Jeśli masz szczęście (albo pecha, zależy, jak na to patrzysz), to pewnego dnia możesz w Nowym Jorku spotkać szczególny typ kobiet. Jak wiecznie migrujące, pysznie barwne ptaki, wciąż są w drodze. Ale nie w jakichś przyziemnych, biznesowych delegacjach. Te kobiety jeżdżą od jednego modnego miejsca do drugiego. A kiedy je zmęczy sezon przyjęć w Londynie, kiedy mają dość nart w Aspen czy Gstaad, kiedy się znudzą całonocnymi imprezami w Ameryce Południowej, mogą wrócić na grzędę – oczywiście tylko czasowo – do Nowego Jorku.
W deszczowe, styczniowe popołudnie, na międzynarodowe lotnisko Kennedy’ego przyleciała z Londynu kobieta, którą nazwiemy Amalita Amalfi. Miała na sobie sztuczne białe futro od Gucciego, czarne, skórzane spodnie szyte na zamówienie w New York Leather („To ostatnia para, którą uszyli z tej skóry. Musiałam się o nie bić z Elle Macpherson”) i okulary słoneczne. Miała dziesięć walizek od T. Anthony’ego i wyglądała jak gwiazda filmowa. Brakowało tylko limuzyny, ale zajęła się i tym, wymuszając na bogato wyglądającym biznesmenie, żeby jej pomógł przy bagażu. Nie mógł się oprzeć – bo żaden mężczyzna nie jest w stanie odmówić Amalicie – i zanim się zorientował, co jest grane, on, Amalita i jej dziesięć walizek od T. Anthony’ego posuwali się w korku do miasta, opłacaną przez jego firmę limuzyną, a on ją zapraszał tego wieczoru na kolację.
– Tak bym chciała, kochanie – powiedziała Amalita gardłowym głosem z lekkim akcentem, który sugerował szkoły w Szwajcarii i pałacowe bale – ale jestem okrutnie zmęczona. Przyjechałam do Nowego Jorku odpocząć, rozumiesz? Ale wybierzemy się jutro na herbatę. Do Four Seasons? A potem może pójdziemy na małe zakupy. Muszę odebrać kilka rzeczy od Gucciego.
Biznesmen się zgodził. Wysadził ją przed apartamentami na Beekman Place, wziął jej numer i obiecał zadzwonić później.
Z apartamentu Amalita wykonała telefon do Gucciego. Przyjmując nienaganny brytyjski akcent, poinformowała:
– Tu lady Caroline Beavers. Mam u was odłożony płaszcz. Właśnie przyleciałam do miasta, wpadnę po niego jutro.
– Wspaniale, lady Beavers – powiedział sprzedawca.
Amalita odłożyła słuchawkę i zaśmiała się.
Następnego dnia Carrie gawędziła przez telefon ze swoim przyjacielem, Robertem.
– Amalita wróciła. Jem z nią lunch – rzuciła.
– Amalita! – podniecił się Robert. – To ona jeszcze żyje? Wciąż piękna? Jest niebezpieczna. Ale kiedy facet się z nią prześpi, to jakby zostawał członkiem specjalnego klubu. Wiesz sama, ona była z Jakiem, i Capote’em Duncanem… i tymi wszystkimi gwiazdami rocka, i miliarderami. To łączy. Wiesz, facet wtedy myśli „ja i Jake”.
– Mężczyźni – wycedziła Carrie – są żałośni.
Ale Robert nie słuchał.
– Nie ma wielu takich kobiet jak Amalita – ciągnął swoje. – Gabriella była taka. Marit też. I Sandra. Amalita jest tak piękna, wiesz, i naprawdę zabawna, i bardzo mądra, no wiesz, jest niesamowita. Wpadasz na którąś z tych dziewczyn w Paryżu, a ona ma na sobie przezroczystą suknię, a ty dostajesz bzika, i widzisz jej zdjęcia w „W” i innych pismach, i to cię coraz bardziej nakręca. Ich seksualna moc jest jak niezwykła, oślepiająca siła, która może zmienić twoje życie. Myślisz, gdybym mógł tego dotknąć, a oczywiście nie możesz, gdybym tylko…
Carrie odłożyła słuchawkę.
O drugiej po południu tego samego dnia Carrie siedziała przy barze w restauracji Harry Cipriani i czekała na Amalitę. Ta, jak zwykle, była już pół godziny spóźniona. Przy barze jakiś biznesmen, kobieta z jego biura i ich klient rozmawiali o seksie.
– Uważam, że mężczyzn zrażają kobiety, które idą z nimi do łóżka na pierwszej randce – powiedziała kobieta. Miała na sobie drogi, granatowy kostium. – Jeśli chcesz, żeby facet potraktował cię poważnie, musisz odczekać co najmniej trzy randki.
– To zależy od kobiety – stwierdził klient. Miał pod czterdziestkę, wyglądał na Niemca, ale mówił z hiszpańskim akcentem – Argentyńczyk.
– Nie rozumiem – powiedziała kobieta.
Argentyńczyk spojrzał na nią wymownie.
– Wy, Amerykanki klasy średniej, które zawsze chcecie złapać faceta, wy musicie przestrzegać reguł. Nie możecie sobie pozwolić na błąd. Ale jest pewien rodzaj kobiet, bardzo pięknych, szczególnej klasy, które mogą robić, co im się podoba.
I właśnie w tym momencie weszła Amalita. Przy drzwiach zrobiło się małe zamieszanie, kiedy maitre d’ ją ściskał.
– No proszę! – powiedziała Amalita. – Jaki szczupły. Dalej biegasz pięć mil dziennie? – W tym momencie zdjęto z niej płaszcz i zabrano pakunki. Miała na sobie tweedowy kostium od Jil Sander (sama spódnica kosztuje ponad tysiąc dolarów) i zielony kaszmirowy sweterek. – Czy tu jest gorąco? – spytała, wachlując się rękawiczkami. Zdjęła żakiet.
Cała sala się na nią gapiła.
– Słoneczko! – pomachała do Carrie, którą zauważyła przy barze.
– Stolik gotowy – zameldował maitre d’.
– Mam ci tyle do opowiedzenia – powiedziała Carrie Amalita. – Dopiero co ledwie uszłam z życiem!
Jakoś tak w kwietniu Amalita pojechała do Londynu na ślub, na którym poznała lorda Skunksia Kupa.
– To oczywiście nie jest jego prawdziwe nazwisko, ale lord jest autentyczny, kochanie – mówiła. – Spokrewniony z rodziną królewską i ma zamek, i psy gończe. Powiedział, że od razu się we mnie zakochał, idiota, w chwili, gdy mnie zobaczył w kościele. „Najdroższa, uwielbiam cię”, mówił, przystawiając się do mnie na bankiecie. „Ale szczególnie uwielbiam twój kapelusz”. To powinno go od razu zdradzić. Ale miałam wtedy taki mętlik w głowie. Mieszkałam w Londynie u Catherine Johnson-Bates, która mnie doprowadzała do szału, narzekała na moje rzeczy rozrzucone w jej pieprzonym mieszkaniu… no cóż, jest spod znaku Panny, więc czego się spodziewać? W każdym razie myślałam tylko o tym, żeby sobie znaleźć inną metę. I wiedziałam, że Catherine wzdycha do tego lorda Skunksa. Dziergała mu szaliki z tej potwornej, przenicowanej wełny, ale on nie zwracał na nią uwagi. Więc, oczywiście, nie mogłam się oprzeć. Plus, potrzebowałam mieszkania.
Tej nocy, po weselu, Amalita w zasadzie wprowadziła się do jego domu na Eton Square. I przez pierwsze dwa tygodnie wszystko szło świetnie.
– Odstawiałam swój numer na gejszę – mówiła Amalita. – Masaże pleców, podawanie herbatki. Czytałam pierwsza gazety, żeby mu wskazać ciekawe momenty.
A on zabierał ją na zakupy. Wydali myśliwskie przyjęcie w jego zamku. Amalita pomagała przygotować listę gości, zaprosiła, kogo trzeba, oczarowała służbę. Był pod wrażeniem. Ale kiedy wrócili do Londynu, zaczęły się kłopoty.
– Wiesz, że mam tę całą swoją bieliznę, którą od lat kolekcjonuję? – spytała Amalita.
Carrie potaknęła. Wiedziała też o ogromnej kolekcji ubrań od najlepszych projektantów, którą Amalita zgromadziła przez ostatnie piętnaście lat. Znała je dobrze, bo kiedyś pomagała Amalicie pakować wszystko w bibułki, żeby złożyć w przechowalni, co zabrało im trzy dni.
– No więc, pewnego wieczoru wszedł do pokoju, kiedy się ubierałam. „Najdroższa – mówi – zawsze się zastanawiałem, jak to jest mieć na sobie takie koronki… Mogę… spróbować? Przekonam się, jak to jest być tobą”. No i fajnie. Ale następnego dnia chciał, żebym go zbiła. Zwiniętą gazetą. „Kochany, czy nie myślisz, że bardziej skorzystasz, jeśli ją raczej przeczytasz?” – spytałam. „Nie! Chcę dostać w dupę”. Posłuchałam. Kolejny błąd. Doszło w końcu do tego, że budził się rano, wkładał moje ciuchy i nie chciał wychodzić z domu. I tak na okrągło. Potem się uparł, żeby nosić moją biżuterię od Chanel.
– I jak mu było? – spytała Carrie.
– Pas mai – odparła Amalita. – Był jednym z tych ślicznych angielskich chłopców. Wiesz, co to nigdy nie wiadomo, czy są homo czy hetero. Ale to się zrobiło strasznie żałosne. Chodził na czworakach, wystawiając tyłek. I pomyśleć, że wcześniej nawet rozważałam małżeństwo!… W każdym razie powiedziałam mu, że odchodzę. Nie chciał o tym słyszeć. Zamknął mnie w sypialni, musiałam uciekać przez okno. A miałam na sobie te idiotycznie wysokie obcasy od Manolo Blahnika, zamiast wygodniejszych od Gucciego, bo pozwoliłam mu nosić moje buty, a tych od Manolo akurat nie lubił, twierdził, że są już niemodne. Potem nie chciał mnie wpuścić z powrotem do domu. Powiedział, że zatrzymuje w zastaw moje rzeczy, bo nabiłam jakiś głupi, drobny rachunek telefoniczny. Na dwa tysiące funtów. Pytam: „Kochany, co miałam robić? Muszę przecież dzwonić do mojej mamy i córki”. Ale tym razem miałam asa w rękawie. Zabrałam jego telefon komórkowy, więc dzwonię do niego z ulicy i mówię: „Kochanie, idę do Catherine na herbatę. A kiedy wrócę, chcę widzieć wszystkie moje walizki, schludnie spakowane, na frontowych schodach. Wszystko sprawdzę. Jeśli będzie czegoś brakować, choćby jednego maleńkiego kolczyka, jednych majteczek, fleczka na obcasie buta, zadzwonię do Nigela Dempstera”.
– I posłuchał? – spytała zafascynowana Carrie.
– Oczywiście! – odparła Amalita. – Angole boją się dziennikarzy jak ognia. Jak chcesz jakiegoś usadzić, to postrasz, że zadzwonisz do gazet.
Właśnie wtedy do ich stolika podszedł Argentyńczyk.
– Amalito – przywitał się, wyciągając dłoń i lekko się kłaniając.
– Ach, Chris. Cómo esta? – spytała, a potem zaczęli gadać po hiszpańsku, czego Carrie nie rozumiała. Na koniec Chris powiedział:
– Jestem w Nowym Jorku cały tydzień. Musimy się spotkać.
– Oczywiście, mój drogi – zgodziła się Amalita, podnosząc na niego wzrok. Miała taki sposób mrużenia oczu, kiedy się uśmiechała, który oznaczał: odchrzań się.
– Fuj, bogaty Argentyńczyk – powiedziała, kiedy sobie poszedł. – Kiedyś byłam u niego na rancho. Jeździliśmy po campos na konikach do gry w polo. Jego żona była w ciąży, a on był taki uroczy. Przeleciałam go, a ona się dowiedziała. I miała czelność się obrazić. Był kiepski w te klocki. Powinna być szczęśliwa, że ktoś go wziął na swoje barki.
– Panna Amalfi? – spytał kelner. – Telefon do pani.
– To był Righty – wyjaśniła tryumfalnie, wracając do stolika. Righty był gitarzystą solowym w sławnym rockowym zespole. – Chce, żebym z nim pojechała w trasę. Brazylia, Singapur. Powiedziałam, że się zastanowię. Ci faceci są tak przyzwyczajeni, że kobiety padają im do stóp, że trzeba ich troszkę przystopować. Wtedy się wyróżniasz.
Nagle przy drzwiach znów zrobiło się gwarno. Carrie spojrzała w tamtą stronę i szybko pochyliła głowę, udając, że ogląda paznokcie.
– Nie patrz tam – ostrzegła. – Jest tu Ray.
– Ray? Ach tak, znam Ray – powiedziała Amalita, a oczy jej się zwęziły.
Ray to nie był mężczyzna, tylko kobieta. I to kobieta, która, choćby luźno, podpadała pod tę samą kategorię co Amalita. Też była międzynarodową pięknością, której nie umieli się oprzeć mężczyźni, ale miała opinię kompletnej wariatki.
Modelka końca lat siedemdziesiątych przeniosła się do Los Angeles, jakoby dla kariery aktorskiej. Nie załapała się na żadną rolę, ale za to na kilku znanych aktorów. I jak Amalita miała nieślubne dziecko, wedle plotki z wielkim gwiazdorem. Ray rozejrzała się po restauracji. Słynęła – między innymi – ze swych oczu. Były ogromne, okrągłe, o tęczówkach tak jasnoniebieskich, że wydawały się niemal białe. Te oczy zatrzymały się teraz na Amalicie. Pomachała. Podeszła.
– Co tu robisz? – spytała, pozornie zachwycona, choć podobno w LA. były zaciętymi wrogami.
– Ach, właśnie przyjechałam – powiedziała Amalita.
– Z Londynu.
– Byłaś na tym ślubie?
– Lady Beatrice? – upewniła się Amalita. – Oczywiście. Cudowny. Wszyscy Europejczycy z tytułami.
– Szlag – powiedziała Ray. Miała lekki południowy akcent, udawany, bo przecież pochodziła z Iowa. – Trza było pojechać. No, ale byłam akurat ze Snakiem – rzuciła imię aktora, znanego z filmów akcji. Dobiegał siedemdziesiątki, ale ciągle w nich grał. – No i wiesz, nie mogłam się wyrwać.
– Rozumiem – powiedziała Amalita, posyłając jej spojrzenie typu „spadaj”. Ray jakby tego nie zauważyła. – Umówiłam się tu z kumpelą, ale obiecałam Jake’owi, że wrócę do hotelu o trzeciej. Przyjechał w sprawach reklamy. A to już prawie kwadrans po drugiej. Wiesz, Snake szaleje, jak ktoś się spóźnia, a ja zawsze jestem en retard.
– To kwestia właściwego ustawienia sobie faceta – skomentowała Amalita. – Ale faktycznie, pamiętam, że Snake nie lubi spóźnień. Musisz go ode mnie pozdrowić, kochana. Ale jak zapomnisz, nic nie szkodzi. I tak się z nim za miesiąc zobaczę. Zaprosił mnie na narty. Oczywiście, tylko po przyjacielsku.
– Oczywiście – powtórzyła Ray.
Zapadła niezręczna cisza. Ray spojrzała prosto na Carrie, która miała ochotę zarzucić sobie serwetkę na głowę. Proszę, błagała w myślach, proszę, nie pytaj, jak się nazywam.
– Chyba zadzwonię do tej swojej kumpeli – powiedziała Ray.
– Świetny pomysł – zgodziła się Amalita. – Telefon jest tam.
Ray szybko odeszła.
– Ona się pieprzyła ze wszystkimi – powiedziała Carrie.
– Nie wyłączając Mr. Biga.
– Daj spokój, słoneczko, to mnie akurat nie obchodzi – powiedziała Amalita. – Jeśli kobieta chce spać z facetem, to jej wybór, jej sprawa. Ale ona nie jest dobrym człowiekiem. Słyszałam, że chciała być jedną z dziewcząt madame Alex, ale nawet Alex uważała, że to wariatka.
– To jak sobie radzi?
Amalita uniosła prawą brew. I zamilkła – w końcu ona była prawdziwą damą, wychowaną na Piątej Alei, miała swój pierwszy bal i tak dalej. Jednak Carrie chciała naprawdę wiedzieć.
– Bierze prezenty – wytłumaczyła Amalita. – Zegarek Bulgariego. Naszyjnik od Harry’ego Winstona. Ubrania, samochody, bungalow w posiadłości kogoś, kto chce jej pomóc. I gotówkę. Ona ma dziecko. Jest wielu bogatych facetów, którzy się litują. Ci wszyscy aktorzy ze swoimi milionami. Wypisują czek na pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Czasem tylko po to, żeby się uwolnić.
– No proszę cię – ciągnęła Amalita, patrząc na Carrie.
– Nie bądź taka zdziwiona. Ty zawsze byłaś taką niewinną ptaszyną. No, ale ty zawsze miałaś zawód. Nawet jak głodowałaś, miałaś zawód. Takie kobiety jak Ray i ja nie chcą pracować. Ja zawsze chciałam tylko żyć. Co wcale nie znaczy, że to łatwe. – Amalita rzuciła palenie, ale teraz sięgnęła po jednego z papierosów Carrie i czekała, aż kelner poda jej ogień. – Ile razy dzwoniłam do ciebie z płaczem? Bez pieniędzy, nie wiedząc, co mam robić, gdzie mam pójść? Faceci naobiecują, potem się wycofują. Gdybym była cali girl, byłoby mi o wiele łatwiej. Problemem nie jest seks, bo jak mi się facet podoba, to i tak z nim idę, ale to, że wtedy nie jesteś na równym poziomie z mężczyzną. Stajesz się podwładnym. No, tyle że potem masz gotówkę. – Uniosła brwi i wzruszyła ramionami. – Och, rany, a czy ja mam jakąś przyszłość? Trzeba się trzymać na fali. Ciuchy. Ciało. Ćwiczenia. Masaże. Kosmetyczka. Operacje plastyczne. To kosztuje. Przyjrzy’) się Ray. Ma zrobione piersi, usta, pośladki. Nie jest młoda, moja kochana, jest po czterdziestce. A to, co widzisz, to wszystko, co ma. – Amalita zdusiła papierosa w popielniczce. – Po co ja palę? To niedobre dla cery. Chciałabym, żebyś ty rzuciła, słoneczko. A pamiętasz? Kiedy byłam w ciąży z córką? Byłam chora. Kompletnie spłukana. Dzieliłam sypialnię z jakąś studentką, za sto pięćdziesiąt doków miesięcznie, w parszywym mieszkaniu, bo, do cholery, tylko na to mnie było stać. Musiałam się zarejestrować jako bezrobotna, żeby mieć ubezpieczalnię i opiekę lekarską. Rodzić do komunalnego szpitala jechałam autobusem. I kiedy naprawdę potrzebowałam pomocy, słoneczko, nie było w pobliżu żadnego faceta. Byłam sama. Z wyjątkiem kilku dobrych przyjaciółek. W tym momencie przy stoliku znów pojawiła się Ray. Przygryzła dolną wargę.
– Mogę? – spytała. – Ta kumpela zaraz przyjdzie, ale ja muszę się napić. Kelner, wódka z martini. Bez lodu.
– Usiadła. Nie patrzyła na Carrie. – Słuchaj, chcę z tobą pogadać o Snake’u – powiedziała do Amality. – Twierdzi, że byliście ze sobą.
– Doprawdy? – spytała Amalita. – No cóż, Snake i ja mamy związek intelektualny.
– Co ty nie powiesz? A ja myślałam, że on się po prostu nieźle pieprzy i jest dobry dla mojego dzieciaka – powiedziała Ray. – Nie przejmuję się tobą. Tyle że chyba nie mogę mu ufać.
– Słyszałam, że jest z kimś zaręczony – odparła Amalita.
– Z jakąś ciemnowłosą kobietą, która jest z nim w ciąży.
– Cholera. To ta Carmelita czy coś takiego. Jakaś baba znikąd, jest mechanikiem samochodowym. Wieśniaczka. Snake jechał na narty i samochód mu wysiadł. Oddał go do warsztatu, a tam była ona, ze swoim francuskim kluczem. I swędzącą cipą. Nie… on się chce jej pozbyć.
– No, to sprawa jest prosta – powiedziała Amalita.
– Potrzebni ci szpiedzy. Ja mam masażystkę i pokojówkę. Wysyłasz mu swoją masażystkę albo kierowcę, i niech ci potem złożą raport.
– Ale jaja! – wrzasnęła Ray. Otwarła swoje wielkie, jaskrawo uszminkowane usta i przechyliła się do tyłu na krześle, zanosząc się histerycznym śmiechem. Jej blond włosy były prawie białe, idealnie proste; rzeczywiście była ostro walnięta, ale niesamowicie seksowna. – Wiedziałam, że cię lubię – powiedziała. Krzesło stuknęło o podłogę, a Ray omal nie wylądowała na blacie stołu.
Cała sala patrzyła. Amalita się śmiała, prawie dostała czkawki.
– Jak to, kurczę, jest, że się nie przyjaźnimy? – spytała Ray. – To właśnie chcę wiedzieć.
– Kurczę, Ray, nie mam pojęcia – powiedziała Amalita. Teraz już tylko się uśmiechała. – Może to ma coś wspólnego z Brewsterem?
– Z tym pieprzonym, tanim aktorzyną? Chodzi ci pewnie o te kłamstwa, które mu o tobie nagadałam, bo chciałam go zatrzymać dla siebie? No, skarbie, czy możesz mnie o to, kurczę, winić? On miał największego fiuta w L.A! Kiedy go zobaczyłam, byliśmy na obiedzie w restauracji, a on kładzie sobie na nim moją rękę. Pod stołem. Tak się napaliłam, że wyjęłam mu ze spodni i zaczęłam masować, a jedna kelnerka to zobaczyła i zaczęła wrzeszczeć, bo był taki ogromny. Wywalili nas z restauracji. Wtedy sobie powiedziałam: ten fiut jest mój. Z nikim się nie dzielę.
– Rzeczywiście był dość spory.
– Dość spory? Skarbie, był jak u konia – powiedziała Ray. – Wiesz, że jestem ekspertką w łóżku. Lepszej ode mnie faceci nie znają. Ale kiedy dochodzisz do mojego poziomu, coś się dzieje. Chuj przeciętnych rozmiarów nic ci nie robi. Pewnie, że sypiam z tymi wszystkimi kolesiami, ale mówię im otwarcie, co jest grane. Muszę wychodzić, bawić się, bo mnie też należy się jakaś satysfakcja.
Ray wypiła tylko trzy czwarte swojego martini, ale coś dziwnego zaczęło się z nią dziać. Jakby rozpędzony samochód jechał bez kierowcy.
– O, taaak – westchnęła. – Uwielbiam to uczucie… kiedy jestem pełna. Daj mi to, kotku. Pieprz mnie. – Zaczęła się bujać rytmicznie na krześle, unosząc miednicę. Podniosła prawe ramię, zamknęła oczy. – O taaak, kotku, o tak, o taak. Oooch! – zakończyła skowytem i otworzyła oczy. Patrzyła prosto na Carrie, jakby nagle zobaczyła ją po raz pierwszy.
– Jak ci na imię, skarbie? – spytała.
A Carrie nagle przypomniała sobie historię o tym, jak Capote Duncan uprawiał z Ray seks na kanapie w środku przyjęcia, na oczach wszystkich.
– Carrie.
– Carrie…? – dopytywała Ray. – Czy my się znamy?
– Nie – powiedziała Amalita. – To świetna dziewczyna. Jedna z nas. Tyle że intelektualistka. Pisarka.
– Musisz opisać moje życie – ucieszyła się Ray. – Mówię ci, moje życie to gotowy bestseller. Tyle mi się przytrafiło. Ale przetrwałam. Jestem mocna. – Popatrzyła na Amalitę, szukając potwierdzenia. – Spójrz na nas, obie przetrwałyśmy. Inne dziewczyny, takie jak my… Sandra…
– Chodzi do AA i cały czas pracuje, i nigdzie nie bywa – powiedziała Amalita.
– Gabriella…
– Cali girl.
– Marit…
– Zwariowała. Detoksy, potem zakład w Silver Hill.
– To dopiero był numer – powiedziała Ray. – Słyszałam, że odleciała u ciebie na kanapie i musiałaś ją odwieźć do czubków.
– Już stamtąd wyszła. Ma pracę. Public relations.
– Nędza relations, tak to nazywam – powiedziała Ray. – Chcą ją wykorzystać, jej układy i znajomości, ale oczy ma tak nieprzytomne, że trudno się z nią porozumieć. Siedzi tam jak szmaciana lala, a oni jej grzebią w notesie.
Carrie nie mogła powstrzymać śmiechu. Ray zmroziła ją wzrokiem.
– To wcale nie jest śmieszne, skarbie. Wiesz?