21

Biegnące z wilkami: Wieczni kawalerowie?

Na drzewo

W ostatnich tygodniach wydarzyło się kilka pozornie ze sobą niezwiązanych, a jednak podobnych historii.

Simon Piperstock, właściciel firmy komputerowej, leżał w łóżku, w swoim zacisznym, trzypokojowym apartamencie i wygrzewał grypę, kiedy zadzwonił telefon.

– Ty głupi dupku – powiedział kobiecy głos.

– Co? – spytał Simon. – Kto mówi?

– Ja.

– No dobra, M.K., miałem do ciebie dzwonić, ale złapałem grypę. Superprzyjęcie wydałaś.

– Świetnie, że ci się podobało – powiedziała M.K. – bo nikt poza tobą dobrze się nie bawił.

– Naprawdę? – Simon usiadł na łóżku.

– Przez ciebie, Simon. Twoje zachowanie jest niewybaczalne. Niesmaczne.

– Ale co ja takiego zrobiłem?

– Przyprowadziłeś tę zdzirę. Zawsze jakąś sprowadzasz. Nikt już tego nie może znieść.

– Zaraz, zaraz, wolnego – powiedział Simon. – Teesie to nie żadna zdzira. To bardzo inteligentna dziewczyna.

– Pewnie, Simon – syknęła M.K. – Czemu nie zaczniesz normalnie żyć? Czemu się nie ożenisz?

Odłożyła słuchawkę.


Harry Samson, lat czterdzieści sześć, znany w świecie kawalerów do wzięcia handlarz dziełami sztuki, spędzał swój typowy pijacki wieczór w klubie Fredrick’s, kiedy przedstawiono go bardzo atrakcyjnej dwudziestokilkulatce. Właśnie się przeprowadziła do Nowego Jorku i została asystentką jednego z malarzy, z którym współpracował też Harry.

– Hej, jestem Harry Samson – powiedział swoim zaśpiewem ze Wschodniego Wybrzeża, być może lekko przesadzonym przez fakt, że z kącika ust zwisał mu papieros.

– Wiem, kim jesteś – powiedziała dziewczyna.

– Napijesz się? – zaproponował Harry.

Spojrzała wymownie na koleżankę, która jej towarzyszyła.

– Jesteś tym facetem, no nie? – spytała. – Nie, dzięki. Znam doskonale twoją reputację.

– To miejsce dziś cuchnie – powiedział Harry do samego siebie.

Coś rzeczywiście gnije w nowojorskiej społeczności, a jest to osobnik znany dotąd jako „wolny facet” albo „kawaler do wzięcia”. To nie jest twoja wyobraźnia. Ci mężczyźni, już po czterdziestce, a nawet po pięćdziesiątce, którzy nigdy nie byli żonaci, którzy od wielu, wielu lat nie mieli stałej partnerki, zaczynają wydzielać specyficzny, charakterystyczny smrodek. Dowody na to są wszędzie.

Miranda Hobbes była na przyjęciu bożonarodzeniowym i wpadła na Packarda i Amandę Deale’ów, parę, którą kiedyś poznała przez Sama – bankiera, z którym chodziła latem przez trzy miesiące.

– Gdzie się podziewałaś? – spytała Amanda. – Zostawialiśmy ci zaproszenia na kilka imprez do nas, ale nigdy nie oddzwaniałaś.

– Nie mogłam – przyznała Miranda. – Wiem, że się przyjaźnicie z Samem, a ja… no, przykro mi, ale po prostu nie mogę go znieść. Nie mogę nawet wytrzymać z nim w jednym pokoju. Ten facet jest chory. Chyba nienawidzi kobiet. Zwodzi cię, mówi, że chce się żenić, a potem nagle przestaje dzwonić. A tymczasem podrywa dwudziestolatki.

Packard przysunął się bliżej.

– My też się już z nim nie przyjaźnimy – powiedział. – Amanda nie może go strawić i ja też. Teraz się skumplował z facetem o imieniu Barry i co noc nie robią nic innego, tylko chodzą we dwóch po restauracjach w SoHo i starają się wyrywać dziewczyny.

– Są po czterdziestce! – oburzyła się Amanda. – To obleśne.

– Kiedy oni dorosną? – spytała Miranda.

– Albo ujawnią prawdziwe preferencje – dodał Packard.


Daremny wilczy zew Pewnego szarego, listopadowego popołudnia mężczyzna, którego nazwiemy Chollie Wentworth, rozprawiał na swój ulubiony temat: nowojorskiego towarzystwa.

– Wieczni kawalerowie? – spytał i jednym tchem wymienił nazwiska kilku znanych „graczy”, którzy od lat wiedli prym na tym boisku. – Szczerze mówiąc, moja droga, to zwykli nudziarze.

Chollie zajął się swoją drugą szkocką.

– Jest wiele powodów, dla których mężczyzna się nie żeni – powiedział po chwili. – Wielu nigdy nie wyrasta poza seks, a wedle niektórych małżeństwo psuje seks. Potem jest kwestia trudnego wyboru między kobietą koło trzydziestki, która może urodzić ci dzieci, a kobietą taką, jak na przykład Carol Petrie, która może ułożyć ci życie. Matki też mogą stanowić problem – ciągnął dalej Chollie. – Tu mamy przypadek X-a – stwierdził, podając nazwisko znanego multimilionera, finansisty, który dobiegał sześćdziesiątki, a jeszcze nigdy nie stanął na ślubnym kobiercu. – Ten cierpi na poważny przypadek laskoliozy. No, ale na jego miejscu, kogo byś przyprowadzała do domu? Czy chciałabyś zagrozić pozycji mamusi, przedstawiając jej prawdziwą, mocną kobietę, która zniszczy rodzinny spokój? Zostają mu laski. Dużo ludzi jest już zmęczonych problemami tych facetów z utrzymaniem trwałych związków – westchnął Chollie, pochylając się do przodu. – Gdybym był wolną kobietą, pomyślałbym, po cholerę tracić czas na tych kolesiów, skoro jest pod ręką dwieście dziewięćdziesiąt sześć milionów zabawnych gejów, którzy mogą zapełnić krzesło? Na publiczne wyjścia znalazłbym sobie rozrywkowego geja, który potrafi mnie zabawić na tysiąc tematów. Po co tracić czas t takim X-em? Komu się chce siedzieć i w kółko wysłuchiwać jego zrzędzenia o interesach? I ciągle mu nadskakiwać? Jest stary. Za stary, żeby się zmienić. Taki facet jak X nie jest wart zachodu. Tacy mężczyźni to daremny wilczy zew. A przecież to w końcu kobieta decyduje, czy mężczyzna jest godny pożądania czy nie. Skoro wiadomo, że taki facet nigdy nie zrobi najmniejszego wysiłku, żeby się ożenić… no cóż, to myślę, że kobiety mają tego dość. I nie bez powodu.


Święto Dziękczynienia Jacka - Sprawa wygląda tak – powiedział mi Norman, fotograf. – Weź na przykład takiego Jacka. Znasz Jacka, wszyscy znają Jacka. Ja jestem żonaty od trzech lat. Jacka znam od dziesięciu. Ostatnio uświadomiłem sobie, że przez te wszystkie lata, odkąd go znam, nigdy nie miał dziewczyny dłużej niż sześć tygodni. W Święto Dziękczynienia poszliśmy grupą na obiad do wspólnych znajomych. Wszyscy znają się od lat. Prawda, nie wszyscy są po ślubie, ale pozostają w poważnych związkach. I wtedy zjawia się Jack, jak zwykle z jakąś laseczką. Dwadzieścia parę lat. Blondynka. I oczywiście okazuje się, że to kelnerka, którą poznał tydzień wcześniej. Więc po pierwsze, jest obca, nie pasuje do nas, zmienia cały nastrój obiadu. A z niego też nie ma żadnego pożytku, bo wiadomo, że myśli tylko o tym, jak się z nią przespać. Kiedykolwiek ktoś zaprasza Jacka, powtarza się ten sam scenariusz. To po co się z nim spotykać? Po tym obiedzie w Święto Dziękczynienia wszystkie kobiety z naszej paczki zdecydowały, że Jack wypada. Dostał szlaban.

Samantha Jones jadła w restauracji Kiosk obiad z Magdą, powieściopisarką. Omawiały kawalerów – szczególnie Jacka i Harry’ego.

– Ktoś mi powiedział, że Jack się znowu przed nim chwalił, kogo to nie zaliczył – powiedziała Magda. – Dokładnie to samo robił piętnaście lat temu. Faceci myślą, że zła reputacja to coś, co może zaszkodzić tylko kobiecie. Mylą się. Czy oni nie rozumieją, że gdy staje się jasne, kogo podrywają – ciągle jakieś laseczki – kobiety nie chcą być z facetami, którzy chcą być z „takim czymś”?

– Weź takiego Harry’ego – włączyła się Samantha.

– W pewnym sensie nawet go rozumiem. Całkowicie pochłania go kariera i robienie dużych pieniędzy. Tyle że Harry podobno nie tego chce. Mówi, że nic go nie obchodzi władza i forsa. Ale z drugiej strony miłość i stały związek też go nie obchodzą. No to, o co mu w końcu chodzi? Jaki jest sens jego istnienia?

– Poza tym – dodała Magda – kto wie, gdzie ci faceci wsadzali swoje brudne fiuty?

– A to już mnie najbardziej odstrasza – zgodziła się Samantha.

– Niedawno wpadłam na Rogera, oczywiście przed Mortimers – powiedziała Magda.

– Musi już mieć z pięćdziesiątkę – rzuciła Samantha.

– Coś koło tego. Wiesz, chodziłam z nim, kiedy miałam dwadzieścia pięć lat. Został wtedy ogłoszony przez „Town & Country” jednym z najbardziej „pożądanych” nowojorskich kawalerów. Pamiętam, jak wtedy myślałam, co za bzdura! Przede wszystkim ciągle mieszkał z mamusią. No dobrze, miał niby dla siebie całą górę domu, ale zawsze. Poza tym miał idealny dom w Southampton i idealny dom w Palm Beach, i członkostwo klubu Bath & Tennis. I wiesz co? I tyle. Nic więcej. To było całe jego życie. Granie roli „kawalera do wzięcia”. Pod spodem nie było dokładnie nic.

– Co on teraz robi? – spytała Samantha.

– To samo – stwierdziła Magda. – Przeszedł przez wszystkie dziewczyny w Nowym Jorku, a kiedy w końcu się na nim poznały, przeniósł się do L.A. Stamtąd do Londynu, teraz jest w Paryżu. Powiedział mi, że wrócił do Nowego Jorku na dwa miesiące, żeby spędzić trochę czasu z mamusią.

Obie kobiety zawyły ze śmiechu.

– Ale posłuchaj tego – powiedziała Magda. – Roger opowiedział mi historię: „Naprawdę lubię francuskie dziewczyny”, mówi. Poszedł na obiad do domu jakiegoś swojego ważnego francuskiego znajomego, który ma trzy córki. „Wziąłbym każdą”, mówi Roger. Siedzą przy tym obiedzie, jemu się wydaje, że robi wrażenie, opowiada im o swoim przyjacielu, jakimś arabskim księciu, który ma trzy żony, trzy siostry. Francuzki zaczynają się na niego niemiło gapić i obiad prawie natychmiast się kończy.

– Myślisz, że do tych facetów to w ogóle dociera? Że rozumieją, jacy są żałosni? – spytała Samantha.

– A skąd – stwierdziła Magda.


„Cierpię”


Następnego ranka Simon Piperstock wykonał kilka telefonów z lobby pierwszej klasy na Międzynarodowym Lotnisku Kennedy’ego.

– Lecę do Seattle – powiedział do słuchawki. – Niedobrze ze mną.

– Naprawdę? – Kobiecy głos wydawał się tym niemal uradowany.

– Nie wiem, dlaczego wszyscy mi zarzucają, że moje zachowanie jest naganne. Mówią, że to niesmaczne.

– A ty uważasz, że jest niesmaczne?

– Troszkę.

– Rozumiem.

– Mój związek z Mary się nie sprawdza, więc zabrałem śliczną, młodą dziewczynę, moją koleżankę, na przyjęcie. To miła dziewczyna. I jest tylko koleżanką. A wszyscy na mnie za to naskoczyli.

– Twoje związki nigdy się nie sprawdzają, Simon.

– Potem w teatrze wpadłem na kobietę, z którą mnie kiedyś umówiono, dwa lata temu. Nie byłem nią specjalnie zainteresowany, wiec zostaliśmy przyjaciółmi. Podeszła do mnie i powiedziała: „Wiesz, nigdy bym nie chciała się w ciebie zaangażować. Nie chciałabym, żeby którakolwiek z moich koleżanek to zrobiła. Zraniłeś tyle kobiet”.

– To prawda.

– No to co mam robić? Cierpię na taki problem, że zawsze zdaje mi się, iż nie spotkałem odpowiedniej osoby. Więc sobie chodzę z różnymi. Jezu, wszyscy to robią – zamilkł na chwilę. – Wczoraj byłem chory – dodał.

– Przykro mi – powiedziała kobieta. – Nie żałowałeś, że nie ma nikogo, kto by się tobą zaopiekował?

– Niespecjalnie – powiedział Simon. – No, to znaczy, byłem tylko trochę chory… Cholera. Tak, pewnie, że tak. Myślałem o tym. Myślisz, że mam problem? Chciałbym się z tobą zobaczyć. Pogadać o tym. Może ty byś mi pomogła.

– Mam teraz poważnego chłopaka – powiedziała kobieta. – Myślę, że może nawet się pobierzemy. Szczerze, Simon, chyba nie byłby zachwycony, gdyby mnie z tobą widziano.

– Och – powiedział Simon. – W porządku.

– Ale zawsze możesz zadzwonić, jeśli chcesz.

Загрузка...