Blake odwrócił się, żeby raz jeszcze popatrzeć na biuro szeryfa, po czym otworzył drzwiczki przed Casey, a sam obszedł samochód i wsiadł od strony kierowcy.
– Zawsze podejrzewałem, że coś jeszcze wydarzyło się tamtego dnia – powiedział, manewrując volkswagenem na pokrytych kurzem bocznych drogach Sweetwater.
– Co mógł tam robić? – zastanawiała się Casey. Gdyby umiała sobie przypomnieć. Tylko ona znała odpowiedź. Oraz matka. W tej sytuacji nie zamierzała jej wypytywać.
– Jeśli Dewitt jest taki dobry, jak twierdzi Adam, może jutro do tej godziny poznamy odpowiedź.
– Mam nadzieję. Czy próbowałeś znów dodzwonić się do Bentleya? – zapytała.
– Tak, włączyła się automatyczna sekretarka. Rozmawiałem też telefonicznie z Becky. Powiedziała, że dzisiaj go nie było. – Blake zmienił bieg i samochód bez wysiłku wspiął się na wzgórze.
Nie była dotąd w tej części wyspy. Developerzy musieli wykarczować całe połacie bujnej tropikalnej zieleni. Z niechęcią patrzyła na wieżowce i bary szybkiej obsługi z tandetnymi neonami. Nic nie wydawało się trwałe. Obróciła się w stronę Blake’a.
– Dokąd jedziemy?
– Do domu Adama.
– Myślałam, że on mieszka w Atlancie. – Zaczerpnęła głęboko powietrza i westchnęła. – Dlaczego?
Blake rzucił spojrzenie w jej kierunku.
– Zadzwonił do mnie. Podwiozę go do szpitala. Okazuje się, że wysiadł mu samochód. Zabrał go do Poorman’sa. Zapomniałem ci o tym wspomnieć. Przepraszam. Rzeczywiście mieszka w Atlancie, to jego drugi dom.
– Poorman’s?
Blake zaśmiał się serdecznie.
– To jedyny warsztat samochodowy na wyspie. Nie pytaj mnie o tę nazwę. Stary Ptaszek, jak go nazywają, prowadzi ten interes od wielu lat. Właśnie dojeżdżamy. – Wskazał odrapany drewniany budynek, który wyglądał tak, jakby od przełomu wieków nie miał styczności ze świeżą farbą.
Blake wjechał na parking. Dziesiątki samochodów otaczały warsztat. Starszy mężczyzna podniósł głowę znad maski pikapu, gdy Blake zgasił silnik.
– Szuka pan pana Adama, doktorze?
Patrząc przez okno, Casey pomyślała, że mężczyzna ma na pewno ponad siedemdziesiąt lat. Nosił roboczy kombinezon, który mógł być kiedyś niebieski. Teraz był pokryty olejem, smarem i wieloma różnokolorowymi plamami farby.
Blake wyskoczył z samochodu i podszedł do starszego mężczyzny. Nie dosłyszała, o czym rozmawiają, ale nagłe odezwanie się trzeciego głosu sprawiło, że skupiła uwagę.
Adam, jej przyrodni brat.
W białym letnim garniturze był uosobieniem dżentelmena z Południa. Casey pomyślała, że gdyby dodać słomkowy kapelusz do kompletu, wyglądałby jak Gene Kelly w „Deszczowej piosence”. A to skąd jej się wzięło? Czy była kiedyś miłośniczką kina? Oto kolejne pytanie, na które nie znała odpowiedzi.
Blake i Adam uścisnęli rękę Ptaszkowi, po czym ruszyli w stronę samochodu.
Otworzyła drzwiczki i podniosła siedzenie, żeby wsunąć się na tylną kanapę.
– To nie będzie konieczne, Casey. – Znieruchomiała. – Mogę siedzieć z tylu. Muszę dojechać tylko do szpitala. – Ton Adama był pełen dezaprobaty; w jego głosie nawet głuchy usłyszałby pogardę.
Casey wydostała się z samochodu, stanęła z boku i patrzyła, jak jej nieprzyjazny przyrodni brat wtłacza swoje ponad metr osiemdziesiąt na ciasne tylne siedzenie.
Popatrzyła nad dachem volkswagena na Blake’a, który uniósł tylko brwi, wzruszył ramionami, a potem wsunął się na miejsce kierowcy.
Nie miała wyboru, zajęła więc przednie siedzenie i zatrzasnęła drzwiczki. Nagle poczuła, że jest podenerwowana, tak jak wtedy, gdy znalazła w szafie zdjęcie. Zdjęcie Ronniego.
– Jestem wdzięczny za to, że mnie zabrałeś. Zakichany jaguar, luksusowe samochody nie mają nic wspólnego z luksusem – powiedział Adam do Blake’a.
– Właśnie dlatego zatrzymałem garbusa. – Blake z miłością pogłaskał popękaną deskę rozdzielczą i popatrzył na Casey. – Nigdy mnie nie zawodzi, zawsze robi dokładnie to, czego od niego chcę.
Wesołość Blake’a udzieliła jej się. Była z tego zadowolona; nie podobał się jej kierunek, w którym zmierzały jej myśli.
– Dlaczego powiedziałeś mi wcześniej, że musisz jeździć od czasu do czasu garbusem, żeby akumulator się nie rozładował?
Adam uśmiechnął się ironicznie.
– Tak też myślałem.
Blake zrobił ręką obraźliwy gest.
– A ja myślałam, że wy dwaj jesteście bardzo dobrymi przyjaciółmi, w każdym razie tak twierdzi Flora. – Casey stwierdziła, że bawi ją ta żartobliwa słowna potyczka między mężczyznami, ale nie rozumiała, dlaczego Adam zachowuje się wobec niej z rezerwą.
Podjechali na szpitalny parking.
Budynek o trzech kondygnacjach oślepiał bielą szlachetnego tynku. Kontrastował z ciemną zielenią licznych drzew rosnących wokół. Rozłożyste dęby tworzyły sklepienie nad kamiennym chodnikiem prowadzącym do głównego wejścia.
Nie ma tu niczego nowoczesnego, pomyślała Casey.
Wysiadła z samochodu i pochyliła siedzenie do przodu, żeby wypuścić Adama.
– Chcesz zobaczyć się z Johnem, Casey? – spytał Blake.
Chociaż tego nie planowała, pomyślała, że nadarza się okazja.
– Oczywiście. A mama jest? – Od czasu powrotu do domu bardzo rzadko widywała matkę.
– Nie, nie ma jej. Jest w centrali firmy Worthington w Brunswicku – wyjaśnił Adam.
Popatrzyła na Blake’a.
– Wydawało mi się, że powiedziałeś, że jest w szpitalu z Johnem.
Blake zgromił wzrokiem Adama.
– Sądziłem, że tak jest.
Ruszyli gęsiego ścieżką prowadzącą do drzwi szpitala.
W środkowej części mrocznego holu znajdowała się recepcja. Różowy dywan stłumił ich kroki, gdy zbliżyli się do młodej kobiety, która siedziała za drewnianym blatem z nosem w książce. Casey uśmiechnęła się do siebie. Fajna praca, pomyślała. Najwyraźniej nikt dziś nie umiera.
Dziewczyna położyła książkę na kolanach.
– Czy mogę państwu w czymś pomóc? – zapytała, obrzucając wzrokiem Casey i Blake’a. Zatrzymała spojrzenie na Adamie. – Och, przepraszam, panie doktorze, byłam hm… zajęta. – Szybko odłożyła książkę.
– Jesteśmy tutaj jako rodzina pacjenta. – Adam spojrzał na tabliczkę identyfikacyjną na biurku. – Karen, czy mogłabyś mi powiedzieć, w której sali leży mój ojciec? Przenieśli go na oddział intensywnej terapii.
Dziewczyna sprawdziła w dzienniku.
– Sto pięćdziesiąt cztery.
– Dzięki. – Adam odwrócił się i razem poszli korytarzem. Podtrzymujące życie urządzenia stały przed drzwiami pokojów. Egzystencja pacjentów mogła zostać w każdej chwili przerwana przez naciśnięcie przycisku. Skręcili w lewo, a następnie w prawo i znaleźli się przed pokojem Johna. Kiedy mieli wejść, Adam zwrócił się do nich:
– Dacie mi minutę? – Pchnął drzwi, nie czekając na odpowiedź. Ciągły dźwięk urządzenia monitorującego oraz na przemian pojawiające się i niknące furkotanie wentylatora ucichły, gdy zamknął za sobą drzwi.
– Umieram z pragnienia. Chcesz coś? W korytarzu obok stoją automaty – powiedział Blake.
– Chętnie napiłabym się czegoś gazowanego.
Patrzyła za Blakiem, gdy niespiesznie szedł korytarzem. Zatrzymywały go pielęgniarki, któryś z pacjentów pomachał ręką i Blake roześmiał się. Naprawdę polubiła tego mężczyznę. Najwyraźniej szpitalny personel i pacjenci też darzyli go sympatią. Trudno go nie lubić, pomyślała, spoglądając za oddalającym się Blakiem.
Nagle usłyszała podniesione głosy. Nie chciała wydawać się wścibska, więc usiadła na plastikowym krześle przy drzwiach i wzięła do ręki numer miesięcznika „Redbook”. Nie mogła nic poradzić na to, że słyszy gniewny głos dochodzący z pokoju Johna.
– Do cholery, tato! Mówiłem ci już wiele lat temu, żebyś usunął ją z testamentu. Na dobrą sprawę nie znasz tej kobiety. Chcesz to jej zostawić?! – prawie krzyczał Adam.
Casey usłyszała, że coś upadło na podłogę, a potem przytłumione słowa.
– Nie obchodzi mnie, co mówi Eve. Wiesz, co o niej myślę – ciągnął zdenerwowany Adam.
Wstała i zaczęła spacerować po korytarzu, wypatrując Blake’a. Gotowa już pójść go szukać, odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła, że wyłania się zza rogu z butelkami coli w rękach. Wybiegła mu na spotkanie.
– Hej! – powiedział, podając jej napój. – Wyglądasz tak, jakbyś przed chwilą zobaczyła ducha. Wszystko w porządku? – zapytał.
Nie chciała mu mówić, co przypadkiem usłyszała.
– Nie czuję się dobrze. Sądzę, że powinnam stąd wyjść. – Potrzebowała czasu na zastanowienie. Chciała być sama. Po wizycie w biurze szeryfa Parkera musiała uporządkować myśli.
Blake nie zapytał o przyczynę nagłej zmiany jej decyzji.
– Powiem Adamowi. Ktoś go podrzuci.
Kogo, zdaniem Adama, John powinien wykreślić z testamentu? Moją matkę? Dlaczego?
– Myślę, że najlepiej będzie, jak odwiozę cię do domu – rzekł Blake. – Nie wyglądasz za dobrze.
– Ojej, a myślałam, że ci się podobam – zażartowała.
– Tak. Nie podobają mi się te zmarszczki na twoim pięknym czole.
– Dziękuję za troskę. Myślę, że jestem przemęczona – odparta, gdy zbliżali się do wyjścia.
– Musisz się odprężyć. – Blake przekręcił kluczyk w drzwiczkach volkswagena i otworzył je. – Nadal mam nadzieję, że porozmawiam z doktorem Macklinem i dowiem się, gdzie ukrywa się Bentley.
Casey wsunęła się na siedzenie i oparta o zagłówek.
– Uważasz, że się ukrywa?
– Tylko przypuszczam, ale zamierzam się dowiedzieć. Nadal chcesz jechać jutro do Savannah?
– Oczywiście. Ten koszmar musi się skończyć. Mam nadzieję, że doktor Dewitt będzie umiał mi pomóc.