20

Blake rozsiadł się wygodnie na kuchennym krześle i pogłaskał się po brzuchu.

– Gdybym codziennie tyle jadł, Floro, ważyłbym tonę.

– Ja też – powiedziała Casey, wkładając ostatni talerz do zmywarki.

– Cóż, moim zdaniem każde z was śmiało może przytyć o dwa czy trzy kilo. Zwłaszcza tobie to się przyda, młoda damo. Jeszcze dziesięć kilo i będziesz tryskać zdrowiem.

– Nie, Floro, byłabym gruba jak beczka. – Casey złożyła ścierkę i położyła ją na blacie szafki.

– Moje panie, robi się późno – powiedział Blake. – Powinienem się zbierać. Mam parę spraw do nadgonienia dziś wieczorem. Pomyślałem, że mógłbym pojechać do szpitala i sprawdzić, jak czuje się John. Dzwoniłem do Adama, tu, na wyspie, ale nie ma go w domu. Mam nadzieję, że złapię go u ojca w szpitalu.

Wstał i lekko uścisnął Florę. Casey poczuła, że serce jej się trzepocze, kiedy skupił na niej wzrok. Uśmiechnęła się do Blake’a.

– A więc idź, doktorze. Jeśli spotkasz w szpitalu moją matkę, powiedz jej, że o nią pytałam.

– Powiem. Chcę, żeby moje dwie ulubione piękności zrelaksowały się dziś wieczorem. Oglądajcie telewizję, upiększajcie twarze, pomalujcie paznokcie, wiecie, te rzeczy. – Mrugnął do Casey.

– Czy chcesz powiedzieć, że powinnyśmy się upiększyć, młody człowieku? – zapytała Hora i jednocześnie wymierzyła Blake’owi klapsa.

– Tak. Zadzwonię do ciebie później, Casey. – Uścisnął jej rękę i znów objął Florę. – Jutro znów będę chciał zjeść to ciasto z orzeszkami pekana – zapowiedział i we troje poszli w stronę drzwi wejściowych.

Casey pomyślała, że można by ich wziąć za rodzinę, gdy stała obok Flory, patrząc, jak tylne światła samochodu Blake’a wspinają się zakosami na wzgórze. Zamknęła drzwi i wróciła do kuchni.

Chociaż Blake wyobrażał sobie naiwnie, że spędzą ten wieczór na pogaduszkach podczas upiększania twarzy i nakładania wspaniałych różowych lakierów na paznokcie, Casey wiedziała, że Flora chce porozmawiać.

– W porządku, Floro, powiedz to.

– Cóż, dziewczyno, to pewne, że zaczynasz poznawać moje nastroje. Dziś po południu telefonowała ta młoda kobieta z sądu.

– Brenda? – zapytała Casey.

– Nie, ta druga, Marianne. Chciała z tobą rozmawiać. Powiedziałam jej, że poszłaś na spacer. A przy okazji, młoda damo, jeśli jeszcze kiedyś postanowisz się wymknąć, lepiej daj mi znać.

– Obiecuję, że nie będę się wymykać. – Casey się zaśmiała.

– Wiesz, o co mi chodzi. Myślałam, że umrę, kiedy Julie powiedziała, że nigdzie nie można cię znaleźć.

– Przepraszam. Nie zamierzałam cię martwić ani zdenerwować. Po prostu musiałam pobyć trochę sama. I chciałam iść do… tamtego domu. – Potarła opatrunek pod włosami. Udało jej się wcześniej tak je ułożyć, że ukryła ranę. Flora nic o niej nie wiedziała i Casey kazała Blake’owi obiecać, że jej nie powie. – Po co dzwoniła Marianne?

– Podobno chciałaś zobaczyć jakieś akta. Powiedziałam jej, że przekażę ci tę wiadomość.

– Może znalazła kopię raportu, którego szukaliśmy z Blakiem. – Casey pomyślała, że nie wie, jakie nazwisko nosi Marianne i czy nie jest za późno, żeby zadzwonić. Zapyta Blake’a, kiedy będzie z nim rozmawiać.

– Mówiła tylko, że to ważne. Powiedziała, że zadzwoni jeszcze raz.

Casey wypiła łyk herbaty.

– Wiesz, Floro, ledwie mogę uwierzyć w to, jak bardzo się zmieniłam przez ostatnie kilka dni. Zaledwie parę miesięcy temu byłam pod wpływem tych wszystkich lekarstw, które podawał mi doktor Macklin, a teraz jestem kimś zupełnie innym. Przypomniałam sobie tyle rzeczy! W dniu, w którym umarł Ronnie, widziałam Roberta Bentleya w moim pokoju. Czy coś o tym słyszałaś?

Casey obserwowała wyrazistą twarz Flory, licząc na jakiś znak, że nie jest to dla niej nowina.

– Nie, niczego takiego nie pamiętam. Oczywiście muszę ci znów przypomnieć, że nie jestem taka młoda jak kiedyś. Teraz często zawodzi mnie pamięć.

Casey była ciekawa, czy pamięć zawodzi Florę tylko wtedy, kiedy tak jest jej wygodnie.

– Mama powiedziała, że to Marc mnie molestował. – Użyła tego słowa z łatwością, która ją samą zdziwiła. – Czy kiedykolwiek dałam ci do zrozumienia, że mnie skrzywdził? Po prostu czuję się taka… och, chyba nie do końca tego pewna. Chciałabym wiedzieć, kto to byt, dopasować do niego twarz. Chyba potrzebuję kogoś, na kim mogłabym skupić gniew.

– Jak powiedziałam, panienko, nigdy nie słyszałam o tym Marcu. Wtedy, kiedy zabrałam cię do doktora Huntera, nie powiedziałaś ani słowa o niczym i nikim. Gdybyś komukolwiek chciała wyjawić tajemnicę, wybrałabyś mnie. Nie wyobrażam sobie, żebyś poszła do swojej mamy i jej się zwierzyła. Ale to są tylko moje przypuszczenia, Casey, nic więcej.

Flora miała rację. To właśnie się nie zgadzało. Jej zachowanie było sprzeczne z charakterem dziecka, którym wtedy była. Zamkniętego w sobie i przestraszonego.

Nagle pojawiło się wspomnienie tamtego dnia; było kryształowo czyste.


– Casey, skarbie, ktoś cię skrzywdził, prawda? – zapytał doktor Hunter.

Milczała z rękami skrzyżowanymi na kolanach. Liczyła tulipany na swojej sukience.

Trzydzieści sześć, trzydzieści siedem…

– Teraz chcę, żebyś posłuchała starego doktora. Nie musisz nic mówić, słyszysz? Tylko posłuchaj.

Skinęła głową.

– Wiem, że masz tylko dziewięć lat, ale jesteś bystrą dziewczynką. Flora mówiła mi, jak dobrze idzie ci w szkole, masz same szóstki na kartach ocen. A więc dlatego wiem, że zrozumiesz to, co zaraz ci powiem. Czasami ludzie… mężczyźni robią okropne rzeczy. Kobiety też, ale wiadomo od dawna, że mężczyźni robią różne rzeczy dziewczynkom, i małym, i większym. Kiedy będziesz starsza, prawdopodobnie zrozumiesz to lepiej, ale teraz musisz tylko wiedzieć, że niczemu nie jesteś winna. Mężczyźni idą do więzienia za robienie takich rzeczy małym dziewczynkom. Ktoś musi opowiedzieć o wszystkich tych złych rzeczach, które robią, aby zostali ukarani.

Wtedy popatrzyła na niego i szepnęła:

– Nikt mi niczego nie zrobił.

– Cóż, Casey, nie mogę się z tobą zgodzić. Widzisz, my lekarze chodzimy do szkoły przez długi czas tylko po to, żebyśmy umieli poznać, czy komuś stała się krzywda i co dla tej osoby można zrobić. Niektórzy z nas umieją nawet powiedzieć, co boli jakąś osobę, która nie powiedziała na ten temat ani jednego słowa.

– Nie jestem głupia. Niech pan przestanie opowiadać mi te bajki dla małych dzieci. Nie wierzę w to. Może pan się wypchać swoimi kłamstwami.

– To nie są kłamstwa, Casey. Zapewniam cię. Nigdy bym cię nie okłamał. Chcę, żebyś mi coś obiecała. Zrobisz to dla mnie?

– Dlaczego?

– Cóż, bo jestem twoim przyjacielem, a przyjaciele obiecują sobie różne rzeczy.

– Nie mam żadnych przyjaciół. Nie chcę ich mieć.

– No więc w porządku. Rozumiem.

– A więc niech pan pozwoli mi wyjść!

– Pozwolę, Casey. Chciałbym, żebyś poszła do domu i powiedziała swojej mamie, co on ci robi. Jeśli tak postąpisz, obiecuję, że pójdzie do więzienia i nigdy już nie będziesz musiała się bać.


– Co się dzieje, Casey? – Słowa Flory były podszyte niepokojem.

Casey popatrzyła na Florę tak, jakby widziała ją po raz pierwszy.

– Przypomniałam sobie, jak to było, kiedy zabrałaś mnie do gabinetu doktora Huntera. Byłam taka… chyba próbowałam się stawiać.

– Oczywiście, że tak było. Na pewno nie mogłaś zachowywać się jak mała dziewczynka, którą powinnaś być. Ten sukinsyn ukradł twoją niewinność!

– Doktor Hunter chciał, żebym powiedziała mamie, co się stało. Chciał, żebym powiedziała, kto mnie dotykał.

– I zrobiłaś to?

– Nie. Bałam się. Powtarzał, że umrę, jeśli komuś powiem. Czasami groziłam mu. Mówiłam: „Powiem Florze”, a wtedy on zamykał mnie na klucz w szafie! – Słowa płynęły szybko, ledwie mogła za nimi nadążyć.

– Dobry Boże!

– Przestałam wierzyć we wszystko. Bajki, szczęśliwe zakończenia i… ciasteczka z masłem orzechowym. – Casey potrząsnęła głową, żeby uporządkować rozbiegane myśli.

– Lubiłaś je najbardziej – dodała Flora.

– Wiem. Myślałam, że na nic nie zasługuję. Zwłaszcza nie na ciasteczka, które dla mnie piekłaś. Były ciepłe i takie dobre.

Pamiętam, jak myślałam, że kiedy jem te ciasteczka, czuję się częścią czegoś. Czy to nie jest szalone?

– Nie, ani trochę. To były chwile, kiedy czułaś się bezpiecznie. Ta twoja pamięć nie jest jednak aż tak pusta.

Casey zaśmiała się gorzko.

– To nadal nie wyjaśnia sprawy Marca. Dlaczego matka miałaby mi mówić, że to on jest sprawcą, skoro zawsze istniała możliwość, że przypomnę sobie, kto naprawdę mnie molestował?

– Chcesz powiedzieć, że wiesz?

– Tak.

– Na Boga, panienko, kto? – Flora pochyliła się do przodu, otwierając szeroko oczy.

– Teraz ta cała historia nabiera sensu. A przynajmniej jej znaczna część. – Łzy, które zbierały się przez lata, teraz gdy Casey mówiła o tragicznym wydarzeniu, które zniszczyło jej młode życie, płynęły swobodnie. – Nie mogę jednak zrozumieć, dlaczego! – Szlochała.

Flora wstała od stołu i położyła ręce na jej ramionach.

– Musisz mi powiedzieć, Casey. Kto był sprawcą?

Nękały ją wątpliwości.

– Och, Floro, boję się, że otworzę puszkę Pandory. A jeśli nie pamiętam tego dokładnie? Co będzie, jeśli podam nazwisko tej osoby, a później odkryję, że to nieprawda?

– Musisz zaryzykować. Cokolwiek to jest, nie może być tak złe jak to, co cię spotkało.

Casey zastanawiała się przez chwilę. Flora miała rację. Było zbyt wiele tajemnic w jej życiu, i to o wiele za długo.

– Ile lat miał wtedy chłopiec ze zdjęcia, które znalazłam w szafie, Floro?

– Chodzi o zdjęcie Ronniego?

– Tak.

– Chyba około piętnastu albo szesnastu. Co to ma z tym wspólnego? – Flora wydawała się oszołomiona.

– Wszystko, Floro. Wszystko, bo właśnie wtedy się to zaczęło.

– Dziewczyno, robisz mi mętlik w głowie. Co się zaczęło?

– Molestowanie. Był mniej więcej w tym wieku, kiedy zaczął przychodzić do mojego pokoju w nocy.

– Ronnie! – Flora zrozumiała.

– Tak, Floro, Ronnie – odparta Casey.

– Miłościwy Boże. Czy powiedziałaś Blake’owi?

– Nie! Nie mogę. Jeszcze nie, tak się wstydzę! – krzyknęła Casey.

– Po prostu nie mogę w to uwierzyć! To jest zbyt szalone!

– Cóż, uwierz w to, Floro. Może nie zdołałabym sobie przypomnieć, jaki kolor miały wtedy moje buty, ale pamiętam Ronniego. Gwałcił mnie. Wiele razy. Ale i tak nie powiem o tym Blake’owi dopóty, dopóki nie przypomnę sobie więcej o tamtym wieczorze.


* * *

Po opuszczeniu Łabędziego Domu Blake przysiągł sobie, że nie zje już ani kęsa do jutrzejszego śniadania, ale kawałek szarlotki, który Adam niósł na tacy, wyglądał zbyt apetycznie, by mógł odmówić sobie takiego samego.

Pacjenci położyli się do łóżek, więc personel był zajęty podawaniem lekarstw i otulaniem tych, którzy nie mogli zasnąć. Blake zawsze lubił tę porę. Ze swojego stażu właśnie to najlepiej pamiętał – wieczory, podczas których miał kilka chwil, żeby pomyśleć o wydarzeniach całego dnia.

Dziś wieczorem nie będzie wspominał dawnych dobrych czasów. Kiedy Adam powiedział mu, że muszą porozmawiać, wiedział, że sprawa jest poważna.

Adam zjadł ostatni kęs szarlotki.

– Poprosiłem cię o rozmowę, bo myślę, że dzieje się coś, o czym musisz się dowiedzieć.

– Dzieje się? To znaczy w twoim życiu czy w moim?

– Pośrednio dotyczy to nas obu. Wybrałem się dziś do Atlanty.

– Mieszkasz tam i pracujesz, Adamie.

– Racja. Słuchaj, jestem poważny. Chciałbym, żebyś ty też był poważny, tylko ten jeden raz.

Blake uniósł dłonie.

– W porządku, w porządku. Przepraszam. O co w tym wszystkim chodzi?

– Moja była pacjentka zaprosiła mnie na lunch do Bone’s wBuckhead.

– I? – podpowiedział mu.

– Tata ma mieszkanie własnościowe w Buckhead. Przy Piedmont. Pamiętasz, jak mówiłem ci dawno temu, że Terrence, nasz księgowy, poprosił mnie, żebym porozmawiał z tatą o jego „rozrzutnych wydatkach”?

– Tak, ale to było kilka lat temu.

– Wiem, ale on nadal ma to mieszkanie. Eve z niego korzysta podczas weekendów.

– Cóż, Adamie, ma do ego prawo.

– Pozwól mi dokończyć. Helen, moja pacjentka, i ja wychodziliśmy z restauracji, kiedy ona nagle podbiegła do krawężnika. Myślałem, że wpadnie pod nadjeżdżający samochód, ale się zatrzymała.

– Próbowała się zabić?

– Do diabła, nie. Spostrzegła faceta, od którego wynajęła biuro. Nic mi to nie mówiło. Zobaczyłem plecy tego faceta i pomyślałem, że wygląda znajomo. Kiedy Helen powiedziała coś o kobiecie, która mu towarzyszyła, znów tam popatrzyłem. I dobrze, że to zrobiłem. Zobaczyłem, jak Eve i Robert Bentley idą pod rękę do podziemnego garażu pod apartamentowcem, w którym znajduje się to mieszkanie.

Blake, który nieświadomie wstrzymywał oddech, teraz wypuścił powietrze z płuc.

– Czekaj chwilę. Jak myślisz, co to znaczy?

– Myślę, że to znaczy wiele różnych rzeczy. Sądzę, że to, o czym wiedziałem wiele lat temu, nadal się dzieje. – Adam wyglądał teraz na więcej niż swoje trzydzieści cztery lata. Blake wiedział, że przyjaciel martwi się o ojca.

– Szczerze mówiąc, jestem pewien, że masz rację. Pytanie brzmi: co zrobić w tej sprawie? – Blake kciukiem zgarnął okruchy na papierowym talerzyku.

– Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Z uwagi na obecny stan zdrowia taty to ostatnia rzecz, o której powinien się dowiedzieć. Mogłoby to go doprowadzić do szaleństwa i przedwcześnie wpędzić do grobu. Ci dwoje na pewno by się z tego niezmiernie ucieszyli. – Adam wydawał się rozgoryczony.

To zrozumiałe, pomyślał Blake.

– Lepiej niczego nie mów nikomu, dopóki nie będziesz pewien.

– Ja też tak uważam. Rozmawiałem z doktorem Foo; uważa, że stan zdrowia taty poprawia się z każdą minutą, ale przestrzegł mnie, żebym go nie denerwował. Zapowiedział Eve, że ma nie odwiedzać męża, dopóki stan się nie ustabilizuje.

– To znaczy, że ostatnio jej tu nie ma? Powiedziała Casey i Florze, że nie odchodzi od jego łóżka, że tylko wzięła raz udział w zebraniu zarządu w Brunswicku.

– Nie ma jej, odkąd Foo poprosił ją, żeby opuściła szpital. Tata mówił, że dzwoni do niego codziennie.

– Wiem, że jest coś jeszcze. Powiedz mi – nakłaniał go Blake.

– Nie chcę tego robić, ale myślę, że wiem, co jest teraz najlepsze dla taty. Nie powinien tutaj pozostawać. – Adam splótł dłonie i oparł na nich podbródek.

– Chodzi ci o jego pozostawanie tu, w Memorial?

– Tak. Skontaktowałem się z kolegą, który jest dyrektorem Carriage House w Marietcie. Zgodził się, żeby tata przyjechał.

– Carriage House, Adamie? To dom dla emerytów. O co ci, do diabła, chodzi? John jest w stanie sam się o siebie troszczyć albo niedługo będzie. Właśnie powiedziałeś, że doktor Foo jest dobrej myśli. Jak mogłeś to zrobić swojemu ojcu? – Podniósł głos, nie przejmując się tym, że ktoś może go usłyszeć. Przyjaźń miała swoje granice. Nie zamierzał pozwolić Adamowi na umieszczenie ojca w takim miejscu.

– Wiedziałem, że zareagujesz w ten sposób.

– Miałeś rację, stary. John jest dla mnie jak ojciec. Czego się, do cholery, spodziewałeś? – Blake wstał i gwałtownie wepchnął krzesło pod stolik. Pielęgniarki siedzące w pobliżu popatrzyły z naganą. Guzik go obchodziło, co myślą.

– Uspokój się, do diabła! Reagujesz zbyt emocjonalnie. Pozwól mi skończyć.

Blake obserwował Adama i widział, że przyjaciel nie podjął tej decyzji bez namysłu. Jednak w jakim celu? Stan zdrowia Johna się poprawiał. Dam Adamowi jeszcze minutę i na tym koniec. Jeśli będę musiał złożyć skargę do sądu w imieniu człowieka, który zawsze traktował mnie jak syna, zrobię to. Nie pozwolę, żeby Adam zrobił to swojemu ojcu. Nie mogę.

Blake popatrzył na zegarek.

– Masz dokładnie sześćdziesiąt sekund, żeby mnie przekonać. Inaczej zacznę kopać cię w tyłek.

Adam uśmiechnął się.

Ten sukinsyn naprawdę uważał, że to zabawne?

– Blake, moim zdaniem życie taty będzie zagrożone, jeśli tu zostanie. Chcę, żeby był w miejscu, gdzie nikt nie zdoła go znaleźć.

– Co takiego?! – Blake poczuł się jak balon, z którego wypuszczono powietrze.

– Słyszałeś. Jeśli łaskawie przestaniesz zachowywać się jak dupek choć przez chwilę i wysłuchasz mnie do końca, może zrozumiesz i nawet się ze mną zgodzisz.

– Boże, Adamie, nie wiem, co powiedzieć.

– Na razie milcz. Nie przerywaj mi. Jak się orientujesz, od lat wiem, że Eve puszcza się za plecami taty. Do diabła, myślę, że sam podejrzewa ją o to od dawna, ale nigdy niczego nie mówił. Kiedy zobaczyłem ją z Bentleyem dziś rano, upewniłem się, że to nadal się dzieje… Czy Casey wspomniała coś o kłótni, którą przypadkiem usłyszała? – zapytał Adam.

– Nie, a powinna była?

– Tak myślałem. Dobrze zrobiła, że zachowała to dla siebie. Mam wobec niej dług wdzięczności. Kiedy przywiozłeś mnie tutaj przed paroma dniami, tata i ja kłóciliśmy się o jego testament. Nigdy nie robiłem tajemnicy z tego, że nie chcę mieć nic wspólnego z Worthington Enterprises. Zamierzam praktykować jako lekarz. Powiedziałem to tacie wiele lat temu. Zrozumiał, ale nadal chciał, żeby część jego majątku została w przyszłości pod moją opieką. Zgodziłem się na to. Myślę, że powiedziałem coś w tym sensie, że mógłbym zatrudnić ludzi, którzy zarządzaliby jego fortuną. Ten udar mózgu skłonił go do myślenia. Zrozumiał, że nie jest już młody. Ktoś, i jestem pewien, że obaj wiemy, kto, przekonał go, żeby wprowadził zmiany w testamencie.

– Cholera, Adamie, przykro mi. Nie wiedziałem.

– Wiem, jakie uczucia żywisz dla taty. Boże, nie mogę znieść myśli o tym, że będę odwiedzał staruszka w domu opieki, ale póki nie dowiem się, co dokładnie się dzieje, nie mam wyboru.

– Czy już mu powiedziałeś?

– Tak. Nie wydawał się zbyt zadowolony, ale nie sprzeciwiał się, czego się spodziewałem. To też mnie niepokoi.

– Dlaczego? – zapytał Blake.

– Po pierwsze, zacząłem się zastanawiać, czy stracił ochotę do życia i dlatego nie obchodzi go, gdzie spędzi ostatnie dni. A po drugie, i to mnie przeraża, może on też sądzi, że jego życie jest zagrożone? Co wtedy?

– Zdecydowanie mamy problem.

– Porozmawiam z szeryfem Parkerem. Pójdziesz ze mną?

– Pewnie, ale dlaczego z Parkerem, w czym on może nam pomóc? – Blake nie musiał mówić Adamowi, co myśli o umiejętnościach szeryfa. A raczej ich braku. Wiedział, że Adam zna jego opinię. Rozmawiali o tym wystarczająco często.

– Nie wiem. Wolałbym, żeby ktoś wiedział, co robimy i dlaczego. Jeśli broń Boże coś ma się stać tacie, chciałbym być pewien, że robię wszystko, co mogę, żeby do tego nie dopuścić. Chyba tylko o to mi chodzi.

– Nie powiedziałeś, kogo mianował spadkobiercą.

– Chcesz zgadywać do dziesięciu razy? – zapytał Adam, gdy obaj wrzucali papierowe tacki do śmieci.

– Nie, nie potrzebuję. Zastanawiam się tylko, w jaki sposób zdołała przekonać twojego tatę.

Adam wzruszył ramionami.

– Tak jak kobiety zwykle to robią, Blake. Użyła klasycznego sposobu: seksu.

Загрузка...