Carrie poleciała do Aspen prywatnym odrzutowcem Lear. Miała na sobie białe futerko z norek, krótką sukienkę i białe skórzane kozaczki. Wydawało jej się, że tak należy się ubrać na ten lot, ale niestety, źle jej się wydawało. Inni pasażerowie, ci, do których samolot należał, byli ubrani w dżinsy i ślicznie haftowane swetry, i wygodne buty na śnieg. Carrie miała strasznego kaca. Kiedy samolot uzupełniał paliwo w Lincoln, w stanie Nebraska, pilot musiał jej pomóc zejść po schodach na płytę lotniska. Było dość ciepło, a ona przechadzała się w swoich norkach i ciemnych okularach, paliła papierosy i patrzyła na niekończące się, płaskie, wysuszone, żółte pola.
Mr. Big czekał na lotnisku w Aspen. Siedział na dworze, zbyt idealnie ubrany w brązowy zamszowy płaszcz i brązowy zamszowy kapelusz. Palił cygaro. Podszedł do Carrie, a jego pierwsze słowa brzmiały:
– Samolot się spóźnił. Przemarzłem.
– To czemu nie czekałeś w środku? – spytała Carrie.
Przejechali przez maleńkie miasteczko, które przypominało zabawkę pieczołowicie ułożoną przez dziecko pod choinką. Carrie przycisnęła dłonie do oczu i westchnęła.
– Wypocznę. Nabiorę kondycji – powiedziała. – Będę gotowała.
Stanford Blatch też przyleciał prywatnym samolotem. Zatrzymał się u swojej przyjaciółki z dzieciństwa, Suzannah Matrin. Po imprezie u Rivera wyznał Suzannah:
– Chcę zacząć nowy rozdział. Jesteśmy takimi wspaniałymi przyjaciółmi. Powinniśmy pomyśleć o tym, czy by się nie pobrać. W ten sposób ja dostanę swoją część spadku.
I kiedy połączymy moje i twoje pieniądze, to możemy żyć w taki sposób, w jaki zawsze chcieliśmy.
Suzannah była czterdziestoletnią rzeźbiarką. Nosiła ostry makijaż i dużą biżuterię. Nigdy nie wyobrażała sobie życia w tradycyjnym związku.
– Osobne sypialnie? – spytała.
– Naturalnie – zgodził się Stanford.
Skipper Johnson przyleciał zwykłymi liniami, ale dzięki punktom za wylatane mile udało mu się zamienić bilet na pierwszą klasę. Spędzał wakacje z rodzicami i dwiema młodszymi siostrami. „Muszę sobie znaleźć dziewczynę – myślał – to już śmieszne”. Wyobraził sobie szczęśliwą wybrankę jako starszą od siebie, gdzieś między trzydzieści a trzydzieści pięć, bystrą, piękną, lubiącą się bawić. Kogoś, kto by wciąż wzbudzał jego zainteresowanie. W ostatnim roku zdał sobie sprawę, że dziewczyny w jego wieku są nudne. Za bardzo im imponował, to było niebezpieczne.
Mr. Big nauczył Carrie jeździć na nartach. Kupił jej kombinezon, rękawice, czapkę, ciepłą bieliznę. I jeszcze maleńki termometr, który się przyczepiało do rękawicy – to była jedyna rzecz, o którą błagała, żeby jej kupił. Opierał się, aż się nadąsała. Potem się zgodził w zamian za obietnicę obciągnięcia mu laski, choć termometr kosztował tylko cztery dolary. W domku, który wynajmowali, ubrał ją w kombinezon, Carrie wyciągnęła ręce, włożył jej rękawice. Przypiął do nich minitermometrzyk, a ona powiedziała:
– Zobaczysz, jaki będziesz szczęśliwy, że go mamy. Na dworze jest tak zimno.
Zaśmiał się i zaczęli się całować.
W wagonikach kolejki linowej Mr. Big palił swoje cygara i rozmawiał przez telefon komórkowy. Potem zjeżdżał po stoku tuż za Carrie i pilnował, żeby nikt na nią nie wpadł.
– Dasz radę, dasz radę – powtarzał, kiedy robiła skręt za skrętem, powoli zjeżdżając w dół. Potem ona czekała na dole i przesłaniając oczy dłońmi przed słońcem, patrzyła jak Mr. Big śmiga wśród tych wszystkich bogaczy.
Wieczorami brali masaże i gorące kąpiele. Nocą, kiedy leżeli razem w łóżku, Mr. Big powiedział:
– W końcu jesteśmy blisko, prawda?
– Tak – powiedziała Carrie.
– Pamiętasz, jak kiedyś ciągle marudziłaś, że powinniśmy być ze sobą bliżej? Teraz już tego nie mówisz.
Carrie pomyślała, że lepiej już być nie może.
„Szukam ogona”
Stanford Blatch maszerował zboczem góry w Aspen w butach na „po nartach” ze źrebięcej skóry, wymachując lornetką. Miał się spotkać z Suzannah na lunchu. Usłyszał znajomy głos krzyczący „Stanford!”, a za chwilę „uważaj!” Odwrócił się akurat w momencie, gdy Skipper Johnson miał w niego wjechać i raźno uskoczył w śnieżną zaspę.
– Drogi, kochany Skipper – wydyszał.
– Czy to nie wspaniałe tak wpadać na przyjaciół podczas wakacji? – spytał Skipper.
Miał na sobie strój narciarski przypominający deszczowy uniform skauta: luźną żółtą kurtkę i czapkę z nausznikami, które sterczały pod kątem prostym.
– To zależy od przyjaciół i od sposobu wpadania – zauważył Stanford.
– Nie wiedziałem, że obserwujesz ptaki – powiedział Skipper.
– Nie szukam ptaków, szukam ogona – wyjaśnił Stanford. – Obserwuję prywatne samoloty, żeby wiedzieć, jaki sobie kupić.
– Kupujesz odrzutowiec?
– Niebawem – oznajmił Stanford. – Myślę o ożenku i chcę, by moja małżonka miała pełny komfort.
– Twoja żona?
– Tak, Skipper – potwierdził spokojnie Stanford. – Właśnie mam zjeść z nią lunch. Chciałbyś ją poznać?
– Nie do wiary – mruknął Skipper, odpinając narty.
– No cóż, ja już tu poderwałem trzy różne dziewczyny, więc czemu nie ty?
Stanford spojrzał na niego z politowaniem.
– Drogi, drogi Skipper. Kiedy przestaniesz udawać, że nie jesteś gejem?
Carrie i Mr. Big wybrali się na romantyczny obiad do Pine Greek Cookhouse. Przejechali przez góry, a potem pod samą restaurację dojechali konnymi saniami. Niebo było czarne i bezchmurne, a Mr. Big rozprawiał o gwiazdach, opowiadał, jak był biednym dzieciakiem i musiał porzucić szkołę, kiedy miał trzynaście lat, i pracować, a potem służyć w lotnictwie.
Wzięli ze sobą polaroid i w restauracji robili sobie zdjęcia. Pili wino, trzymali się za ręce, Carrie trochę się wstawiła.
– Słuchaj – powiedziała. – Muszę cię o coś zapytać.
– Strzelaj – zachęcił Mr. Big.
– Pamiętasz wtedy, na początku lata? Chodziliśmy już ze sobą od dwóch miesięcy, a ty powiedziałeś, że chcesz się też spotykać z innymi?
– L…? – spytał Mr. Big ostrożnie.
– I chodziłeś przez tydzień z tą modelką? I kiedy na ciebie wpadłam, zachowałeś się strasznie, ja na ciebie nawrzeszczałam i strasznie się pokłóciliśmy przed Bowery Bar?
– Bałem się, że już się do mnie nigdy nie odezwiesz.
– Chcę tylko wiedzieć jedno – powiedziała Carrie.
– Gdybyś był mną, co byś wtedy zrobił?
– Chyba rzeczywiście już nigdy bym się do ciebie nie odezwał.
– I tego właśnie chciałeś? – spytała Carrie. – Chciałeś, żebym odeszła?
– Nie – zapewnił Mr. Big. – Chciałem, żebyś została. Byłem zdezorientowany.
– Ale ty byś odszedł.
– Nie chciałem cię stracić. To było tak… no, sam nie wiem. To była taka próba. Test.
– Test?
– Żeby sprawdzić, czy mnie naprawdę lubisz. Na tyle, żeby zostać.
– Ale bardzo mnie zraniłeś – powiedziała Carrie. – Jak mogłeś mnie tak zranić? Nigdy ci tego nie zapomnę, wiesz o tym?
– Wiem kochanie, przepraszam.
Kiedy wrócili do domu, na automatycznej sekretarce była wiadomość od ich znajomego Rocka Gibraltera, aktora telewizyjnego. „Przyjechałem. Mieszkam u Tylera Kydda. Będziecie nim zachwyceni”.
– Chodzi mu o tego Tylera Kydda? Tego aktora? – spytał Mr. Big.
– Na to wygląda – rzuciła Carrie, świadoma, że usiłuje to tak powiedzieć, jakby nic a nic jej to nie obchodziło.
Prometeusz spętany - To było cudowne – powiedział Stanford.
Siedzieli z Suzannah na kanapie przed kominkiem. Suzannah paliła papierosa. Miała długie, arystokratyczne palce zakończone idealnie wypielęgnowanymi, pomalowanymi na czerwono paznokciami. Była owinięta czarnym chińskim szlafrokiem.
– Dziękuję ci, mój drogi – powiedziała.
– Jesteś naprawdę idealną żoną, kochanie – powiedział Stanford. – Nie mam pojęcia, dlaczego dotąd nie wyszłaś za mąż.
– Mężczyźni hetero mnie nudzą – wyjaśniła Suzannah. – No, w każdym razie po pewnym czasie. Zawsze zaczyna się dobrze, a potem się robią strasznie wymagający. I zanim się obejrzysz, robisz wszystko, czego oni chcą, i nie masz własnego życia.
– Z nami tak nie będzie – zapewnił Stanford. – To idealny układ.
Suzannah wstała.
– Idę do łóżka. Chcę wstać wcześnie i iść na narty. Jesteś pewien, że nie chcesz się przyłączyć?
– Na stok? Nigdy – odparł Stanford. – Ale musisz mi obiecać, że jutro spędzimy dokładnie taki sam cudowny wieczór jak dziś.
– Oczywiście.
– Rewelacyjnie gotujesz. Gdzie się nauczyłaś tak gotować?
– W Paryżu.
Stanford wstał. – Dobranoc, moja droga.
– Dobranoc.
Stanford pochylił się i złożył na jej policzku braterski pocałunek. – Do jutra – powiedział i pomachał jej na pożegnanie, gdy wychodziła z salonu.
Kilka minut później Stanford wrócił do swojego pokoju. Jednak nie poszedł spać. Włączył komputer i sprawdził pocztę. Tak jak się spodziewał, miał wiadomość. Zadzwonił po taksówkę. Potem czekał przy oknie. Kiedy taksówka podjechała, cicho wymknął się z domu.
– Do Caribou – rzucił kierowcy.
A potem było jak w złym śnie. Taksówkarz zawiózł go na wybrukowaną kocimi łbami uliczkę w centrum miasta. Dalej Stanford szedł wąską alejką pełną sklepików, potem wszedł w jakieś drzwi i zszedł po schodach. Za drewnianym blatem baru stała blondynka, która mogła mieć czterdzieści lat, ale dzięki cudom chirurgii plastycznej i implantom piersi wyglądała pięć lat młodziej.
– Mam się tu z kimś spotkać – powiedział cicho Stanford – ale nie znam jego nazwiska…
Kobieta spojrzała na niego podejrzliwie.
– Jestem Stanford Blatch. Ten scenarzysta…
– Aha?
Stanford się uśmiechnął. – Widziała pani film Ofiary mody?
– Och! – ucieszyła się kobieta. – Uwielbiam ten film. Pan to napisał?
– Tak, ja.
– A nad czym pan teraz pracuje? – spytała.
– Zastanawiam się nad filmem o ludziach, którzy nadużywają chirurgii plastycznej.
– Omójboże – wypaliła. – Moja najlepsza przyjaciółka…
– O, chyba widzę swoich znajomych – przerwał jej Stanford.
Dwóch mężczyzn i kobieta siedzieli, śmiejąc się, w kącie klubu. Stanford podszedł. Facet w środku podniósł głowę. Miał koło czterdziestki, opalony, rozjaśnione włosy. Stanford zauważył, że ma zrobiony nos i policzki, i prawdopodobnie przeszczepy włosów.
– Herkules? – spytał.
– Aha.
– Prometeusz – powiedział Stanford.
Kobieta spoglądała to na niego, to na Stanforda.
– Herkules? Prometeusz? – spytała zdziwiona.
Miała nieprzyjemny nosowy głos, a na sobie tani, moherowy, różowy sweter. „Nie dał bym jej nawet sprzątać strychu mojej babci” – pomyślał Stanford i postanowił ją ignorować.
– Nie bardzo mi wyglądasz na Prometeusza – powiedział Herkules, patrząc na długie włosy i wyszukane ciuchy Stanforda.
– Masz zamiar mnie zaprosić, żebym usiadł i się napił, czy wolisz mnie obrażać? – spytał Stanford.
– Chyba cię tylko poobrażamy – powiedział ten drugi facet. – Kto ty w ogóle jesteś?
– Jeszcze jeden patałach, którego spotkałem w Internecie – wyjaśnił Herkules. Pociągnął drinka.
– Trafił swój na swego – syknął Stanford.
– Kurczę. A ja nawet nie wiem, jak się włącza komputer – wtrąciła dziewczyna.
– Sprawdzam każdego, kto przyjeżdża do Aspen. Potem sobie wybieram – ciągnął Herkules. – A ty… nie przeszedłeś selekcji.
– Ja przynajmniej wiem, jak sobie wybrać chirurga plastycznego – powiedział spokojnie Stanford. – To takie smutne, kiedy ludzie pamiętają twojego chirurga, a nie ciebie – uśmiechnął się. – Panowie, życzę miłego wieczoru.
„Potrafisz dochować tajemnicy?”
Carrie i Mr. Big jedli lunch na tarasie restauracji Little Nell, gdy spotkali Rocka Gibraltera. I Tylera Kydda.
Tyler Kydd zobaczył ich pierwszy. Nie był tak przystojny jak Mr. Big, ale ciekawy. Ostra twarz. Długawe, jasne włosy. Złapał wzrok Carrie. „Oho” – pomyślała.
Wtedy Mr. Big też ich zauważył.
– Rocko. Chłopie – powiedział, przesuwając cygaro w kącik ust. Poklepał Rocka po plecach i mocno potrząsnął jego dłonią.
– Szukałem was – uśmiechnął się Rocko. I dodał: – Znacie Tylera Kydda?
– Nie, chłopie – powiedział Mr. Big. – Ale znam twoje filmy. Kiedy sobie znajdziesz dziewczynę?
Wszyscy się roześmiali i usiedli.
– Big właśnie dostał za swoje od takiej jednej – rzuciła Carrie. – Za palenie w wagonie kolejki linowej.
– Oj, chłopie, mówię ci – westchnął Mr. Big. – Codziennie palę sobie cygaro w tej kolejce, a ta dziewczyna ciągle mi powtarza, że nie wolno. Ja jej tłumaczę, że nie brudzę.
– Kubańskie? – zapytał Tyler.
– Tak, chłopie.
– Mnie się też coś takiego przytrafiło w Gstaad – powiedział Tyler do Carrie.
„Byłby idealny dla Samanthy Jones” – pomyślała.
– Hej, skarbie, podaj sól – rzucił Mr. Big, klepiąc ją po nodze.
Pochyliła się przez stół i pocałowali się w locie.
– Przepraszam – powiedziała.
Wstała i odeszła od stolika. Poszła do toalety. Była trochę zdenerwowana. „Gdybym nie była z Mr. Bigiem…” A potem stwierdziła, że nie powinna nawet tak myśleć. Kiedy wróciła, Tyler palił cygaro z Mr. Bigiem.
– Hej, skarbie, wiesz co? – spytał Mr. Big. – Tyler nas zaprosił na snowmobile, a potem pójdziemy do niego i zrobimy sobie wyścigi gokartów.
– Gokartów? – spytała Carrie.
– Na swojej posesji mam zamrożone jezioro – wyjaśnił Tyler.
– Super, co? – spytał Mr. Big.
– Pewnie – powiedziała Carrie. – Super.
Tego wieczoru Carrie i Mr. Big jedli obiad ze Stanfordem i Suzannah. Przez cały wieczór, kiedy tylko Suzannah coś powiedziała, Stanford pochylał się do nich i szeptał: „Czyż ona nie jest wspaniała?”. Chwycił ją za rękę.
– Ej, Stanford, ale z ciebie pajac – powiedziała ze śmiechem i wyswobodziła dłoń, żeby podnieść do ust kieliszek z winem.
– Tak się cieszę, że w końcu przeszedłeś na drugą stronę – powiedział Mr. Big.
– A kto tak twierdzi? – spytała Suzannah.
– Zawsze będę ciotą, jeśli o to ci chodzi – wyjaśnił Stanford.
Carrie wyszła na zewnątrz zapalić. Podeszła do niej jakaś kobieta.
– Mogę prosić o ogień? – spytała.
Okazało się, że ta kobieta to Brigid. Ta nieznośna baba z wieczoru panieńskiego, na którym Carrie była latem.
– Carrie? Czy to ty?
– Brigid! – poznała ją Carrie. – Co tu robisz?
– Jeżdżę na nartach – odparła zadowolona, a potem rozejrzała się, jakby się bała, czy ktoś nie podsłuchuje, i dodała:
– Z moim mężem. I bez dzieci. Zostawiliśmy dzieci u mojej mamy.
– A czy ty nie byłaś… no, w ciąży? – spytała Carrie.
– Poroniłam – wyjaśniła Brigid. Znów się rozejrzała. – Słuchaj, czy do tej zapałki nie mogłabyś mi dorzucić papierosa?
– Pewnie – powiedziała Carrie.
– Od lat nie paliłam. Od lat. Ale mi tego trzeba – zaciągnęła się głęboko. – Kiedy jeszcze paliłam, to tylko czerwone marlboro.
Carrie rzuciła jej złośliwy uśmieszek. – No pewnie – skwitowała. Upuściła swój niedopałek na chodnik i rozgniotła go butem.
– Potrafisz dochować tajemnicy? – spytała Brigid.
– No…
– Więc… – Brigid znów się zaciągnęła i wypuściła dym nosem – wczoraj w nocy nie wróciłam do domu.
– Aha – mruknęła Carrie. „Po co ty mi to mówisz?”
– Naprawdę. Nie wróciłam do domu.
– Aha – powtórzyła Carrie.
– Rozumiesz, nie spędziłam tej nocy z mężem. Całą noc balowałam. Spałam, to znaczy spędziłam noc w Snowmass.
– Rozumiem. – Carrie pokiwała głową. – A co, hm, no wiesz… naćpałaś się?
– Nieeee – szepnęła Brigid. – Byłam z facetem. Nie z mężem.
– To znaczy, że…
– Tak. Spałam z innym mężczyzną.
– Niesamowite – powiedziała Carrie. Zapaliła kolejnego papierosa.
– Nie spałam z innym facetem od piętnastu lat. No dobra, może od siedmiu – wyznała Brigid. – Ale myślałam o tym, żeby odejść od męża. No i poznałam tego nieprawdopodobnie cudownego instruktora narciarskiego. I stwierdziłam: „Co ja robię ze swoim życiem?” Więc powiedziałam mężowi, że wychodzę, i poszłam się spotkać z nim, z Justinem, tym instruktorem, w tym barze w Snowmass, a potem poszłam do jego malutkiego mieszkanka i całą noc się kochaliśmy.
– Czy twój mąż, no wiesz, wie o tym? – spytała Carrie.
– Powiedziałam mu rano, jak wróciłam. Ale co mógł poradzić? Już się stało.
– O rany – jęknęła Carrie.
– Jest teraz tu, w restauracji – powiedziała Brigid. – Panikuje. A Justinowi powiedziałam, że spotkam się z nim później – Brigid zaciągnęła się ostatni raz. – Wiesz, wiedziałam, że ty akurat to zrozumiesz. Chcę do ciebie zadzwonić. Jak wrócimy. Zrobimy sobie babski wieczór.
– Świetnie – odparła Carrie. „Tylko tego mi brakuje”.
„Stopy mi zmarzły”
Poszli jeździć na snowmobilach z Tylerem i Rockiem. Tyler i Mr. Big jechali za szybko, jacyś ludzie się na nich wydarli. Potem Mr. Big posadził Carrie z tyłu swojego snow-mobilu, a ona cały czas krzyczała, żeby się zatrzymał, bo bała się, że wypadnie.
Dwa dni wcześniej poszli do domu Tylera. To był prawdziwy fort w lesie, kiedyś należał do gwiazdy porno. Na ścianach wisiały wypchane głowy zwierząt i skóry. Pili tequilę, strzelali z łuku. Ścigali się na gokartach, i Carrie wygrywała wszystkie kolejki. Potem poszli na spacer po lesie.
– Chcę wracać. Stopy mi zmarzły – powiedział Mr. Big.
– To dlaczego nie włożyłeś porządnych butów? – spytała Carrie.
Stała na brzegu strumienia i czubkiem buta spychała do wody śnieg.
– Nie rób tego – powiedział Mr. Big – bo wpadniesz.
– Nie wpadnę – prychnęła Carrie. Wkopała do strumienia kolejną porcję śniegu, patrzyła, jak topnieje w wodzie. – Zawsze tak robiłam, gdy byłam mała.
Tyler stał tuż za nimi.
– Zawsze balansujesz na krawędzi – powiedział cicho.
Carrie odwróciła głowę i na jedną, krótką sekundę ich oczy się spotkały.
Ostatniej nocy w Aspen wszyscy poszli na imprezę do domu Boba Mila, słynnego hollywoodzkiego gwiazdora. Jego dom stał po drugiej stronie góry i żeby tam dotrzeć, musieli zostawić samochody i przesiąść się na snowmobile. Cała posiadłość była udekorowana japońskimi lampionami, choć był przecież luty i padał śnieg. W środku domu było coś w rodzaju jaskini z wodą, w której pływały ryby, i z mostkiem, przez który przechodziło się do salonu.
Bob Milo stał przed kominkiem. Była też jego dziewczyna i jego niebawem eksżona. Wyglądały prawie jak bliźniaczki, tyle że żona była o jakieś pięć lat starsza od dziewczyny. Bob Milo miał na sobie obszerny sweter i kalesony. Był niski, jakieś pięć stóp, a że na nogach miał filcowe bambosze z wygiętymi do góry noskami, przypominał krasnoludka.
– Ćwiczę po sześć godzin dziennie – mówił właśnie, kiedy przerwał mu Stanford.
– Przepraszam, ale kto ci urządzał wnętrze samolotu?
Milo gapił się na niego, nie rozumiejąc.
– Nie, serio – wyjaśnił Stanford. – Mam zamiar kupić sobie prywatny odrzutowiec i chcę znaleźć dobrego projektanta wnętrz.
Carrie siedziała przy stole i opychała się krabami i krewetkami. Gadała z Rockiem i oboje rozrabiali jak pijane zające. Szeptali sobie dowcipy o uczestnikach przyjęcia, chichotali, byli coraz bardziej nieznośni. Mr. Big siedział obok Carrie i rozmawiał z Tylerem, wokół którego owinięte były dwie kobiety. Carrie spojrzała na Tylera i pomyślała, jak to dobrze, że nie musi znosić takich typów. Wróciła do swoich krewetek. Za jej plecami zrobił się jakiś ruch, dostrzegła kątem oka, że podchodzi do nich blondynka i wymachuje rękami, a mówi z dziwacznym akcentem. „Aha, już ten głos słyszałam” – pomyślała Carrie, ale postanowiła nie zwracać uwagi.
Dziewczyna podeszła i usiadła Mr. Bigowi na kolanach. Oboje z czegoś się śmiali. Carrie nie odwróciła głowy. Potem ktoś spytał Mr. Biga:
– To od jak dawna się znacie?
– Sama nie wiem. Od kiedy? – zapytała dziewczyna Mr. Biga.
– Może dwa lata – powiedział.
– Spiknęliśmy się w Le Palais, w Paryżu – dorzuciła.
Carrie odwróciła się z uśmiechem.
– Cześć, Ray – powiedziała. – A jak się „spiknęliście”? Wykonałaś mu swoje słynne obciąganie laski gdzieś w kącie?
Nastąpiła chwila konsternacji, a potem wszyscy wybuchnęli histerycznym śmiechem. Wszyscy, prócz Ray.
– O czym ty mówisz? Co masz na myśli? – pytała w kółko z tym swoim głupim, sztucznym akcentem.
– To był żart – powiedziała w końcu Carrie. – Nie dotarło?
– Jeśli takie masz poczucie humoru, skarbie, to nie jest śmieszne.
– Doprawdy? – spytała Carrie. – Tak mi przykro. Zdaje się, że wszyscy świetnie się bawili. A teraz, jeśli z łaski swojej usuniesz się z kolan mojego chłopaka, to ja wrócę do swojej rozmowy.
– Nie powinnaś była tego mówić – rzucił Mr. Big. Wstał i odszedł.
– O kurwa – powiedziała Carrie.
Pobiegła go odszukać, ale tylko wpadła na kolejną awanturę. Na środku pokoju wrzeszczał Stanford. Przed nim stał jakiś jasnowłosy facet, a za tym facetem Bone.
– Ty mała, tania dziwko! – krzyczał Stanford w kierunku Bone’a. – Czy ktoś ci już mówił, jaką jesteś dziwką? Jak mogłeś się zadać z takim wycierusem?
– Spoko – bronił się Bone. – Dopiero faceta poznałem. Zaprosił mnie na imprezę. To kumpel.
– Och, przestań – skrzywił się Stanford. – Przestań! Niech ktoś poda mi drinka, żebym ci mógł chlusnąć w twarz.
Przeszła Ray, uwieszona u ramienia Skippera Johnsona.
– Zawsze chciałam mieć własny program w telewizji – mówiła. – A, przy okazji, mówiłam ci już, że urodziłam dziecko? Umiem z moją cipką wyczyniać takie rzeczy, jakich żadna kobieta ci nie robiła.
Potem Carrie zagoniła wszystkich do łazienki na skręta marihuany. Kiedy wyszli, dziko tańczyła z Mr. Bigiem, a ludzie podchodzili do nich i mówili:
– Tańczycie najlepiej ze wszystkich.
Wyszli z imprezy o pierwszej w nocy i duża grupa osób zabrała się do ich domu. Carrie na przemian piła i paliła trawę, i już się ledwo trzymała na nogach. Poszła do łazienki, zwymiotowała i położyła się na podłodze. Znowu zaczęła wymiotować, przyszedł Mr. Big i chciał jej potrzymać głowę.
– Nie dotykaj mnie – warknęła.
Zaprowadził ją do łóżka, ale wstała, wróciła do łazienki i znowu zwymiotowała. W końcu jakoś się przyczołgała z powrotem do sypialni, poleżała trochę na podłodze, a kiedy już mogła unieść głowę, wdrapała się na łóżko i straciła przytomność. Resztką świadomości wiedziała, że we włosach ma kawałki wymiocin, ale nic jej to nie obchodziło.
To była zimna, czysta noc. Stanford Blatch chodził pomiędzy samolotami stojącymi na lotnisku w Aspen. Mijał odrzutowce Lear i Gulf Stream, i Citation, i Challenger. A przechodząc koło każdego z nich, dotykał numerów na ogonie, szukając tego, który znał. Szukał samolotu, który zabierze go do domu.
Zaczęta płakać - Nie jestem głupi, wiesz? – powiedział Mr. Big.
Lecieli pierwszą klasą. Wracali.
– Wiem – mruknęła Carrie.
Mr. Big pociągnął łyk swojej krwawej mary. Wyjął książkę.
– Wiesz, że jestem wybitnie spostrzegawczy.
– Aha. Jak tam książka?
– Niewiele może mi umknąć.
– Oczywiście – zgodziła się Carrie. – Dlatego robisz taką forsę.
– Jestem świadomy wszystkiego, co się dzieje w ludziach – powiedział. – I dlatego wiem, że ten facet ci się podobał.
Carrie wypiła łyk drinka.
– Uhm – mruknęła. – A jaki facet?
– Wiesz doskonale o kim mówię. Tyler.
– Tyler? – spytała, wyjmując swoją książkę. Otworzyła ją. – Miły był. No i wiesz, interesujący. Ale co z tego?
– Podobał ci się – powtórzył Mr. Big, jakby od niechcenia. Otworzył swoją książkę.
Carrie udawała, że czyta. – Podobał mi się jako kumpel.
– Byłem tam. Wszystko widziałem. Byłoby lepiej, gdybyś nie kłamała.
– No… dobra – przyznała Carrie. – Pociągał mnie. Troszeczkę. – Gdy tylko to powiedziała, zrozumiała, że to przecież nieprawda, że wcale jej nie pociągał.
– Jestem dorosły – stwierdził Mr. Big. Odłożył książkę i skrzyżował nogi. Wyjął gazetę z kieszeni w oparciu fotela. – Potrafię to przyjąć. To mnie nie boli. Wracaj. Wracaj do niego i żyj z nim w tym jego forcie. Będziesz sobie mogła całymi dniami strzelać z łuku.
– Ale wcale nie chcę tam mieszkać – obruszyła się Carrie. Zaczęła płakać. Zakryła twarz dłonią i płakała odwrócona do okna. – Dlaczego to robisz? Chcesz się mnie pozbyć. Wymyślasz sobie to wszystko, żebyś mógł się mnie pozbyć.
– Powiedziałaś, że cię pociągał.
– Że tylko troszeczkę – syknęła Carrie. – I tylko dlatego tak powiedziałam, że mnie do tego zmusiłeś. Wiedziałam, że tak będzie. Wiedziałam – załkała. – Jak tylko go poznaliśmy, wiedziałam, że pomyślisz, że on mi się podoba, a to by mi nawet do głowy nie przyszło, gdybyś to ty nie zachowywał się tak, jakbyś myślał, że on mi się podoba. Więc cały czas musiałam specjalnie się starać, żeby było jasne, że mi się nie podoba, żebyś się tylko nie wkurzył. A najgłupsze jest to, że on mi się w ogóle nie podoba. Wcale.
– Nie wierzę ci – powiedział Mr. Big.
– To prawda. O Jezu – zaszlochała Carrie, odwróciła się i jeszcze sobie trochę popłakała. Potem pochyliła się do niego i szepnęła mu do ucha: – Totalnie za tobą szaleję i doskonale o tym wiesz. Nie chcę być z nikim innym. Nigdy. I to nie jest w porządku. To nie w porządku, że tak się zachowujesz. – I otworzyła książkę. Mr. Big poklepał ją po ręce.
– Nie przejmuj się tak – powiedział.
– Teraz to ja jestem wściekła.
Byli w Nowym Jorku od dwóch dni, kiedy do Carrie zadzwoniła Samantha Jones.
– No iiiiiii?
– I co? – spytała Carrie.
– Coś specjalnego zdarzyło się w Aspen? – zaszemrała Sam podstępnym, słodkim głosem.
– Na przykład?
– Byłam przekonana, że wrócisz zaręczona.
– Nieeee – powiedziała Carrie. Odchyliła się na krześle i oparła stopę na biurku. – A skąd ci to, do diabła, przyszło do głowy?