5

A Leonardo leżał rozwalony na podłodze saloniku w mieszkaniu Mavis, tam gdzie padł kilka godzin wcześniej, upiwszy się do nieprzytomności butelką syntetycznej whisky, zmieszanej z dużą dozą rozpaczy.

Powoli dochodził do siebie; miał dziwne i dość niepokojące wrażenie, że w nocy stracił połowę twarzy. Na wszelki wypadek dotknął jej ręką; na szczęście wszystko było w porządku, tylko policzek nieco mu zdrętwiał od twardej podłogi.

Niewiele sobie przypominał. Między innymi dlatego właśnie rzadko brał do ust alkohol i nigdy nie pozwalał sobie na pijaństwo. Zawsze, gdy wlał w siebie o kilka kieliszków za dużo, urywał mu się film.

Miał wrażenie, że pamięta, jak wtoczył się do budynku, w którym mieszkała Mavis, posługując się jej kluczem kodowym; dostał go od niej, gdy uświadomili sobie, że nie tylko są kochankami, ale naprawdę się kochają.

Nie było jej w domu. Co do tego nie miał prawie żadnych wątpliwości. Jak przez mgłę przypominał sobie wędrówkę w pijanym widzie przez miasto, z kupioną od jakiegoś handlarza – a może ukradzioną? – butelką w ręku. O, cholera. Zebrał wszystkie siły i spróbował podnieść się i otworzyć rozespane oczy. Na pewno wiedział tylko to, że miał w ręku tę cholerną butelkę, a w żołądku whisky.

Musiał schlać się jak świnia. Na samą myśl robiło mu się niedobrze. Jak mógł oczekiwać, że pijackim bełkotem przemówi Mavis do rozsądku?

Pozostawało tylko dziękować losowi, że nie zastał jej w domu.

Miał potężnego kaca. Czuł się tak fatalnie, że pragnął zwinąć się w kłębek i pozostać tak na podłodze przez resztę dnia. Ale w każdej chwili mogła wrócić Mavis, a nie chciał, by zobaczyła go w tym stanie. Z wielkim wysiłkiem wstał, połknął kilka tabletek przeciwbólowych, po czym zaprogramował autokucharza na mocną czarną kawę.

Wtedy to zauważył krew.

Na jego ręku widniała wyschnięta strużka, ciągnąca się aż do dłoni. Przedramię przecinała długa, dość głęboka, zakrzepła rana. Krew, pomyślał Leonardo ze strachem, dostrzegając ciemne plamy na koszuli i spodniach.

Oddychając płytko, odsunął się od stołu i niepewnie popatrzył po sobie. Czyżby z kimś walczył? Czy komuś coś zrobił?

Żołądek podszedł mu do gardła. Leonardo nic, ale to nic nie mógł sobie przypomnieć.

O dobry Boże, czyżby kogoś zabił?


Eve z ponurą miną studiowała wstępny raport z sekcji zwłok, gdy rozległo się szybkie, głośne pukanie do drzwi. Otworzyły się, zanim zdążyła zareagować.

– Porucznik Dallas? – Mężczyzna, który wszedł do pokoju, wyglądał jak kowboj, od zawadiackiego uśmiechu aż po sfatygowane skórzane buty. -A niech mnie, cieszę się, że wreszcie mogę ujrzeć legendę we własnej osobie. Widziałem pani zdjęcie, ale w rzeczywistości jest pani o wiele ładniejsza.

– Oj, bo się zarumienię. – Eve zmrużyła podejrzliwie oczy i odchyliła głowę. Nieznajomy, który prawił jej komplementy, sam prezentował się całkiem nieźle; kręcone włosy w kolorze pszenicy okalały smagłą, budzącą zaufanie twarz z uroczymi bruzdami wokół zielonych oczu. Nos był długi i prosty, a w kąciku ust pojawiał się łobuzerski dołek. A ciało… no cóż, powiedzmy, że z takim ciałem to można by poszaleć na pastwisku. – Coś ty, u licha, za jeden?

– Casto, Jake T. – Wyciągnął odznakę z kieszeni wytartych lewisów. – Wydział nielegalnych substancji. Słyszałem, że mnie szukasz.

Eve uważnie obejrzała jego odznakę.

– Poważnie? A może słyszałeś też, dlaczego cię szukam, poruczniku Casto, Jake T.?

– Chodzi o naszego wspólnego szpicla. – Wszedł do gabinetu i bezceremonialnie oparł się biodrem o biurko. Znalazł się na tyle blisko Eve, że poczuła zapach jego skóry. – Szkoda starego Boomera. Był nieszkodliwym palantem.

– Skoro wiedziałeś, że Boomer pracuje dla mnie, czemu tak późno przyszedłeś?

– Miałem inne sprawy na głowie. A poza tym, prawdę mówiąc, wydawało mi się, że nie bardzo jest o czym mówić. Potem jednak się dowiedziałem, że kapitan Feeney z wydziału elektronicznego węszy wokół mnie. – Na jego twarz wypłynął lekko ironiczny uśmiech. – Właściwie Feeney też jest twój, zgadza się?

– Feeney pracuje tylko dla siebie. Co Boomer dla ciebie robił?

– To, co każdy szpicel. – Casto wziął z biurka ametystowe jajo i zaczął przyglądać mu się w skupieniu, przekładając je z ręki do ręki. – Przekazywał informacje o pojawiających się na rynku nowych narkotykach, oddawał nam drobne przysługi. Wmawiał sobie, że jest kimś naprawdę ważnym, ale tak naprawdę to, co od niego dostawałem, niewiele było warte.

– Z drobnych fragmentów można ułożyć większą całość.

– Dlatego też mimo wszystko korzystałem z jego pomocy, skarbie. Przydawał się, gdy trzeba było zgarnąć tego czy owego. Dzięki jego informacjom złapałem paru handlarzy średniego szczebla.

– 1 znów ten uśmiech. – Ktoś to musi robić.

– Jasne. No to kto sprał go na miazgę? Uśmiech zniknął. Casto odłożył jajo i potrząsnął głową.

– Nie mam najmniejszego pojęcia. Boomer nie był typem faceta, którego wszyscy kochają, ale nie znałem nikogo, kto go nienawidził albo był na niego tak mocno wkurzony, żeby mu to zrobić.

Eve wbiła wzrok w jego twarz. Casto sprawiał wrażenie godnego zaufania, a kiedy mówił o Boomerze, w jego głosie zabrzmiała nuta, która przypomniała o jej własnej skrzętnie ukrywanej sympatii do zakatowanego szpicla. Mimo to wolała nie odkrywać kart za wcześnie.

– Czy ostatnio dostał jakieś zadanie, różniące się od dotychczasowych? Pracował nad jakąś większą sprawą?

Casto uniósł jasnorudą brew.

– To znaczy?

– Ty mi odpowiedz. Nielegalne substancje odurzające to nie moja broszka.

– Nic mi o tym nie wiadomo. Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałem, chyba ze dwa tygodnie przed tym, jak wylądował w rzece, mówił mi, że zwęszył coś naprawdę wielkiego. Ale sama wiesz, jaki był. Zawsze lubił się przechwalać.

– Tak, wiem. – Pora wyłożyć karty na stół.

– Wiem też, że w swoim pokoju trzymał jakąś nieznaną substancję. Zaniosłam ją do laboratorium. Na razie wiadomo tylko, że to nowy środek o działaniu silniejszym niż narkotyki obecnie dostępne na ulicach.

– Nowy produkt! – Casto zmarszczył brwi. – Dlaczego, do diabła, nic mi o tym nie powiedział? Jeśli próbował działać na dwa fronty… – Syknął przez zaciśnięte zęby. – Myślisz, że dlatego dostał po łbie?

– Nie potrafię znaleźć lepszego wytłumaczenia.

– Może masz rację. Co za bałwan. Pewnie próbował szantażować producenta albo dystrybutora. Porozmawiam z pracownikami laboratorium, a potem sprawdzę, czy nie krążą plotki o jakimś nowym wynalazku.

– Dzięki.

– Miło będzie z tobą pracować. – Poruszył się, a jego oczy na chwilę spoczęły na jej ustach; za krótko, by Eve poczuła się urażona, ale wystarczająco długo, by odebrała to jako komplement. – Może chciałabyś skoczyć ze mną do jakiejś przytulnej knajpki, omówilibyśmy strategię działania. Albo cokolwiek innego.

– Nie, dzięki.

– Odmawiasz mi dlatego, że nie jesteś głodna, czy dlatego, że wychodzisz za mąż?

– Jedno i drugie.

– Mówi się trudno. – Wyprostował się, a Eve, jako kobieta z krwi i kości, nie mogła nie zwrócić uwagi na jego długie, szczupłe nogi w obcisłych dżinsach. – Gdybyś zmieniła zdanie w jednej lub drugiej sprawie, wiesz, gdzie mnie znaleźć. Będziemy w kontakcie. – Ruszył niespiesznie w stronę drzwi, po czym przystanął i odwrócił się. – Wiesz, Eve, masz oczy koloru dobrej, starej whisky. Na ich widok człowiekowi zasycha w gardle.

Po jego wyjściu Eve zasępiła się; denerwowało ją to, że jej serce biło mocniej niż zwykle. Otrząsnęła się z irytacji, po czym zaczęła studiować raport z sekcji zwłok.

I bez niego wiedziała, jak zginęła Pandora; zaintrygowało ją wszakże spostrzeżenie patologa, iż już pierwsze trzy ciosy w głowę były śmiertelne. Zabójca jednak na nich nie poprzestał.

Eve zwróciła uwagę na to, że Pandora próbowała się bronić. Rany cięte i otarcia naskórka na różnych częściach ciała wskazywały, iż przed śmiercią stoczyła ciężką walkę.

Ustalono, że zgon nastąpił około drugiej pięćdziesiąt, a treść żołądka świadczyła o tym, że ostatni posiłek ofiary był prawdziwie wystawny: homar, cykoria, obfity deser i szampan dobrego rocznika.

W jej krwi wykryto duże stężenie związków chemicznych, które jeszcze nie zostały zidentyfikowane.

Wyglądało więc na to, że Mavis miała rację. Pandora była czymś naszprycowana, czymś, co prawdopodobnie figurowało na liście substancji zakazanych. Ten fakt mógł okazać się znaczący albo i nie.

Ważniejsze jednak było to, że pod paznokciami ofiary znaleziono skrawki skóry. Eve nie miała wątpliwości, że po badaniach w laboratorium okaże się, iż jest to skóra Mavis. To samo z kosmykami włosów, które zdjęto z ciała. A najgorsze, że odciski palców na narzędziu zbrodni prawdopodobnie będą odciskami Mavis.

Idealna sytuacja dla zabójcy, pomyślała Eve i zamknęła oczy. W najbardziej odpowiednim momencie zjawia się Mavis, doskonale nadająca się na kozła ofiarnego.

Czy morderca wiedział o wrogości między nią a ofiarą, czy też po prostu miał szczęście?

W każdym razie, pozbawia Mavis przytomności, podrzuca dowody, a nawet w przypływie olśnienia drapie paznokciami ofiary twarz Mavis. Nic też łatwiejszego niż zacisnąć palce nieprzytomnej dziewczyny na narzędziu zbrodni, a potem wymknąć się ze świadomością dobrze wykonanego zadania.

W gruncie rzeczy nie wymagałoby to wielkiego wysiłku umysłowego, myślała Eve. Ale morderca musiałby działać chłodno, z rozmysłem. Jak to pogodzić z brutalnym, makabrycznym zabójstwem, popełnionym, jak się wydawało, w napadzie szału?

Trzeba to będzie jakoś pogodzić, powiedziała sobie w duchu. Poza tym, musiała oczyścić Mavis z zarzutów i znaleźć człowieka, który był w stanie zmasakrować twarz kobiety, a potem skrzętnie po sobie posprzątać.

Kiedy podniosła się z krzesła, drzwi gabinetu otworzyły się na oścież. Do środka wpadł Leonardo; oczy miał dzikie, roziskrzone.

– Zabiłem ją. Zabiłem Pandorę! Boże, pomóż mi! Kiedy wyrzucił z siebie te słowa, oczy stanęły mu w słup i runął zemdlony na podłogę.

– Jezu, Jezu Chryste. – Eve nawet nie próbowała go podtrzymać, tylko zwinnie usunęła się przed stutrzydziestokilogramowym olbrzymem, walącym się bezwładnie niczym ścięta sekwoja. Leonardo legł na podłodze, z nogami na progu pokoiku i głową przy przeciwległej ścianie. Eve kucnęła i wytężając siły, z trudem przewróciła go na plecy. Poklepała nieprzytomnego po twarzy, a kiedy to nie poskutkowało, znów wytężyła siły i wymierzyła mu kilka siarczystych policzków.

Z jego ust wyrwał się cichy jęk. Przekrwione oczy otworzyły się nieco.

– Co… gdzie…

– Zamknij się! – warknęła Eve, wstała i nogą wepchnęła wystające za próg stopy Leonarda do swojej klitki. Następnie zamknęła drzwi i spojrzała na niego. – Odczytam ci twoje prawa.

– Moje prawa? – Wyglądał na oszołomionego, ale po chwili zdołał się podnieść na tyle, że już siedział na podłodze, zamiast na niej leżeć.

– A teraz słuchaj. -Wyrecytowała projektantowi prawa przysługujące wszystkim aresztantom, po czym podniosła rękę, nakazując mu milczenie.

– Zrozumiałeś wszystko?

– Tak. – Zrezygnowany, potarł twarz dłońmi.

– Wiem, co jest grane.

– Chcesz złożyć zeznanie?

– Już ci powiedziałem…

Patrząc na niego zimno, Eve znów podniosła rękę.

– Tak czy nie?

– Tak, tak, chcę zeznawać.

– Wstań. Muszę to nagrać. – Zwróciła się w stronę biurka. Mogła zaciągnąć Leonarda do pokoju przesłuchań, pewnie nawet powinna to zrobić, ale uznała, że będzie na to jeszcze dość czasu. – Jesteś świadom, że wszystko, co powiesz, zostanie nagrane?

– Tak. – Wstał, po czym runął na krzesło, które jęknęło pod jego ciężarem. – Dallas…

Potrząsnęła głową, nie pozwalając mu dokończyć. Włączyła dyktafon, podała wszystkie niezbędne informacje, po czym raz jeszcze odczytała przesłuchiwanemu jego prawa.

– Leonardo, czy rozumiesz swoje prawa i świadomie rezygnujesz z obecności adwokata przy przesłuchaniu?

– Chcę to wreszcie mieć z głowy.

– Tak czy nie?

– Tak. Tak, do cholery.

– Znałeś Pandorę?

– Oczywiście.

– Czy coś was łączyło?

– Tak. – Znów ukrył twarz w dłoniach, mimo to przed oczami wciąż miał obraz, który ujrzał, włączywszy telewizor w mieszkaniu Mavis. Długi czarny worek wynoszony z jego pracowni. – Nie mogę uwierzyć, że to się stało.

– Jaki był charakter związku łączącego cię z ofiarą?

Jakże to zimno zabrzmiało w jej ustach, pomyślał. „Ofiara". Położył ręce na kolanach i spojrzał na Eve.

– Sama wiesz, że byliśmy kochankami. Próbowałem z nią zerwać, bo…

– Czyli w okresie poprzedzającym zabójstwo nie byliście już ze sobą? – przerwała mu Eve.

– Nie, nie spotykaliśmy się od kilku tygodni, odkąd poleciała na jakąś planetę. Zresztą, nawet przed wyjazdem Pandory nasz związek zaczął się psuć. A potem poznałem Mavis i wszystko się zmieniło. Dallas, gdzie Mavis? Gdzie ona jest?

– W tej chwili nie mogę zdradzić ci miejsca pobytu pani Freestone.

– Powiedz mi tylko, że nic jej nie jest. -W jego oczach błysnęły łzy. – Po prostu powiedz.

– Jest w dobrych rękach. – Nic więcej nie chciała, nie mogła powiedzieć. – Leonardo, czy prawdą jest, że Pandora ci groziła? Że domagała się, abyś nadal się z nią spotykał, i zapowiedziała, że jeśli odmówisz, to wycofa się z uczestnictwa w organizowanym przez ciebie pokazie mody? Pokazie, w który włożyłeś wiele czasu i pieniędzy.

– Byłaś przy tym i sama słyszałaś. Nie chodziło jej o mnie; po prostu ambicja nie pozwalała jej dopuścić do tego, żebym to ja z nią zerwał, a nie vice versa. Gdybym nadal spotykał się z Mavis, gdybym nie przyjął roli salonowego pieska Pandory, zrobiłaby wszystko, żeby mój pokaz okazał się totalną klapą albo w ogóle się nie odbył.

– Nie chciałeś przestać spotykać się z panią Freestone.

– Kocham Mavis – odparł z wielką godnością. – Jest najważniejszą osobą w moim życiu.

– Ale z drugiej strony, gdybyś nie spełnił żądań Pandory, najprawdopodobniej znalazłbyś się w poważnych tarapatach finansowych i stracił swoją reputację zawodową. Zgadza się?

– Tak, wszystko, co miałem, zainwestowałem w ten pokaz. Zadłużyłem się po uszy. Poza tym, włożyłem w to całe swoje serce. Swoją duszę.

– A ona mogła to wszystko zniweczyć.

– O tak. – Skrzywił się. – Sprawiłoby jej to prawdziwą przyjemność.

– Czy wczorajszej nocy zaprosiłeś ją do swojego mieszkania?

– Nie. Nie chciałem jej widzieć na oczy.

– O której przyszła do ciebie?

– Nie wiem.

– Jak dostała się do środka? Czy to ty ją wpuściłeś?

– Nie. Nie wiem. Pewnie miała mój klucz kodowy. Nie przyszło mi do głowy, żeby go jej odebrać albo wymienić zamek. Wszystko tak się zagmatwało.

– Kłóciłeś się z nią? Jego oczy się zamgliły.

– Nie wiem. Nie pamiętam. Ale pewnie tak było.

– Niedawno Pandora przyszła nieproszona do pracowni, zaczęła ci grozić, a nawet fizycznie zaatakowała twoją obecną partnerkę.

– Tak, tak, to prawda. – To akurat pamiętał. Co za ulga.

– W jakim nastroju była, kiedy odwiedziła cię tej nocy?

– Musiała być wściekła. Na pewno powiedziałem jej, że nie zamierzam zrywać z Mavis. To musiało ją jeszcze bardziej rozsierdzić. Dallas… – W jego oczach błysnęła rozpacz. – Ja po prostu nic, ale to nic nie pamiętam. Dziś rano ocknąłem się w mieszkaniu Mavis. Mam wrażenie, że pamiętam, jak otwierałem drzwi kluczem kodowym. Przez całą noc piłem i szwendałem się po mieście. Rzadko piję alkohol, bo zawsze mam potem czarne dziury w pamięci. Kiedy się obudziłem, zobaczyłem krew. Wyciągnął rękę, ukazując nieudolnie opatrzoną ranę na ramieniu.

– Miałem krew na rękach, na ubraniu. Zakrzepłą krew. Musiałem pobić się z Pandorą. Na pewno ją zabiłem.

– Gdzie jest ubranie, które nosiłeś ostatniej nocy?

– Zostawiłem je w mieszkaniu Mavis. Wziąłem prysznic i przebrałem się. Nie chciałem, żeby po powrocie zastała mnie w takim stanie. Czekałem na nią, zastanawiałem się, co robić, i w pewnym momencie włączyłem wiadomości. Wtedy usłyszałem… zobaczyłem, co się stało. I od razu domyśliłem się, jak do tego doszło.

– Twierdzisz, że nie przypominasz sobie, abyś ostatniej nocy spotkał się z Pandorą. Nie pamiętasz kłótni z nią. Nie pamiętasz, czy ją zabiłeś.

– Ale na pewno to zrobiłem – upierał się Leonardo. – W końcu zginęła w moim studiu.

– O której wczorajszego wieczora wyszedłeś z domu?

– Nie jestem pewien. Wcześnie zacząłem pić. I to dużo. Byłem wzburzony, właściwie wściekły.

– Czy kogoś widziałeś albo z kimś rozmawiałeś?

– Kupiłem drugą flaszkę. Zdaje się, że od handlarza ulicznego.

– Czy spotkałeś się ostatniej nocy z panią Freestone?

– Nie, na pewno nie. Gdybym ją spotkał, mógłbym z nią porozmawiać i wszystko byłoby w porządku.

– A jeśli ci powiem, że Mavis ostatniej nocy była w twojej pracowni?

– Mavis przyszła, żeby się ze mną spotkać!

– Twarz mu się rozpromieniła. – Wróciła do mnie? Nie, to niemożliwe. Pamiętałbym to.

– Czy Mavis była przy tym, jak biłeś się z Pandorą? Jak ją zamordowałeś?

– Nie. Nie.

– Czy przyszła wtedy, kiedy Pandora już nie żyła, kiedy już ją zabiłeś? Byłeś wtedy w szoku, zgadza się? Byłeś przerażony.

W jego oczach pojawił się paniczny strach.

– Nie, Mavis tam nie było.

– Była. Zadzwoniła do mnie z twojej pracowni, po tym jak znalazła ciało.

– Mavis widziała Pandorę? – Leonardo pobladł.

– O Boże, nie!

– Ktoś uderzył Mavis, pozbawiając ją przytomności. Czy to ty, Leonardo?

– Ktoś ją uderzył? Jest ranna? – Zerwał się z krzesła i chwycił za głowę. – Gdzie ona jest?

– Czy ty to zrobiłeś? Wyciągnął ręce przed siebie.

– Prędzej odciąłbym sobie dłonie, niż zrobiłbym krzywdę Mavis. Na rany Chrystusa, Dallas, powiedz mi, gdzie ona jest. Chcę zobaczyć, że nic jej nie grozi.

– W jaki sposób zamordowałeś Pandorę?

– Ja… dziennikarz powiedział, że pobiłem ją na śmierć. – Przeszedł go silny dreszcz.

– Jak ją pobiłeś? Czym?

– Ja… rękami? – Znów je wyprostował. Eve zauważyła, że nie ma na nich żadnego siniaka, żadnych, najmniejszych nawet zadrapań na kostkach. Ręce projektanta były idealnie gładkie, niczym wy-rzeźbione ze szlachetnego, połyskującego drewna.

– Była silną kobietą. Musiała się bronić.

– Mam ranę na ręce.

– Chcę, żeby obejrzeli ją specjaliści. Sprawdzą też ubranie, które, jak twierdzisz, zostawiłeś w mieszkaniu Mavis.

– Czy mnie aresztujesz?

– Na razie nie postawię ci żadnych zarzutów. Pozostaniesz jednak na komendzie do czasu, aż otrzymamy wyniki badań.

Po chwili od nowa zaczęła powtarzać te same pytania, próbując wyciągnąć z Leonarda, gdzie dokładnie przebywał ostatniej nocy i w jakich godzinach. Ciągle jednak wpadała na mur blokujący jego pamięć. Niezadowolona, zakończyła przesłuchanie, zaprowadziła Leonarda do celi, po czym zajęła się przygotowaniami do testów osobowości, którym poddawani byli wszyscy podejrzani.

Następnie poszła do komendanta Whitneya.

Whitney wskazał jej krzesło. Eve udała, że nie zauważyła tego, i stanęła naprzeciwko szefa, siedzącego za biurkiem. W skrócie przedstawiła mu wyniki wstępnych przesłuchań. Whitney złożył dłonie i wpatrywał się w nią. Miał bystre oczy, oczy policjanta i błyskawicznie dojrzał na twarzy Eve zdenerwowanie.

– Masz człowieka, który się przyznał. Człowieka, który miał i motyw, i dość czasu, by popełnić morderstwo.

– Człowieka, który nie pamięta, by feralnej nocy w ogóle widział ofiarę, a tym bardziej zatłukł ją na śmierć.

– Nie byłby to pierwszy przypadek, kiedy zabójca przyznał się do popełnionej zbrodni, ale zrobił to tak, by sprawić wrażenie niewinnego.

– To prawda. Jednak nie sądzę, aby to Leonardo był mordercą. Testy mogą wykazać, że się mylę, ale człowiek o jego osobowości nie jest zdolny do takiej zbrodni. Byłam świadkiem kłótni, która zakończyła się bójką między ofiarą a Mavis. Zamiast je rozdzielić czy zareagować stanowczo, podejrzany trzymał się z boku i załamywał ręce.

– Jak sam zeznał, ostatniej nocy był pijany. Alkohol może wywoływać, i wywołuje, zmiany osobowości.

– Tak jest. – To wytłumaczenie było rozsądne. W głębi duszy Eve chciała zrzucić winę na Leonarda, przyjąć jego przyznanie się za dobrą monetę i zakończyć sprawę. Mavis byłaby zrozpaczona, ale bezpieczna i wolna od podejrzeń. – To nie on – powiedziała bezbarwnym tonem. – Proponuję zatrzymać go jak najdłużej i przeprowadzić kolejne przesłuchania, a nuż coś sobie przypomni. Ale nie możemy postawić go w stan oskarżenia tylko dlatego, że jest przekonany o swojej winie.

– Jak chcesz, Dallas. Pozostałe raporty z laboratorium powinny być wkrótce gotowe. Miejmy nadzieję, że wtedy wszystko stanie się jaśniejsze. Jak sądzę, jesteś świadoma, że raporty mogą dostarczyć kolejnych dowodów przeciwko Mavis Freestone.

– Tak jest, zdaję sobie z tego sprawę.

– Przyjaźnisz się z nią od dawna. Gdybyś zdecydowała się zrezygnować z prowadzenia tego śledztwa, nie przyniosłoby ci to ujmy. Może nawet byłoby to dla ciebie korzystne.

– Nie, panie komendancie, nie wycofam się. Jeśli odbierze mi pan tę sprawę, wezmę urlop i zajmę się nią na własną rękę. Gdyby to okazało się konieczne, złożę rezygnację.

Whitney potarł dłońmi czoło.

– Twoja rezygnacja nie zostałaby przyjęta. Proszę usiąść, pani porucznik. Cholera jasna, Dallas – wybuchnął, kiedy wciąż stała przed nim. – Siadaj. To rozkaz, do diabła.

– Tak jest, panie komendancie. Whitney westchnął i powściągnął nerwy.

– Niedawno uraziłem cię, kierując pod twoim adresem słowa, które były wysoce niestosowne i na które sobie nie zasłużyłaś. W ten sposób zniszczyłem nasze dotychczasowe relacje. Zdaję sobie sprawę, że nie czujesz się dobrze pod moją komendą.

– Jest pan najlepszym komendantem. Nie mam nic przeciwko temu, żeby nadal był pan moim przełożonym.

– Ale nie przyjacielem. – Skinął głową na znak, że wie, co oznacza jej milczenie. – Chodzi mi jednak o to, że doskonale wiem, przez co przechodzisz. Pamiętam, jak dawałem ci się we znaki, kiedy prowadziłaś dochodzenie, które dotyczyło mnie osobiście. Wiem, jak to jest, kiedy człowiek musi wybierać między obowiązkiem a przyjaźnią, Dallas. Zapewne nie chcesz opowiedzieć mi o refleksjach, jakie budzi w tobie sprawa twojej przyjaciółki, ale sugeruję, żebyś porozmawiała o tym z kimś, komu ufasz. Ja nie podzieliłem się z nikim swoim ciężarem. Nie popełniaj tego samego błędu.

– Mavis nikogo nie zabiła. Żadne dowody nie skłonią mnie do zmiany zdania. Zrobię, co do mnie należy, panie komendancie. I w końcu znajdę prawdziwego zabójcę.

– Nie wątpię, że sumiennie wypełnisz swoje obowiązki, chociaż będzie cię to wiele kosztować. Zapewniam cię, że możesz na mnie liczyć, a czy z tego skorzystasz, to już twoja sprawa.

– Dziękuję. Mam prośbę w związku z inną sprawą.

– Którą?

– Chodzi o zabójstwo Johannsena.

Tym razem Whitney westchnął, głęboko i przeciągle.

– Dallas, jesteś niczym jakiś cholerny terier. Nigdy nie odpuszczasz.

Nie mogła temu zaprzeczyć.

– Otrzymał pan mój raport dotyczący substancji znalezionej w pokoju Boomera. Niestety, nie została jeszcze do końca zidentyfikowana. Próbowałam na własną rękę dowiedzieć się czegoś o wzorze chemicznym, zapisanym na dysku ukrywanym przez Boomera. – Wyjęła go z torebki. -To nowy narkotyk o niezwykle silnym działaniu, utrzymującym się dość długo w porównaniu z obecnie dostępnymi środkami. Cztery do sześciu godzin przy normalnej dawce. Przyjęcie większej ilości w osiemdziesięciu ośmiu procentach przypadków skończyłoby się śmiercią.

Whitney wydął wargi i obrócił dysk w dłoniach.

– Zdobyłaś wszystkie te informacje na własną rękę?

– Wykorzystałam swoje znajomości. Badania wciąż trwają, ale laboratorium zidentyfikowało już kilka składników i ich proporcje wagowe. Tego typu substancja przynosiłaby ogromne zyski; niewielka ilość wystarcza do uzyskania pożądanego efektu. Jest bardzo uzależniająca i wywołuje uczucie mocy oraz pewnego rodzaju euforię, wrażenie panowania nad sobą i innymi. Zawiera też coś w rodzaju regeneratora komórek. Przeprowadziłam symulację efektów kilkuletniego uzależnienia. Codzienne przyjmowanie tego środka w okresie pięciu lat w dziewięćdziesięciu sześciu przecinek osiem procent przypadków spowoduje całkowity paraliż układu nerwowego. I śmierć.

– Jezu Chryste. To trucizna?

– W dłuższej perspektywie, owszem. Producenci z pewnością zdają sobie z tego sprawę, co oznacza, że winni są nie tylko dystrybucji nielegalnych substancji odurzających, ale i morderstwa z premedytacją. Eve zawiesiła na chwilę głos, by jej szef mógł to wszystko przetrawić. Doskonale zdawała sobie sprawę, ile nerwów straciłby, gdyby media wgryzły się swoimi żądnymi sensacji kłami w te informacje.

– Nie wiem, czy Boomer był tego świadom, czy nie; w każdym razie wiedział tyle, że zasłużył sobie na śmierć. Chcę zająć się tą sprawą, a ponieważ mam na głowie wiele innych rzeczy, proszę, by do czasu zakończenia śledztwa sierżant Peabody była moją asystentką.

– Peabody nie ma doświadczenia w tego rodzaju sprawach.

– Nadrabia to inteligencją i pracowitością. Chcę, żeby pomagała mi w koordynowaniu działań z porucznikiem Casto z wydziału nielegalnych substancji. Boomer był także jego informatorem.

– Załatwię to. W sprawie zabójstwa Pandory skorzystaj z pomocy Feeneya. – Uniósł brwi. – Ach, już to zrobiłaś. Przypuśćmy, że właśnie wydałem ci to polecenie i od tej pory Feeney oficjalnie jest twoim asystentem. Będziesz musiała radzić sobie z mediami.

– Już prawie do tego przywykłam. Nadine Furst wróciła z urlopu. Powiem jej to, co uznam za stosowne. Ona i Kanał 75 mają wobec mnie spory dług. – Wstała. – Muszę przesłuchać parę osób. Skontaktuję się z Feeneyem i wezmę go ze sobą.

– Może uda się wszystko wyjaśnić przed twoim miesiącem miodowym. – Na jej twarzy w jednej chwili odmalowały się wstyd, radość i lęk, uczucia tak przeciwstawne, że Whitney nie wytrzymał i ryknął rubasznym śmiechem. – Dasz sobie radę, Dallas. Daję ci słowo.

– Jasne. Cóż z tego, że facet, który ma zaprojektować moją ślubną suknie, siedzi w areszcie? – wymamrotała. – Dziękuję, szefie.

Komendant odprowadził ją spojrzeniem. Może nie zdawała sobie sprawy, że zburzyła dzielący ich mur, ale on to zauważył.


– Żona będzie zachwycona. – Feeney rozsiadł się wygodnie w fotelu pasażera, zadowolony, że to Dallas musi się męczyć za kierownicą. Jechali w kierunku Park Avenue South. Feeney, rodowity nowojorczyk, już dawno przywykł do odbijającego się echem ryku sterowców turystycznych i podniebnych autobusów.

– Obiecali, że naprawią, kutasy. Słyszysz to, Feeney? To cholerne brzęczenie?

Kapitan przez grzeczność wytężył słuch, usiłując wyłowić dźwięk wydobywający się spod tablicy rozdzielczej.

– Jak rój wściekłych pszczół.

– Trzy dni – irytowała się Eve – trzy dni w naprawie i co? Jest gorzej, niż było.

– Dallas. – Położył dłoń na jej ramieniu. – Musisz wreszcie przyjąć do wiadomości fakt, że twój wóz to kupa złomu. Zamów sobie nowy.

– Nie chcę żadnego nowego samochodu. – Uderzyła otwartą dłonią w deskę rozdzielczą. – Chcę jeździć tym, tylko bez efektów dźwiękowych. – Zatrzymała się na światłach i nerwowo zabębniła palcami w kierownicę. Sądząc po odgłosach wydobywających się z przyrządów, włączenie automatycznego kierowania mogłoby się źle skończyć. – Gdzie, do diabła, jest Central Park South 582? – Brzęczenie nie cichło, więc Eve ponownie rąbnęła dłonią deskę rozdzielczą. – Pytam, gdzie u licha jest Central Park South 582.

– Trochę uprzejmości nie zaszkodzi – zauważył Feeney. – Komputer, pokaż plan miasta i zlokalizuj Central Park South numer 582.

Kiedy na tablicy rozdzielczej posłusznie ukazał się ekran z mapą holograficzną ukazującą trasę przejazdu, Eve zmełła w ustach przekleństwo.

– Ja się nie cackam ze swoimi urządzeniami.

– Może dlatego bez przerwy ci się psują. Jak już mówiłem – ciągnął, nie pozwalając Eve dojść do słowa – żona będzie zachwycona. Justin Young. Grał amanta w „Zapada noc".

– Czy to czasem nie opera mydlana? – Obrzuciła Feeneya zdumionym spojrzeniem. – To ty oglądasz takie bzdury?

– A owszem, włączam sobie czasami Kanał Mydlany, żeby się zrelaksować. Jak wszyscy. W każdym razie, moja żona oszalała na jego punkcie. Teraz Young występuje w filmach. Mówię ci, nie ma tygodnia, żeby nie nagrała sobie któregoś z nich. Gość jest dobry, trzeba mu przyznać. No, a do tego Jerry Fitzgerald. – Feeney uśmiechnął się do własnych myśli.

– Zachowaj swoje marzenia dla siebie, koleś.

– Mówię ci, ta dziewczyna ma niesamowite ciało. Nie to, co te wychudzone modelki. – Z jego ust wyrwał się dźwięk, jaki wydałby z siebie człowiek, przed którym postawiono michę pełną lodów. – Wiesz, czemu ostatnimi czasy szczególnie lubię z tobą pracować, Dallas?

– Bo jestem urocza i bystra jak mało kto?

– Tak, jasne. – Przewrócił oczami. -Ale nie o to chodzi. Najfajniejsze jest to, że mogę po powrocie do domu opowiadać żonie, kogo to ja dziś przesłuchiwałem. Miliardera, senatora, włoskich arystokratów, gwiazdy filmowe. Mówię ci, urosłem w jej oczach.

– Cieszę się, że mogłam pomóc. – Udało jej się zmieścić zdezelowany wóz policyjny między mini-rolls-royce'em a zabytkowym mercedesem. – Tylko powściągnij swój zachwyt, jak będziemy wyciągać zeznania z tego aktora.

– Jestem zawodowcem. – Mimo to, kiedy wysiadał z samochodu, na jego obliczu gościł szeroki uśmiech. – Spójrz na ten dom. Chciałabyś tu mieszkać? – Parsknął śmiechem i odwrócił się od połyskującej w słońcu, zbudowanej ze sztucznego marmuru fasady wysokiego budynku. – Och, zapomniałem. Teraz coś takiego to dla ciebie slumsy.

– Całuj mnie w dupę, Feeney.

– Ejże, mała, wyluzuj. – Objął ją ramieniem i ruszyli w stronę drzwi. – To nie powód do wstydu, że zadurzyłaś się w najbogatszym człowieku na świecie.

– Nie wstydzę się, tylko nie lubię się nad tym rozwodzić.

Budynek był na tyle ekskluzywny, że oprócz elektronicznego systemu pilnował go także prawdziwy strażnik, z krwi i kości. Eve i Feeney pomachali mu odznakami przed nosem, po czym weszli do wyłożonego pozłacanym marmurem holu, ozdobionego bujnymi paprociami i egzotycznymi kwiatami w wielkich porcelanowych donicach.

– Co za kicz – burknęła Eve.

– Widzisz? Już się robisz zblazowana. – Feeney odsunął się na wszelki wypadek i podszedł do ekranu elektronicznego systemu bezpieczeństwa. – Porucznik Dallas i kapitan Feeney do Justina Younga.

– Proszę chwilę zaczekać. – Przesłodzony komputerowy głos zamilkł w oczekiwaniu na weryfikację ich tożsamości. – Dziękuję za cierpliwość. Pan Young oczekuje państwa. Proszę pójść do windy numer trzy. Miłego dnia.

Загрузка...