4

W ciemnościach zalegających sypialnię rozległo się buczenie łącza, stojącego przy łóżku. Eve, nie otwierając oczu, włączyła urządzenie i usiadła, w odruchu wyrobionym przez lata pracy w policji.

– Dallas.

– Dallas, o Boże, Dallas. Pomóż mi. Eve szybko rozbudziła się na dobre i wlepiła wzrok w widoczną na ekranie twarz Mavis.

– Światła – nakazała i w sypialni zrobiło się jasno. Dopiero teraz zobaczyła, jak okropnie wygląda jej przyjaciółka. Była blada jak ściana, miała podbite oko, krwawe zadrapania na policzkach i rozczochrane włosy.

– Mavis, co się stało? Gdzie jesteś?

– Musisz tu przyjechać. – Jej oddech był chrapliwy, urywany, a oczy pełne strachu. – Pospiesz się, proszę. Zdaje się, że ona nie żyje, a ja nie wiem, co robić.

Eve nie pytała drugi raz o to, dokąd właściwie ma przyjechać, tylko włączyła namierzanie rozmówcy. Na ekranie pod twarzą Mavis pojawił się adres, który rozpoznała od razu. Adres Leonarda.

– Nie ruszaj się stamtąd – powiedziała spokojnym, ale stanowczym tonem. – Niczego nie dotykaj. Rozumiesz? Niczego nie dotykaj i nikogo oprócz mnie nie wpuszczaj. Słyszysz, Mavis?

– Tak, tak. Nie będę. Pospiesz się. To takie okropne.

– Już jadę. – Odwróciła się i zobaczyła, że Roarke wkłada spodnie.

– Pojadę z tobą.

Nie zaprotestowała. Po pięciu minutach pędzili już przez miasto. Opustoszałe ulice przedmieść stopniowo przeszły w rojące się od turystów centrum, rozświetlone billboardami oferującymi wszelkie atrakcje, jakie można sobie wyobrazić; potem chodniki zapełniły się cierpiącymi na bezsenność pięknoduchami z Yillage, którzy siedzieli w ogródkach kawiarnianych nad miniaturowymi filiżankami kawy, prowadząc burzliwe dyskusje. Wreszcie wóz znalazł się w uśpionej dzielnicy artystów.

Roarke przerywał milczenie tylko po to, aby pytać o drogę, i Eve była mu wdzięczna, że nie ciągnął jej za język. Przed oczami wciąż miała bladą, przerażoną twarz Mavis i jej drżącą dłoń. Dłoń, na której widniała ciemna plama krwi.

Na ulicach miasta szalał silny wiatr, zapowiadający burzę. Eve wyskoczyła z samochodu, zanim Roarke zdążył zatrzymać się przy krawężniku, i smagana chłodnym podmuchem, podbiegła do kamery monitoringowej.

– Mavis. To ja, Dallas. Mavis, cholera jasna, otwórz – powtarzała gorączkowo. Dopiero po dziesięciu sekundach uświadomiła sobie, że kamera jest zdemolowana.

Roarke wszedł do budynku przez otwarte drzwi i dogonił Eve, gdy już stała w windzie.

Kiedy znaleźli się na górze, wystarczyło jedno spojrzenie, by zorientować się, że sytuacja jest naprawdę poważna. Wcześniej w pracowni Leonarda panował artystyczny, radosny nieład; teraz wydawało się, że przeszedł przez nią tajfun. Wszędzie walały się długie strzępy materiału i rzeczy zrzucone z powywracanych stołów.

Na ścianach i płachtach jedwabiu widać było plamy krwi, przypominające rysunki wykonane palcem przez rozkapryszone dziecko.

– Niczego nie dotykaj – warknęła odruchowo Eve do Roarke'a. – Mavis? – Zrobiła dwa kroki do przodu, kiedy jedna z połyskujących zasłon się poruszyła. Po chwili wyłoniła się zza niej przyjaciółka, słaniająca się na nogach.

– Dallas. Dallas. Dzięki Bogu.

– Już dobrze, już dobrze. – Eve wzięła ją w ramiona i kamień spadł jej z serca. Choć na ubraniu i dłoniach Mavis widniały plamy krwi, nie była to jej krew. – Jak się czujesz?

– Niedobrze mi. Głowa mnie boli.

– Usiądź. – Roarke wziął Mavis za rękę i posadził na krześle. – No już, siadaj. Eve, ona jest w stanie głębokiego szoku. Poszukaj jakiegoś koca. Odchyl głowę do tyłu, Mavis. O, tak. Zamknij oczy i przez chwilę oddychaj głęboko.

– Zimno mi.

– Wiem. – Roarke podniósł z podłogi postrzępiony kawałek błyszczącego atłasu i okrył nim Ma-vis. – Oddychaj głęboko. Powoli i głęboko. – Podniósł oczy na Eve. – Trzeba sprowadzić pomoc.

– Nie mogę wezwać pogotowia, dopóki się nie zorientuję, jak wygląda sytuacja. Pomóż jej, jak potrafisz. – Eve weszła za zasłonę, domyślając się, co tam zobaczy.

Ofiara zginęła straszną śmiercią. Eve rozpoznała kobietę od razu po wspaniałych, ognistych włosach. Jej twarz, niedawno jeszcze tak piękna, o wręcz nieziemsko idealnych rysach, teraz była zmiażdżona i zmasakrowana.

Narzędzie zbrodni leżało obok ciała. Prawdopodobnie w zamierzeniu miała to być fantazyjna laska, noszona wyłącznie dla fasonu. Spod zakrzepłej krwi wyłaniała się warstwa srebra, grubości mniej więcej dwóch centymetrów, oraz gałka z wyrzeźbionym łbem szczerzącym radośnie kły wilka.

Eve widziała tę laskę zaledwie dwa dni wcześniej, wciśniętą w kąt pracowni Leonarda.

Mimo że nie było to już konieczne, sprawdziła puls Pandory. Potem ostrożnie cofnęła się o krok, tak by nie zatrzeć żadnych śladów.

– Chryste – mruknął Roarke i położył jej dłonie na ramionach. – Co zamierzasz zrobić?

– Cokolwiek okaże się konieczne. Mavis nie mogła jej zabić.

Zwrócił ją twarzą do siebie.

– Nie musisz mi tego mówić. Ona cię potrzebuje, Eve. Potrzebuje przyjaznej duszy, a wkrótce będzie potrzebować dobrego detektywa.

– Wiem.

– Niełatwo ci przyjdzie pogodzić obie te role.

– Lepiej zacznę już teraz. – Podeszła do Mavis. Jej twarz wyglądała jak powleczona woskiem; siniec i zadrapania wyraźnie odcinały się na tle bladej skóry. Eve kucnęła i wzięła przyjaciółkę na ręce; były zimne jak lód. – Musisz mi wszystko opowiedzieć. Nie spiesz się, tylko powiedz wszystko.

– Ona się nie ruszała. Wszędzie było mnóstwo krwi, a jej twarz wyglądała tak okropnie. I ona… ona się nie ruszała.

– Mavis. – Eve mocno ścisnęła ją za ręce.

– Spójrz na mnie. Powiedz mi dokładnie, co się działo od chwili, kiedy tu przyszłaś.

– Przyszłam… chciałam… pomyślałam, że może powinnam porozmawiać z Leonardem. – Zadygotała i zakrwawionymi dłońmi zaczęła skubać rąbek materiału, którym była przykryta. – Kiedy ostatnim razem zajrzał do klubu i pytał o mnie, był mocno wzburzony. Nawet odgrażał się bramkarzowi, a to do niego niepodobne. Nie chciałam, żeby zrujnował sobie karierę, więc postanowiłam z nim porozmawiać. Przyszłam tu i zobaczyłam, że ktoś zniszczył kamerę, więc od razu wjechałam na górę. Drzwi były otwarte. On czasem zapomina je zamknąć

– mruknęła i zamilkła.

– Mavis, czy był tu Leonardo?

– Leonardo? – Omiotła pomieszczenie błędnym wzrokiem. – Nie, chyba nie. Zawołałam go, bo zauważyłam, jaki tu bałagan. Nikt nie odpowiedział. I wtedy… wtedy zobaczyłam krew. Mnóstwo krwi. Bałam się, Dallas, bałam się, że się zabił albo coś sobie zrobił, więc wbiegłam za… tam, za zasłonę. Zobaczyłam ją. Zdaje się… chyba do niej podeszłam. Tak myślę, bo pamiętam, że klęczałam przy niej i próbowałam krzyczeć, ale głos uwiązł mi w gardle. Tylko wydawało mi się, że krzyczę, krzyczę i nie mogę przestać. A potem chyba coś mnie uderzyło. Zdaje się, że… – Niepewnie dotknęła palcami tył głowy. – Tu mnie boli. Kiedy się ocknęłam, wszystko wyglądało tak jak wcześniej. Ona ciągle tam leżała i wszędzie było mnóstwo krwi. Wtedy do ciebie zadzwoniłam.

– Dobrze. Czy jej dotykałaś? Czy w ogóle czegokolwiek dotykałaś?

– Nie pamiętam. Chyba nie.

– Kto ci tak poharatał twarz?

– Pandora.

Eve poczuła ukłucie strachu.

– Kochanie, przed chwilą mówiłaś, że już nie żyła, kiedy tu przyszłaś.

– To zdarzyło się wcześniej. Wieczorem. Byłam u niej.

Eve ostrożnie zaczerpnęła powietrza, usiłując nie okazać po sobie niepokoju.

– Czyli wcześniej poszlaś do niej. Kiedy to było?

– Nie wiem dokładnie. Może około jedenastej. Chciałam jej powiedzieć, że zostawię Leonarda, i zmusić ją, żeby obiecała, że nie zrujnuje mu kariery.

– Biłaś się z nią?

– Ona była czymś naszprycowana. Siedziało u niej parę osób; chyba urządziła kameralne przyjęcie. Była wściekła, krzyczała na mnie. Ja się odgryzałam. W końcu zaczęłyśmy się trochę szarpać. Wtedy mnie uderzyła i podrapała. – Mavis odchyliła włosy, odsłaniając skaleczenia na szyi. – Jacyś ludzie nas rozdzielili i wyszłam.

– Dokąd?

– Zaczęłam chodzić po knajpach. – Uśmiechnę-la się blado. – Chyba sporo ich zaliczyłam. Piłam i użalałam się nad sobą. Potem przyszło mi do głowy, że powinnam porozmawiać z Leonardem.

– Kiedy tu dotarłaś? Wiesz, która wtedy była godzina?

– Nie, ale było już późno, bardzo późno. Trzecia, może czwarta nad ranem.

– Wiesz, gdzie jest Leonardo?

– Nie. Tu go nie było. Miałam nadzieję, że z nim porozmawiam, ale ona… Co teraz będzie?

– Wszystkim się zajmę. Muszę to zgłosić na policję, Mavis, i to jak najszybciej, żeby potem nikt się nie czepiał. Poza tym, będę musiała złożyć raport i wziąć cię na przesłuchanie.

– Na prze… Chyba nie myślisz, że ja…

– Oczywiście, że nie. – Musiała mówić pewnym siebie tonem, by ukryć ogarniający ją niepokój. – Wyjaśnimy tę sprawę tak szybko, jak to możliwe. Zostaw to mnie i o nic się nie martw. Zgoda?

– Nic do mnie nie dociera.

– Ty sobie tu posiedź, a ja wezmę się do roboty. Chcę, żebyś spróbowała przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. Z kim rozmawiałaś, gdzie byłaś, co widziałaś. Niedługo do tego wrócimy.

– Dallas. – Mavis zadrżała i spojrzała na nią niepewnie. – Leonardo nie zrobiłby czegoś takiego.

– Zostaw wszystko mnie – powiedziała Eve, po czym posłała Roarke'owi porozumiewawcze spojrzenie. Ten z miejsca pojął, o co chodzi, i podszedł do Mavis, by dotrzymać jej towarzystwa. Eve wyciągnęła komunikator i odwróciła się.

– Mówi Dallas. Zgłaszam zabójstwo.

Eve nigdy nie miała lekkiego życia. W czasie swojej pracy w policji była świadkiem tak wielu bolesnych wydarzeń, że nie dałoby się ich zliczyć. Ale nigdy nie czuła się tak podle, jak teraz, kiedy musiała zaprowadzić Mavis do pokoju przesłuchań.

– Dobrze się czujesz? Możesz trochę odpocząć.

– Nie, lekarze pogotowia zrobili mi znieczulenie miejscowe. – Mavis dotknęła guza na potylicy. – Zupełnie nie czuję bólu. Dali mi coś jeszcze, w każdym razie jestem już trochę przytomniejsza.

Eve wbiła wzrok w Mavis. Wszystko wydawało się w porządku, ale to wcale jej nie uspokoiło.

– Słuchaj, może powinnaś spędzić dzień lub dwa w centrum medycznym? Na pewno ci to nie zaszkodzi.

– Chcesz odwlec to, co i tak jest nieuniknione. Wolę mieć to jak najszybciej z głowy. – Przełknęła ślinę. – Czy znaleźliście Leonarda?

– Jeszcze nie. Mavis, w przesłuchaniu może uczestniczyć twój adwokat bądź pełnomocnik.

– Nie mam nic do ukrycia. Ja jej nie zabiłam, Dallas.

Eve zerknęła kątem oka na dyktafon. Mogła jeszcze minutę zaczekać.

– Mavłs, muszę postępować zgodnie z przepisami. Dokładnie. W przeciwnym razie odbiorą mi to śledztwo, a wtedy niewiele będę ci mogła pomóc.

Mavis niepewnie oblizała wargi.

– Będzie ciężko.

– Bardzo, bardzo ciężko. Ale będziesz musiała dać sobie radę.

Mavis spróbowała przywołać uśmiech na usta i prawie jej się to udało.

– Nie może być nic gorszego od widoku zamordowanej Pandory. Nic.

Tu się mylisz, moja droga, pomyślała Eve, ale skinęła głową. Włączyła dyktafon, podała swoje nazwisko oraz numer identyfikacyjny i odczytała Mavis przysługujące jej prawa. Następnie zadała jej te same pytania co wcześniej, w pracowni Leonarda, tym razem starając się dokładnie ustalić czas i przebieg wydarzeń.

– Kiedy poszłaś do domu ofiary, zastałaś tam jakichś ludzi,

– Tak. Zdaje się, że odbywała się tam kameralna impreza. Był Justin Young, ten aktor. Jerry Fitzgerald, modelka. I jeszcze jeden facet, którego nie znam. Wyglądał jak ważniak. No wiesz, kierownik wielkiej firmy czy ktoś taki.

– I ofiara rzuciła się na ciebie?

– Nieźle mi przyłożyła – powiedziała Mavis z żalem w głosie, dotykając sińca na policzku. – Początkowo tylko ze mnie drwiła. Z tego, jak rzucała spojrzenia na wszystkie strony, domyśliłam się, że jest naszprycowana.

– Czyli uważasz, że przyjmowała nielegalne środki odurzające?

– Jeszcze jak. To znaczy, jej źrenice wyglądały jak kryształowe kółka, no, a poza tym kiedy dostałam od niej w twarz, to aż mnie zamroczyło. Biłam się z nią już wcześniej, zresztą sama to widziałaś – ciągnęła Mavis, nie zważając na grymas, który wykrzywił twarz Eve. – Nie była wtedy aż tak silna.

– Oddałaś jej?

– Chyba udało mi się raz ją trafić, co najmniej raz. Zaczęła mnie drapać tymi swoimi cholernymi pazurami. Ja próbowałam złapać ją za włosy. W końcu jacyś ludzie nas rozdzielili; zdaje się, że to byli Justin Young i ten ważniak.

– A co się stało potem?

– Opluwałyśmy się jeszcze przez parę minut, po czym wyszłam. Postanowiłam pobuszować po knajpach.

– Dokąd poszłaś? Jak długo tam byłaś?

– Zajrzałam do paru lokali. Zdaje się, że najpierw poszłam do ZigZaga na rogu Sześćdziesiątej Pierwszej i Lex.

– Rozmawiałaś tam z kimś?

– Nie miałam ochoty na rozmowy. Bolała mnie twarz i fatalnie się czułam. Zamówiłam Potrójnego zombi i piłam na smutno.

– Jak zapłaciłaś za drinka?

– Zdaje się, że… tak, zdaje się, że wpisałam do komputera numer mojego konta kredytowego.

To dobrze. Będzie można udowodnić, że Mavis tam była.

– A dokąd poszłaś potem?

– Krążyłam po mieście, wpadłam do paru knajp. Byłam cholernie wkurzona.

– I zamawiałaś kolejne drinki?

– Zdaje się, że tak. Miałam już nieźle w czubie, kiedy przyszło mi do głowy, żeby pójść do Leonarda.

– Jak dotarłaś do centrum?

– Pieszo. Musiałam trochę otrzeźwieć, więc zrobiłam sobie mały spacer. Parę razy tylko skorzystałam z ruchomej platformy.

Eve powtórzyła wszystko, co do tej pory powiedziała Mavis, w nadziei, że tamtej przypomni się coś jeszcze.

– W którą stronę poszłaś po wyjściu z ZigZaga?

– W knajpie wlałam w siebie dwa Potrójne Zombi, więc nie szłam, tylko się zataczałam. Nie mam pojęcia, w którym kierunku. Dallas, nie znam nazw innych knajp, do których zaszłam, nie wiem, co piłam. Wszystko pamiętam jak przez mgłę. Muzyka, śmiech… facet tańczący na stole.

– Facet?

– Tak, z dużym fiutem. Zdaje się, że facet miał tatuaż. Chociaż mógł to być tylko rysunek na skórze. Jestem prawie pewna, że przedstawiał węża, a może jaszczurkę.

– Jak wyglądał ten tancerz?

– Dallas, kurczę, nie patrzyłam na jego twarz.

– Rozmawiałaś z nim?

Ma vi s ukryła twarz w dłoniach i wytężyła umysł, jednak wspomnienia wymykały jej się jak woda niesiona w złożonych dłoniach.

– Nie wiem, naprawdę nie wiem. Nie bardzo zdawałam sobie sprawę z tego, co robię. Pamiętam, jak chodziłam i chodziłam. Jak ruszyłam do Leonarda, myśląc, że będzie to nasze ostatnie spotkanie. Nie chciałam, żeby w takiej chwili widział mnie pijaną, więc przed wejściem wzięłam parę tabletek otrzeźwiających. A potem znalazłam Pandorę i poczułam się jeszcze gorzej.

– Co zobaczyłaś po wejściu do mieszkania Leonarda?

– Krew. Dużo krwi. Powywracane, zniszczone rzeczy i krew. Bałam się, że Leonardo coś sobie zrobił, więc pobiegłam do pracowni i zobaczyłam ją. -To pamiętała wyraźnie. – Poznałam ją po włosach i ubraniu; miała na sobie te same ciuchy, co wcześniej, kiedy u niej byłam. Ale twarz… w ogóle nie miała twarzy. Chciałam krzyczeć i nie mogłam. Uklękłam przy niej. Nie wiem, co chciałam zrobić, ale nie mogłam jej tak zostawić. Wtedy dostałam w głowę, a kiedy się ocknęłam, zadzwoniłam do ciebie.

– Czy wchodząc do budynku, widziałaś kogoś na ulicy?

– Nie, było już bardzo późno.

– A co z kamerą monitoringu?

– Była zepsuta. Pomyślałam, że pewnie zdemolowali ją jacyś gówniarze. W każdym razie niczego nie podejrzewałam.

– Jak dostałaś się do mieszkania?

– Drzwi były otwarte. Po prostu weszłam.

– A Pandora już wtedy nie żyła? Nie rozmawiałaś z nią, nie pokłóciłyście się?

– Nie, już ci mówiłam. Leżała na podłodze w pracowni.

– Tego dnia dwukrotnie się z nią pobiłaś. Czy to samo zdarzyło się po raz trzeci w mieszkaniu Leonarda?

– Nie, ona nie żyła. Dallas…

– Dlaczego pobiłaś się z nią wcześniej?

– Groziła, że zniszczy Leonarda. – Na twarzy Mavis odbił się ból i strach. – Nie chciała, żeby ją zostawił. Kocham Leonarda i on mnie kocha, ale Pandora nie pozwalała mu od siebie odejść. Widziałaś, jak się zachowywała, Dallas.

– Leonardo i jego kariera wiele dla ciebie znaczą.

Kocham go – powiedziała cicho Mavis.

– Zrobiłabyś wszystko, żeby go obronić, nie dopuściłabyś, by stała mu się jakakolwiek krzywda, ani w życiu osobistym, ani zawodowym.

– Postanowiłam od niego odejść – oznajmiła Mavis z godnością, a Eve zrobiło się lżej na sercu. – W przeciwnym razie by go zniszczyła, a ja nie mogłam na to pozwolić.

– Ale gdyby nie żyła, nie mogłaby skrzywdzić ani ciebie, ani jego.

– Ja jej nie zabiłam.

– Poszłaś do niej, pokłóciłyście się, ona cię uderzyła i zaczęłyście się szarpać. Wyszłaś i upiłaś się. Potem udałaś się do mieszkania Leonarda i tam ją zastałaś. Może zaczęłyście się kłócić, może znów się na ciebie rzuciła? Próbowałaś się bronić, ale straciłaś panowanie nad sobą.

W wielkich, znużonych oczach Mavis pojawiło się zdumienie, które przerodziło się w ból.

– Dlaczego tak mówisz? Przecież wiesz, że to nieprawda.

Eve pochyliła się i spojrzała na nią zimno.

– Przez nią twoje życie stało się piekłem, ona stanowiła zagrożenie dla mężczyzny, którego kochasz. Pobiła cię. Była od ciebie silniejsza. Kiedy zauważyła cię w drzwiach mieszkania Leonarda, znów rzuciła się na ciebie. Powaliła cię, a ty uderzyłaś się w głowę. Przerażona, złapałaś pierwszą lepszą rzecz, aby się bronić. Uderzyłaś Pandorę w obronie własnej. Może mimo to znów skoczyła na ciebie, więc uderzyłaś ją znowu. Chciałaś się bronić. Potem straciłaś panowanie nad sobą i zaczęłaś ją tłuc, raz po raz, aż w końcu uświadomiłaś sobie, że ona nie żyje.

Oddech Mavis stał się szybki, urywany. Potrząsnęła głową i zaczęła dygotać na całym ciele.

– Nie. Nie zabiłam jej. Kiedy przyszłam, już nie żyła. Na Boga, Dallas, jak możesz w ogóle myśleć, że byłabym w stanie zrobić coś takiego?

– Może ty tego nie zrobiłaś. – Nie ustępuj, mówiła sobie Eve, choć serce jej pękało. Przyciskaj ją. – Może zrobił to Leonardo, a ty go kryjesz. Czy widziałaś, jak stracił panowanie nad sobą, Mavis? Czy wziął do ręki laskę i uderzył Pandorę?

– Nie, nie, nie!

– A może kiedy tam przyszłaś, było już po wszystkim? Leonardo, przerażony, stał nad ciałem. Zaofiarowałaś się, że pomożesz zatuszować zabójstwo. Wyrzuciłaś go stamtąd, a sama zadzwoniłaś po policję.

– Nie, niczego takiego nie zrobiłam. – Mavis zerwała się na równe nogi. Była blada, a w jej oczach błyszczała wściekłość. – Jego nawet tam nie było. Nikogo nie widziałam. On nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Dlaczego nie słuchasz, co do ciebie mówię?

– Ależ słucham cię, Mavis. Usiądź. Usiądź – powtórzyła Eve łagodniejszym tonem. -To już prawie wszystko. Czy chcesz wnieść coś jeszcze do swojego zeznania albo zmienić jego treść?

– Nie – odburknęła Mavis i wbiła niewidzący wzrok w punkt tuż nad ramieniem Eve.

– Koniec przesłuchania numer jeden, Mavis Freestone, Zabójstwo, Pandora. Porucznik Eve Dallas. – Podała jeszcze datę i godzinę, wyłączyła aparaturę i odetchnęła głęboko. – Przepraszam cię, Mavis. Bardzo cię przepraszam.

– Jak mogłaś zrobić mi coś takiego? Jak mogłaś mówić takie rzeczy?

– Nie miałam wyjścia. Muszę zadawać takie pytania, a ty musisz mi na nie odpowiadać. – Wzięła Mavis za rękę. – Być może będę musiała zadać je znowu i znowu będziesz musiała odpowiedzieć. Spójrz na mnie, Mavis. – Nie odezwała się, dopóki oczy przyjaciółki nie spoczęły na jej twarzy. – Nie wiem, co znajdzie ekipa śledcza, co wykażą badania laboratoryjne, ale jeśli nie trafi nam się łut szczęścia, to będziesz potrzebowała adwokata.

Z twarzy Mavis, a nawet z jej warg odpłynęła krew; biedaczka wyglądała jak trup o pełnych bólu oczach.

– Aresztujesz mnie?

– Nie wiem, czy do tego dojdzie, ale chcę, żebyś była przygotowana na wszystko. Teraz pojedziesz do domu z Roarkiem i położysz się spać. Postaraj się przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów, gdzie byłaś, z kim rozmawiałaś i o której godzinie. Jeśli coś ci się przypomni, natychmiast to zapisz.

– Co zamierzasz zrobić?

– To, co do mnie należy. Jestem dobrym detektywem, wyjaśnię tę sprawę, żeby nie wiem co.

– Zrób to więc – powiedziała Mavis z goryczą – i oczyść mnie z podejrzeń. Do tej pory wydawało mi się, że w takich sytuacjach obowiązuje zasada domniemania niewinności.

– Ach, to jedno z większych kłamstw, którymi się karmimy. – Eve wyprowadziła ją na korytarz.

– Zrobię, co w mojej mocy, żeby jak najszybciej zamknąć dochodzenie. Tyle ci mogę powiedzieć.

– Mogłabyś jeszcze powiedzieć, że mi wierzysz.

– To też mogę powiedzieć. – Eve nie mogła tylko pozwolić, by przeszkodziło jej to w śledztwie.


Pozostawała jeszcze papierkowa robota. Po godzinie Eve wypisała Mavis z aresztu i złożyła oświadczenie, że jej przyjaciółka tymczasowo zostanie umieszczona w domu Roarke'a. Oficjalnie Mavis Freestone figurowała w aktach jako świadek. Nieoficjalnie była główną podejrzaną. Pragnąc jak najszybciej wyjaśnić tę sprawę do końca, Eve poszła do swojego pokoju.

– Możesz mi powiedzieć, skąd wzięły się te bzdurne plotki, że Mavis rąbnęła jakąś modelkę?

– Feeney. – Eve miała ochotę go wycałować. Feeney siedział przy jej biurku, z nieodłączną torebką orzeszków na kolanach, i groźnie marszczył brwi. – Widzę, że plotki szybko się rozchodzą.

– Usłyszałem o tym dziś rano, kiedy tylko wszedłem do stołówki. Nie co dzień zdarza się, by kumpelka jednej z naszych najlepszych policjantek trafiła do ciupy.

– Nie trafiła do ciupy. Jest świadkiem. Na razie.

– Media już to wywęszyły. Nie znają jeszcze nazwiska Mayis, ale wszystkie stacje pokazują zdjęcia ofiary. Żona wyciągnęła mnie spod prysznica, żebym to zobaczył. Pandora była gwiazdą.

– Za życia i po śmierci. – Zmęczona Eve oparła się o kant stołu. – Chcesz wiedzieć, co zeznała Mavis?

– A jak myślisz, po co tu przyszedłem? Żeby się odprężyć?

Streściła mu przebieg przesłuchania w policyjnym żargonie, którym obydwoje biegle się posługiwali. Kiedy skończyła, Feeney się zasępił.

– Cholerny świat, Dallas, nieciekawie to wygląda. Sama widziałaś, jak się tłukły.

– Na własne oczy. Co jej, u licha, strzeliło do głowy, żeby wybrać się do Pandory… – Eve zaczęła chodzić po gabinecie. -To wszystko pogarsza. Mam nadzieję, że w laboratorium znajdą coś, cokolwiek, co by świadczyło na jej korzyść. Ale nie mogę na to liczyć. Feeney, dużo masz roboty?

– Nawet nie pytaj. – Machnął ręką. – Czego ci trzeba?

– Muszę sprawdzić jej konto. Pamięta, że poszła do lokalu o nazwie ZigZag. Jeśli uda się dowieść, że była tam lub w jakiejkolwiek innej knajpie w czasie, kiedy popełnione zostało morderstwo, to zostanie oczyszczona z zarzutów.

– Mogę to załatwić, tylko że… ktoś był na miejscu zbrodni, kiedy Mavis tam przyszła. Stąd wniosek, że zabójstwo nastąpiło niedługo wcześniej.

– Wiem, ale muszę sprawdzić wszystkie ewentualności. Zamierzam dotrzeć do ludzi, których Mavis widziała w domu ofiary, i wyciągnąć z nich zeznania. Muszę odszukać tancerza z tatuażem i wielkim kutasem.

– Tobie tylko zabawy w głowie. Prawie się uśmiechnęła.

– Muszę znaleźć świadków, którzy mogliby potwierdzić, że Mavis była nawalona jak stodoła. Nawet po wzięciu środków otrzeźwiających nie mogła mieć tyle siły, by załatwić Pandorę, zwłaszcza że po drodze obskoczyła wszystkie knajpy.

– Mavis mówi, że Pandora ćpała.

– To też trzeba będzie sprawdzić. No i pozostaje nasz tajemniczy Leonardo. Gdzie on był, do licha? I gdzie jest teraz?

Загрузка...