Dokładnie o pierwszej zadzwoniła do drzwi rezydencji Giffordów. Uważała punktualność za podstawową zasadę dobrego wychowania. Ułożyła sobie nawet krótkie przemówienie na temat szacunku dla cudzego czasu na wypadek, gdyby Nick znów kazał jej czekać w nieskończoność im zewnątrz. Jak się okazało, niepotrzebnie.
Prawie natychmiast otworzył drzwi, świeżo ogolony i uczesany, jak z żurnala. Białe spodenki i biało -granatowa koszulka pięknie kontrastowały z ciemną karnacją. Wyglądał jak gwiazdor filmowy. Przywitał ją promiennym uśmiechem. Potem popatrzył na psa i wykrzyknął z uznaniem:
– Coś podobnego! Wygląda teraz jak prawdziwa dama.
W tym momencie Serena pożałowała, że nie zadbała o własny wygląd i nie zasłużyła na podobny komplement. Oczywiście nie miała na myśli różowej kokardki.
– Co z pazurkami?
– Skróciłyśmy je na tyle, żeby nie spowodować krwawienia – odrzekła rzeczowym tonem, chociaż krew wrzała w jej żyłach na widok zniewalającego uśmiechu i cudnych, przepastnych oczu. Przykucnęła, żeby nie widział jej zakłopotania, i odpięła rożę. Cleo natychmiast skorzystała z wolności i pomknęła jak strzała w stronę domu z głośnym ujadaniem.
– Co w nią wstąpiło – spytał Nick, zupełnie zbity tropu.
– Czy pańska przyjaciółka jeszcze tam jest – odpowiedziała pytaniem.
– Nie, wyszła parę godzin temu.
– Ale Cleo jeszcze o tym nie wie. Widocznie pobiegła sprawdzić, czy nieprzyjaciel nadal przebywa na jej terytorium – wyjaśniła Serena cierpkim tonem, niepozostawiającym wątpliwości, co do jej własnych odczuć.
Nick zmarszczył brwi.
– Niewiele wiem o psychice zwierząt. Czy zechciałaby pani poświęcić mi kilka minut i wesprzeć paroma dobrymi radami – poprosił uprzejmie i pokazał gestem drogę do domu.
Serena nawet nie spojrzała w tamtym kierunku. Nie widziała żadnego powodu, żeby udzielać mi lionerowi bezpłatnych konsultacji. Już rano zrobiła znacznie więcej, niż wymagał obowiązek. Wtedy działała dla dobra skrzywdzonego zwierzęcia. A zgoda na jego propozycję omaczałaby przyzwolenie na wyzysk przez człowieka, który okazał jej lekceważenie. Skrzyżowała ręce na piersiach i przybrała surowy wyraz twarzy.
– Panie Moretti…
– Nick – poprawił – Przepraszam, rano nie zapamiętałem pani imienia.
– Serena. Serena Fleming. Przykro mi, nie mogę dłużej zostać. Inni klienci czekają – uprzedziła kolejną prośbę.
– Bardzo mi zależy, Sereno – Popatrzył na nią błagalnie.
Odetchnęła z ulgą, że jej imię nie wywołało żadnych skojarzeń. W salonie Tylora nazywano ją Rene, ponieważ szef uznał, że Serena brzmi nie dość wytwornie. Lyall strzygł się tam regularnie i od początku używał tego snobistycznego pseudonimu. Pasował do jego modnego wizerunku równie dobrze, jak nienaganna fryzura. Kiedy zaczęli razem bywać na przyjęciach, w taki sam sposób przedstawiał ją znajomym. Głośne ujadanie od strony domu odwróciło jej uwagę od wspomnień. Nick kilkoma krokami dopadł drzwi. Po chwili usłyszała głośny jęk:
– O mój Boże!
Ciekawość zwyciężyła. Mimo wcześniejszych oporów pobiegła za nim i zajrzała do środka. Na świeżo wyfroterowanej podłodze, w miejscu gdzie piękna wiedźma wymierzyła Cleo kopniaka, ujrzała wielką kałużę. Suczka stała nad nią, uniosła łepek wysoko do góry i z triumfem machała ogo nem. Gdzieś na zapleczu rozległ się łomot i stukanie, a po kilku sekundach nadszedł Nick z wiadrem i ścierką.
– Chybą oszalała – mruknął, kompletnie zbity z tropu – W każdej chwili może wyjść na dwór. Ma specjalny właz, zawsze otwarty. Do tej pory go używała.
– Podejrzewam, że zapach perfum pani Justine przypomnial jej o dramatycznych przeżyciach. W ten demonstracyjny sposób zlikwidowała ostatni ślad wroga.
– Rozumiem – uśmiechnął się Nick i wytarł kałużę.
Serena obserwowała jego ruchy z zachwytem. Zaimponowało jej, że nie traktował jak ujmy tego dość niewdzięcznego zajęcia. Zresztą nie miał się, czego wstydzić. Nawet z kubłem i ścierką uosabiał ideał męskości. Miał wspaniale umięśnione uda, wąskie biodra i silne dłonie.
– Sama widzisz, że potrzebuję pomocy – zaczął znowu.
– Nic podobnego, świetnie sobie radzisz – od rzekła wesoło.
– Nie miałem na myśli sprzątania, Broń Boże! Chodzi mi o fachową poradę.
– Nie jestem psychologiem zwierzęcym – zaprotestowała. Nie lubiła kłamać, nie chciała uchodzić z kogoś innego.
– Ale doskonale rozumiesz psy. Naprawdę cię potrzebuję.
Serena poczuła ciepło w okolicy serca. Mimo że dokładnie sprecyzował swoje oczekiwania, ostatnie stwierdzenie sugerowało osobiste zainteresowanie. No, może za dużo sobie wyobrażała. Jednakże sam fakt, że przyznał się do własnej niewiedzy i potraktował ją jak autorytet, mile połechtał jej próżność. Po chwili zastanowienia doszła jednak do wniosku, że nie świadczy to wcale o szacunku dla jej kompetencji. Po prostu wybrał najprostsze rozwiązanie. Skorzystał z tego, że była pod ręką, żeby oszczędzić sobie kłopotu poszukiwania specjalisty. Z tej perspektywy proś ba o poradę nie brzmiała już jak komplement, lecz raczej jak kolejna próba wyzysku. Nick natych miast zauważył zmianę nastroju.
– Dobrze zapłacę – zapewnił.
– Przykro mi, czeku na mnie właściciel Mufflego. Nie wolno mi go zawieść – odparła z wyższością, coraz bardziej niezadowolona z przebiegu rozmowy.
Denerwowało ją, ze kolejny raz wykazał typową dla bogatych ludzi arogancję. Jeżeli uważał, że wynagrodzenie skłoni ją do zaniedbania obowiąz ków wobec innych, czekało go rozczarowanie.
– Czy masz dziś wolny wieczór – Tym razem znów przybrał zmysłowy, uwodzicielski ton. Za brzmiało to dwuznacznie, niemaiże intymnie, jak zaproszenie na randkę.
– O co chodzi – spytała, zbita ż tropu.
– Bardzo mi zależy na profesjonalnej poradzie. Najlepiej jeszcze dzisiaj. Zapłacę, ile zażądasz – poprosił z pokorą i desperacją w głosie.
Serena pospiesznie oszacowała wartość usługi. W salonie Tylora zarabiała jako wykwalifikowana stylistka sto dolarów za godzinę. Nie miała natomiast ani głębokiej wiedzy, ani doświadczenia w dziedzinie układania zwierząt. Zdecydowała jednak, że nie sprzeda swoich umiejętności za nic. Nick Moretti nie będzie cenił taniej oferty.
– Siedemdziesiąt dolarów za godzinę – powiedziała zdecydowanym tonem.
– Doskonale – zaakceptował cenę. Nawet mu powieka nie drgnęła.
Serena w myślach obliczyła czas, potrzebny na kąpiel, przebranie, a przede wszystkim konsultację z Michelle. Wygórowane honorarium zobowiązywało do nienagannego wyglądu i rzetelnego wykonania zadania.
– Jeżeli ci pasuje, mogę przyjść o wpół do ósmej.
– Umowa stoi – odetchnął z ulgą.
Odprowadził ją wzrokiem do furtki. Z przyjemnością obserwował lekki krok i kuszące kształty Sereny. W jego oczach pojawił się błysk triumfu. Przełamał opór i skłonił ją do ponownej wizyty. Wiedział, że go nie lubi, przeciwnie niż pozostałe kobiety. To właśnie podsycało jego ambicję. Zażądała wygórowanej zapłaty, pewnie liczyła, że od rzuci ofertę. Przejrzał podstęp i postawił ją w sytuacji bez wyjścia. Zdawał sobie jednak sprawę, że zgoda na zawodowe spotkanie nie oznacza osobistego zaangażowania. Wyglądało na to, że podtrzymanie nowej znajomości będzie wymagało z jego strony sporo wysiłku i przemyślanej taktyki. W gruncie rzeczy podobała mu się niezłomna postawa tej niezależnej kobiety. Nie lubił łatwych zwycięstw. Popatrzył z uśmiechem na sprawczynię całego zamieszania.
– Przynajmniej na coś się przydałaś, Cleo – Pogroził jej palcem. – Tylko na przyszłość pamiętaj, że damy nie siusiają na podłogę.
Suczka widocznie zrozumiała reprymendę, bo przestała machać ogonem, a zaczęła ujadać.
– No dobrze, wybaczam ci – powiedział pojednawczo. – Przyznaję, że pomogłaś mi rozszyfrować wredny charakter Justine. Już ją mamy z głowy. Chcesz kurczaka?
Gdyby znajomi usłyszeli to przemówienie, uznaliby, że zwariował. Nie obchodziło go to. Najważniejsze, że podziałało. Cleo znów zamerdała ogonkiem. A przed lodówką odtańczyła prawdziwy taniec radości. Nick starannie oddzielił mięso od kości i wrzucił do miseczki. Cleo zjadła z apetytem, popiła wodą, a później zwinęła się w kłębek na posianiu w pokoju i smacznie zasnęła. Angelina zdradziła mu przed wyjazdem, że poczęstunek z drobiu zawsze wprawia ją w dobry nastrój. W obecności Justine magiczny środek nie działał, lecz gdy w domu zapanował spokój, natychmiast odzyskał czarodziejską moc.
Zrozumiał, jak niewiele potrzeba psu do szczęścia. Nie żałował jednak, że zainwestował siedemdziesiąt dolarów w naukę. Zamierzał oduczyć Cleo włażenia do łóżka. Angelina i Ward nazywali wspólne spanie „trójkątem małżeńskim”. On jednak nie widział w tym nic zabawnego. Tym bardziej, że pobudka w postaci mokrego jęzora na twarzy zdecydowanie nie należała do przyjemności. A gdyby udało mu się nakłonić Serenę, żeby została na noc, nie potrzebował dodatkowej towarzyszki.
Ostatnia myśl wywołała nagły przypływ apetytu, nie tylko na ponętną kobietę. Otworzył lodówkę w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. Spostrzegł butelkę chardonaya i otworzył ją. Postanowił zaproponować Serenie lampkę wina na powitanie. Rysowały się przed nim niezłe perspektywy: spokój w domu, fachowiec w zasięgu ręki, a może nawet apetyczna kochanka na pozostałe dwa miesiące pobytu w willi. Wiedział jednak, że musi trochę powalczyć, żeby osiągnąć ten ostatni cel. I miał na to wielką ochotę.