2

– Musiałaś ją uderzyć?

Eve spojrzała na nieprzytomną kobietę.

– Owszem.

Leonardo odłożył skaner i westchnął ciężko.

– Teraz dopiero da mi popalić!

– Moja twarz, moja twarz. – Odzyskawszy przytomność, Pandora podniosła się z podłogi, obmacując szczękę. – Jest siniec? Widać go? Za godzinę mam sesję zdjęciową.

Eve wzruszyła ramionami.

– Mówi się trudno.

Nastrój poszkodowanej zmienił się w mgnieniu oka.

– Już ja cię załatwię, ty suko – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Możesz wybić sobie z głowy karierę modelki. Wiesz, kim jestem?


Eve nie miała ochoty na dyskusję, tym bardziej że wciąż była naga.

– Myślisz, że mnie to obchodzi?

– Co tu się dzieje? Dallas, uspokój się, on tylko chce wziąć miarę… Och. – Mavis wpadła do pracowni ze szklankami w rękach i stanęła jak wryta.

– Pandora!

– To ty. -Pandorze najwyraźniej zaczynało brakować inwencji w wymyślaniu nowych wyzwisk. Rzuciła się na Mavis, wytrącając jej szklanki z rąk. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Po chwili obie kobiety już tarzały się po podłodze, szarpiąc się za włosy.

– O Jezu. – Eve żałowała, że nie ma przy sobie pistoletu gazowego, bo przydałby się w tej chwili.

– Przestańcie, do cholery! Leonardo, pomóż mi je rozdzielić, zanim się nawzajem pozabijają. – Skoczyła między walczące, po czym zaczęła odciągać je od siebie. Dla własnej satysfakcji dźgnęła Pandorę łokciem w żebra. – Wsadzę cię do klatki, słowo honoru. – Z braku lepszego pomysłu, usiadła okrakiem na przeciwniczce i wyciągnęła odznakę z kieszeni spodni. – Przyjrzyj się temu, kretynko. Jestem gliną. Jak na razie, masz na koncie dwie próby pobicia. Mało ci jeszcze?

– Zabieraj ze mnie tę kościstą, gołą dupę.

Nie samo polecenie, ale spokojny ton, jakim zostało wydane, sprawił, że Eve wstała. Pandora podniosła się, z pietyzmem wygładziła swój czarny spodnium, pociągnęła nosem, odrzuciła z twarzy bujne, ogniste włosy, po czym przeszyła Leonarda ńmnym spojrzeniem ozdobionych długimi rzęsami szmaragdowych oczu.

– Czyli jedna już ci nie wystarczy, ty łajdaku.

– Uniosła rzeźbiony podbródek i popatrzyła z nieskrywaną pogardą na Eve oraz Mavis. – Masz coraz lepszy apetyt, mój drogi, ale coraz gorszy gust.

– Pandoro. – Leonardo, mocno przejęty, oblizał spierzchnięte wargi. – Powiedziałem ci, że wszystko mogę wytłumaczyć. Porucznik Dallas jest moją klientką.

Pandora syknęła jak kobra.

– To tak je teraz nazywasz? Myślisz, że możesz mnie wyrzucić jak wczorajszą gazetę, Leonardo? To ja zdecyduję, kiedy między nami wszystko się skończy.

Mavis podeszła do Leonarda, utykając lekko, i objęła go w talii.

– On ciebie ani nie potrzebuje, ani nie chce.

– Mam gdzieś to, czy on mnie chce. A co do potrzebowania… – Jej pełne wargi wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu. – Leonardo musi ci powiedzieć to i owo o życiu, mała. Beze mnie w przyszłym miesiącu nie odbędzie się żaden pokaz jego łachów. Jeśli ten pokaz zostanie odwołany, biedaczek niczego nie sprzeda, a jeśli niczego nie sprzeda, to nie będzie w stanie zapłacić za materiały i całą resztę, a do tego nie zwróci wierzycielom pokaźnej sumki, jaką od nich pożyczył.

Odetchnęła głęboko i obejrzała swoje połamane paznokcie. Wściekłość pasowała do niej jak czarny obcisły spodnium, który miała na sobie.

– To będzie cię drogo kosztować, Leonardo. Przez kilka najbliższych dni mam mnóstwo zajęć, ale na pewno znajdę trochę czasu na pogawędkę z twoimi sponsorami. Jak myślisz, co powiedzą, kiedy poinformuję ich, że nie mogę zniżyć się do paradowania po wybiegu w twoich szmatach?

– Nie możesz tego zrobić. – Z każdego słowa projektanta bił paniczny strach, strach, który zdawał się działać na rudowłosą piękność jak narkotyk. – Byłbym zrujnowany. Wszystko włożyłem w ten pokaz. Czas, pieniądze…

– Jaka szkoda, że nie pomyślałeś o tym, zanim zacząłeś przystawiać się do tej małej zdziry. – Pandora zmrużyła oczy. – Myślę, że pod koniec tygodnia wybiorę się na lunch z kilkoma z twoich sponsorów. Masz, mój drogi, tylko parę dni na to, by zdecydować, jak chcesz to rozegrać. Jeśli nie pozbędziesz się swojej nowej zabawki, zapłacisz słoną cenę. W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać.

Wyszła z pracowni przesadnie posuwistym krokiem modelki i z hukiem zatrzasnęła za sobą drzwi.

– O cholera. – Leonardo osunął się na krzesło i ukrył twarz w dłoniach. – Jak zawsze, zjawia się w najmniej odpowiednim momencie.

– Nie. Nie pozwól, żeby ci to zrobiła. Żeby nam to zrobiła. – Mavis kucnęła przed nim, bliska płaczu. – Nie możesz dopuścić do tego, żeby wciąż kierowała twoim życiem, żeby cię szantażowała… – Mavis zerwała się pod wpływem nagłego olśnienia. -To szantaż, zgadza się, Dallas? Idź, aresztuj ją.

Eve zapięła koszulę.

– Kochana, nie mogę jej aresztować za to, że nie chce nosić ciuchów Leonarda. Owszem, mogłabym zgarnąć ją za próbę pobicia, ale wyszłaby na wolność, zanim zdążyłabym zamknąć drzwi celi.

– Przecież to szantaż. Jeśli pokaz się nie odbędzie, Leonardo straci wszystko.

– Przykro mi. Naprawdę. To nie jest sprawa dla policji. – Przeczesała dłonią włosy. -Ta kobieta jest wściekła, rozgorączkowana i tyle. Sądząc z jej nieprzytomnego spojrzenia, prawdopodobnie nałykała sie jakichś prochów. Pewnie wkrótce się uspokoi.

– Nie. – Leonardo usiadł wygodniej. – Będzie chciała się na mnie zemścić. Byliśmy kochankami, w pewnym momencie nasz związek zaczął się psuć. Kiedy więc Pandora na parę tygodni opuściła Ziemię, uznałem, że między nami wszystko skończone. Potem poznałem Mavis. – Ścisnął ją za rękę. -i wtedy już byłem pewien, że nie chcę więcej spotykać się z Pandorą. Próbowałem z nią porozmawiać, wszystko jej wytłumaczyć.

– Skoro Dallas nie może nam pomóc, pozostaje tylko jedno wyjście. – Wargi Mavis zadrżały. – Musisz do niej wrócić. Nie ma innej możliwości. – Zanim Leonardo zdążył cokolwiek powiedzieć, Mavis dodała: – Nie będziemy się spotykać, przynajmniej do twojego pokazu. Może potem zaczniemy wszystko od nowa. Nie wolno ci dopuścić, żeby Pandora poszła do twoich sponsorów i wszystko zepsuła.

– Myślisz, że mógłbym zrobić coś takiego? Być z nią? Dotykać jej po tym, co się stało? Po tym, jak poznałem kogoś takiego jak ty? – Wstał. – Mavis, kocham cię.

– Och. – Jej oczy wypełniły się łzami. – Och, Leonardo. Za bardzo cię kocham, żeby patrzeć, jak ta kobieta cię niszczy. Odchodzę, bo muszę cię uratować.

Mavis wybiegła z pracowni. Leonardo odprowadził ją spojrzeniem, po czym wbił wzrok w drzwi, za którymi zniknęła.

– Jestem w potrzasku. Ta mściwa suka może i odebrać wszystko; kobietę, którą kocham, moją pracę, po prostu wszystko. Mógłbym ją zabić za to że sprawia Mavis taki ból. – Odetchnął głęboko i spuścił oczy. – Czasem człowiek jest tak oszołomiony pięknem, że nie widzi, co się pod nim kryje

– Czy to, co Pandora powie twoim sponsorom naprawdę ma tak duże znaczenie? Przecież nie sfinansowaliby pokazu, gdyby nie byli przekona o wartości twojej pracy.

– Pandora jest jedną z najbardziej rozchwytywanych modelek na świecie. Ma wpływy, prestiż, znajomości. Wystarczy, by szepnęła komu trzeba parę słów, a ktoś taki jak ja albo dostanie szansę zrobienia kariery, albo bezpowrotnie ją utraci.

Podniósł rękę do wiszącej przed nim kompozycji z sieci i kamieni. – Jeśli Pandora ogłosi publicznie, że moje projekty są do niczego, większość potencjalnych klientów zrezygnuje z ich zakupu. Ona może do tego doprowadzić. Całe swoje życie pracowałem na ten pokaz, Pandora zdaje sobie z tego sprawę i wie, jak pozbawić mnie niepowtarzalnej szansy. A na tym się nie skończy. – Opuścił rękę.

– Mavis jeszcze tego nie rozumie. Pandora trzyma mnie w garści aż do końca mojej albo jej kariery, nie uwolnię się od niej, dopóki ona sama nie zdecyduje, że ma mnie dosyć.


Eve wróciła do domu potwornie zmęczona. Najwięcej zdrowia kosztowała ją rozmowa z Mavis, zrospaczoną i wściekłą zarazem. W tej chwili nieszczęśliwa dziewczyna siedziała w starym mieszkaniu Eve, lecząc się tam ze smutku lodami i filmami wideo.

Pragnąc zapomnieć o sercowych rozterkach i modzie, Eve poszła prosto do sypialni i rzuciła się i łóżko. Po chwili wskoczył do niej kot Galahad i zaczął głośno mruczeć. Trącił swoją panią kilka razy pyszczkiem, a kiedy to nie dało żadnego efektu, zwinął się w kłębek i zasnął. Gdy do sypialni wszedł Roarke, Eve nawet nie drgnęła.

– Jak minął wolny dzień?

– Nie znoszę zakupów.

– Po prostu nie weszło ci to jeszcze w krew.

– I bardzo dobrze. – Zaciekawiona, odwróciła pną bok i spojrzała na Roarke'a. -Ty za to uwielbiasz kupować różne rzeczy.

– Jasne. – Wyciągnął się przy niej i pogłaskał kota, gramolącego się nieporadnie na jego pierś.

– Kupowanie daje niemal tyle samo przyjemności, co posiadanie. Bieda, pani porucznik, jest po prostu do kitu.

Eve zamyśliła się nad jego słowami. Jako że kiedyś sama żyła w nędzy, a potem udało jej się poprawić swoją sytuację na tyle, by z trudem wiązać koniec z końcem, nie mogła się z nim nie zgodzić.

– W każdym razie, najgorsze mam już chyba za sobą.

– Szybko się uwinęłaś. – Trochę go to przeraziło.

– Wiesz, Eve, nie musisz od razu podejmować decyzji.

– Prawdę mówiąc, chyba doszliśmy z Leonardem do porozumienia. – Spojrzawszy w górę, na rozciągające się za szybą świetlika niebo, zmarszczyła brwi. – Mavis jest w nim zakochana.

– Mhm… – Roarke leżał ze zmrużonymi oczami, j głaszcząc kota, i zastanawiał się, czy nie obdarzyć tą samą pieszczotą Eve.

– To jest naprawdę miłość. – Westchnęła głęboko. – Mówię ci, ależ miałam ciężki dzień.

Akurat w tej chwili przed oczami Roarke'a j przewijały się kolumny liczb, przedstawiających zyski, jakie miało mu przynieść rychłe podpisanie trzech ważnych umów. Czym prędzej przerwał tej wyliczenia i przysunął się do Eve.

– Opowiedz mi o tym.

– Leonardo… to taki potężny, osobliwie atrakcyjny… nie wiem, jak go określić. Taki fenomen, Zdaje się, że w jego żyłach płynie indiańska krew; ma charakterystyczną dla Indian budowę ciała I i karnację skóry, bicepsy jak gwiezdne torpedy! i przyjemny, gładki jak magnolie głos. Nie jestem ekspertem, ale kiedy patrzyłam, jak szkicuje, sprawił na mnie wrażenie zdolnego. W każdym razie stałam w jego pracowni goła jak mnie Pan Bóg j stworzył…

– Poważnie? – wtrącił łagodnym tonem Roarke i od trąciwszy kota, położył się przy Eve.

– Brał miarę – odparła z pogardliwym uśmieszkiem.

– Mów dalej.

– Dobrze. Mavis wyszła po herbatę…

– Cóż za korzystny zbieg okoliczności.

– I wtedy do pracowni wpadła kobieta, tak rozwścieczona, że jeszcze trochę, a zaczęłaby toczyć pianę z ust. Prawdziwa piękność… metr osiemdziesiąt wzrostu, szczupła jak promień lasera, długie rude włosy, a do tego twarz… cóż, znowu posłużę się porównaniem z magnoliami. W każdym razie, zaczęła wrzeszczeć na Leonarda, a kiedy ten potężny chłop skulił się z przerażenia, rzuciła się na mnie. Musiałam ją unieszkodliwić.

– Uderzyłaś ją.

– Tak, zanim zdążyła poharatać mi twarz ostrymi pazurami.

– Moja droga. – Pocałował ją w policzek, potem w drugi, a następnie jego usta spoczęły na dołeczku w podbródku Eve. – Jak ty to robisz, że przy tobie ludzie zmieniają się w bestie?

– Pewnie takie mam szczęście. W każdym razie, ta Pandora…

– Pandora? – Podniósł głowę i zmrużył oczy. -Ta modelka.

– Tak, podobno jest bardzo znana.

Roarke wybuchnął śmiechem, z każdą chwilą coraz głośniejszym, aż wreszcie nie wytrzymał i przewrócił się na plecy.

– Walnęłaś drogą Pandorę w jej jakże cenną buźkę! Może jeszcze klepnęłaś ją w ten śliczny tyłeczek?

– Szczerze mówiąc… – Kiedy dotarło do niej ukryte znaczenie tych słów, poczuła w sercu ukłucie.

– Znasz ją.

– Można tak powiedzieć.

– Cóż…

Roarke uniósł brew, lekko rozbawiony. Eve usiadła na łóżku i popatrzyła na niego z nachmurzonym czołem. Po raz pierwszy, odkąd byli razem, zauważył w jej spojrzeniu cień zazdrości.

– Kiedyś ją znałem… przez pewien czas. – Podrapał się po podbródku. – Pamiętam to jak przez mgłę.

– Nie kłam.

– Może później sobie przypomnę. Ale zdaje się, że chciałaś coś powiedzieć?

– Czy jest na tym świecie jakakolwiek wyjątkowo piękna kobieta, z którą nie spałeś?

– Specjalnie dla ciebie sporządzę ich listę. A więc znokautowałaś Pandorę?

– Tak. – Teraz Eve żałowała, że nie przyłożyła jej mocniej. – Po chwili do pracowni weszła Mavis i tamta rzuciła się na nią. Zaczęły targać się za włosy, skakać sobie z paznokciami do oczu, a Leonardo tylko załamywał ręce.

Roarke wciągnął Eve na siebie.

– Ty to masz przygody.

– Na koniec Pandora zaczęła się odgrażać, że jeśli Leonardo do niej nie wróci, to ona się postara, żeby nie doszedł do skutku pokaz, na którym bardzo mu zależy. Utopił w nim wszystkie swoje pieniądze, a nawet zaciągnął masę długów. Jeśli ta modelka nie weźmie udziału w pokazie, Leonardo będzie zrujnowany.

– To do niej podobne.

– Kiedy Pandora wyszła z pracowni, Mavis…

– Ciągle byłaś nago?

– Właśnie się ubierałam. Mavis natomiast postanowiła zdobyć się na najwyższe poświęcenie. Zupełnie jak w tragedii. Leonardo wyznaje Mavis miłość, ona wybucha płaczem i wybiega. Jezu, Roarke, czułam się jak zboczeniec podglądający ich przez lornetkę. Zawiozłam Mavis do mojego dawnego mieszkania, przynajmniej na tę noc. Do jutra ma wolne.

– Ciąg dalszy po reklamach – mruknął i uśmiechnął się, widząc jej zdumione spojrzenie. – Jak w statych serialach. Każdy odcinek musiał się kończyć w najbardziej emocjonującym momencie. A cóż zrobi nasz bohater?

– Też mi bohater – mruknęła Eve. – Diabła tam, polubiłam go, mimo że jest mięczakiem. Na pewno marzy o tym, żeby rozwalić Pandorze łeb, ale w końcu jej ulegnie. Dlatego właśnie pomyślałam sobie, e Mavis mogłaby przez kilka dni pomieszkać u nas.

– Nie ma sprawy.

– Poważnie?

– Jak sama często powtarzasz, to duży dom. Poza tym, lubię Mavis.

– Wiem. – Obdarzyła go uśmiechem, co nie zdarzaało się często. – Dzięki. A jak tobie minął dzień?

– Kupiłem małą planetę. Żartuję – dodał szybko, kiedy Eve otworzyła usta z wrażenia. – Poważnie mówiąc, udało mi się sfinalizować negocjacje z komuną rolniczą na Taurusie Pięć.

– Rolniczą?

– Ludzie muszą coś jeść. Po restrukturyzacji ko-nona będzie mogła dostarczać zboże do kolonii przemysłowych na Marsie, w których mam spore udziały. Krótko mówiąc, ręka rękę myje.

– Rzeczywiście. Może jednak porozmawiamy o Pandorze…

Roarke bez słowa położył Eve na łóżku i zsunął rozpiętą już koszulę z jej ramion.

– Nie rozpraszasz mnie – powiedziała. – Co to znaczy „przez pewien czas"?

W odpowiedzi wykonał niezgrabny gest mający uchodzić za wzruszenie ramion i zaczął delikatnie całować ją w szyję.

– Czy chodzi o jedną noc, o tydzień… – Ciało Eve zapłonęło żywym ogniem, gdy Roarke musnął ustami jej pierś. – Miesiąc… no dobrze, teraz już mnie rozpraszasz.

– Postaram się robić to jeszcze lepiej – obiecał. I obietnicę spełnił.


Nieprzyjemnie jest zaczynać dzień od wizyty w kostnicy. Eve szła pogrążonymi w ciszy, wyłożonymi białymi kafelkami korytarzami, usiłując zdusić w sobie gniew wywołany faktem, że wezwano ją o szóstej rano, by obejrzała jakieś zwłoki.

W dodatku topielca.

Stanęła przed drzwiami, pokazała do kamery odznakę i zaczekała, aż komputer odszuka w pamięci i zweryfikuje jej numer identyfikacyjny.

Wszedłszy do pomieszczenia, ujrzała technika stojącego przy szufladach, w których trzymane były ciała. Większość z nich jest zajęta, pomyślała Eve. Jak umierać, to tylko w lecie.

– Porucznik Dallas.

– Zgadza się. Masz tu kogoś dla mnie?

– Właśnie go przywieźli. – Z obojętnością charakterystyczną dla pracowników kostnicy mężczyzna podszedł do jednej z szuflad i wstukał właściwy kod. Chłodzenie ustało, zamki puściły i szuflada wysunęła się, spowita w lodowej mgle. – Policjantka, która go znalazła, stwierdziła, że to przypuszczalnie jeden z pani informatorów.

– Zgadza się. – Eve na wszelki wypadek zaczęła oddychać ustami. Widok ofiary zbrodni nie był dla niej niczym nowym. Zawsze uważała jednak, choć nie potrafiłaby wytłumaczyć dlaczego, że łatwiej jest oglądać ciało w miejscu, gdzie zostało znalezione. Patrząc na zwłoki tu, w nieskazitelnie, dziewiczym wręcz wnętrzu kostnicy, czuła „ jakby robiła coś odrażającego.

– Johannsen, Carter vel Boomer. Ostatni znany adres: nora w Beacon. Drobny złodziejaszek, zawowy szpicel, od czasu do czasu handlujący zakazanymi substancjami i ogólnie rzecz biorąc, żałosna kreaatura niezasługująca na miano istoty ludzkiej.

– Westchnęła i obejrzała ciało. – Cholerny świat, bomer, co oni z tobą zrobili?

– Cios tępym narzędziem – wyjaśnił pracownik kostnicy, biorąc jej pytanie na serio. – Pewnie rurka albo cienki kij. Musimy dokończyć badania. uderzenie zostało zadane z dużą siłą. Ciało leżało w rzece najwyżej parę godzin; sińce i rany są wyraźnie widoczne.

Eve nie słuchała go, jednak nie przerwała wywodu, wygłoszonego ze śmiertelną powagą. Sama wolała odgadnąć, co się stało. Boomer nigdy do przystojniaków nie należał, ale zabójca z jakiegoś powodu zmasakrował mu twarz, tak że niewiele z niej zostało. Nos był zmiażdżony, usta ginęły pod opuchlizną. Sińce na szyi oraz popękane naczynia krwionośne twarzy wskazywały, że mężczyzna został uduszony.

Tors denata zsiniał, a z pozycji ciała można było wywnioskować, że ramię miał zgruchotane. U lewej dłoni brakowało jednego palca; stara, chlubna rana. Eve pamiętała, że zawsze się nią szczycił. Jakiś silny, opętany nienawiścią i zdecydowany naa wszystko zbrodniarz dobrał się do nieszczęsnego, żałosnego Boomera.

Podobnie jak ryby, mimo że ciało nie przebywało długo w wodzie.

– Policjantka, która go znalazła, zidentyfikowała go na podstawie odcisków palców. Od pani uzyskałem potwierdzenie jego tożsamości.

– Przyślijcie mi kopię raportu z sekcji zwłok. – Odwróciła się i ruszyła ku drzwiom. – Jak się nazywa policjantka, która skojarzyła, że Boomer był moim informatorem?

Pracownik kostnicy wyciągnął notebook i wcisnął kilka klawiszy.

– Delia Peabody.

– Peabody. – Po raz pierwszy tego dnia Eve pozwoliła sobie na lekki uśmiech. -Ta to wszędzie się wciśnie. Gdyby ktoś pytał o Boomera, masz mi to natychmiast zgłosić.

Po drodze do komendy głównej Eve skontaktowała się z Peabody. Na ekranie pojawiła się spokojna, poważna twarz policjantki.

– Dallas z tej strony.

– Słucham, pani porucznik.

– Znalazłaś Johannsena.

– Tak jest. Właśnie kończę pisać raport. Mogę wysłać pani jeden egzemplarz.

– Byłabym wdzięczna. Jak zidentyfikowałaś ciało?

– Miałam przy sobie przenośny identyfikator. Palce ofiary były poważnie uszkodzone, więc mogłam ściągnąć tylko fragmenty odcisków, ale na ich podstawie komputer orzekł, że to Johannsen. Słyszałam, że pracował dla pani.

– Tak, zgadza się. Dobra robota, Peabody.

– Dziękuję, pani porucznik.

– Peabody, nie chciałabyś zostać asystentką oficera śledczego?

Maska niewzruszonego spokoju na chwilę zniknęła z twarzy dziewczyny i w jej oczach pojawił się błysk.

– Tak jest. Czy to pani obejmuje śledztwo w sprawie śmierci Johannsena?

– To był mój człowiek – odparła krótko Eve.

– Załatwię, co trzeba. Peabody, za godzinę chcę cię widzieć u mnie w gabinecie.

– Tak jest. Dziękuję, pani porucznik.

– Dallas – mruknęła Eve. – Mów mi Dallas.

– Ale dziewczyna już przerwała połączenie.


Eve spojrzała na zegarek i skrzywiła się. Jak zawsze, był duży ruch. W końcu machnęła ręką i zamiast jechać prosto do komendy, skręciła i trzy przecznice dalej zatrzymała się pod kawiarnią dla zmotoryzowanych. Kawa smakowała tu nieco mniej ohydnie niż w stołówce komendy głównej. Pochłonąwszy tę ożywiającą ciecz oraz coś, co zapewne miało być słodką bułką, Eve zaparkowała wóz i przygotowała się na rozmowę z przełożonym.

Gdy jechała na górę ciasną klatką uchodzącą za windę, czuła, jak sztywnieją jej plecy. Próbowała sobie wmówić, że to nic wielkiego, że już powinno być po wszystkim, ale to nie pomagało. Nie potrafiła do końca wyzbyć się żalu i gniewu, budzących się w jej duszy na wspomnienie jednej z poprzednich spraw.

Weszła do recepcji, wypełnionego konsolami pomieszczenia o ciemnych ścianach, wyłożonego przetartymi dywanami. Zaanonsowała swoje przybycie przy stanowisku komendanta Whitneya, a biurowy komputer monotonnym głosem kazał jej poczekać.

Zamiast podejść do okna czy poprzeglądać stare dyski gazetowe, Eve nie ruszyła się z miejsca. Za jej plecami stał telewizor, nastawiony na kanał nadający przez cały dzień wiadomości, ale dźwięk był wyłączony, a ona sama nie miała ochoty niczego posłuchać.

Po tym, co wydarzyło się przed kilkoma tygodniami, miała mediów po dziurki w nosie. Szczęście w nieszczęściu, pomyślała, że nikt nie zainteresuje się kimś stojącym tak nisko w hierarchii przestępczej jak Boomer. Śmierć drobnego handlarza nie mogła zwiększyć oglądalności.

– Komendant Whitney czeka na panią, porucznik Dallas.

Drzwi otworzyły się przed nią. Eve weszła i skręciła w lewo, do gabinetu Whitneya.

– Pani porucznik.

– Witam, komendancie. Dziękuję, że zgodził się pan ze mną porozmawiać.

– Proszę, usiądź, Dallas.

– Nie, dziękuję. Nie zajmę panu wiele czasu. Właśnie zidentyfikowałam topielca przywiezionego do kostnicy. To Carter Johannsen. Jeden z moich szpicli.

Whitney, potężnie zbudowany mężczyzna o surowej twarzy i zmęczonych oczach, odchylił się na oparcie krzesła.

– Boomer? Swojego czasu przygotowywał bomby dla złodziei ulicznych. Urwało mu palec wskazujący prawej dłoni.

– Lewej, panie komendancie – poprawiła go Eve.

– A tak, lewej. – Whitney złożył ręce na biurku i spojrzał przenikliwym wzrokiem na Eve. Kiedyś ją zawiódł, popełnił błąd w sprawie, która dotyczyła jego osobiście. Był świadom, że Eve ciągle jeszcze nie potrafiła mu tego zapomnieć. Wciąż mógł liczyć na jej posłuszeństwo i szacunek, ale rodząca się między nimi przyjaźń prasnęła jak bańka mydlana.

– Domyślam się, że to zabójstwo.

– Nie dostałam jeszcze wyników sekcji, ale wygląda na to, że przed wrzuceniem do rzeki Boomer został pobity i uduszony. Chciałabym zająć się tą sprawą.

– Czy współpracowałaś z nim przy jakimś obecnie prowadzonym śledztwie?

– Nie, panie komendancie. Od czasu do czasu i przekazywał informacje wydziałowi nielegalnych substancji. Muszę się dowiedzieć, kto był z nim w kontakcie. Whitney skinął głową.

– Ile śledztw masz w tej chwili na głowie?

– Dam sobie radę.

– Czyli jesteś nadmiernie obciążona pracą. Podniósł dłoń, ale po chwili rozmyślił się i opuścił; ją z powrotem na biurko. – Dallas, ludzie pokroju Johannsena sami szukają guza. Obydwoje dobrze wiemy, że w taki upał liczba morderstw gwałtownie i wzrasta. Nie mogę pozwolić, by jeden z moich najlepszych detektywów tracił czas na tak trywialną sprawę.

Eve zacisnęła zęby.

– To był mój człowiek. Bez względu na to, czym się zajmował.

Jak zawsze lojalna. Whitney za to właśnie ją cenił.

– Przez najbliższe dwadzieścia cztery godziny możesz uważać tę sprawę za priorytetową – powiedział. – W sumie daję ci trzy dni. Potem przekażę akta komuś niższemu rangą.

Na nic więcej Eve nie liczyła.

– Chciałabym, żeby w prowadzeniu śledztwa pomagała mi sierżant Peabody.

Whitney spojrzał na nią ponuro.

– Mam ci przydzielić asystentkę? Do takiej sprawy?

– Chcę Peabody – odparła Eve hardym tonem. – Doskonale radzi sobie w terenie i pragnie zostać detektywem. Myślę, że przyda jej się trochę doświadczenia.

– Dobrze, możesz ją sobie wziąć na trzy dni, ale jeśli pojawi się coś ważniejszego, odbiorę wam to śledztwo.

– Tak jest.

– Dallas – powiedział, kiedy odwróciła się i skierowała ku drzwiom. Na chwilę zapomniał, że jest jej przełożonym. – Eve… nie miałem jak dotąd okazji złożyć ci życzeń z okazji ślubu. Wszystkiego najlepszego.

W jej oczach błysnęło zaskoczenie. Po chwili jednak opanowała się i jej twarz przybrała kamienny wyraz.

– Dzięki.

– Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa.

– Ja też.

Nieco rozkojarzona, przeszła labiryntem korytarzy do swojego pokoiku. Musiała poprosić jeszcze kogoś o przysługę. By nikt jej nie podsłuchał, przed uruchomieniem telełącza zamknęła drzwi.

– Kapitan Ryan Feeney. Wydział Elektroniczny. Odetchnęła z ulgą, kiedy na ekranie pojawiła się znajoma, pomarszczona twarz.

– Wcześnie zaczynasz pracę, Feeney.

– Szlag by to, nawet nie miałem czasu zjeść śniadania – odparł posępnym tonem, żując słodką bułkę. – Awaria terminalu i od razu mnie wzywają, bo nikt inny nie może tego draństwa naprawić.

– Ciężko jest być niezastąpionym. Mógłbyś coś dla mnie sprawdzić, oczywiście nieoficjalnie?

– Nareszcie coś interesującego. Wal.

– Ktoś załatwił Boomera.

– Przykro mi to słyszeć. – Ugryzł kolejny kęs bułki. – Był śmieciem, ale zwykle spadał na cztery łapy. Kiedy to się stało?

– Nie jestem pewna; jego ciało zostało dziś rano wyłowione z East River. Wiem, że Boomer kontaktował się z kimś z wydziału nielegalnych substancji. Możesz to sprawdzić?

– Ciężka sprawa. Tego typu informacje z reguły [są utajnione.

– Możesz to zrobić czy nie?

– Mogę, jasne, że tak – odburknął. -Ale nikomu ii słowa, że ci pomogłem. Gliniarze nie lubią, jak n się grzebie w aktach.

– Wiem. Dzięki, Feeney. Boomer przed śmiercią i dostał niezły wycisk. Musiał wiedzieć coś tak waż-ego, że ktoś doszedł do wniosku, iż na wszelki wypadek trzeba się go pozbyć. Nie sądzę, aby miało to coś wspólnego z którąkolwiek z prowadzonych przeze mnie spraw.

– Skontaktuję się z tobą, kiedy będę coś wiedział.

Odchyliła się od ekranu i odetchnęła głęboko, próbując się odprężyć. Przed jej oczami pojawiła się zmasakrowana twarz Boomera. Został pobity rurką albo kijem, pomyślała. Ale pięści też zrobiły swoje. Eve wiedziała, co gołe, twarde kłykcie mogą zrobić z twarzą. Przekonała się o tym na własnej skórze.

Jej ojciec miał wielkie dłonie.

Zawsze próbowała udawać przed sobą, że tego nie pamięta. Ale nie mogła zapomnieć, co czuła, kiedy spadały na nią ciosy, jak każdy z nich wywoływał wstrząs, zanim pojawiał się ból.

Co było gorsze? Bicie czy gwałty? W jej pamięci jedno zlewało się z drugim.

Przed oczami Eve stanęła dziwnie wygięta ręka Boomera. Złamanie z przemieszczeniem, pomyślała. Jak przez mgłę przypomniał jej się suchy trzask łamanej kości, mdłości, które tłumiły ból, piskliwe wycie dobywające się z zakrytych wielką dłonią ust. Zimny pot na całym ciele i lęk, że te wielkie pięści uderzą znowu i będą bić dotąd, aż zabiją. Aż człowiek zacznie błagać Boga o śmierć. W ciszę wdarło się pukanie do drzwi. Podskoczyła i stłumiła okrzyk przerażenia. Przez szybę ujrzała stojącą na baczność Peabody w starannie wyprasowanym mundurze.

Eve otarła dłonią usta, usiłując odzyskać panowanie nad sobą. Pora wziąć się do roboty.

Загрузка...