ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Maren przypomniała sobie słowa Elise w samochodzie. Jechała właśnie na południe. Na tylnym siedzeniu leżały papiery, którymi miała się zająć w La Jolla.

Postanowiła jednak posłuchać rady i nie wdawać się w prywatne negocjacje. Czekało ją przecież nie tylko spotkanie z Kyle’em, lecz również z jego córką. Dziewczynka musiała teraz dochodzić do siebie po serii operacji… Co sobie o niej pomyśli? Czy przyjmie ją życzliwie? Te pytania nie dawały jej spokoju.

Kiedy dotarła na miejsce, rozejrzała się uważnie dokoła. Od jej ostatniej wizyty nic się nie zmieniło. Z bijącym sercem zadzwoniła do drzwi.

Czekała minutę, może dwie. Otworzyła jej otyła kobieta o siwiejących włosach.

– Pani McClure? – spytała.

Maren potwierdziła i uśmiechnęła się ujmująco. Jako szefowa Festival Productions nauczyła się postępować z niezbyt życzliwie nastawionymi, obcymi osobami,

– A pani to pewnie Lydia?

Kobieta nie ruszyła się z miejsca. Jej potężne ciało blokowało przejście. Maren wyciągnęła do niej rękę.

– Miło mi panią poznać.

Na twarzy Lydii pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu. Rose nigdy nie podałaby Jej dłoni… Obie kobiety powitały się przyjaźnie.

– Proszę wejść. Pewnie pani głodna po tej podróży…

Maren wybąkała, że jadła już obiad, ale stara służąca nie zwróciła na to uwagi.

– Zaraz przyniosę kanapki i coś do picia. Może mrożonej herbaty? I tak miałam przygotować szklankę dla Holly. Jest na tarasie.

Holly. Córka Kyle’a. Z nią nie pójdzie tak łatwo. Maren skurczyła się, kiedy Lydia przyjaznym gestem wskazała przejście na taras.

– A gdzie Kyle?

– Musiał pojechać po coś do miasta – odparła kobieta. – Obiecał, że zaraz wróci…

Przez chwilę miała wrażenie, że to wszystko zostało zaplanowane. Zreflektowała się jednak. Przecież nie mówiła Kyle’owi, o której przyjedzie.

Lydia zostawiła ją i kołysząc się jak parostatek na falach popłynęła wolno w stronę kuchni.

– Raz kozie śmierć – mruknęła pod nosem Maren i otworzyła drzwi prowadzące na taras.

Holly miała na sobie cytrynową koszulkę i ucięte nad kolanami dżinsy. Siedziała na wygodnej kanapce i wysuwając koniec języka usiłowała pomalować sobie paznokcie u nóg. Na dźwięk otwieranych drzwi uniosła głowę. Maren stwierdziła, że dziewczynka wygląda zupełnie dobrze. Trudno było uwierzyć, że spędziła kilka ostatnich miesięcy w szpitalu…

Najwidoczniej spodziewała się kogoś innego, bo była wyraźnie rozczarowana widokiem gościa.

– Cześć. Nazywam się Maren McClure – powiedziała więc przekornie radosnym tonem.

– Wiem – mruknęła niegrzecznie. – Tata mi mówił. – Przyglądała się Maren przez chwilę, a następnie znowu zabrała się do malowania paznokci. Maren zauważyła porozrzucane podręczniki.

– Możesz już chodzić do szkoły? Czy może masz prywatnego nauczyciela?

Holly spojrzała na nią chłodno i sięgnęła po nowy flakonik z lakierem.

– Czy zawsze malujesz paznokcie różnymi kolorami? – spytała Maren czując, że nigdy nie uda jej się dogadać z dziewczynką.

Holly odstawiła flakonik. Była wyraźnie poirytowana.

– Słuchaj – syknęła – zupełnie nie interesuje mnie to, co robisz z tatą. Ale ode mnie lepiej się odczepić…

W jej oczach zapaliły się złośliwe ogniki.

– Czy zawsze boisz się obcych? – spytała Maren z nadzieją, że trafnie odgadła przyczynę zachowania dziewczynki.

– Nie twoja sprawa. – Holly wyraźnie się spłoszyła.

Maren zastanawiała się przez chwilę, czy nie powinna wyjść. Zdecydowała jednak, że zostanie. Wiedziała przecież, że spotka tu Holly i że ta nie będzie do niej zbyt życzliwie nastawiona.

Spojrzała przed siebie. Znajome skały i wody oceanu. To dodało jej trochę odwagi.

– Nie musisz mnie wcale lubić, ale nie widzę powodów, żebyś traktowała mnie jak wroga – zaczęła.

Holly spojrzała na nią z zaciekawieniem.

– Więc jak ma być?

Maren uśmiechnęła się.

– Nie musimy się ciągle widywać. Mogę cię unikać…

– To może unikniesz mnie teraz – powiedziała Holly z typowo dziecięcym uporem.

Wyglądała wyjątkowo dojrzale jak na swój wiek. Pewnie zmienił ją wypadek. Mimo to wciąż zachowywała się jak rozpieszczony bachor.

– Przeszkadzam ci?

Holly po raz pierwszy spojrzała uważnie na ładną, szczupłą kobietę, która stała przed nią. Spodziewała się, że będzie inna. Bała się zbytniej troskliwości, ale również lekceważenia. Ta Maren zachowywała się jednak zupełnie sensownie.

– No.

– To znaczy?

– Przeszkadzasz.

– Dlaczego?

Dziewczynka przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. Nic jej jednak nie przychodziło do głowy.

– Odrabiam lekcje – mruknęła wreszcie z bezczelną miną.

Maren uśmiechnęła się ciepło. Zaczynała lubić to dziecko.

– Pewnie dlatego, że nie wiesz, czego oczekiwać od ojca… Boisz się… – zawahała się na chwilę. – A teraz Jeszcze ja.

Holly wydęła usta.

– Niczego się nie boję!

Maren wzięła głęboki oddech.

– Może użyłam złego słowa… Jesteś teraz daleko od matki. Dziewczyna w twoim wieku potrzebuje dorosłej kobiety, której mogłaby się zwierzyć i poprosić o radę. To zupełnie naturalne.

– Pewnie zaraz powiesz, że możesz mi zastąpić matkę – syknęła Holly.

Maren stwierdziła, że musi uważać na słowa.

– Jasne, że nie – powiedziała poważnie patrząc dziewczynce prosto w oczy. – Nigdy nawet nie próbowałabym tego robić.

– Jasne – mruknęła niewyraźnie Holly. Coś jednak sprawiało, że wierzyła tej kobiecie.

– Miałam po prostu nadzieję, że jakoś się dogadamy – wyznała Maren.

– Nadzieja to matka głupich – stwierdziła Holly.

– Wszystko zależy od ciebie – ciągnęła Maren nie zwracając uwagi na komentarz dziewczynki. – Możemy się zaprzyjaźnić lub nie. Proszę jednak o… trochę grzeczności. Zawsze będziesz mogła liczyć na to samo z mojej strony.

– Mowa-trawa…

– Poza tym chciałam powiedzieć, że nie jestem twoją rywalką.

Holly odrzuciła do tyłu niesforne loki.

– Już to słyszałam.

Maren poczuła, że jeśli nie przerwie tej rozmowy, za chwilę wpadnie w złość.

– Decyzja należy do… – zaczęła.

Przerwała jej Lydia, która wtargnęła na taras z siłą huraganu. Postawiła tacę na stoliku i podała Maren wysoką szklankę z cytryną.

– Dziękuję. Wygląda wspaniale.

Lydia uśmiechnęła się z zadowoleniem. Holly sięgnęła po swoją herbatę. Na tacy została jeszcze jedna szklanka oraz talerz z kanapkami.

– Może się pani do nas przyłączy – zaproponowała Maren. – Rozmawiałam właśnie z Holly o różnych rzeczach.

Twarz dziewczynki wydłużyła się. Pewnie się bała, że Lydia dowie się teraz o jej zachowaniu.

– Nie mogę teraz. Wstawiłam kurczaka do pieczenia. – Patrzyła to na Maren, to na Holly ze szczerym żalem. – Może później…

– Kiedy tylko będzie pani miała czas i ochotę.

Maren wypiła pierwsze łyki herbaty. Była wspaniała.

– Znakomita – powiedziała z uśmiechem.

Lydia nie posiadała się z radości. Wyszła do kuchni rozpromieniona.

– Masz ją już w kieszeni, co? – powiedziała Holly oskarżycielskim tonem.

– Spotkałyśmy się ledwie parę minut temu. Starałam się być miła – wyjaśniła Maren.

– Dlaczego? Ze względu na tatę?

Maren zacisnęła usta i na chwilę zamknęła oczy.

– Nie. Jedynie dlatego, że jest uczciwą i miłą osobą. To mi wystarczy.

Holly spojrzała na nią z niedowierzaniem.

– Skąd niby możesz to wiedzieć?

Maren pokiwała głową.

– Czasami wystarczy spojrzeć na człowieka i już wiadomo, co w nim siedzi – wyjaśniła. – Niektórzy próbują się maskować, ale to nic nie daje.

Dziewczynka podskoczyła jak oparzona.

– To pewnie o mnie! – krzyknęła mierząc palcem w pierś Maren.

– Nie, Holly. Mówię ogólnie. – Maren sięgnęła po szklankę z herbatą. – Wiem, że mnie nie lubisz i staram się to zrozumieć. Sporo ostatnio przeszłaś i chyba nie tęsknisz za towarzystwem przyjaciółek ojca.

Holly milczała. Jej policzki i szyja pokryty się ceglastym rumieńcem.

– Jeśli chcesz, będę się od ciebie trzymała z daleka – ciągnęła. – Chociaż nie wydaje mi się to najlepszym rozwiązaniem.

Dziewczynka czuła, że łzy napływają jej do oczu. Miała już dosyć tej rozmowy.

– Wcale mnie to nie obchodzi…

– Pomyśl o ojcu. Powinnaś go lepiej rozumieć, żeby móc go pokochać.

Holly zagryzła wargi.

– Wystarczy, że ma ciebie! – wypaliła.

Maren zamilkła na chwilę. Czuła się pokonana. Nie wiedziała, jak dotrzeć do tego dziecka.

– Masz rację. Nikt mnie nie zmusza, żebym się z tobą przyjaźniła – zmieniła taktykę. – Ale… muszę powiedzieć, że bardzo cię lubię. Sama nie wiem dlaczego – dodała pocierając w zamyśleniu czoło.

Dziewczynka patrzyła na nią ze zdziwieniem. W jej zielonych oczach zapaliły się na chwilę iskierki triumfu.

– Mimo to, jeśli mnie nie zaakceptujesz, to nie popełnię z tego powodu samobójstwa – oznajmiła Maren wstając.

Holly poruszyła się niespokojnie. Maren wzięła pustą szklankę i ruszyła w stronę kuchni. Początek znajomości miała już za sobą.


Wbrew jej oczekiwaniom, reszta wieczoru upłynęła w miłej i przyjaznej atmosferze. Kyle, który wrócił godzinę po jej przyjeździe, wprost promieniował szczęściem. Lydia dogadzała jej jak mogła. A Holly starała się zachowywać poprawnie.

Dziewczynka z całą pewnością kochała i podziwiała ojca. Co prawda traktowała go z pewnym dystansem, ale wciąż patrzyła w jego kierunku i reagowała na każde słowo.

Po kolacji Lydia poszła pozmywać, a Holly zabrała książki z tarasu i udała się na górę.

– Chodźmy na spacer – zaproponował Kyle, wyraźnie stęskniony za Maren.

Zapadał zmierzch. Mrok otulał już dalekie wody Pacyfiku. Szli boso po piasku, nie patrząc na siebie. Łagodna bryza o słonym zapachu pieściła ich twarze.

– Cieszę się, że przyjechałaś.

– Myślałeś, że tego nie zrobię?

Kyle pochylił głowę.

– Tak… z powodu Holly. – Zatrzymał się i podniósł wygładzony przez wodę kamień. – Co o niej myślisz?

– Ma trudny charakter.

Zmarszczył czoło i spojrzał na nią z niechęcią.

– Masz rację. To kwestia wychowania. Moje małżeństwo… – urwał. – Nie widziałem Rose od dnia rozwodu. Holly wie o tym. To małżeństwo było z góry skazane na niepowodzenie.

Maren milczała. Chciała pocieszyć Kyle’a, ale nie wiedziała, jak to zrobić. W końcu uznała, że powinna dać mu się wygadać.

– Kiedy poznałem Rose, byłem początkującym muzykiem. Ona robiła wtedy karierę. Pochlebiało mi, że w ogóle zwróciła na mnie uwagę. – Kyle potarł w zamyśleniu czoło. – Potem okazało się, że bardzo mi to pomogło. Wiesz, ludzie, kontakty…

– Ożeniłeś się z nią dla kariery? – spytała z niedowierzaniem.

– Nie. To Rose tak myślała.

– Kochałeś ją?

Odwrócił się od niej i rzucił kamieniem przed siebie. Usłyszeli głośny plusk.

– Nie wiem – powiedział cicho. – Teraz nic już nie wiem…

Przez chwilę oboje patrzyli na fale przypływu, które zaczynały lizać im stopy.

– Najgorsze jest to, że wszystko skrupiło się na Holly. Rose znienawidziła mnie, kiedy zaszła w ciążę… Chciała ją usunąć, ale wyperswadowałem jej to.

Maren skurczyła się. Pomyślała, że gdyby nosiła w sobie dziecko Kyle’a, podobna myśl nigdy nie przyszłaby Jej do głowy.

– Po urodzeniu Holly popełniłem błąd… Powinienem był się nią zająć. Rose oddałaby mi ją wówczas z ochotą. Najpierw zajmowała się nią Lydia. Ale Rose nigdy jej nie lubiła. Potem…

Kyle pochylił się. Zupełnie nie zwracał uwagi na to, że stoi już niemal po łydki w wodzie. Maren chciała podejść i pocieszyć go, ale nie miała odwagi.

– Potem nakryłem Rose z chłopakiem z zespołu. To był dzieciak. Nie wiem, czy miał nawet osiemnaście lat. Zażądała rozwodu. Zgodziłem się z nadzieją, że uzyskam opiekę nad córką, ale w czasie rozprawy Rose się zacięła. Wystąpiła o opiekę i oczywiście ją dostała.

– Ale mogłeś przecież widywać się z Holly?

Wzruszył ramionami.

– Co z tego? Stawaliśmy się sobie coraz bardziej obcy. Zauważyłaś pewnie, że ona mnie nie lubi.

Maren uśmiechnęła się pod nosem.

– Nie powiedziałabym – zaprzeczyła. – Przecież jest z tobą.

Kyle zacisnął pięści w bezsilnym gniewie.

– Tylko dlatego, że Rose ją opuściła.

Maren stanęła jak wryta i spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Co?! – wyrwało jej się z ust.

– Po ostatniej operacji Rose przyjechała do niej do szpitala i powiedziała, że ma tego dość. – Nawet przy tak kiepskim świetle zauważyła, że Kyle pobladł z gniewu. – Rozumiesz? Nie chce się nią na razie zajmować…

– Ale dlaczego? – szepnęła Maren. – Biedne dziecko…

Kyle nagle zreflektował się i podniósł głowę.

– Przepraszam. Przecież nie chciałaś mieszać się w moje prywatne sprawy.

Maren chwyciła go za rękę.

– Nie wygłupiaj się. Oczywiście chcę wiedzieć wszystko o tobie i… Holly – wyznała. – Tak bardzo mi na was zależy…

– Słyszałaś o wypadku samochodowym?

– Czytałam w gazetach.

– Rose omal nie zabiła Holly. Powinienem był to przewidzieć. Od kiedy kupiła sobie jaguara…

Maren nie wiedziała, co powiedzieć. Znała wiele kobiet lubiących szybką Jazdę. Niektóre z nich zabierały ze sobą dzieci. Nie widziała powodu, by je potępiać.

– W czasie kolejnych operacji Rose była zawsze na miejscu – ciągnął Kyle. – Podobnie jak prasa. Lekarze nie dawali Holly żadnych szans. Jeżeli przeżyła, to tylko cudem.

Przerwał i westchnął z ulgą. Pewnie cieszył się, że ma to wszystko za sobą.

– Ale teraz, kiedy jest już pewne, że Holly będzie żyć. Rose musiała natychmiast wyjechać. Podpisała jakiś kontrakt na film country w Teksasie.

Maren pogładziła go po plecach.

– Ale dzięki temu masz Holly…

Kyle wzruszył ramionami.

– Niezupełnie. Rose zachowała się bardzo brutalnie, ale kiedy skończy się kontrakt, pewnie przyjedzie znów po córkę. Nie znasz jej. Jest przekonana, że jej postępowanie niczego nie zmienia i Holly nadal ją kocha.

– Przecież to śmieszne!

– Tak, ale Rose jest prawnym opiekunem Holly – westchnął Kyle. – Będzie ją mogła zabrać siłą.

Maren zacisnęła pięści.

– Nie chcesz chyba spokojnie na to czekać?

Kyle podniósł głowę.

– Wystąpiłem właśnie do sądu z wnioskiem o przyznanie mi opieki – powiedział.

Fale przypływu sięgały im już niemal kolan. W górze, na skale, stał dom Kyle’a. W oknach paliły się światła. W Jednym z pokojów znajdowała się Holly.

Oboje zgodnie ruszyli w kierunku schodów.

Загрузка...