14

Ku swojemu zadowoleniu, Eve idealnie zmieściła się w czasie. Na komendzie była o 9:55 i od razu skierowała się do pokoju przesłuchań. Na wszelki wypadek nie zaglądała do swojej dziupli, by uniknąć wezwania na dywanik. Liczyła na to, że kiedy w końcu pójdzie do szefa, zarzuci go świeżymi informacjami i sprawa przecieku do mediów rozejdzie się po kościach.

Redford nie spóźnił się ani o sekundę. Wydawał się równie spokojny i opanowany, jak w czasie pierwszej rozmowy.

– Pani porucznik, mam nadzieję, że to nie potrwa długo. Nie jest to dla mnie najodpowiedniejsza pora.

– Zaczniemy od razu. Proszę usiąść. – Zamknęła za sobą drzwi.

W pokoju przesłuchań nie panowała zbyt przyjemna atmosfera. Zresztą, tak miało być. Nieduży stół, kilka twardych krzeseł, puste ściany – wszystko to nie poprawiało nastroju wezwanym. Lustro, które, co aż nadto oczywiste, było lustrem weneckim, służyło głównie do zastraszania przesłuchiwanych. Eve włączyła sprzęt nagrywający i wyrecytowała standardowe formułki.

– Panie Redford, w przesłuchaniu uczestniczyć może pański adwokat bądź pełnomocnik.

– Czyżby odczytywała pani przysługujące mi prawa, pani porucznik?

– Jeśli pan sobie tego życzy, chętnie to zrobię. Nie jest pan o nic oskarżony, ale ma pan prawo domagać się obecności adwokata przy oficjalnym przesłuchaniu. Czy chce pan go wezwać?

– Nie, nie chcę. – Strącił pyłek z rękawa. Na jego nadgarstku błysnęła złota bransoletka. – Pragnę służyć wam pomocą w śledztwie, co chyba udowodniłem, przychodząc tu dzisiaj.

– Chciałabym odtworzyć pańskie poprzednie zeznania, aby dać panu możliwość dodania, usunięcia lub zmiany jakiegokolwiek szczegółu. – Wsunęła oznakowany dysk do urządzenia. Redford wysłuchał nagrania, lekko zniecierpliwiony.

– Czy potwierdza pan swoje poprzednie zeznania?

– Tak, o ile pamiętam, wszystko się zgadza.

– Doskonale. – Eve wyjęła dysk i skrzyżowała ręce na piersi. – Ofiara była pańską kochanką.

– Zgadza się.

– Nie jedyną.

– Oczywiście. Od początku ustaliliśmy, że nie chcemy, by tak było.

– Czy w dniu zabójstwa przyjmował pan nielegalne substancje w towarzystwie ofiary?

– Nie.

– Czy kiedykolwiek przyjmował pan nielegalne substancje w towarzystwie ofiary?

Uśmiechnął się, a kiedy przechylił głowę na bok, Eve dostrzegła błysk złota, wplecionego w cienki kucyk opadający na plecy Redforda.

– Nie, nie podzielałem upodobania Pandory do nielegalnych środków odurzających.

– Czy zna pan kod dostępu do domu Pandory?

– Jej kod. – Zmarszczył brwi. – Być może. Prawdopodobnie. – Po raz pierwszy na jego twarzy pojawił się niepokój. Wręcz było widać, że producent zastanawia się, jakie konsekwencje może mieć udzielona przezeń odpowiedź. – Zdaje się, że kiedyś mi go dała, żebym mógł bez przeszkód wchodzić do jej mieszkania. – Znów opanowany, wyciągnął notebook i wpisał dane. – Tak, mam ten kod.

– Czy tej nocy, kiedy zginęła Pandora, skorzystał pan z tego kodu, by wejść do jej domu?

– Wpuścił mnie służący. Kod nie był więc potrzebny.

– Zwłaszcza przed zabójstwem. Czy wie pan, że za pomocą tej kombinacji można także włączać i wyłączać system monitoringowy?

Spojrzał na Eve podejrzliwie.

– Nie jestem pewien, czy panią rozumiem.

– Przy użyciu kodu, który, jak pan twierdzi, jest panu znany, można włączać i wyłączać kamerę filmującą wejście do budynku. Kamera ta po śmierci Pandory została na prawie godzinę wyłączona. W tym czasie, według pańskiego zeznania, przebywał pan w swoim klubie. Sam. Właśnie wtedy ktoś, kto znał ofiarę, kto był w posiadaniu jej kodu i wiedział, jak funkcjonuje system monitoringu, zablokował kamerę, wszedł do domu i, jak się zdaje, coś stamtąd zabrał.

– Nie miałbym powodu, by robić coś takiego. Byłem w klubie, pani porucznik. Można to sprawdzić. Wchodząc i wychodząc, wprowadziłem swój kod dostępu.

– Członek klubu może to zrobić, nie wchodząc do środka. – Z przyjemnością patrzyła, jak twarz Redforda pochmurnieje. – Widział pan ozdobną, prawdopodobnie chińską szkatułkę, z której ofiara wyjmowała nieznaną panu substancję. W swoim zeznaniu twierdzi pan, że Pandora schowała ową szkatułkę do szuflady toaletki. My jednak jej tam nie znaleźliśmy. Czy jest pan pewien, że ta szkatułka istniała naprawdę?

W jego oczach był lodowaty chłód, ale pod nim kryło się coś jeszcze. Nie strach, na to jeszcze za wcześnie. Ale bez wątpienia nieufność i niepokój.

– Czy jest pan pewien, że opisywana przez pana szkatułka istniała naprawdę?

– Widziałem ją.

– A klucz?

– Klucz? – Sięgnął po dzbanek z wodą. Ręka mu co prawda nie drżała, ale umysł bez wątpienia pracował na zwiększonych obrotach. – Nosiła go na szyi, na złotym łańcuszku.

– Przy ofierze nie znaleziono żadnego łańcuszka ani klucza.

– Oznacza to, że zabrał go morderca, prawda, pani porucznik?

– Czy nosiła ten klucz na wierzchu?

– Nie, ona… – Urwał w pół zdania. – A to mnie pani podeszła, pani porucznik. Z tego, co wiem, nosiła go pod ubraniem. Ale, jak już nieraz mówiłem, nie ja jeden miałem okazję widzieć Pandorę w stroju Ewy.

– Za co pan jej płacił?

– Słucham?

– W ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy przelał pan na konta ofiary ponad trzysta tysięcy dolarów. Dlaczego?

W jego oczach po raz pierwszy pojawił się strach.

– Chyba to moja sprawa, co robię ze swoimi pieniędzmi.

– Nieprawda. Nie kiedy chodzi o morderstwo. Czy Pandora pana szantażowała?

– To absurd.

– Moim zdaniem, miałoby to sens. Pandora wiedziała coś, co w razie ujawnienia mogłoby panu zaszkodzić. Sprawiało jej to dużą przyjemność. Co pewien czas wyciągała od pana jakieś drobne, a niekiedy nieco większe kwoty. Z tego, co wiem, Pandora za wszelką cenę dążyła do podporządkowania sobie innych. Każdemu w końcu zaczęłaby działać na nerwy. Ktoś, komu szczególnie zalazła za skórę, mógł w przypływie gniewu dojść do wniosku, że istnieje tylko jeden sposób, by się od niej uwolnić. Tak naprawdę nie chodziło o pieniądze, prawda, panie Redford? Chodziło o władzę, o panowanie nad sytuacją i o to, jak Pandora okazywała panu swoją wyższość.

Jego oddech stał się głębszy, ale twarz wciąż wydawała się kamienna.

– Powiedziałbym, że Pandora była zdolna do szantażu. Na mnie jednak nic nie miała, zresztą ja nie toleruję gróźb.

– W jaki sposób pan na nie reaguje?

– Człowiek na moim stanowisku może sobie pozwolić na to, by je ignorować. W tej branży sukces jest ważniejszy od plotek.

– No to za co płacił pan Pandorze? Za seks?

– Pani mnie obraża.

– Nie, człowiek na pańskim stanowisku nie musi płacić za seks. Z drugiej strony, mogłoby to dodać schadzkom pewnej pikanterii. Czy był pan kiedykolwiek w klubie Down and Dirty na East Endzie?

– Nie bywam na East Endzie, a już z całą pewnością nie mam w zwyczaju chodzić do podrzędnych nocnych klubów.

– Czyli jednak wie pan, o który klub chodzi. Czy był pan tam z Pandorą?

– Nie.

– Sam?

– Przecież powiedziałem, że nigdy tam nie byłem.

– Co pan robił dziesiątego czerwca około drugiej nad ranem?

– Cóż to za pytanie?

– Czy może pan udowodnić, gdzie pan wtedy przebywał?

– Nie wiem. Nie muszę odpowiadać na to pytanie.

– Czy płacił pan Pandorze za to, że pomagała panu w interesach?

– Tak, nie. – Zacisnął pięści pod stołem.

– Chciałbym się skonsultować z adwokatem.

– Oczywiście. Przerywamy przesłuchanie, by świadek mógł zgodnie z przysługującym mu prawem skontaktować się z adwokatem. Koniec.

– Uśmiechnęła się. – Lepiej niech pan powie swoim prawnikom wszystko, co pan wie. Niech pan to powie komukolwiek. A jeśli ta sprawa nie dotyczy tylko pana, radzę, by poważnie zastanowił się pan nad zmianą frontu. – Odsunęła się od stołu. – Automat jest na zewnątrz.

– Wolę skorzystać z mojego osobistego łącza

– powiedział zimno. – Czy jest tu jakiś pokój, w którym mógłbym na osobności porozmawiać z moim prawnikiem?

– Oczywiście. Proszę za mną.


Eve nadal udawało się unikać rozmowy z Whitneyem dzięki temu, że wciąż trzymała się z dala od swojej klitki. Wysłała tylko szefowi najświeższe informacje o postępach w śledztwie, a następnie zabrała Peabody i razem skierowały się do wyjścia.

– Napędziłaś Redfordowi niezłego stracha. Aż portkami trząsł.

– O to chodziło.

– Najlepsze było to, jak go podchodziłaś. Najpierw wszystko niby normalnie, gadka szmatka, po czym nagle bum. Znokautowałaś go, wspominając o tym klubie.

– Podniesie się. Mam jeszcze w zanadrzu wpłatę, jakiej dokonał na konto Fitzgerald, ale następnym razem będzie lepiej przygotowany. Jego adwokaci się o to postarają.

– Tak, a poza tym nie będzie już cię lekceważył. Myślisz, że on to zrobił?

– To możliwe. Nienawidził jej. Jeśli powiążemy go jakoś z handlem narkotykami… zobaczymy. -Tyle wątków do sprawdzenia, pomyślała Eve, a czasu coraz mniej; wstępne przesłuchanie Mavis przed sądem zbliżało się wielkimi krokami. Jeśli w ciągu najbliższych kilku dni nie uda się zdobyć przekonujących dowodów… – Oicę, żeby ta nieznana substancja została zidentyfikowana. Chcę wiedzieć, skąd pochodzi. Kiedy znajdziemy producenta, pójdziemy jego śladem.

– Czy wtedy włączysz do sprawy Casto? Pytam i zawodowej ciekawości.

– Ma dobrych informatorów. Podzielę się z nim, kiedy będzie czym się dzielić. – Zabrzęczało łącze. Eve się skrzywiła. – Cholera, cholera, cholera. To na pewno Whitney. Czuję to. – Przybrała spokojny wyraz twarzy i odebrała. – Dallas.

– Co ty robisz, do diabła?

– Melduję, że sprawdzam pewien trop. Jestem w drodze do laboratorium.

– Kazałem ci się stawić w moim gabinecie o dziewiątej zero zero.

– Przykro mi, panie komendancie, nie przekazano mi tej wiadomości, a dzisiaj jeszcze nie zaglądałam do swojego biura. Jeśli dotarł do pana mój raport, to wie pan, że cały poranek spędziłam w pokoju przesłuchań. Świadek obecnie rozmawia z adwokatem. Jestem przekonana, że…

– Przestań kręcić. Przed kilkoma minutami rozmawiałem z doktor Mirą.

Przeniknął ją dojmujący chłód.

– Tak jest.

– Muszę przyznać, że mnie rozczarowałaś – mówił powoli, wbijając w nią wzrok. – Jak mogłaś sugerować, abyśmy tracili nasz cenny czas na taką sprawę? Nie mamy zamiaru wszczynać oficjalnego śledztwa; nie będziemy też prowadzić nieoficjalnego dochodzenia. Sprawa jest zamknięta i tak już pozostanie. Czy wyrażam się jasno?

W jednej chwili spłynęły na nią ulga, poczucie winy i wdzięczność.

– Tak jest, ja… Tak. Rozumiem.

– Doskonale. Ostatnio ktoś z naszego wydziału przekazał mediom, a dokładnie Kanałowi 75, pewne informacje związane z prowadzoną przez ciebie sprawą. Przysporzyło nam to sporych kłopotów.

– Och. -Teraz uważaj, co mówisz, powiedziała sobie w duchu. Myśl o Mavis. – Nie wątpię.

– Wiesz, co wewnętrzne przepisy mówią na temat nieautoryzowanych przecieków do mediów.

– Tak jest.

– Co słychać u pani Furst?

– W telewizji wyglądała całkiem dobrze, panie komendancie.

Zmarszczył groźnie brwi, ale w jego oczach pojawiły się wesołe błyski.

– Miej się na baczności, Dallas. Aha, jeszcze jedno. Chcę cię widzieć w moim gabinecie o osiemnastej zero zero. Mamy konferencję prasową, do diabła.

– Doskonały unik – pogratulowała Peabody.

– 1 wszystko było prawdą, oprócz tego, że wybieramy się do laboratorium.

– Nie powiedziałam, do którego.

– O co mu chodziło z tą sprawą, którą nie chciał się zająć? Wydawał się nieźle wkurzony. Prowadzisz jakieś inne śledztwo? Czy ma związek z zabójstwem Pandory?

– Nie, to stara sprawa. Stara i zamknięta.

– Szczęśliwa, że już po wszystkim, Eve skierowała wóz w stronę bramy centrum badawczego Futures Laboratories and Research, podlegającego Roarke Industries. – Porucznik Dallas, policja nowojorska

– powiedziała do skanera.

– Witamy panią, pani porucznik. Proszę zostawić samochód na niebieskim parkingu; stamtąd transporter C zabierze panią do kompleksu wschodniego, do szóstego sektora, na pierwszy poziom. Tam ktoś będzie na panią czekał.

Tym kimś okazał się android laboratoryjny, atrakcyjna brunetka o śnieżnobiałej skórze i niebieskich oczach, z odznaką, na której widniało imię Anna-6. Jej głos był melodyjny jak kościelne dzwony.

– Dzień dobry, pani porucznik. Mam nadzieję, że nie miała pani kłopotów z odnalezieniem nas.

– Nie, trafiłyśmy tu od razu.

– Cieszę się. Doktor Engrave czeka na panią w solarium. Jest tam bardzo przyjemnie. Proszę za mną.

– To android – szepnęła Peabody do Eve. Anna-

– 6 obejrzała się i na jej ustach pojawił się piękny uśmiech.

– Jestem nowym, eksperymentalnym modelem. Obecnie istnieje nas tylko dziesięć, wszystkie pracujemy tu, w tym kompleksie. Mamy nadzieję trafić na rynek w ciągu najbliższych sześciu miesięcy. Skonstruowanie nas wymagało długotrwałych, żmudnych badań i niestety nasz koszt wciąż przewyższa możliwości przeciętnego odbiorcy. Liczymy na zainteresowanie ze strony większych przedsiębiorstw, do czasu aż zaczniemy być produkowane seryjnie.

Eve przekrzywiła głowę na bok.

– Czy Roarke cię widział?

– Oczywiście. Roarke ocenia wszystkie nowe produkty. Brał aktywny udział w fazie projektowania.

– Nie wątpię.

– Proszę tędy – ciągnęła Anna-6, skręcając w długi korytarz o łukowym sklepieniu i ścianach w kolorze szpitalnej bieli. – Doktor Engrave uznała dostarczoną przez panią próbkę za wysoce interesującą. Jestem pewna, że jej pomoc bardzo się pani przyda. – Przystanęła przed miniekranem i wpisała kod. -Anna-6 – powiedziała. -Towarzyszą mi porucznik Dallas i jej asystentka.

Płytki rozsunęły się, ukazując wielkie pomieszczenie wypełnione roślinami i zalane sztucznym, ale pięknym światłem słonecznym. Słychać było cichy szum wody i brzęczenie rozleniwionych pszczół.

– Zostawię tu panie i wrócę, gdy będziecie chciały wyjść. Jeśli czegokolwiek sobie zażyczycie, należy o to po prostu poprosić. Doktor Engrave często zapomina poczęstować swoich gości.

– Idź, pouśmiechaj się gdzie indziej, Anno. – Rozdrażniony głos zdawał się dochodzić z kępy paproci. Anna-6 uśmiechnęła się tylko, zrobiła krok do tyłu i ściana zasunęła się ponownie. – Wiem, że androidy są przydatne, ale cholernie mnie denerwują. Tu jestem, w tawule.

Eve nieufnie podeszła do krzewu i rozchyliła gałęzie. Na czarnej, żyznej ziemi klęczała kobieta. Siwiejące włosy miała niedbale związane, a dłonie czerwone i brudne. Patrząc na kombinezon kobiety, trudno było uwierzyć, że pod pokrywającą go warstwą brudu kryje się czysta biel. Kiedy nieznajoma podniosła głowę, okazało się, że wąska twarz jest równie brudna jak ubranie.

– Oglądam moje dżdżownice. Sprawdzam, jak przyjmuje się nowy gatunek. – Podniosła wijącą się grudkę ziemi.

– To miło – stwierdziła Eve i odetchnęła z ulgą, gdy Engrave zagrzebała w ziemi ruchliwą bryłkę.

– Więc to ty jesteś gliną Roarke'a. Zawsze myślałam, że wybierze sobie jedną z tych laleczek czystej krwi, z cienkimi szyjami i wielkimi cycami. – Wydawszy wargi, zmierzyła Eve spojrzeniem. -Całe szczęście, że się myliłam. Problem polega na tym, że tamtym rasowym paniusiom ciągle trzeba dogadzać. Nie ma to jak dobry mieszaniec.

Doktor Engrave wytarła brudne ręce w brudne spodnie. Kiedy wstała, okazało się, że ma około półtora metra wzrostu.

– Grzebanie się w dżdżownicach to doskonała terapia. Ludzie powinni tego spróbować, może wtedy nie potrzebowaliby narkotyków.

– A propos narkotyków…

– Tak, tak, mam to tutaj. – Ruszyła przed siebie marszowym krokiem, po czym zaczęła zwalniać, krążąc wokół roślin. – Tej trzeba by trochę przyciąć gałęzie. Więcej azotu. Za mało podlewana. Silne korzenie. – Zatrzymała się wśród spiczastych liści, długich pędów, wielkich kwiatów. – Doszło do tego, że płacą mi za utrzymywanie ogrodu.

To przyjemna praca, choć ciężko ją dostać. Wie pani, co to jest?

Eve spojrzała na purpurowy kwiat w kształcie trąbki. Od razu go rozpoznała, ale zwęszyła w pytaniu doktor Engrave pułapkę.

– Kwiat.

– Petunia. Ha. Ludzie zapomnieli o tradycyjnym pięknie. – Podeszła do zlewu i umyła ręce, pozostawiając brud tkwiący pod krótkimi poszarpanymi paznokciami. – W dzisiejszych czasach wszyscy chcą egzotyki. Wszystko musi być większe, lepsze, inne. Grządka petunii daje dużo przyjemności, nie wymagając przy tym wiele wysiłku. Sadzi się je, nie oczekując, że staną się czymś, czym nie są, i czerpie się z tego radość. To najzwyklejsze w świecie kwiaty; nie usychają, jeśli spojrzy się na nie spode łba. Grządka petunii to jest coś. No dobrze.

Wspięła się na taboret ustawiony przy stole, gdzie znajdowały się narzędzia, naczynia, papiery, autokucharz, w którym migało światełko wskazujące, że jest pusty, oraz nowoczesny komputer.

– Przysłała mi tu pani niezwykle interesującą substancję. Nawiasem mówiąc, ten Irlandczyk, co mi ją przyniósł, od razu rozpoznał petunie.

– Feeney posiada wiele niezwykłych zdolności.

– Dałam mu ładne bratki dla żony. – Engrave włączyła komputer. – Zrobiłam już analizę próbki, którą przyniósł Roarke. Namówił mnie, żebym załatwiła to jak najszybciej. Też Irlandczyk. Boże, to kochani ludzie. Dobrze, wróćmy do tej próbki. Kiedy mam do czynienia z czymś takim, staram się prowadzić jak najdokładniejsze badania, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości. Dzięki drugiej próbce zyskałam więcej materiału do analizy.

– Czyli ma już pani wyniki…

– Nie poganiaj mnie, mała. Ulegam tylko przystojnym Irlandczykom. A poza tym nie lubię pracować dla policji. – Engrave uśmiechnęła się szeroko.

– Nie doceniają nauki. Założę się, że nawet nie znasz tabeli okresowej pierwiastków, co?

– Pani doktor, proszę… – Na szczęście, akurat w tej chwili na ekranie pojawił się wzór chemiczny.

– Czy ten komputer jest zabezpieczony?

– Tak, bez kodu nie można się do niego dostać. Roarke powiedział, że zastosowano w nim najnowocześniejsze zabezpieczenia. Przerzuciłam się na komputery, zanim ty przyszłaś na świat. – Odsunęła Eve brudną dłonią i wskazała drugi ekran. – Nie będę tracić czasu na gadanie o podstawowych pierwiastkach. Każde dziecko potrafiłoby je rozpoznać, więc pewnie i tobie się to udało.

– Chodzi o jedyny nieznany…

– Wiem, o co chodzi. Oto, na czym polega problem. – Zaznaczyła kilka czynników. – Nie zidentyfikowaliście tej substancji na podstawie wzoru, bo jest on zaszyfrowany. Bez klucza to zwyczajny bełkot. To, o co wam chodzi, mam tutaj. – Wyciągnęła małe szkiełko z wysypanym proszkiem. – Nawet wasze najlepsze laboratoria miałyby trudności z oczyszczeniem tego związku. Wygląda jak jedna substancja, pachnie jak inna. A kiedy wszystkie składniki zmiesza się ze sobą, reakcja powoduje zmianę właściwości. Wiecie cokolwiek o chemii?

– A to konieczne?

– Gdyby więcej ludzi rozumiało…

– Doktor Engrave, my usiłujemy zrozumieć motywy, jakimi kierował się morderca. Proszę powiedzieć mi, co to za substancja, a potem przejdziemy do kolejnych pytań.

– Ludzie w dzisiejszych czasach są tacy niecierpliwi – mruknęła Engrave, po czym wyjęła małe na-kryte naczynie. W środku znajdowało się kilka kropel gęstej białej cieczy. – Skoro was to nie obchodzi, nie powiem, co zrobiłam. Powiedzmy, że prze^ prowadziłam kilka testów, opierając się na podstawowej znajomości chemii, po czym wyizolowałam ten wasz nieznany związek.

– Czy to on właśnie znajduje się w tym naczyniu?

– W postaci ciekłej, tak. Założę się, że wasz specjalista powiedział, że to jakaś Waleriana, z południowego zachodu Stanów Zjednoczonych.

Eve przeniosła na nią wzrok.

– No i?

– Wie, że dzwonią, ale nie wie, w którym kościele. To roślina, owszem, a waleriany użyto do zaszczepienia próbki w nowych warunkach. Jest to nektar, substancja, która nęci ptaki, pszczoły i wokół której kręci się świat. Nektar ten nie pochodzi z żadnej z tutejszych roślin.

– Tutejszych, to znaczy rosnących na obszarze Stanów Zjednoczonych?

– Tutejszych, czyli rosnących na całej Ziemi. Koniec, kropka. – Podniosła z ziemi roślinę w doniczce i postawiła ją z hukiem. -To właśnie wasze cudeńko.

– Jakie ładne – powiedziała Peabody, nachylając się nad bujnymi kwiatami o pofałdowanych płatkach, w kolorach od bieli po purpurę. Powąchała je, zamknęła oczy, po czym ponownie wciągnęła w nozdrza niezwykłą woń. – Boże, to cudowne. Zupełnie jak… – Zakręciło jej się w głowie. -Ależ to mocne.

– Żebyś wiedziała, że mocne. No już, wystarczy, bo będziesz nabuzowana przez godzinę. – Doktor Engrave odsunęła roślinę.

– Peabody? – Eve wzięła ją za rękę i potrząsnęła nią. – Ocknij się.

– Zupełnie jakby wychylić jednym haustem kieliszek szampana. – Dziewczyna przycisnęła dłoń do skroni. – Cudowne uczucie.

– To eksperymentalna hybryda – wyjaśniła En-grave. – Kryptonim Kwiat Nieśmiertelności. Ten egzemplarz ma czternaście miesięcy i ani na chwilę nie przestał kwitnąć. Hoduje się je w kolonii Eden.

– Usiądź, Peabody. Czyli substancją, która nas interesuje, jest nektar tej rośliny?

– Sam nektar jest silny i wywołuje u pszczół reakcję podobną do upojenia alkoholowego. Tak samo działają na nie przejrzałe owoce, na przykład strącone z krzaków brzoskwinie o dużej zawartości soku. Gdy nektar przyjmowany jest w zbyt dużych dawkach, pszczoły uzależniają się od niego.

– Pszczoły-ćpunki?

– Można to tak nazwać. Krótko mówiąc, nie mają ochoty zapylać innych kwiatuszków, bo ten za bardzo je pociąga. Wasze laboratorium nie potrafiło zidentyfikować nektaru, ponieważ hybryda, od której pochodzi, figuruje na liście zastrzeżonych upraw kolonii rolniczych i podlega jurysdykcji Galaktycznego Urzędu Ceł. Kolonia stara się o zmianę tej sytuacji, gdyż uruchomienie oficjalnego eksportu przyniosłoby wielkie zyski.

– Czyli bez zezwolenia nie wolno hodować Kwiatu Nieśmiertelności?

– Dotąd tak. Stosuje się go w medycynie, a także w kosmetyce. Nektar nadaje skórze połysk, elastyczność i odmłodzony wygląd.

– Ale to trucizna. Długotrwałe stosowanie wyniszcza układ nerwowy. Potwierdziło to nasze laboratorium.

– Podobnie jak arszenik, który dawniej łykały damy z towarzystwa, pragnące, by ich skóra była bielsza i czystsza. Dla niektórych ludzi nie ma nic ważniejszego niż uroda i młodość. – Doktor Engrave wzruszyła kościstymi ramionami. – W połączeniu z innymi składnikami zawartymi w tej substancji nektar jest środkiem aktywizującym. W wyniku reakcji powstaje mocno uzależniający narkotyk, powodujący zwiększenie żywotności, wzmożenie popędu seksualnego oraz wrażenie powrotu utraconej młodości. A ponieważ hybrydy, z których czerpie się nektar, rozmnażają się jak króliki, po zniesieniu kontroli substancja ta mogłaby być produkowana tanio i w dużych ilościach.

– Czy rozmnażałaby się w ziemskich warunkach?

– Oczywiście. Kolonia Eden produkuje rośliny przeznaczone do uprawy na Ziemi.

– Czyli wystarczy zdobyć kilka okazów tej rośliny – myślała Eve na głos – plus inne niezbędne związki chemiczne. No i założyć laboratorium.

– I mamy nielegalną substancję dla masowego odbiorcy. Płacisz – ciągnęła doktor Engrave z kwaśnym uśmiechem – i zyskujesz siły, piękność, stajesz się młoda i seksowna. Ten, kto wymyślił ten środek, zna się na chemii i ludzkiej naturze, wie, jakie zyski przynieść może marzenie o piękności.

– Zabójcza piękność.

– Owszem, po czterech-sześciu latach regularnego stosowania człowiek idzie do piachu. Jego układ nerwowy po prostu wysiada. Ale do tego czasu świetnie się bawi, a do kieszeni producenta płyną wielkie pieniądze.

– Skąd pani wie tak wiele o tym, jak mu tam, Kwiecie Nieśmiertelności, skoro uprawia się go tylko na terenie kolonii Eden?

– Bo jestem najlepsza w swojej dziedzinie, nie obijam się, a poza tym moja córka jest szefową pszczelarzy pracujących na Edenie. Oficjalne laboratorium, takie jak to, albo jakiś ekspert w dziedzinie ogrodnictwa może, przy pewnych ograniczeniach, sprowadzić egzemplarz tej rośliny do własnego użytku.

– Czy to znaczy, że one już są na Ziemi?

– Głównie imitacje, nieszkodliwe kopie, ale też parę autentyków. Oczywiście są pod ścisłą kontrolą; mogą być przechowywane tylko w zamkniętym pomieszczeniu, a ich stosowanie jest ściśle ograniczone. No, a teraz muszę wziąć się do sadzenia róż. Możesz zanieść ten raport i dwie próbki swoim geniuszom z komendy głównej. Nawet jeśli uda im się na tej podstawie dojść do właściwych wniosków, i tak zasłużyli na porcję batów.


– Dobrze się czujesz, Peabody? – Otwierając drzwi, Eve mocno trzymała swoją asystentkę za ramię.

– Tak, tylko jestem totalnie wyluzowana.

– Zbyt wyluzowana, żeby siadać za kółkiem – uznała Eve. – Chciałam, żebyś podrzuciła mnie do kwiaciarni. Dobrze, zastosujemy plan B: zjesz coś, żeby zneutralizować efekty wąchania kwiatków, a potem zawieziesz próbki i raport doktor Engrave do laboratorium.

– Dallas. – Głowa Peabody osunęła się na oparcie. – Czuję się naprawdę cudownie. Eve spojrzała na nią nieufnie.

– Nie będziesz mnie chyba całować? Peabody popatrzyła kątem oka na Eve.

– Nie jesteś w moim typie. Poza tym, nie mam szczególnej ochoty na seks. Po prostu jest mi dobrze. Jeśli tak właśnie działa ten środek, ludzie zwariują na jego punkcie.

– Tak. Ktoś zwariował już na tyle, by zabić troje ludzi.

Eve wpadła do kwiaciarni. Miała najwyżej dwadzieścia minut, jeśli chciała jeszcze dopaść pozostałych podejrzanych, pomęczyć ich, wrócić do komendy, sporządzić raport i zdążyć na konferencję prasową.

Zauważyła Roarke'a przy niskich, kwitnących drzewkach.

– Konsultant czeka.

– Przepraszam. – Ciekawiło ją, po co komukolwiek drzewka wysokości kilkunastu centymetrów. Patrząc na nie, czuła się jak wybryk natury. – Mam masę roboty.

– Sam dopiero co tu wszedłem. Czy rozmowa z doktor Engrave coś ci dała?

– Jeszcze jak. Ta kobieta jest niesamowita. – Weszła za nim pod pnące się po kracie wonne pędy. – Miałam okazję napatrzeć się na Annę-6.

– Ach, model Anna. To będzie hit.

– Zwłaszcza wśród nastoletnich chłopców. Roarke roześmiał się i puścił ją przodem.

– Mark, to moja narzeczona, Eve Dallas.

– Ach, tak. -Wyglądał jak dobrotliwy wujaszek, ale uścisk dłoni miał iście żelazny. – Zobaczymy, co się da zrobić. Ślub to nie jest prosta sprawa, a nie daliście mi zbyt wiele czasu.

– Miałam ten sam problem – mruknęła Eve. Mark parsknął śmiechem i pogładził swoją srebrzystą czuprynę.

– Usiądźcie, rozluźnijcie się, napijcie herbaty. Mam wam mnóstwo do pokazania.

Eve uznała, że w gruncie rzeczy nie ma nic przeciw temu. Lubiła kwiaty; nie wiedziała tylko, że jest ich tak cholernie dużo. Po pięciu minutach zaczęło jej się kręcić w głowie od tych wszystkich orchidei, lilii, róż i gardenii.

– Coś prostego – postanowił Roarke. -Tradycyjnego. Żadnych imitacji.

– Ależ oczywiście. Oto kilka hologramów, które mogą wam podsunąć parę pomysłów. Ślub ma się odbyć pod gołym niebem, więc sugeruję tuje i wistarie. Bardzo tradycyjne, o pięknym, staroświeckim zapachu.

Eve patrzyła na hologramy, usiłując wyobrazić sobie swój ślub z Roarkiem w cieniu tui. Poczuła dziwny ucisk w żołądku.

– Może petunie?

Mark zamrugał oczami w zdziwieniu.

– Petunie?

– Podobają mi się. To takie zwyczajne kwiaty i nie udają czegoś, czym nie są.

– Tak, oczywiście. Bardzo urocze. Może w połączeniu z liliami. Co się tyczy koloru…

– Można u pana kupić Kwiat Nieśmiertelności? – spytała nagle.

– Nieśmiertelniki. – Oczy Marka rozbłysły. – To prawdziwy rarytas. Trudno je sprowadzić, ale są bardzo wytrzymałe i doskonale wyglądają w koszykach. Mam kilka imitacji.

– Nie chcemy żadnych imitacji – przypomniała mu Eve.

– Niestety, można je eksportować tylko w niewielkich ilościach, a do ich nabywania są uprawnieni wyłącznie kwiaciarze i ogrodnicy posiadający specjalne zezwolenia. Przechowywać je wolno jedynie w zamkniętym pomieszczeniu. A pani ślub ma się odbyć pod gołym niebem…

– Dużo ich pan sprzedaje?

– Nie, skąd. Kupują je tylko inni uprawnieni do tego eksperci w dziedzinie ogrodnictwa. Mam jednak coś, co jest równie piękne…

– Posiada pan dokumenty sprzedaży? Czy może pan zdobyć listę nabywców? Jest pan w sieci światowych dostawców, prawda?

– Naturalnie, ale…

– Muszę wiedzieć, kto w przeciągu ostatnich dwóch lat zamawiał nieśmiertelniki.

Mark posiał Roarke'owi zdumione spojrzenie.

– Moja narzeczona jest zapaloną ogrodniczką.

– Ach, tak. To może chwilę potrwać. Rozumiem, że chce pani nazwiska wszystkich nabywców.

– Wszystkich, którzy w przeciągu ostatnich dwóch lat zamawiali nieśmiertelniki z kolonii Eden. Może pan zacząć od mieszkańców Stanów Zjednoczonych.

– Proszę chwilę zaczekać. Zobaczę, co się da zrobić.

– Pomysł z tujami wydaje mi się niezły – oznajmiła Eve, zrywając się z miejsca, gdy Mark zniknął za drzwiami. – A ty co o tym sądzisz?

Roarke wstał i położył dłonie na jej ramionach.

– Może chcesz, żebym to ja zajął się dobraniem kwiatów? Zrobię ci niespodziankę.

– Będę twoją dłużniczką.

– Owszem. W piątek wybieramy się na pokaz Leonarda. Jeśli o tym nie zapomnisz, zaczniesz spłacać swój dług.

– Pamiętam o tym.

– I pamiętaj, że obiecałaś wziąć trzytygodniowy urlop na naszą podróż poślubną.

– Zdawało mi się, że była mowa o dwóch tygodniach.

– Zgadza się. Ale teraz jesteś moją dłużniczką. Może mi powiesz, skąd wzięła się ta twoja nagła fascynacja kwiatem z kolonii Eden? Czyżbyś odnalazła tę swoją nieznaną substancję?

– To nektar tej rośliny. Teraz łatwiej będzie powiązać ze sobą te trzy zabójstwa.

– Mam nadzieję, że o to pani chodziło. – Mark przyniósł zadrukowaną kartkę papieru. – Nie było bukietu.

Roarke odprowadził Eve wzrokiem.

– Znam jej gust – powiedział. – Czasem lepiej niż ona sama.

Загрузка...