Mary Ellen zamarła w bezruchu. Serce znów zaczęło jej bić. Rozpoznała olbrzyma z baru, chociaż prawie na niego nie patrzyła. Jej wzrok przylgnął do strzelby, którą trzymał w dłoniach. Ładna, długa, wielka strzelba. Nie umrze tutaj. Wilki jej nie dostaną. On ma strzelbę.
– Strzelaj, na miłość boską!
– Spokojnie. Jestem pewien, że nie musimy posuwać się aż tak daleko. Ten powolny, leniwy baryton zirytował ją.
– Na wypadek, gdybyś nie zauważył – osobiście uważała że musiałby być ślepy i głuchy – sądzę, że te wilki chcą mnie zjeść na lunch.
– Tak, widzę, że nie są z ciebie zadowolone. – Zerknął na wilki, potem znowu na nią. – Spróbuj spojrzeć na to z ich punktu widzenia. Człowiek jest ich najgorszym wrogiem. A ty nie tylko weszłaś na ich terytorium. Jesteś o dwadzieścia metrów od gniazda szczeniaków. Starają się po prostu chronić młode.
Jedno z nich miało chyba złudzenia że mają czas na swobodną rozmowę. I to nie była ona.
– Przykro mi, że je zdenerwowałam. Nie uwierzysz, jak mi przykro. Gdybym mogła rozwiać się w powietrzu, to naprawdę chętnie bym to zrobiła. Ale że nie mam takiej możliwości, byłabym wdzięczna, gdybyś przynajmniej wymierzył tę strzelbę…
– Obawiam się, że to nie jest taka broń, jak ci się wydaje. To karabin na naboje usypiające. Uspokój się, dobrze? Na razie nic nie robią tylko na ciebie warczą. Mają prawo udzielić ci lekcji. Popełniłaś błąd.
– Nic nowego. Tak zazwyczaj bywa w moim życiu – mruknęła.
– Słucham?
– Nic, nie mogę myśleć. O rany, one wciąż krążą!
– Wiem. I widzę, że jesteś przestraszona, ale trzymasz się dzielnie. Większość ludzi już by wpadła w panikę, ale nie ty. Będziemy mówić dalej, dobrze? A dopóki rozmawiamy, chcę, żebyś spróbowała butem odpiąć wiązania nart. Powoli i ostrożnie. Nie myśl o wilkach. Patrz na mnie, tylko na mnie.
To nieprawda. Wcale nie była spokojna, lecz o krok od paniki. Ale patrzyła prosto na niego, gdyż ją o to prosił. Zdołała dość niezgrabnie zrzucić narty, ponieważ o to też ją prosił. Ten człowiek miał gardłowy, szorstki i hipnotyzujący głos. Ale to nie wyjaśniało, dlaczego Mary Ellen go słucha. Był tylko jeden możliwy powód. Straciła rozum.
Nie powinno się sądzić człowieka po pozorach, lecz trudno nie dostrzec pewnych faktów, świadczących, że ten mężczyzna niekoniecznie był świadomy tego, co się dzieje. Wilki warczały, biegały w koło, okrążały ich. A on był spokojny jak wiosenny zefirek. Mary Ellen pomyślała że przydałby mu się psychiatra. Przód kurtki i dżinsy miał całe w śniegu. Zrzucił kaptur, odsłaniając rozczochraną grzywę czarnych włosów. Miała wrażenie, że w tych włosach tkwią suche liście, co przecież zupełnie nie miało sensu. A jeszcze mniej to, że rozpinał kurtkę, idąc wolno w jej stronę.
Zaufała mu w barze. Instynktownie wyczuła, że nie jest to mężczyzna, który wykorzysta słabą kobietę. I wtedy, i teraz powinna pamiętać, że jej znajomość mężczyzn nie była warta złamanego dolara. Z pewnością pomyliła się co do inteligencji lśniącej w błękitnych oczach. Nie może być za sprytny, kiedy nie zauważył, że jej życiu zagraża niebezpieczeństwo. Wilki były wyraźnie niespokojne, głodne, dzikie i rozdrażnione. A ten olbrzym ściągał kurtkę na tym przenikliwym mrozie, jakby nie miał nic lepszego do roboty.
– A teraz chcę – powiedział łagodnie – byś włożyła moją kurtkę.
– Mam włożyć twoją kurtkę?
– I mój szalik, i rękawiczki.
Zastanawiała się przez moment, co właściwie się tutaj dzieje. Miała doświadczenie, wyjątkowe doświadczenie w kłopotliwych sytuacjach, które nie przytrafiały się żadnej rozsądnej kobiecie. A jednak była zaskoczona tą idiotyczną rozmową z szaleńcem w obecności wilków.
– Znają mój zapach – wyjaśnił.
– Byczo.
Ta krótka uwaga nie miała na celu pobudzenia jego poczucia humoru, a jednak rozciągnął wargi w uśmiechu.
– Uważam, że powinniśmy cofnąć się kawałek. Na imię mam Steve. Steve Rawlings. Uznałem, że chyba wiesz, kim jestem. Moja obecność wywołała w mieście sporo plotek.
– Od niedawna mieszkam w Eagle Falls. I nie włączyłam się w plotkarski krąg. Skinął głową.
– A więc nie wiedziałaś… Te wilki to moja sprawa. Moja praca. Z zawodu jestem etologiem. Badam i obserwuję takie zwierzęta a konkretnie to stado. Byłbym odpowiedzialny, gdyby komuś zrobiły krzywdę, i z pewnością nie pozwolę, by spotkało cię coś złego. Jasne? – Odczekał chwilę, aż Mary Ellen przetrawi tę informację, po czym mówił dalej: – Chcę, byś włożyła tę kurtkę z powodu zapachu. One mnie znają. Prawdę mówiąc, znam Białego Wilka od szczeniaka. Nie chcę cię oszukiwać. Stoimy na niepewnym gruncie. Wilki to nie psy, to dzikie zwierzęta. Niebezpiecznie jest im ufać, lecz myślę, że mamy duże szanse.
Wreszcie dotarł do niej. Ten piekielny facet był tak wysoki, że musiała zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy.
– Jeśli próbujesz dodać mi odwagi, to muszę stwierdzić, że zupełnie ci się nie udało. Za chwilę zacznę wymiotować.
– Nie. Jesteś zupełnie spokojna. Wcale się nie denerwujesz. Wiedziałem, że tak będzie. Kiedy zobaczyłem cię w barze, pomyślałem sobie: oto kobieta, która nie straci głowy w trudnej sytuacji. Nie, nie patrz na nie. Patrz na mnie. Spokojnie, świetnie sobie radzisz. Chociaż…
– Chociaż?
Przez chwilę nie mogła się skupić. Zawsze traciła głowę, przeżywając stresy, i teraz też tak się działo. Była tak przerażona, że nie mogła myśleć. Jak to możliwe, że na jej widok Steve odniósł tak całkowicie błędne wrażenie?
– Chociaż… – Rozbawienie błysnęło w jego oczach. – Z pewnością byłoby lepiej, gdybyś rozluźniła ten morderczy uchwyt i nie ściskała tak swoich kijków.
Spojrzała w dół. Nie miała pojęcia, że palce ma jak przymarznięte do kijków, dopóki nie spróbowała ich oderwać. Gdy tego dokonała, kijki upadły w śnieg. Wtedy, trzymając strzelbę między kolanami, Steve powoli okrył ją kurtką tak wielką, że Mary Ellen nie musiała zdejmować swojej. Ale włożenie jego okrycia nie było łatwe. Nie potrafiła mu pomóc.
Żołądkiem targały dziwne skurcze.
Reakcja na jego bliskość nie miała nic wspólnego z erotyzmem. Nie mogła mieć. Pożądanie było ostatnią rzeczą jaką mogła czuć w tej chwili. Inne kobiety odczuwały automatycznie pociąg do przystojnego faceta, ale nie ona. Musiała znać mężczyznę.
Uznała to za osobliwe. Steve pracował z wilkami, co trudno sobie wyobrazić. Obiecał, że nie pozwoli, by stało jej się coś złego. A ona mu uwierzyła. Bóg świadkiem, że wiele razy cierpiała ufając męskim obietnicom.
Dopóki nie podszedł tak blisko, trzymała się całkiem dzielnie. Kiedy owiązywał jej szyję szalikiem, przegubem ręki musnął jej policzek. Szalik miał ciepły, męski zapach jego skóry, a dotknięcie wzbudziło dreszcz. Steve nie przypominał żadnego mężczyzny, jakiego w życiu widziała. Przez moment miała nieprzyjemne wrażenie, że może być bardziej niebezpieczny od wilków.
Ten jego wzrost przesłaniał jej las, świat i blade popołudniowe słońce. Nie widziała wcześniej jego twarzy z tak bliska. Zmarszczki wokół oczu i na czole były jak wykute w granicie. Nie dorobił się ich, grając w warcaby w ciepłym saloniku. Ten mężczyzna wiedział, czego chce. Mocny zarys szczęki znamionował stalowy charakter. Patrząc na jego sylwetkę, nie wyobrażała sobie, by ktokolwiek stanął mu na drodze.
Kiedy zapiął jej kurtkę pod brodą spotkały się ich spojrzenia. Nie powiedział: „Zdecyduj się, Mary Ellen”. Nie oznajmił: „Do licha, mam ochotę dać ci poważniejszy powód do zmartwień niż kilka starych wilków”. Tylko jej się zdawało, że ma taki zamiar. Nie pragnął jej. Na litość boską nawet jej nie znał. Wyobrażała sobie te głupstwa ponieważ była w szoku.
– Ucichły – zauważyła.
– Ucichły?
– Wilki. Zachowują się cicho. Przestały warczeć. – Kiedy odstąpił o krok i rozejrzał się dookoła odetchnęła z ulgą – Nie widzę ich. Myślisz, że odeszły?
– Nie, są blisko. Ale zniknęły z pola widzenia a to znaczy, że postanowiły zachowywać się przyzwoicie. Co stawia mnie przed trudną decyzją – mruknął.
Znowu spojrzał na nią a ona poczuła gorąco, jakby całe jej ciało zmieniło się w grzankę. To bzdury. Była owinięta w dwie warstwy puchu, więc dlatego było jej ciepło. Nie miało to żadnego związku z tym, jak na nią patrzył.
– Jaka to trudna decyzja?
– Nie mam zamiaru zostawić cię samej – zapewnił natychmiast. – Mam samochód za tamtym wzgórkiem, mniej więcej pół kilometra stąd, ale bardzo by mi ułatwiło, gdybyś zgodziła się zostać tu ze mną jeszcze przez parę minut.
– Zostać z tobą?
– Mam obowiązki – przyznał. – Kiedy usłyszałem, że wilki podnoszą raban, karmiłem szczeniaki. Jest ich siedem, a dwa pozostały głodne. Chwilę potrwa, nim odwiozę cię do domu i wrócę tutaj. Byłoby łatwiej, gdybym skończył robotę od razu. Ale nie wiem, jak bardzo jesteś przestraszona…
Mogła mu powiedzieć, jak jest przerażona i roztrzęsiona. Kochała koty, uwielbiała sznaucery, ale to spotkanie z wilkami wyleczyło ją z pragnienia, by kiedykolwiek w życiu znaleźć się jeszcze raz blisko tych zwierząt.
Ale do licha. Przecież on ją uratował. I to dwukrotnie. Wspomniał o szczeniakach, ale nie skojarzyła, że ma z nimi coś wspólnego. Wdzięczność obciążała jej sumienie. Zresztą co znaczy jeszcze kilka minut grozy?
– Nie chodzi o to, że jestem przestraszona – zapewniła go i odchrząknęła. Potworne kłamstwo niemal utknęło jej w gardle. – Ale to ty powinieneś się gdzieś schować. Przeziębisz się.
Miał na sobie tylko szary sweter z grubej, szorstkiej wełny, praktyczny i dostatecznie ciepły, by wyskoczyć w nim na chwilę z domu, który nie wystarczał jednak do pracy w takiej temperaturze.
– Jest mi zimno – przyznał – ale szczeniaki są jeszcze bardzo małe. Tak młode, że ich przeżycie wciąż jest bardzo problematyczne.
– A więc to ważne, czy zostaną nakarmione akurat teraz?
Raz jeszcze nabrała tchu. Dzieci to dzieci. Przecież nie może być odpowiedzialna za los głodnych maleństw. Tylko zadała pytanie. Nie powiedziała: „Tak, chętnie zostanę z tobą i jeszcze przez parę godzin będę ryzykować życie”. A jednak na ten wygłoszony z wahaniem komentarz Steve zareagował piekielnie wyzywającym uśmiechem.
– Mogłem się domyślić, że się zgodzisz. Możliwe, że zbytnio kusimy los, ale nie przewiduję kłopotów. Biały Wilk by się nie wycofał, gdyby nie podjął decyzji w twojej sprawie. Teraz załatwimy wszystko powoli i spokojnie. Widziałaś kiedyś małe wilki?
Nie, nigdy nie widziała ani nie planowała oglądać wilczych szczeniąt. Przez dwie cudowne sekundy pełna była podziwu dla własnej odwagi, ale to uczucie nie trwało długo. Steve mylił się. Nie miała ani krzty odwagi. Po prostu nigdy nie umiała odmawiać. Ta wada charakteru znacznie się przyczyniła do jej minionych wpadek.
Nigdy jednak nie wpadła tak jak teraz. Steve wziął ją za rękę i zanim zdążyła nerwowo odetchnąć, szli już przez białą śnieżną dolinę. Wspięli się na grzbiet, ominęli kępę białych sosen i zeszli w dół. Świeży śnieg był puszysty, lecz pod spodem leżała warstwa lodu. Mary Ellen szła niepewnie w narciarskich butach, a on z pewnością marzł w samym swetrze, lecz ani razu nie wykonał szybszego ruchu. I nie puścił jej ręki. Grube rękawice chroniły przed bezpośrednim kontaktem, ale ten mocny uścisk budził wrażenie połączenia ze źródłem energii. Ten mężczyzna nie pozwoli jej upaść.
Mówił do niej bez przerwy spokojnym barytonem. Rozmowa jest konieczna, wyjaśnił. Wilki mają doskonały słuch. Rozmowa sprawiała że wiedziały, gdzie się znajduje, kim jest, a spokojny ton głosu świadczył, że nie chce im zrobić krzywdy. Wilki są z natury nerwowe, mają do tego powody.
Steve nie mówił o niczym prócz wilków. Mary Ellen zastanawiała się, czy wie, jak wiele przy okazji mówi o sobie.
Wyspa Royale, jak jej powiedział, leży niecałe pięćdziesiąt kilometrów od brzegu Jeziora Górnego. Od lat pięćdziesiątych była jednym z niewielu miejsc, gdzie objęto ochroną zagrożony gatunek szarego wilka. Jednak kilka lat temu zwierzęta zaczęły wymierać. Ich liczba spadła z pięćdziesięciu do jedenastu. Nikt nie był w stanie podać przyczyny. Wilki miały dość jedzenia zimy były łagodne i żadna choroba nie przyczyniła się do ich wymierania. Po prostu nie rozmnażały się. Przyczyną tego były problemy natury genetycznej. Trzy ocalałe stada za często krzyżowały się ze sobą. Jeśli wilki miały przeżyć, potrzebowały nowych genów.
– Dlatego dwa lata temu sprowadziłem Białego Wilka. Pochodzi z Alaski, gdzie wtedy pracowałem. Przewiozłem go wraz z najlepszą panienką i jeszcze dwoma samcami ze stada.
Zostawiłem je na wyspie. Radziły sobie świetnie. Łączyły się i rozmnażały i wszystko szło znakomicie aż do tej zimy. Normalnie lodowate wody Jeziora Górnego tworzyły niepokonaną barierę między wyspą a półwyspem. Ale pas wody zamarzał, gdy zima była tak ostra, jak w tym roku. Te głupie zwierzaki przeszły po lodzie. Wbiły sobie do łbów, że chcą zamieszkać po tej stronie. Ani śladu mózgu w tych ich tępych głowach.
Trudno było Mary Ellen myśleć o wilkach w kategoriach takich jak „głuptasy”, ale Steve wyraźnie nie miał z tym problemów.
– Nikt ich tu nie chce. Nikt nigdy nie lubił wilków. Każdy chętnie wysłucha o nich romantycznej historii, takiej jak z powieści Jacka Londona albo z filmów Walta Disneya ale kiedy znajdzie się w pobliżu któregoś z nich, natychmiast zmienia opinię. Ludzie zawsze bali się wilków, żadne prawo nigdy nie chroniło tych zwierząt przed polowaniem. Trzeba zabrać je z powrotem na wyspę, po części dlatego, że cały gatunek nie przetrwa bez świeżej krwi, a po części ze względu na fakt, że tutaj ich szansa na przeżycie jest raczej znikoma. Po to się tu zjawiłem, by przewieźć stado z powrotem na wyspę. Tyle że trafiłem na mały problem, którego się nie spodziewałem.
– Problem?
Mary Ellen nie mogła sobie wyobrazić, co ten mężczyzna uznawał za mały problem. Mówił o schwytaniu wilków i przewiezieniu ich na wyspę, jakby to była normalna praca.
– Parę dni temu została zastrzelona samica Białego Wilka. A dziesięć dni wcześniej oszczeniła się.
– Ktoś zabił matkę?
Głos miała cichy. Jeszcze przed chwilą sama łaknęła krwi tych zwierząt, chciała, by Steve użył strzelby i zabił je wszystkie. Ten biały olbrzym i jego stado przeraziły ją. I nadal przerażały. Ale wtedy nie sądziła że wilki są tak wrażliwe. Nie wyobrażała sobie młodej matki, ściganej, która zostawia bezradne, nowo narodzone dzieci.
– Mogłam się domyślić, że coś złego spotkało ich matkę. Przecież nie musiałbyś ich dokarmiać, gdyby matka żyła.
– Normalnie, jeśli umiera karmiąca wilczyca, inna samica ze stada przejmuje jej obowiązki. Przywiązuje się do szczeniaków i zaczyna wytwarzać mleko. Tyle że tam została już tylko jedna samica. Nie jest młoda i nic z tego nie wyszło. Dlatego karmię je mieszanką pięć razy dziennie. Niestety, są za młode i za słabe, by je teraz przenosić. A reszta stada też nie chce odejść. Nie bez tych małych. Człowiek nie jest w stanie pojąć wilczej lojalności. Wilk poświęci życie, by chronić tych, których kocha. Ten instynkt jest u nich tak silny, jak potrzeba jedzenia czy oddychania.
Steve chwycił za ramię dziewczynę, kiedy potknęła się na śliskim poboczu. Spojrzała na niego. Twarz miał zaczerwienioną z zimna, choć wydawało się, że jest odporny na mróz. Puścił ją zaraz, ale ochronił przed upadkiem tak odruchowo, jak wilki, o których opowiadał. Przywiązanie do tych zwierząt nie było przypadkowe. Wydawał się być do nich podobny. Samotny wilk. Człowiek ceniący lojalność, który chętnie poświęcał się dla tych, na których mu zależało. Najwyraźniej świadomie wybrał taką pracę i styl życia.
– A więc? – spytała. – Ile czasu wymaga rozwiązanie tego problemu?
– Przynajmniej miesiąca może więcej, zanim szczeniaki będą na tyle silne, by je przewieźć. Wszystko to jest trochę ryzykowne. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie warto trzymać ich razem. Mógłbym je oddać do jakiegoś zoo. Bez problemu znajdę ludzi, którzy się nimi zaopiekują. Ale jeśli teraz oddzielę je od stada, nigdy nie będą mogły wrócić na swobodę. Uczą się od dorosłych. Starsi pokazują im, jak przeżyć w lesie, a tego człowiek nie potrafi. Nie wiadomo, czy utrzymam je przy życiu tak długo. W czwartek odbędzie się w miasteczku wiec. Wiem, że chcą głosować, czy ogłosić otwarty sezon polowań na moich kumpli.
Znowu spojrzała na niego. Głos mu się nie zmienił, pozostał tak samo pogodny i spokojny. Mówił tak, jakby ten wiec był problemem nie większym niż niedzielny spacer. A jednak musiało mu być ciężko. Był niechcianym przybyszem i opiekunem niechcianych zwierząt. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jakiej siły woli wymaga wystąpienie przed całym miasteczkiem, które uważało go za wroga.
– Pewnie już miewałeś takie problemy?
Nie odpowiedział jej, choć kiedy nagle przestał mówić, nie była pewna, dlaczego. Stromy grzbiet był taki sam jak te, które niedawno minęli, dziki i porośnięty drzewami. Żadnych śladów na śniegu, żadnego znaku, że kiedykolwiek człowiek trafił w to dziewicze miejsce. Potem jednak dostrzegła oliwkową skrzynkę, podobną do tych, w jakie pakuje się kanapki i drinki na piknik.
Steve pochylił się i odsunął pokrywkę. Ta skrzynka stanowczo nie zawierała piknikowych zapasów. Dziwne z wyglądu butelki ze smoczkami były owinięte termoforami. Odpakował jedną i pokazał ją Mary Ellen.
– Dostałem te butelki ze szpitala w Houghton. Są prze znaczone dla dzieci z rozszczepieniem podniebienia, ale świetnie się nadają dla szczeniaków zbyt młodych, że by ssać.
Podeszła bliżej, krzyżując ręce na piersi. W jej nozdrza uderzył jakiś zapach – tak silny, że zmarszczyła nosek.
– Powinienem cię ostrzec. – Parsknął śmiechem. – Ta mieszanka nie jest szczególnie aromatyczna.
– Wielki Boże, co w niej jest?
– Masa obrzydliwych rzeczy, od surowych żółtek po witaminy. Najtrudniej było przekonać szczenięta, że to matczyne mleko. Ale mniejsza z tym. Czy jesteś gotowa się zakochać?
Spojrzała mu w oczy i, zaskoczona, spytała:
– O co ci chodzi?
Uważnie obserwował jej twarz, jakby rumieńce na policzkach były najbardziej fascynującym zjawiskiem, jakie w życiu zobaczył.
– Nie jesteś pewna własnych myśli, prawda? Nie wierzysz, że skusi cię opieka nad małymi. Wielu ludzi się do tego nie nadaje. Wilk to wilk, a te maluchy nie wyglądają jak na kreskówce Disneya. Są dzikie, czujne i nie chcą dać się oswoić. Ale mam dziwne wrażenie, Mary Ellen, że beznadziejnie się zakochasz.
Mówił naturalnie o małych wilkach. Nie o sobie. Ani przez chwilę nie myślała że chodzi mu o coś innego. To ten niski tembr głosu, gdy wymawiał jej imię… nie wiedziała nawet, że je zna… Spuściła oczy i rozejrzała się za jakimś śladem gniazda czy nory, gdzie mogły przebywać szczeniaki.
– Gdzie są? – spytała niecierpliwie.
– Tutaj. – Wsunął pod pachę dwie butelki, odchylił szerokie gałęzie świerku i położył się na śniegu.
Bardziej ostrożna niż zaciekawiona, także przykucnęła.
– Nie zobaczysz ich z tak daleka. Musisz podejść bliżej.
No, trudno. Dotarła tak daleko, że teraz nie wypadało się cofać. Śnieg zasypał jej głowę, gdy czołgała się w jego stronę. W przeciwieństwie do Steve'a, ją chroniły narciarskie spodnie i dwie kurtki. Usłyszała kichanie i odruchowo chciała powiedzieć „Na zdrowie”, kiedy dostrzegła jedwabisty blask małych oczu.
Gniazdo nie było właściwie jaskinią, raczej długą niską skalną półką sięgającą kilka metrów w głąb ziemi. Świerki i nagi zimą krzak całkowicie maskowały wejście. Wewnątrz jej źrenice musiały się rozszerzyć, by mogła coś widzieć po oślepiającym blasku odbitego w śniegu słońca. Ale zobaczyła małe oczka. Potem drugą parę i jeszcze… Niebieskie, jak u dzieci. Puszyste kulki leżały obok siebie z małymi błyszczącymi noskami i oklapniętymi uszkami. Jedna kulka miała wspaniałe, białe futro ojca.
Śnieżnobiały wilczek spróbował zawyć groźnie niczym ojciec, tylko że wyszło mu to, jakby miauczał. Uznała że jest naprawdę dzielny jak na kilogramową puszystą kuleczkę. Steve wsunął mu w pyszczek butelkę i maluch natychmiast się uspokoił. Steve znowu kichnął. Ten facet złapie zapalenie płuc na tej wycieczce, pomyślała lecz to nie współczucie dla niego było powodem pojawienia się w jej gardle miękkiej kuli. Niech to licho, miał rację.
Zakochała się od pierwszego wejrzenia. Nie w nim. Wielki Boże! Jeszcze nie zwariowała.
Ale zdecydowanie w tych maleństwach.