ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Pomyśli, że ją wystawił do wiatru. Steve rzucił okiem na zegar na desce rozdzielczej półciężarówki: minęła dziesiąta. Znał Mary Ellen i doskonale wiedział, jak potraktuje to spóźnienie. Spodziewała się zawodów ze strony mężczyzn. Jego nieobecność nie będzie dla niej żadną niespodzianką. Powoli zaakceptowała go jako przyjaciela, ale w żaden sposób nie potrafił jej przekonać, że może mu zaufać pod każdym innym względem.

Jeszcze mocniej wdusił pedał gazu. Noc była wietrzna, lecz asfalt na szczęście suchy. Na prostych odcinkach mógł jechać z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę, ale ta cholerna droga składała się z samych zakrętów.

Wyobraził sobie piasek przesypujący się w klepsydrze, szybciej niż przez sito. Stawką było coś więcej niż ten dzisiejszy wieczór. Na przeniesienie wilczego stada, i szczeniąt, zakończenie zadania i ruszenie w dalszą drogę miał niecałe dwa tygodnie. Tymczasem dla Mary Ellen potrzebował kilku tygodni, nie dni. Pasowała do niego niczym klucz do zamka, oszalał na jej punkcie, lecz przekonanie jej o tym było trudniejsze od jazdy na sankach pod górę.

Wpadł na podjazd z trzecią prędkością kosmiczną, gwałtownie zahamował i zgasił silnik, prawie jednocześnie wyskakując z półciężarówki. Światło na ganku paliło się – dzięki Bogu. To oznaczało, że nie spisała go jeszcze całkowicie na straty. Serce waliło mu jak młotem. Spodziewał się, że będzie wściekła. Miała do tego święte prawo. Bał się jednak, że będzie jej przykro. Zbyt przykro, żeby go wysłuchać.

Podbiegł do drzwi i zapukał, lecz nie mógł czekać i przekręcił gałkę. Natychmiast ogarnęło go ciepło, przyćmione światło, cisza. Przerażająca cisza. Starannie zamknął drzwi, recytując w duchu litanię przekleństw.

Jedno szybkie spojrzenie uświadomiło mu, jak bardzo zawalił sprawę. W kuchni ujrzał nakryty stolik, na którym dopalały się świece. Nie musiał podchodzić bliżej do wspaniałego półmiska z pieczonym kurczęciem, żeby się przekonać, że danie jest zimne, a sałata zwiędła.

Czuł zapach domowego pieczywa. Widział miskę z wyschniętymi ziemniakami. Mary Ellen zadała sobie tyle trudu.

Odszukał ją wzrokiem. Zwinęła się w bujanym fotelu w swojej ulubionej pozycji z podciągniętymi kolanami. Zasypiając, upuściła czasopismo. Miała na sobie zielony strój, upodobniający ją do leśnego duszka. Niezwykle pociągającego leśnego duszka. – Mary.

Wyszeptał tylko jej imię, lecz natychmiast otworzyła oczy. Jej uśmiech był pełen ciepła, a w zaspanych oczach nie było cienia wyrzutu czy gniewu. Powinna była solidnie mu przyłożyć za to, że się spóźnił i nie zatelefonował. Zrobiłaby to każda inna kobieta – ale czy ona kiedykolwiek zachowywała się jak którakolwiek ze znanych mu kobiet?

– Chyba w życiu nie widziałam bardziej zaniedbanego włóczęgi – mruknęła z rozbawieniem.

– Włóczęgi? – Spojrzał na siebie, zdając sobie trochę zbyt późno sprawę, że ma rozdartą kurtkę i ubłocone buty. Nie zdążył przyczesać włosów ani w inny sposób zadbać o wygląd. Cholera, czy wszystko dzisiaj musi robić źle?

– Nie chciałem nanieść ci błota. Przepraszam.

– Nikt nie umrze z powodu zabrudzonej podłogi. Siadaj. Chciałam cię nakarmić od razu, jak przyjdziesz, ale po twoich oczach widzę, że najpierw powinnam ci czegoś nalać. Wielkie nieba. Po drodze do kuchni rzuciła okiem na zegar.

On też. W ustach poczuł gorycz.

– Mary, nie spóźniłem się celowo.

– Oczywiście, że nie.

– Zepsułem ci kolację. Kurczak wygląda tak apetycznie. Zadałaś sobie wiele trudu… – Zanim mógł zebrać myśli, trzymał już w ręku szklaneczkę z bursztynowym płynem. Domyślił się, że to whisky.

– Wypij – rozkazała. – Co ci się stało w czoło? – Dotknęła koniuszkami palców jego skroni. – Wygląda na potężnego siniaka. Masz jeszcze jakieś inne obrażenia?

– Nic mi nie jest – odparł niecierpliwie.

– Wypij – łagodnie powtórzyła rozkaz.

Whisky spłynęła mu do żołądka niczym płynny ogień i uderzyła jak błyskawica, popychając do gorączkowych wyjaśnień.

– Kiedy skończyłem karmić szczenięta było jeszcze wcześnie. Wszedłem do lasu i znalazłem jeszcze dwa po trzaski. Dopiero co założone. Tego samego typu jak ten, który zranił Białego Wilka. Unieszkodliwiłem je, zaniosłem do półciężarówki, ale nie mogłem tak po prostu odjechać. Miałem nadzieję, że ten, kto je założył, wróci. Będzie chciał sprawdzić, czy coś się złapało, a wtedy miałbym szansę go nakryć. Nie mogłem do ciebie zadzwonić i powiedzieć, że się spóźnię. Zwykle wrzucam do półciężarówki telefon komórkowy, ale tym razem zostawiłem go w przyczepie. Słowo honoru, nie sądziłem, że minie więcej niż dwie godziny…

– Rozumiem. Nie ma sprawy, Steve. Wiem, że wykonując taką prace, nie zawsze masz dostęp do telefonu. Złapałeś go?

– Nie. – Potarł niespokojnie kark, nie wiedząc, dlaczego jest taki wzburzony, skoro Mary Ellen nie mogłaby być spokojniejsza. – Zobaczyłem światła samochodu. Myślałem, że to kłusownik, ale to był miejscowy policjant, Wooley Harris. Znasz go?

– Jasne. Jest po naszej stronie.

– Tak. Dałem mu potrzaski i powiedziałem, gdzie je znalazłem. Oświadczył, że nie ma nic do roboty, bo w mieście jest spokojniej niż w grobie, i że z chęcią pokręci się po bocznych drogach przez resztę nocy. Wrócimy tam jutro za dnia, żeby zobaczyć, czy da się zidentyfikować jakieś ślady.

– Wiedziałam, że musi być jakaś korzyść z tego wiosennego michigańskiego błota. Chyba łatwiej w nim znaleźć wyraźny ślad opony czy buta, nie? Nalać ci jeszcze trochę?

Nie, nie chciał więcej alkoholu. Ujął ją za przegub dłoni, nie wiedząc, dlaczego – może pragnął jej bliskości i chciał wyraźniej zobaczyć jej oczy. Nie wydawała się wściekła, mimo zmarnowania wspaniałej kolacji. Po prostu przyjęła do wiadomości fakt, że miał uzasadniony powód spóźnienia i to wszystko. Która kobieta potrafiłaby być tak tolerancyjna?

Właśnie Mary Ellen, pomyślał. Porzuciła temat jego spóźnienia, jakby nic się nie stało.

– Jesteś głodny? Nie wiem, co się da uratować z pierwotnego jadłospisu, ale mogę błyskawicznie zrobić zupę i kanapki…

– Nie jestem głodny. – Przynajmniej jeśli chodzi o jedzenie. Nie uwolniła przegubu. Czuł jej przyśpieszone tętno. Tak jak przyjęła jego wyjaśnienie dotyczące spóźnienia, przyjęła też fakt, że jest wykończony i że trzeba się nim zająć.

– Bałem się, że pomyślisz, iż wystawiłem cię do wiatru – powiedział otwarcie.

Uniosła w zdumieniu brwi.

– To mi wcale nie przyszło do głowy. Powiedziałeś, że przyjdziesz, założyłam więc, że coś cię zatrzymało. Myślałeś, iż nie zrozumiem, że możesz mieć ważniejsze sprawy?

No właśnie. Tego się spodziewał. Tej pewności w jej oczach, że ona nie jest dla niego najważniejsza. Nigdy nie zrobił niczego, co przekonałoby tę bezrozumną kobietę, że jest dla niego kimś wyjątkowym. Pociągającym, niezapomnianym, najważniejszym.

Delikatnie chwycił ją za przegub. Prędzej by się zastrzelił, niż skrzywdziłby Mary Ellen, lecz uchwyt był na tyle mocny, że postąpiła krok w jego kierunku. Uniosła twarz. Aż do tej chwili nie wiedział, że ją pocałuje, ale gdy to zrobił, poczuł oblewającą go falę gorąca.

Z westchnieniem przyjęła niezręczną pieszczotę jego ust, jakby wyczuła, że Steve nie sprawuje nad sobą pełnej kontroli. Kiedy jego usta dotknęły warg Mary Ellen po raz drugi, niezręczność gdzieś się ulotniła Była słodka, delikatna i uległa. Jeśli istniał ideał kochanki, była nim ta dziewczyna. Budziła tęsknotę. Wyzwalała ogień i pożądanie, gromadzące się w nim od trzeciej sekundy po jej poznaniu. I oddawała mu pocałunki, jakby czuła to samo.

Oboje zaczerpnęli powietrza. Co prawda, nie musiał oddychać, żeby ją całować. Denerwującą potrzebę tlenu można było po prostu pogodzić z innym rodzajem pocałunków. Z dotykiem języka na muszelce jej ucha. Z wędrówką warg po jej szyi. Do tej chwili Mary była spokojna. Teraz chwyciła go za ramiona.

– Byłeś taki zmęczony. Nie chcesz odpocząć? – Poszukała wzrokiem jego oczu, a potem mruknęła odpowiadając na własne pytanie: – Nie. Nie jesteś w nastroju do odpoczynku.

– Chcę się z tobą kochać.

Takiemu otwartemu stwierdzeniu brakowało subtelności, ale był to pewny sposób wywołania spontanicznej reakcji. Zobaczył, że niemal przestała oddychać, dostrzegł w jej oczach błysk pożądania… Ujrzał też jej nagłe wahanie. Jego wilczyca zaryzykowała taniec z nim, ale teraz prosił ją o coś więcej.

Spojrzała na niego tak, jakby nie była pewna, czego naprawdę od niej chce. Z łatwością mógłby ją uspokoić. Chciał ją posiąść nieodwołalnie i na zawsze. Pragnął mieć ją w swoim łóżku dzisiaj i przez wszystkie inne noce. Marzył, aby była naga i aby znalazła się pod nim, tak rozpalona i szalona, żeby nie mogła tego znieść. To wszystko. W jego pragnieniach nie było nic skomplikowanego czy niejasnego. Nic podstępnego.

– Kocham cię – powiedział. Znów wstrzymała oddech.

– Steve… wszedłeś tu z nerwami napiętymi jak postronki. Miałeś okropny wieczór. Byłeś napompowany adrenaliną…

– Kocham cię – powtórzył.

Zapadła cisza, podczas której Mary Ellen miała szansę powiedzieć „nie”. Mógłby zachować się inaczej, gdyby dostrzegł w wyrazie jej twarzy choćby najmniejszy cień odmowy. Nie zobaczył tego, jedynie przerażenie.

Pochylił się, biorąc ją w ramiona i miażdżąc jej usta swoimi wargami. Nie wierzyła że mu na niej zależy. To nic nowego. Jego wybranka uwielbiała podejmować się rzeczy, które ją przerażały, więc reakcja na jego gwałtowny pocałunek też właściwie go nie zaskoczyła.

Serce biło mu głośniej niż tam – tamy w dżungli. Mary Ellen przytuliła się do niego, a jej miękkie piersi stwardniały w zetknięciu z jego torsem. Oplotła rękami szyję Steve'a, jakby była spragniona jego dotyku. Przerabiali już te kroki, ale to nie było wzajemne drażnienie się w pierwszym walcu. Jego wybranka postanowiła zaryzykować. I w żadnym wypadku nie mówiła „nie”.

Kiedy następnym razem ich płuca zażądały przerwy na tlen, ściągnął gwałtownie sweter Mary i znów wycisnął na jej wargach kolejny namiętny pocałunek. Sweter leżał już na poręczy fotela na biegunach. W kilka sekund później klosz lampy ozdobił ładny różowy stanik.

Poczuł znajomy ból szyi od pochylania się nad nią. Różnica ich wzrostu szybko zniknęła kiedy podniósł Mary Ellen i oplótł się w pasie jej nogami. Nie potrzebował mapy, by znaleźć łóżko. Światło z korytarza padało na białą narzutę i odbijało się w mosiężnych słupkach wezgłowia. Kiedy runęli na materac, słupki zatrzęsły się, a stare sprężyny zaskrzypiały.

Cała sypialnia była pogrążona w mroku, lecz na twarz Mary Ellen padało światło. Blask wlewający się od drzwi wydobywał z mroku jej szyję, lśniące brązowe włosy i delikatniejszą od atłasu skórę. Trzeba było ucałować tę szyję, tu gdzie pulsuje rozpalona żyłka. Jej piersi nabrzmiały dla niego, a sutki stwardniały pod bezlitosnym deszczem miękkich, wilgotnych, namiętnych pocałunków. Zawadzały mu jej ręce usiłujące rozpiąć guziki jego flanelowej koszuli. Przeszkadzały mu też oczy, bo cały czas czuł jej wzrok na swojej twarzy – oczy jelonka Bambiego, wilgotne, delikatne, pełne uczucia. A on nawet jeszcze nie zaczął.

– Steve?

Wypowiedziała jego imię cichym szeptem, od którego zawirowało mu w głowie.

– Mam zabezpieczenie – powiedział, przewidując jej niepokój, zanim jeszcze miała okazję go wyrazić, nie chcąc, żeby cokolwiek zniszczyło nastrój.

– Nie mam niczego w domu – przyznała lekko ochrypłym głosem.

– Mogłem się tego domyślić, kochanie. – Nie powiedział jej, że nie znosi prezerwatyw. Nie wspomniał też, że wyobrażenie jej brzucha nabrzmiewającego pod wpływem ciąży porażało go swą mocą. Chciał rozmawiać z nią o dzieciach, o innych metodach zabezpieczeń, o życiu. Tyle że nie teraz.

– Steve… szczerze mówiąc, nie myślałam o zabezpieczeniu. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Przyszło mi tylko do głowy, że może chciałbyś zdjąć buty?

– Buty? – On tu stara się być mroczny i niebezpieczny, a ona myśli o butach?

– Nie sądzisz, że byłoby ci nieco wygodniej bez butów? I paska. A także koszuli…

A niech go, jeżeli w tych lśniących oczach nie błysnęło rozbawienie. I ogień. Ciągle patrząc w te oczy, zrzucił buty, a potem zdarł z siebie koszulę, dżinsy i resztę ubrania. Szybko, póki z jej oczu nie zniknie to łobuzersko – słodkie zaproszenie. Nie zniknęło. Wyszła mu naprzeciw, kiedy wciąż nie mógł sobie poradzić z jedną oporną skarpetką. Zostawił ją w spokoju. Do diabła z głupią skarpetką.

Wydawało się… zdecydowanie się wydawało, że nie musi się martwić, czy jego ciało jej się spodoba. Czubkami palców błądziła wśród szorstkich włosów na jego piersi. Jej dłonie wybrały się na niczym nie skrępowaną podróż odkrywczą a ich śladem ruszyły usta. Wtuliła się policzkiem w zagłębienie szyi Steve'a.

Nigdy przedtem nie miał do czynienia z kobietą tak zdecydowaną go pieścić, natychmiast, w tej chwili, jakby tuż obok tykała bomba zegarowa i następnej okazji mogłoby już nie być. Przerzuciła nogę przez jego udo i przyciągnęła go bliżej siebie, jakby była wystarczająco silna, by zmusić stukilowego mężczyznę do zrobienia każdego głupstwa, o jakim zamarzy.

I to jej się udało. Zrobiłby dla niej wszystko, jednym skokiem znalazłby się na szczycie wieżowca, byłby ptakiem, samolotem, wszystkim, o co by poprosiła. Kochała go. Domyślił się tego, miał nadzieję, uwierzył na podstawie jej zachowania. Jednak nie wiedział tego na pewno, dopóki nie poczuł promieniującego z niej uczucia. Skóra Mary Ellen lśniła w ciemnym pokoju, a gwałtowne pragnienie w jej oczach mogło doprowadzić go do szaleństwa.

Po raz pierwszy zrozumiał, dlaczego wilki wyją. Zrzucił poduszki na podłogę i zagarnął ją pod siebie, a Mary Ellen z kocim pomrukiem oplotła go nogami. Kiedy poczuła jak powoli ją wypełnia, wygięła się w łuk, a całe jej ciało przebiegł dreszcz. Ustami poszukała jego warg i wpiła się w nie pocałunkiem dogłębnym jak przysięga, gwałtownym jak nagłe wyznanie.

Odczuwał pożądanie już przedtem. Wiedział, co to miłość. Nigdy jednak nie znalazł kobiety, będącej jego duchowym odpowiednikiem, której dzikość zaspokajałaby płonący w nim głód – głód wywołany jej smakiem, dotykiem, szmerem oddechu, miodowym zapachem skóry, czymś w rodzaju narkotyku, od którego całkowicie uzależniło się jego serce. Tu było jej miejsce. Przy nim.

Słupki łóżka podzwaniały, a materac trzeszczał. Nie tak szybko, upominał sam siebie. Sposób, w jaki reagowała uderzał mu do głowy, chociaż doskonale wiedział, że jej obawy nie zniknęły w jednej chwili. Ostatnią rzeczą jakiej by chciał, to przeczucie, że Mary czuła się uwiedziona, ponaglana uwolnionymi spod kontroli emocjami. Patrzył na nią czule i zaborczo, widział, jak jej oczy robią się nieobecne i zamglone, a ciało wygina się w napięciu i ślepym pragnieniu.

Czy coś takiego mogłoby być złe? Zignorował instynktowne ostrzeżenia i pozbył się wszelkich trosk.

Liczyła się tylko chwila obecna. Marzył, żeby i ona czuła to samo. Aby była wolna i pozbawiona wszelkich zahamowań. Delikatna. Nieśmiała, jeśli miała na nieśmiałość ochotę, i lubieżna, jeśli taką być chciała. Całkiem wolna, żeby mogła rzucić się w przepaść i bez wahań wierzyć, że on ją pochwyci.

Zawołała go po imieniu ochrypłym, pełnym napięcia głosem. Wtedy prysły resztki jego zdrowego rozsądku. Rzucił się razem z nią w ową przepaść. I pochwycił ją całą mocą swej miłości.

Steve zapadł w drzemkę, ale Mary Ellen nie mogła spać… i nie chciała. Co tam sen! Chciała jak najdłużej zachować to wrażenie bliskości i przynależenia do niego.

Włosy miał zmierzwione i spał z poduszką zmiętą pod zarośniętym policzkiem. Wyciągnął się na całą długość łóżka. Zagarnął dla siebie całą kołdrę. A uparty był nawet we śnie, bo kiedy próbowała wyśliznąć się z łóżka przytrzymał ją ramionami, nawet nie otwierając oczu.

Mogła patrzeć na niego bez końca. Ogarnął ją cudowny nastrój… Namiętność nie była jej obca, ale żaden mężczyzna nie rozpalił jeszcze jej serca tak jak Steve. Johnny uważał się za sprawnego kochanka. Nie mylił się. Lecz sprawny kochanek nie mógł się równać z mężczyzną który całkowicie obnażył się wobec niej i w cudowny sposób zmusił swoją kochankę do podobnej uczuciowej szczerości.

Powiedział, że ją kocha. Nie raz, ale kilka razy. Oczywiście, nie znał prawdziwej Mary Ellen, słynącej z fatalnych, żenujących sercowych pomyłek. Nie mógł jej rzetelnie ocenić, więc byłaby szalona, gdyby uwierzyła w te dwa magiczne słowa Uwierzyła jednak nareszcie w swoje prawo do miłości.

Dopóki nie spotkała Steve'a i jego bratnich, zwierzęcych dusz, zawsze przyjmowała za pewnik stary stereotypowy sąd o wilkach – samotnikach. Wilki były towarzyskie, lojalne, kochające, bezgranicznie oddane rodzinie i przyjaciołom. Tak jak on. Jej kochanek nie był samotnikiem z wyboru, lecz z konieczności.

Wkrótce wyjeżdżał. Wiedziała że trzeba mu kobiety silniejszej, pewniejszej siebie, a nie kogoś zamartwiającego się swoimi niezliczonymi porażkami. Naprawdę to rozumiała a jednak dziwiła się, że przedtem czegokolwiek się bała. Teraz dopiero uzmysłowiła sobie, czym jest prawdziwy strach. Bała się, że po jego wyjeździe może już nigdy nie wrócić do normy.

Mogłaby przysiąc, że Steve mocno śpi, lecz nagle poczuła dotyk jego palców na policzku.

– Nie możesz spać?

– Nic mi nie jest. – Pomyślała ze smutkiem, że znów kłamie, ale tak trudno było powiedzieć prawdę. Nie chciała spać. Nie chciała, żeby ta noc się skończyła. Pragnęła aby ich związek wrył się jej w pamięć, by stał się jej tajemnicą.

Przesunął się, tak że leżeli z głowami na jednej poduszce. Nawet w tej ciemności czuła na twarzy jego wzrok. Wilcze oczy. Głębokie i zachłanne, będące zwierciadłem duszy, dotykające jej twarzy niczym pieszczota.

– Jesteś cudowna, Mary – mruknął. – Nie wiem, co ze mną robisz. Nie muszę tego rozumieć. Jesteś skarbem, jakiego nigdy nie spodziewałem się znaleźć.

– Nie jestem żadnym skarbem, tylko starzejącą się idiotką.

– To niewiele wiesz. Zwykłe starzejące się idiotki nie robią mężczyznom sieczki z mózgu. Jestem wykończony, moja pani. Przez ciebie. Właściwie obarczam cię pełną odpowiedzialnością za to, że całkowicie utraciłem samo kontrolę.

Roześmiała się cicho.

– Chyba oboje trochę przesadziliśmy.

– Trochę?

– No, dobrze. Oboje zapamiętaliśmy się w szaleństwie. – Ciepły blask jego oczu onieśmielał ją. Poszukała jakiegoś innego tematu rozmowy. – Skoro nie śpisz… martwiłam się, że jesteś głodny. Nie jadłeś kolacji.

– Kolacja to wspaniały pomysł. Muszę przyznać, że umieram z głodu.

– Upiekłam ciasto biszkoptowe. Może nieco wyschło. Nie wiem, co jeszcze mogę uratować z kolacji, ale na pewno uda mi się…

– Mary?

– Hmm?

– Lubię ciasto biszkoptowe. Ale nie mam na nie ochoty.

– Chcesz kanapkę?

– Też nie. Umieram z głodu. Słowo honoru. Ale jest tylko jedna rzecz, na którą mam ochotę…

– Co takiego? – uniosła rękę, żeby odrzucić kołdrę.

Rzucił się na nią błyskawicznie. Przylgnął do jej ust delikatniej niż wiosenny wiatr, a potem mocniej, bardziej dziko. Szybko przekonała się, że tą jedyną rzeczą na którą miał ochotę, była ona.

Загрузка...