19

– Jak to, nie zamierzasz jej aresztować? – Oczy Casto rozbłysły gniewem. – Przecież przyznała się, do jasnej cholery.

– To nie było przyznanie się – odparła Eve. Była śmiertelnie zmęczona i miała serdecznie dosyć siebie samej. – Była w takim stanie, że powiedziałaby wszystko, co by jej kazano.

– Jezu Chryste, Eve. Jezu Chryste. – Próbując się uspokoić, Casto zaczął gorączkowo chodzić tam i z powrotem po wyłożonym białymi płytkami korytarzu szpitalnym. – Miałaś ją w garści.

– Gówno prawda. – Potarła bolącą skroń. – Casto, ta kobieta była w takim stanie, że przyznałaby się, że to ona osobiście przybiła Chrystusa do krzyża, gdybym obiecała jej działkę narkotyku. Jeśli aresztuję ją na tej podstawie, jej adwokaci obalą akt oskarżenia na wstępnej rozprawie.

– Nie obchodzi cię żadna rozprawa. – Wracając do Eve, minął Peabody, patrzącą na niego z zaciśniętymi ustami. – Uderzyłaś w jej słaby punkt, jak na gliniarza z krwi i kości przystało. Ale teraz zmiękłaś. Żal ci tej kobiety, i tyle.

– Nic ci do tego – fuknęła Eve. – Nie pouczaj mnie, jak mam prowadzić dochodzenie. Jestem oficerem prowadzącym śledztwo, więc odpieprz się.

Casto zmierzył ją spojrzeniem.

– Chyba nie chcesz, żebym porozmawiał o tym z twoimi przełożonymi?

– Grozisz mi? Rób, co chcesz. Ja pozostaję przy swojej opinii. Fitzgerald przejdzie kurację odwykową, choć pewnie na krótką metę niewiele jej to pomoże, i dopiero wtedy przesłuchamy ją ponownie. Dopóki nie uznam, że jest w stanie logicznie myśleć, nie przedstawię jej żadnych zarzutów.

Eve widziała wysiłek malujący się na jego twarzy. Zdawała sobie sprawę, jak ciężko jest mu utrzymać nerwy na wodzy, ale miała to gdzieś.

– Motyw, wyniki testów osobowości, wszystko się zgadza. Ta kobieta jest zdolna do popełnienia morderstwa. Sama przyznała, że brała narkotyki i nienawidziła Pandory. Czego ci jeszcze trzeba, do licha?

– Chcę, żeby spojrzała mi w oczy i powiedziała, że załatwiła tych ludzi. Chcę, żeby powiedziała, jak ich zabiła. Dopóki tego nie zrobi, będziemy czekać. A wiesz dlaczego? Bo nie działała w pojedynkę. Nie ma mowy, żeby zamordowała ich wszystkich swoimi wypielęgnowanymi rączkami.

– Dlaczego? Bo jest kobietą?

– Dlatego, że pieniądze nie są dla niej najważniejsze. Miłość, namiętność, owszem. Mogła zabić Pandorę w ataku zazdrości, ale nie wierzę, żeby załatwiła też pozostałych. Ktoś musiałby jej pomóc, namówić ją do tego. Poczekamy więc cierpliwie, aż zostanie wypisana ze szpitala, potem ją przesłuchamy i skłonimy, by sypnęła Younga i – lub – Redforda. Wtedy będziemy mieli wszystko.

– Myślę, że popełniasz błąd.

– Wezmę to pod uwagę – odpowiedziała zimnym tonem. – A teraz napisz skargę, idź na spacer albo zrób, co chcesz, bylebyś zszedł mi z oczu.

Jego oczy rozbłysły gniewnie, ale znów udało mu się zapanować nad sobą.

– Pójdę trochę ochłonąć.

Ruszył szybkim krokiem do wyjścia, ledwie zerknąwszy na milczącą Peabody.

– Twojemu facetowi trochę dzisiaj brakuje uroku – zauważyła Eve.

Peabody przyszło na myśl, że to samo mogłaby powiedzieć o swojej bezpośredniej przełożonej, jednak na wszelki wypadek nie zrobiła tego.

– Stres daje się nam wszystkim we znaki, Dal-las. Ta sprawa wiele dla Casto znaczy.

– Wiesz co, Peabody? Dla mnie sprawiedliwość to coś więcej niż tylko ordery czy te cholerne kapitańskie belki. Jeśli chcesz pobiec do swojego kochasia i uleczyć jego zranioną dumę, nikt cię tu nie zatrzymuje.

Usta dziewczyny drgnęły, ale jej głos brzmiał mocno.

– Nigdzie stąd nie pójdę, pani porucznik.

– Dobrze, więc stój sobie dalej i zgrywaj męczennicę tylko dlatego, że ja… – Eve przerwała swoją tyradę i westchnęła ciężko. – Przepraszam. Musiałam na kimś wyładować złość i akurat ty mi się nawinęłaś.

– Czy od dzisiaj będzie to wchodziło w zakres moich obowiązków?

– Zawsze potrafisz się odgryźć. Kiedyś zaczniesz mi działać na nerwy. – Już spokojna, Eve położyła dłoń na ramieniu asystentki. – Przepraszam cię i przepraszam, że postawiłam cię w tak nieprzyjemnej sytuacji. Trudno pogodzić uczucia z obowiązkami.

– Jakoś sobie z tym radzę. Casto nie powinien był tak na ciebie naskoczyć, Dallas. Wiem, co on czuje, ale to nie znaczy, że ma słuszność.

– Może i nie. – Eve oparła się plecami o ścianę i zamknęła oczy. -Ale w jednym punkcie miał rację i to nie daje mi spokoju. Przesłuchując Jerry Fitzgerald, czułam się paskudnie. Nie miałam do tego serca. Nie podobało mi się to, jak wykorzystuję jej nałóg, by ją pognębić. Ale robiłam to, bo na tym polega moja praca, i nie wolno mi litować się nad rannymi przestępcami, muszę ich dobijać.

Eve otworzyła oczy i wbiła wzrok w drzwi, za którymi Jerry Fitzgerald leżała pod działaniem lekkich środków uspokajających.

– Czasami, Peabody, ta robota jest naprawdę do dupy.

– Tak jest. – Po raz pierwszy odważyła się musnąć dłonią ramię Dallas. – Dlatego tak dobrze sobie radzisz.

Eve otworzyła usta i ku swojemu zdumieniu parsknęła śmiechem.

– Cholerny świat, Peabody, ja cię naprawdę lubię.

– Ja ciebie też. – Dziewczyna na chwilę zawiesiła głos. – Chyba coś jest z nami nie tak.

Eve, już w nieco lepszym nastroju, objęła asystentkę ramieniem.

– Chodźmy coś zjeść. Jeny Fitzgerald stąd się nie wymknie.

Jak się okazało, tym razem instynkt ją zawiódł.

Przed czwartą nad ranem z głębokiego i, chwała Bogu, wolnego od koszmarów snu wyrwał ją natarczywy sygnał łącza. Oczy Eve wydawały się wypełnione piaskiem, a język był zesztywniały od wina, które poprzedniego wieczora wmusiła w siebie, by choćby symbolicznie dotrzymać towarzystwa Mavis i Leonardowi.

– Dallas – wychrypiała. – Chryste, czy ludzie w tym mieście nigdy nie śpią?

– Często zadaję sobie to samo pytanie. – Twarz na ekranie łącza i głos wydawały się znajome. Eve j usiłowała zebrać myśli.

– Doktor… cholera jasna, Ambrose? – Pamięć zaczęła budzić się do życia. Doktor Ambrose, wysoka, szczupła Mulatka, kierująca odwykówką dla narkomanów przy Centrum Rehabilitacji Ofiar Uzależnień. – Jest pani tam jeszcze? Czy Jerry Fitzgerald dochodzi do siebie?

– Nie całkiem. Pani porucznik, mamy tu pewien problem. Pacjentka Fitzgerald nie żyje.

– Nie żyje? Co to znaczy „nie żyje"?

– To znaczy, że umarła – odrzekła szefowa oddziału z bladym uśmiechem. – Pani, jako detektyw z wydziału zabójstw, powinna dobrze znać ten termin.

– Jak to się stało, do licha? Wysiadł jej układ nerwowy czy wyskoczyła z cholernego okna?

– Wszystko wskazuje na to, że przedawkowała narkotyki. W jakiś sposób zdobyła próbkę Nieśmiertelności, którą mieliśmy poddać analizie, by opracować odpowiednią kurację odwykową. Połknęła cały zapas narkotyku, w połączeniu z kilkoma innymi środkami, które tu trzymamy. Przykro mi, pani porucznik, nie dało się jej uratować. Opowiem pani wszystko w szczegółach, kiedy pani tu przyjedzie ze swoimi ludźmi.

– Opowiesz, opowiesz – warknęła Eve i przerwała połączenie.


Po przyjeździe do szpitala Eve najpierw obejrzała ciało, jakby chciała się upewnić, że nie zaszła jakaś straszna pomyłka. Jerry leżała na łóżku w fartuchu szpitalnym podwiniętym do połowy ud. Fartuch był w kolorze niebieskim, zarezerwowanym dla narkomanów na pierwszym etapie kuracji.

Do drugiego nie udało jej się dotrwać.

O dziwo, po śmierci odzyskała swoją wcześniejszą urodę. Cienie spod oczu zniknęły, usta były lekko rozchylone. Śmierć okazała się najskuteczniejszym środkiem uspokajającym. Na piersi widniały słabe ślady po defibrylatorze, a na grzbiecie dłoni wykwitł blady siniec, pamiątka po kroplówce. Pod bacznym okiem lekarza Eve dokładnie obejrzała ciało, ale nie znalazła żadnych śladów przemocy.

Jerry Fitzgerald umarła szczęśliwa jak nigdy.

– Jak to się stało? – rzuciła Eve.

– Połączenie Nieśmiertelności oraz, sądząc na podstawie brakujących fiolek, morfiny i syntetycznego Zeusa. Oficjalną przyczynę zgonu podamy po sekcji zwłok.

– Trzymacie Zeusa tu, na odwykówce? – Eve potarła twarz dłońmi. – Jezu!

– Potrzebny nam jest do badań i rehabilitacji – odparła lekarka oschle. – Odstawienie narkotyków to długotrwały, stopniowy proces. Przez cały ten czas pacjenci pozostają na ścisłej obserwacji.

– To dlaczego nikt nie obserwował Fitzgerald?

– Podaliśmy jej środki uspokajające. Pełną świadomość miała odzyskać dopiero o ósmej rano. Ponieważ nie poznaliśmy jeszcze dogłębnie właściwości Nieśmiertelności, podejrzewam, że to, co zostało w jej organizmie, zneutralizowało działanie środków uspokajających.

– Czyli wstała z łóżka, poszła prosto do waszego magazynu i poczęstowała się tym, co tam znalazła.

– Mniej więcej. – Eve miała wrażenie, że słyszy, jak doktor Ambrose zgrzyta zębami ze złości.

– A co z ochroną, z personelem szpitala? Czyżby Jerry Fitzgerald nagle stała się niewidzialna i przeszła obok nich?

– W sprawie ochrony może pani porozmawiać z policjantką, która pełniła tu dyżur.

– Zamierzam to zrobić.

Doktor Ambrose znów zacisnęła zęby i westchnęła głośno.

– Pani porucznik, nie chcę zrzucać całej winy na pani podwładną. Kilka godzin temu mieliśmy tu nieprzyjemne zajście. Jeden z naszych bardziej agresywnych pacjentów uwolnił się z pasów, którymi przypięty był do łóżka, i rzucił się na pielęgniar-1 kę oddziałową. Przez kilka minut mieliśmy ręce pełne roboty. Pomogła nam właśnie ta dzielna policjantka. Gdyby nie ona, oddziałowa zapewne w tej chwili stałaby u bram niebios w towarzystwie pani Fitzgerald, a tak skończyło się na złamanej nodze i kilku pękniętych żebrach.

– Ma pani za sobą ciężką noc, pani doktor.

– Miejmy nadzieję, że nieprędko się powtórzy. – Przeczesała palcami kręcone, rdzawe włosy. – Pani porucznik, nasze centrum cieszy się doskonałą opinią. My naprawdę pomagamy tym ludziom. Kiedy tracę pacjenta, i to w taki sposób, czuję się dokładnie tak paskudnie jak pani. Ona powinna była spać, do licha. A ta policjantka opuściła swoje stanowisko na nie dłużej niż kwadrans.

– Zbieg okoliczności? – Eve spojrzała na Jerry, ogarnięta poczuciem winy. – Co pokazują kamery monitoringowe?

– Nie mamy ich. Pani porucznik, wyobraża pani sobie, ile mielibyśmy przecieków do mediów, gdybyśmy przechowywali taśmy ze zdjęciami naszych pacjentów, wśród których znajdują się znane osobistości? Obowiązują nas przepisy o ochronie prywatności.

– Świetnie, nie ma dysków z nagraniami. Nikt nie widział ostatniego spaceru Jerry Fitzgerald. Gdzie jest magazyn z narkotykami, do którego się dostała?

– W tym skrzydle, piętro niżej.

– Skąd ona wiedziała, jak tam trafić, do licha?

– Na to pytanie nie potrafię pani odpowiedzieć. Nie umiem też wyjaśnić, jak udało jej się dostać do zamkniętego magazynu i wyjąć narkotyki z zamkniętych szafek. Jednak to zrobiła. Strażnik znalazł ją w czasie obchodu. Drzwi były otwarte.

– Drzwi czy sam zamek?

– Drzwi – odrzekła Ambrose. – A także dwie szafki. Pani Fitzgerald leżała na podłodze, martwa jak Juliusz Cezar. Oczywiście, podjęliśmy próbę reanimacji, ale bardziej z obowiązku niż nadziei.

– Muszę porozmawiać ze wszystkimi ludźmi w tym skrzydle budynku, zarówno z pacjentami, jak lekarzami.

– Pani porucznik…

– Pieprzyć przepisy o ochronie prywatności pacjentów. Uchylam je. Aha, proszę też wezwać strażnika, który znalazł zwłoki. – Eve przykryła ciało, przepełniona głębokim smutkiem. – Czy ktoś chciał się z nią zobaczyć lub o nią pytał?

– Oddziałowa powinna to wiedzieć.

– No to zacznijmy od niej. Pani niech w tym czasie zbierze całą resztę. Jest tu jakiś pokój, w którym mogłabym prowadzić przesłuchania?

– Może pani skorzystać z mojego gabinetu. – Doktor Ambrose spojrzała na ciało i syknęła przez zęby. – Piękna kobieta. Młoda, u progu wielkiej sławy. Narkotyki są jak leki, pani porucznik. Wydłużają życie, czynią je bardziej atrakcyjnym. Uśmierzają ból, uspokajają nerwy. Ale trudno mi o tym pamiętać, kiedy widzę, co robią z ludźmi. Jeśli interesuje panią moje zdanie, w co śmiem wątpić, ta kobieta wstąpiła na drogę, która zawiodła ją tutaj, w chwili, kiedy wypiła pierwszy łyk tego ładnego niebieskiego napoju.

– Tak, ale dotarła do kresu o wiele za szybko. Eve wyszła na korytarz i od razu dostrzegła Peabody.

– Gdzie Casto?

– Zadzwoniłam do niego. Już tu jedzie.

– Ach, Peabody, co za bajzel. Zobaczmy, co się da zrobić, żeby dojść z tym wszystkim do ładu. Postaw kogoś przed tym pokojem… Hej, ty. – Na końcu korytarza pojawiła się policjantka, która miała pilnować Jerry Fitzgerald. Sądząc z jej reakcji, funkcjonariuszka wiedziała, co ją czeka; najpierw się skrzywiła, po czym z kamiennym wyrazem twarzy podeszła do Eve.

Dallas wyładowała całą swoją złość na nieszczęsnej policjantce; celowo nie powiedziała jej, że nie zamierza składać na nią skargi. A niech się dziewczyna pomęczy.

Skończywszy krzyczeć, Eve, spocona i blada, zauważyła paskudną, siniejącą ranę na szyi policjantki.

– Zrobił ci to ten agresywny pacjent?

– Tak jest. Zanim udało mi się go obezwładnić.

– Niech lekarz rzuci na to okiem, na Boga. Przecież jesteś w szpitalu. Poza tym, te drzwi mają być zabezpieczone. Rozumiesz? Nikt nie wchodzi, nikt nie wychodzi.

– Tak jest. – Stanęła na baczność z miną zbitego szczeniaka. Jeszcze nie tak dawno była za młoda, by kupować alkohol, pomyślała Eve, kręcąc głową.

– Stój na straży, dopóki nie przyślę ci zmiennika.

Odwróciła się, przywołując Peabody skinieniem ręki.

– Jeśli pani kiedyś tak się na mnie wkurzy – powiedziała łagodnym tonem – wolałabym, żeby zamiast wrzeszczeć, po prostu dała mi pani pięścią w twarz.

– Zapamiętam to. Casto, cieszę się, że postanowiłeś do nas przyjechać.

Koszulę miał wygniecioną, jakby wychodząc, włożył na siebie pierwszy ciuch, jaki był pod ręką. Eve doskonale wiedziała, jak to jest. Jej koszula wyglądała, jakby ktoś przez tydzień trzymał ją w kieszeni.

– Co tu się stało, do licha?

– Tego właśnie usiłujemy się dowiedzieć. Zajęliśmy na nasze potrzeby gabinet doktor Ambrose. Przesłuchamy personel szpitala. Pacjentów prawdopodobnie będziemy musieli przepytywać w ich pokojach. Wszystko ma być nagrywane, Peabody, poczynając od tej chwili.

Delia posłusznie wyjęła mikrofon i przypięła go do klapy munduru.

– Tak jest.

Eve skinęła głową na doktor Ambrose, po czym ruszyła w ślad za nią przez drzwi ze zbrojonego szkła na krótki korytarz, prowadzący do małego zagraconego pokoju.

– Porucznik Eve Dallas. Rozpoczynam przesłuchanie potencjalnych świadków w sprawie śmierci Jerry Fitzgerald. – Spojrzała na zegarek i podała datę oraz godzinę. – W przesłuchaniu oprócz mnie biorą udział: porucznik Jake T. Casto, wydział nielegalnych substancji, oraz sierżant Delia Peabody, tymczasowa asystentka porucznik Dallas. Przesłuchanie odbędzie się w gabinecie doktor Ambrose z Centrum Rehabilitacji Ofiar Uzależnień. Doktor Ambrose, proszę zawołać siostrę oddziałową.

– Jak ona umarła, do licha? – spytał Casto. – Jej organizm nagle wysiadł czy co?

– W pewnym sensie. Potem ci wszystko opo- j wiem.

Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zmienił j zdanie.

– Można tu dostać kawę, Eve? Odczuwam głód] kofeiny.

– Sprawdź, czy to działa. – Wskazała kciukiem j sfatygowanego autokucharza, po czym usiadła za biurkiem.


Sytuacja nie wyglądała najlepiej. Do połuć Eve przesłuchała wszystkich członków personel pełniących dyżur w tym skrzydle budynku i od I dego z nich usłyszała niemal dokładnie to samo. Co pacjent z pokoju 6027 uwolnił się z pasów, zaatakował oddziałową i w szpitalu zapanował chaos. Pracownicy wylegli na korytarz, pozostawiając Jerry samą, bez ochrony, na dwanaście do osiemnastu minut.

Wystarczająco dużo czasu, by zdesperowana kobieta mogła uciec. Ale skąd wiedziała, gdzie szukać narkotyku, którego potrzebowała, i jak udało jej się uzyskać do niego dostęp?

– Może pielęgniarki gadały o tym w jej pokoju?

– Casto pałaszował wegetariańskie spaghetti. Siedzieli we trójkę w szpitalnej stołówce. – Nowy narkotyk zawsze budzi duże emocje. Oddziałowa czy ludzie z personelu mogli o tym rozmawiać, a Jerry być może wcale nie spała tak mocno, jak się wszystkim wydawało. Usłyszała rozmowę, a potem skorzystała z pierwszej nadarzającej się okazji, żeby się wymknąć.

Eve przeanalizowała to, żując kawałek pieczonego kurczaka.

– Owszem, to miałoby sens. Musiała usłyszeć, gdzie są przechowywane narkotyki. Była inteligentna, a w dodatku na ostrym głodzie. Na pewno udałoby jej się zejść na dół, nie zwracając na siebie uwagi. Ale jak, u licha, pootwierała te wszystkie zamki? Skąd zdobyła kod?

Casto nie odpowiedział. Zmarszczył brwi i wlepił wzrok w talerz. Zdrowy mężczyzna potrzebuje mięsa, do cholery. Uczciwego, czerwonego mięsa. A w tych przeklętych klinikach traktowano je jak truciznę.

– Czy mogła jakoś zdobyć kod uniwersalny?

– spytała Peabody. Ona poprzestała na sałatce, bez sosu; ostatnimi czasy postanowiła się odchudzać.

– Albo urządzenie do łamania kodów.

– No to gdzie ono jest? – odparowała Eve. – Kiedy ją znaleziono, już nie żyła. Nie miała przy sobie karty z kodem uniwersalnym.

– Może te cholerne drzwi były otwarte, kiedy tam przyszła? – Casto z obrzydzeniem odsunął talerz. – To by mnie nawet nie zdziwiło. Od samego początku prześladuje nas pech.

– Nie, to już byłby zbyt duży zbieg okoliczności. Dobrze, powiedzmy, że Jerry Fitzgerald podsłuchała rozmowę na temat Nieśmiertelności i dowiedziała się, gdzie przechowywana jest próbka narkotyku. Jest na ostrym głodzie, nieco łagodzonym przez leki, które jej podano. Ale potrzebuje swojej działki. Potem, jak dar niebios, na korytarzu wybucha jakieś zamieszanie. Nie ufam darom niebios – mruknęła Eve. – Ale na razie przyjmijmy, że tak było. Fitzgerald wstaje, zauważa, że pilnująca jej policjantka zniknęła, więc czym prędzej wybiega z pokoju. Schodzi piętro niżej do magazynu, choć nie bardzo mogę sobie wyobrazić, żeby pielęgniarki rozmawiały przy niej, jak do niego trafić. W każdym razie idzie tam, tyle wiemy na pewno. Ale co do tego, jak dostała się do środka…

– Co ci chodzi po głowie, Eve?

Spojrzenia jej i Casto skrzyżowały się nagle.

– Ktoś jej pomógł. Ktoś się postarał, żeby dostała ten narkotyk w swoje ręce.

– Myślisz, że zaprowadził ją tam ktoś z personelu?

– To możliwe. – Eve wzruszyła ramionami, słysząc powątpiewanie w jego głosie. – Łapówka, obietnica, może wśród pielęgniarzy znalazł się jakiś oddany fan. Kiedy przejrzymy akta wszystkich zatrudnionych tu ludzi, być może uda się zawęzić krąg podejrzanych. Na razie… – Urwała, gdy rozległo się brzęczenie komunikatora. – Dallas.

– Lobar, ekipa śledcza. Znaleźliśmy w śmieciach coś, co powinno panią zainteresować. Karta z kodem uniwersalnym, pokryta odciskami palców Fitzgerald.

– Dołącz ją do dowodów, Lobar. Zaraz do was przyjdę.

– To wiele wyjaśnia – oświadczył Casto. Wiadomość od Lobara na tyle poprawiła mu apetyt, że znów zabrał się do makaronu. – Jak mówiłaś, ktoś jej pomógł. Albo dmuchnęła kartę z pokoju pielęgniarek, korzystając z ogólnego zamieszania.

– Cwana dziewczyna – mruknęła Eve. – Bardzo cwana. Zaplanowała wszystko co do minuty. Zeszła na dół, pootwierała, co chciała, a potem jeszcze pozbyła się karty z kodem. Żeby to przeprowadzić, musiała trzeźwo myśleć, zgodzicie się?

Peabody zabębniła palcami w stół.

– Jeśli wzięła Nieśmiertelność przed innymi narkotykami, co wydaje się prawdopodobne, zapewne natychmiast przyszła do siebie. Prawdopodobnie zorientowała się, że ktoś może ją przyłapać w magazynie. Gdyby wyrzuciła kartę, mogłaby się tłumaczyć, że trafiła tam przez pomyłkę, bo straciła orientację.

– Właśnie. – Casto obdarzył ją szerokim uśmiechem. -To wydaje się rozsądne.

– Więc dlaczego nie wyszła z magazynu? – spytała Eve. – Znalazła to, po co przyszła. Czemu po prostu nie uciekła?

– Eve – powiedział Casto niemal szeptem, patrząc jej w oczy. – Istnieje jeszcze jedna możliwość, o której nie wspomnieliśmy. Może Fitzgerald chciała umrzeć.

– Świadomie przedawkowała? – Na tę myśl Eve poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Poczucie winy powróciło. – Ale dlaczego?

Casto położył rękę na jej dłoni.

– Była w potrzasku. Przyparłaś ją do muru. Musiała zdawać sobie sprawę, że spędzi resztę życia za kratkami. Bez dostępu do Nieśmiertelności – dodał. – Postarzałaby się, straciłaby urodę, straciłaby wszystko, co najbardziej się dla niej liczyło. Postanowiła więc umrzeć, dopóki jest młoda i piękna.

– Samobójstwo – dorzuciła Peabody. – Narkotyki, które wzięła, tworzą zabójczą mieszankę. Z pewnością zdawała sobie z tego sprawę, jeśli myślała na tyle trzeźwo, by dostać się do magazynu. Po co znosić upokorzenia, więzienie, głód narkotyczny, skoro można bezboleśnie tego wszystkiego uniknąć?

– Nie byłaby pierwsza- dorzucił Casto.-Spotkałem się z wieloma takimi przypadkami. Ludzie nie mogą żyć z narkotykami ani bez nich. Dlatego się poddają.

– Fitzgerald nie zostawiła listu – nie ustępowała Eve.

– Była załamana, Eve. I, jak sama powiedziałaś, zdesperowana. – Casto zaczął bawić się filiżanką. – Jeśli działała pod wpływem impulsu, jeśli czuła, że musi skończyć ze sobą i to jak najszybciej, być może nawet nie pomyślała o napisaniu listu. Eve, nikt nie wmusił w nią tych prochów, nie ma żadnych śladów przemocy. Jerry Fitzgerald zginęła z własnej ręki. Może to był wypadek, ale może zrobiła to celowo. Prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy.

– To nie wystarczy, by zamknąć śledztwo. Nie ma mowy, żeby ta kobieta sama, bez niczyjej pomocy, zabiła czworo ludzi.

Casto wymienił spojrzenia z Peabody.

– Może i nie. Ale faktem jest, że pod wpływem narkotyku mogła to zrobić. Możesz jeszcze trochę pomaglować Redforda i Younga. Żaden z nich nie zasłużył na to, aby uniknąć kary. Ale prędzej czy później musisz zamknąć dochodzenie. Taka jest prawda. – Odstawił filiżankę. – Odpocznij sobie.

– No proszę, jak tu przytulnie. – Do stolika podszedł Justin Young. Jego przygasłe, przekrwione oczy wbijały się w twarz Eve. – Nic ci nie jest w stanie zepsuć apetytu, co, suko?

Casto zerwał się z krzesła, ale Eve ruchem ręki kazała mu usiąść z powrotem. Stłumiła w sobie współczucie.

– Co, adwokaci wyciągnęli cię z pierdla, Justin?

– Żebyś wiedziała. Wystarczyło, żeby Jerry umarła, a sędzia od razu zgodził się wypuścić mnie za kaucją. Mój adwokat powiedział, że w świetle ostatnich wydarzeń… tak to ujął, kutas… w świetle ostatnich wydarzeń, sprawa jest już właściwie zamknięta. Jerry okazała się morderczynią, narkomanką, trupem, dzięki czemu ja wkrótce zostanę oczyszczony z wszystkich podejrzeń. Korzystne rozwiązanie, co?

– Tak sądzisz? – spytała spokojnie Eve.

– Zabiłaś ją. -Young oparł się o stół, uderzając dłońmi w blat tak mocno, że rozległ się głośny brzęk sztućców. – Równie dobrze mogłaś wbić jej nóż w serce. Ona potrzebowała pomocy, zrozumienia, odrobiny ciepła. Ale ty dręczyłaś ją dotąd, aż straciła wszelką nadzieję. A teraz nie żyje. Rozumiesz to? – Jego oczy wypełniły się łzami. – Ona nie żyje, a ty dostaniesz zasłużony awans. Złapałaś szaloną morderczynię! Ale coś ci powiem: Jerry nikogo nie zabiła, w odróżnieniu od ciebie. To jeszcze nie koniec. – Przejechał ręką po stole, zrzucając na podłogę wszystkie naczynia i sztućce. – To nie koniec, do cholery.

Kiedy Young wyszedł ze stołówki, Eve odetchnęła głęboko.

– Na to wygląda.

Загрузка...