ROZDZIAŁ ÓSMY

– Wiedziałem, że nie powinienem pozwolić, żebyś wychodziła z domu.

– A fe. Trzeba coś zrobić z twoimi przestarzałymi poglądami na temat kobiet, Rawlings.

Teraz już nie możecie nas do niczego zmuszać. Nie słyszałeś o tym?

Steve zatrzymał się tylko po to, żeby nasunąć jej kaptur na głowę. Żarty Mary Ellen wyraźnie do niego nie docierały. Jego ponura mina przywodziła na myśl burzową chmurę.

Nie powinienem pozwolić, byś wychodziła – mruknął znowu. – Już jesteś mokra. I zimno ci. Gdybym miał rozum, to przywiązałbym cię do fotela przy ciepłym kominku. – Mogłeś spróbować – powiedziała niewinnie. – Wielkie nieba. Czy to kolejne docinki? Parsknęła śmiechem.

– Przecież sama chciałam iść. Zgłosiłam się na ochotnika. Myślałeś, że chcę zostać w domu i wszystko stracić? – Spojrzała z udawanym podziwem na otaczający ich krajobraz. – Chyba nie było lepszego dnia na zapasy w błocie.

Steve wzniósł oczy do nieba, ale po chwili roześmiał się. Ścisnął ją po przyjacielsku za ramię, po czym ruszyli dalej. A raczej powlekli się, pomyślała kwaśno Mary Ellen.

Tydzień temu wszystko wokół było czarodziejską krainą szmaragdowozielonych sosen i białego kobierca śniegu.

Każdego dnia lasy oferowały nowy skarb do odkrycia. Któż jednak potrafi przewidzieć pogodę w Michigan? Temperatura zaczęła się błyskawicznie podnosić. Zamiast prószącego śniegu pojawiła się mżawka. Topniejący śnieg leżał brudnymi, szarymi płatami, a pod nimi kryło się śliskie błoto.

Steve nie prosił jej o pomoc. Mogła zostać w domu przy ciepłym kominku, o którym ciągle wspominał. Już dwa razy upadła. Tył spodni miała ubłocony, podobnie jak rękawice, a dwukrotny upadek w obecności Steve'a był doprawdy czymś krępującym. W brnięciu po błocie tak gęstym, że wsysało jej nogi i groziło upadkiem na każdym pagórku, nie było nic wspaniałego czy zabawnego.

Ważniejsze jednak dla Mary Ellen było to, że ponad dziesięć razy ostrzegała siebie samą, by była ostrożna i ograniczała przebywanie sam na sam ze Steve'em. Ale, na litość boską! W tej sytuacji nie było mowy ani o pocałunkach, ani o bliskości. Dowożenie sankami żywności dla szczeniąt było rzeczą łatwą. Bez śniegu sanki stały się bezużyteczne. Szczenięta były teraz większe, co oznaczało więcej żywności do przenoszenia. A gdyby nie zgłosiła się do pomocy, Steve musiałby sam dźwigać wszystko na plecach.

Kiedy doszli do doliny, mimo woli przeszukała wzrokiem zbocze, wypatrując strażników. Grom, jasnoszary wilk bezpiecznie ukryty za drzewem, wydał charakterystyczny odważny skowyt. Scarlett przechadzała się tam i z powrotem, demonstrując wszystkim swoją obecność, a Hamlet baraszkował na krawędzi urwiska. Dopiero po chwili Mary Ellen zorientowała się, że brakuje jednego cienia.

– Gdzie jest Biały Wilk?

Steve zatrzymał się tuż za nią żeby też sprawdzić skład komitetu powitalnego.

– Musi gdzieś tu być. Po prostu go nie widać.

Serce zabiło jej szybciej z niepokoju. Zawsze dotąd Biały Wilk wychodził przed swoje stadko. Kiedy jednak rzuciła okiem na twarz Steve'a, nie zobaczyła na niej zmarszczek niepokoju czy troski. Znał zachowanie wielkiego białasa lepiej od niej, toteż, podniesiona na duchu, zapomniała o chwilowym uczuciu strachu. W kilka minut później oboje mieli pełne ręce roboty.

Szczenięta czekały na nich przed jaskinią. Pomyślała ze smutkiem, że jej kochane niemowlęta zmieniły się w potwory. Uszy miały postawione, a ich błękitne oczy stały się złocistobrązowe. Żadne z nich nie miało za grosz cierpliwości, za to wilcze apetyty, a chociaż nadal były niezdarne i poruszały się chwiejnie, odkryły uroki walki. Ich delikatne wełniste futerka były teraz wilgotne i ubłocone, bo wszystkie tarzały się w błocie.

– Sprawdzają kto będzie osobnikiem dominującym – powiedział Steve.

– Być może cytujesz jakąś teorię etologiczną osobiście jednak uważam, że akurat to zachowanie wykracza poza granice gatunku. Nie ma ono żadnego związku z wilkami, dotyczy natomiast osobników płci męskiej. Chłopcy lubią się bawić w błocie. To prawda ogólnie znana.

– Uważasz, że to męska cecha, co? – Steve poskrobał się po brodzie. – Chciałem ci zaproponować, żebyś poczekała aż je nakarmię, a sama się nie brudziła. Ale widzę, że już klęczysz pośrodku błota…

– Przecież nie przebyłam takiej dalekiej drogi, żeby patrzeć na wszystko z boku.

– Jeszcze nie widziałem, żebyś cokolwiek robiła, stojąc z boku. Ale nie zdejmuj rękawic, dobrze?

Nie zdjęła. Wiedziała już, że wilczki mają ostre pazury, a te diablęta szły na całego. Steve miał pewne zasady co do ograniczania kontaktów fizycznych z maluchami. Im mniej zwiążą się z ludźmi, tym większą będą miały później szansę przeżycia na swobodzie. Karmienie butelką wymagało pewnej bliskości, lecz gdy tylko wilczęta na tyle podrosły, że potrafiły pewnie stać, mleko i mieszankę mięsną dostawały w misce. Była to nadal nowość i szczenięta uważały ją za pretekst do uprawiania wolnej amerykanki. Bogu ducha winny człowiek, usiłujący ponownie napełnić miskę, ryzykował kontuzję na tym polu walki.

– Posłuchajcie, potwory. Wystarczy dla wszystkich, jeszcze tego nie zrozumieliście? Naprawdę… Steve, co się stało?

– Nic.

Akurat! Wyczuła raczej niż zobaczyła jak Steve zrywa się na równe nogi. Głowę miała pochyloną bo wykładała do miski resztę pożywienia a wyplątanie się z kłębowiska wilcząt zajęło jej chwilę. Kiedy wstała zobaczyła go przykucniętego w odległości kilku metrów. Prawą dłoń, bez rękawiczki, przybliżył do nosa żeby coś powąchać. Wstał gwałtownie.

– Chciałbym, żebyś przez kilka minut została tu ze szczeniętami, dobrze? – poprosił.

Nie miała zdolności czytania w jego myślach, lecz jej kobiecy radar był nastawiony na wykrywanie jego nastrojów. Słyszała już ten spokojny, leniwy ton. Rzućcie Steve'a w środek tornada, a on automatycznie się wyciszy, dzięki czemu skutecznie uspokoi wszystkich wokół. Oprócz niej.

– Co znalazłeś na śniegu?

– Jeszcze nie wiem. Wszystko w porządku. Chcę tylko coś sprawdzić. Nie odejdę daleko. Tu miał rację, bo znalazła się tuż za nim. Obeszła mokrą stertę śniegu, która przyciągnęła jego uwagę, i przez chwilę nie wiedziała o co chodzi. Brudny śnieg to brudny śnieg, zawsze wygląda tak samo… wtedy zauważyła dziwne, brązowe plamki. Były bardziej brązowe niż czerwone, więc nie miała powodu kojarzyć ich z krwią. Gdyby tylko Biały Wilk nie zniknął. I gdyby Steve nagle nie zrobił się taki spokojny, chłodny i cichy.

Zanim go dogoniła jej płuca pracowały jak miechy. Wspiął się na stok o wiele zręczniej i znacznie ciszej niż ona. Kiedy dotarła na szczyt, Steve stał w miejscu i ocierał twarz z kropel deszczu. Przygwoździł ją swymi błękitnymi oczami.

– Powinienem wiedzieć, że domyślisz się, co robię. Ale nie pójdziesz ze mną. Wracaj prosto do szczeniąt.

– Nie.

– Ranny wilk to nie przelewki. Jeśli cierpi, to będzie groźny. Zapomnij o wszelkiej przyjaźni czy pozytywnych uczuciach, jakie miał wobec ludzi. Nie będzie na nie miejsca. Prawdopodobnie zaatakuje wszystkich i wszystko, co spróbuje się do niego zbliżyć.

– Tym bardziej będziesz potrzebował kogoś do pomocy. Jeśli jest ciężko ranny, może będą musiały się nim zająć dwie osoby.

– Być może. Ale ponieważ ty się nie będziesz nim zajmowała ani do niego zbliżała nie będzie takiego problemu.

– Idę z tobą.

– Po moim trupie.

Kto by pomyślał, że to senne, uwodzicielskie spojrzenie błękitnych oczu może stać się zimniejsze od stali? Ona jednak nie zamierzała ustąpić.

– Możesz sobie argumentować do woli. Nie odejdę od ciebie.

– Cholera, Mary. – Przeciągnął ręką po włosach. – Kiedy wyjdziesz za mąż, to facet dozna niezłego szoku, kiedy spróbuje na listę twoich obowiązków wpisać posłuszeństwo. Nie mam czasu, żeby przemówić ci do rozsądku…

– Zaufaj mi. To byłby daremny wysiłek.

Miała nadzieję, że się uśmiechnie. Zamiast tego zobaczyła przed nosem uniesiony palec wskazujący.

– Trzymaj się z tyłu.

Poszła za nim, przedzierając się przez kolejny kilometr zarośli i błota, ze smutkiem zdając sobie sprawę, że jest na nią wściekły, ale nie wiedząc, czy mogłaby postąpić inaczej. Czuła, jak bardzo Steve kocha tego wilka. Bez względu na to, że bardzo się bała tego, co znajdą nie mogła dopuścić, żeby stawił temu czoło samotnie.

Chwycił ją skurcz w prawej stopie. Po skroniach i karku ściekały krople deszczu. Chociaż Steve był doskonałym tropicielem, pogoda przeszkadzała także jemu. W jego napiętych rysach dostrzegała troskę.

Kiedy pokonali następny kilometr, Steve wyjaśnił, że jeśli wilk czuje się na tyle słaby, że może to przyciągnąć drapieżniki, to instynktownie będzie starał się odejść jak najdalej od gniazda. Mary Ellen zrozumiała, co to oznacza, że ten cholerny wilk będzie szedł – nawet jeśli jest ranny właśnie z powodu tej rany. Jej zdaniem instynkt chronienia stada i młodych był niewybaczalnie głupi. Przyroda była głupia. Żywiła szacunek dla natury i jej praw aż do tej trudnej do zniesienia chwili, kiedy obeszli gęstwinę zarośli i Mary Ellen zobaczyła nieruchomy biały pagórek ukryty pod gałęziami olbrzymiej sosny.

Steve ruszył prosto w stronę wilka. Przez chwilę Mary Ellen nie mogła zrobić kroku. Serce waliło jej w piersi. Poczuła mdłości. Nigdy nie przestała się bać tego zwierzęcia, ale było tak wspaniałe i cudowne, że kochała je, więc jeśli jest martwe… O Boże, jeśli jest martwe… Steve nagle odwrócił się i zobaczył jej twarz.

– Och, kochanie. Nie patrz tak. Jeśli udało mu się dojść tak daleko, to mogę się założyć, że nie jest z nim bardzo źle.

– Właśnie pomyślałam to samo. – Skłamała już tyle razy, cóż więc znaczy jeszcze jedno kłamstwo?

Poczuła na policzku muśnięcie jego dłoni.

– Nic ci nie jest?

– Absolutnie. – Poczuła się znacznie lepiej i powiedziała zduszonym głosem: – Cokolwiek musisz zrobić, ja ci pomogę.

Kiedy Steve zrzucił plecak i przyklęknął obok Białego Wilka, zwierzę otworzyło oczy i rzuciło się do przodu. Ostre zęby minęły rękę Steve'a o kilka centymetrów, lecz Mary Ellen poczuła ulgę, że zwierzę przynajmniej żyje. Kątem oka dostrzegła w półmroku matowe lśnienie szarosrebrzystego metalu. Steve na pewno poznał po śladach, że wilk ma łapę uwięzioną w stalowej paszczy, ale dla niej było to niespodzianką.

Kiedy Steve ujrzał krwawą ranę, zaczął długo cichym uspokajającym głosem kląć. Bez przerwy przemawiał łagodnie do Białego Wilka. Było tyle roboty, że Mary Ellen nie miała czasu na myślenie.

– Zdejmiemy ci to, stary, nic ci się nie stanie, wszystko będzie w porządku. Mary, otwórz plecak, dobrze? Jest tam plastikowe pudełko… Leż spokojnie, stary, nie ruszaj się.

– Ma złamaną łapę?

– Mam nadzieję, że nie ma żadnego złamania, ale nie jestem jeszcze tego pewny.

Gdy tylko podała mu pudełko, natychmiast je otworzył. Zobaczyła ułożone w nim lekarstwa i strzykawki.

– Możesz mu coś dać na uśmierzenie bólu?

– Wiem, że zabrzmi to okrutnie, kochanie, ale nie powinno się stosować takich środków bez absolutnej potrzeby. Jest w szoku. Prawda, stary? Środki uśmierzające w takiej sytuacji są niebezpieczne, więc zaczniemy od antybiotyku. Spróbujemy zdjąć potrzask i zobaczymy, czy pomoże modlitwa za jego dobre zachowanie. Będziesz grzeczny, zrobisz to dla mnie? Jasne… Wysyp narzędzia z plecaka na ziemię, Mary. Nie mam pojęcia jak mu zdejmiemy to świństwo, ale będziemy musieli znaleźć jakiś sposób. Znamy się od dawna, prawda, stary? Pamiętasz, jak znalazłem twoją mamę w takiej pułapce? Nic takiego ci się nie stanie, wszystko będzie dobrze, ale musisz mi pozwolić, bym tego dotknął. Opuść głowę. Nie patrz. Grzeczny wilk.

Temperatura obniżyła się. Mżawka zmieniła się w mokry śnieg, który kłuł Mary Ellen w twarz i mroził palce u nóg. Odkryła że Steve potrafi kląć w czterech językach, chociaż nigdy nie podnosił głosu ponad to śpiewne, łagodne gruchanie. Szczegółowo omówił z Białym Wilkiem sprawę odszukania kłusownika i to, co chciałby z nim zrobić.

Minęło pół godziny, może godzina lub dwie. Nie czuła upływu czasu. Nawet gdy zdjęli już potrzask oraz oczyścili i zabandażowali rany, Mary Ellen wiedziała że nie mogą teraz odpocząć. Musieli zebrać zapasy żywności dla szczeniąt, a potem wrócić do ciężarówki, w błocie i mokrym śniegu. Nie miała pojęcia co potem Steve zrobi z Białym Wilkiem.

Kiedy Steve wyczołgał się spod drzewa zrobiła sobie chwilę przerwy, żeby wstać i przeciągnąć się. Wyglądał strasznie: bez czapki, z przyklepanymi i wilgotnymi włosami, oblepiony ziemią; na policzku miał długą smugę błota. – Wydobrzeje. Nie dzisiaj ani jutro, ale wydobrzeje.

Domyśliła się tego po spojrzeniu mężczyzny. Steve kochał tego wilka. Wiedziała że ci dwaj są duchowymi braćmi, ale jej serce biło mocniej na widok jego postępowania ze zwierzęciem. Steve odnalazł w sobie taką opiekuńczość i łagodność, jakie w stosunkach między człowiekiem i wilkiem wydawały się niemożliwe. Uśmiech pojawiający się powoli na jego twarzy stanowił dodatkowe zapewnienie, że Białemu Wilkowi naprawdę nic nie będzie.

– Przykro mi to mówić, mała, ale wyglądasz naprawdę okropnie.

– Ja? Dobrze, że nie mamy tu lusterka. Przestraszyłbyś się własnego odbicia.

– Tak? – Rzucił okiem na swoje ubranie i znów spojrzał na nią. – Uważam, że błoto wygląda na tobie zdecydowanie lepiej. To dobrze, bo masz na sobie chyba większość gleby z tego lasu.

– Hej!

Parsknął śmiechem, ale po chwili zamilkł. Chociaż przez cały czas był całkowicie skoncentrowany na wilku, to jednak wciąż spoglądał na twarz dziewczyny, jakby ciągle o niej myślał i zdawał sobie sprawę z jej obecności u swego boku. – Jesteś bardzo dzielna, Mary.

Zaczerwieniła się z powodu tej pochwały. Szybko potrząsnęła głową.

– Nie jestem dzielna. Nigdy nie byłam odważna. Nic nie zrobiłam…

– Owszem, zrobiłaś, i owszem, jesteś dzielna. Pewnego dnia będę musiał znaleźć jakiś sposób, żebyś w to uwierzyła.

Kiedy Mary Ellen usłyszała stukanie do drzwi, głowę miała owiniętą ręcznikiem. Zdarła go i rzuciła pełne zaskoczenia spojrzenie na zegar w sypialni. Była dopiero piąta. Steve miał przyjść na kolację o siódmej. Włożyła stare spodnie od dresu. Była boso, a włosy miała jeszcze wilgotne po kąpieli.

Udusi go, jeśli to on przyszedł tak wcześnie.

Szybko zrezygnowała z morderczych zamiarów. Kiedy biegła do drzwi, serce biło jej w radosnym oczekiwaniu. Przez cały tydzień byli oboje bardzo zajęci. Steve wyniósł Białego Wilka z lasu i wymościł dla niego legowisko blisko szczeniąt. Wilk szybko odzyskiwał siły – od dwóch dni już chodził – ale karmiąc stadko i zajmując się dodatkowo rannym zwierzęciem, Steve miał pełne ręce roboty. Kłusownik stanowił jeszcze jeden problem. Steve skontaktował się z władzami w sprawie potrzasku, ale, jak dotąd, nikt nie został złapany. Każdą wolną chwilę przeczesywał zalesiony teren wokół gniazda. Niepokoił się, że kłusownik mógłby zastawić więcej pułapek lub w jakiś inny sposób skrzywdzić wilki.

Pomagała mu Mary Ellen. Któż inny mógłby to robić? Współpracowała z nim, wiedząc, że działa lekkomyślnie i że igra z niebezpieczeństwem większym nawet niż wówczas, kiedy zaprosiła go na kolację. Zawsze jadł w pośpiechu. Potrzebował odpoczynku i porządnego jedzenia. Nie była idiotką i nie liczyła na nic w przyszłości, nawet nie marzyła o takich bzdurach, ale, do diabła, pomaganie mu sprawiało jej przyjemność. Otworzyła drzwi z uśmiechem na ustach.

Uśmiech nie zniknął, lecz prostu zastygł na wargach. Jej rozczarowanie było nieuzasadnione – nie miała żadnego powodu, by sądzić, że Steve będzie mógł się wyrwać i przyjść wcześniej. Wolałaby jednak przyjąć niedźwiedzia grizli niż tego gościa. Giles Labeck był jednym z samotnych facetów z towarzystwa Freda Claire'a. Jak zwykle miał na sobie myśliwską kurtkę i wojskowe buty. Obrzucił ją spojrzeniem buldoga rozradowanego widokiem gumowej zabawki.

– Cześć, Mary Ellen.

– Cześć. W czym mogę ci pomóc? – Jedno niespokojne spojrzenie wyjaśniło jej, po co przyszedł. Pod jedną pachą ściskał opakowanie zawierające sześć puszek piwa a pod drugą magnetowid ze zwisającymi przewodami.

– Magnetowid mi się popsuł. Pomyślałem, że może spróbujesz go naprawić i nie będę musiał się bawić z wysyłaniem go do warsztatu.

Cholera, pomyślała ponuro. Nie może prowadzić interesu, odmawiając klientom usług, a szczerze powiedziawszy, miała mnóstwo czasu, żeby się ubrać i zrobić kolację przed siódmą. Tylko że to był Giles. Wolałaby już spędzić ten czas z grzechotnikiem, któremu bardziej by ufała.

– No cóż… wejdź. Mam dużo pracy, ale obejrzę twój magnetowid. Będę mogła powiedzieć, czy dam sobie z tym radę, w ciągu kilku minut.

– Nie ma pośpiechu, kotku Mamy dla siebie cały wieczór. Mogła się tego domyślić ze sposobu, w jaki zdjął kurtkę i usiadł. Sądząc z zaczerwienionych oczu, wypił już kilka piw, ale ostrzegła samą siebie przed wyciąganiem pochopnych wniosków.

– Słyszałem, że zaprzyjaźniłaś się z tym wilkołakiem. – Giles wyciągnął ku niej puszkę piwa. Kiedy potrząsnęła głową, otworzył ją i opróżnił.

– Ze Steve'em? Tak, jesteśmy przyjaciółmi. – Nie zwracając uwagi na gościa pochyliła się, by włączyć magnetowid do sieci.

– Ale robi raban z tym potrzaskiem. Rozzłościł leśniczego, szeryfa i wszystkich. Po mojemu to głupota. Ludzie zastawiają tu pułapki od dwustu lat. Każdy mógł mieć w rodzinie taki stary potrzask i nie ma sposobu, by kogoś za to przyszpilić. A mężczyzna ma prawo bronić swojej rodziny przed wilkami.

– Pułapkę zastawiono na terenie lasów państwowych. Nie był to teren prywatny. Wilk nie kręcił się wokół czyjejś zagrody. Istnieją powody, dla których stosowanie takich potrzasków jest już od dawna zakazane. Uważasz, że to w porządku: okaleczyć zwierzę i zostawić je, żeby zdechło?

Giles parsknął śmiechem i przykucnął obok niej.

– Nietrudno się domyślić, po czyjej jesteś stronie. – Przerwał na chwilę. – To dobrze zbudowany facet, nie? Chyba łatwo zrozumieć, co w nim widzisz. Takie maleństwo jak ty, zupełnie samo w długie, zimowe noce…

– Hmmm. Co jest nie tak z tym magnetowidem?

– Na górze ekranu pokazuje się biały pas. Czasami znika czasami nie. Podobają ci się duzi mężczyźni, co, złotko?

Ignorowanie wietrznej ospy nie likwiduje objawów, ale Mary Ellen postanowiła bohatersko spróbować. Od kilku tygodni nie zdarzyło jej się znaleźć w tak niezręcznej sytuacji. Naprawdę miała nadzieję, że pozbyła się już upokarzającego zwyczaju pakowania się w tarapaty. Cały czas spoglądała na okno. Co by sobie o niej pomyślał Steve, gdyby teraz wszedł i zastał tego durnia uganiającego się za nią po salonie?

Podłączenie i sprawdzenie magnetowidu zajęło trochę czasu, ale Mary Ellen była dokładna. Jeśli uda jej się znaleźć i naprawić usterkę od razu, to Giles nie będzie miał pretekstu do ponownych odwiedzin.

– Kiedy pojawia się ten pas? Gdy wkładasz kasetę czy w jakiś czas po puszczeniu taśmy?

– To się dzieje sporadycznie. Bez ładu i składu.

– Jesteś pewien, że nie wkładasz starych taśm? Niczego nie widzę… Giles, z jakichś nieznanych powodów twoja ręka znalazła się na moim kolanie. Jeśli nie chcesz stracić życia, proponuję, żebyś w ciągu następnych dwóch sekund ją zabrał.

– Masz takie świetne poczucie humoru.

– Dziękuję. Zabierz rękę – powtórzyła.

– Hej, zaraz. Nie musisz być taka niemiła. Nie jesteśmy przecież obcy. Myślisz, że nie potrafię dobrze cię zabawić? Nie ma nic złego w spotkaniu dwojga ludzi w ponurą, zimową noc…

– Nie znalazłam usterki w twoim magnetowidzie – powiedziała ze znużeniem w głosie.

– Może i nie, ale sam mam kłopot, któremu mogłabyś zaradzić naprawdę łatwo…

– Spójrz na moje usta Giles. Nie. To nie jest trudne słowo. Nie powinieneś mieć aż tyle kłopotu z jego zrozumieniem. – Szybko wyłączyła magnetowid, ale kiedy stała pochylona, poczuła wzdłuż kręgosłupa ruch jego mięsistej dłoni. – Zjeżdżaj! – powiedziała z rozdrażnieniem i odwróciła się ze śrubokrętem w ręku.

– Ależ, kochanie… – Giles zobaczył śrubokręt.

– Dlaczego uprzejmość nie skutkuje? W stosunku do innych ludzi skutkuje zawsze. Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego muszę być nieprzyjemna, jeśli po prostu tego nie znoszę? Czy mam na czole jakiś znak mówiący, że Mary Ellen jest frajerką?

– Znak? O czym mówisz, kotku? Jaki znak?

– Daruj sobie ten znak, Giles. Skup się na drzwiach. Wychodzisz. – Stuknęła go w pierś śrubokrętem. – Zabierz swój magnetowid. I piwo. – Stuknęła go jeszcze raz. – Już.

Wyrzucenie go sprowadziło koszmary dawnych wspomnień i poczucie winy, że nigdy dobrze sobie nie radziła w takich sytuacjach. Ale teraz nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Rzuciła okiem na zegar. Żeby zdążyć ze wszystkim przed przybyciem Steve'a będzie musiała sporo się nabiegać.

Miotając się po kuchni, obtoczyła kurczę w tartej bułce oraz parmezanie i zaczęła je smażyć. Potem popędziła do sypialni, żeby włożyć zielony, długi sweter i wąskie spodnie. Nakryła do stołu, przewróciła kurczę i znów popędziła do sypialni, żeby się umalować i uczesać. Dopiero później, kiedy robiła sałatkę i wkładała szwajcarski chleb z makiem do piekarnika przypomniała sobie wyraz twarzy Gilesa, gdy potykał się o własne nogi. Wyglądał tak głupio.

Poczuła wzbierający w gardle śmiech, który po chwili wybuchnął z pełną siłą.

Ucichł powoli, ale w głębi ducha Mary Ellen czuła coś dziwnego. Jeszcze miesiąc temu nie śmiałaby się z siebie, nie dostrzegłaby w tej sytuacji ani krzty komizmu. Przed kilkoma tygodniami przy kimś takim jak Labeck zaniemówiłaby ze zdenerwowania. Teraz była bardziej rozzłoszczona niż wstrząśnięta. Być może powinna zareagować bardziej gwałtownie, ale przecież jakoś sobie poradziła z intruzem. Jesteś dzielna, powiedział jej Steve.

Nie uwierzyła mu wtedy. Myślenie o sobie jako o nieudacznicy tak bardzo weszło jej w krew, że wcale nie przyszło jej do głowy, iż nie jest już tą samą kobietą, która wyjechała z Georgii. Pozwoliła Steve'owi snuć nie mające nic wspólnego z rzeczywistością domysły na temat jej odwagi i pewności siebie. Jednak próbując nie zawieść oczekiwań Steve'a powoli odkrywała że potrafi robić rzeczy, które przedtem jej nie wychodziły, że może być zupełnie inną kobietą. Z jego powodu.

Jeszcze raz rzuciła okiem na zegar: dochodziła siódma. Steve przyjdzie lada moment. Ziemniaki są gotowe, usmażone według przepisu z Południa kurczę idealnie chrupiące, a stół nakryty do kolacji. Nie musiała to być kolacja w romantycznym stylu. Ze Steve'em nic nie „musiało być”. Spędzając z nim tyle czasu wiedziała jak starannie unika posuniętej za daleko intymności, podobnie jak wyczuwała wzrastające między nimi napięcie. Mimo swej samotności nie był mężczyzną narzucającym się kobiecie. Absolutnie się nie bała że tego wieczoru coś się stanie, chyba że sama by tego zechciała.

Opierając się o parapet, poszukała wzrokiem świateł jego półciężarówki. Myślała o kochaniu się z nim i o tym, że jej uczucia dla niego są jak nie spełniona obietnica.

Wdepnęła głupio w tyle niezręcznych sytuacji! Johnny był jej najgorszą ale nie jedyną pomyłką. Jeśli ma kiedykolwiek nabrać do siebie szacunku, to z pewnością musi stać się twardsza i myśleć bardziej realistycznie. Ale Steve to nie Johnny. Nigdy nawet nie próbował jej wykorzystać. I chociaż nie miała pewności co do jego uczuć, wiedziała dokładnie, co sama czuje. Pożądanie, tęsknotę, szacunek, zaufanie, miłość. Już za późno, by zaprzeczyć, iż jest w tym mężczyźnie niebezpiecznie, głęboko zakochana.

Może nigdy tych uczuć nie ujawnić. Bała się zrobić z siebie idiotkę w jego oczach. Być może to szaleństwo rozważać możliwość tańczenia z wilkiem. Lecz jej serce wiedziało, że nigdy nie znajdzie nikogo takiego jak on. Bo Steve był jedynym mężczyzną, jakiego znała, który nigdy nie zawiódłby kobiety.

Загрузка...