18

Jak poślubić mężczyznę na Manhattanie

mój sposób

Dwa miesiące temu w „New York Timesie” pojawiło się ogłoszenie, że Cindy Ryan (nazwisko zmienione) wyszła za mąż. Nie było w tym nic szczególnie interesującego czy niezwykłego, ale dla osób, które tak jak ja znały ją, a potem straciły z oczu, nowina była szokująca. Cindy wyszła za mąż! Mając czterdzieści lat! To wręcz inspirujące.

Bo widzicie, Cindy była jedną z tych nowojorskich kobiet, które od lat usiłują wyjść za mąż. Wszyscy je znamy. To te kobiety, o których od dziesięciu lat czytamy w gazetach, te atrakcyjne (niekoniecznie piękne), którym udaje się zdobyć wszystko, czego chcą – poza mężem. Cindy sprzedawała ogłoszenia dla czasopisma motoryzacyjnego. Znała się na sprzęcie stereo. Była wysoka jak facet. Umiała strzelać, dużo podróżowała (raz w drodze na lotnisko musiała znokautować pijanego taksówkarza, rzucić go na tylne siedzenie i sama się zawieźć). Nie była może szczególnie kobieca, ale zawsze miała mężczyzn.

Jednak z każdym rokiem była starsza i kiedy spotykało się ją na jakimś party u wspólnych znajomych, raczyła wszystkich historiami o wspaniałych facetach, którzy jej się wymknęli. Koleś z jachtem. Słynny malarz, któremu nie stawał, jeśli nie miał pędzla w dupie. Prezes, który przychodził do łóżka w paputkach w kształcie myszki.

I cóż, trudno było temu zaradzić. Patrzyło się na nią i czuło mieszankę zachwytu i obrzydzenia. A potem się myślało, że ona nigdy nie wyjdzie za mąż. Jeśli się w ogóle wyda, to za jakiegoś nudnego urzędnika bankowego z New Jersey. A poza tym jest już na to za stara.

Potem szło się do domu, kładło do łóżka, a wszystkie te historie wracały i zaczynały cię prześladować. Aż musiałaś obdzwonić przyjaciółki, być wredną świnką i poprosić: „Skarbie, jeśli kiedykolwiek skończę jak ona, to błagam, zastrzel mnie, dobrze?”

No i co? Myliłaś się. Cindy wyszła za mąż. To nie jest facet, jakiego sobie w tej roli kiedykolwiek wyobrażała, ale jest szczęśliwsza, niż była w całym swoim życiu.

Już czas. Czas przestać narzekać, że nie ma fajnych facetów. Czas przestać co pół godziny sprawdzać, czy na automatycznej sekretarce nie zostawił wiadomości mężczyzna. Czas przestać się identyfikować z popapranym życiem miłosnym Marthy Stewart, choć to ona jest na okładce tygodnika „People”.

Tak, najwyższy czas w końcu poślubić mężczyznę na Manhattanie. A najlepsze, że to da się zrobić. Więc wyluzuj. Masz mnóstwo czasu. Martha, patrz uważnie.


Trzy kaszmirowe swetry Jest jesienny weekend. Pada. Carrie i Mr. Big siedzą w restauracji, do której zawsze chodzą, kiedy są w Bridgehampton. Tłoczno. To denerwujące, na dodatek akurat nie ma kierownika sali, który zawsze daje im stolik. Więc jedzą przy barze, z pochylonymi ku sobie głowami. Najpierw mieli spróbować tego, co zrobili na urodziny Mr. Biga: zamówili wtedy cztery przystawki, jakby to było chińskie jedzenie.

Tym razem Mr. Big chce jeść dokładnie to samo co Carrie, więc w końcu zamawiają dwa identyczne obiady.

– Masz coś przeciwko? – pyta Mr. Big.

– Nie, nie mam – mówi Carrie tym idiotycznym, dziecinnym głosikiem, którym ostatnio prawie cały czas ze sobą rozmawiają. – Ja za baldzio zmęciona, zęby mieć pseciwko.


– Ja tes zmęciony baldzio – powtarza dziecinnym głosikiem Mr. Big. Ociera się łokciem o jej łokieć. A potem daje jej kuksańca. – Bib, bib – mówi.

– Hej – karci go Carrie – nie przesadzaj.

– Nagła śmierć – warczy Mr. Big i pochylając się do przodu, dźga jej makaron swoim widelcem.

– Ja ci pokażę nagłą śmierć – syczy Carrie.

– No dalej, walnij mnie – mówi Mr. Big. Ona boksuje go w ramię, on się śmieje.

– A, tutaj jesteście!

Odwracają głowy. Za nimi stoi Samantha Jones. Wokół szyi ma owinięte chyba ze trzy kaszmirowe swetry.

– Tak myślałam, że tu jesteście – powtarza.

– Uhm, hm – odpowiada na to Mr. Big.

Mr. Big i Samantha nie za bardzo się lubią. Kiedy Sam spytała kiedyś Carrie, dlaczego tak jest, Carrie powiedziała, że to dlatego, że Samantha zawsze mówi jej coś złośliwego i Mr. Bigowi to się nie podoba. Sam tylko prychnęła i skwitowała:

– Chyba sama potrafisz się obronić.

Teraz Sam zaczyna mówić o filmach i Carrie nie ma wyboru – też zaczyna mówić o filmach. A Mr. Big nie lubi dyskutować o filmach. Carrie już chce, żeby Sam sobie wreszcie poszła, żeby mogli z Bigiem porozmawiać na ich ostatnio ulubiony temat: jak to kiedyś zamieszkają w Kolorado. Carrie nie lubi samej siebie za to, że chce, by Sam odeszła, ale czasem kiedy jesteś z mężczyzną, tak właśnie jest i nic na to nie możesz poradzić.


Dupki, nieudacznicy i tysole - To zrobił David P. – mówi Trudie. Trudie jest redaktorem naczelnym kolorowego pisma dla nastolatek. Ma czterdzieści jeden lat, ale z tymi ogromnymi, błękitnymi oczyma i czarnymi włosami czasem wygląda jak śliczna szesnastolatka.


Odchyla się w swoim fotelu, wskazując na półkę wypełnioną zdjęciami.

– Nazywam to „Trudie i…” – wyjaśnia. – To zdjęcia moje i wszystkich tych nieudaczników, z którymi byłam. Lubię mieć wszystko skatalogowane. Kiedyś specjalizowałam się w związkach dwuletnich – dodaje po chwili. – Robiłam wszystko, żeby przetrwały. Terapia par. Gadanie godzinami o problemach zaangażowania. Walka. A potem zrozumiałam, wiesz co? Nie zmienię czterdziestoletniego faceta, który nienawidzi kobiet. To nie mój problem. Ustaliłam ostateczny termin. Powiedziałam sobie, że jak skończę czterdziestkę, muszę być mężatką. Wtedy chodziłam z Davidem P. Miał pięćdziesiąt lat i był nieuczciwy. Powiedziałam mu, że chcę wyjść za mąż. On się ciągle wykręcał, ale mnie przy sobie trzymał. „Pojedźmy jeszcze razem na tę wyprawę do Chin, a jak wrócimy, to wszystko ustalimy”, mówił. Aż kiedy byliśmy w Wenecji, w pałacu Grittich, w takiej pięknej sali z oknami wychodzącymi na Canale Grandę, on powiedział: „Spójrz prawdzie w oczy. Nigdy nie znajdziesz na Manhattanie nikogo, kto będzie chciał się ożenić. To czemu nie miałoby między nami na zawsze pozostać tak, jak jest?” Wtedy odeszłam na dobre.

Kiedy Trudie wróciła na Manhattan, wygrzebała wszystkie stare notesy i obdzwoniła wszystkich mężczyzn, jakich kiedykolwiek poznała.

– Tak, zadzwoniłam do każdego z nich, do każdego z facetów, o których się otarłam, których uważałam za dupków, nieudaczników i łysołi. I na tej liście było też nazwisko mojego obecnego męża. Był ostatni – mówi Trudie. – Pamiętam, jak wtedy myślałam, że jeśli ten nie wypali, to nie wiem, co zrobię.

To oczywiście typowa skromność nowojorskiej kobiety, bo kobiety w Nowym Jorku zawsze wiedzą, co zrobią. W każdym razie Trudie zjadła z przyszłym mężem trzy obiady (wtedy jeszcze nie wiedząc, że on tym mężem będzie), po czym on wyjechał na dwa miesiące do Rosji. Był akurat początek lata, Trudie pojechała do Hamptons i kompletnie o nim zapomniała. Nawet zaczęła się umawiać z dwoma innymi facetami. Trudie uśmiecha się i przygląda paznokciom.

– No dobra. Zadzwonił pod koniec lata i znów zaczęliśmy się spotykać. Najważniejsze, to musisz być gotowa, żeby w każdej chwili odejść. Musisz być krok do przodu. Faceci nie mogą myśleć, że jesteś biedną, cierpiącą kobietką, która nie może bez nich żyć. Bo to przecież nieprawda. Możesz.

Jeśli chodzi o poślubianie facetów na Manhattanie, to obowiązują dwie reguły:

– Musisz być słodka – twierdzi Lisa, lat trzydzieści osiem, korespondentka wiadomości w dużej sieci telewizyjnej.

– Ale jednocześnie – dodaje Britta, fotoreporterka – nie wolno ci popuścić, musisz stawiać na swoim.

Tym kobietom wiek daje przewagę. Bo jeśli kobieta przetrwała samotnie w Nowym Jorku do lat trzydziestu kilku, to prawdopodobnie doskonale wie, jak zdobywać to, czego chce. Więc kiedy jedna z takich nowojorskich kobiet namierza faceta jako potencjalnego małżonka, on ma zwykle małe szansę, by się z tego wywinąć.

– Trening musisz rozpocząć od pierwszego dnia – mówi Britta. – Na początku nie wiedziałam, że chcę wyjść za mojego męża. Wiedziałam tylko, że go chcę i że zrobię wszystko, by go dostać. I wiedziałam, że dostanę.

– Nie możesz być jak te głupie dziewczyny, które chcą wychodzić tylko za bogatych facetów – instruuje dalej. – Musisz troszkę kalkulować. I zawsze spodziewaj się więcej, niż już masz. Weź na przykład Barry’ego [jej mąż]. Mimo że sam się do tego nie przyznawał, tak naprawdę wcale nie chciał typowej dziewczyny, która mu będzie na wszystko pozwalała. Gdyby jakaś go teraz dorwała, miałaby cholerne szczęście. Jest bystry, słodki, gotuje i sprząta. A wiesz co? On tego wszystkiego wcześniej nienawidził!


Przed Barrym Britta była kobietą, która potrafiła posłać faceta do szatni po papierosy, a sama uciec tylnymi drzwiami restauracji z kimś innym.

– Kiedyś zadzwoniłam do Barry’ego ze szczytu góry w Aspen i klęłam na niego przez bite dziesięć minut, bo na sylwestra umówił się z kimś innym. Oczywiście, to było zaledwie miesiąc po tym, jak się poznaliśmy, ale czuwałam od początku.

Z tego treningu Barry wyszedł całkiem w porządku, nie licząc dwóch lekko drażliwych problemów. Lubił się oglądać za innymi kobietami i czasami narzekał, że nie ma dla siebie miejsca, zwłaszcza kiedy Britta się do niego wprowadziła.

– Cóż, po pierwsze zawsze dbałam o to, żebyśmy się świetnie bawili – zdradza Britta. – Sama gotowałam. Obojgu nam przybyło po dziesięć kilo. Razem się upijaliśmy. Patrzyliśmy, jak to drugie się upija. Opiekowaliśmy się sobą, jak przyszło któremuś rzygać. Musisz też robić rzeczy nieoczekiwane. Jednego razu, gdy Barry wrócił do domu, wszędzie stały zapalone świece, a do tego zaserwowałam na obiad gotowy „zestaw telewizyjny”, z mikrofali. Namawiałam go, żeby włożył moje ciuchy. Ale facetów trzeba calutki czas pilnować. Przepraszam, ale on przecież spędza osiemdziesiąt procent czasu z dala od ciebie. Więc kiedy jest z tobą, to chyba może ci poświęcić uwagę? Dlaczego ma się taki oglądać za dupeczkami, kiedy je obiad z tobą? Kiedyś, jak Barry’emu oczka poszły w bok, zdzieliłam go po głowie tak mocno, że o mało nie spadł z krzesła. Powiedziałam mu: „Język schowaj za zęby, a ogonek między nogi i skończ obiad”.

Zatrzymanie mężczyzny to zupełnie inna historia.

– Kobiety w tym mieście mają gdzieś, że facet jest żonaty albo zaręczony – narzeka Britta. – I tak się za nim uganiają. Musisz cały czas mieć na wszystko oko.

Czasami Mr. Big wycofuje się w głąb samego siebie i zostaje z niego tylko zewnętrzna powłoka. Przyjazna dla wszystkich. Może lepszym słowem będzie tu „uprzejma”. Zawsze idealnie dostosowana. Białe mankiety. Złote spinki. Dopasowane do garnituru szelki (choć prawie nigdy nie zdejmuje marynarki). Nie jest łatwo, kiedy występuje w takiej wersji. Carrie nie bardzo umie sobie radzić z ludźmi, których uważa za zbyt konserwatywnych. Nie jest do nich przyzwyczajona. Przywykła do tego, że wszyscy piją i zażywają narkotyki (albo ich akurat nie zażywają). Mr. Big się wścieka, kiedy Carrie mówi skandaliczne rzeczy, na przykład: „Nie mam na sobie majtek”, choć oczywiście je ma. Z kolei Carrie uważa, że Mr. Big jest zbyt przyjazny dla innych kobiet, zwłaszcza dla modelek. Są gdzieś razem, a tu podchodzi fotograf i pyta: „Czy można?”, i ustawia Mr. Biga do zdjęcia z jakąś modelką. Carrie uważa, że to jej uwłacza. Kiedyś modelka usiadła mu na kolanach, więc Carrie odwróciła się i powiedziała:

– Muszę już iść. – A minę miała skrajnie wkurzoną.

– No co ty, daj spokój – powiedział Mr. Big.

Carrie spojrzała na modelkę.

– Przepraszam, ale siedzisz na kolanach mojego chłopaka.

– Odpoczywam, tylko odpoczywam – wycedziła modelka. – To wielka różnica.

– Musisz się nauczyć, jak sobie z tym radzić – powiedział Mr. Big.


Zakupy porównawcze


Rebecca, lat trzydzieści dziewięć, dziennikarka, która wyszła za mąż rok temu, wspomina chwilę, kiedy znalazła numer telefonu innej kobiety wśród wizytówek swojego ówczesnego chłopaka.

– Zadzwoniłam pod ten numer i spytałam tę sukę wprost, co jest grane.

Oczywiście, kobieta przyznała się, że chłopak Rebekki zaprosił ją na obiad.

– Dostałam amoku. Nie wrzeszczałam na nią, ale zachowałam się jak bohaterka jednej z tych nocnych oper mydlanych. Powiedziałam jej, żeby trzymała łapy z daleka i nie ważyła się do niego dzwonić. A ona na to: „Masz wspaniałego faceta, powinnaś być dla niego miła”. A ja na to: „Jak jest taki wspaniały, to jakim cudem umawia się z tobą, skoro mieszka ze mną?” A potem zadzwoniłam sobie do niego – ciągnie Rebecca. – Miał czelność stroić fochy, że „wtrącam się w jego prywatne sprawy”. Więc mu mówię: „Ustalmy jedną rzecz, koleś. Kiedy jesteś ze mną, nie masz prywatnych spraw”. Mimo wszystko przez jakieś dwa dni byłam pewna, że z nami koniec. A potem się pogodziliśmy. Trzy miesiące później poprosił mnie o rękę.

Są też inne metody. Lisa chodziła ze swoim przyszłym mężem, Robertem, od dwóch miesięcy, kiedy ten zaczął się jej wywijać.

– Co ty na to, gdybym się spotykał również z innymi kobietami? – spytał.

– Uważam, że powinieneś się wybrać na takie zakupy porównawcze – odparła Lisa zupełnie na luzie. – Bo jak inaczej mógłbyś docenić mnie? Przecież nie jestem dozorcą więziennym.

To go kompletnie poraziło.

– Chodzi o poczucie własnej wartości – twierdzi Lisa.

– Facet musi czuć, że są granice, że nie wszystko dasz sobie wcisnąć.

Ogólnie znany jest problem mieszkania z facetem, który nie ma najmniejszego zamiaru poprosić cię o rękę. Można temu zaradzić przez zaskoczenie.

– Właśnie słyszałam historię – mówi Trudie. – Kobieta mieszka z facetem od roku. Pewnego ranka budzi się i pyta: „Czy my mamy zamiar się pobrać?” Facet mówi, że nie. Na to ona: „Wyprowadź się. Natychmiast”. I w najbliższy weekend on ją prosi o rękę.

– Jednym z największych błędów, jakie robią kobiety, jest to, że od samego początku nie rozmawiają o małżeństwie – podsumowuje Lisa.

Powinnam odejść


„Dłużej tego nie zniosę” – myśli Carrie, budząc się pewnego ranka. Leży i obserwuje Mr. Biga, aż ten otwiera oczy. I zamiast ją pocałować, „wstaje i idzie do łazienki. „To koniec” – myśli Carrie.

Kiedy Mr. Big wraca do łóżka, mówi mu:

– Słuchaj. Myślałam…

– Tak? – pyta Mr. Big.

– Jeśli nie jesteś we mnie absolutnie zakochany i nie szalejesz za mną, i jeśli nie uważasz, że jestem najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek w życiu spotkałeś, to myślę, że powinnam odejść.

– Aha – mówi Mr. Big.

– Naprawdę. To żaden problem.

– W porządku – mówi Mr. Big, dość ostrożnie.

– Więęęęc… tego właśnie chcesz?

– A ty tego chcesz?

– Nie. Niespecjalnie. Ale chcę być z kimś, kto jest we mnie zakochany – mówi Carrie.

– No cóż, w tej chwili nie mogę ci dać żadnych gwarancji. Ale gdybym był na twoim miejscu, to bym jeszcze poczekał. Zobaczył, co będzie.

Carrie opada na poduszki. Jest niedziela. Trochę by było bez sensu, teraz wychodzić. Co by zrobiła z resztą dnia?

– No dobra – mówi. – Ale tylko na chwilę. Wiesz, nie mam przed sobą wieczności. Pewnie niedługo umrę. Za jakieś piętnaście lat czy coś koło tego.

Zapala papierosa.

– Dobrze – mówi Mr. Big. – A tymczasem mogłabyś mi zrobić kawy. Proszę.

Naomi, która wyszła za mąż w zeszłym roku, mając trzydzieści siedem lat, jest prezesem dużej agencji i typowym przypadkiem większości z nas, kobiet Nowego Jorku.

– Chodziłam ze wszystkimi typami mężczyzn, wszelkich kształtów i rozmiarów. A potem jednego dnia w drzwiach pojawił się ten właściwy i był dosłownie antytezą wszystkiego, czego, jak mi się wydawało, chciałam.

Innymi słowy, nie był przysłowiowym niegrzecznym chłopcem.

Kiedy Naomi miała trzydzieści pięć lat, czekała kiedyś na taksówkę przy Madison Avenue, ubrana w kostium i wysokie obcasy. Przemknął obok niej długowłosy facet na motocyklu i nie zwrócił na nią uwagi.

– I nagle minęło mi całe zauroczenie tym typem głodującego, wiecznie obiecującego artysty. Zawsze to ja musiałam płacić za ich pieprzone obiady.


Carrie idzie na promocję książki do muzeum, bierze ze sobą Sam. Nie widziała Sam od dłuższego czasu. Nie widziała żadnej ze swoich przyjaciółek od dłuższego czasu, bo spędza cały czas z Mr. Bigiem. Teraz obie są ubrane w czarne spodnie i czarne, skórzane kozaczki. Kiedy idą po schodach, mijają się z Z.M., potentatem medialnym, który schodzi do swojego samochodu.

– Zastanawiałem się właśnie, co to za kobitki tak walą po chodniku – śmieje się Z.M.

– Nie walimy – rzuca Sam. – Rozmawiamy.

Kierowca trzyma otwarte drzwi limuzyny.

– Zadzwoń do mnie kiedyś – mówi Z.M.

– Ty zadzwoń – odpowiada Sam. Wiadomo, że żadne tego nie zrobi. – Sam wzdycha. – No to jak tam z Mr. Bigiem?

Carrie zaczyna się plątać i gmatwać, przechodzi przez cały swój rytuał „sama nie wiem”. Planują jechać razem do Aspen, on mówi już o wspólnym wynajęciu domu na lato, ale ona nie jest go pewna i…

– Och, dajże już spokój – przerywa jej Sam. – Chciałabym mieć chłopaka. Na litość boską, żałuję że nie mam kogoś, z kim chciałabym spędzać weekendy.

W Nowym Jorku jest wielka różnica pomiędzy kobietami, które wychodzą za maż, a tymi, które nie wychodzą.

– Chodzi w skrócie o to – mówi Rebecca – żeby w końcu odpuścić. Dać sobie spokój z wymysłami, że powinnaś wyjść za Morta Zuckermana.

– Ja zawęziłam poszukiwania do trzech cech – dodaje Trudie. – Mądry. Z sukcesem. Słodki.

Te, które za maż wychodzą, nigdy nie wątpią w to, że znajdą męża.

– Zawsze byłam pewna, że może i zajmie mi to tyle czasu, ile mi zajmie, ale się w końcu stanie – mówi Trudie. – Byłoby potworne, gdyby było inaczej. Dlaczego nie miałabym wyjść za mąż?

Ale Manhattan to wciąż Manhattan.

– Trzeba zrozumieć, że jeśli chodzi o społeczne przystosowanie mężczyzn, przygotowanie ich do małżeństwa, to Nowy Jork jest okropnym miejscem – mówi Lisa. – Wolni mężczyźni nie przyjaźnią się z parami. Nie są przyzwyczajeni do zjawiska rodziny, bliskości. Trzeba ich tam mentalnie „przeprowadzić”.


Wypracowana przytulność Carrie i Mr. Big idą na bal charytatywny do starego teatru. Spędzają piękny wieczór. Carrie ma zrobioną fryzurę. Wygląda na to, że ostatnio Carrie ma ciągle zrobione włosy. Skarży się fryzjerowi:

– Nie mogę sobie na to pozwolić.

– Nie możesz sobie na to nie pozwolić – stwierdza jej stylista.

Przy obiedzie Mr. Big zasiada przy stole ze swym cygarem i z nonszalanckim „a co mi tam”, przesuwa tabliczki z nazwiskami tak, żeby mogli siedzieć obok siebie. Przez cały wieczór trzymają się za ręce, aż jeden z dziennikarzy plotkarskiej kolumny podchodzi do nich z komentarzem:

– Jak zwykle nierozłączni.

Potem mają naprawdę dobry tydzień. Aż nagle coś przeskakuje w mózgu Carrie. Może dlatego, że poszli na obiad do jego przyjaciół i byli tam ludzie z dziećmi. Carrie jeździła z dzieciakami plastikowymi samochodzikami po ulicy przed domem, ale jedna z dziewczynek ciągle ze swojego samochodziku wypadała. No i wyszli rodzice i zaczęli wrzeszczeć na dzieci, żeby wracały do środka. To nie było w porządku, bo przecież żadnemu dziecku nic się nie stało.

Carrie decyduje, że musi znów podręczyć Mr. Biga.

– Czy według ciebie jesteśmy ze sobą blisko? – pyta tuż przed snem.

– Czasami – odpowiada Mr. Big.

– Czasami to dla mnie za mało – mówi ona. Zaczyna go męczyć, aż on błaga, żeby w końcu dała mu spać.

Kiedy Carrie budzi się rano, stwierdza, że jej nie przeszło, i dalej marudzi.

– Dlaczego to robisz? – pyta Mr. Big. – Dlaczego nie możesz się skupić na dobrych rzeczach, na przykład na tym, jak nam było ze sobą przez ten ostatni tydzień?

Mr. Big przechodzi koło łóżka.

– Oj, jaka ponura minka – rzuca, a Carrie ma ochotę go zabić.

– Pogadamy o tym wszystkim później, obiecuję – mówi Mr. Big.

– Nie wiem, czy jeszcze będzie jakieś „później” – prycha Carrie.


Lisa przyszła na zatłoczone przyjęcie, wydane dla wybitnej publicystki (nazwijmy ją Sandy), w pięknym domu przy Wschodniej Pięćdziesiątej. Lisa przyholowała ze sobą męża, przystojnego mężczyznę, który prowadzi jakieś interesy. Pomiędzy kolejnymi łykami różowej margarity Lisa wyjaśniała:

– Kiedy się w końcu zdecydowałam kogoś poszukać, przypomniałam sobie wszystkie miejsca, w których kiedykolwiek poznałam mężczyzn. I okazało się, że nie było to w Bowery Bar, ale na prywatnych przyjęciach i imprezach. Więc zarzuciłam sieć. Zaczęłam chodzić dosłownie na każdą prywatną imprezę, na jaką mogłam się dostać. Kiedy poznaję nowego faceta, mam zasadę, że przez pierwsze kilka randek nie chodzę z nim na duże imprezy. To samobójstwo. Na początku nie wolno się zbyt stroić, być na najwyższych obrotach, otaczać się innymi ludźmi. Mężczyźni chcą się czuć bezpieczni. Musisz wypracować bliskość, przytulność. Rozmawiaj o tym, jaki on jest, bo u większości mężczyzn wyobrażenie o sobie zatrzymało się na etapie lat czternastu.

W swoim biurze Trudie wskazuje duże zdjęcie stojące na biurku. Mężczyzna z kręconymi włosami leży na piasku na plaży.

– Mój mąż to prawdziwe odkrycie. Naprawdę mnie rozumie. Kiedy znajdziesz tę właściwą osobę, wszystko jest takie łatwe. Jeśli ludzie się kłócą, przeżywają dramaty, to znaczy, że coś jest nie tak. Mój mąż nigdy nie ma przeciwnego zdania. Właściwie nigdy się o nic nie kłócimy. W dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach we wszystkim mi ulega, więc przy tych rzadkich okazjach, kiedy chce postawić na swoim, to oczywiście się poddaję.


A potem nagle, wszystko jest, o dziwo, w porządku. Mr. Big dzwoni.

– Co tam porabiasz?

– A wiesz, to, co czasami porabiam – mówi Carrie – to znaczy piszę opowiadanie.

– O czym?

– Pamiętasz, jak mówiliśmy, że kiedyś przeniesiemy się do Kolorado, będziemy hodować konie, i takie tam? Piszę taką historię.

– O – mówi Mr. Big – to będzie piękna historia.

Загрузка...