła pionowo, Abe wykuł zagłębienia na ręce i nogi.

– Cole, jesteś pewien, że nie powinniśmy zaczekać?

– Wkrótce będzie tutaj o wiele bardziej mokro. Poza tym szansa, że przeżyję wspinaczkę po tej drabince jest o wiele większa niż szansa ucieczki przed ConMinem, jeśli jako broń posłuży nam tylko przypuszczenie, że to jest właśnie ta kopalnia, której szukamy.

– Bądź ostrożny – wyszeptała.

Coś mruknął i oparł lewą rękę na szczeblu. Przez moment zamigotała rękojeść noża ukrytego w zabłoconej skórzanej pochwie na przedramieniu.

Metal wytrzymał ciężar Cole'a. Odetchnął głęboko i zaczął schodzić na niższy szczebel. Drabinka lekko się kołysała i skręcała, dopóki nie oparła się o skałę. Odnalazł następny stopień i opuścił się w głąb szybu. Plecak otarł się o skałę i zawisł na przewężeniu.

Cole zaklął i wrócił na wyższy szczebel. Zdjął plecak i przewiesił go przez prawe ramię. Jednak i teraz nie udało mu się go przecisnąć przez wąski otwór.

– Jesteś za duży – odezwała się Erin. – Ja zniosę plecak na dół.

– Miałem nadzieję, że nie zechcesz ze mną schodzić – wymamrotał, ale wspiął się wyżej i podał jej bagaż. – Włóż moją zapasową koszulę, zanim jeszcze bardziej zmarzniesz.

– Jak długo potrwa, zanim wapień nasyci się wodą? – zapytała spełniając polecenie Cole'a.

– Nie wiem. Być może woda nie dochodziła do tego poziomu przez ostatnie dziesięć tysięcy lat. Może w ogóle tu nie dojdzie. – Spojrzał do góry i spostrzegł zielony błysk oczu Erin. – Ale coś ci powiem. Myślę, że to jest nasza ostatnia szansa przed nadejściem kolejnej pory suchej.

Erin zagryzła dolną wargę, kiedy Cole znowu zniknął w otworze. Usłyszała suchy szelest kamienia ocierającego się o ubranie i skórę, a potem Cole'a przeklinającego rozmiary własnego ciała, chociaż to właśnie dzięki jego sprawności dotarli tak daleko.

– Przeciśniesz się? – zapytała.

– Z trudnością. – Stęknął i jeszcze raz zaklął. – Abe był węższy w ramionach.

Stopniowo znikał w głębi szybu. Woda z sykiem uderzała w szkło lampki na jego kasku.

– Czy kiedyś już schodziłaś po takiej łańcuchowej drabince? – zapytał, zanim całkiem zniknął poniżej krawędzi.

– Za każdym razem, kiedy schodziłam z pokładu statku towarowego do bazy. Zwykle przy pięciostopniowym wietrze.

– W takim razie to będzie dla ciebie kaszka z mlekiem.

Ściana jest na tyle nachylona, że znajdziesz miejsce na ręce i nogi, ale nie tak bardzo, żeby się kołysała przy podmuchach.

Kiedy Cole zawołał do niej z dołu, Erin założyła plecak, wzięła głęboki oddech i jeszcze raz powtórzyła sobie, że kiedyś coś takiego robiła, i to w trudniejszych warunkach.

Ale nie w ciemnościach.

Cole w milczeniu patrzył, jak Erin opuszcza się po stopniach. Woda ciekła i rozpryskiwała się wokół niej. Strużki zmieniły się w grube na palec strumyki i spadały z coraz większą siłą. U stóp drabinki kałuża wody sięgała kostek. Było tam tylko tyle miejsca, że dwoje ludzi mogło stanąć tuż obok siebie. Prawie całkiem okrągły otwór prowadził do odchodzącego pod kątem korytarza. Nowy tunel był wąski i miał gładkie ściany.

– Uważaj – powiedział Cole i chwycił Erin, kiedy nie znalazła pod stopą ostatniego szczebla. – Szyb jest ponad pół metra dłuższy niż drabinka.

Gwałtownie wciągnęła powietrze, kiedy poczuła na kostkach chłodną wodę.

– Mam nadzieję, że nie zejdziemy już wiele głębiej.

– Ja też mam taką nadzieję.

Cole opuścił głowę i omiótł światłem latarki całe widoczne podłoże. W miejscu, na które podczas pory deszczowej spadała kaskada wody, w wapieniu została wymyta nieregularna misa. Zaścielały ją małe kamienie, wygładzone przez strumień.

– Możesz na chwilę wejść na drabinkę? – zapytał. Erin wspięła się kilka szczebli wyżej.

– Wystarczy?

– Jeszcze jeden.

Nie zważając na zimne strumienie wody, Cole przysiadł na piętach w miejscu, które zwolniła Erin. Wybierał kamienie garściami i przeszukiwał dno zagłębienia. Kiedy sięgnął po raz ósmy, coś do niego zamrugało i błysnęło w świetle, jakby nagle ożyło.

– Mam cię – wyszeptał Cole.

– Co masz?

Nie odpowiadając wstał i wyciągnął rękę, tak że padał na nią promień światła latarki. W palcach trzymał wygładzony kryształ, wielkości niedużej kulki do gry.

– Diament? – zapytała Erin nie wierząc własnym oczom.

– Najprawdziwszy. Trzymaj. Sprawdzę, czy Abe nie przegapił innych.

– Nie przegapił?

– To jest pierwszy kocioł, jaki spotykamy w tej jaskini. Abe na pewno przeszukał go nie raz wchodząc do jaskini i wracając na powierzchnię.

Erin czuła w dłoni zimny diament. Serce, pobudzone adrenaliną, biło dwa razy szybciej. Zacisnęła rękę wokół kryształu, aż zabolały ją palce. Usłyszała z dołu stukot przesuwanych kamieni. Cole przeszukiwał rumowisko aż do samego dna misy. Znalazł tam wąską szczelinę, którą uciekała woda. Chciał ją zbadać, ale była dla niego za wąska:

– Trudno. Nawet jeśli są tam jakieś diamenty, to bardzo małe.

– Jak możesz być taki spokojny? – zapytała z pretensją.

Roześmiał się.

– Spokojny? Kochanie, ręce mi się trzęsą prawie tak samo jak wtedy, kiedy kochałem się z tobą pierwszy raz.

Erin drgnęła zaskoczona i uśmiechnęła się ukradkiem. Cole wstał i w zamyśleniu wycierał ręce o mokre szorty.

– Nie marnujmy tu więcej czasu.

– Nie marnujmy? Cole, przecież właśnie znaleźliśmy diament.

– Uważaj na ostatni szczebel. – To była jego jedyna odpowiedź.

Na czworakach wszedł do tunelu, który pod kątem prostym odchodził od szybu, którym się przed chwilą opuścili. Dno tunelu nie zostało wyżłobione przez spadającą kaskadę, więc nie zerodowało tak mocno jak niecka pod drabinką. Wapienne ściany były mokre, ale nie zalane wodą. Pod kolanami wyczuł falistą powierzchnię.

Po omacku przeszukał kilka rowków i znalazł mały diament.

Włożył go pod język i posuwał się dalej, nie zawracając sobie głowy innymi płytkimi rowkami. Krzywiąc się z niezadowoleniem wnikał coraz głębiej w wapienną formację.

Zdał sobie sprawę, że wąski tunel opada. Woda sączyła się ze sklepienia i ścian, a potem zbierała się w zwarte strużki. Wpływała do płytkich kanałów po obu stronach tunelu albo znajdowała niewielkie szczeliny i znikała w skale. Zastanawiał się, jak wysoko w tej części Kimberley sięga poziom wody gruntowej i ile czasu upłynie, zanim pradawna, częściowo rozpuszczona rafa nasyci się na tyle, że tunel wypełni się wodą.

– Na stropie też są te faliste rowki – powiedziała Erin. – Czy to znaczy, że ten korytarz jest często zalany wodą?

Cole mruknął coś niewyraźnie.

Przed nimi rozległ się szum płynącej wody. Cole zwolnił i uważnie przyglądał się tańczącym cieniom, wypatrując kolejnego szybu w podłożu.

Ze stropu jak z dziurawego sita ciekła woda. Tunel rozszerzył się na boki. Dno stało się nierówne, z licznymi wgłębieniami wypłukanymi przez długotrwałe, silne uderzenia kaskad wody podczas pory deszczowej. Niektóre niecki były tak duże jak wanna, inne nie większe niż pięść. Pod ścianami leżały małe stosy kamieni, które ktoś wybrał z zagłębień i odsunął na bok.

Woda zalewała Cole'a i Erin, mocząc ich od stóp do głów, ale oni pełzli naprzód. Strumyki nie były już chłodne, ale wręcz zimne. Kiedy tylko Erin się zatrzymała, żeby zbadać małą nieckę, zaczęła dygotać. Mimo to nie zrezygnowała. Nawet zmarzniętymi palcami wyczuwała różnicę między kawałkami wapienia a wygładzonymi przez wodę diamentami.

– Znalazłam jeden! – zawołała.

– Brawo. Włóż go pod język i idź dalej.

– Ale przecież…

– To tylko resztka po Abe – przerwał jej Cole. – Widzisz to rumowisko pod ścianami? Już przeszukał te niecki.

– W takim razie dlaczego znalazłam diament?

– Mogę tylko przypuszczać, że Abe dalej znalazł coś tak interesującego, że staranne przeszukiwanie tego odcinka wydało mu się stratą czasu.

Mówiąc to czołgał się w kierunku gardłowego, coraz głośniejszego grzmotu. Ogarnęło go podniecenie, odciągając myśli od rozcięć i sińców, których się nabawił podczas pełzania po ostrych kamieniach. Kanał zrobił się wyższy, Cole mógł już iść zgięty wpół, aż nagle stanął całkiem wyprostowany. Woda chlupała wokół stóp. Nie zwracał na nią uwagi, tak samo jak na zesztywniałe, bolące mięśnie. Kiedy lampa Erin pojawiła się kilka metrów za nim, podał dziewczynie rękę i podciągnął ją do pozycji stojącej. Jęknęła z ulgą.

– To mi bardziej przypomina jaskinię – stwierdziła, przesuwając dokoła światło latami. – Trochę tu nisko, ale za to szeroko. I dużo wody.

Cole wypluł diament spod języka i włożył go do jednej z kieszeni plecaka. Erin oddała mu swój i patrzyła, jak wędruje tam, gdzie poprzedni. Ku jej zdziwieniu, Cole nie skierował się dalej w głąb poprzecznego otworu. Stał i świecił wkoło latarką, zapamiętując swoją pozycję w szerokiej grocie. Potem zawrócił i obejrzał tunel, z którego przed chwilą wyszli.

Duża, niezgrabna jedynka została wyryta nad wylotem tunelu. Kiedy Cole odwrócił głowę, na skraju zasięgu światła zobaczył dwójkę.

– Widzisz jeszcze jakieś numerowane wejścia? – zapytał. Erin popatrzyła w przeciwnym kierunku. Zauważyła tylko, że wieje stamtąd wilgotny wietrzyk.

– Nie ma tu żadnych cyfr, za to czuję prądy powietrza.

– To pewnie dlatego, że kanałami spływa mnóstwo wody, która wypycha powietrze.

– Co takiego?

– Posłuchaj. To nie grzmot. Gdzieś dalej jest co najmniej jeden wodospad albo kaskada, spadająca ze stropu i przedzierająca się kanałami w dół.

Erin zadrżała i wytężyła słuch.

– Zimno ci – zauważył Cole.

– Nieraz było mi zimniej i jakoś wytrzymałam.

Zawahał się, a potem wzruszył ramionami.

– Lepiej będzie, jak pójdziemy dalej. Nie wiem, ile czasu nam jeszcze zostało.

– Którędy?

Cole wskazał na ścianę.

– Widzisz tę strzałkę? Pójdziemy w przeciwnym kierunku.

– Dlaczego?

– W jaskiniach i kopalniach strzałki zawsze pokazują drogę do wyjścia.

Erin podeszła bliżej do ściany i wydała okrzyk zdumienia.

– Wygląda, jakby była świeżo wyryta.

– Dziesięć czy dwadzieścia lat to dla skały sekunda.

Cole ruszył w przeciwnym kierunku niż wskazywany przez strzałkę. Po kilku metrach stało się jasne, że gdzieś przed nimi woda napływa szybciej, niż ucieka szczelinami w głąb ziemi. Pod nogami pojawiła się płytka kałuża. Po kilkunastu krokach woda zaczęła sięgać Cole'owi powyżej butów.

– Stąpaj uważnie – ostrzegł. – W podłożu mogą być głębokie niecki, w których można nawet utonąć. – Zatrzymał się i odwrócił. – Umiesz pływać, prawda?

– Tak, ale wolałabym tego nie robić. Ta woda wcale nie robi się cieplejsza.

– Czy chcesz…

– Nie – wpadła mu w słowo. – Nie zawrócę. Chcę zobaczyć skarbiec Abe'a.

– Może właśnie teraz po nim idziemy.

Erin natychmiast skierowała światło na wodę chlupiącą jej pod nogami.

– Naprawdę tak sądzisz?

– To możliwe, ale mało prawdopodobne. Nie widzę tu stert kamieni. Przy wydobywaniu diamentów, nawet ze złoża wtórnego, jest wiele odpadów.

Przy wolno narastającym huku odległego wodospadu brodzili w szerokiej, płytkiej kałuży. Cole starał się nie tracić z oczu ściany, dopóki nie doszli do szczeliny oznaczonej dwójką. Perspektywa wczołgania się do wąskiego otworu wcale ich nie pociągała. Woda miała co najmniej piętnaście centymetrów głębokości i płynęła wartkim strumieniem.

– No i co? – zapytała Erin, zatrzymując się obok Cole'a.

– Woda płynie w głąb tego korytarza.

– I co z tego?

– Spodziewałem się, że będzie płynęła w kierunku tego huku, który teraz słychać za nami.

Opadł na kolana i raz po raz klnąc zaczął na czworakach iść korytarzem. Erin podążyła za nim. Kilka minut później zrozumiała, dlaczego Cole tak wściekle przeklinał. Tunel miał teraz tylko trzydzieści centymetrów wysokości i był tak wąski, że ramiona ocierały się o ściany.

– Zmieścisz się? – zawołała.

Jedyną odpowiedzią było stęknięcie, plusk wody i kolejny stek przekleństw, ponieważ tunel ostro skręcił w lewo. Cole wygiął ciało, żeby się przecisnąć przez zakręt, i nagle stwierdził, że znów może się swobodniej poruszać. Sklepienie tunelu nieco się uniosło. Wkrótce Cole mógł stanąć wyprostowany, ale bokiem, ponieważ kanał wymyty przez wodę był tak wąski, że inaczej jego szerokie ramiona się w nim nie mieściły.

Odgłos spadającej wody wypełniał ciasną przestrzeń, ale w świetle latarki widzieli tylko parę cienkich strużek. Kilka metrów dalej czekała na nich kolejna drabinka. Pięła się w górę przez następny długi i wąski szyb, który w jednym punkcie się rozszerzał, wypłukiwany przez spływającą wodę. Szczeble były całkiem mokre.

– Zaczekaj, aż wejdę na górę, i dopiero potem zacznij się wspinać – polecił Cole.

Bez wahania wszedł na pierwszy błyszczący metalowy szczebel. Wejście do szybu było bardzo wąskie, więc nie musiał się martwić, że drabinka się skręci, a on uderzy o ścianę. Woda jak uparty prysznic ściekała z niewidocznych krawędzi na górze.

Czternaście szczebli wyżej latarka na kasku Cole'a wyłowiła z mroku krawędź szybu, wyżłobioną w rozpuszczalnym wapieniu. Wyszedł z otworu i zawołał Erin.

– Wchodź na górę!

Latarka dziewczyny zgasła w połowie drogi. Cole natychmiast skierował światło swojej lampki w dół. Kiedy ramiona Erin i plecak ukazały się nad krawędzią, podciągnął ją, zdjął jej kask i zapalił płomień latarki. Erin westchnęła z ulgą.

– Bałam się, że już się nie da jej zapalić – wyznała trzęsącym się głosem.

– Tak mogło się zdarzyć, kochanie. Za dużo tu wody. – Zawahał się. – Powinniśmy wracać.

– Mamy mnóstwo zapałek i świec, więc damy sobie radę.

Cole przez długą chwilę spoglądał na Erin. Jej twarz ściągało napięcie. Erin ukochała światło, wokół niego skupiało się jej życie zawodowe. Kiedy latarka zgasła i przez kilka sekund panowały wokół ciemności, doznała wstrząsu.

– Nie podoba ci się tutaj, prawda? – zapytał.

– Podobało mi się, kiedy znalazłam diament. A resztę jeszcze przez jakiś czas zniosę.

W świetle latarki zobaczyła błysk jego uśmiechu.

– Jeszcze piętnaście minut. Jeśli przez ten czas niczego nie znajdziemy, wracamy. To dla ciebie zbyt niebezpieczne.

– A dla ciebie nie?

– Ja znam zagrożenia, a ty nie.

– Czy tu jest bardzo niebezpiecznie?

– Jeśli przeżyjemy, ta wyprawa będzie do nas wracała w nocnych koszmarach – odparł szczerze. – Zejście tutaj to nie było mądre posunięcie.

– Abe przeżył.

– Opatrzność czuwa nad głupcami i pijanymi.

– No to w połowie jesteśmy bezpieczni – odparowała.

Cole roześmiał się.

– Zamknij oczy, kochanie.

– Dlaczego? – zapytała, ale posłuchała jego prośby.

– Żeby moje światło cię nie oślepiło.

Erin poczuła ciepłą miękkość ust Cole'a, szorstkość zarostu i w końcu gorący język, kiedy ich pocałunek stał się bardziej namiętny. Cole zdjął z niej plecak, podniósł ją i mocno przytulił. Pocałunek zakończył się nagle, a ona drżała już nie tylko z zimna i wilgoci. Chwilę później Cole delikatnie ubrał ją w swoją koszulę i zapiął guziki, nie zważając na protesty Erin, która nie chciała mieć na sobie trzeciej warstwy odzieży.

– I tak bym ją podarł, przeciskając się przez te wąskie przejścia – powiedział spokojnie.

– Strasznie zmarzniesz. – Jednak bez dalszego sprzeciwu podniosła plecak.

– Mam dwa razy większą masę od twojej. Wolniej tracę ciepło. Każdy biolog ci to powie.

Zanim Erin zdążyła zaprotestować, ruszył wzdłuż kolejnego tunelu. Ten był wysoki i tak wąski, że trzeba było posuwać się bokiem. Tutaj również widać było oznaki, że korytarz kiedyś całkowicie wypełnił się wodą. W ścianach wykuto strzałki wszędzie tam, gdzie odchodziły boczne odnogi.

Dźwięk płynącej wody dochodził ze wszystkich stron i Erin miała wrażenie, że w bańce powietrza porusza się przez plątaninę kaskad i wodospadów. Ciekawiło ją, jak daleko się zagłębili w wapienną formację, ale postanowiła nie pytać. Tak naprawdę nie chciała wiedzieć, jaka masa skały wisi jej nad głową. Wystarczająco trudno było zapamiętać wszystkie zmiany kierunku, jakie zdarzyły im się po drodze. Wciąż zakręcali, wspinali się w górę albo schodzili w dół plątaniną korytarzy, a szum wody dochodził ich z coraz to innej strony. Gdyby nie strzałki, szybko straciłaby orientację i się zgubiła.

Cole minął zakręt korytarza i poczuł, że ściana już go nie naciska. Przeszedł trzy kroki i wolno się odwrócił, oglądając otoczenie w świetle lampki na kasku.

Znaleźli się w największej grocie, jaką dotychczas tu spotkali. Zewsząd dobiegał szum płynącej i spadającej wody, przelewającej się przez niewidoczne kanały, wymyte w wapieniu. Światło latarki nie sięgało ani sklepienia, ani ścian, oprócz jednej tuż za nim. Wokół przebiegały ledwo wyczuwalne prądy powietrza, wywołane niezliczonymi strumieniami wody, przedzierającymi się przez szczeliny wypłukiwane od tysięcy lat przez deszcze.

– Pięć minut. Nie więcej – powiedział, zerkając na zegarek. Erin była zbyt pochłonięta otoczeniem, żeby się sprzeczać.

Wielka, nieograniczona ścianami przestrzeń wokół niej podnosiła ją na duchu, ale również robiła na niej jakieś dziwne wrażenie. Cała grota ożywała, poruszona tysiącami strumyków. Dokoła słychać było szepty, pomruki, szelest, plusk, dudnienie, huczenie, kapanie i szum wody. Podziemny świat kipiał srebrnymi kroplami wśród nieprzeniknionej ciemności. Rozległe, płytkie rozlewisko ciągnęło się w mroku dalej, niż sięgało światło latami. Ukryte prądy lekko burzyły jego powierzchnię, od której srebrną zorzą odbijał się blask.

Po raz pierwszy od chwili wejścia w wapienny labirynt Erin żałowała, że nie ma ze sobą aparatu. Ostatni raz widziała coś tak niezwykłego i pięknego jak to jezioro, kiedy przeżyła pierwszą arktyczną noc.

Ruchomy stożek światła padł na kopczyki wygładzonych przez wodę wapiennych kamieni. Wzgórki wystawały ponad poziom rozlewiska, którego krańce niknęły w ciemnościach. Erin chwyciła Cole'a za ramię.

– Spójrz!

Światło jego lampy przecięło mrok, aż spoczęło na kamiennych kopcach wystających z płytkiego jeziora. Cole podszedł do jego brzegu. Jak żywe stworzenie drżało u jego stóp, burzone prądami powietrza i wody. Rozlewisko było doskonale przezroczyste. Woda podczas długiej podróży przez wapień rafowy pozbyła się pyłów i zanieczyszczeń. Gdyby od rozedrganej powierzchni nie odbijało się światło, trudno byłoby dostrzec, że jest tu jakieś jezioro.

Cole wolno się odwrócił i obejrzał ścianę za sobą, zapamiętując położenie korytarza. Abe nie oznaczył go numerem. Inne pęknięcia i otwory w ścianach też nie były oznakowane.

– Nie widzę strzałek – stwierdziła Erin.

Cole nie odpowiedział. Podszedł do drżącej wody i zaczął brodzić wzdłuż brzegów, szukając potwierdzenia, że Abe był tu przed nimi.

– Tutaj. Pod wodą – powiedział po chwili.

Musiał powtórzyć te słowa głośniej, bo huk wody zagłuszał go. Erin podeszła i zobaczyła strzałkę wykutą na wapiennym podłożu.

– Czy to znaczy, że jeziora nie było, kiedy schodził tu Abe?

– Prawdopodobnie – odparł Cole. – Nie przepadał za wodą. Prawdę mówiąc, nienawidził jej. Nie potrafił pływać.

– Badanie jaskini musiało być dla niego okropne.

– Nie w porze suchej. Cała ta woda to ostatnie opady.

Erin chwyciła powietrze i dopiero po chwili wypuściła je z wysiłkiem. Pomyślała o ulewnych deszczach pory monsunowej i dwudziestu pięciu kilometrach kwadratowych powierzchni wapiennego szczytu płaskowzgórza, na które miało spaść dwa i pół centymetra opadów. Wszystkie te krople zbierają się w strumyczki, wpływają do szczelin, tam się łączą i tworzą kanały odpływowe wymywające skałę, wypłukujące tunele, groty i szyby. Woda pchana siłą ciężkości prze w dół. Każdy kanał może zbierać wodę z jednego, dwóch albo nawet więcej kilometrów kwadratowych.

Tony deszczu przenikają w głąb wapienia. Kiedy wypełnią wszystkie szczeliny, zostanie tylko ciemność, woda i skała.

Nie zostawaj zbyt długo. Zachłyśniesz się czernią i utoniesz”. Erin z wysiłkiem odsunęła od siebie obraz olbrzymiej masy wody i kamienia, która wisiała nad jej głową. Brodząc, ze spuszczoną głową podeszła do Cole'a, żeby w świetle lampki lepiej widzieć srebrzyste wzory migoczące u jej stóp. Nad nią długie wstęgi wody wypływały z ciemności w promień sztucznego światła, jakby gdzieś w sklepieniu ukryto kurki.

– Między tymi pagórkami z kamieni są niecki i kanały – powiedział Cole. – Kiedyś przez tę grotę płynęły bardzo szybkie strumienie.

– Podczas ostatniej pory deszczowej?

Cole nie odpowiedział.

Z ponurą miną wpatrywał się w sięgającą mu prawie do kostek wodę. Wyczuł wyraźny prąd, zmierzający w ciemny zakamarek groty, którego jeszcze nie zbadali. Ukląkł w wodzie i zbadał niewielką nieckę. Tymczasem Erin szukała czegoś, co odciągnęłoby ją od rozmyślań o złowrogiej ciemności i przytłaczającej masie grzmiącej wody.

Skierowała światło lampki w dół, szukając niecki. Jej uwagę przyciągnął jakiś kolisty cień. W pierwszej chwili wzięła go za wygładzony przez wodę kamień. Potem zdała sobie sprawę, że jego zarys jest zbyt idealny. Obok dostrzegła takie same kształty, doskonale okrągłe. Podeszła bliżej i wydała okrzyk przerażenia, kiedy wpadła w misę, której głębokość maskowała przejrzysta woda. Rozłożyła ramiona, żeby się podeprzeć przy upadku. Jej palce zamknęły się na blaszanym pudełku po cukierkach.

Zagłębienie było nimi wypełnione.

– Erin? – zawołał Cole, unosząc głowę znad garści kamieni, której się właśnie przyglądał. – Nic ci się nie stało?

Chciała odpowiedzieć, ale nie mogła wydobyć głosu. Chwyciła w ręce po jednym pudełku i wyciągnęła je w górę, żeby trafiły w promień lampki Cole'a. Woda spływała jej po ramionach, odbijając światło niezliczoną i1ością białych, zielonych i żółtych błysków.

Nagle Erin spostrzegła, że to nie woda, tylko kamienie, wysypujące się z zardzewiałych pudełek. Stała w samym środku skarbca Pana Boga, a diamenty przesypywały się jej między palcami.

Загрузка...