6

– Jak chcesz to rozegrać? – Feeney wydął wargi i wlepił wzrok w małą kamerę pod sufitem windy. – Tak jak zwykle? Dobry glina/zły glina?

– Aż dziw bierze, że ta metoda ciągle jest skuteczna.

– Cywile są łatwymi celami.

– Zaczniemy tradycyjnie: przepraszamy za najście, jesteśmy wdzięczni za gotowość współpracy, i tak dalej, i tak dalej. Jeśli zacznie coś kręcić, możemy zmienić śpiewkę.

– Gdyby do tego doszło, ja chcę być złym gliną.

– Nie nadajesz się do tego, Feeney. Spójrzmy prawdzie w oczy.

Obrzucił ją ponurym spojrzeniem.

– Jestem od ciebie wyższy rangą, Dallas.

– A ja prowadzę to śledztwo i lepiej od ciebie odgrywam rolę złej. Pogódź się z tym.

– Dlaczego to ja zawsze muszę być dobrym gliną? – burknął rozżalony, kiedy wyszli z windy na skąpany w jasnym świetle korytarz, bijący w oczy – a jakże – pozłacanym marmurem.

W drzwiach apartamentu naprzeciwko windy jak na zawołanie stanął Justin Young. Eve nie omieszkała zauważyć, że ubrał się stosownie do roli dobrze sytuowanego, ale skorego do współpracy z policją świadka; miał na sobie kosztowne, żółto-brązowe płócienne spodnie i obszerną, jedwabną koszulę w tym samym kolorze. Do tego modne sandały o grubych podeszwach, z ozdobnym paskiem na podbiciu stopy.

– Witam, porucznik Dallas, kapitanie Feeney.

– Na jego pięknej twarzy o posągowych rysach malowała się powaga, a bystro patrzące zabójczo czarne oczy kontrastowały z falującą grzywką w kolorze pozłoty zdobiącej korytarz. Young wyciągnął rękę;

na palcu połyskiwał duży pierścień z onyksem. – Proszę wejść.

– Dziękuję, że zgodził się pan tak szybko z nami spotkać, panie Young. – Może rzeczywiście miała nieco skrzywiony punkt widzenia, ale jeden rzut oka na wnętrze wystarczył, by Eve uznała je za kwintesencję złego gustu.

– To takie straszne, takie okropne. – Young wskazał gościom dużą sofę w kształcie litery L, przykrytą poduszkami w jaskrawych barwach. Po drugiej stronie pokoju ekran medytacyjny zaprogramowany był na widok tropikalnej plaży o zachodzie słońca. – Nie mogę uwierzyć, że ona nie żyje, a tym bardziej, że zginęła tak straszną śmiercią!

– Przepraszamy za najście – zaczął Feeney, wchodząc w rolę dobrego gliny, a zarazem starając się nie gapić na ozdóbki i witraże. – Z pewnością bardzo pan przeżył to, co się stało.

– To prawda. Pandora była moją dobrą znajomą. Napiją się państwo czegoś? – Z gracją spoczął na miękkim fotelu, który wyglądał tak, jakby mógł połknąć małe dziecko.

– Nie, dziękuję. – Eve wierciła się niezgrabnie, usiłując odsunąć górę poduch.

– A ja coś sobie zamówię, jeśli nie mają państwo nic przeciwko temu. Odkąd dotarły do mnie te straszne wieści, niczego nie miałem w ustach. Trzymam się na nogach chyba tylko dzięki nerwom. – Pochylił się do przodu i wcisnął mały guzik na stole. -Poproszę kawę. – Usiadł wygodnie i uśmiechnął się lekko. – Na pewno chcecie mnie zapytać, co robiłem w czasie, kiedy popełniono morderstwo. Wiem, jak wygląda przesłuchanie; grałem w wielu kryminałach. Bywałem policjantem, podejrzanym, a nawet, w początkach kariery, ofiarą. Przy moim ekranowym wizerunku zawsze musiałem być niewinny.

Podniósł głowę. Oczom Eve ukazał się komiczny, a zarazem przerażający widok. Oto do pokoju wmaszerował ubrany w fartuszek służącej domowy android ze szklaną tacą, na której stała filiżanka na talerzyku. Justin, jakby nigdy nic, wziął kawę i podniósł ją obiema rękami do ust.

– Media nie podały, o której godzinie Pandora została zamordowana, ale wydaje mi się, że mogę dokładnie odtworzyć wszystko, co robiłem wczoraj wieczorem. Mniej więcej do północy byłem u niej na małej imprezie. Wyszedłem stamtąd z Jerry, to znaczy Jerry Fitzgerald, i razem wpadliśmy na drinka do pobliskiego prywatnego klubu Ennui. Ostatnio stał się bardzo modny i dobrze jest od czasu do czasu w nim się pokazać. Zdaje się, że siedzieliśmy tam do około pierwszej. Potem przez pewien czas zastanawialiśmy się, czy nie zajrzeć do paru innych lokali, ale, przyznam, mieliśmy już dosyć i alkoholu, i towarzystwa innych ludzi. Przyszliśmy więc tutaj i byliśmy razem aż do dziesiątej. O tej porze Jerry miała się z kimś spotkać. Kiedy wyszła, zacząłem pić poranną kawę, włączyłem wiadomości i usłyszałem, co się stało z Pandorą.

– No, to obskoczył pan cały wieczór – zauważyła Eve. Wyrecytował wszystko, pomyślała, jak dobrze przygotowaną kwestię w sztuce. – Będziemy musieli porozmawiać z panią Fitzgerald, by zweryfikować pańskie zeznania.

– Ależ oczywiście. Czy chcecie państwo, żebym ją poprosił już w tej chwili? Jest w pokoju wypoczynkowym. Śmierć Pandory była dla niej sporym wstrząsem.

– No to niech sobie jeszcze trochę odpocznie – uznała. – Mówił pan, że przyjaźnił się z Pandorą. Czy byliście kochankami?

– Od czasu do czasu, nie było to nic poważnego.

Obracaliśmy się w tych samych kręgach i tyle. Poza tym, jeśli wolno mi w takiej chwili pozwolić sobie na brutalną szczerość, Pandora preferowała mężczyzn, których mogła łatwo owinąć wokół palca, zastraszyć. – Błysnął uśmiechem na znak, że on do takich nie należy. -Wolała facetów, którzy dążyli do sukcesu, od tych, co go osiągnęli. Nie życzyła sobie dzielić sławy z kimkolwiek. Feeney wpadł mu w słowo.

– Z kim spotykała się przed śmiercią?

– Zdaje się, że miała kilku kochanków. Jednego z nich poznała na Starlight Station; nazywała go „przedsiębiorcą", ale jakoś tak ironicznie. Poza tym był ten świetnie zapowiadający się projektant mody, zdaniem Jeny, prawdziwy geniusz. Jak on się nazywał? Michelangelo, Puccini, Leonardo, coś w tym stylu. No i jeszcze Paul Redford, producent filmowy, który był z nami tamtej nocy.

Napił się kawy, po czym zamrugał oczami.

– Leonardo. Tak, właśnie Leonardo. Chyba się o coś posprzeczali. Kiedy byliśmy u Pandory, zjawiła się tam jakaś kobieta. Pobiły się o niego. Całe to zajście byłoby nawet zabawne, gdyby nie wzbudziło w nas takiego zażenowania.

Rozłożył swoje wypielęgnowane palce i przywołał na twarz wyraz lekkiego rozbawienia, zadający kłam jego ostatnim słowom. Dobra robota, pomyślała Eve. Dobrze przygotowana rola, doskonałe wyczucie, idealnie dobrane kwestie.

– Dopiero Paulowi i mnie udało się je rozdzielić.

– Czyli ta kobieta przyszła do domu Pandory i rzuciła się na nią? – spytała Eve, starając się mówić chłodnym, beznamiętnym tonem.

– Och, ależ skąd. Biedaczka była zrozpaczona, zdesperowana. Pandora rzuciła pod jej adresem parę wyzwisk, a potem ją uderzyła. – Justin zademonstrował cios pięścią. – Naprawdę jej przyłożyła. Tamta kobieta była drobna, ale się nie dała. Szybko się pozbierała i skoczyła na Pandorę. Potem zaczęły się mocować, szarpać za włosy, drapać. Kiedy ta nieznajoma wychodziła, zauważyłem, że trochę krwawi. Pandora miała zabójcze paznokcie.

– Czy podrapała rywalkę po twarzy?

– Nie, ale jestem pewien, że nabiła jej dużego sińca. O ile sobie przypominam, tamta dziewczyna miała podrapaną szyję. Cztery długie, paskudne skaleczenia. Niestety, nie wiem, jak się nazywała. Pandora nazwała ją po prostu suką i obrzuciła innymi, równie barwnymi wyzwiskami. Kiedy ta nieznajoma dziewuszka wychodziła, widać było po niej, że walczy, aby nie wybuchnąć płaczem; w drzwiach zapowiedziała Pandorze, mocno poruszona, że pożałuje tego, co zrobiła. Niestety, na koniec pociągnęła nosem i oznajmiła, że miłość wszystko zwycięży, przez co całkowicie zepsuła efekt dramatyczny całej sytuacji.

To podobne do Mavis, pomyślała Eve.

– A jak zachowywała się Pandora po wyjściu tej kobiety?

– Była wściekła i rozgorączkowana. Dlatego wyszliśmy od niej tak wcześnie.

– A Paul Redford?

– On został; nie wiem, na jak długo. – Justin odstawił filiżankę z pełnym żalu westchnieniem. – Trochę nie fair jest mówić źle o Pandorze, kiedy nie ma jej tu z nami, aby mogła się obronić, ale miała naprawdę trudny charakter, często wręcz nie dawało się z nią wytrzymać. Marny los czekał tego, kto jej podpadł.

– A czy pan kiedykolwiek jej podpadł, panie Young?

– Starałem się tego uniknąć. – Uśmiechnął się czarująco. – Za wysoko cenię sobie karierę i własną urodę, pani porucznik. I choć Pandora nie mogłaby zniszczyć mi kariery, to niejedną twarz już poharatała tymi swoimi paznokciami. Proszę wierzyć, wyostrzyła je jak noże nie tylko dla fasonu.

– Miała wrogów.

– I to wielu. Większość z nich potwornie jej się bała. Pewnie któryś w końcu nie wytrzymał i odpłacił jej pięknym za nadobne. Mimo to nawet Pandora nie zasłużyła sobie na taką śmierć.

– Doceniamy pańską szczerość, panie Young. Jeśli nie ma pan żadnych obiekcji, chcielibyśmy teraz porozmawiać z panią Fitzgerald. Na osobności.

Young uniósł wypielęgnowaną brew.

– Ależ oczywiście. Nie można pozwolić, żebyśmy uzgodnili zeznania.

Eve uśmiechnęła się lekko.

– Mieliście dość czasu, żeby to zrobić. Mimo to chcielibyśmy porozmawiać z nią na osobności.

Ku jej zadowoleniu, mina mu nieco zrzedła. Mimo to wstał i skierował się w stronę korytarza.

– No i co? – mruknął Feeney.

– Obejrzeliśmy cholernie dobry spektakl.

– Widzę, że nadajemy na tych samych falach. Mimo to, jeśli Young przez całą noc tarzał się z Fitzgerald w pościeli, to jest czysty.

– Wtedy obydwoje mieliby alibi. Poprosimy zarząd budynku o dyski systemu monitorującego i sprawdzimy, o której wrócili do domu. Zobaczymy, czy naprawdę nigdzie się stąd nie ruszali.

– Od sprawy DeBlassa nie mam zaufania do tych cholerstw.

– Jeśli dłubali w dyskach, od razu to zauważysz. – Podniosła głowę, usłyszawszy, że jej towarzysz bierze głęboki oddech. Jego zazwyczaj posępna twarz rozpromieniła się, a oczy zamgliły. Spojrzawszy na Jerry Fitzgerald, Eve zaczęła się dziwić, że Feeney jeszcze nie wywiesił języka.

Aktorka rzeczywiście miała zachwycające ciało. Jej bujne piersi były niezbyt dokładnie zasłonięte jedwabną tuniką w kolorze kości słoniowej, z głębokim dekoltem, sięgającą do połowy uda. Długą, zgrabną nogę ozdabiała wytatuowana czerwona róża.

A do tego dochodziła jej twarz, o łagodnych rysach i sennym wyrazie, jak u kobiety, która przed chwilą uprawiała seks. Włosy, również w kolorze kości słoniowej, proste jak ostrze brzytwy, podkreślały kształtny, subtelny podbródek. Usta były pełne, wilgotne i czerwone, a oczy olśniewająco niebieskie, obramowane długimi, sterczącymi rzęsami o złotych koniuszkach.

Kiedy Jerry Fitzgerald podeszła majestatycznym krokiem do fotela, niczym pogańska bogini miłości, Eve poklepała Feeneya po ręce, by dodać mu otuchy – i przywołać go do porządku.

– Pani Fitzgerald… – zaczęła mówić.

– Tak? – odrzekła Jerry głosem słodkim jak woń dymu z kadzidła. Intensywnie niebieskie oczy zaledwie prześlizgnęły się po Eve, po czym wpiły się w rozanieloną twarz Feeneya jak pijawki. – Panie kapitanie, to po prostu okropne. Siedziałam w zbiorniku izolacyjnym, poprawiaczu nastroju, a nawet zaprogramowałam hologram na spacer po łące, bo to zawsze pomaga mi się zrelaksować. Ale nie mogę o tym zapomnieć. – Zadrżała i ukryła w dłoniach swoją niewiarygodnie piękną twarz.

– Na pewno wyglądam jak wiedźma.

– Wygląda pani cudownie – wybełkotał Feeney. – Zachwycająco. Wygląda pani jak…

– Weź się w garść – syknęła Eve i trąciła go łokciem. – Zdajemy sobie sprawę z tego, jak wielki przeżyła pani wstrząs, pani Fitzgerald. W końcu Pandora była pani przyjaciółką.

Jerry otworzyła usta, zamknęła je, po czym uśmiechnęła się chytrze.

– Gdybym to potwierdziła, skłamałabym. Tak naprawdę wcale się nie przyjaźniłyśmy. Tolerowałyśmy siebie nawzajem, ponieważ pracowałyśmy w tej samej branży, ale szczerze mówiąc, nie znosiłyśmy się serdecznie.

– Zaprosiła panią do siebie.

– Tylko dlatego, że chciała, by Justin do niej przyszedł, a ostatnio jesteśmy sobie bardzo bliscy. Poza tym czasami spotykałam się z Pandorą na stopie towarzyskiej; parę razy nawet zdarzyło nam się razem pracować.

Wstała, być może po to, aby zademonstrować swoje wdzięki, bądź dlatego, że wolała sama się obsłużyć, niż korzystać z pomocy androida. Z barku stojącego w kącie wyjęła karafkę w kształcie łabędzia i napełniła szklankę szafirowym płynem.

– Po pierwsze, muszę państwu powiedzieć, że naprawdę przeżyłam wstrząs na wiadomość o tym, jak brutalnie morderca obszedł się z Pandorą. Aż strach pomyśleć, że ktoś mógłby odczuwać tak silną nienawiść. Pracuję w tym samym zawodzie i podobnie jak ona jestem osobą publiczną. Twarzą z ekranu. Jeśli ją spotkało coś takiego… – zawiesiła głos i upiła duży łyk ze szklanki -…mnie też może grozić niebezpieczeństwo. Między innymi dlatego postanowiłam zamieszkać u Justina do czasu, kiedy ta sprawa zostanie do końca wyjaśniona.

– Proszę powiedzieć mi, co robiła pani tej nocy, gdy zostało popełnione morderstwo. Jerry otworzyła szerzej oczy.

– Czy jestem podejrzana? No proszę, to mi prawie pochlebia. – Podeszła do fotela z drinkiem w dłoni. Usiadła i założyła nogę na nogę z takim wdziękiem, że Feeneya przeszedł dreszcz podniecenia. – Zazwyczaj w obecności Pandory nie odważyłam się na nic więcej niż drobne złośliwości. Zresztą, ona najczęściej nawet nie zdawała sobie sprawy, że jej dogaduję. Nie była tytanem intelektu i nie wiedziała, co to subtelność. Dobrze, przejdę więc do rzeczy.

Usiadła wygodniej, zamknęła oczy i opowiedziała mniej więcej tę samą historię co Justin, choć wyglądało na to, że utarczka Pandory z Mavis mocniej zapadła jej w pamięć.

– Muszę przyznać, trzymałam za nią kciuki. To znaczy, za tę małą, nie za Pandorę. Miała oryginalny styl – zamyśliła się Jerry – dziwny, zapadający w pamięć… jakby połączyć sierotkę z amazonką. Dzielnie sobie radziła, to prawda, ale gdyby Justin i Paul ich nie rozdzielili, Pandora sprawiłaby jej niezły łomot. Nie na darmo godzinami przesiadywała w siłowni. Kiedyś na moich oczach dosłownie cisnęła konsultantem mody przez całą szerokość pomieszczenia tylko dlatego, że biedak przed pokazem źle oznakował jej dodatki. W każdym razie…

Machnęła ręką, otworzyła szufladę mosiężnego stolika stojącego przy fotelu i wygrzebała emaliowane pudełko. Wyjęła połyskującego czerwonego papierosa, zapaliła i wydmuchnęła perfumowany dym.

– W każdym razie, ta dziewczyna początkowo starała się przemówić Pandorze do rozsądku, dogadać się z nią co do Leonarda. To projektant mody. Domyśliłam się, że kręcił z tą małą, a Pandora nie zamierzała pozwolić mu odejść. Niedługo ma się odbyć zorganizowany przez niego pokaz. – Na jej usta znów wypłynął koci uśmiech. – Skoro Pandory nie ma już wśród nas, to ja będę musiała mu pomóc.- Dotąd nie planowała pani udziału w tym pokazie?

– Pandora była główną gwiazdą. Jak już mówiłam, parę razy zdarzyło się nam razem pracować. Nakręciłyśmy wspólnie parę filmów. Szkopuł w tym, że Pandora, owszem, była ładna, miała prezencję, ale kiedy musiała przeczytać kwestię innego aktora albo zaprezentować przed kamerą cały swój urok, to po prostu zmieniała się w drewniany kloc. To było okropne. Natomiast ja, ja jestem dobra. – Zamilkła i wydmuchnęła dym z ust. – Naprawdę dobra i dlatego skoncentrowałam się na pracy w filmie. Ale… udział w tym pokazie, przygotowanym właśnie przez tego projektanta, zapewni mi obecność w mediach i tym samym przysporzy popularności. Wiem, że mówię, jakbym była bez serca. Przykro mi. – Wzruszyła ramionami. – Takie jest życie.

– Innymi słowy, jej śmierć nastąpiła w bardzo korzystnym dla pani momencie.

– Kiedy trafia mi się okazja, wykorzystuję ją. Ale nie zabijam dla kariery. – Znów wzruszyła ramionami. – To byłoby raczej w stylu Pandory.

Nachyliła się do przodu, a jej tunika rozsunęła się niebezpiecznie.

– Dobrze, dość owijania w bawełnę. Jestem czysta. Całą noc spędziłam w towarzystwie Justina, ostatni raz widziałam Pandorę około północy. Mogę być z wami szczera: nie znosiłam jej, rywalizowałyśmy ze sobą w branży, a poza tym wiedziałam, że chciała odbić mi Justina, wyłącznie dla kaprysu. I może nawet by jej się to udało. Ale z powodu mężczyzny też nie zabiłabym nikogo. – Obrzuciła Feeneya ciepłym spojrzeniem. – Na świecie jest tak wielu uroczych mężczyzn. Prawdę mówiąc, ten apartament nie pomieściłby wszystkich ludzi, którym Pandora zalazła za skórę. Ja jestem tylko jedną z wielu.

– W jakim nastroju była tamtej nocy?

– Podniecona i zdenerwowana. – Jeny odchyliła głowę do tyłu i zaniosła się głośnym śmiechem.

– Nie wiem, czego się nałykała, ale iskry strzelały jej z oczu. Wydawało się, że działa na przyspieszonych obrotach.

– Pani Fitzgerald – zaczął Feeney niemal przepraszająco – czy uważa pani, że Pandora wzięła jakiś niedozwolony środek?

Zawahała się przez chwilę, po czym wzruszyła alabastrowymi ramionami.

– Żaden legalny specyfik nie poprawia tak samopoczucia, mój drogi. Ani nie czyni cię agresywnym. A tamtego wieczora Pandora czuła się doskonale i była agresywna. Czegokolwiek się najadła, popijała to wiadrami szampana.

– Czy Pandora częstowała nielegalnymi substancjami panią i pozostałych gości? – spytała Eve.

– Nie, nie podzieliła się ze mną. Z drugiej strony, wiedziała, że ja nie biorę. Moje ciało to świątynia. – Uśmiechnęła się, widząc, że spojrzenie Eve spoczęło na jej szklance. – Drink proteinowy. Czyste białko. A to? – Machnęła cienkim papierosem.

– Wegetariański, z domieszką dozwolonych środków uspokajających. Widziałam wielu znanych ludzi, którzy w mgnieniu oka stoczyli się na samo dno. Ja zamierzam cieszyć się długą, szczęśliwą karierą. Pozwalam sobie na trzy ziołowe papierosy dziennie i od czasu do czasu wypijam lampkę wina. Żadnych chemicznych substancji pobudzających, żadnych uszczęśliwiających pigułek. Z drugiej strony… – Odstawiła szklankę. – Pandora była mistrzynią w ćpaniu. Wszystko by połknęła.

– Wie pani, kto był jej dostawcą?

– Nie przyszło mi do głowy, żeby zapytać. Po prostu nie obchodziło mnie to. Ale gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że znalazła sobie jakieś nowe prochy. Była ożywiona jak nigdy, a poza tym, co muszę z przykrością przyznać, wyglądała lepiej, młodziej niż zwykle. Miała gładką, świeżą skórę. Wydawało się, że bije od niej blask. W pierwszej chwili pomyślałam, że przeszła kurację odmładzającą, ale obie korzystamy z usług salonu kosmetycznego Paradise, a tego dnia Pandora w nim się nie pojawiła. Wiem o tym, bo sama tam byłam. W końcu zapytałam ją o to, ale tylko się uśmiechnęła i powiedziała, że odkryła sekret piękna i zarobi na tym masę pieniędzy.


– Interesujące – skwitował Feeney, wgramoliwszy się do samochodu Eve. – Rozmawialiśmy już z dwiema z trzech osób, które widziały ofiarę ostatnie. Obydwie jej nie znosiły.

– Mogli to zrobić do spółki – rozmyślała na głos Eve. – Jerry Fitzgerald znała Leonarda i chciała z nim pracować. Nic łatwiejszego, niż zapewnić sobie nawzajem alibi.

Feeney poklepał kieszeń, do której schował dyski z kamer monitorujących budynek.

– Zobaczymy, co da się z tego wyciągnąć. Wydaje mi się, że nadal nie znamy motywu zabójstwa. Sprawca nie tylko chciał zabić Pandorę, ale dosłownie wymazać ją z powierzchni ziemi. Musiał wpaść w szał. A mam wrażenie, że tych dwojga nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi.

– Wystarczy poruszyć właściwe struny i każdy się wścieknie. Chcę zajrzeć do ZigZaga, żeby sprawdzić, czy da się udowodnić, o której była tam Mavis. Prócz tego musimy skontaktować się z tym producentem, umówić się na rozmowę. Mógłbyś sprawdzić biura wynajmu samochodów? Nie wyobrażam sobie, aby nasza bohaterka pojechała do Leonarda metrem czy autobusem.

– Jasne. – Wyjął komunikator. – Jeśli zamówiła taksówkę albo wynajęła wóz, za parę godzin będziemy to wiedzieli.

– To dobrze. Przy okazji sprawdź, czy pojechała tam sama, czy też miała towarzystwo.

Za dnia ZigZag świecił pustkami; dopiero w nocy zaczynał tętnić życiem. Teraz, w południe, siedzieli w nim głównie turyści i zabiegani yuppies, których nie odstraszały ani obskurny wystrój, ani gburowata obsługa. Klub przywodził na myśl wesołe miasteczko, które nocą olśniewa swoim przepychem, ale w ostrym świetle dnia wychodzi na jaw cała jego szpetota. Mimo to wciąż zachowywał swą nieokreśloną tajemniczość, przyciągającą tłumy marzycieli.

W knajpie słychać było monotonną muzykę, która zaraz po zachodzie słońca zostanie nastawiona na cały regulator. W otwartym dwupoziomowym pomieszczeniu rzucało się w oczy pięć kontuarów oraz dwa obrotowe parkiety, uruchamiane o dziewiątej wieczorem. Teraz stały nieruchomo, ustawione jeden na drugim, pokiereszowane przez setki roztańczonych nóg.

W porze lunchu oferta klubu ograniczała się do kanapek i sałatek, nazwanych na cześć nieżyjących piosenkarzy rockowych. Tego dnia szef kuchni polecał biały chleb z masłem orzechowym, bananami, cebulą vivaldia i fasolą jalapeno. Elvis i Joplin Combo.

Eve usiadła przy pierwszym kontuarze, zamówiła czarną kawę i zmierzyła wzrokiem barmankę. Nie był to android, jak w niemal wszystkich klubach, tylko żywa kobieta. Zresztą, w ZigZagu nie widać było żadnych robotów.

– Pracujesz na nocnej zmianie? – spytała ją Eve.

– Nie. Siedzę tu tylko w dzień. – Barmanka postawiła filiżankę na kontuarze. Sprawiała wrażenie rezolutnej dziewczyny, takiej, która lepiej prezentowałaby się w reklamie sklepów ze zdrową żywnością niż za barem w klubie.

– Czy wśród pracujących od dziesiątej do trzeciej w nocy jest ktoś, kto miałby szczególną pamięć do twarzy?

– Tutaj wszyscy raczej staramy się nie zwracać uwagi na klientów.

Eve wyciągnęła odznakę i położyła ją na kontuarze.

– Czy to pomogłoby odświeżyć komuś pamięć?

– Trudno mi powiedzieć. – Z obojętnym wyrazem twarzy wzruszyła ramionami. -Wie pani, to porządna knajpa. Mam dzieciaka, dlatego pracuję tylko w dzień i nie zatrudniam się byle gdzie. Zanim się tu zgłosiłam, dokładnie sprawdziłam ten lokal. Dennis chce, żeby w jego klubie była miła atmosfera, i dlatego obsługa ma serca zamiast czipów. Owszem, ludzie jak to ludzie, czasem lubią sobie poszaleć, ale on pilnuje, żeby nie przesadzali.

– Kim jest Dennis i gdzie mogę go znaleźć?

– Do jego gabinetu prowadzą te kręte schody po pani prawej stronie, za pierwszym kontuarem. Dennis jest właścicielem klubu.

– Hej, Dallas, nie ma się co spieszyć, można by coś przekąsić – marudził Feeney, idąc za nią na górę. – Mick Jagger wyglądał dość apetycznie.

– Zamów go na wynos.

Bar na piętrze był zamknięty, ale Dennis najwyraźniej został powiadomiony o nieoczekiwanej wizycie. Lustrzana płyta odsunęła się bez szmeru i oczom Eve ukazał się drobny mężczyzna z wypielęgnowaną twarzą, o spiczastej rudej brodzie i wygolonej jak u mnicha tonsurze.

– Witam w ZigZagu – powiedział niemal szeptem. – Czemu zawdzięczam państwa wizytę?

– Chcielibyśmy prosić pana o pomoc, panie…?

– Dennis, wystarczy Dennis. Zbyt wiele imion wszystko komplikuje. – Gestem zaprosił ich do środka. Atmosfera beztroskiej zabawy kończyła się na progu. Gabinet był skromny, wyposażony tylko w najbardziej potrzebne sprzęty i panowała w nim cisza jak w kościele. – To moja kryjówka – powiedział, świadom kontrastu. – Nie można znaleźć przyjemności w hałasie i widoku kłębiącej się masy ludzi, nie doświadczając stanu dokładnie przeciwnego. Proszę usiąść.

Eve postanowiła zaryzykować i spoczęła na skromnym, twardym krześle; Feeney zajął drugie, identyczne.

– Chcemy sprawdzić, czy ostatniej nocy była tu u pana pewna osoba.

– Dlaczego?

– Wymaga tego prowadzone przez nas śledztwo.

– Rozumiem. – Dennis zasiadł za plastikową bryłą służącą mu jako biurko. – Jaki przedział czasowy państwa interesuje?

– Po jedenastej, przed pierwszą.

– Otwórz ekran. – Fragment ściany odsunął się, ukazując wielki monitor. – Nagranie numer pięć, początek dwudziesta trzecia.

Ekran rozbłysł, wypełniając gabinet mnóstwem barw i dźwięków. Kiedy wzrok Eve przyzwyczaił się do jaskrawego blasku, zobaczyła na monitorze wnętrze klubu widziane z lotu ptaka. Zupełnie jakby niewidzialny obserwator unosił się nad głowami rozbawionego tłumu.

To pasowało do Dennisa. Uśmiechnął się, widząc jej reakcję.

– Wyłącz audio. – Natychmiast zapadła cisza. Bez dźwięku wypełniający ekran obraz wyglądał jak oniryczna wizja zaświatów. Tancerze wyginali się na wirujących parkietach, a światło reflektorów wydobywało z mroku ich oczy – skupione, roześmiane, dzikie. Przy stoliku w kącie siedziało dwoje ludzi, mężczyzna i kobieta, o twarzach wykrzywionych złością; z ich gwałtownych gestów można było wyczytać, że zażarcie się o coś kłócą. Przy innym trwał rytuał godowy, polegający na wymianie głębokich spojrzeń i czułych, nieśmiałych pieszczotach.

Nagle Eve dostrzegła Mavis. Była sama.

– Może pan to powiększyć? – Wstała i wskazała palcem lewą stronę ekranu.

– Oczywiście.

Patrzyła zasępiona na powiększający się, coraz wyraźniejszy obraz Mavis. Widoczny na ekranie zegar pokazywał dwudziestą trzecią czterdzieści pięć. Pod okiem Mavis dało się już zauważyć ciemniejący siniak; kiedy odwróciła głowę, by osadzić jakiegoś natręta, kamera wychwyciła zadrapania na szyi. Ale nie na twarzy, zauważyła Eve ze ściśniętym sercem. Jasnoniebieska fałdzista peleryna była nieco rozdarta na ramieniu, wciąż jednak trzymała się sukni.

Mavis spławiła jeszcze kilku mężczyzn i jedną kobietę. Wypiła alkohol do dna, po czym postawiła pusty kieliszek przy dwóch identycznych, opróżnionych wcześniej. Następnie niepewnie, chwiejąc się lekko, wstała od stolika, nie bez trudu odzyskała równowagę i z przerysowaną powagą człowieka mocno wstawionego ruszyła przez tłum w stronę wyjścia.

Było osiemnaście minut po północy.

– Czy o to państwu chodziło?

– Mniej więcej.

– Wyłącz wideo. – Dennis uśmiechnął się. – Ta dama od czasu do czasu zagląda do klubu. Zwykle jest bardziej towarzyska niż tamtej nocy i lubi tańczyć. Zdarza się, że nawet śpiewa. Uważam, że ma talent i potrafi rozruszać towarzystwo. Chcecie państwo wiedzieć, jak się nazywa?

– To już wiemy.

– No cóż. – Wstał. – Mam nadzieję, że panna Freestone nie wpadła w tarapaty. Wyglądała na nieszczęśliwą.

– Mogę wrócić po ten dysk z oficjalnym nakazem albo po prostu pan mi go da. Dennis uniósł jasnorudą brew.

– Ależ oczywiście, że dam pani kopię. Komputer, skopiuj dysk. Czy mógłbym coś jeszcze dla państwa zrobić?

– Nie, na razie nie. – Eve wzięła dysk i wrzuciła go do torebki. – Dziękuję za okazaną nam pomoc.

– Wszyscy musimy sobie pomagać – odpowiedział sentencjonalnie Dennis, kiedy płyta zasuwała się za nimi.

– Dziwak – orzekł Feeney.

– Ale za to zapobiegliwy. Przyszło mi do głowy, że Mavis wdała się w bójkę w którymś z klubów i być może stąd te zadrapania na twarzy i podarte ciuchy.

– Ano. – Feeney postanowił jednak zaspokoić głód i zamówił Jaggera na wynos. – Powinnaś żywić się czymś więcej niż tylko pracą i zmartwieniami.

– Czuję się doskonale. Słuchaj, niewiele wiem o okolicznych klubach, ale jeśli Mavis od samego początku podświadomie chciała pójść do Leonarda, to raczej na pewno skierowała się na południowy wschód. Sprawdźmy, gdzie mogła zrobić sobie następny postój.

– Dobra. Zaczekaj chwilę. – Zamówiona kanapka wyśliznęła się z otworu. Feeney rozpakował ją i zatopił w niej zęby, jeszcze zanim doszedł do samochodu. – Niebo w gębie. Zawsze lubiłem Jaggera.

– Teraz już na pewno będzie nieśmiertelny.

– Wyciągnęła rękę do włącznika mapy, kiedy zahuczało łącze, sygnalizując transmisję danych.-Raport z laboratorium – mruknęła i wbiła wzrok w ekran.

– O, szlag by…

– Cholera, Dallas, nie wygląda to dobrze. – Feeney z miejsca stracił apetyt i schował kanapkę do kieszeni. Obydwoje zamilkli.

Raport nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Pod paznokciami ofiary była skóra Mavis i jedynie Mavis. Na narzędziu zbrodni widniały wyłącznie odciski palców Mavis. A do tego na miejscu przestępstwa znaleziono tylko jej krew, oprócz krwi ofiary.

Łącze zahuczało powtórnie i tym razem na ekranie pojawiła się twarz.

– Prokurator Jonathan Heartly do porucznik Dallas.

– Słucham.

– Wydajemy nakaz aresztowania na nazwisko Mavis Freestone, pod zarzutem zabójstwa drugiego stopnia. Proszę czekać na przekaz.

– Nie tracili czasu – burknął Feeney.

Загрузка...