17

Po wyjściu Jo Elli Jason w końcu miał okazję uspokoić się i zaplanować następny ruch. Wcześniej ucieszył się niezmiernie, kiedy wrócił i zobaczył, że zarówno pacjentka, jak i lekarz zniknęli.

Wiedział, że Bentley zadzwoni. Sądził, że tym razem to on ma przewagę. Pociągał za sznurki i jeśli dobrze rozegra partię, Bentley nie będzie niepokoił ani jego, ani nikogo innego – nigdy więcej.

Dzwonek telefonu wystraszył go, powodując przyśpieszone bicie serca. Zaczerpnął głęboko powietrza i podniósł słuchawkę przy trzecim dzwonku.

– Doktor Dewitt, czy mogę w czymś pomóc?

– Mam nadzieję, że już pan to zrobił. Bentley.

Jason wiedział, jak bardzo ryzykuje, kiedy wymawiał następne słowa.

– Poszło dobrze – zapewnił zwięźle.

– A więc zaleca pan, żeby pani Edwards wróciła do szpitala, ponieważ leży to w jej interesie?

Jason usłyszał w głosie Bentleya nadzieję. Z najwyższym trudem powstrzymał śmiech.

– Zdecydowanie. Jednak nie jestem pewien, czy mamy taki sam plan. Musimy się spotkać. Pańska była pacjentka zdołała ujawnić głęboko ukryty mroczny sekret. Interesuje to pana?

– O czym pan mówi, jaki sekret? – Głos Bentleya zadrżał.

– Lepiej, żebym nie mówił o tym przez telefon. Musimy się spotkać. Dziś wieczorem.

– Dziś wieczorem? Do diabła, biorąc pod uwagę rozkład kursów promu i wszystko inne, jest pan o trzy godziny drogi stąd.

Jason mógł sobie dokładnie wyobrazić wyścig Bentleya z czasem, kiedy drań będzie knuł kolejną intrygę. Potem przypomniał sobie, że ma przewagę.

– Dopilnuję, żeby kawa nie wystygła. – Rzucił słuchawkę na widełki i zastanowił się, czy mądrze postąpił. Nie widział innego wyjścia. Dopóki Bentley wie o Amy, nie zostawi go w spokoju.

Przypomniał sobie obietnicę, którą dał sędziemu. W żadnym razie jej nie złamie.


* * *

Robert wystukał numer drżącą się ręką. Odebrała przy piątym dzwonku.

– Co, do diabła, zabrało ci tyle czasu?

– Mówiłam ci, żebyś do mnie tu nie dzwonił! – prawie wrzasnęła.

– Niestety, coś się spieprzyło. Nastąpiła zmiana planów.

– O czym mówisz? Powiedziałeś, że kontrolujesz sytuację i że nie ma powodów do zmartwień. – Lubił, kiedy marudziła. Zaraz będzie błagać, jak zwykle.

– Kontrolowałem. Nadal kontroluję. Nastąpiła zmiana, to wszystko.

– I przypuszczam, że ma to coś wspólnego ze mną, bo inaczej nie ryzykowałbyś telefonu.

– Słuchaj, nie mamy czasu na twoje gówniane mędrkowanie. Muszę być w Savannah przed północą.

– Chcesz, żebym cię tam zawiozła, o to chodzi?

– Naprawdę masz nie wszystko po kolei, do cholery, wiesz o tym? Chcę się tam dostać przed północą. Dlatego do ciebie zadzwoniłem. Masz upoważnienie do używania prywatnego samolotu męża. Zajmij się przygotowaniami, a ja będę czekał na lotnisku za godzinę. – Spojrzał na zegarek. Mógłby znaleźć się w Savannah najpóźniej o dziesiątej. Dewitt chował asa w rękawie, tyle wiedział. Jeśli Casey odjechała w jego gabinecie, to doszła do siebie w rekordowym tempie. Hank zdał mu relację, jak tylko ona i Blake wrócili do Łabędziego Domu. Powiedział, że nie przeszła planowanej terapii. Ogrodnik słyszał, jak paplała do głupkowatej gospodyni i śmiała się z tego, że zwiali. Jeśli przypadkiem Casey coś sobie przypomniała, on, Robert, dowie się o tym, zanim ktokolwiek inny będzie miał do tego okazję. Jeśli będzie musiał uciszyć Dewitta, zrobi to.

– Robercie!

– Tak? – Jego cierpliwość zaczynała się wyczerpywać.

– Muszę mieć jakiś pretekst.

– Wymyśl coś. Udaje ci się przekonywać mnie od lat, że twoje życie jest tragiczne. Sięgnij do swojego zapasu sztuczek i przekonaj pilota mężulka, że koniecznie musisz polecieć do Savannah.


* * *

Roland Parker poprawił się w swoim nowym skórzanym fotelu i próbował znaleźć wygodną pozycję. Gdy przesuwał swoją ciężką postać, znieruchomiał, czekając na oczekiwany odgłos, a kiedy żaden się nie rozległ, rozluźnił się. Tak, szeryf powinien mieć dobry fotel. Potrzebował wygody. Taaaak, dobry fotel był konieczny.

Zmarszczył brwi. Temat, który zaprzątał go dziś wieczorem, mógł przekreślić jego karierę w policji. Jeśli karierą można było nazwać to, że siedział na tyłku przez cały dzień i wkładał raporty do teczek, a od czasu do czasu wybierał się do domu Berrych, żeby wylać bimber drogiego Charliego na trawnik od frontu po tym, jeśli Louise wkurzyła się o jeden raz za dużo.

Tego dnia ten sukinsyn zatelefonował z prośbą, żeby trzymał język za zębami, a oczy otwarte. A co, do diabla, robił przez ostatnie dziesięć lat?

Był zmęczony, a miał dopiero trzydzieści lat. Oddałby prawe jądro, gdyby mógł dzięki temu cofnąć zegar o dziesięć lat. Kiedy zgodził się w tym wszystkim uczestniczyć, wręczył temu kutasowi swoje jaja w koszyku. Wtedy cały ten plan miał swój pokraczny sens. Gdyby musiał usprawiedliwić swoje ówczesne czyny, powiedziałby, że zrobił to dlatego, bo był zbyt niedoświadczony i przestraszony, żeby się postawić i egzekwować prawo.

Teraz mógł tylko zwiesić głowę między nogi i mieć słabą nadzieję, że dziewczynie nie stanie się krzywda.

Albo, szeptał mu do ucha głos rozsądku, mógłbyś powiedzieć prawdę. Weź słuchawkę i zadzwoń do niego. Nie złamałeś prawa.

Nawet położył rękę na słuchawce i podniósł ją z widełek. Ściskał ją tak mocno, że zbielały mu knykcie. Nie mógł jednak tego zrobić. Upuścił słuchawkę na biurko, nie zawracając sobie głowy odłożeniem jej z powrotem na widełki. Nie obchodziło go, czy będą jakieś telefony. Bieżące sprawy mogła załatwić Vera, praktycznie i tak to robiła. On był typowym otyłym, niewykształconym szeryfem z wiejskiej wyspy.

Mógł osiągnąć o wiele więcej, gdyby nie tamten.

Ten facet manipulował nim od jego pierwszego dnia na tym stanowisku i nadal to robił. Najpierw pocztą przychodziły pliki banknotów. Nigdy nie dociekał, skąd się biorą. Czasami nawet otrzymywał zawiadomienie, że wygrał tygodniowy pobyt w swoim ulubionym domku wędkarskim. A potem przez całe miesiące nie było kontaktu. Kiedy jednak mijali się na ulicy i Parker pochwycił jego wzrok, wiedział, że już za parę dni otrzyma następny podarunek.

Jednak żaden z nich nie wynagradzał mu męczarni, jakie cierpiał każdego wieczoru. Przez ostatnie pięć lat nie mógł nawet myśleć o zaśnięciu, dopóki nie opróżnił przynajmniej sześciopaku piwa. Wiedział, że będzie jeszcze gorzej, jeśli z tym nie skończy.

Nie był w stanie spędzić następnej bezsennej nocy na zmaganiach z poczuciem winy. Nadszedł czas, by ocalić duszę.


* * *

Casey obudziła się i poczuła zapach świeżo zaparzonej kawy. Uśmiechnęła się półprzytomnie i obróciła na bok. Wtuliła się głębiej w miękkie fałdy puchowej kołdry, pragnąc, żeby Blake wziął ją w ramiona. Próbowała sobie wyobrazić, co by czuła, gdyby był obok niej. Byliby spoceni po namiętnym seksie. Wiedziała, że jego włosy na piersi i nogach lekko łaskotałyby jej wrażliwą skórę i pachniałby tym leśnym aromatem, który uwielbiała. Wciągnęła powietrze i zamiast zapachu, który sobie wyobraziła, poczuła woń kawy.

Z przyzwyczajenia porządnie posłała łóżko i poszła wziąć prysznic. Popatrzyła na siebie w lustrze, spodziewając się, że zobaczy kogoś innego niż zwykle.

Morderczyni, pomyślała. Jak wygląda morderczyni? Gdy wycierała się do sucha ręcznikiem, obserwowała swoje ruchy. Nie wiedziała, co ma nadzieję zobaczyć, ale cokolwiek to było, nie pojawiło się.

Musiała przypomnieć sobie, jak doszło do śmierci biednego, nienormalnego Ronniego. Poprzedniego dnia miała na to szansę i ją zmarnowała.

Coś takiego było w tamtym lekarzu, że ścierpła jej skóra. Wyglądał za młodo jak na znanego psychiatrę, ale nie to ją zaniepokoiło. Przypominał jej oposa, cwaniaka. Czuła, że obserwuje ją bladoniebieskimi oczyma. Tak, podjęła właściwą decyzję. Lekarstwa, które wmuszano w nią przez te wszystkie lata, uniemożliwiały jej wyzdrowienie. Sama siebie wyleczy, bez dalszych „terapii”.


* * *

Była zaskoczona, kiedy zobaczyła matkę w kuchni. Czy to zaledwie parę dni wcześniej Eve zaczęła nagle szaleć?

– Mamo! Tak się cieszę, że cię widzę. Jak się czuje John? – Nalała sobie kawy i napełniła kubek matki.

– Ma lekki nawrót – szepnęła Eve.

Casey przyglądała się matce, której oczy zaszkliły się od łez. Oczy tak podobne do moich, pomyślała.

– Bardzo mi przykro. Co mówią lekarze? – Miała nadzieję, że nie brzmi to jak grzecznościowa formułka, ale nie wiedziała, co mogłaby dodać. Przecież nawet nie poznała swojego ojczyma.

Eve osuszyła łzy płócienną serwetką.

– Skoczyło mu ciśnienie, nie są pewni dlaczego. Nie mam przekonania do tego doktora Foo. – Eve pociągnęła nosem. – Chciałabym, żeby John miał amerykańskiego lekarza.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytała Casey.

– Jest Japończykiem albo Chińczykiem, nie wiem. Myślę, że Amerykanie lepiej troszczą się o swoich.

Powinna poznać Jasona Dewitta, pomyślała Casey.

– Jestem pewna, że jest dobrym lekarzem. Wydaje się, że Blake i Adam go cenią.

– To niewiele dla mnie znaczy, moja droga. Adam jest bardzo skryty, a Blake nie traktuje życia tak poważnie, jak powinien, więc nie przywiązuję zbytniej wagi do ich opinii.

Casey wzruszyła ramionami.

– Chyba wszyscy mamy swoje powody, żeby jedne rzeczy robić, a innych nie. – Wiedziała, że prawdopodobnie nie jest to odpowiedni moment, ale od swojego powrotu spędzała z matką tak niewiele czasu! Musiała ją zapytać. Przez dłuższy okres mogłoby nie być kolejnej okazji, gdyby Johnowi się pogorszyło.

– Mamo, muszę cię o coś zapytać.

– O co, moja droga? Przyjechałam do domu tylko po zmianę ubrań. Muszę pędzić do Worthington Enterprises. Na dziś zaplanowaliśmy zebranie. Wiesz przecież, że muszę „stać na straży”, jak to mówią. Nie mogę rozczarować Johna.

– Wiem, mamo. Flora mi powiedziała. Jestem pewna, że John jest ci wdzięczny za to, że zastępujesz go w firmie. Przypuszczam, że w takiej sytuacji pomoc ze strony rodziny wszystko upraszcza.

– To prawda, ale odpowiedzialność jest ogromna. John i Adam nigdy we mnie nie wierzyli. Dopuszczę cię do małego sekretu – dodała Eve konspiracyjnym tonem. – Czekałam na ten dzień od lat. Marzyłam o tym, żeby stanąć u steru Worthington Enterprises. Czy orientujesz się, jak wielki jest majątek Johna?

Wygląda na rozmarzoną, pomyślała Casey. Czuła się nieswojo, rozmawiając o sytuacji finansowej ojczyma, i żałowała, że jej matka poruszyła ten temat.

– Właściwie to nie, mamo. Jestem pewna, że musi być znaczny, sądząc po Łabędzim Domu. – Casey rozejrzała się, mając nadzieję, że matka dostrzeże jej zakłopotanie,

– Jest właścicielem nie tylko wszystkich papierni w Brunswicku, ale też dziesiątek firm za granicą. Zajmował się bardzo wieloma branżami.

Casey zastanawiała się, czy matka zdaje sobie sprawę, że powiedziała o swoim mężu w czasie przeszłym.

– Cieszę się, że znalazłaś kogoś, kto się o ciebie zatroszczył. Jestem pewna, że John to przyzwoity człowiek, z majątkiem czy bez.

– To prawda, moja droga, ale nigdy nie zastąpi twojego ojca.

– Nie pozostały mi po nim żadne wspomnienia, ale był wspaniałym człowiekiem, sądząc z tego, co opowiedziała mi Flora.

Eve poczerwieniała z gniewu.

– Co takiego mówiła Flora?

– Nic. Tylko to, że był dobrym człowiekiem. Proszę – Casey położyła dłoń na ręce matki – nie denerwuj się. Flora nie powiedziała niczego złego. Naprawdę.

Dlaczego matkę tak poruszyło to, że Casey rozmawiała z Florą o ojcu?

– Przepraszam. Chodzi tylko o to, że czasami niepokoi mnie zachowanie Flory.

Matka chyba była w jednym ze swoich „złych stanów”.

– Flora wspomniała mi o pewnej wizycie w gabinecie doktora Huntera. – Nadszedł czas, żeby wyjaśnić, co matka wie.

Patrzyła, jak Eve się uspokaja.

– O jakiej wizycie mówisz, moja droga? Flora zabierała cię i zajmowała się tobą przez większość czasu. Ja miałam na głowie Rona.

– Wiem o Ronniem. Wiem, co zrobiłam. – Casey popatrzyła na matkę, mając nadzieję usłyszeć od niej, że została niesłusznie oskarżona, że miała powody, by dopuścić się takiego czynu. Czekała. Matka jednak milczała, a jej twarz była zupełnie pozbawiona wyrazu.

– Nie powinnaś się była dowiedzieć! – Eve podniosła glos.

– Nie jestem zdenerwowana, mamo. Ty też nie powinnaś być – łagodziła jej złość Casey.

Eve oblizała pociągnięte różową szminką wargi.

– Chciałam ci powiedzieć, Casey, ale John jest poważnie chory, a ja kieruję firmą, więc nie miałam czasu. Myślałam, że porozmawiamy, kiedy sytuacja się unormuje. Ale ktoś – głos jej matki zionął nienawiścią – ktoś odebrał mi to prawo, jak zwykle.

– Nic złego się nie stało. Umiem sobie z tym poradzić. Natomiast nie mogę poradzić sobie z niewiedzą. I Blake, i Flora są zdania, że doktor Hunter uważał, że byłam… – z wielką niechęcią mówiła to swojej matce, wydawało się to jakieś niewłaściwe – molestowana. – Ostatnie słowo wyszeptała.

Twarz matki zbladła.

– Przecież powiedziałam im… – Jej poprzednia energia zniknęła, pochyliła się, chowając twarz w ramionach, drobne barki zatrzęsły się od płaczu. Casey przypomniały się chwile, kiedy to ona drżała od niepohamowanego szlochu. Kolejna wizyta w szafie, kolejna podróż do strachu.

– Mamo – zapytała, głośno, natarczywie – kto zamykał mnie na klucz w szafie, kiedy byłam dzieckiem?

Twarz Eve stała się szara, tusz ściekał jej po policzkach, układając się w srebrzystoczarne węże. Gniotła w palcach płócienną serwetkę, w końcu zwinęła ją w wąską trąbkę.

– O czym mówisz, Casey? Nie wiem nic o żadnej szafie.

Może więc nie było to wspomnienie, chociaż tak się jej wydawało. Szafa pojawiała się w snach zawsze. Tylko to wskazywało na jej istnienie. Może powinna na razie dać z tym spokój. Inne pytania były bardziej istotne.

– Mamo, czy doktor Hunter powiedział ci, że byłam molestowana? Czy wiesz, kto mógł zrobić mi coś takiego? – Z trudem zachowywała spokój, gdy patrzyła na bezmyślny wyraz twarzy matki.

Eve wydmuchała cicho nos, potem wypiła mały łyk kawy, która już zupełnie wystygła.

– Tak, Casey, wiedziałam. Doktor Hunter przyjechał do mnie tego dnia, kiedy Flora zabrała cię do jego gabinetu. Twoje zachowanie było dziwne, przyznaję, ale nigdy bym nie pomyślała, że z powodu… tego. Jednak kiedy doktor mi o tym powiedział, wiedziałam od razu, kto to zrobił.

– Wiedziałaś?

– Tak. – Eve wyjęła z torebki puderniczkę, nałożyła też na nowo szminkę. Uspokoiła się i mówiła dalej: – Po śmierci twojego ojca życie niemal przestało mnie interesować. Poznałam kilku mężczyzn, same bardzo przelotne znajomości, nic poważnego. Dopóki nie poznałam Marca.

Casey nigdy nie słyszała o mężczyźnie, który miał na imię Marc. Sięgnęła po dzbanek z kawą i napełniła ponownie kubki, czekając na dalsze słowa matki.

– Marc był ekscytujący. Po twoim ojcu, zawsze zajętym zarabianiem na życie albo opieką nad swoją matką i Ronniem, Marc był jak haust świeżego powietrza. Nigdy nie dowiedziałam się, gdzie pracował. Nie chciałam wiedzieć. Mieszkał w Brunswicku i przypływał promem w weekendy. – Eve przerwała, jakby próbowała przypomnieć sobie ten okres w swoim życiu, chociaż nie był aż tak odległą przeszłością.

– Tak cudownie razem się bawiliśmy. Chodziliśmy tańczyć, a czasami jechaliśmy do Undergroundu w Atlancie i spędzaliśmy tam cały weekend. Marc bardzo przyjaźnie traktował ciebie i Rona. Nie miał własnych dzieci, a przy tobie i twoim bracie zachowywał się naturalnie. Spotykaliśmy się chyba od trzech albo czterech miesięcy, gdy zdałam sobie sprawę, co się dzieje. Przyznaję, że najpierw dałam mu się oszukać. Kiedy zauważyłam, jak się zachowujesz, gdy on jest w pobliżu, zapytałam go, czy zrobił coś, co mogło cię zdenerwować. Oczywiście zaprzeczył. Kiedy doktor Hunter przyszedł do mnie ze swoimi podejrzeniami, natychmiast zwróciłam się do Marca, bo zdradziłaś mi tamtego dnia, co ci zrobił. Nie chcę o tym rozmawiać.

– Dlaczego nie doprowadziłaś do jego aresztowania? – zapytała Casey.

– Chciałam, ale błagałaś, żebym tego nie robiła. Że nie chcesz, by ktokolwiek się dowiedział. Zadzwoniłam do Marca, a on sugerował, że go prowokowałaś. Zapytałam wtedy, czym może prowokować dziewięciolatka. Odparł, że tak naprawdę cię nie skrzywdził, że to były tylko pieszczoty. Powiedział, że nie było penetracji. Takich słów użył. Leżało mi na sercu twoje dobro, więc zgodziłam się nie zgłaszać tego policji, pod warunkiem, że Marc nigdy więcej nie pojawi się na wyspie Sweetwater. – Eve pstryknęła palcami. – Zniknął z mojego życia w jednej chwili – dodała i uśmiechnęła się.

Casey zastanawiała się, czy jej matka jest przy zdrowych zmysłach. Kilka minut wcześniej zalewała się łzami, a teraz wyglądała tak, jakby przygotowywała się do przywitania członkiń Klubu Zamężnych Kobiet.

Marc. To imię niczego jej nie mówiło. O ile pamiętała, w żadnej rozmowie nikt nigdy nie wspomniał o kimś takim. Flora powiedziała, że stosunek jednak się odbył. Czy to możliwe, że Flora źle zrozumiała doktora Huntera?

– Myślę, że to jest odpowiedź na moje pytanie – szepnęła Casey.

– To dobrze. Cieszę się, że odbyłyśmy tę rozmowę, to oczyści atmosferę. Teraz – Eve popatrzyła na elegancki zegarek na swoim nadgarstku – muszę jechać na zebranie, a potem wracam do Johna. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, zwróć się do Flory.

Eve pocałowała powietrze koło prawego policzka córki i wyfrunęła z kuchni jak uciekający ptak.

To wszystko? Dziesięciominutowa rozmowa ma zdyskontować uraz psychiczny, którego doświadczyła jako dziecko? Casey nie czuła się ani odrobinę lepiej. Jeśli już zaszła zmiana w jej samopoczuciu, to na gorsze. W głębi duszy podejrzewała, że matka ją okłamała.


* * *

Robert Bentley spojrzał w lustro i zobaczył, że wygląda na swoje pięćdziesiąt lat. Nie spał tej nocy, o czym świadczyły ciemne, obwisłe worki pod oczami. Spotkanie z doktorem Dewittem zupełnie się nie udało.

Pilot cessny dostarczył go do Savannah w niecałą godzinę. Z małego lotniska Robert pojechał taksówką do dawnego domu sędziego Dewitta. Nic się nie zmieniło. Ten sam ceglany gmach, te same stuletnie dęby, ta sama brama z kutego żelaza. Wszystko stare. Szacowne. Robert przez całe życie pragnął być poważany. Myślał kiedyś, że spełni to marzenie dzięki małżeństwu z Normą.

Wytarł z twarzy krem do golenia i wszedł do sypialni, którą dzielili od ponad ćwierćwiecza.

Wyglądała wciąż tak samo jak wtedy, gdy wprowadził się do tego domu po ślubie. Ojciec Normy mieszkał na terenie posiadłości, w domku gościnnym, aż do swojej śmierci, która nastąpiła cztery lata później. Robert przypuszczał, że kiedy trumna zostanie zamknięta, przejmie władzę, której pożądał przez całe życie. Mylił się. I dlatego gdy ostatnia łopata ziemi została rzucona na grób Jacoba Fultona, Robert zaczął opracowywać swój plan. Och, nie zaplanował każdego szczegółu, ale ziarno zostało zasiane i z upływem lat zaczęło żyć swoim własnym życiem.

Ona nie była częścią jego planu, ale nie wyobrażał sobie życia bez niej. Dogryzał jej, jęczał i zrzędził, ale na swój własny chory sposób ją kochał.

Właśnie wszystko miało dojść do punktu kulminacyjnego. Jedyne słabe punkty tego planu to dziewczyna i Macklin. A przynajmniej tak było, dopóki problemem nie stał się Dewitt. Poprzedniego wieczoru dobijał się do jego drzwi, aż zaczęły mu krwawić knykcie. Nawet wdrapał się po kracie obrośniętej ciernistymi różami, żeby zajrzeć do środka przez okno na górze, gdzie dostrzegł światło. Do diabła, omal się nie zabił.

Zadrapania ciągle jeszcze bolały. Rano Norma zapytała, co mu się stało, że wygląda na ofiarę kota, a on wymamrotał coś o obezwładnianiu jednego z wariatów w szpitalu. To zaspokoiło jej ciekawość. Ostatnio Norma zaczęła się niezwykle interesować nim samym i tym, co robi. Miała swoje organizacje charytatywne i ten głupi Klub Zamężnych Kobiet. Dość, żeby się nie nudziła. Skąd się wzięło to nagłe zainteresowanie? Nie wiedział. Bez względu na powód, nie stanie mu na drodze, już on tego dopilnuje.

Zawiązał krawat i przejrzał w myślach plany na ten dzień. Musiał pokazać się w szpitalu. Był też umówiony na spotkanie w Atlancie, żeby zaprezentować apartament, który umieścił w katalogu przed wieloma miesiącami. Zamierzał wrócić nazajutrz. Mała torba podróżna, zawsze spakowana na wszelki wypadek, czekała w głębi szafy. Bilety były w aktówce w biurze.

Musiał tylko przywdziać maskę, którą nosił wyłącznie dla Normy, zejść po schodach, pocałować ją w pomarszczony policzek, skinąć głową pomocy domowej i ruszyć w drogę.

Wcześniej jednak trzeba było zająć się niewypałem z poprzedniego wieczoru. Chociaż czuł wielką niechęć do zwracania się do Adama o pomoc, nie miał wyboru. Jeden lekarz orientował się, co robi drugi. To Adam umówił dziewczynę na wizytę. Mógł wiedzieć, gdzie przepadł Dewitt. Warto spróbować.


* * *

Adam wetknął wtyczkę ładowarki telefonu komórkowego do gniazda zapalniczki samochodowej i patrzył, jak jaskrawozielone guziczki zaczynają się jarzyć. Właściwie nienawidził tego cholerstwa, ale przekonał się, że jest tak samo niezbędne w jego zawodzie jak bloczek z receptami.

Ptaszek naprawił jaguara. Adam zaczerpnął głęboko powietrza i rozluźnił się. Jaguar działał na niego odprężająco. Wydawało mu się, że zapach dobrej, gatunkowej skóry jest obowiązkowy w jego zawodzie. Luksusowy samochód, miękka kremowa skóra i komórka.

Spojrzał w dół i upewnił się, że telefon jest włączony. Teraz, kiedy jego ojciec był w szpitalu, nie chciał być nieosiągalny nawet przez minutę.

Popłynął promem, a potem pojechał na zachód szosą numer 82 w kierunku północnego odcinka autostrady międzystanowej I-75. „Wkrótce będzie w Atlancie. Spotka się z pacjentką, wróci na wyspę i zdąży zajrzeć do ojca. To, że był lekarzem, czasami się przydawało. Chętnie przeniósłby ojca do Emory, ale starszy pan nie chciał o tym słyszeć. Ledwie mówił, ale jego umysł funkcjonował znakomicie.

Na myśl o ojcu uśmiechnął się do siebie. Zdarzały im się kłótnie, szczególnie po śmierci matki, ale z upływem czasu ich więź się zacieśniała. Wiedział, że jego obecność sprawia ojcu taką samą przyjemność jak jemu towarzystwo ojca.

Adam sądził, że już nigdy nie przekroczy progu Łabędziego Domu po ślubie ojca i Eve. To był dom jego matki. Kiedy zobaczył wszystkie zmiany, które Eve wprowadziła, tak się rozgniewał, że dopiero po roku zdołał zmusić się do powrotu do domu swojego dzieciństwa.

Nie miał nic przeciwko temu, żeby ojciec był szczęśliwy. Do diabła, starszemu facetowi zostało jeszcze ładnych parę lat; chodziło o nią. Nie wierzył, że kocha jego ojca. Intuicja podpowiadała mu, że Eve kocha majątek Johna o wiele bardziej niż jego samego. Awansowała z białej biedaczki na prezeskę Klubu Zamężnych Kobiet, którą to funkcję pełniła kiedyś jego matka. Śmiałby się z tego, ale Eve traktowała rolę żony Johna bardzo poważnie.

Zmieniła prawie całkowicie swój wygląd. Nowa fryzura, lifting, ubrania od projektantów, wytworna biżuteria. Z tego, co mówił ojciec, spędzała większość czasu na zakupach w Atlancie albo Nowym Jorku, i od czasu do czasu, żeby poszaleć w sklepach, leciała do Kalifornii. Zawsze wracała z małymi prezentami niespodziankami dla niego, przeważnie bzdurnymi gadżetami, z których się śmiał.

Jeśli to wszystko uszczęśliwiało jego ojca, życzył mu pomyślności. Adama nie obchodziły pieniądze ojca aż do dnia, w którym zatelefonowano z firmy księgowej. Jego ojciec i Eve byli wtedy małżeństwem od mniej więcej pięciu lat.

Terrence Lowinsky zarządzał majątkiem ojca, odkąd Adam pamiętał. Zapytał Adama o nagłe poważne wydatki Johna. Dwa nowe samochody, mieszkanie własnościowe w Atlancie, mały samolot.

Adam pamiętał, jaki był wtedy zszokowany. Ojciec nie był sknerą, ale nie był też lekkomyślny. Zapewnił Terrence’a, że porozmawia z ojcem. Kiedyś na lotnisku dostrzegł Eve z mężczyzną. Uścisk, który wymienili, nie był przyjacielski. Adam tkwił tam, o mało nie spóźniając się na samolot, i obserwował ich. Ona była niezwykle elegancko ubrana, a on wyglądał jak kot, który zjadł kanarka.

Podczas lotu do Brunswicku rozmyślał o tym, czego był świadkiem, i w końcu postanowił zachować to dla siebie. Uznał, że wcześniej czy później popełnią jakiś błąd. Poinformuje ojca o rozrzutnych wydatkach jego żony i o niczym więcej. Przez następne kilka lat obserwował ich, a oni nie mieli o tym pojęcia.

Zgrzytliwy dzwonek telefonu komórkowego wyrwał Adama z zadumy. Podniósł aparat.

– Doktor Worthington.

– Uhm, tak, Adamie. Muszę z tobą porozmawiać.

– Kto dał panu ten numer? – warknął do telefonu.

– Czy to naprawdę ma znaczenie? – zapytał Bentley.

Nie miało, bo jak tylko przyjedzie do Atlanty, natychmiast go zmieni.

– Czego pan chce? – Chociaż z rzadka się spotykali, Adam gardził Bentleyem i żałował za każdym razem, kiedy choć raz na niego spojrzał.

– Słyszałem, że skontaktowałeś panią Edwards z niejakim doktorem Dewittem. Sam chciałem się do niego dodzwonić, ale jego recepcjonistka powiedziała mi, że wyjechał z miasta. Pomyślałem, że może wiesz, gdzie mógłbym go znaleźć.

– Przykro mi, Bentley. Nie mam zwyczaju znać aktualnych miejsc pobytu lekarzy ze stanu Georgia.

– Jesteś pewien? Naprawdę muszę go złapać.

– Do cholery, oczywiście, że jestem pewien. Czemu miałbym wiedzieć, gdzie jest doktor Dewitt? Do diabla, ledwie znam tego człowieka. Na pewno nie dzwoni do mnie, żeby podać mi swój plan podróży. – Kiedy z rzadka spotykali się w szpitalu, Adam wzdrygał się w obecności Roberta Bentleya.

Adam wcisnął „zakończ” i rzucił telefon na siedzenie. Coś się działo; czuł to. W przeciwnym razie po co Bentley miałby dzwonić na jego komórkę? I co, do diabła, Dewitt i jego przyrodnia siostra mieli wspólnego z Bentleyem?


* * *

Casey ogarnął niepokój. Spędziła popołudnie z Julie i Florą w kuchni, ale miała wrażenie, że tylko im przeszkadza. Próbowała uformować ciasto, tymczasem wyszedł jej wielki krążek hokejowy. Potem obierała jabłka i skaleczyła się trzy razy. Wtedy Flora i Julie wspólnie uznały, że powinna zająć się czymś innym. Została wyznaczona do wyczyszczenia lodówki oraz zamrażarki. Do plastikowego wiadra nalała gorącej wody z mydłem i szorowała nierdzewną stal do połysku. Następnie, uzbrojona w preparat o zapachu cytrynowym i stos szmat, pucowała stół w jadalni, balustradę schodów i stoliki. Potem zaatakowała odkurzaczem chodniki.

Była wdzięczna za to, że ma co robić. W głowie ciągle miała gonitwę myśli, ale przynajmniej ręce były zajęte.

Zamiast przynieść jej ulgę, rozmowa z matką pozostawiła uczucie pustki. Kiedy Flora i Julie skończą, zapyta gospodynię o Marca. Flora myślała, że John Worthington był jedynym mężczyzną, z którym matka spotykała się po śmierci jej ojca. Wyglądało na to, że nie wiedziała o tych innych mężczyznach w życiu Eve. Może matka chciała, żeby tak było. Nie potrafiła pozbyć się uczucia, że coś tu się nie zgadza. W opowieści matki czegoś brakowało. A może tylko miała nadzieję, że czegoś brakowało. I że to coś złagodzi poczucie winy, które przygniatało ją, odkąd dowiedziała się o swojej zbrodni.

Mdłości dopadły ją, gdy chwyciła się poręczy schodów. Osunęła się na najniższy stopień, starając się całą siłą woli nie stracić przytomności. Wdech. Wydech. Dokładnie w taki sposób, jak nauczył ją doktor Macklin.

Wirujące barwy zamazały jej widok. Kolejny głęboki oddech. Obrazy, niektóre wyraźne, inne nie, tańczyły przed nią.

Szafa. Tyle że tym razem stała. Szukała. Wyciągnęła dżinsową torbę na książki z głębi najwyższej półki. Grzebała, aż wymacała metalową puszkę po kawie Folger’s. Wsadziła ją do torby.


Sweter, dwa podkoszulki i para dżinsów. Podeszła do komody, chwyciła kilka par majtek i nocną koszulę i wepchnęła to wszystko do torby.

Nie mogła spędzić kolejnej nocy w tym domu. Prędzej by umarła.

Wszedł do pokoju w chwili, gdy zamykała szufladę.

Chwycił jej torbę i zbadał zawartość.

– Oddaj to! Nie masz prawa tu być. Odejdź albo zrobię coś, co ci się nie spodoba! – zagroziła. Stojąc na środku swojego spartańskiego pokoju, szukała broni. Jej wzrok napotkał puszkę po kawie, którą rzucił przed chwilą na środek łóżka.

Przepełniona nagłą odwagą, wyrwała mu torbę i rzuciła się do przodu po puszkę, i wtedy uderzył ją w twarz. Nie przejęła się, wcześniej była policzkowana wiele razy.

Ale ten drugi… Nie będzie tego dłużej znosić. Prędzej umrze.

Jednak nie chciała umrzeć.

Jego głos wypełnił pokój.

– Nie groź mi! Słyszysz? Obiecuję, że następnym razem nie będę taki miły.

Casey zadrżała. Wyszedł z jej pokoju tak szybko, jak wszedł. Rozejrzała się dokoła, modląc się, żeby to był ostatni raz, kiedy patrzy na ściany, które znały tak wiele tajemnic.

Tajemnice. Całe jej życie było jedną wielką tajemnicą.

Z wyjątkiem pobytów u babci i Flory żyła w wiecznym łęku.

Cóż, już tak nie będzie, pomyślała, gdy wrzucała zawartość puszki do torby.

Jedno ostatnie spojrzenie dokoła. Koniec. Nie będzie się już bać.

Po cichu zamknęła za sobą drzwi. Gdy wychodziła na korytarz, nie zauważyła zbliżającej się do niej pięści.

Загрузка...