Czuła się tak, jakby dostała pięścią w brzuch. Nie mogła zaczerpnąć powietrza. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. A wszystko z powodu dziwnego zachowania matki i jej oskarżenia rzuconego pod adresem Blake’a.
Morderstwo? Co za okrutne żarty jej się trzymały?
Flora wróciła do kuchni z chmurną twarzą.
– Czy wszystko z nią w porządku? – Casey zacisnęła ramiona wokół siebie, mając nadzieję, że przestanie drżeć.
Flora oparła się o dębowy stół i pokręciła głową.
– Na tyle w porządku, na ile to możliwe.
Nie rozumiejąc tych słów, Casey usiadła naprzeciw Flory i wyciągnęła rękę.
– Dlaczego oskarżyła Blake’a o morderstwo? To dziwaczne.
– Żebym to ja wiedziała, panienko. Trudno powiedzieć, co się dzieje w tej jej głowie. Twoja mama od dawna nie jest w pełni zdrowa. Miewa ataki. Zaczęły się niedługo po tym, jak zostałaś umieszczona… jak zostałaś hospitalizowana. Na początku to byty tylko pewne sygnały – ciągnęła. – Wiesz, na przykład zapominała, gdzie coś położyła. Czasami słyszałam, jak ona i pan Worthington rozmawiali. Zaznaczam, że nie podsłuchiwałam, tylko przypadkiem usłyszałam. Często on opowiadał jej, co robił tego dnia, a ona zachowywała się tak, jakby nie usłyszała ani słowa. Zaczynała mówić o czymś innym, jakby przed chwilą w ogóle nie rozmawiali. Brała jakieś lekarstwa, nie jestem pewna, co to było, ale pan Worthington uważał, że to leki zaburzają jej pamięć i wywołują dziwne zachowanie. Myślałam, że jest odwrotnie, że to tabletki były na dziwne zachowanie, ale nigdy tego głośno nie powiedziałam. Potem pan Worthington zabrał ją do specjalisty w Atlancie i przez pewien czas znowu wszystko było w porządku. Nie wiem, co zrobili lekarze, nigdy nie pytałam.
Casey próbowała przyswoić sobie wszystko to, co powiedziała Flora. Podczas odwiedzin w szpitalu matka nigdy nie zachowywała się nienormalnie, a jeśli jednak coś takiego miało miejsce, to Casey tego nie zauważyła. Oczywiście wtedy normalne było wszystko poza tym, czego ona sama doświadczała.
– Nadal nie rozumiem, dlaczego oskarżyła Blake’a o morderstwo, nawet jeśli nie jest przy zdrowych zmysłach. Kogo miałby zabić?
Casey usłyszała, jak Flora bierze oddech, z wysiłkiem wstając od stołu. Podeszła do zlewu i zapatrzyła się w widok za oknem.
– Przed laty w Sweetwater popełniono straszliwe morderstwo. Blake nie miał z tym nic wspólnego. Jestem pewna, że pani Worthington ma zamęt w głowie. Przy takim stanie jej rozumu nigdy nie wiadomo, o czym myśli.
Flora już nie była tryskającą energią gadułą. Zachowywała się tak, jakby uszło z niej powietrze. Może po prostu była zmęczona.
Rozległ się przenikliwy dzwonek telefonu.
Odwrócona plecami Flora chwyciła przenośny telefon leżący na blacie szafki. Casey natężała słuch, żeby dowiedzieć się, co mówi. W końcu kobieta odwróciła się w jej stronę.
– Wygląda na to, że z panem Johnem wszystko będzie dobrze. Doktor Foo uważa, że miał lekki udar mózgu, chociaż nie przesądza sprawy, ponieważ badania nie zostały zakończone. Pan John prosi, żebyś mu wybaczyła, i ma nadzieję, że powita cię w domu, gdy tylko te bestie mu pozwolą. Cytowałam Blake’a. – Wyraz ulgi pojawił się na twarzy Flory. Odmłodniała o parę lat.
– Dzięki Bogu. Czy powinnyśmy powiedzieć o tym mamie? – zapytała Casey.
– Słyszałam, jak podnosi słuchawkę wewnętrznego telefonu. Blake jej powie.
Casey poczuła się wyczerpana. Spotkanie z rodziną; matka, tak inna kobieta niż ta, która ją odwiedzała; choroba ojczyma. Wszystko to razem wzięte przekraczało jej wytrzymałość. Niejasne przeczucie nękało jej podświadomość. Była podenerwowana, jakby wkrótce miało się zdarzyć coś złego.
– Floro, nie powiedziałaś mi… – Urwała, nie wiedząc, czy Flora nie zarzuci jej, że wsadza nos w nie swoje sprawy. Jednak musiała zapytać. – Kto wtedy został zabity?
Flora kręciła się jak fryga po obszernej kuchni, otwierała szafki, zaglądała do środka. Otworzyła puszkę i chwyciła miskę stojącą na blacie. Wsypała do niej mąkę z puszki. Wzięła mleko i jajka z lodówki, rozbiła jajka i wlała mleko do miski. Casey patrzyła, jak Flora wyjmuje z szuflady drucianą trzepaczkę. Współczuła jajkom, tak zawzięcie były ubijane.
Chwyciła Florę za rękę.
– Przestań.
Flora usłuchała i popatrzyła jej w oczy.
– Panienko, może faktycznie zacznę mówić, nie czekając na swoją kolej; najlepiej, jak powiem to teraz i będę to miała za sobą. Nie wierz w nic, co usłyszysz o tamtym dniu. A zapewniam cię, że kiedy rozejdzie się wieść o twojej obecności w domu, usłyszysz najróżniejsze rzeczy. To, co się zdarzyło, należy do przeszłości i najlepiej o tym zapomnieć. Paru osobom stała się krzywda. Po prostu nie zajmuj się tym.
Casey przeciągnęła ręką po włosach i rzuciła uważne spojrzenie Florze, która stała nieruchomo.
– Dlaczego?
– Musisz mi zaufać, i tyle. To dzień, o którym mieszkańcy Sweetwater chcą zapomnieć.
Casey poczuła ostry ból głowy.
Potem zrobiło się ciemno.
Światła były takie jaskrawe. Chciała, żeby zgasły. Jej ubranie było mokre i przylgnęło do skóry.
Bez przerwy ciągnęli ją za sobą.
Cuchnęła. Wstrętnie, pomyślała. Dostała okres i krew była na niej wszędzie.
– Tutaj! – krzyknął ktoś.
Flesze błyskały ze wszystkich stron. Czerwone kropki tańczyły jej przed oczami.
Chciała, żeby zostawili ją w spokoju.
Jednak nie przestali jej ciągnąć. Ktoś ją podniósł, potem popchnął w dół.
Było jej zimno. Ręce i stopy miała lodowate, dłonie się trzęsły.
Ktoś szarpnął ją za ramiona.
Światła nadal błyskały, oślepiając ją.
Metal.
Ciężki i zimny.
Próbowała wymachiwać rękami i nie mogła.
Krzyknęła.
Rozejrzała się dokoła. Dostrzegła wyraz niepokoju na twarzy Flory.
– Co się stało? – Czuła się tak, jakby przed chwilą cała jej głowa eksplodowała.
– Spokojnie, już w porządku. Wszystko będzie dobrze. – Flora pomogła jej usiąść na krześle. – Dawniej nazywano to omdleniem – powiedziała i otarła czoło Casey chłodnym kuchennym ręcznikiem.
– Zemdlałam?
– Tak mi się wydaje. Miałaś za dużo przeżyć. Casey zgodziła się z tym.
– Chodźmy na górę. Musisz odpocząć. – Flora wzięła ją za ramię i pomogła stanąć.
Pozwoliła, by Flora poprowadziła ją ciemnymi korytarzami. Nienawidziła ciemności. Nawet jako dziecko nienawidziła ciemności. I szafy.
Szafy?
Zatrzymała się na środku jadalni. Pajęczyny, które zasnuwały jej umysł zaledwie parę sekund wcześniej, zniknęły.
– Blake powiedział, że opiekowałaś się mną, kiedy byłam dzieckiem. Czy przypominasz sobie, że bałam się ciemności?
Flora namyślała się przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedziała:
– Chyba tak. Zostawałaś ze mną w moim domu, i jeśli pamiętasz… nieważne. Nigdy nie byłaś tam po zmroku. Twoja matka albo ojciec zabierali cię zawsze wcześniej.
Casey poczuła, jak przenika ją strach. Była przerażona i rozglądała się wokół, jakby szukała schronienia przed własnymi myślami. Widziała jadalnię po raz pierwszy; przypatrywała się ciemnym, ciężkim meblom. Piękny stół, przy którym mogło usiąść przynajmniej dwadzieścia osób, znajdował się na środku wielkiego pokoju. Złocista tapeta pokrywała ściany, jedną z nich, prawie całą, zajmował kominek, na którym płonął ogień. Widok ognia nie poprawił nastroju Casey.
Bez celu przemierzała podłużną jadalnię. W głowie miała gonitwę myśli.
Z większą niż kiedykolwiek determinacją dążąc do rozwiązania zagadki swojego życia, podeszła do Flory, która usiadła przy długim stole. Zajęła miejsce obok niej.
– Mój ojciec? – Casey czekała na objaśnienie kolejnego elementu zapomnianej przeszłości.
– Chyba jego też nie pamiętasz. Był miłym człowiekiem. Szkoda, że umarł tak młodo.
„Tylko dobrzy ludzie umierają młodo” – powiedziała kiedyś jej babcia. Skąd to przyszło? Casey skupiła się na tym, co mówiła Flora.
– Bardzo ciężko pracował, zawsze pomagał tym, którzy mieli mniej szczęścia od niego, chociaż sam nie miał wiele. W końcu zapłacił najwyższą cenę.
– Co się stało?
– Na obrzeżach Brunswicku, na przejeździe kolejowym późno w nocy – myślę, że wracał do domu z fabryki – zdarzył się wypadek samochodowy. Twój ojciec, Buzz, zatrzymał się, żeby zobaczyć, czy może w czymś pomóc. W wypadku wzięły udział trzy albo cztery samochody.
– Mój ojciec miał na imię Buzz?
– Tak. A ściślej tak wszyscy na niego mówili, bo zawsze nosił krótko przystrzyżone włosy. Naprawdę miał na imię Reed. Buzz kochał dzieci. Jeden z chłopców, którzy ucierpieli w wypadku, był bliski śmierci. Kiedy przyjechała karetka, sanitariusze mieli tyle pracy, że zapytali, czy ktoś mógłby zabrać rannych do szpitala, a zabitych do kostnicy. Twój ojciec zgłosił się i pojechał z tym chłopcem do okręgowego szpitala w Peach. Byli wtedy najlepsi. Myślę, że dziś nazywa się takie szpitale centrami urazowymi. Mówili, że Buzz pędził, najszybciej jak mógł, żeby oddać chłopca w ręce lekarzy. Na pewno bał się, że dziecko umrze, bo inaczej by tak nie ryzykował. Kiedy wjechał do Peach, szpital był już powiadomiony o karambolu i wysłał karetki na pomoc. Jeśli dobrze pamiętam, w wypadku zostało poszkodowanych czternaście osób.
Dotarł do skrzyżowania oddalonego o kwartał od szpitala i w ogóle się nie zatrzymał. Nie wiem, czy nie słyszał syren, czy po prostu za bardzo się śpieszył. Doszło do czołowego zderzenia. Twój ojciec nie przeżył. Zginął na miejscu, niektórzy mówią, że na swoje szczęście.
Casey nie pamiętała swojego ojca, który stracił życie, próbując uratować obce dziecko. Mimo to poczuła łzy pod powiekami.
– A chłopiec, czy on też umarł? – otarła łzy.
– Och, nie. Przeżył.
– Ojciec zachował się jak bohater. – A więc byli i przyzwoici ludzie w jej rodzime. Dzięki Bogu.
– Większość ludzi w Sweetwater tak myślała, ale twoja matka była innego zdania – powiedziała Flora.
– To musiało być dla niej bardzo trudne. Straciła męża, a miała do wychowania dwoje małych dzieci – zauważyła Casey, po czym gwałtownie zerwała się z krzesła. – Słyszałaś, co powiedziałam?!
– Słyszałam – potwierdziła Flora.
Casey zakryła usta ręką.
– A jednak coś sobie przypomniałam! – To był dopiero początek. Im szybciej odzyska pamięć, tym prędzej rozpocznie nowe życie.
Uścisnęła Florę, która nadal siedziała przy stole z uśmiechem, który zastygł na jej twarzy.
– Czy mam brata, czy siostrę? Czy jest tutaj? Czy wie, że jestem w domu?
Flora znów przybrała minę, jakby patrzyła w przeszłość.
– To był chłopiec. Starszy od ciebie. Umarł wiele lat temu. To smutny temat, nie warto poruszać go w rozmowach z mieszkańcami Łabędziego Domu.
– A o czym mogę rozmawiać, Floro? Skąd tyle tajemnic? Co się przede mną ukrywa? W końcu przypomniałam sobie coś, co wydaje mi się ważne, a ty mi mówisz, że nie mogę o tym rozmawiać. Postępujesz dokładnie tak jak doktor Mackłin w szpitalu. Kiedy czułam, że niewiele brakuje, abym sobie coś przypomniała, usypiał mnie tabletką albo zastrzykiem.
– Nie jesteś w szpitalu, Casey. Wierz mi, kiedy nadejdzie odpowiedni czas, odzyskasz swoje wspomnienia. Nie jestem taka pewna, czy to źle, że straciłaś wiedzę o swojej przeszłości. To jest tak, jakby dobry Bóg dał ci szansę na rozpoczęcie życia od nowa. Będziesz mogła wybierać wspomnienia, które sobie stworzysz, panienko.
– Może masz rację. – Casey zdawała sobie sprawę, że to nie jest dobry czas na badanie przeszłości. Poczeka. Czekała przez dziesięć lat; kolejne kilka dni nie zrobi jej różnicy. Pogodziła się z tym i zmieniła temat.
– Floro, czy ten chłopiec, ten z wypadku, nadal mieszka w okolicy? – Miała nadzieję, że nie przeżył tylko po to, żeby być skazanym na los kaleki.
– Rzeczywiście tak jest. A na jakiego wspaniałego młodego mężczyznę wyrósł!
Poczuła ulgę, bo to oznaczało, że przedwczesna śmierć ojca nie okazała się daremna.
– Może uda mi się go poznać, kiedy uporządkuję swoje życie.
– Och, nie martw się, że go nie poznasz, skarbie. Już go poznałaś. – Flora uśmiechnęła się od ucha do ucha.
– Naprawdę? – Casey nie przypominała sobie, żeby poznała jakichś obcych ludzi. Może traciła też pamięć krótkotrwałą.
– Pewnie, że tak, słonko. To pan Adam.
Casey otworzyła szeroko oczy.
– Jestem zaszokowana. Ta rodzina naprawdę mnie zdumiewa. Wydaje się, że w każdym kącie kryje się rewelacja. A więc to dlatego mama poznała Johna, jak przypuszczam.
Flora kiwnęła przytakująco głową.
– Wtedy pan Worthington był jeszcze żonaty. Buzz pracował w papierni, której właścicielem był nie kto inny, jak John. Czuł się odpowiedzialny za przyszłość twojej matki i was, dzieciaków.
Musieli być dla siebie nawzajem wielką pociechą, pomyślała Casey.
Flora wstała i przeszła na koniec jadalni. Odwrócona plecami ciągnęła swoją opowieść:
– Pan John dał twojej mamie czek na wielką sumę. Podobno tyle pieniędzy, żeby już nigdy nie musiała pracować. Twoja matka zaczęła co tydzień odwiedzać Łabędzi Dom. Ona i pan Worthington szybko zostali serdecznymi przyjaciółmi. Myślę, że minął rok od śmierci twojego ojca. Eve nie wiedziała, że smutek zapanował w Łabędzim Domu. U pani Worthington właśnie wykryto raka i rokowania były złe. To był smutny okres, muszę ci powiedzieć. – Flora podniosła srebrną ramkę z obramowania kominka i wpatrzyła się w fotografię.
Casey, milczała czekając, aż Flora zacznie mówić dalej.
– Pani Worthington martwiła się tylko o Adama. Chciała się upewnić, że będzie miał opiekę. Kazała mi przysiąc, że zostanę i zajmę się chłopcem. Nie było mi trudno złożyć taką obietnicę. Nie mogłam mieć własnych dzieci, więc byłam zachwycona.
Smutek pojawił się na twarzy Flory.
– Byłam tutaj dzień i noc. Na szczęście dla rodziny, pani Worthington umarła szybko. Nie cierpiała długo. Pewnego ranka zapukałam do drzwi i nie doczekałam się jej zwykłego powitalnego okrzyku. Zaniepokojona weszłam do środka. Leżała w łóżku, jej złote włosy były rozrzucone na poduszce jak słoneczne światło. Wyglądała jak anioł. Podeszłam do niej i dotknęłam jej policzka. – Flora urwała i zamilkła na dłuższą chwilę, pogrążona w bolesnych wspomnieniach. – Była taka zimna. Chyba umarła późnym wieczorem. Pan Worthington bardzo rozpaczał. Minęły miesiące, zanim wrócił do pracy, kompletnie wyłączył się z życia, tak że Adam zapomniał, że ma ojca, więc zgodnie z obietnicą, opiekowałam się nim najlepiej, jak umiałam. Mniej więcej wtedy Eve zaczęła codziennie składać wizyty w Łabędzim Domu. Muszę powiedzieć, że to dzięki niej w oczach pana Worthingtona pojawiła się radość.
– Po jakim czasie wzięli ślub, Floro? – Może znajomość kolejności wydarzeń pomoże jej uruchomić pamięć.
– Och, upłynęły całe lata. Twoja matka miała problemy osobiste. John zajmował się jej finansami. Nadal uważał, że to była jego wina, że twój ojciec umarł.
– A ja i mój brat? Gdzie byliśmy, kiedy to wszystko się działo?
– Och, ty byłaś zawsze ze swoją matką. Twój brat nigdy tu nie przyjeżdżał.
– Łabędzi Dom jest taki ogromny. Myślę, że pamiętałabym, gdybym kiedykolwiek mieszkała w nim albo go odwiedzała. – Casey rozejrzała się po obszernej jadalni. Nigdy wcześniej nie była w tym domu. Czuła to z całą pewnością.
– To niezwykłe, że to mówisz. Nie przypominam sobie, żeby Eve wprowadzała cię do środka. Kazała ci czekać w samochodzie. Nigdy nie podjeżdżała przed dom; parkowała przy bramie i szła pieszo.
– Wiedziałam, że tu nie byłam. A więc moja mama i John spotykali się przez długi czas.
– Nie nazwałabym tego, co robili Eve i John, spotykaniem się. – Flora się zarumieniła.
– Oczywiście, że było to coś więcej. Przecież się pobrali – zauważyła Casey.
– Pan Worthington był wprawdzie oczarowany Eve… ale był rozsądny. Wiedział, że nie byłoby to dobrze przyjęte, gdyby wzięli ślub tak szybko po morderstwie. – Flora zbladła, przerażona tym, co niebacznie powiedziała.
– Jakim morderstwie, Floro? Kilka razy była już o tym mowa i ciągle nie wyjaśniłaś, o co chodzi. Proszę, powiedz mi. Nikt się nie dowie, że wiem to od ciebie – błagała Casey.
Po głębokim namyśle Flora powiedziała:
– Masz rację. Eve powinna była to zrobić, ale ostatnimi czasy chodzi rozkojarzona. Chodzi o twojego brata. Został zamordowany.