17

Miasto w gorączce!

Seksualna panika dosięga Mr. Biga

Manhatańska odmiana letniej gorączki powoduje napady chodnikowych fantazji, pijackich wyskoków, łóżkowych załamań i klimatyzacyjnych koszmarów

W sierpniu Nowy Jork staje się zupełnie innym miastem. Przypomina życie w jakimś południowoamerykańskim kraju pod rządami pijanego, skorumpowanego dyktatora, z galopującą inflacją, kartelami narkotykowymi, pokrytymi kurzem drogami, zapchaną kanalizacją – gdzie już nigdy nie będzie lepiej, gdzie nigdy nie pada deszcz.

Psyche większości nowojorczyków załamuje się w tym upale. Złe myśli i złe uczucia gotują się tuż pod skórą. Prowadzą do złych zachowań, w których Nowy Jork się specjalizuje. Ukrytych. Paskudnych. Związki się rozpadają. Ludzie, którzy nie powinni być razem, schodzą się ze sobą.

Miasto jest w gorączce. Kolejne dni zlepia ze sobą ponadtrzydziestopięciostopniowy upał. Wszyscy są drażliwi. W upale nie można ufać nikomu, zwłaszcza samemu sobie.

Carrie leży w łóżku Mr. Biga. Jest ósma rano. Już czuje, że nie będzie z nią dobrze. Właściwie ma cholerną pewność, że na pewno nie będzie dobrze. Histerycznie płacze w poduszkę.

– Carrie, uspokój się, uspokój się – rozkazuje Mr. Big. Carrie odwraca głowę. Jej twarz jest groteskową, opuchniętą maską.

– Wszystko będzie dobrze. Teraz muszę już iść do pracy. Zatrzymujesz mnie.

– Potrafisz mi pomóc? – łka Carrie.

– Nie – stwierdza Mr. Big, wkładając złote spinki w dziurki wykrochmalonych mankietów. – Musisz sama sobie pomóc. Wymyśl jak.

Carrie chowa głowę pod kołdrę, ciągle płacząc.

– Zadzwoń do mnie za dwie godziny – mówi on i wychodzi z sypialni. – Do widzenia.

Dwie minuty później wraca.

– Zapomniałem pudełka z cygarami – wyjaśnia i obserwuje ją, przechodząc przez pokój. Już się uspokoiła.

– Do widzenia – powtarza. – Do widzenia.

To już dziesiąty z kolei dzień duszącego, parnego upału.


Upalny rytuał Mr. Biga


Carrie spędza ostatnio zbyt wiele czasu z Mr. Bigiem. On ma klimatyzację. Ona też ma, ale u niej nie działa. Rozwinęli mały rytuał. Rytuał upalny. Każdego wieczoru o jedenastej, jeśli akurat razem nie wyszli, Mr. Big dzwoni.

– Jak tam u ciebie w domu? – pyta.

– Gorąco – odpowiada ona.

– To co robisz?

– Pocę się.

– Chcesz przyjść spać do mnie? – pyta on, niemal nieśmiało.

– Pewnie, czemu nie – mówi ona. Ziewa.

Potem wybiega z mieszkania, przelatuje przez drzwi frontowe (mija nocnego portiera, który zawsze rzuca jej obleśne spojrzenie) i wskakuje do taksówki.

– O, czeeeść – mówi Mr. Big, otwierając drzwi. Nagi, jakby zaspany i zaskoczony, że ją widzi.

Idą do Józka. Oglądają talk-show Lettermana albo Leno. Mr. Big ma jedną parę okularów. Zakładają je na zmianę.

– Nie przyszło ci do głowy, żeby sobie założyć nową klimatyzację? – pyta Mr. Big.

– Tak – mówi Carrie.

– Nowy klimatyzator dostaniesz już za sto pięćdziesiąt dolarów.

– Wiem. Mówiłeś mi.

– No cóż, chodzi o to, że nie możesz codziennie u mnie sypiać.

– Nie martw się – mówi Carrie. – Upał mi nie przeszkadza.

– Nie chcę, żebyś była rozgrzana. Sama, u siebie w mieszkaniu.

– Jeśli mnie zapraszasz tylko dlatego, że ci mnie żal, to więcej tego nie rób – mówi Carrie. – Chcę przychodzić tylko dlatego, że za mną tęsknisz. Że nie możesz beze mnie zasnąć.

– Och, będę za tobą tęsknił. Pewnie. Oczywiście, że będę tęsknił – mówi Mr. Big. A po kilku sekundach dodaje: – Masz dosyć pieniędzy?

Carrie patrzy mu w oczy. – Mnóstwo.


Homarowy Newbert


W tym upale coś jest. Rozluźnia. Czujesz się jak pijany, choć wcale nie jesteś. Na Upper East Side szaleją hormony Newberta. Chce mieć dziecko. Wiosną jego żona, Belle, powiedziała, że nie może chodzić w ciąży latem, bo nie mogłaby się pokazać w stroju kąpielowym. Teraz mówi, że nigdy by nie zaszła w ciążę latem, bo nie wyobraża sobie porannych mdłości w takim upale. Newbert przypomniał jej, że jako bankier, Belle spędza całe dnie za ścianami z przyciemnianego szkła, w chłodnej, klimatyzowanej wieży biurowca. Nie pomogło.

Tymczasem Newbert spędza całe dnie, snując się po domu w podartych bokserkach, czekając, aż agent zadzwoni z wiadomościami o jego powieści. Ogląda wszystkie talk-showy w telewizji. Obcina skórki od paznokci tępymi przyborami. Dzwoni do Belle dwadzieścia razy dziennie. Zawsze jest słodka.

– Cześć, Pysiaczku.

– Co sądzisz o stalowych nierdzewnych szczypczykach Revlona ze zwężonymi końcówkami? – pyta on.

– Wspaniały pomysł – mówi ona.

Któregoś wieczoru podczas fali upałów Belle musiała iść na oficjalny obiad z klientami, Japończykami. Po niekończących się ukłonach i uściskach rąk wyruszyli – Belle i pięciu facetów w czarnych garniturach – do restauracji City Crab. W połowie obiadu niespodziewanie zjawia się Newbert. Jest już ostro podpity. Ubrany tak, jakby się wybierał pod namiot. Postanawia odtańczyć swoją wersję morrisa. Porywa ze stołu serwetki i wpycha je do kieszeni krótkich spodenek khaki. Potem, powiewając serwetkami trzymanymi w obu dłoniach, robi kilka kroków do przodu, podrzuca do góry jedną nogę, robi kilka kroków w tył i wyrzuca do tyłu drugą nogę. Dodaje jeszcze kilka wyrzutów bocznych, co, technicznie rzecz biorąc, nie należy do oryginalnego morrisa.

– Och, to tylko mój mąż – mówi Belle do klientów takim tonem, jakby podobne historie były na porządku dziennym. – On uwielbia się bawić.

Newbert wyciąga mały aparat fotograficzny i zaczyna robić Japończykom zdjęcia.

– Powiedzcie „homar” – zachęca.


Kanibale w Zoo


Carrie jest w tej nowej restauracji, Le Zoo. Ma jeść obiad z grupą ludzi, których tak naprawdę nie zna. Jest z nimi Ra – nowa twarz „It”. Restauracja ma wszystkiego ze trzy stoliki, przyjęto za dużo rezerwacji, więc wszyscy czekają na chodniku. Ktoś ciągle donosi na zewnątrz butelki białego

Bardzo szybko na chodniku robi się impreza. To dopiero początek fali upałów i ludzie są jeszcze dla siebie mili.

– Och, tak strasznie chciałem cię poznać!

– Musimy coś razem zrobić!

– Musimy się częściej spotykać.

Carrie rozmawia ze wszystkimi i do nikogo nie czuje nienawiści. I dla odmiany nie czuje też, że wszyscy jej nienawidzą.

W restauracji Carrie siada pomiędzy Ra i jego menedżerką. Ktoś z „New York Timesa” cały czas robi wszystkim zdjęcia. Ra nie mówi zbyt wiele. Tylko patrzy i dotyka swojej koziej bródki, i kiwa głową. Po obiedzie Carrie, Ra i jego menedżerką idą do mieszkania menedżerki, żeby zapalić. Wydaje się, że to dobry pomysł w taki upał. Joint jest mocny. Jest późno. Odprowadzają ją do taksówki.

– Nazywamy to miejsce żoną – mówi menedżerką, wpatrując się w Carrie.

Carrie myśli, że chyba wie, o co kobiecie chodzi, wie, co to jest „żona” i dlaczego są tu razem.

– Dlaczego nie zamieszkasz z nami w żonie? – pyta Ra.

– Chciałabym – mówi Carrie, i rzeczywiście tak myśli, ale myśli też, że musi wrócić do domu.

Zanim jednak taksówka dojeżdża do jej domu, Carrie mówi „stop”.

Wysiada i dalej idzie piechotą. Wciąż powtarza w myślach, że musi wrócić do domu. Miasto jest rozgrzane. Carrie czuje moc. Jak drapieżne zwierzę. Kilka kroków przed nią idzie kobieta. Ma na sobie luźną, białą bluzkę. Ta bluzka powiewa jak biała flaga i doprowadza Carrie do szału. Nagle Carrie czuje się jak rekin, który zwęszył krew. Wyobraża sobie, że zabija tę kobietę i ją pożera. Przerażające, jak bardzo podoba jej się ta fantazja.

Kobieta nie ma pojęcia, że jest śledzona. Niczego nie przeczuwa, kołysze się, idąc chodnikiem. Carrie wyobraża sobie, że rozszarpuje zębami białe, miękkie ciało kobiety. Sama sobie winna, mogła schudnąć albo co. Carrie zatrzymuje się i wchodzi do swojego domu.

– Dobry wieczór, panno Carrie – mówi portier.

– Dobry wieczór, Carlos. – Wszystko w porządku?

– O tak, świetnie.

– To dobranoc – mówi Carlos, wsadzając głowę w otwarte drzwi windy. Uśmiecha się.

– Dobranoc, Carlos. – Carrie też się uśmiecha. Pokazuje wszystkie zęby.


Blue Angel


W takim upale niedobrze jest wychodzić, ale siedzieć w domu, samemu, jest jeszcze gorzej.

Kitty miotała się po przestronnym apartamencie przy Piątej Alei, w którym mieszka z Hubertem, swoim chłopakiem, pięćdziesięciopięcioletnim aktorem. Hubert wraca do filmu. Właśnie ma zdjęcia we Włoszech u modnego, młodego, amerykańskiego reżysera. Potem ma jechać do L.A. kręcić pilotażowe odcinki serialu telewizyjnego. Za kilka dni Kitty ma dołączyć do niego we Włoszech, a potem razem z nim lecieć do LA.

Myśli: „Mam dopiero dwadzieścia pięć lat. Jestem na to za młoda”.

O piątej dzwoni telefon.

– Cześć. Kitty? – jakiś mężczyzna.

– Taaaak?

– Czy jest Hubert?

– Nieeee.

– Och, tu Dash.

– Dash – powtarza Kitty, trochę zbita z tropu. Dash jest agentem Huberta. – Hubert jest we Włoszech.

– Wiem, wiem – mówi Dash. – To on mnie prosił, żebym do ciebie zadzwonił, jak będę w mieście, i gdzieś cię wyciągnął. Bał się, że czujesz się samotna.

– Rozumiem – mówi Kitty. Przypuszcza, że facet kłamie i jest tym zachwycona.

Spotykają się o dziesiątej wieczorem w Rowery Bar. Pojawia się też Stanford Blatch. Stanford jest przyjacielem Dasha, no ale trzeba pamiętać, że Stanford jest przyjacielem wszystkich.

– Stanford – mówi Dash, opierając się wygodnie.

– Znasz jakieś nowe, dobre miejsce? Chcę być pewien, że moja podopieczna będzie się dobrze bawić. Chyba się nudzi.

Wymieniają spojrzenia.

– Mnie się podoba w Blue Angel – mówi Stanford.

– Tylko pamiętaj, że ja mam szczególny gust.

– No to idziemy do Blue Angel.

Klub jest gdzieś w SoHo. Wchodzą. Duszny lokal z drewnianymi podestami dla tancerek.

– Erotyczne mordownie są bardzo modne tego lata – mówi Stanford.

– Daj spokój, ja się erotycznie morduję od lat – żartuje Dash.

– No pewno. Jesteś typem faceta, który rozmawia przez komórkę z samochodu i rzuca teksty: „Możesz chwilkę zaczekać? Ktoś mi w tej chwili obciąga na Palisades Parkway i właśnie dochodzę” – mówi Stanford.

– Tylko na Sunset Boulevard – odparowuje Dash.

Siadają tuż przed jednym z podestów. Po chwili na podest wchodzi kobieta. Trzyma bukiet stokrotek, które wyglądają tak, jakby je zerwała między płytami chodnika. Jest naga. Jest też chuda i ma cellulitis.

– Wiesz, coś jest nie tak, kiedy chuda dziewczyna ma cellulitis – szepce Kitty do ucha Dasha.

Dash patrzy na nią i uśmiecha się pobłażliwie. „No dobra, jakoś to zniosę” – myśli Kitty.

Kobieta chwyta boa z piór i zaczyna tańczyć. Obrywa płatki z kwiatów. Jest strasznie spocona. Kładzie się i turla po brudnym podeście, a kiedy wstaje, ma do całego ciała poprzyklejane kurze pióra, wymięte płatki i brud z podłogi. Potem rozwiera nogi i wypina się wprost na twarz Kitty.

Kitty jest pewna, że czuje jej zapach, ale myśli: „W porządku, przeżyję i to”.

Potem na podest wychodzi para lesbijek. Zaczynają występ. Mniejsza kobieta jęczy. A ta większa zaczyna ją dusić. Kitty widzi, jak na szyi mniejszej wychodzą żyły. Jest autentycznie duszona. „Jestem w klubie dla zboczeńców!” – myśli Kitty. Stanford zamawia kolejny kieliszek białego wina.

Duża kobieta chwyta teraz tę małą za włosy i ciągnie. Kitty waha się, czy nie powinna interweniować. Włosy puszczają, to peruka, pod spodem kobieta ma krótko ściętego, różowego jeżyka.

– Koniec przedstawienia – mówi Dash. – Chodźmy do domu.

Na dworze wciąż jest gorąco.

– O co w tym, do cholery, chodziło? – pyta Kitty.

– A czego innego się spodziewałaś? – pyta Dash.

– Dobranoc, Kitty – mówi szarmancko Stanford.


Załamanie


Dziesiątego dnia upałów Carrie była już stanowczo za bardzo przywiązana do Mr. Biga. Stanowczo za bardzo. I tej nocy przeżyła załamanie. Zaczęło się dobrze: Mr. Big wyszedł sam na służbowy obiad. Wszystko było w porządku. Carrie poszła odwiedzić Mirandę. Miały siedzieć pod klimatyzatorem i oglądać na wideo odcinki Ab Fab. Ale zaczęły pić. Potem Miranda zadzwoniła do swojego dostawcy narkotyków. I tak się zaczęło. Carrie nie widziała Mirandy od dawna, bo wciąż była zajęta Mr. Bigiem. Miranda zaczęła się czepiać.

– Wiesz, chciałabym go poznać. Dlaczego go jeszcze nie znam? I dlaczego ciebie nie widuję?

A potem zrzuciła bombę. Powiedziała, że zna dziewczynę, która chodziła z Mr. Bigiem w pierwszym miesiącu, kiedy on już chodził z Carrie.

– Myślałam, że spotkali się tylko raz – powiedziała Carrie.

– O nie. Widzieli się wiele razy. Wieeele. To dlatego przez cały miesiąc do ciebie nie dzwoniłam. Nie wiedziałam, czy mam ci o tym powiedzieć.

– Śmierdząca sprawa – stwierdziła Carrie.

Rano, po tamtej nocy, Carrie leżała w łóżku Mr. Biga i rozmyślała, czego naprawdę chce. Czuła, że jej życie się zmieniło, ale czy na pewno? Myślała: „Wciąż nie jestem mężatką. Wciąż nie mam dzieci. Czy to się kiedykolwiek stanie?” Kiedy?

„Żona albo Mr. Big – myślała. – Żona albo Mr. Big”.

Po południu Mr. Big przysłał jej kwiaty. Dołączył karteczkę: „Wszystko będzie dobrze. Kocham. Mr. Big”.

– Dlaczego przysłałeś mi kwiaty? – spytała go wieczorem. – To było naprawdę słodkie.

– Chciałem, żebyś wiedziała, że ktoś cię kocha.

Dwa dni później Carrie i Mr. Big jadą na weekend do jego domu w Westchester, żeby Mr. Big mógł pograć w golfa. On wychodzi wcześnie rano. Carrie wstaje późno, parzy kawę. Wychodzi z domu, spaceruje po ogrodzie. Potem idzie do końca ulicy. Wraca. Wchodzi do domu i siada.

„No, a teraz co mam robić?” – myśli i próbuje sobie wyobrazić Mr. Biga na polu golfowym, jak posyła piłki na niebotyczne odległości.

Загрузка...