Kilka minut przed ósmą Steve usłyszał trzaśniecie drzwiczek samochodu. Na szczęście przewidział, że Mary Ellen zjawi się wcześniej, mimo wszystko jednak pospiesznie zerknął na swoje odbicie w łazienkowym lustrze, aby sprawdzić, czy wygląda dostatecznie okropnie. Miał na sobie swój najstarszy dres, twarz pokrywał mu dwudniowy zarost. Tuż pod ręką znajdował się pieprz – na wypadek, gdyby musiał symulować atak kichania. Przez dłuższy czas przechadzał się po domu z rozgrzewającym kompresem na karku, dzięki czemu na policzki wystąpiły mu gorączkowe rumieńce. O, do diabła, zapomniał zdjąć kompres!
Pospiesznie cisnął go na dno szafki i pomyślał, że umyślne pogarszanie własnego wyglądu to dziwaczny sposób na zwabienie kobiety. Z drugiej strony, zdesperowani mężczyźni zawsze potrafili usprawiedliwić zastosowanie drastycznych środków. Od tego wieczoru, kiedy o mały włos nie zostali kochankami, jego wybranka jakby zapadła się pod ziemię. Dziwnym trafem nigdy nie było jej w domu, kiedy do niej wpadał, i żadna nagrana na automatycznej sekretarce wiadomość nie przekonała jej, by do niego zadzwoniła. Nic nie działało… aż do chwili, gdy usłyszała, że jest chory. Tuż przed otwarciem drzwi zmierzwił sobie palcami włosy i natychmiast usłyszał ostrą reprymendę.
– Nie stój w przeciągu, baranie! Sama dam sobie radę. Przejdę się tylko parę razy w tę i z powrotem.
Powinien był się domyślić, że jego Czerwony Kapturek przybędzie z pełnym koszyczkiem. Mary – właśnie dlatego, że była sobą – nigdy nie podejrzewałaby wilka o podstęp. Zdyszana, postawiła na kuchence wielki garnek – sądząc z niewiarygodnie kuszącego zapachu, był to domowy rosół z kury – po czym popędziła z powrotem na dwór i przyniosła całą torbę zapasów.
– Nie wiem, czy potrzebujesz doktora. Uznałam, że na to zawsze jest czas. Na razie jednak nie chciałam, abyś musiał wychodzić po cokolwiek, więc przywiozłam syrop, środki antyhistaminowe, termometr, aspirynę…
Recytując tę listę, odrzuciła w tył kaptur, odsłaniając lekko zmierzwione brązowe włosy i poróżowiałe od mrozu policzki. Szybko ściągnęła z dłoni rękawiczkę i przyłożyła rękę do czoła i karku mężczyzny.
– O Boże, Steve, jesteś okropnie gorący!
– Wiem – odparł żałośnie. Władczo kiwnęła na niego palcem.
– Muszę położyć cię do łóżka. W tej chwili. I nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów.
– Tak jest, pszepani.
– Zaciągniemy zasłony, damy ci coś do picia i aspirynę. Możesz podyktować mi przepis na odżywkę dla wilcząt, nie wstając z łóżka. O nic nie musisz się martwić, Steve. Kiedy przygotuję butelki, pojadę dokładnie w to samo miejsce, gdzie zawsze parkujesz swoją półciężarówkę. Stamtąd umiem już trafić do legowiska wilków. Karmiłam małe wystarczająco wiele razy, by wiedzieć, jak to się robi. Wszystko pójdzie znakomicie. W efekcie wrócę tu, zanim zdążysz się zorientować.
Podczas tego monologu zapędziła go z powrotem do sypialni i dopilnowała, by położył się do łóżka. Następnie przykryła go miękką kołdrą i grubym kocem. To jej jednak nie zadowoliło. Wyszukała wełnianą kapę i położyła na wierzch stosu.
– Czy jest ci dość ciepło? – spytała z niepokojem. Jak wężowi na rozżarzonej pustyni.
– Wszystko w porządku – odparł cicho. – I dziękuję.
– Moje biedactwo. Okropnie wyglądasz.
– Miewałem się lepiej – przyznał.
– Grypa bywa paskudna, prawda? – Mary Ellen zaczęła przygładzać i poklepywać pościel. Po chwili Steve odniósł wrażenie, że teraz ma już autentyczną gorączkę. Przez wszystkie te okrycia dotykała paru wrażliwych części jego ciała. Możliwe, że ona także to pojęła bo gwałtownie odsunęła się od łóżka.
– A teraz mów szczerze. Czy miałeś jakieś problemy z żołądkiem? Może rozwolnienie? Jeśli nie powiesz wszystkiego, nie będę wiedziała jakich lekarstw potrzebujesz.
– Ależ nie! Absolutnie!
Mary Ellen miała niezwykle głębokie, aksamitne oczy, jednakże w tej chwili połyskiwała w nich przebiegłość godna dowódcy armii.
– Tylko bez wykrętów! Oboje jesteśmy dorośli. Każdy człowiek miewał takie wstydliwe grypy. Nie kłamiesz?
– Jak Bozię kocham.
– W porządku. Zaraz zabiorę się do robienia odżywki dla szczeniąt.
Przygotowanie mleka napełnienie butelek i nałożenie kompletnego stroju zimowego zajęło jej dwadzieścia minut. Gdy tylko samochód Mary Ellen opuścił podjazd, Steve wyskoczył z łóżka.
Niebezpiecznie było chorować przy tej kobiecie. Raz popełnił ten błąd i nie zamierzał go powtarzać. Jak dotąd jego plan sprawdzał się jednak znakomicie. Musiał coś zrobić, by znów zaczęła z nim rozmawiać. Łatwo było zgadnąć, że nic – pożar, powódź ani trzęsienie ziemi – nie powstrzyma tej kobiety, jeśli uzna że ktoś jej potrzebuje. Znów zachowywała się w jego obecności zupełnie naturalnie. Zresztą dokładnie na to liczył.
Nie oznaczało to jednak, że choć przez moment zamierzał naprawdę zostawić ją samą wśród wilków.
Pojechał własnym wozem boczną drogą z dala od szlaku, który wybrała Mary Ellen. Następnie włożył rakiety i pomaszerował w stronę legowiska. W kieszeni miał lornetkę, na pasku przerzuconym przez ramię wisiał karabinek z nabojami usypiającymi. Nigdy nie puściłby Mary Ellen samej, gdyby spodziewał się jakichkolwiek problemów. Wilki znały ją już całkiem dobrze i akceptowały jej obecność w pobliżu szczeniąt. Mimo wszystko karabinek stanowił dodatkowe zabezpieczenie, a obecność Steve'a w odległości nie większej niż siedem – osiem metrów była żelazną gwarancją bezpieczeństwa Mary Ellen, choć ona sama nie miała o tym pojęcia.
Ukrył się w rozłożystych gałęziach wielkiego, gęstego świerku rosnącego na szczycie zbocza. Kiedy ma się na nogach rakiety, nie da się biec zbyt szybko, mimo to – jak się tego spodziewał – pierwszy przybył na miejsce. Mary Ellen nie tylko maszerowała wolniej niż on, ale na grzbiecie targała jeszcze cały sprzęt do karmienia.
Kilka metrów za plecami usłyszał niemal bezszelestne stąpanie po śniegu. Wilki. Tego ranka musiały być szczególnie ospałe – sądził, że zjawią się znacznie wcześniej. W oczekiwaniu na Mary Ellen starannie wyczyścił szkła lornetki. Czuł coraz większe wyrzuty sumienia.
Według kodeksu etycznego Steve'a porządny mężczyzna nigdy nie zmusza kobiety do zrobienia czegoś, czego by się bała. Mary bała się wilków. A także jego. Wbrew temu, co zdarzyło się na owym miękkim dywaniku przed kominkiem w jej chacie, nawet idiota zorientowałby się, że od tego czasu nie ma ochoty się z nim widywać. Miała prawo podjąć taką decyzję i facet, który by się z tym nie pogodził, należał do kategorii pełnych egoizmu wieprzów.
Steve podejrzewał, że źródłem kompleksów Mary Ellen był ten sukinsyn, z którym się zaręczyła. Jednak domysły niczego nie wyjaśniały, a Mary na najmniejszą wzmiankę o byłym narzeczonym zamykała się w sobie. Steve nie potrafił jej przekonać, aby uwierzyła własnym uczuciom i zaufała mu. Zauważył jednak, że za każdym razem, kiedy spychał swą wybrankę z urwiska – nie kiwnąwszy nawet palcem, by jej pomóc – zyskiwała nieco wiary we własną siłę i słuszność swoich osądów.
W tym momencie dostrzegł jej czerwony kaptur, podskakujący w głębi jaru. Zanim jeszcze dotarła na polanę i zaczęła porządkować przyniesione rzeczy, dobiegł go jej głos. Z początku na jego dźwięk uśmiechnął się. Mówiła do wilków, dokładnie tak, jak robił to on: spokojnym, cichym tonem, który pozwalał zwierzętom zorientować się w jej położeniu. Jedynie treść jej monologu różniła się nieco od słów Steve'a.
– W porządku, wy tam. Wiecie, że tu jestem. Ja też wiem, że tu jestem. Wszyscy wiedzą że tu jestem, więc możecie znowu uciąć sobie drzemkę i zapomnieć o mnie. Wszyscy zachowamy spokój i… cholera!
Steve wychylił się naprzód, skupiając uwagę na Białym Wilku. Poprzednio za każdym razem, kiedy Mary Ellen zjawiała się w pobliżu, wielki zwierz nie odrywał od niej wzroku. Steve rozumiał ową fascynację samca alfa, sam bowiem miał obsesję na punkcie tej damy, a poza tym dobrze znał swego starego przyjaciela. Biały Wilk potrafił zachować się jak dżentelmen i, jak dotąd, zawsze utrzymywał stosowny dystans.
Jednak nie tym razem. Pozostałe wilki z grupy zajęły pozycje obronne na szczycie zbocza, jakby przywódca wydał im rozkaz pozostania z tyłu, jednakże Biały Wilk śmignął w dół niczym srebrzysta błyskawica i podbiegł wprost do wejścia jaskini, blokując je całkowicie. Odwróciwszy się do Mary Ellen lekko odsłonił wspaniałe, śnieżnobiałe, ostre zęby.
– Niech to szlag. Cholera. Chyba zaraz zwymiotuję – mruknęła tym samym spokojnym tonem Mary Ellen.
Steve bezszelestnie zsunął z ramienia karabinek i wycelował.
– Posłuchaj mnie, słoneczko. Rozumiem, jak się czujesz. Jestem przecież przedstawicielką tych paskudnych ludzi – ciągnęła Mary uwodzicielsko. – Czemu miałbyś mi ufać, nie? Do diabła, nawet ja sama sobie nie ufam. Namieszałam w swoim życiu tak bardzo, że nie potrafisz sobie tego nawet wyobrazić, robaczku, ale zawsze w końcu nadchodzi taki moment, kiedy kobieta nie może dalej ustępować. Jeśli za każdym razem, kiedy napotka poważniejszy problem, natychmiast zaczyna uciekać, w końcu traci też szacunek dla własnej osoby. Postaraj się mnie zrozumieć. Nie zamierzam więcej zawracać, nawet dla ciebie. Obawiam się, że znaczy to, iż w jakiś sposób będziemy musieli się zaprzyjaźnić. Podejdź tutaj.
Melodia tej łagodnej przemowy na moment zahipnotyzowała Steve'a, szybko jednak otrząsnął się z transu, ujrzawszy, jak Mary Ellen zdejmuje rękawiczkę i wysuwa naprzód swą wąską białą dłoń. Poczuł nagły dopływ adrenaliny do krwi. Najgorszą rzeczą było wykonanie jakiegokolwiek gestu, który wilk mógłby zinterpretować jako przejaw agresji. Wbijał jej to do głowy od czasu pierwszego spotkania z wilczętami.
– No, dalej. Słyszałeś mnie, kochany. Podejdź tutaj. Czujesz przecież jedzenie. Już wcześniej czułeś zapach mleka na swoich szczeniakach, prawda? Ale skoro sam nie potrafisz się domyślić, że jestem przyjacielem, musisz po prostu podejść i mnie powąchać. Przestań wygłupiać się z warczeniem i chodź tu, malutki. No już, kochasiu…
Biały Wilk warknął i zaczął grzebać łapami w śniegu, wyraźnie zaniepokojony nieoczekiwanym zachowaniem człowieka. Wielki samiec nie był jedyny. Po karku Steve'a spłynęła lodowata strużka potu. Jego żołądek przeszył gwałtowny ból, palec tkwił nieruchomo na spuście broni.
Zobaczył, jak wilk przechyla głowę, po czym niespokojnym krokiem zbliża się do kobiety. Nie wierząc własnym oczom patrzył, jak długi pysk zwierzęcia z wahaniem wącha smukłą, białą zupełnie bezbronną dłoń. Ręce Steve'a były tak mokre od potu, że palec ześliznął mu się z cyngla. A może był to szok? Na własne oczy ujrzał bowiem, jak język Białego Wilka wysuwa się spomiędzy zębów i oblizuje rękę Mary Ellen.
– Grzeczny chłopczyk, mądry chłopczyk. Prawdziwy z ciebie skarb. Prędzej bym umarła, niż skrzywdziła ciebie albo twoje dzieci. Musiałeś tylko sam do tego dojść, prawda? Chcesz popatrzeć, jak karmię twoje maleństwa?
Dochodziło południe, kiedy Mary Ellen dotarła w końcu do przyczepy. Zawahała się w progu, nie chcąc wpadać nie zapowiedziana, ale wolałaby też nie budzić Steve'a pukaniem, gdyby przypadkiem udało mu się zasnąć.
Kiedy jednak ostrożnie uchyliła drzwi, odkryła że Steve nie tylko nie śpi, ale przechadza się po pokoju. Z początku nie dostrzegła wyrazu jego twarzy.
– Jak się czujesz?
– Szczerze mówiąc, jakby ktoś zwalił mnie z nóg.
– To normalne przy gorączce. – Postawiła na stole wszystkie butelki i akcesoria po czym uwolniła się z ciężkiego okrycia.
– Gorączka spadła. Nic mi nie jest.
Przecież nie mogła mu uwierzyć na słowo! Wspięła się na palce i przytknęła dłoń do jego czoła.
– A niech mnie…! Rzeczywiście masz chłodną skórę. Więcej nawet, niemal zimną. – Zakołysała się w przód i w tył, próbując dokładnie go obejrzeć. Nie było to łatwe. Bez wątpienia z rozczochranymi włosami i zarostem na twarzy wyglądał inaczej, lecz blask w jego oczach nie osłabł ani na moment.
Steve całkowicie zlekceważył kwestię własnego zdrowia.
– Jak ci poszło? – spytał niecierpliwie.
– Chodzi ci o wilki? Świetnie. Nie mogłam uwierzyć, jak bardzo szczeniaki urosły w ciągu tych kilku dni, kiedy ich nie widziałam. Są takie aktywne i tak uroczo niezgrabne. Zaczynają już chodzić. Dwa z nich wywędrowały nawet na zewnątrz gniazda.
– Nie miałaś żadnych kłopotów z Białym Wilkiem albo którymś innym dorosłym osobnikiem?
– Na Boga nie! – Ruszyła w stronę kuchenki z zamiarem odgrzania przyniesionego wcześniej rosołu. Skoro Steve czuje się lepiej, potrzeba mu teraz jedzenia dla odzyskania sił. Nie zamierzała opowiadać mu o tych kilku przerażających chwilach, kiedy stanęła naprzeciw Białego Wilka.
Steve szanował jej inteligencję i fachowość. Przyjął, że potrafi znakomicie sobie poradzić z jego maleństwami, w przeciwnym razie nigdy nie poprosiłby jej o pomoc. Jak mogła mu powiedzieć, że o mały włos nie uciekła i nie zawiodła go w chwili, kiedy najbardziej jej potrzebował?
– Więc nie wydarzyło się nic szczególnego? Nie przestraszyłaś się?
– Przestraszyłam? Ja? A teraz siądź przy stole, a ja przygotuję rosół. Wierz mi, jak spróbujesz makaronu, umrzesz z wrażenia. Moja mama zawsze przygotowywała taki własnoręcznie; twierdziła że to zupełnie co innego niż kluski z paczki. Czemu się śmiejesz?
– Może dlatego, że wciąż robisz rzeczy, które zmuszają mnie do śmiechu.
Na przykład co, chciała zapytać, ale zanadto lękała się jego odpowiedzi. Szło im świetnie, od początku radzili sobie znakomicie, dopóki potrafiła utrzymać swoje hormony i emocje na wodzy i odgrywać rolę, na jakiej najbardziej jej zależało – przyjaciółki. Szczerej, naturalnej, prawdziwej przyjaciółki.
Opróżniła talerz, po czym oparła się o stół, obserwując, jak Steve bierze sobie dolewkę, a potem następną.
– Najwyraźniej czujesz się lepiej – stwierdziła z ulgą.
– Mówiłem ci przecież.
– Wiem. Ale mężczyźni nigdy nie mówią prawdy, kiedy są chorzy. Zazwyczaj zachowujecie się gorzej niż małe dzieci. Nie można wierzyć ani jednemu waszemu słowu.
– Hej! – Zachichotał, słysząc szyderczy ton w jej głosie i sięgnął po następny kawałek chrupiącej bagietki. – Wciąż jestem słaby i potrzebuję towarzystwa.
– Ha! Chcesz po prostu, żebym została i pozmywała naczynia. A skoro jesteś chory, powinieneś był zadzwonić do mnie wcześniej. Zawsze chętnie pomogę ci w karmieniu szczeniaków.
– Ciągle nie powiedziałaś mi, jak tam było. Naprawdę wszystko poszło aż tak gładko? Jesteś pewna, że nie stało się nic, o czym chciałabyś pomówić?
Co właściwie miałaby mu opowiedzieć? Że przerażający, ogromny wilk szturmem zdobył jej serce? Że ten wilk był odważny i silny, zupełnie jak Steve, a ona wiedziała – wiedziała! – że może ją skrzywdzić. U obu wyczuwała samotniczy charakter, a jednocześnie przemożne pragnienie miłości. To właśnie nieustannie podważało jej postanowienie, by trzymać się od nich z daleka i unikać niebezpieczeństwa.
– Co będzie dalej ze szczeniętami? – spytała. – Chodzi mi o to, że one tak szybko rosną. Jak zamierzasz je karmić, kiedy przekroczą etap butelki?
– Już w tej chwili wchodzą w fazę przejściową. Mają ochotę na coś więcej niż mleko, ale nie są jeszcze gotowe na twarde pożywienie. Nie chcę ci ich obrzydzać, ale gdyby żyła ich mama, to najadałaby się przesadnie, po czym zwracała dla nich przeżuty posiłek.
– A fe! – Skrzywiła się, przywołując w myśli stosowny obraz. – Poddaję się. Jak zamierzasz zrobić coś takiego?
– Niedokładnie tak, jak ich mamusia – odparł Steve. – Po prostu użyję miksera który łaskawie dla mnie naprawiłaś, i zacznę stopniowo dodawać surowego mięsa do mieszanki mlecznej. W pewnym momencie przestanie to być problemem, ponieważ zacznie im pomagać cała grupa. Są przecież rodziną. A w rodzinie zwierząt każdy po kolei zajmuje się karmieniem młodych.
– Chcesz powiedzieć, że każdy dla nich wymiotuje? Uśmiechnął się szeroko.
– Jasne, nie brzmi to zbyt uprzejmie, ale biorąc pod uwagę fakt, jak wiele opieki wymagają szczeniaki, to zapewne szczęśliwy traf, że stado musi wykarmić tylko jeden miot. Choć nie jestem pewien, czy panowie wilki zgodziliby się z moim ostatnim stwierdzeniem. Wspominałem ci, dlaczego jest tylko jeden miot, prawda? Tylko samiec alfa znajduje sobie partnerkę.
– Tak, ale sądziłam, że żartujesz. Chcesz powiedzieć, że żaden z pozostałych nie może mieć swojej samicy? Tylko Biały Wilk dostaje panienkę?
– Zgadza się. Wybiera swoją panią – najlepszą najsilniejszą, najładniejszą i najseksowniejszą wilczycę w okolicy. A kiedy raz się zdecyduje, to koniec. Wilczyca należy do niego i lepiej niech nikt nie waży się jej dotknąć.
Już otwierała usta, by zadać następne pytanie – cała ta rozmowa sprawiała jej dziwną przyjemność – nagle jednak z jej głowy wyparowały wszelkie logiczne myśli. Steve obserwował ją. W jego głębokich ciemnokobaltowych oczach dostrzegła coś, co wzbudziło jej niepokój. Tego ranka Biały Wilk przyglądał jej się dokładnie w ten sam sposób… zanim wykonał swój ruch.
Steve jednak nie robił żadnych ruchów. Nie istniał żaden powód, dla którego miałaby nagle odnieść wrażenie, iż coś jest nie w porządku, że tkwi po szyję w kłopotach i nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Jej wyobraźnię poruszyły po prostu podobieństwa pomiędzy nimi dwoma. Wyczuła, że – podobnie jak Biały Wilk – gdy Steve znajdzie sobie towarzyszkę, to zostanie z nią do końca życia. Będzie należała do niego. Ze śmiertelną powagą traktował wszystkie tradycyjne wartości, takie jak honor czy lojalność. Był z natury opiekuńczy. Mary Ellen nie wątpiła że Steve zareaguje natychmiast, jeśli tylko ktoś ośmieli się dotknąć albo skrzywdzić jego ukochaną.
W całym tym rozumowaniu nie było niczego, co mogłoby ją zdenerwować. A jednak jej serce zatrzepotało gwałtownie niczym spłoszony ptak, kiedy Steve powoli przerzucił nogi przez poręcz kanapy.
– Nagle uświadomiłem sobie, jak bardzo musisz być zmęczona – powiedział.
– Wcale nie jestem zmęczona – odparła szybko.
– Nie? Pracowałaś wczoraj do późnej nocy, najprawdopodobniej nie położyłaś się przed drugą i musiałaś wstać o świcie, aby zdążyć ugotować tę zupę i zjawić się na czas. A potem cały ranek spędziłaś ze szczeniakami.
– To nic wielkiego. Każdy przyjaciel zrobiłby to samo na moim miejscu.
Siedząc skulona w fotelu, ujrzała jak Steve rusza w jej stronę, a następnie nachyla się lekko. Przeszył ją kolejny elektryczny wstrząs, który stłumiła z dużym wysiłkiem. Gdzie miała rozum? Jego podobieństwo do samca alfa powinno być dla niej najlepszą gwarancją. Kiedy Steve wybierze sobie partnerkę, bez wątpienia zdecyduje się na najsilniejszą, najładniejszą i najseksowniejszą wilczycę w okolicy, ponieważ nikt inny by go nie zadowolił. Mary Ellen była przeciętna jak chleb z masłem i Steve z pewnością zdawał już sobie z tego sprawę. Była bezpieczna. Nie miała cienia wątpliwości.
– Przyjaciele pomagają sobie nawzajem – zgodził się Steve. – Nie oznacza to jednak, że nie jestem ci winien podziękowania.
– Boże, nic mi nie jesteś winien…
Najwyraźniej jednak on uważał inaczej. Pochylił głowę i po sekundzie poczuła na swych wargach jego ciepłe, twarde usta. Był to jedynie cień pocałunku, muśnięcie ust, podarunek bez oczekiwania rewanżu… albo przynajmniej chciał, żeby miała takie wrażenie.
Pomyślała: zarażę się od niego grypą. A po chwili: a co tam, nieważne.
Już wcześniej poddała się namiętności, która miała niebezpieczny, pociągający smak. Któregoś dnia Steve odkryje w końcu prawdziwą Mary Ellen. Wątpiła by ją szanował, by pociągała go pechowa, tchórzliwa istota, jaką naprawdę była. Na razie jednak pragnęła zachować w sekrecie swe prawdziwe oblicze. Nigdy wcześniej nie czuła się tak przy żadnym mężczyźnie. Zupełnie jakby wspinaczka na Mount Everest była spacerem. Jakby dziennik jej życia stał się znów czysty. Kiedy Steve był przy niej, mogła dokonać wszystkiego, stać się kimś zupełnie innym.
Powoli uniósł głowę. Jego twarz nabrała złocistego koloru, srebrzystoniebieskie oczy przypominały dwa lusterka.
– Nigdy nie spodziewałem się, że zyskam sobie taką… przyjaciółkę jak ty – stwierdził.
– Ja…
Pragnęła kontynuować tę rozmowę o przyjaźni, tyle że trudno było w ogóle coś powiedzieć, a serce nadal waliło jak szalone.
– Nigdy nie potrafiłem prosić innych o pomoc – przyznał Steve.
– Ja też nie.
– Podejrzewałem, że to zrozumiesz – uśmiechnął się. Powolnym ruchem odgarnął z jej czoła kosmyk włosów. Jego ruchy były delikatne, pieszczotliwe. – Stanowimy dobraną parę wyrzutków, nieprawdaż? My, uparci, niezależni ludzie, powinniśmy trzymać się razem.
Już później, jadąc do domu, Mary Ellen odtwarzała w myślach tę rozmowę niczym przeskakującą płytę. Zdaje się, że zgodziła się na coś, ale nie była pewna, o co chodziło. O to, że zostali przyjaciółmi? Że dwie wyklęte, niezależne istoty naturalną koleją rzeczy będą trzymały się razem? Że powinni liczyć na siebie nawzajem?
Dotarłszy na podjazd, wyłączyła silnik i przycisnęła dłoń do czoła. Wszystko jest w porządku, pomyślała. Pragnęła by Steve wiedział, że może na niej polegać. Naprawdę chciała być ową śmiałą silną samowystarczalną kobietą, za jaką ją uważał. Ją – swoją przyjaciółkę.
Tyle tylko, że nie miała ochoty ponownie zrobić z siebie idiotki. Dzięki Johnny'emu zrozumiała, że łatwo poddaje się złudzeniu miłości. Jej szacunek dla samej siebie zniknął bez śladu i z najwyższym trudem zaczęła go odzyskiwać. Steve był samotny – samotny, czuły i delikatny.
Musiała jedynie uważać, by nie uznać jego uczucia za coś, czym z całą pewnością nie było.
Za miłość.