Zemsta!
Kyle Sterling wolno badał smak tego słowa. Syczało mu w ustach, a zarazem szemrało słodko. Zemsta! Kiedyś uznałby ją pewnie za stratę czasu. Ale teraz, po wypadku, właśnie w tym chciał znaleźć pociechę.
Wydawało się, że wskazówki starego zegara na kominku niemal zamarły w bezruchu. Duszne, popołudniowe powietrze wypełniało cały pokój. Kyle zaciskał bezsilnie pięści i liczył sekundy. Każda przybliżała go do spełnienia groźby. Pragnął rozprawić się z byłą żoną za to, co zrobiła ich dziecku.
Przez chwilę patrzył niecierpliwie na telefon. Na próżno. Aparat milczał. Podszedł do barku i jednym szybkim ruchem nalał pół szklaneczki bourbonu. Po chwili zaczął nerwowo spacerować. W końcu zatrzymał się przy oknie. Ocean Spokojny rzadko wyglądał tak pięknie. Kyle zmarszczył brwi i podniósł do ust szklaneczkę z alkoholem. Skrzywił się. Przed oczami stanęły mu wydarzenia ostatnich lat. Wnioski, które mógł teraz wyciągnąć, wcale nie należały do budujących. Zbyt długo oszukiwał sam siebie goniąc za sukcesem. Teraz wszystko mściło się na nim bezlitośnie.
Wiele się ostatnio nauczył – na własnych błędach. Poznał nędzę bogactwa oraz kruchość kilkudniowych przyjaźni. Zrozumiał też, że musi polegać przede wszystkim na sobie, aby móc stawić czoło wrogiemu światu. Uśmiechnął się ponuro. Niektórzy pomyśleliby pewnie, że zwariował. Ale on wiedział, że ma rację. I pomyśleć, że nauczyła go tego jego słodka żona – Rose. To przez nią pałał teraz żądzą zemsty. Tak, chyba już nigdy nie będzie w stanie uwierzyć kobiecie. Było mu to jednak obojętne. Chciał się odsunąć od świata. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo kocha córkę. W tej chwili tylko ona była ważna i tylko nią się przejmował.
Opróżnił szklaneczkę i postawił ją na parapecie. Rozluźnił krawat. Mimo że oczekiwał gościa, nie miał zamiaru ukrywać, jak fatalnie się czuje. Ryan Woods chciał pogadać o interesach. Kyle już od dawna czekał na to spotkanie. Powinien się z niego cieszyć, ale… wciąż myślał o córce. Nie mógł się pogodzić z tym, co się stało.
Spojrzał tęsknie w stronę barku, zdecydował jednak, że nie powinien już więcej pić. Odwrócił się do okna i zaczął niecierpliwie bębnić palcami po gładkiej framudze. Z jego domu położonego na urwistych skałach rozciągał się wspaniały widok. Zmrużył oczy. W oddali, w miejscu, gdzie błękit wód łączył się z chabrowym niebem, dostrzegł kolorowe żagle. Ludzie pływali, bawili się, odpoczywali…
– Zadzwoń, do diabła – wycedził przez zęby, odwracając się w stronę aparatu.
Telefon milczał jak zaklęty. Na karku Kyle’a pojawiły się krople potu. Nerwy miał napięte jak postronki. Wciąż rozpamiętywał wczorajszą wizytę w szpitalu i scenę, jaką urządziło mu jego własne dziecko.
Pamiętał wykrzywioną grymasem twarz Holly, zaciśnięte zęby, łzy w oczach… Córka miotała się w bezsilnej złości. Jej głos odbijał się echem w pustych szpitalnych korytarzach:
– Idź sobie! Idź! Nienawidzę cię! Nigdy cię przy mnie nie było! Nie potrzebuję twojej pomocy! Nienawidzę cię! Idź już! Idź!
Wlokła za sobą białe prześcieradło nie bardzo wiedząc, co się z nią dzieje. Po chwili były już przy niej pielęgniarki. Widział, jak prowadzą ją z powrotem do sali. Holly ukryła twarz w dłoniach. Płakała. Ramiona jej drżały. Zachowywała się jak małe dziecko. Aseptyczne prześcieradło pozostało na posadzce.
Kyle opuścił szpital dopiero na wyraźne życzenie lekarza. Słowa córki wciąż dźwięczały mu w uszach.
Przeciągnął ręką po zwichrzonych włosach i raz jeszcze spojrzał na zegarek. Jak długo może trwać operacja? Dwie godziny? Może cztery? Minęło już pięć, a on nadal nie miał żadnych wiadomości o córce. Co gorsza, nie mógł kupić jej zdrowia ani sprawić, żeby zapomniała o wypadku, któremu uległa pół roku temu. Na szczęście dziewczynka powoli dochodziła do siebie. Ta ostatnia operacja nie zagrażała już jej życiu. Chirurdzy mieli przeprowadzić jakiś zabieg na jej uszkodzonej w wypadku macicy. Tym samym ważyły się losy Holly jako kobiety.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zadzwonić jeszcze raz do szpitala. Postanowił jednak, że poczeka na wiadomość. Kiedy dzwonił przed niecałą godziną, dyżurna pielęgniarka powiedziała mu uprzejmie, lecz stanowczo, że Holly wciąż jest w bloku operacyjnym i że poinformuje go, kiedy będzie po wszystkim. Czuł się dyskryminowany. Czy ojcowie nie mają Już żadnych praw? A może zrzekł się ich dobrowolnie, kiedy dziesięć lat temu zdecydował się na rozwód?
Zacisnął pięści. Jak mógł oddać Holly w szpony matki?! Odwrócił się od okna i podszedł szybko do barku. Mimo wcześniejszych postanowień nalał sobie kolejnego drinka. Po chwili szklaneczka była już pusta. Popatrzył smętnie na kilka kropel alkoholu na dnie.
Raz jeszcze pomyślał, że to Rose wpoiła córce nienawiść do niego. Czyż jednak naprawdę nie zasłużył na niechęć ze strony dziecka? Wciąż czuł się winny z powodu tego, co się stało. Przecież ojciec powinien chronić swoje potomstwo!
Rozejrzał się niepewnie dokoła. Minuty wlokły się w nieskończoność. Do wizyty Woodsa zostało mu kilka godzin. Telefon wciąż milczał. Czuł się jak drapieżnik uwięziony w klatce. Mięsień lewego policzka zaczął mu nerwowo drgać. Nie wiedział, co z sobą począć. Nagle coś przyszło mu do głowy. Wyszedł z pokoju i pośpieszył korytarzem w głąb hacjendy.
– Lydia! – krzyknął zbliżając się do kuchni. – Jesteś tam, Lydia?
Cisza. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że stara Meksykanka nie dosłyszy. Wszedł do rozległej kuchni obwieszonej miedzianymi naczyniami i ozdobionej pnącymi roślinami. Kobieta stała przy olbrzymiej dzieży i nuciła meksykańską balladę. Kyle pamiętał ją jeszcze z dzieciństwa. Wiedział też, że Lydia zagniata teraz ciasto na chleb własnego wypieku. Ten piątkowy rytuał nie zmienił się od trzydziestu siedmiu lat.
– Lydia! – powtórzył.
Kobieta odwróciła się powoli niczym olbrzymia piłka. Szeroki uśmiech rozjaśnił jej twarz. Zaczęła wycierać umączone dłonie w fartuch.
– Myślałam, że jest pan w salonie…
Kyle chciał odwzajemnić jej uśmiech, ale skrzywił się tylko żałośnie.
– Nie mogę już tam wytrzymać – wyjaśnił. – Wyjdę na chwilę.
Lydia pokiwała ze zrozumieniem głową.
– Dzwonili ze szpitala? – spytała.
Kyle skrzywił się jeszcze bardziej.
– Nie.
– Jedzie pan tam?
Przez chwilę walczył z sobą. Kucharka jakby czytała w jego myślach.
– Nie mogę – potrząsnął smutno głową. – Zaraz będzie tu Ryan Woods…
Lydia nie dawała jednak za wygraną:
– Pan Woods na pewno zrozumie. Przecież sam ma rodzinę. Co znaczą interesy, jeśli w grę wchodzi zdrowie dziecka…
Spuścił wzrok:
– Tam jest Rose – powiedział.
Miał nadzieję, że ta odpowiedź zadowoli starą służącą. Oczy Lydii pociemniały z gniewu. Przeżegnała się pobożnie, a następnie wzięła się pod boki.
– Ta kobieta to żadna matka! – huknęła. – To pan powinien zająć się panienką!
– Niestety, to Jej sąd powierzył opiekę nad Holly – westchnął Kyle. – Zresztą doktor Seivers prosił, żebym na razie nie pokazywał się w szpitalu.
Lydia nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nadęła pulchne policzki, odwróciła się w stronę dzieży i znów zaczęła z furią zagniatać ciasto.
– Co taki doktor wie o rodzinie – mruknęła do siebie, po czym przeszła na hiszpański.
Kyle wyłowił z potoku słów imię żony. Domyślił się, że Lydia ciska najgorsze meksykańskie przekleństwa. Stara kobieta słynęła z ostrego języka.
– Holly też nie chce mnie widzieć – dodał.
– To ta kobieta zatruła umysł panienki! To jej wina! Panienka jest zbyt młoda. Nie mogła tego sama wymyśleć.
Drobiny mąki zawirowały w powietrzu. Potok hiszpańszczyzny był tak szybki, że Kyle przestał rozróżniać nawet pojedyncze słowa.
Nagle zadzwonił telefon i Lydia zastygła w bezruchu. Stała przy dzieży z otwartymi ustami. Kyle sięgnął po słuchawkę. Służąca obserwowała uważnie każdy jego ruch. Kiedyś była nianią Holly i wciąż bardzo ją kochała. Rose nigdy jej nie zaakceptowała, mimo że Meksykanka wychowała Kyle’a. Zawsze dochodziło między nimi do scysji, dlatego po rozwodzie Lydia nie zajmowała się już Holly. Wciąż o nią jednak wypytywała i korzystała z każdej okazji, żeby się z nią spotkać.
Kyle w napięciu podniósł słuchawkę.
– Pan Sterling? Tu doktor Seivers – powiedział lekarz zmęczonym głosem.
– Co z moją córką? – Kyle nie bawił się w uprzejmości.
– Wszystko w porządku. Śpi teraz po operacji…
Kyle wyczuł wahanie w głosie Seiversa.
– Więc udało się i Holly… – zawiesił głos.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– To się dopiero okaże – rzekł w końcu lekarz. – Proszę mnie dobrze zrozumieć, panie Sterling. W tej chwili Holly ma pięćdziesiąt procent szans na całkowite wyzdrowienie. Jej macica była w strasznym stanie. Na szczęście jajowody pozostały nienaruszone… Ludzki organizm to nie maszyna. Trzeba czasu, żeby się wyjaśniło, czy operacja się udała.
– A jeśli nie?…
– Za wcześnie, żeby o tym mówić.
– Może jednak spróbuje mi pan odpowiedzieć – nalegał Kyle.
Doktor Seivers westchnął głęboko. Przez cały czas zastanawiał się, ile może powiedzieć ojcu nieletniej pacjentki.
– Jest kilka możliwości – oświadczył wreszcie. – Jeśli jednak nie będzie oznak poprawy, zwłaszcza jeśli chodzi o krwotoki, to będę zalecał dodatkową operację.
Kyle poczuł, że włosy mu się jeżą na głowie.
– Jaką operację?
Doktor Seivers zachował spokój. Jedynie ton jego głosu zdradzał zdenerwowanie.
– Wycięcie macicy.
Kyle skurczył się pod ciężarem tych słów. Bolesny grymas wykrzywił mu twarz.
– Przecież Holly ma dopiero piętnaście lat!
– Niech pan się cieszy, że żyje. Jeszcze parę miesięcy temu walczyła ze śmiercią.
– Ale to jeszcze dziecko.
Doktor Seivers najwyraźniej nie był zadowolony z przebiegu rozmowy.
– Panie Sterling, przecież rozmawiamy czysto teoretycznie. Za miesiąc lub dwa może się okazać, że żadna operacja nie jest konieczna. Holly jest bardzo silna. Musiała walczyć, żeby przeżyć… Proszę w nią wierzyć i mocno trzymać kciuki.
Kyle nie wyglądał na pocieszonego, choć ze wszystkich sił starał się nie załamywać.
– Chciałbym zobaczyć córkę – powiedział.
W słuchawce zapanowała cisza.
– Może jednak poczeka pan kilka dni… Holly powinna mieć teraz spokój. Jakiekolwiek gwałtowne uczucia mogą się źle odbić na jej zdrowiu…
– Do licha! Przecież to moje dziecko!
– A moja pacjentka – mruknął Seivers. – Widziałem, jak wczoraj zareagowała na pana widok. Nie mogę tak ryzykować, kiedy w grę wchodzi zdrowie pacjentki.
– Więc co pan radzi?
– Proszę zaczekać, aż Holly poczuje się lepiej. Zresztą… – lekarz zawahał się – jest przy niej matka.
Kyle musiał ugryźć się w język, żeby nie powiedzieć, co sądzi o takiej matce. Nie miał wyboru, musiał słuchać Seiversa. Wszyscy twierdzili, że jest on najlepszym ginekologiem w Kalifornii. a może nawet na całym Zachodnim Wybrzeżu.
– W porządku – westchnął. – Będę czekał na wiadomości. Proszę dać znać, gdyby coś się zmieniło.
– Oczywiście.
– Dziękuję… Do widzenia, doktorze.
Odłożył wolno słuchawkę. Starał się nie patrzeć w pełne niepokoju, brązowe oczy Lydii.
– I co z panienką?
– Wszystko będzie dobrze. Doktor zapewnił mnie, że operacja poszła znakomicie. – Na szczęście ego głos brzmiał znacznie bardziej przekonująco, niż się spodziewał.
Ale Lydia nie dała się tak łatwo oszukać. Znała go przecież od dziecka. Teraz więc bez trudu odgadła, że coś go gnębi.
– Lepiej od razu wszystko powiedzieć. Po co się męczyć?
Kyle spojrzał na nią z wdzięcznością.
– Tak – westchnął. – Może to i racja.
Kobieta pokiwała energicznie głową.
– Chodzi o to, że lekarze nie dają gwarancji, że Holly zupełnie wyzdrowieje…
– Dios – szepnęła Lydia.
– Chcę teraz wyjść. Trochę się przewietrzyć i pozbierać myśli. Gdyby przyszedł Ryan, zaprowadź go do salonu i poczęstuj drinkiem.
– Dobrze.
Lydia uśmiechnęła się blado. W dłoni trzymała krzyżyk. Kiedy tylko Kyle wyszedł, zmówiła krótką modlitwę za zdrowie panienki, a następnie z furią zaczęła wyrabiać ciasto. To niesprawiedliwe! Niewinne dziecko cierpi tylko dlatego, że „ta kobieta” upiła się i straciła panowanie nad kierownicą.
Ocean zawsze działał na niego kojąco. Nawał kłopotów wypędzał go z Los Angeles do nadmorskiej posiadłości. Tutaj znajdował sposoby na rozwiązanie najbardziej pogmatwanych spraw. Zwłaszcza w czasie długich spacerów po pustych plażach nad Pacyfikiem.
Dzisiaj jednak było inaczej. Kiedy tylko przypomniał sobie o wypadku, wzbierał w nim gniew. Chwytał garście piasku i ciskał w wodę. Gwałtowna bryza niosła ziarenka z powrotem w stronę lądu.
Zaczął się wspinać po drewnianych schodach wiodących na skałę. Chciał na chwilę zapomnieć o córce i skupić się na interesach. Przez ostatnie miesiące było odwrotnie: przestał zajmować się firmą nagraniową i myślał tylko o Holly. Zaczynała szwankować dystrybucja, zawodziły prognozy… Obserwował to jak wojnę na jakiejś dalekiej planecie, chociaż powoli zaczęło do niego docierać, że wali się to, co budował cierpliwie przez całe dorosłe życie.
Studio nagrań Sterling Recordings przez wiele lat borykało się z różnymi problemami. W pewnym momencie wydawało się nawet, że Kyle będzie musiał zwijać interes. Na szczęście dzięki teledyskom pokazywanym w sieci telewizji kablowej sprzedaż znacznie wzrosła. Teraz chodziło tylko o to, żeby podnieść jakość. Do tej pory studio Kyle’a korzystało z usług wynajmowanych artystów i innych firm, ale powoli przestawało się to opłacać. Ideałem byłoby, gdyby wszystko robić w jednym studiu, co pozwalało obniżyć koszty, zapewnić odpowiednią jakość nagrania i obronić się przed piractwem. Zwłaszcza to ostatnie zaczynało dawać się we znaki wszystkim firmom działającym zgodnie z prawem.
Kyle przystanął na chwilę i zacisnął dłoń na poręczy. Nie może pozwolić zginąć własnej firmie. Dzięki niej przecież zapewni przyszłość sobie i… Holly.
Kiedy dotarł na szczyt, obejrzał się za siebie. Niestety, ocean tym razem go zawiódł. Głowę miał równie pustą jak przed wyjściem z domu. Przygarbiony powoli poszedł w stronę posesji.
Po chwili, niedaleko garażu, zauważył samochód Ryana Woodsa. Przyśpieszył kroku. Od razu skierował się do salonu. Wiedział, że Lydia wypełnia sumiennie każde jego polecenie. Przed wejściem zatrzymał się i spróbował uśmiechnąć.
– Przepraszam, spóźniłem się – powiedział od progu.
Ryan kończył właśnie drinka.
– Nic nie szkodzi – odrzekł wstając z wielkiego fotela.
Uścisnęli sobie dłonie. Ryan przyjrzał się uważnie Kyle’owi. Stwierdził, że widział już gdzieś ten niepewny uśmiech i spojrzenie pełne bólu. Ale gdzie? Czy nie na okładce pierwszej platynowej płyty Kyle’a? Tak, mógł się wtedy podobać. Ciekawe, czy płyta sprzedałaby się tak dobrze, gdyby nie miliony wielbicielek urzeczonych jego urodą? Głos Kyle’a określano jako przeciętny. Teksty ballad były zbyt poetyckie jak na gusta szerokiej publiczności. I tylko to „coś” w twarzy i oczach… Płyta sprzedała się znakomicie, a Kyle zainwestował pieniądze w podupadłą firmę, którą po paru latach wyprowadził na szerokie wody. Sterling Recordings należała w tej chwili do najlepszych w kraju.
Kyle napełnił pustą szklaneczkę Ryana, po czym na chwilę zastygł w bezruchu. Powoli przygotował drugiego drinka. Coś najwyraźniej go gryzło. Tym razem nie mógł to być młodzieńczy bunt, a Ryan był przekonany, że nie chodzi również o kłopoty związane z prowadzeniem firmy. Trzymał jednak język za zębami. Jeśli Kyle zechce podzielić się z kimś swoimi problemami, na pewno to zrobi. Ryan Woods zawdzięczał swoją sławę pierwszorzędnego fachowca między innymi temu, że nigdy nie pchał się z butami tam, gdzie go nie proszono. Chyba że… ktoś mu za to zapłacił.
Kyle wypił mały tyk, a następnie usiadł naprzeciwko gościa.
– Przypuszczam, że masz dla mnie jakąś propozycję – zaczął bez owijania w bawełnę.
Gość pochylił łysiejącą głowę.
– Tak. Nareszcie.
– Jestem ci za to bardzo wdzięczny, Ryan. Sam nie miałem czasu na zebranie informacji, a decyzja wydaje się szalenie ważna.
– Przecież za to mi płacisz.
Kyle pokiwał głową.
– Dobrze. Pozwolisz, że spróbuję zgadnąć, co wymyśliłeś. – Kyle potarł zmarszczone czoło. – Uważasz pewnie, że powinienem robić wszystkie teledyski u siebie w studiu.
Ryan poruszył się niespokojnie. Siedział na fotelu niedaleko wielkiego okna, przez które mógł obserwować floletowoczerwone smugi na ciemniejącym niebie. Słońce już niemal schowało się za horyzont. Na jego tle widniały jedynie sylwetki dalekich jachtów. Ryan nie wiedział, co bardziej podziwiać: uroki natury czy też wspaniałość rezydencji Kyle’a. Wszystko wskazywało jednak na to, że samego właściciela nie cieszą ani puszyste, perskie dywany, ani robione na zamówienie meble, ani nawet oryginalna kolekcja malarstwa francuskich surrealistów.
Ryan dopił drinka i odstawił szklankę. Otworzył aktówkę, z której wyjął plik równo ułożonych papierów. Kyle wyciągnął dłoń.
– Uprzedzam, że wyniki badań mogą ci się nie spodobać – ostrzegł Ryan.
– Pozwól, że sam to ocenię. Kwestia produkcji teledysków męczy mnie już od dawna. Czas z tym wreszcie skończyć.
Zaczął uważnie przeglądać papiery. Woods doskonale wykonał swoją robotę. Wykazał czarno na białym, dlaczego powinni kręcić filmy wideo.
– Dobra, przekonałeś mnie. Wynajmiemy najlepszych ludzi i udostępnimy pomieszczenia na trzecim piętrze – powiedział Kyle.
Dostrzegł jednak wyraz niepokoju w oczach Ryana.
– Jakieś problemy? – spytał.
Prawnik pokręcił głową.
– Nie, myślę, że to ułatwi sprawę… nam wszystkim.
– Nie rozumiem.
Ryan wyjął ostatni raport i wręczył go z ociąganiem szefowi.
– Prosiłeś, żebym zajął się również problemem pirackich kopii – powiedział. – Pamiętasz? Parę miesięcy temu…
Kyle spojrzał na niego jak na przybysza z Innej planety.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że to wciąż aktualne.
Podrapał się w brodę. Czy to możliwe, żeby tak bardzo zaniedbał własną firmę?
– Zobacz sam. – Ryan wskazał plik papierów.
Kyle pogrążył się w lekturze. Jego szare źrenice nabrały barwy gradowej chmury. Powoli jego dłoń zacisnęła się w pięść. W końcu podniósł wzrok i spojrzał w błękitne oczy Ryana.
– Jesteś tego pewny?
– Nie mam najmniejszych wątpliwości.
– Więc to tak… – Kyle nerwowo bębnił palcami po papierze. – Niech to diabli! Paskudna sprawa!
Ryan pracował dla Kyle’a od ośmiu lat i znał jego napady gniewu.
– O co chodzi? – spytał. – Wcale tak dużo nie straciłeś.
Kyle zagryzł wargi.
– Czuję się oszukany. Współpracowaliśmy z Festival Productions od ładnych paru lat. Wszystko układało się tak dobrze… Nie rozumiem, dlaczego Maren McClure chce mnie oszukać…
Potrząsnął głową, nie mogąc oswoić się z tą myślą.
– Maren jest tylko właścicielką firmy. Nie powinieneś Jej oskarżać… Poza tym skopiowano tylko trzy kasety. No, przynajmniej tyle pojawiło się na czarnym rynku… Problem przestanie istnieć, kiedy skończymy interesy z Festival Productions.
Usłyszeli pukanie do drzwi. Przed zakończeniem pracy i wyjazdem na weekend Lydia przyniosła im kanapki. Kyle uśmiechnął się do niej i życzył przyjemnej podróży. Po chwili jej olbrzymia sylwetka zniknęła w głębi domu.
– No dobrze. Co teraz? Czy sądzisz, że powinniśmy zignorować całą sprawę w nadziei, że się sama rozwiąże?
Ryan zatrzymał dłoń z kanapką w połowie drogi do ust.
– Niestety, to nie takie proste…
– Wiem, mamy przecież długoterminową umowę z Festival Productions.
Ryan skinął głową. Zjadł niewielką kanapkę i sięgnął po następną. Po chwili wyjął z kieszeni cygaro i zaczął ugniatać je między palcami. W końcu wyciągnął zapalniczkę. Cały salon wypełnił się bladoniebieskim dymem. Ryan uśmiechnął się do siebie. Nauczył się tych teatralnych sztuczek jeszcze w czasie studiów prawniczych w Yale.
– Moim zdaniem masz kilka wyjść…
Kyle spojrzał na niego ciekawie i przysunął się bliżej, nie chcąc uronić ani jednego słowa.
– Możesz albo anulować umowę i zapłacić karę, albo porozmawiać z właścicielką i zagrozić, że ujawnisz całą sprawę, co zepsuje jej opinię.
– To zbyt proste.
– Jak to?
– I mało praktyczne – ciągnął Kyle Ignorując pytanie Ryana. – Żadne z tych rozwiązań nie jest dobre w mojej sytuacji.
– Ależ dlaczego?
– Przede wszystkim nie mam czasu – wyjaśnił. – Podpisałem już umowy z kilkoma gwiazdami, którym zapłaciłem olbrzymie pieniądze. Nie mogę ryzykować, że ktoś ukradnie lub skopiuje filmy z ich piosenkami. Nie dosyć, że stracę artystów, to jeszcze będę musiał zapłacić kary. Już ich prawnicy zatroszczą się o to…
Ryan wzruszył ramionami i wypuścił kłąb dymu.
– Więc niech ktoś inny nakręci te filmy. W ten sposób zyskasz czas na zmontowanie własnej ekipy. To przecież nie takie trudne. Chodzi o nagranie kilku klipów z cztero- lub pięciominutowymi piosenkami.
Kyle, który co jakiś czas spoglądał tęsknie w stronę jeszcze pełnej szklanki, chwycił ją teraz i opróżnił jednym haustem.
– Mylisz się – powiedział odstawiając szklankę zdecydowanym ruchem. – Film wideo z nową piosenką jest jedną z najważniejszych rzeczy z punktu widzenia rynku. Piosenki sprzedają się dzięki teledyskom. Nawet najlepsze utwory nie mają szans powodzenia, jeśli towarzyszy im zły film. I odwrotnie – nawet najgorsza piosenka z dobrym filmem przyciągnie publiczność.
Ryan próbował protestować, ale Kyle powstrzymał go ruchem dłoni.
– Dobry filmowiec to prawdziwy skarb. Nie mogę wziąć kogoś z ulicy. – Zawahał się. – Festival Productions ma prawdziwych fachowców. Jeszcze trzy lata temu nikt o nich nie słyszał. Teraz artyści wręcz żądają, żeby Maren robiła dla nich filmy.
Prawnik nie dawał jednak za wygraną. Argumenty Kyle’a nie trafiały mu do przekonania.
– Dlaczego Festival Productions miałoby być lepsze od innych firm?
Kyle machnął ręką.
– Wcale mnie nie słuchasz… Oni mają po prostu prawdziwych fachowców. Potrafią zrobić coś dobrego nawet z kiepskiej piosenki. To prawdziwa sztuka!
– E, chyba przesadzasz…
Przez chwilę w salonie panowała cisza. Na dworze było już niemal ciemno.
– Czy słyszałeś kiedyś o grupie rockowej Mirage? – spytał Kyle znużonym głosem.
Ryan pokręcił głową i sięgnął po następne cygaro.
– Coś tam słyszałem, ale szczerze mówiąc nie interesują mnie te wszystkie muzyczne nowinki.
Kyle uśmiechnął się z wyższością.
– Nieważne. Chodzi o to, że jeszcze niedawno nikt o niej nie słyszał. Wydali singla, który zginął w powodzi innych…
– I co?
– Otóż dzieciak, który śpiewał w Mirage, niejaki Price, wpadł na pomysł, żeby zainwestować wszystkie pieniądze grupy w film wideo dla muzycznych programów telewizji kablowej. Zrobili film do starej piosenki, tej, która nie dostała się na żadne listy przebojów i nagle stall się najpopularniejszą angielską grupą w Stanach!
Kyle zamilkł i spojrzał uważnie na Ryana, który zaczął już coś rozumieć.
– Chcesz wiedzieć, kto zrobił ten film? – spytał.
Prawnik wyjął cygaro z ust i uśmiechnął się szeroko.
– Dobrze, przekonałeś mnie – powiedział podnosząc ręce do góry. – Ale jeżeli Festival Productions jest takie dobre, to może byś podkupił kogoś od Maren McClure. W końcu i tak musisz mieć własne studio.
Kyle zmarszczył brwi i przez chwilę zastanawiał się nad tym pomysłem.
– Gdyby to tylko było możliwe – mruknął do siebie. – To straszne, że ktoś z Festival kradnie kasety… Przecież oni również mnie potrzebują!
– Ludzie zrobią prawie wszystko dla pieniędzy. Sam powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.
Ryan ugryzł się w język. Nie chciał, żeby zabrzmiało to jak obelga. Niestety, było już za późno. Kyle patrzył na niego jak na najgorszego wroga.
– Nie zrozum mnie źle…
Kyle potrząsnął głową. Znali się zbyt długo, żeby obrażać się z byle powodu. Poza tym Ryan miał rację. Rose wykorzystała ich rozwód, żeby zrobić karierę. Kyle wiedział, że popełnił wówczas błąd, ale nie miał zamiaru go powtórzyć.
– W porządku, stary – powiedział sięgając po miniaturową kanapkę z szynką. – Nikt już nie będzie żerował na mojej naiwności. Gadaj, jaki masz plan.
Ryan uśmiechnął się szeroko. Nareszcie udało mu się dotrzeć do Kyle’a. Wysiłki, które czynił w ciągu ostatnich paru miesięcy, spełzły na niczym. Być może z powodu wypadku córki Kyle był zupełnie głuchy na argumenty.
– Myślę, że powinieneś porozumieć się z samą Maren i wykupić cały jej zespół. Następnie moglibyśmy już na własnym podwórku sprawdzić, kto kopiuje filmy. A wtedy… – zawiesił głos – podziękujemy temu panu… lub pani za współpracę – zakończył z uśmiechem.
– A jeśli Maren nie zechce sprzedać firmy?
– Każdy ma swoją cenę…
Kyle nie wyglądał na przekonanego.
– Skoro tak mówisz, musisz mieć coś w zanadrzu. Powiedziałem już wszystko, co wiem na temat Festival Productions, teraz kolej na ciebie.
Prawnik uśmiechnął się niepewnie i zaczął nerwowo przeglądać notatki.
– Po pierwsze, szefem Festival Productions jest kobieta. Pracowałeś z nią kiedyś?
Kyle skinął głową. Na jego twarzy nie pojawił się nawet cień niepokoju.
– Spotkaliśmy się na paru przyjęciach… Pełna rezerwy… Kwestie związane z pracą uzgadniają nasze sekretarki…
– Jest czymś nowym w świecie rozrywki. Odniosła sukces w przemyśle zdominowanym przez mężczyzn…
Kyle przytaknął. Przypomniał sobie Maren. Była chyba bardzo ładna, ale przede wszystkim intrygująca i niezwykle dumna. Po raz pierwszy zetknął się z taką osobą na gruncie zawodowym.
– Tak, to prawdziwa rzadkość…
– Zgadzam się. – Ryan skończył przeglądanie papierów. – Według moich informatorów Maren McClure to niezwykła kobieta. Łączy w sobie urodę, olbrzymią inteligencję oraz talent… I to mnie właśnie niepokoi.
– Dlaczego? Czyżbyś wolał kobiety brzydkie, głupie i pozbawione wszelkich talentów?
Prawnik pokręcił głową.
– Nie, ale czuję się z nimi pewniej – wyjaśnił. – Zwłaszcza w interesach.
– Czy sądzisz, że sprzeda firmę?
– Możliwe. Ciągle brakuje jej pieniędzy.
Kyle aż gwizdnął z podziwu.
– Skąd ta wiadomość?
– Rozmawiałem z jej pracownikami. Wydaje się, że cały interes ledwo się trzyma.
– Ciekawe dlaczego – wtrącił Kyle.
Ryan wzruszył ramionami.
– Licho wie.
– W każdym razie rzeczywiście będę musiał porozmawiać z Maren McClure – mruknął Kyle i uśmiechnął się do siebie.
Nawet nie przypuszczał, że zwykle spotkanie w interesach może go aż tak ucieszyć.