12

Nie jest tak źle, uznała Eve. Zwłaszcza w porównaniu z rozruchami w czasie wojen miejskich, izbami tortur w lochach inkwizycji czy próbną jazdą na księżycowym odrzutowcu XR- 85. A poza tym od dziesięciu lat była gliną i dzień w dzień stawała oko w oko z niebezpieczeństwem.

Mimo to, choć nie widziała siebie, była pewna, że spogląda wokół jak przerażony koń, gdy zauważyła, że Trina bierze do ręki wielkie nożyce.

– Hej, może mogłybyśmy po prostu…

– Zostaw to ekspertom – przerwała jej Trina. Kiedy odłożyła nożyce, Eve prawie odetchnęła z ulgą. – No dobrze, zobaczmy, jak to wygląda.

Była bez broni, ale Eve przyglądała jej się nieufnie.

– Mam program dobierania fryzur. – Leonardo podniósł głowę znad długiego stołu, zawalonego tkaninami, przy którym dyskutował o czymś z Biffem. – Z opcją łączenia modeli.

– Nie potrzebuję żadnego cholernego programu. – Trina ujęła twarz Eve w swoje duże dłonie. Zmrużyła oczy i zaczęła obmacywać jej głowę, szczękę oraz policzki. – Dobra struktura kostna – powiedziała z aprobatą. – Kto ci to zrobił?

– Co?

– Modelowanie twarzy.

– Bóg.

Trina spojrzała na nią, parsknęła, po czym wy-buchnęła donośnym śmiechem brzmiącym, jakby wydobywał się z zardzewiałej rury.

– Ta twoja policjantka jest w porządku, Mavis.

– Jest super – powiedziała Mavis, wciąż podniecona, po czym usiadła na stołku i obejrzała się w lustrze ze wszystkich stron. – Może i mną się zajmiesz, Trina? Adwokaci radzą mi, żebym wyglądała bardziej poważnie. Mogłabym zrobić się na brunetkę czy coś.

– Pieprz to. – Trina wsunęła kciuki pod szczęki Eve i uniosła jej głowę. – Mam dla ciebie coś, co sprawi, że każdy sędzia z miejsca wyskoczy z togi. Burdelowy róż ze srebrzystymi końcówkami. Zupełna nowość.

– Uhm. – Mavis odrzuciła do tyłu swoje szafirowe loki i zamyśliła się na chwilę.

– Ach, twoje włosy aż się proszą o pasemka, Eve.

Krew zastygła jej w żyłach.

– Miałyśmy je tylko trochę skrócić, prawda?

– Tak, tak. – Trina pochyliła jej głowę do przodu. -Ten kolor też jest darem od Boga? – Zachichotała, odsunęła głowę Eve do tyłu i odgarnęła jej włosy z twarzy. – Oczy są w porządku. Trzeba tylko trochę popracować nad brwiami.

– Daj mi jeszcze wina, Mavis. – Eve zamknęła oczy, które na szczęście były w porządku, i powiedziała sobie, że cokolwiek się stanie, włosy kiedyś odrosną.

– Dobra, teraz umyjemy włosy. -Trina popchnęła fotel do przenośnej umywalki i odchyliła go do tyłu, aż szyja Eve znalazła się na miękkiej podpórce. – Zamknij oczy i wyluzuj się, kochana. Nikt nie robi masażu głowy lepiej ode mnie

Rzeczywiście, nie były to tylko czcze przechwałki. Wino czy też zręczne palce Triny sprawiły, że Eve rozluźniła się, czując niezwykłą błogość. Słyszała ściszone głosy Leonarda i Biffa, spierających się, czy na piżamę lepszy będzie karmazynowy atłas, czy też szkarłatny jedwab. Z głośników płynęła muzyka klasyczna, z płaczliwymi arpeggio na fortepianie, a w powietrzu unosił się zapach kwiatów.

Po co Paul Redford powiedział jej o szkatułce Pandory i ukrytych w niej narkotykach? Jeśli to on je zabrał, czemu miałby chcieć, by policja wiedziała o ich istnieniu?

Podwójny blef? Jakiś podstęp? Może tak naprawdę nie istniała żadna szkatułka? Albo Redford wiedział, że już jej nie ma w mieszkaniu Pandory, więc…

Nagle Eve poczuła na twarzy coś zimnego, klejącego. Z jej ust wyrwał się okrzyk.

– Co u licha…

– Maseczka z Saturnii. -Trina wycisnęła więcej jasnobrązowej mazi z pojemnika. – Przeczyszcza pory jak odkurzacz. Zaniedbywanie własnej skóry to zbrodnia. Mavis, wyciągnij błyszczek, dobra?

– Co to jest błyszczek… a zresztą, nieważne.

– Eve zamknęła oczy i poddała się. – Nie chcę wiedzieć.

– Zrobimy pełen zabieg, co nam szkodzi. – Trina rozprowadziła maź po podbródku Eve. – Spięta jesteś, kochana. Może włączyć ci jakiś relaksujący program?

– Nie, nie, nie trzeba mi już więcej relaksu, dzięki.

– Dobra. Może mi opowiesz o swoim facecie?

– Szybkim ruchem ręki rozchyliła szlafrok, który wcześniej kazała włożyć Eve, i położyła schlapane mazią dłonie na jej piersiach. Kiedy Eve otworzyła pełne wściekłości oczy, Trina parsknęła śmiechem. – Nie martw się, dziewczyny mnie nie interesują. Twój facet będzie zachwycony twoimi cycuszkami, kiedy skończę.

– Podobają mu się takie, jakie są.

– Tak, ale Saturnia to najlepszy z dostępnych wygładzaczy piersi. Zobaczysz, będą w dotyku jak płatki róży. Słowo. Twój facet woli gryźć czy ssać?

W odpowiedzi Eve tylko zamknęła oczy.

– Nawet mnie tu nie ma.

– O właśnie, o to chodzi.

Rozległ się plusk wody spływającej do umywalki, po czym Trina zaczęła wcierać we włosy Eve coś, co zapachem przypominało wanilię.

Ludzie za to płacą, powiedziała sobie Eve. Wielkie sumy, które pozostawiają ogromne dziury na ich kontach.

Oznaczało to, że ludzie są zdrowo rąbnięci. Eve twardo nie otwierała oczu, nawet gdy coś ciepłego i mokrego zostało rozprowadzone na jej pokrytych mazią piersiach i twarzy. Wokół niej trwały ożywione rozmowy. Mavis i Trina wymieniały uwagi na temat rozmaitych środków do pielęgnacji ciała, a Leonardo i Biff dyskutowali o kolorach i fasonach.

Naprawdę zdrowo rąbnięci, pomyślała Eve, po czym jęknęła, gdy Trina zaczęła masować jej stopy, po czym zanurzyła je w czymś gorącym, ale zadziwiająco przyjemnym. Rozległ się stukot i Eve poczuła, że Trina podnosi jej stopy i czymś przykrywa. Później tym samym zabiegom poddane zostały dłonie.

Znosiła to wszystko ze stoickim spokojem, nie zareagowała nawet, gdy coś brzęczącego przemknęło po jej brwiach. A kiedy słyszała, jak Mavis śmieje się i flirtuje z Leonardem, czuła się wręcz jak bohaterka.

Musi podtrzymywać przyjaciółkę na duchu. To ma równie istotne znaczenie, jak wszystkie czynności śledcze. Nie wystarczy działać w imieniu martwych; trzeba pamiętać o żywych.

Gdy do jej uszu dobiegł odgłos nożyc Triny, zacisnęła mocniej powieki; po chwili poczuła lekkie szarpnięcia towarzyszące rozczesywaniu zlepionych kosmyków. To tylko włosy, powiedziała sobie. Wygląd nie ma znaczenia.

O Boże, nie pozwól, żeby mnie oskalpowała.

Zmusiła się, by myśleć o pracy, powtórzyła sobie pytania, jakie zamierzała następnego dnia zadać Redfordowi, próbowała przewidzieć jego odpowiedzi. Prawdopodobnie zostanie wezwana do komendanta w związku z programem na Kanale 75. Jakoś sobie poradzi.

Musi porozmawiać z Feeneyem i Peabody. Trzeba sprawdzić, czy zebrane przez nich dane uda się powiązać w logiczną całość. Poza tym powinna przejść się do klubu i poprosić Cracka, żeby wskazał jej kilku stałych klientów. Być może ktoś z obecnych widział człowieka, którego tak przestraszył się Boomer. A jeśli okaże się, że ten ktoś rozmawiał także z Hettą…

Fotel nagle opadł do tyłu, a Trina zaczęła zeskrobywać z ciała Eve zaskorupiałą maź.

– Oddam ci ją za pięć minut – powiedziała do zniecierpliwionego Leonarda. – Nie można poganiać geniusza. – Uśmiechnęła się do Eve. – Masz przyzwoitą skórę. Zostawię ci parę próbek. Używaj ich, to zostanie przyzwoita.

Mavis dołączyła do Triny i Eve zaczęła się czuć jak pacjent na stole operacyjnym.

– Doskonale wymodelowałaś brwi, Trino. Wyglądają tak naturalnie. Wystarczy, żeby sobie ufar-bowała rzęsy. Nie trzeba będzie ich nawet wydłużać. Nie sądzisz, że ten dołek w podbródku jest super?

– Mavis – powiedziała Eve zmęczonym głosem. – Nie zmuszaj mnie, żebym ci przyłożyła.

Ale przyjaciółka uśmiechnęła się tylko szeroko.

– O, jest już pizza. Masz, spróbuj. – Wcisnęła spory kawałek do ust Eve. – Czekaj, aż zobaczysz swoją skórę, Dallas. Wygląda wspaniale.

Eve tylko mruknęła w odpowiedzi. Gorący ser poparzył jej podniebienie, ale też rozbudził apetyt. Nie zważając na groźbę zadławienia, wzięła do ust kolejny kawałek pizzy, a Trina zawinęła jej włosy w srebrzysty turban.

– Jest podgrzewany – powiedziała, podnosząc fotel. – Zawiera penetrator końcówek włosów.

Eve wbiła wzrok w swoje odbicie. Jej skóra rzeczywiście wydawała się wilgotna, a w dotyku była gładka. Ale spod turbanu nie wyłaniał się ani jeden kosmyk.

– Są tam jakieś włosy, prawda? Moje włosy?

– No pewnie. Dobra, Leonardo. Na dwadzieścia minut jest twoja.

– Nareszcie. – Rozpromienił się. – Zdejmij szlafrok.

– Słuchaj no…

– Dallas, wszyscy tu jesteśmy profesjonalistami. Musisz przymierzyć halkę sukni ślubnej. Będzie na pewno wymagała drobnych poprawek.

Skoro już dała się obmacać kosmetyczce, czemu nie miałaby stanąć nago przed obcymi facetami? Zrzuciła szlafrok z ramion.

Leonardo podszedł do niej z czymś białym i połyskującym w świetle. Zanim Eve zdążyła cokolwiek powiedzieć, owinął to coś wokół jej torsu i spiął na plecach. Potem bez ceregieli wcisnął swoje wielkie dłonie pod spowijający ją materiał i poprawił jej piersi. Następnie schylił się, wsunął jej między nogi skrawek tkaniny, przypiął szpilkami i cofnął się o krok.

– Ach.

– Kurde, Dallas, kiedy Roarke cię w tym zobaczy, szczęka mu opadnie do stóp.

– Co to jest, do diabła?

– Nowa wersja starej dobrej „Wesołej Wdówki". – Dokonał kilku szybkich poprawek. – Nazywam to „Ponętnym Ciałkiem". Specjalnie dla ciebie dodałem pasek podnoszący piersi. Twoje są całkiem ładne, ale w ten sposób bardziej je uwydatnimy. Trzeba jeszcze dodać koronkę i parę perełek. Nic przesadnie ozdobnego. – Odwrócił ją twarzą do lustra.

Wyglądała seksownie. Jak dojrzała kobieta, pomyślała Eve z pewnym zdumieniem. Materiał połyskiwał lekko, jakby był wilgotny. Dopasowana w talii halka podkreślała biodra i przydawała biustowi niesamowicie ponętnego kształtu.

– No cóż… chyba… no wiecie, na noc poślubną.

– Na każdą noc – powiedziała Mavis marzycielsko. – Och, Leonardo. Uszyjesz mi coś takiego?

– Przecież już masz taką z czerwonego atłasu. Dallas, nie pije cię gdzieś? Nie jest za ciasna?

– Nie. – Nie mogła się temu nadziwić. Wydawało się, że w czymś takim powinna się dusić, ale halka była wygodna jak dres. Eve na próbę zgięła się w biodrach, obróciła na boki. – Prawie nie czuję, że mam to na sobie.

– Doskonale. Biff wyszperał ten materiał w małym sklepiku na Richer Five. A teraz suknia. Jest tylko sfastrygowana, więc trzeba się z nią obchodzić ostrożnie. Podnieś ręce.

Włożył jej suknię przez głowę. Eve od razu zauważyła, że materiał, nawet pokryty kreskami wy-rysowanymi przez projektanta, jest wspaniały. Suknia wydawała się idealna; mimo to, Leonardo z nachmurzonym czołem ciągle coś poprawiał, tu ściągał, tam podpinał.

– Dekolt może być, tak. Gdzie naszyjnik?

– Hmm?

– Naszyjnik, miedziany, wysadzany kamieniami szlachetnymi. Chyba prosiłem cię, żebyś go sobie zamówiła.

– Nie mogę ot tak powiedzieć Roarke'owi, żeby dał mi naszyjnik.

Leonardo westchnął, odwrócił Eve twarzą do siebie i spojrzał znacząco na Mavis. Kręcąc głową, sprawdzał, jak suknia leży na biodrach.

– Schudłaś – stwierdził oskarżycielskim tonem.

– Nieprawda.

– Tak, co najmniej kilogram. – Cmoknął językiem. – Ale nie będę jej jeszcze zwężał. Pamiętaj, masz odzyskać ten kilogram.

Zbliżył się do nich Biff i przysunął do twarzy Eve belkę materiału. Skinąwszy głową, odwrócił się i odszedł, mrucząc coś do swojego notebooka.

– Biff, może w czasie, kiedy ja będę sobie notował, co trzeba poprawić w sukni, ty zademonstrujesz porucznik Dallas inne stroje?

Biff teatralnym gestem włączył ścienny monitor.

– Jak pani widzi, przygotowując swoje projekty, Leonardo wziął pod uwagę zarówno pani sylwetkę, jak i tryb życia. Ten oto kostium idealnie nadaje się na lunch roboczy czy konferencję prasową; choć na pierwszy rzut oka prosty, jest tres, tres szykowny. Materiał to preparowane płótno z domieszką jedwabiu, w kolorze żółtym z granatowymi wstawkami.

– Uhm. – Eve miała wrażenie, że to zwykły, ładny kostium, ale fajnie było widzieć siebie, a właściwie swoją komputerowo wygenerowaną postać w roli modelki. – Biff?

– Tak, pani porucznik?

– Dlaczego masz na głowie wytatuowaną mapę? Uśmiechnął się.

– Słabo orientuję się w terenie. Teraz bardzo proszę zwrócić uwagę na następny projekt. Jak pani zapewne zauważyła, jest on podobny do poprzedniego…

Obejrzała ich chyba z tuzin. Po pewnym czasie wszystkie jej się pomieszały. Model Rayspan w kolorze jasnożółtym, bretońska koronka z aksamitem, klasyczny czarny jedwab. Za każdym razem, gdy Mavis wydawała z siebie okrzyk podziwu, Eve składała zamówienia. Czymże były długi, z których nie wyjdzie do końca życia, w porównaniu z radością najlepszej przyjaciółki?

– No to wy dwaj macie zajęcie na jakiś czas

– powiedziała Trina, po czym, kiedy Leonardo zabrał suknię, szybko zawinęła Eve w szlafrok. – Zobaczmy, jak prezentuje się to, co najważniejsze. -Odwinąwszy turban, wyciągnęła ze swoich loków szeroki grzebień i zaczęła przyczesywać, przygładzać i roztrzepywać włosy Eve.

Ulga, jaką odczuła Eve, gdy okazało się, że jednak ma dość włosów, by je modelować, prysnęła, kiedy jej spojrzenie spoczęło na różowym, fantazyjnie skręconym kosmyku Triny.

– Kto cię czesze?

– Do moich włosów nie dopuszczam nikogo oprócz mnie samej. – Mrugnęła porozumiewawczo.

– No i Boga. Dobrze, możesz się przejrzeć w lustrze. Eve odwróciła się, przygotowana na najgorsze. Jednak kobietą, którą zobaczyła, bez wątpienia była ona, Eve Dallas. W pierwszej chwili pomyślała, że padła ofiarą żartu, przecież jej uczesanie ani trochę się nie zmieniło. Potem jednak przyjrzała się uważniej, przysuwając twarz bliżej do lustra. Wszystkie niesforne pasemka i pojedyncze sterczące kosmyki zniknęły. Włosy wciąż wydawały się swobodne, ale teraz układały się w miarę wyraźny kształt. No, a poza tym wcześniej nie połyskiwały tak ładnie. Fryzura, od krótko przyciętej grzywki po fale opadające na policzki, podkreślała rysy twarzy. A kiedy Eve potrząsała głową, wszystkie pasma posłusznie wracały na swoje miejsce.

Zmrużyła oczy, przeczesała włosy palcami i z niedowierzaniem patrzyła, jak układają się z powrotem.

– Rozjaśniłaś je?

– Nie, skąd. To naturalne pasemka. Uwydatniłam je odżywką nabłyszczającą, to wszystko. Masz jelenie włosy.

– Co takiego?

– Widziałaś kiedyś skórę jelenia? Pokrywa ją cała gama odcieni, od rdzawobrązowego po złoty, nawet z odrobiną czerni. Takie właśnie masz włosy. Bóg był dla ciebie łaskawy. Szkopuł w tym, że ten, kto do tej pory cię strzygł, robił to chyba sekatorem i nie próbował wydobyć ich naturalnego koloru.

– Dobrze mi w takich włosach.

– Żebyś wiedziała. Nie darmo jestem genialna.

– Pięknie wyglądasz. – Nagle Mavis ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. – Wychodzisz za mąż.

– Chryste, Mavis, nie płacz. No, przestań. – Owładnięta poczuciem bezradności, Eve poklepała ją po plecach.

– Jestem pijana i szczęśliwa. Ale tak się boję. Dallas, straciłam pracę.

– Wiem, kochana. Przykro mi. Znajdziesz sobie inną, lepszą.

– Nie obchodzi mnie to. Nie teraz. Nie będę się przejmować. Ten ślub będzie super, co, Dallas?

– No jasne.

– Leonardo szykuje dla mnie zajebistą suknię. Pokażę ci.

– Jutro. – Leonardo wziął jaw objęcia. – Dallas jest zmęczona.

– Ach, tak. Musi odpocząć. – Głowa Mavis osunęła się na jego ramię. – Za ciężko pracuje. Martwi się o mnie. Nie chcę, żeby się martwiła, Leonardo. Wszystko będzie dobrze, prawda? Wszystko będzie dobrze.

– Oczywiście. – Leonardo posłał Eve zaniepokojone spojrzenie, po czym wziął Mavis na ręce i wyszedł.

Eve odprowadziła ich wzrokiem.

– Szlag by to trafił. – Westchnęła ciężko.

– Jak można myśleć, że to słodkie maleństwo mogło komuś rozwalić łeb? -Trina pokręciła głową, zbierając swoje rzeczy. -Mam nadzieję, że Pandora smaży się w piekle.

– Znałaś ją?

– Wszyscy w tej branży ją znali i serdecznie jej nienawidzili. Dobrze mówię, Bif f?

– Urodziła się suką i taka umarła.

– Czy tylko ćpała, czy też handlowała narkotykami?

Biff spojrzał kątem oka na Trinę i wzruszył ramionami.

– Nigdy nie robiła tego otwarcie, ale dochodziły mnie słuchy, że zawsze jest dobrze zaopatrzona. Podobno brała głównie Erotykę. Lubiła seks i być może dzieliła się tym, co miała, ze swoimi partnerami.

– Byłeś jednym z nich? Uśmiechnął się przepraszająco.

– Wolę mężczyzn. Łatwiej ich zrozumieć.

– A ty? – zwróciła się do Triny.

– Ja też wolę mężczyzn, z tego samego powodu. Podobnie jak Pandora. – Trina podniosła torbę z podłogi. – Na ostatnim pokazie mody krążyły plotki, że łączy interesy z przyjemnością. Zdaje się, że wyciągała pieniądze od jakiegoś faceta. Chodziła obwieszona mnóstwem błyskotek. Lubiła kosztowności, ale nie lubiła za nie płacić. Wszyscy uznali, że dogadała się z dostawcą prochów.

– Nie wiesz, kto to mógł być?

– Nie, ale na tamtym pokazie spędziła wszystkie przerwy, gadając z kimś przez miniłącze. To było mniej więcej trzy miesiące temu. Nie wiem, z kim rozmawiała, przypuszczani, że przynajmniej jedno z połączeń było międzygalaktyczne, bo strasznie się wkurzała, że musi czekać.

– Zawsze nosiła ze sobą miniłącze?

– Jak wszyscy w świecie mody, kochana. Jesteśmy jak lekarze.


Zbliżała się północ, kiedy Eve usiadła przy biurku. Nie mogła się zdobyć na to, by pójść do sypialni; wolała spędzić noc tu, w gabinecie, jak zawsze, gdy potrzebowała odrobiny prywatności. Zamówiła kawę, a potem zapomniała ją wypić. Bez Feeneya nie miała wyboru; musiała okrężną drogą spróbować namierzyć połączenie międzygalaktyczne sprzed trzech miesięcy, z miniłącza, którego nie miała przy sobie.

Po godzinie dała sobie z tym spokój i umościła się na fotelu, aby pospać. Powiedziała sobie, że tylko się zdrzemnie. Ustawiła swój wewnętrzny budzik na piątą rano.

Nielegalne substancje, morderstwa i pieniądze, myślała. Jeden wielki burdel. Muszę znaleźć dostawcę, pomyślała sennie. Zidentyfikować to, co nieznane.

Przed kim się ukrywałeś, Boomer? Skąd wytrzasnąłeś próbkę i wzór? Kto połamał ci kości, żeby to wszystko odzyskać?

Przed jej oczami zamajaczył obraz zmasakrowanego ciała, ale natychmiast go odpędziła. Nie mogła zasypiać z umysłem owładniętym tak okropną wizją.

Być może byłaby jednak lepsza od tej, która ją nawiedziła we śnie.

Za oknem migotało czerwone, matowe światło. Wielki neon krzyczał: Seks! Na żywo! Seks! Na żywo!

Miała tylko osiem lat, ale była bystra jak na swój wiek. Zastanawiała się, czy ktokolwiek zapłaciłby za możliwość oglądania seksu na martwo. Leżąc na łóżku, wpatrywała się w migoczące światło. Wiedziała, czym jest seks. Czymś ohydnym, bolesnym, przerażającym. Czymś, od czego nie można uciec.

Może on dzisiaj nie wróci na noc. Już dawno przestała się modlić, aby zapomniał, gdzie ją zostawił, albo zdechł w jakimś przydrożnym rowie. Zawsze wracał.

Ale czasami, gdy dopisywało jej szczęście, był zbyt pijany, by zrobić cokolwiek, i po powrocie walił się jak długi na łóżko, a potem zaczynał donośnie chrapać. Wtedy przechodził ją dreszcz ulgi i zasypiała skulona w kącie pokoju.

Wciąż myślała o tym, by uciec. Otworzyć zamknięte na klucz drzwi i zejść pięć pięter w dół. Kiedy noce były szczególnie okropne, wyobrażała sobie, jak by to było po prostu wyskoczyć przez okno. Lot nie trwałby długo i więcej nie czułaby bólu.

Wtedy on nie mógłby już zrobić jej krzywdy. Ale za bardzo się bała, by skoczyć.

W końcu była tylko dzieckiem. Tego wieczora doskwierał jej głód. Poza tym czuła przejmujące zimno, bo on w ataku szału zepsuł klimatyzację.

Poczłapała do jednego z kątów, służącego za małą kuchenkę. Nauczona doświadczeniem, najpierw rąbnęła pięścią w szufladę, by przegonić karaluchy. W środku znalazła czekoladową bułkę. Ostatnią. Pomyślała, że jeśli ją zje, on na pewno da jej wycisk. Z drugiej strony, zleje ją tak czy inaczej, więc mogła przynajmniej pozwolić sobie na odrobinę przyjemności.

Zjadła bułkę szybko, jak wygłodniałe zwierzę, po czym otarła usta grzbietem dłoni. Skromny posiłek nie zaspokoił głodu. Poszperawszy chwilę w szufladzie, znalazła obgryziony kawałek spleśniałego sera; wolała nie wiedzieć, jakie stworzenia dobrały się do niego. Ostrożnie wzięła do ręki nóż i zaczęła usuwać zepsute brzegi.

Wtedy usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Przerażona, wypuściła nóż z ręki. W tej samej chwili, kiedy spadł z brzękiem na podłogę, do pokoju wszedł on.

– Co robisz, mała?

– Nic. Obudziłam się. Chciałam się tylko napić wody.

– Obudziłaś się. – Jego oczy były zamglone; niestety, nie dość zamglone. – Tęskniłaś za tatusiem, co? No chodź, daj tatusiowi buziaka.

Nie mogła złapać tchu, a to miejsce między udami, które zawsze tak ją bolało, kiedy on się do niej zabierał, zaczęło pulsować ze strachu.

– Brzuch mnie boli.

– Tak? Daj, pocałuję, to przestanie. – Podszedł do niej z szerokim uśmiechem na twarzy. Nagle uśmiech zniknął. – Znowu jadłaś bez pozwolenia, co? Mów!

– Nie, ja… -Ale nadzieja, że uda jej się skłamać i uniknąć kary, prysnęła, kiedy silny cios spadł na jej twarz. Z rozciętej wargi popłynęła krew, oczy wypełniły się łzami, ale ona nawet nie drgnęła. – Chciałam ukroić ci sera. Żebyś miał co zjeść, kiedy…

Uderzył ją znowu, tym razem tak mocno, że gwiazdy stanęły jej w oczach. Upadła na podłogę, a zanim zdążyła się pozbierać, rzucił się na nią.

Zaczęła krzyczeć, głośno krzyczeć, gdy bezlitośnie okładał ją twardymi pięściami. Gorszy jednak od bólu, strasznego, przejmującego bólu, był strach przed tym, co dopiero nastąpi, czego bała się bardziej od bicia.

– Tatusiu, proszę cię. Proszę cię, proszę.

– Muszę cię ukarać. Nigdy mnie nie słuchasz. Nigdy, ale to nigdy. Potem dam ci prezent. Ładny, duży prezent, a ty będziesz grzeczna.

Czuła na twarzy jego gorący oddech, nie wiedzieć czemu pachnący cukierkami. Silne dłonie szarpały jej i tak zniszczone ubranie. Jego oddech nagle stał się płytki, przyspieszony. Wiedziała, co to oznacza.

– Nie, nie, to boli, to boli!

Jej znękane, młode ciało stawiało opór. Zaczęła uderzać go otwartymi dłońmi, krzyczeć, drapać. On wydał z siebie wściekły ryk i wykręcił jej rękę do tyłu. Rozległ się nieprzyjemny, suchy trzask łamanej kości.

– Pani porucznik. Porucznik Dallas!

Z jej gardła wyrwał się krzyk i ocknęła się, wymachując gwałtownie rękami. Zerwała się, przerażona, ale potknęła się i runęła na podłogę.

– Pani porucznik.

Zaczęła się cofać na czworakach, uciekając od ręki, która spoczęła na jej ramieniu. Krzyk uwiązł jej w gardle.

– To tylko sen – uspokajał ją Summerset. Gdyby wspomnienia nie przesłoniły jej oczu, być może wyczytałaby w jego twarzy zrozumienie. – To tylko sen – powtórzył, podchodząc do niej krok po kroku, jak do wilka w sidłach. – Przyśnił się pani koszmar.

– Odejdź ode mnie. Nie podchodź!

– Pani porucznik. Wie pani, gdzie jest?

– Wiem, gdzie jestem – wykrztusiła, łapiąc ustami powietrze. Było jej zimno i gorąco zarazem; nie mogła powstrzymać drżenia. – Idź sobie. Zostaw mnie. – Udało jej się podnieść na kolana, zasłoniła usta dłonią i zaczęła się kołysać. – Wynoś się stąd, do cholery.

– Pomogę pani usiąść w fotelu. – Kamerdyner trzymał ją delikatnie, ale na tyle mocno, że kiedy próbowała go odepchnąć, nie puścił jej.

– Nie potrzebuję niczyjej pomocy.

– Zaprowadzę cię do fotela. – W tej chwili była dla niego tylko dzieckiem, skrzywdzonym dzieckiem, które wymagało pomocy. Zupełnie jak Marle-na. Starał się nie myśleć o tym, czy jego córka błagała o litość, tak jak Eve. Posadziwszy ją na fotelu, wyjął koc ze skrzyni. Eve szczękała zębami, z jej oczu wyzierał strach.

– Nie ruszaj się – rzucił, kiedy zaczęła się podnosić. – Zostań tu i bądź cicho.

Odwrócił się i poszedł do kuchni. Otarł chusteczką pot z czoła i zamówił w autokucharzu płyn uspokajający. Zauważył, że drży mu ręka. Nawet się nie zdziwił. Krzyki Dallas zmroziły mu krew w żyłach; gdy je usłyszał, natychmiast rzucił się biegiem do jej pokoju.

Były to krzyki przerażonego dziecka.

Starając się uspokoić rozdygotane nerwy, wrócił ze szklanką do Eve.

– Wypij to.

– Nie chcę…

– Pij albo sam z rozkoszą wleję ci to do gardła.

Przez chwilę miała ochotę wytrącić mu szklankę z dłoni, ale tylko skuliła się w kłębek i zaczęła cicho jęczeć. Summerset bez słowa odstawił napój, poprawił koc i wyszedł z pokoju. Miał zamiar skontaktować się z osobistym lekarzem Roarke'a.

Na schodach spotkał jednak samego Roarke'a.

– Summerset, czy ty nigdy nie sypiasz?

– To porucznik Dallas. Ona…

Roarke wypuścił teczkę z ręki i złapał kamerdynera za klapy szlafroka.

– Coś jej się stało? Gdzie ona jest?

– Miała koszmar. Krzyczała przez sen. – Summerset. zazwyczaj opanowany, mówił szybko, gorączkowo. – Nie chce mnie słuchać. Właśnie miałem wezwać twojego lekarza. Zostawiłem ją w gabinecie.

Kiedy Roarke ruszył schodami w górę, Summerset złapał go za rękę.

– Powinieneś był mi powiedzieć, co ją spotkało. Roarke tylko potrząsnął głową.

– Zajmę się nią.

Eve siedziała skulona, dygotała na całym ciele. Kiedy Roarke ją zobaczył, w jednej chwili ogarnęły go gniew, ulga, smutek i poczucie winy. Zdusiwszy w sobie kłębiące się emocje, delikatnie wziął ją na ręce.

– Eve, już dobrze.

– Roarke. – Zadygotała raz jeszcze, po czym wtuliła się w niego. Roarke usiadł w fotelu, trzymając ją na kolanach. -To te sny.

– Wiem. – Ucałował jej mokre czoło. – Przykro mi.

– Cały czas mnie dręczą, cały czas. Nic ich już nie powstrzymuje.

– Eve, czemu mi nie powiedziałaś? – Odchylił jej głowę do tyłu i spojrzał w oczy. – Nie musisz zmagać się z tym samotnie.

– Nic ich nie powstrzymuje – powtórzyła. – Wcześniej nie pamiętałam. Ale teraz już wiem, wiem wszystko. – Potarła twarz dłońmi. – Zabiłam go, Roarke. Zabiłam mojego ojca.

Загрузка...