ROZDZIAŁ SZÓSTY

– Daj spokój. Wilki przecież nie mogą tańczyć.

– Ależ mogą. – Steve wrzucił do ognia dwie starannie wybrane dębowe kłody, po czym wyciągnął się obok Mary Ellen na grubym dywanie. Wszędzie wokół wirowały cienie – na ścianach, kamiennym obramowaniu paleniska na jej twarzy. Zauważył, że nie tylko przyniosła dwa kieliszki wina, ale całkowicie się odprężyła w chwili, gdy oznajmił, że wkrótce wychodzi. Rzecz jasna „wkrótce” to określenie względne. Teraz nie oderwałby go od niej nawet wybuch bomby.

– Ich taniec wiąże się z wyborem partnera – wyjaśnił. – Tylko raz widziałem ten rytuał. To było na Alasce. Czy wspominałem ci, że samiec alfa jako jedyny w stadzie dobiera sobie partnerkę? W tamtej grupie samcem alfa był wielki szary wilk, którego nazwałem Romeo. Naprawdę był dumny i pełen godności, przynajmniej przez większość czasu. Kiedy jednak zadurzył się w popielatej młódce, zamienił się w nieśmiałego fajtłapę.

Gdy Mary Ellen zachichotała wyobrażając to sobie, Steve sięgnął ponad jej głową i zgasił lampę stojącą przy kanapie.

– Nie masz chyba nic przeciw temu, prawda? Świeciła mi prosto w oczy.

– Nie. Mnie także raziła. Mów, co dalej z tym romansem – rzuciła niecierpliwie.

– No cóż… Julia wiedziała że Romeo jest nią zainteresowany. Osobiście sądzę, że wilczyca od razu decyduje się na partnera. Jednakże duma nie pozwala jej być uległą. Choć to dominujący samiec i samica może nawet nieco się go obawia, jednak w kwestii miłości to ona jest szefem i oboje doskonale o tym wiedzą. Julia pozwalała mu włóczyć się za sobą przez cały czas kompletnie go ignorując. Kiedy jednak zapadł w krótką drzemkę, dokładnie w tym momencie przeszła obok niego i machnęła mu ogonem prosto w nos. Wyobraź sobie faceta który wypija dwie setki, po czym dostaje w łeb siekierą. Mniej więcej tak samo działa na wilka zapach samicy. A to był dopiero początek, pierwszy znak, że wilczyca może, podkreślam, może ewentualnie pozwoli mu na zaloty. Wkrótce potem Romeo całował ją głaskał, paradował przed nią popisując się niczym prawdziwy macho. A ona bawiła się nim. Żadne z nich nic nie jadło, nie uczestniczyło w polowaniach, nie zwracało uwagi na resztę stada. Zupełnie jakby rozgrywka, którą toczyli, była najważniejszą rzeczą pod słońcem. Steve pociągnął łyk wina, po czym odstawił oba kieliszki na stolik.

– Gdy Julia była w końcu gotowa, kiedy wreszcie podjęła decyzję… zaczęła tańczyć. Skakała wysoko w powietrze, brykała podniecona i pewna siebie. Kiedy skończyła a Romeo obserwował ją przez cały czas, on zatańczył dla niej.

– I naprawdę przypominało to taniec? – spytała Mary Ellen.

– Może nie walca z sali balowej, ale owszem, był w tym rytm, wdzięk i pewien ogólny porządek. Wilki ani na moment nie spuszczały z siebie wzroku. Oczywiście, ów taniec to jedynie początek prawdziwej miłości. Jedną z rzeczy, jakie naprawdę fascynują mnie u wilków, jest fakt, że uprawiają one seks inaczej niż wszystkie inne znane mi zwierzęta.

– Żartujesz chyba. To znaczy: jak?

– U większości zwierząt kopulacja trwa zaledwie parę minut. Z biologicznego punktu widzenia ma to wiele sensu. Połączona para jest narażona na atak, toteż natura chroni swoje dzieci, przyspieszając cały proces. Wilki także mogłyby robić to w taki sposób, ale nie robią. Kochają się bardzo powoli. Może samica wie, że wiele ryzykuje, tańcząc z wilkiem. Możliwe, że on wyczuwa jej lęk. Nieważne jednak, z jakich powodów, samiec zawsze stara się, by jak najdłużej czuła przyjemność.

Mary Ellen zmarszczyła brwi.

– I domyśliłeś się tego tylko dzięki obserwacji dwóch wilków?

Do diabła, nie, pomyślał. Większość szczegółów poznałem, przyglądając się tobie. Opowieść o wilkach i ich tańcu była niewątpliwie prawdziwa, tyle że w tej chwili zwierzęta były ostatnią rzeczą, o jakiej myślał. Mary leżała tuż obok niego, poczęstowała go obiadem i winem, nie zaprotestowała kiedy zgasił wszystkie lampy… Lecz instynkt podpowiadał Steve'owi, że ta dziewczyna nie ma pojęcia iż pragnie ją pocałować. Cieszyło go, że czuła się przy nim bezpiecznie i wreszcie zaczęła mu ufać, ale nie mógł pojąć, jakim cudem nie dostrzegała żadnych wysyłanych przez niego sygnałów. Był przecież nią zainteresowany. Uczuciowo, cieleśnie i w każdy inny sposób.

Kiedy odsunął jej z policzka zabłąkany kosmyk włosów, uśmiechnęła się.

Gdy nachylił ku niej głowę, wciąż się uśmiechała. Kiedy jednak jego usta zbliżyły się do miękkich, wilgotnych warg Mary Ellen, oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdumienia. Wreszcie uświadomiła sobie, że jest w niebezpieczeństwie. I to wielkim.

Palce Steve'a prześliznęły się w górę po jej policzku i zmierzwiły włosy. Powoli dotknął ustami ciepłych aksamitnych warg. Wybrał ją spośród stada. To właśnie powiedział jej pierwszy pocałunek. Drugi stał się powolną, delikatną pieszczotą. Obietnicą iż nie będzie się spieszył, że sama może ustalić tempo, kusić go, jeżeli tego zapragnie, a on nie będzie nalegał.

Jednocześnie ten pocałunek zapraszał… aby z nim zatańczyła. – Steve – szepnęła resztką tchu.

Powinien był wiedzieć, że jeśli tylko zwabi ją w pobliże urwiska sama skoczy w przepaść. Kiedy Mary Ellen zapominała o swym braku wiary w samą siebie, przestawała bać się czegokolwiek. Przebudzenie w mężczyźnie dzikiego zwierzęcia było dla niej czymś zupełnie naturalnym.

Musnęła palcami zarośnięty policzek Steve'a po czym wsunęła dłoń w jego włosy, przyciągając go bliżej. Domagała się głębszego, mroczniejszego pocałunku, a on, jako stuprocentowy dżentelmen, z chęcią spełnił jej życzenie. Gdyby w tej chwili poprosiła go o księżyc z nieba także znalazłby jakiś sposób, aby jej go podarować. Zaczął się już obawiać, że ich pierwszy uścisk był jedynie snem, wymysłem, że to samotność i oszalałe hormony wpłynęły na jego zachowanie. Mylił się. To nie był sen. Mary Ellen była prawdziwa.

Przebył tysiące mil, lecz nigdy wcześniej nie spotkał takiej kobiety. Z czasem zaakceptował swoją samotność, ponieważ uznał, że tak właśnie będzie wyglądało jego życie. Przestał wierzyć, że gdzieś istnieje istota, która do niego pasuje i będzie odpowiadała mu temperamentem oraz szczerością uczuć. Kobieta, przed którą mógłby całkowicie się obnażyć.

Kiedy ściągnął jej przez głowę czerwony sweter, otworzyła nagle oczy. Włosy Mary Ellen, naelektryzowane przy zetknięciu z puszystą angorą, uniosły się lekko. W źrenicach płonął nieśmiały, lecz szalony ogień. Najwyraźniej lubiła zabawy z dynamitem. Szło im znakomicie, do chwili gdy nagle spuściła wzrok i odkryła że jest półnaga.

Wybranka Steve'a miała skórę jasną niczym płatki magnolii, a jej pełne piersi kryły się w staniku. Nie mogła chyba wątpić, że w jego oczach jest piękna, a jednak w jej głosie zabrzmiał nagle lękliwy, wątpiący ton.

– Steve… tak naprawdę, wcale tego nie chcesz. – Patrzyła mu prosto w oczy. – To przecież tylko… ja – dodała jakby to stwierdzenie miało nim wstrząsnąć.

Już wcześniej słyszał w jej głosie tę nutę. Jakby chciała powiedzieć: „Nie jestem nikim szczególnym, przecież nie możesz się mną interesować”. Nietrudno było zgadnąć, że facet, z którym była zaręczona, okazał się prawdziwym sukinsynem. Musiał ją głęboko zranić, bo wirus braku pewności siebie zagnieździł się w niej na dobre. Cholera, nadal nie potrafił pojąć, jak mogła być tak ślepa. Była kimś wyjątkowym – czyż o tym nie wiedziała? Tak piękna, pełna życia ciepła i czuła. Dlaczego nie zdawała sobie z tego sprawy?

Westchnęła gdy jego palce odszukały zapięcie stanika. Pełne piersi napięły się pod dotykiem dłoni Steve'a choć chciał jedynie obdarzyć je delikatną pieszczotą. Sam nie wiedział, jak ma postępować z kobietą która z uporem nie chce dostrzec prawdy. Najlepiej po prostu pokazać jej, co czuje, ile ona dla niego znaczy.

– Co próbujesz ze mną zrobić? – szepnęła miękko, z cieniem niepokoju w głosie.

Już zamierzał odpowiedzieć, ale nie pozwoliła mu na to. Przytulona do jego piersi, pocałowała go, chłonąc jego usta z równą gwałtownością i zapałem, jak on to czynił przed chwilą. O rany! Właśnie wówczas, gdy zaczynał dobrze czuć się w roli dominującego samca znów go przechytrzyła. Jego wilczyca bez wątpienia miała ostre pazury i sprawny umysł.

Sweter Steve'a uniósł się – z jej pomocą – i palce Mary Ellen zaczęły badać teren pokryty kręconymi włosami, odkrywając kształt mięśni, napięcie skóry i to, jak szaleńczo biło jego serce. Jego wewnętrzny silnik pracował na najwyższych obrotach. Siedząc tak na jego kolanach i tuląc się do niego, ryzykowała krótkie spięcie. Usta Mary Ellen natrafiły na ucho Steve'a – jego wrażliwy punkt, o którego istnieniu nie mogła wiedzieć – po czym powędrowały wzdłuż szczęki i połączyły się z jego wargami w kolejnym oszałamiającym pocałunku.

Nie pamiętał, kiedy wcześniej czuł taką frustrację, kiedy był tak rozpalony – jakby miał zaraz umrzeć, jeśli jej nie zdobędzie. I choć trawiące go szaleństwo było równie żywiołowe jak ogień, nie wywołała go wyłącznie żądza. To było jej dzieło. Obserwował, jak ożywa przy nim, jak w jej oczach zaczyna pojawiać się żar, a wykonywane przez nią ruchy stają się zmysłowe i swobodne. Swoboda. Tego właśnie dla niej pragnął – aby tak się przy nim czuła.

Jedna z kłód w palenisku pękła nagle, wysyłając w powietrze snop iskier. Głowa Mary Ellen uniosła się gwałtownie, ostry trzask na sekundę ją zdezorientował. Oszołomiona, rozejrzała się po pokoju, jakby nie wiedząc, gdzie się znajduje. Zwarci w uścisku, odepchnęli od siebie stolik i przeturlali się w bok po dywanie, z dala od miejsca gdzie leżeli jeszcze przed chwilą. Mary Ellen spojrzała na niego z wyrazem twarzy kogoś, kto właśnie ocknął się ze snu. Z przerażającego snu. Steve mógłby przysiąc, że w jej oczach dostrzegł lęk. – Steve… ja…

– Ciii. Wszystko w porządku. – Stłumił pożądanie, albo przynajmniej spróbował. Zupełnie jakby ktoś chciał zmusić wściekłego grzechotnika, aby w jednej chwili uspokoił się i zasnął. Delikatnie pogłaskał ją po policzku i po włosach. Nie wiedział, co sprawiło, że jej nastrój uległ gwałtownej zmianie, choć sam fakt, że tak się stało, był oczywisty.

– Wszystko w porządku – powtórzył cicho. – Nie stanie się nic, czego byś sama nie pragnęła Mary Ellen Musisz jedynie odmówić. Nie ma powodu do strachu. Nie przy mnie.

Mary Ellen podważyła wieczko pieprzniczki. Dochodziła północ. Stojący za barem Samson wycierał kieliszki. Z wyjątkiem kilku stałych bywalców, prawie wszyscy poszli już do domu, dzięki czemu mogła w spokoju zająć się porządkami. Odkręciła wieczko szklanej pieprzniczki i zaczęła ją napełniać.

Nagłe spojrzała na niewielki pojemnik i inne, stojące na stołach. Pięknie, nie ma co. Każda pieprzniczka była starannie napełniona solą. Co się z nią działo?

Zarumieniła się, zawstydzona. Nie z powodu pieprzniczek. Podobne pomyłki zdarzały się jej zbyt często, by ją poruszyć. Zakłopotanie, które odczuwała bez przerwy od czterech dni, miało zupełnie inne źródło. Uniosła oczy ku belkowanemu sufitowi, żałując, że nie może przenieść się na Syberię. Tam przynajmniej już nigdy nie musiałaby stawiać czoła Steve'owi.

Jak dotąd nie zjawił się w barze, ona zaś z powodzeniem unikała jego telefonów dzięki wspaniałemu wynalazkowi zwanemu automatyczną sekretarką. Jednakże szczęście to nie mogło trwać wiecznie. Wiedziała, że ukrywanie się przed nim to dziecinne tchórzostwo, ale niespecjalnie się tym przejmowała. Pragnęła go, zupełnie jakby był tabliczką Milki, a ona – czekoladoholiczką. Nie była jeszcze gotowa, by sobie z tym poradzić. Może uda jej się to w roku dwutysięcznym. Może.

Zebrała wszystkie napełnione solą pieprzniczki i ruszyła do kuchni, gdy nagle koścista męska dłoń chwyciła jej dżinsową koszulę.

– Hej, maleńka. Odprowadzisz mnie dziś wieczór do domu?

Ujrzała twarz Richarda Schneidera. Rozpoznała go z łatwością. Był to właściciel radia który kilka tygodni temu ganiał ją po kuchni. W tej chwili jednak Mary Ellen za bardzo pochłaniały inne problemy, by miała przejmować się tym facetem. Odruchowo poklepała go po łysiejącej głowie, jakby był małym dzieckiem, i poszła dalej.

– Hej! Hej, laluniu! – zawołał za nią.

– Możesz dostać jeszcze jedno piwo, ale tylko wówczas, jeśli najpierw dasz mi kluczyki od samochodu.

– Nie prosiłem o piwo. A zresztą Samson dałby mi je bez żadnych wydziwiań.

– I tu się mylisz. Znasz zasady, pączuszku. Wyczerpałeś limit. Ani kropli piwa, jeśli nie dostanę kluczyków.

– Pączuszku? Czy ona nazwała mnie pączuszkiem?

Jak przez mgłę słyszała szmer męskich głosów. Przecisnąwszy się przez wahadłowe drzwi, skierowała wprost do kuchni. Samson wsunął głowę na zaplecze, przyłapując ją akurat na wsypywaniu soli do zlewu.

– Wszystko w porządku? – spytał.

– O Boże, nie. To jeden z tych dni, kiedy wszystko idzie źle. Najpierw pomyliłam zamówienia potem stłukłam kieliszek, a teraz, jak kompletna kretynka, nasypałam soli do pieprzniczek…

– Nie chodziło mi o to. Chciałem spytać, czy dobrze się czujesz.

– Jasne. Dlaczego?

– Ona mnie pyta, dlaczego? – Samson szybkimi ruchami zaczął wycierać ręce w kuchenną ścierkę. – Na sali siedzi Stelmach. Kiedy się zjawiał, zawsze chowałaś się za zmywarkę. Fred Claire zebrał dziś sporą grupę. Przez cały wieczór rzucali pieprzne dowcipy, a ty ani razu nie zareagowałaś, nawet się nie zarumieniłaś. A przed chwilą poklepałaś po głowie Richiego Schneidera. Mówię ci, poczerwieniał jak burak. Ostatnio przyjmowałaś jego zamówienia z odległości pięciu metrów, o ile w ogóle ośmieliłaś się podejść tak blisko. I ty mnie jeszcze pytasz, dlaczego wątpię, czy się dobrze czujesz?

Z początku słuchała Samsona, ale wkrótce odkryła że myśli o tym, co kiedyś powiedział jej Steve. Nie należy okazywać strachu wobec drapieżników, w przeciwnym razie uznają cię za zdobycz. Mówił wtedy o wilkach, ale… Od czterech dni była niespokojna i roztargniona, a przez cały ten czas faceci w barze zachowywali się jak aniołki. Ani razu nie miała z nimi problemów. Z irytacją musiała przyznać, że Steve miał rację. Czyżby wystarczyło tylko tyle: nie okazywać strachu i ignorować zaczepki, żeby zaczęli zachowywać się przyzwoicie?

– Mary Ellen, wcale mnie nie słuchasz.

– Oczywiście, że cię słucham, Samsonie. Jesteś moim szefem – rzuciła z roztargnieniem. – A skoro już przy tym jesteśmy, jeśli chcesz pójść dziś wcześniej do domu, sama zamknę bar. Zostało tylko parę osób. Świetnie dam sobie radę.

– Nie rozmawiamy w tej chwili o moim wcześniejszym wyjściu do domu.

– Hmm? To miłe, Samsonie.

Z jakiejś tajemniczej przyczyny Samson cisnął ścierką i mrucząc pod nosem: „Te kobiety, kto kiedykolwiek zdoła je zrozumieć?” zniknął za wahadłowymi drzwiami. Bóg raczy wiedzieć, co go tak zirytowało. Skończyła opróżniać pieprzniczki, po czym napełniła wodą wiaderko i wróciła do baru, aby umyć stoły.

Schneider i jego kumple już wyszli. Bar opustoszał. Mary Ellen polerowała stoły w pierwszym rzędzie, następnie przeszła do drugiego. Po raz pierwszy od wielu dni jej myśli skupiły się na zupełnie innym mężczyźnie.

Johnny. Przez wszystkie te miesiące omijała mężczyzn z daleka, lękając się, by nie powtórzyć tych samych błędów, jakie popełniła w stosunku do narzeczonego. Dopiero teraz pojęła jak bardzo niemądrze się zachowywała.

Twarz Johnny'ego nadal tkwiła w jej pamięci – jasne włosy i szlachetny wykrój ust, delikatne linie w kącikach oczu. Święcie wierzyła że był spełnieniem jej wszelkich marzeń. Jego rodzina była stara i szanowana, nie pojawiały się w niej żadne czarne owce i Mary Ellen miała nadzieję, że rozwaga tych ludzi i otaczający ich powszechny szacunek w jakiś sposób obejmą także i ją. Johnny oczarował ją całkowicie. Wierzyła we wszystkie romantyczne, uwodzicielskie słowa jakie jej szeptał – i nadal nie przestała w nie wierzyć. Johnny nie kłamał, mówiąc jej, że ją kocha tyle że w jego opinii miłość stanowiła chwilowe oszołomienie. Kiedy miał związać się z nią na stałe, od razu stchórzył. Był tylko wyrośniętym chłopcem. Ale Mary Ellen nie miała wówczas o tym pojęcia. Nawet wtedy, gdy nie pojawił się przed ołtarzem.

Musiała poznać prawdziwego mężczyznę, by zorientować się, kim był Johnny. Musiała poznać Steve'a.

Zanurzyła szmatkę w plastikowym wiaderku i zabrała się do pracy, zaciekle szorując stół. Tak bardzo bała się, że natrafi na kolejnego faceta w typie Johnny'ego. Cóż za strata uczuciowej energii. Teraz pojęła co może budzić prawdziwy lęk: miłość do mężczyzny – prawdziwego mężczyzny – który nie potrafił odwzajemnić jej uczuć.

Nagle zadzwonił telefon. Odruchowo pomyślała że to dość późna pora, ale Samson podniósł słuchawkę. Tymczasem Mary Ellen walczyła z ostatnim stołem. Jeśli będzie szorować go dostatecznie mocno, może zdoła wymazać ze swego umysłu wspomnienia tego, jak wspaniale czuła się w ramionach Steve'a. Znakomicie radziła sobie z niesfornymi instalacjami, czemu zatem nie mogła opanować swoich uczuć?

Byłaby szalona, gdyby uwierzyła że mu na niej zależy. Co prawda, raz już dała się oszukać mężczyźnie, tym razem jednak chodziło o jej godność. Jak mogłaby żyć ze świadomością że go skrzywdziła? Wszystko to jedynie kwestia samokontroli i charakteru. Musi być odpowiedzialna, rozsądna i traktować Steve'a wyłącznie jak przyjaciela.

– Mary Ellen! – zawołał Samson. – To do ciebie. Uniosła wzrok. – Telefon?

Ponieważ Samson trzymał w dłoni słuchawkę, odpowiedź na to pytanie była oczywista. Tyle że Mary Ellen nie mogła sobie wyobrazić, kto mógłby dzwonić do niej do pracy o tak późnej porze. Wycierając wilgotne ręce, wcisnęła się za kontuar i przyłożyła do ucha słuchawkę. – Czołem, skarbie.

Cholera. W tych stronach ludzie ciągle używali zdrobnień i czułych słówek, nawet Samson regularnie nazywał ją skarbem i złotkiem. Jednakże na dźwięk niskiego głosu Steve'a przeszył ją nagły dreszcz, jakby całe jej ciało doznało elektrycznego wstrząsu.

– Bardzo przepraszam, że ci przeszkadzam w pracy, ale nie mogłem dodzwonić się do ciebie do domu…

Doskonale wiedziała dlaczego nie mógł się dodzwonić. Samson spoglądał na nią z zainteresowaniem. Odwróciła się na pięcie i patrząc na rzędy błyszczących szklanek i kieliszków, zniżyła głos, który i tak z trudem przebijał się przez ściskające jej gardło kleszcze.

– Cieszę się, że do mnie dzwonisz, ponieważ naprawdę wstydzę się tego, co zaszło tamtego wieczoru. Nie powinnam była pić wina, Steve. Nigdy nie miałam mocnej głowy. Nie chciałabym, abyś myślał, że zawsze tak się zachowuję. To znaczy… nie musisz się obawiać, że coś takiego się powtórzy. To było wino, nie ja i…

Miała właśnie rozwinąć potok usprawiedliwień, gdy usłyszała, jak Steve kicha. I to nie raz, ale kilka razy pod rząd, a to wyglądało już na coś poważnego. Natychmiast zapomniała o sobie. Zmarszczyła gwałtownie czoło.

– Steve? Dobrze się czujesz?

– Niezupełnie.

– Jesteś chory?

– Tak. – Cała seria kichnięć podkreśliła jego słowa. – Dlatego właśnie dzwonię. Obawiam się, że mam gorączkę. To naprawdę głupie. Nigdy nie choruję, ale trochę niepokoi mnie perspektywa wycieczki do lasu przy takiej pogodzie i tak wysokiej gorączce…

– Rawlings, maszeruj prosto do łóżka albo usłyszysz ode mnie parę słów! Naprawdę nie wiem, co wy, mężczyźni, robicie z mózgami, z którymi się rodzicie. Jeśli masz gorączkę, nie możesz wychodzić na dwór.

– Muszę nakarmić szczeniaki.

Pomasowała skronie palcami. Rzeczywiście, jak mogła zapomnieć o małych wilkach. Były przecież całkowicie od niego zależne.

– Nie ma nikogo, do kogo mógłbym zwrócić się o pomoc, z wyjątkiem ciebie. Prawdopodobnie sam zdołałbym to zrobić, tylko że okropnie kręci mi się w głowie. – Znów kichnął. – Jest mi słabo… – Kiedy nie zareagowała ciągnął dalej: – I zaczynam widzieć podwójnie.

Z rozpaczą przypomniała sobie ów dzień, gdy oddał jej swoją kurtkę. Najprawdopodobniej to przez nią złapał grypę, czołgając się po śniegu bez należytego okrycia. Świadoma, jak drażliwa pozostaje w mieście kwestia wilków, Mary Ellen wiedziała, że nikt nie zechce mu pomóc. Mocniej ściskając słuchawkę, zamknęła oczy.

– Cóż, jeśli jesteś chory, nie możesz opuszczać domu i tyle. Nawet o tym nie myśl. Z przyjemnością je nakarmię. Powiedz mi tylko, o której mam tam być i gdzie trzymasz jedzenie, mleko i tak dalej.

– Wszystko mam tutaj. W przyczepie. A maluchy porządnie zgłodnieją jutro koło dziewiątej rano. Naprawdę głupio mi cię prosić…

– Nie bądź niemądry. Od czego są przyjaciele? Zauważyła że jego głos natychmiast zabrzmiał mocniej.

Najwyraźniej rozwiązanie podstawowego problemu przyniosło mu ulgę. Kiedy jednak odłożyła słuchawkę, przez sekundę nie mogła oddychać.

Dopiero co przysięgała że będzie trzymała się na bezpieczną odległość od Steve'a jednakże teraz sytuacja uległa radykalnej zmianie. Był przecież chory. A przecież nakarmienie szczeniaków nie było czymś przesadnie trudnym. Robiła to z nim dostateczną ilość razy, by znać na pamięć całą procedurę.

Ale czy naprawdę zaproponowała że sama stawi czoło dorosłym wilkom?

Загрузка...