Są gorsze rzeczy niż bycie wolną, trzydziestopięcioletnią kobietą w Nowym Jorku. Na przykład: bycie wolną, dwudziestopięcioletnią kobietą w Nowym Jorku.
To rytuał przejścia, który niewiele kobiet chciałoby powtórzyć. Sypianie z niewłaściwymi facetami, noszenie nieodpowiednich strojów, wybieranie złych współlokatorek, mówienie głupstw, bycie ignorowaną, utrata pracy, ogólnie rzecz biorąc – bycie traktowaną jak śmieć. Ale to konieczne. Więc jeśli chcesz się dowiedzieć, w jaki sposób trzydziestopięcioletnia wolna, nowojorska kobieta stała się – no właśnie – trzydziestopięcioletnią wolną, nowojorską kobietą, czytaj dalej.
Dwa tygodnie temu na przyjęciu Louisa Yuittona Carrie wpadła na Cici, dwudziestopięcioletnią asystentkę projektanta wystrojów kwiatowych. Carrie właśnie usiłowała przywitać się z pięcioma osobami naraz, kiedy z półmroku zmaterializowała się Cici.
– Czeeeeść – powiedziała, a kiedy Carrie spojrzała w jej kierunku, powtórzyła: – Czeeeeść.
Potem tylko się gapiła. Carrie musiała się odwrócić od wydawcy, z którym właśnie rozmawiała.
– Co jest, Cici? – spytała. – No co jest?
– Nie wiem. Jak się masz?
– Świetnie, wspaniale – powiedziała Carrie.
– A co porabiasz?
– To, co zwykle. – Wydawca już zamierzał zacząć rozmowę z kimś innym. – Cici, ja…
– Tak dawno cię nie widziałam – powiedziała Cici.
– Tęskniłam za tobą. Wiesz, że jestem twoją największą wielbicielką. Inni mówią, że jesteś suka, a ja na to: „Nie. To jest moja najlepsza przyjaciółka i ona wcale taka nie jest”. Bronię cię.
– Dzięki.
Cici dalej stalą w miejscu i się gapiła.
– A co u ciebie? – spytała Carrie.
– Super – odpowiedziała Cici. – Co wieczór się stroję i wychodzę, i nikt nie zwraca na mnie uwagi, i wracam do domu, i płaczę.
– Och, Cici – jęknęła Carrie. – Nie przejmuj się tym. To tylko taka faza przejściowa. A teraz słuchaj, naprawdę muszę…
– Wiem – powiedziała Cici. – Nie masz dla mnie czasu. W porządku. Pogadamy później. – I odeszła.
Cici York i jej najlepsza przyjaciółka, Carolyne Everhardt, to dwie dwudziestopięciolatki, które jak większość dzisiejszych trzydziestopięciolatek przyjechały do Nowego Jorku zrobić karierę.
Carolyne Everhardt pisze o nocnym życiu do jakiegoś pisma. Przyjechała trzy lata temu z Teksasu. To jedna z tych dziewczyn o pięknych twarzach, które mają lekką nadwagę, ale się tym nie przejmują, przynajmniej nie na tyle, żeby to kiedykolwiek okazać.
Cici jest przeciwieństwem Carolyne – blondynka, chuda jak kość. Ma jedną z owych dziwnie eleganckich twarzy, których ludzie zwykle nie zauważają, bo ona sama nie jest przekonana co do własnej urody. Cici pracuje jako asystentka Yorgiego, słynnego projektanta wystrojów kwiatowych, ale odludka.
Cici przyjechała do Nowego Jorku półtora roku temu z Filadelfii.
– Wtedy byłam jak młoda Mary Tyler Moore – mówi. – Naprawdę miałam w torebce białe rękawiczki. Przez pierwsze sześć miesięcy w ogóle nigdzie wieczorami nie wychodziłam. Za bardzo się bałam, czy utrzymam pracę.
A teraz?
– Nie jesteśmy miłymi dziewczynkami. „Miłe” to nie jest słowo, które się do nas odnosi – kontynuuje Cici z akcentem ze Wschodniego Wybrzeża, który nawet wychodzi jej seksownie i odpowiednio apatycznie.
– Upokarzamy ludzi. £ały czas – dodaje Carolyne.
– Carolyne jest znana ze swoich niepohamowanych wybuchów – wyjaśnia Cici.
– A Cici nie gada z ludźmi. Tylko im rzuca pogardliwe spojrzenia.
Arabskie noce
Carolyne i Cici zostały najlepszymi przyjaciółkami w sposób, jaki najczęściej łączy nowojorskie kobiety: przez pewnego sukinsyna.
Zanim Carolyne spotkała Cici, poznała Sama, doradcę inwestycyjnego, lat czterdzieści dwa. Carolyne wpadała na niego na wszystkich imprezach. Sam miał wtedy dziewczynę, jakąś Szwajcarkę, która usiłowała się dostać do telewizji. Którejś nocy Sam i Carolyne znów wpadli na siebie, w klubie Spy. Byli pijani, zaczęli się całować. Przy kolejnym „spotkaniu” poszli do Sama, i do jego łóżka. Tak się działo jeszcze kilka razy. Potem deportowano jego dziewczynę.
Mimo to „związek” trwał wedle tych samych zasad. Za każdym razem, kiedy Carolyne i Sam wpadali na siebie, uprawiali seks. Którejś nocy spotkała go w klubie System i zrobiła mu laskę, w kącie. Potem wyszli na zewnątrz i pieprzyli się w pasażu za śmietnikiem. Po wszystkim Sam zapiął spodnie, cmoknął ją w policzek i powiedział:
– No, serdeczne dzięki. To na razie.
Carolyne zaczęła rzucać w niego śmieciami.
– Jeszcze z tobą nie skończyłam, Samuelu! – krzyknęła.
Dwa tygodnie później Cici była w Casa La Femme, gdzie spotkała dwóch znajomych facetów. Był z nimi trzeci. Śniady, miał na sobie cienką, białą koszulę i spodnie khaki. Cici stwierdziła, że facet ma wspaniałe ciało. Wydawał się nieśmiały, więc zaczęła z nim flirtować. Właśnie obcięła włosy i teraz ciągle odgarniała grzywkę z oczu i rzucała mu spojrzenia znad kieliszka szampana. Wszyscy wybierali się na urodziny jakiejś dziewczyny, na strych w SoHo; zaprosili też Cici. Szli na piechotę. Cici wciąż chichotała i wpadała na tego śniadego faceta, aż w pewnym momencie otoczył ją ramieniem.
– Ile masz lat? – spytał.
– Dwadzieścia cztery.
– Idealny wiek – powiedział.
– Idealny? Do czego?
– Dla mnie.
– A ty ile masz lat?
– Trzydzieści sześć – odpowiedział. Kłamał.
Na imprezie był tłok. Piwo w beczce, wódka i dżin w plastikowych kubkach. Cici właśnie odwróciła się od baru i miała sobie łyknąć piwa, kiedy ujrzała dziwo toczące się w jej kierunku z drugiej strony strychu: dużą dziewczynę z długimi, ciemnymi włosami, umalowaną jaskrawą, czerwoną szminką, a ubraną, dość niewytłumaczalnie, w długą „suknię” (jeśli tak to w ogóle można nazwać). Suknia wyglądała, jakby została sklecona z kwiecistych, szyfonowych apaszek. Arabskie noce.
Śniady facet akurat odwrócił się od baru.
– Carolyne! – zawołał. – Jaka piękna suknia.
– Dzięki, Sam – powiedziała Carolyne.
– Czy to dzieło tego nowego projektanta, o którym mi mówiłaś? – spytał Sam. – Tego, który miał dla ciebie zrobić kilka sukienek, jeśli o nim napiszesz? – Rzucił krzywy uśmieszek.
– A zamkniesz ty się?! – wrzasnęła Carolyne. Zwróciła się do Cici: – A ty kto? I co robisz na moich urodzinach?
– On mnie zaprosił – wyjaśniła Cici.
– A ty tak po prostu przyjmujesz zaproszenia od cudzych chłopaków, co?
– Carolyne, nie jestem twoim chłopakiem – wtrącił Sam.
– No pewno. Ty tylko ze dwadzieścia razy ze mną spałeś. Może ci przypomnę ostatni? Tę ręczną robótkę w Systemie?
– Robiłaś komuś laskę w klubie? – spytała Cici.
– Carolyne, ja mam, dziewczynę – powiedział Sam.
– Deportowali ją. A teraz nie możesz utrzymać swoich śliskich łapsk z daleka ode mnie.
– Ona wróciła. Mieszka ze mną.
– Masz dziewczynę? – spytała Cici. Powtarzała to pytanie w kółko przez całą drogę po schodach w dół, aż na ulicę.
Dwa tygodnie później Carolyne wpadła na Cici w toalecie, w klubie.
– Chcę ci tylko powiedzieć, że widziałam Sama – wycedziła Carolyne, nakładając czerwoną szminkę. – Padł przede mną na ziemię i na czworakach błagał, żebym do niego wróciła. Powiedział, że ja jestem ponad.
– Ponad co? – zapytała Cici, udając, że poprawia sobie rzęsy.
– Szlajałaś się z nim? – spytała Carolyne. Zatrzasnęła szminkę.
– Nie – odpowiedziała Cici. – Ja się z nikim nie szlajam.
Oczywiście, Carolyne i Cici zostały najlepszymi przyjaciółkami.
„Nienawidzę Miami”
Carrie poznała Cici mniej więcej o tej porze, w zeszłym roku, w Bowery Bar. Carrie siedziała w jednym z boksów, było dość późno, a ona czuła się do dupy. I wtedy obok klapnęła ta dziewczyna i zaczęła mówić coś takiego:
– Jesteś moją idolką. Jesteś piękna. Gdzie kupiłaś te buty, strasznie mi się podobają.
Carrie była mile połechtana.
– Chcę być twoją najlepszą koleżanką – powiedziała dziewczyna głosikiem, który otarł się o Carrie jak kot. – Mogę być twoją najlepszą koleżanką? Proszę?
– Ale słuchaj… hmm…
– Cici.
– Cici – powtórzyła Carrie dość sztywno. – To nie działa w ten sposób.
– Dlaczego?
– Dlatego, że ja jestem w Nowym Jorku od piętnastu lat. Od piętnastu lat i…
– Aha… – westchnęła Cici i skuliła się. – Ale mogę zadzwonić? Zadzwonię do ciebie.
I już przeskoczyła do innego stolika, usiadła, odwróciła się i pomachała do Carrie. Dwa tygodnie później Cici zadzwoniła.
– Musisz z nami pojechać do Miami!
– Nienawidzę Miami. Moja noga nigdy nie postanie w Miami – powiedziała Carrie. – Jeśli jeszcze kiedyś zadzwonisz i wspomnisz o Miami, to się rozłączę.
– Aleś ty śmieszna – powiedziała Cici.
W Miami Cici i Carolyne zatrzymały się u bogatych kolegów Carolyne z Uniwersytetu Teksańskiego. W piątkowy wieczór poszli się wszyscy zabawić i się popili. Cici całowała się z jednym z kolesiów z Teksasu, z Dexterem. Ale już drugiego wieczoru zaczął ją wkurzać, bo wszędzie za nią łaził, obejmował ją, chciał całować – jakby byli jakąś parą czy co.
– Choć na górę, to się popieścimy – szeptał jej ciągle do ucha.
Cici nie miała ochoty, więc zaczęła go olewać. Dexter się wkurzył i wybiegł z domu. Wrócił kilka godzin później z dziewczyną.
– Siemanko wszystkim – rzucił i przechodząc przez salon, pomachał do Cici. Poszedł z tą dziewczyną na górę. Dziewczyna mu obciągnęła. Potem zeszli na dół, a Dexter odstawił cały teatr, zapisując sobie jej numer telefonu.
Cici wybiegła z domu, krzycząc i płacząc, właśnie w chwili, gdy Carolyne wjeżdżała na podjazd pożyczonym samochodem. Ona też krzyczała i płakała. Wpadła na Sama, który przypadkiem był w Miami i chciał ją namówić na trójkąt z jakąś blond zdzirą, striptizerką. A kiedy Carolyne powiedziała mu: – Pierdol się! – popchnął ją na piasek na South Beach i wrzasnął:
– Pokazywałem się z tobą tylko dlatego, że zawsze na imprezach robili nam zdjęcia!
„Szósta Strona”
Dwa tygodnie później Carolyne znalazła się w plotkarskiej kolumnie „Szósta Strona” w „Post”. Wybrała się na imprezę do klubu Tunnel, a kiedy bramkarz nie chciał jej wpuścić, zaczęła strasznie wrzeszczeć. On chciał ją zaprowadzić do taksówki, ona go uderzyła, a on ją powalił na ziemię i przygwoździł do chodnika. Następnego dnia zmusiła wydawcę pisma, w którym pracowała, żeby zadzwonił do klubu i kazał zwolnić tego bramkarza, a potem zadzwoniła do „Szóstej Strony”. Kiedy gazeta wyszła, kupiła dwadzieścia egzemplarzy.
Potem Cici wywalono z mieszkania, które wynajmowała z pewną prawniczką z Filadelfii – starszą siostrą jej szkolnej koleżanki. Prawniczka stwierdziła:
– Cici, zmieniłaś się. Naprawdę się o ciebie martwię. Nie jesteś już miłą osobą i nie wiem, co mam z tym począć.
Cici wydarła się na nią, że jest po prostu zazdrosna, a potem przeprowadziła się na kanapę Carolyne.
Mniej więcej w tym czasie w jednej z plotkarskich kolumn ukazała się niefortunna wzmianka o Carrie. Starała się to zignorować, kiedy zadzwoniła podniecona Cici.
– O kurczę! Jesteś sławna! – szczebiotała. – Jesteś w gazetach! Czytałaś?
I zaczęła odczytywać wzmiankę na głos. Było to okropne, więc Carrie zaczęła krzyczeć:
– Coś ci wytłumaczę! Jeśli chcesz przetrwać w tym mieście, to nigdy, przenigdy nie dzwoń do nikogo i nie czytaj mu okropności, które o nim wypisują w gazetach! Udajesz, że tego nigdy nie widziałaś. Kapujesz? A jak cię pytają, czy widziałaś, kłamiesz i mówisz: „Skądże. Nie czytuję takich śmieci”. Choć oczywiście czytasz. Dotarło?! Jezus, Cici – powiedziała już spokojniej – po czyjej jesteś stronie?
Cici zaczęła płakać, a Carrie odłożyła słuchawkę i miała potem poczucie winy.
Pan Resztka
– Przedstawię cię facetowi, i wiem, że się w nim zakochasz, ale tego nie rób – powiedziała Carolyne do Cici.
Więc Cici się zakochała. Ben miał czterdziestkę, był kiedyś właścicielem restauracji i organizatorem przyjęć; dwukrotnie żonaty (właściwie to ciągle był żonaty, ale żona wróciła na Florydę) i z tuzin razy przechodził odwyk. Wszyscy w Nowym Jorku go znali i kiedy w rozmowie padało jego nazwisko, ludzie wznosili oczy do góry i zmieniali temat. Mimo picia i brania kokainy wciąż miał w sobie resztkę tego, czym był kiedyś: uroczym, zabawnym, przystojnym facetem. I Cici zakochała się w tej resztce. Spędzili ze sobą dwa wspaniałe weekendy, chociaż ani razu naprawdę się nie kochali. Potem poszli na imprezę. On jej zniknął z oczu, a kiedy go znalazła, ocierał się o szesnastoletnią modelkę, która świeżo przyjechała do miasta.
– Jesteś obrzydliwy! – wrzasnęła Cici.
– No, daj spokój – powiedział. – Musisz mi pozwolić na odgrywanie moich fantazji. A ja mam fantazję bycia z szesnastką. – Wyszczerzył zęby i widać było, że powinien je wyprostować.
Nazajutrz rano Cici pojawiła się bez zaproszenia w jego mieszkaniu. Była u niego akurat z wizytą jego trzyletnia córeczka.
– Przyniosłam ci prezent – powiedziała Cici, zachowując się tak, jakby nic się nie stało. Prezentem był żywy króliczek. Posadziła go na kanapie, a króliczek zesikał się kilka razy z rzędu.
Tymczasem Carolyne w pewnym sensie wprowadziła się do Sama. Trzymała swoje mieszkanie, ale wszystkie noce spędzała u niego i za każdym razem coś u niego zostawiała – buty, perfumy, kolczyki, bluzki właśnie odebrane z pralni chemicznej, sześć czy siedem różnych kremów do twarzy. Trwało to przez kilka miesięcy. W dzień przed walentynkami Sam eksplodował.
– Wynoś się, ale już! – krzyczał i ciężko dyszał.
– Nie rozumiem – zdziwiła się Carolyne.
– Nie ma nic do rozumienia! – wydyszał Sam. – Nie chcę tu widzieć ani ciebie, ani twoich maneli!
Szarpnięciem otworzył okno i zaczął wyrzucać jej rzeczy.
– Już ja cię urządzę, draniu – wycedziła Carolyne i walnęła go ostro w tył głowy.
Odwrócił się.
– Uderzyłaś mnie – wymamrotał.
– Sam… – zaczęła.
– Nie do wiary… uderzyłaś mnie… – Zaczął się cofać w głąb pokoju. – Nie podchodź do mnie – powiedział. Schylił się ostrożnie i podniósł z podłogi swojego kota.
– Sam – powtórzyła Carolyne, idąc w jego stronę.
– Cofnij się! – Chwycił kota tak, że jego łapki sterczały w kierunku Carolyne; dzierżył zwierzę przed sobą niczym broń. – Powiedziałem, cofnij się.
– Sam, no Sam – Carolyne potrząsnęła głową. – To takie żałosne.
– Nie dla mnie – rzucił Sam i pomknął do sypialni, tuląc kota w ramionach.
– To czarownica, prawda Puffy? – zwrócił się do kota.
– Prawdziwa czarownica.
Carolyne zrobiła krok w kierunku łóżka.
– Nie chciałam…
– Uderzyłaś mnie – powtórzył Sam dziwnie zmienionym głosem małego chłopczyka. – Nigdy więcej mnie nie bij. Nigdy już nie bij Sama.
– W porządku – powiedziała Carolyne ostrożnie.
Kot wyrwał się z objęć Sama i wybiegł z sypialni. Carolyne wyszła za nim.
– Kici, kici, chodź koteczku – zawołała. – Chcesz mleka?
Usłyszała odgłos włączanego telewizora.
„Byt totalnie upokorzony”
Carrie zawsze obiecywała Cici i Carolyne, że zje z nimi obiad, i w końcu się zgodziła. W niedzielę wieczorem – w jej jedyny wolny wieczór. Carolyne i Cici siedziały w boksie, każda z nogą założoną na nogę. Sączyły drinki i wyglądały bardzo szykownie. Carolyne rozmawiała przez komórkę.
– Przez tę moją pracę muszę co wieczór gdzieś bywać – powiedziała Cici znudzonym głosem. – Dziś też musimy iść na przyjęcie. W centrum. Mnóstwo modelek. Ty też powinnaś przyjść – dodała tonem, który miał sugerować, że oczywiście nie powinna.
– No, a jak tam… sprawy? – spytała Carrie. – No wiesz, Sam i…
– Wszystko świetnie – odpowiedziała Carolyne.
Cici zapaliła papierosa i spojrzała w innym kierunku.
– Tyle że Sam łaził wszędzie i opowiadał, że on i Carolyne nigdy ze sobą nie spali, chociaż setki ludzi widziało, jak się całują i tak dalej. Więc go upokorzyłyśmy.
– Dowiedziałyśmy się, że on się spotyka z dziewczyną, która ma różne choroby, więc zadzwoniłam do niego i mówię: „Sam, proszę cię jako przyjaciółka, obiecaj, że się z nią nie prześpisz” – powiedziała Carolyne.
– A potem zobaczyłyśmy ich razem na śniadaniu.
– My byłyśmy ubrane super, a oni byli w dresach. Podeszlyśmy do nich, a oni poprosili o papierosa. A ja na to: „Papierosa? Weź sobie od kelnera”.
– Usiadłyśmy przy stoliku tuż obok nich. Specjalnie. Oni próbowali do nas zagadywać, ale Carolyne ciągle gdzieś dzwoniła komórką. A potem ja go zapytałam: „Sam, a jak ta dziewczyna, z którą cię widziałam w zeszłym tygodniu?”
– Był totalnie upokorzony – powiedziała Carolyne.
– Posyłałyśmy mu karteczki z napisem „herpes simplex 19”.
– A jest taki herpes simplex 19? – spytała Carrie.
– Nie – odpowiedziała Cici. – Nie kapujesz?
– Aha – odparła Carrie. Nie mówiła nic przez chwilę, długo zapalała papierosa. – Co jest z wami, dziewczyny?
– spytała w końcu.
– Nic – odparła Cici. – Jedyną rzeczą, na której mi zależy, jest moja kariera. Tak jak tobie. Jesteś moim idolem.
Potem obie dziewczyny spojrzały na zegarki i na siebie nawzajem.
– Nie obraź się – powiedziała Cici – ale musimy już lecieć na to przyjęcie.