ROZDZIAŁ CZWARTY

Maren nie mogła zasnąć. Noc ciągnęła się bez końca. Leżała na łóżku i przypominała sobie ciepło palców Kyle’a i smak jego ust. Dziwiła się, że tak bardzo go pragnie. Kiedyś myślała, że Już nigdy nie będzie mogła spojrzeć na mężczyznę. Zwłaszcza wtedy, bezpośrednio po wypadku…

Nagle obraz Kyle’a rozwiał się jak poranna mgła. Powróciły dawne zmory. Brandon. Czy jest skazana na Brandona? Czy już nigdy się od niego nie uwolni? Cóż, każdy musi dźwigać swój krzyż…

Minęły trzy lata od rozwodu, ale były mąż wciąż wracał do niej w koszmarnych snach. Początkowo sądziła, że stare rany zabliźnią się, ale później straciła nadzieję. Rozeszli się, ponieważ Brandon uważał, że monogamii nie należy mylić z monotonią, a ona miała już dosyć kolejnych jego flam. Myślała, że rozwód skończy wszystko. Myliła się. Brandon wracał, przysięgał wierność, a później znikał z nową kochanką. Cieszyła się. jeśli nie była to jej przyjaciółka.

Kiedyś jednak przyniósł jej kwiaty i zaproponował pojednanie. Pojechali do Heavenly Valley, żeby spędzić tam „drugi miesiąc miodowy”, jak mówił.

Brandon uwielbiał sporty, zwłaszcza narciarstwo. Od rana był już na trasie. Wybierał przy tym najniebezpieczniejsze zjazdy i często zbaczał ze szlaku. Lubił się popisywać. Maren cierpła skóra ze strachu, a on śmiał się z niej. Miała już dosyć jego drwin.

Tego ranka zabrał ją na trasę, żeby pokazać coś szczególnie ciekawego. Miał zamiar zjechać po lodowej pokrywie tuż nad krawędzią przepaści. Nie chciała na to patrzeć. Właściwie zmusił ją, żeby oglądała jego popisy.

Resztę pamiętała jak przez mgłę. Szczegóły ujawniały się dopiero w trakcie najbardziej koszmarnych snów. Skok… upadek… czyjś krzyk – chyba jej… ciemność, szpitalne sale… jakiś chirurg w zbryzganym krwią fartuchu, tłumaczący jej, że mąż nie będzie mógł chodzić…

Najgorsze było to, że Brandon obarczył ją całą winą. Jego kariera tenisisty legła w gruzach. Po serii skomplikowanych operacji mógł poruszać się tylko o kulach. Istniała jednak nadzieja, że pokona kalectwo, dlatego Maren starała się go nie denerwować. Kosztowało ją to wiele łez i nie przespanych nocy.

Za oknem zaczęło świtać. Czy Kyle miał rację mówiąc, że ona wciąż kocha Brandona? Czy mogła kochać człowieka, który ją notorycznie zdradzał i po sztubacku popisywał się przed nią na oblodzonym zboczu nad przepaścią? A może kocha zależnego od niej finansowo, nieszczęśliwego kalekę?

Potrząsnęła głową. Gdyby tylko mogła zapomnieć o przeszłości. Niestety, jej miłość skończyła się, kiedy po raz pierwszy musiała spać sama. A może dopiero za drugim lub trzecim razem? Wiele przecież była mu skłonna wybaczyć. Wiele – ale nie wszystko.

Spojrzała na zegarek. Dochodziła szósta. Zwlokła się z łóżka i skierowała w stronę łazienki. Lepiej wcześniej zacząć pracę niż zajmować się sprawami, których nie można rozwiązać. Musi przede wszystkim zastanowić się, co dalej robić. Ciekawe, czy Kyle Sterling nie wycofa swej propozycji? Na samą myśl o nim spłonęła rumieńcem. Rozebrała się. Powoli odsunęła zasłonę prysznica i odkręciła kurki. Skuliła się pod mocnym strumieniem letniej wody.

Niestety, cały czas czuła się winna. Na próżno usiłowała sobie tłumaczyć, że to wygłupy Brandona doprowadziły do tragedii. Wszak przecież dla niej pojechał do Heavenly Valley i przed nią popisywał się owego fatalnego poranka.

– Dosyć – szepnęła do siebie. – Dosyć tego.

Odkręciła mocniej kurek. Woda polała się na jej puszyste, kasztanowe włosy.

Myślami znowu powróciła do Kyle’a. Uśmiechnęła się bezwiednie. Ciekawe, co by powiedział, gdyby ją teraz zobaczył?

Mydląc ramiona zaczęła sobie przypominać wszystkie szczegóły wczorajszego spotkania. Kyle wciąż wydawał jej się zagadkowy i… niezwykle pociągający. Szkoda, że tak się skończyło. Ciekawe, czy będzie chciał z nią Jeszcze rozmawiać? Choćby w interesach…

Wciąż miała przed oczami jego sylwetkę, sprężysty krok, sarkastyczny, a jednak miły uśmiech… Błądziła myślami wokół różnych szczegółów. Coraz bardziej przypominało to wędrówkę w labiryncie, z którego nie można się wydostać.

Sięgnęła po ręcznik. A jednak sprawa przedstawiała się dosyć poważnie. Chciał kupić Festival Productions… Poza tym, mimo jej deklaracji, wciąż czuł się zagrożony działalnością piratów. Wszystko przecież może się powtórzyć. Maren obawiała się, że Kyle ma powody, żeby nie ufać Festival Productions. No tak, ale przecież zostawia jej dużo swobody…

Nagle uderzyła ją pewna myśl. Umowy! Przecież nie podpisał umów. Maren poczuła, jak miękną jej kolana. Teczka z dokumentami została w samochodzie Kyle’a. Wtedy, kiedy uciekała przed jego pieszczotami, zupełnie zapomniała o tak przyziemnych sprawach jak interesy. Wzniosła oczy do nieba. Nigdy nie zdarzały jej się podobne wpadki. Tym razem dala się ponieść emocjom i popełniła błąd. Oczywiście nie wątpiła, że Kyle zwróci jej teczkę. Bala się tylko jego złośliwego uśmiechu oraz tego, że uznają za osobę nieodpowiedzialną i zbyt uczuciową.

Narzuciła na ramiona pierwszy z brzegu szlafrok i zaczęła myszkować po domu w nadziei, że znajdzie jednak wszystkie dokumenty. Na próżno. Zachlapała tylko dywan wodą.

Suszyła włosy nie patrząc w zaparowaną taflę lustra. Dopiero po chwili w jej głowie zrodziły się nowe podejrzenia, i to wobec siebie samej. Może podświadomie zrobiła to specjalnie? Może chciała jeszcze raz spotkać się z Kyle’em i szukała jedynie jakiegoś pretekstu?

Chciała natychmiast zadzwonić, ale spojrzawszy na zegarek stwierdziła, że jest stanowczo za wcześnie. Nie każdy lubi się budzić wraz z pierwszymi ptakami. Ubrała się i zeszła na dół, do samochodu. Jak zwykle była pierwsza w biurze. Księgowa miała wolne. Ekipa filmowa pracowała w plenerze. A Jane… Cóż, Jane przychodziła ostatnio coraz później. Maren pozwalała jej na to, ponieważ i tak pracowała za dwóch. Podkrążone oczy sekretarki świadczyły, że znowu ma problemy z Jacobem.

Tym razem Jane dotarła do biura grubo po dziewiątej. Maren zadzwoniła wcześniej do Sterling Recordings i rozpoczęła już pracę nad pierwszą piosenką z nowego albumu Mirage. Zaczęła od tego, że przesłuchała ją kilkakrotnie, by nauczyć się słów. Powtarzała je właśnie razem z zespołem, kiedy pojawiła się sekretarka.

Maren nie mogła dalej pracować. Z westchnieniem wyłączyła magnetofon i przeszła do drugiego pokoju. Jane siedziała już za biurkiem. Na twarzy miała grubą warstwę pudru. Wyglądała fatalnie. Maren wskazała jej dzbanek z gorącą kawą. Dziewczyna przeciągnęła dłonią po jasnych włosach i sięgnęła po filiżankę. Z wyraźnym wysiłkiem starała się uspokoić rozdygotane nerwy.

– Miałaś wczoraj zły dzień?

Jane uśmiechnęła się blado i przełknęła pierwszy łyk kawy.

– Nie najlepszy – przyznała. – Na szczęście udało mi się skończyć całą zaległą korespondencję.

Zapaliła papierosa i podała Maren plik papierów. Było widać, że wszystkie są w nienagannym porządku.

– Przecież nie musisz pracować po godzinach, wiesz o tym dobrze.

Jane pochyliła głowę.

– Tak – bąknęła – ale ostatnio przychodzę tak późno… Czuję się winna.

– Nie przejmuj się.

– Widzisz, nie chciałabym mieszać życia zawodowego z prywatnym – wymamrotała i ponownie sięgnęła po niemal pełną filiżankę.

– Czy coś się stało?

Jane zaciągnęła się głęboko papierosem. W jej oczach pojawiły się łzy.

– Nie, nic takiego…

Maren poruszyła się niespokojnie.

– Jesteś pewna?

Dziewczyna skinęła głową bojąc się, że może ją zawieść głos. Maren czekała cierpliwie. Za bardzo ceniła Jane, żeby pozwolić, by poniewierał nią ktoś pokroju Jacoba Greena.

– Nie chciałabyś wziąć wcześniej urlopu?

Wilgotne oczy sekretarki zabłysły gniewnie.

– Posłuchaj, nic mi nie jest. Naprawdę!

– Przepraszam. Nie chciałam być natrętna.

Maren wstała zza biurka, wygładziła fałdy spódnicy i podeszła do drzwi.

– Zaczekaj! – Maren zamarła, słysząc głos dziewczyny. – Tak mi przykro. Sama nie wiem, co mnie napadło. To wszystko jest takie skomplikowane – szepnęła.

– Nie musisz o tym mówić.

– Może powinnam… – wybąkała Jane. – Musisz przynajmniej wiedzieć, dlaczego się spóźniam…

Maren oparła się o framugę drzwi. Same problemy. Wszędzie problemy. Tak naprawdę wcale nie miała ochoty na zwierzenia, pragnęła jednak pomóc przyjaciółce.

– Ufam ci. Jeżeli się spóźniasz, to na pewno nie bez powodu – powiedziała.

Jane pochyliła się jeszcze bardziej, jakby przygnieciona ciężarem tych słów. Wyglądała tak, jakby lada chwila miała się rozpłakać, co zrujnowałoby doszczętnie jej gruby makijaż.

– Mam trochę kłopotów. Wczoraj znowu się pokłóciłam – wyznała szeptem.

– Z Jacobem?

– Tak – skinęła głową i zagryzła wargi.

Maren myślała, że dziewczyna nie wytrzyma i rozpłacze się, ale Jane zacisnęła tylko pięści i stłumiła wewnętrzny szloch, który podchodził jej do gardła.

– Czy to poważne?

– Jak cholera.

Maren spojrzała na nią z nagłym zainteresowaniem. Jane niezwykle rzadko używała mocnych słów.

– Nie przejmuj się.

– Łatwo ci mówić.

– Wcale nie. Miałam własne problemy.

Jane uśmiechnęła się sarkastycznie.

– No i jak z nich wybrnęłaś?

Maren skrzywiła się. Dziewczyna trafiła ją w czułe miejsce.

– Nieważne – mruknęła. – Jeśli chcesz, mogę powiedzieć, co sądzę o twojej sytuacji.

– Sama już nie wiem, czego chcę – szepnęła Jane. – Widzisz, to nie takie proste. Jacob… on… mnie czasami bije. Oczywiście staram się nie poddawać, ale jest silniejszy. Poza tym… poza tym obawiam się, że jestem w ciąży! – zawołała.

Maren zamknęła oczy i oparła się mocniej o framugę.

– Jak się czujesz? – spytała bezbarwnym tonem, nie chcąc się poddać emocjom.

Jane uśmiechnęła się promiennie, po raz pierwszy tego ranka.

– Fatalnie. Rano mam mdłości. Między innymi dlatego się spóźniam…

Maren spojrzała na rozjaśnioną twarz dziewczyny.

– Gratuluję – powiedziała. – A tymi spóźnieniami wcale nie musisz się przejmować.

– Czy uwierzysz – ciągnęła Jan, nie zwracając uwagi na jej słowa – że kiedyś wcale nie chciałam mieć dzieci. Uważałam, że poświęcę się pracy…

– A co na to wszystko Jacob? – spytała Maren i natychmiast pożałowała swych słów.

Twarz Jane straciła nagle cały blask.

– Nic mu nie mówiłam… – skrzywiła się i machnęła ręką. – Kłócimy się bez przerwy. Gdybym powiedziała mu o dziecku, pomyślałby, że chcę go na siłę zatrzymać…

Maren zgodziła się z nią w duchu. Nie chciała jednak, żeby dziewczyna z góry rezygnowała z małżeństwa.

– Na pewno źle go oceniasz – powiedziała ze sztucznym uśmiechem. – Przecież to jego dziecko. Założę się, że będzie skakał z radości.

– Wątpię.

– Tak czy owak, musisz mu powiedzieć.

– Wiem. Powiem mu po wizycie u lekarza. Wybieram się w przyszłym tygodniu.

– Jesteś pewna, że chcesz tego dziecka?

– O tak! Tylko… tylko… boję się tego, co ma nastąpić. – Oczy Jane pociemniały nagle. – Jake tak bardzo się zmienił. Zupełnie go nie poznaję…

Maren rozumiała ją nazbyt dobrze.

– Nie martw się na zapas. Ojcostwo uszlachetnia. Może uratujesz wasz związek. – Sama nie wiedziała, skąd bierze się w niej tyle optymizmu.

– Jake ma przecież dorosłe dzieci i w ogóle ich nie widuje.

Maren otworzyła na chwilę usta. Wiedziała, że Jacob jest dużo starszy od Jane, ale nigdy nie słyszała o jakimkolwiek potomstwie. Cóż, podobnie jak z Kyle’em, prowadziła z nim po prostu interesy.

– To dziecko będzie wyjątkowe! – powiedziała w końcu pewnym głosem.

– Mam nadzieję…

Maren odwróciła się w stronę swego gabinetu. Zatrzymał ją szept:

– Maren…

– Słucham? – spytała odwracając się.

Sekretarka najwyraźniej zmieniła zdanie. Zacisnęła usta i sięgnęła po kolejnego papierosa. Poprzedni dymił jeszcze w popielniczce.

– Nie, nic takiego… Porozmawiamy później.

Maren uśmiechnęła się.

– Dobrze. Musisz jak najszybciej zobaczyć się z lekarzem. Jestem pewna, że każe ci rzucić palenie.

– Rzeczywiście. Tego mi jeszcze potrzeba – wymamrotała pod nosem dziewczyna.

Maren zmarszczyła czoło. Nie chciała już nic mówić, ale bardzo niepokoiła się o Jane. Zawsze była przeciwna związkowi przyjaciółki z dużo od niej starszym byłym szefem. Obie pracowały dla niego, aż w końcu Maren wykupiła Festival Productions.

Nie ufała Greenowi. Po pierwsze, w interesach potrafił być chytry jak lis. Po wtóre zalecał się do niej dawno temu, kiedy jeszcze była mężatką, a on chyba świeżo po rozwodzie. Zresztą nigdy nie mogła tego dociec, ponieważ Green opowiadał niestworzone historie o swoim życiu osobistym. Można by sądzić, że był żonaty co najmniej dziesięć razy, przy czym pierwszy raz ożeniono go wbrew jego woli, kiedy jeszcze chodził do przedszkola. Nigdy jednak nie wspominał o dzieciach i chyba rzeczywiście ich nie odwiedzał.

Maren miała nadzieję, że już nigdy go nie zobaczy. Niestety, wciąż była mu winna około osiemdziesięciu tysięcy dolarów. Z tego powodu musiała czasami spotykać Greena, a nawet być dla niego miła.

Zadzwonił telefon. Maren podniosła słuchawkę.

– Dzwoni Kyle Sterling. Masz go na drugiej linii – usłyszała miły, wyprany ze wszelkich emocji głos Jane.

– Dziękuję – powiedziała czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła. – Zaraz odbiorę.

Zawahała się. Skąd ta reakcja? Dotychczas żaden mężczyzna nie wzbudzał w niej tylu emocji. Maren potarła czoło i przycisnęła guzik z cyferką dwa.

– Słucham?

– Maren? Sekretarka mówiła mi, że chciałaś się ze mną skontaktować.

Jego głos brzmiał chłodno. Gdzieś zniknęła cała czułość poprzedniego wieczoru.

– Nie było to łatwe.

– Sekretarce nie wolno podawać mojego domowego telefonu.

– Nawet ludziom, z którymi prowadzisz interesy?

– Nikomu! Absolutnie nikomu!

– Przykro mi, że cię niepokoję – ciągnęła czując, jakby serce miało wyrwać się jej z piersi. – Wydaje mi się jednak, że zostawiłam wczoraj teczkę w twoim samochodzie…

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Jesteś pewna? – usłyszała jego głos.

– Tak – rzuciła krótko.

O co chodzi? Czy Kyle chce ją przestraszyć? A może wziął dziś inny samochód…

– Zaczekaj, sprawdzę – powiedział odkładając słuchawkę.

– Kyle – szepnęła.

Niestety, było za późno. Powoli zaczęła sobie przypominać zdarzenia poprzedniego wieczoru. Spotkanie w biurze. Krótki spacer schodami. Tak, na pewno położyła teczkę na tylnym siedzeniu. Miała nadzieję, że Kyle podpisze wreszcie wszystkie umowy.

Zmarszczyła brwi. Albo ktoś ją ukradł, albo też Kyle specjalnie…

– Mam ją – usłyszała w słuchawce zdyszany głos. – Miałaś rację. Była na tylnym siedzeniu.

Maren odetchnęła z ulgą.

– Świetnie. Przyślę po nią kogoś dziś po południu.

Usłyszała stłumiony śmiech. Kyle najwyraźniej nieźle się bawił.

– Jeśli o mnie chodzi, to nie mam nic przeciwko temu – wykrztusił i znowu zachichotał. – Mam zamiar zostać tutaj aż do poniedziałku.

– Jak to? – Maren nie mogła uwierzyć własnym uszom. – Przecież dzisiaj jest piątek.

Odpowiedział jej śmiech.

– Zaraz… gdzie jesteś?

– W San Diego. Przyjechałem tu bezpośrednio po naszym spotkaniu. Nie wiedziałem, że mam w samochodzie coś tak cennego.

– Ja też – wyjąkała Maren. – Jesteś więc u siebie, w La Jolla?

– Mhm.

Maren wyobraziła sobie zmysłowy płomień, który zapalił się w jego oczach.

Spojrzała na zegarek. Podróż do San Diego zajęłaby jej około czterech godzin. Tyle czasu! Szkoda, że zaplanowała sobie pracę w czasie weekendu.

– Wspaniale – mruknęła ponuro.

– Naprawdę potrzebujesz tych papierów?

– Raczej tak – odrzekła. – Zwłaszcza po twojej wczorajszej propozycji.

Kyle zamyślił się na chwilę.

– Nie mogę ci ich przywieźć, Maren.

– Jasne…

Nie wiedziała, co zrobić.

– A może jednak przyjedziesz do mnie na weekend? – spytał cieplejszym tonem. – Moglibyśmy popracować nad albumem Mirage. Poza tym… może namówiłbym cię na sprzedaż Festival Productions.

– Myślisz, że ci się uda?

– Na pewno.

Poczuła nagle zimny dreszcz.

– Chętnie bym przyjechała, ale…

– Boisz się?

Bez trudu wyczuła, że jest na nią zły.

– Tego nie powiedziałam.

– Nie musisz. Czuję to. O co chodzi, Maren? Czy jesteś związana z innym? Czy też może masz taki sposób uwodzenia mężczyzn?

– Nie, nie… – Ręce jej się trzęsły.

– Wobec tego możesz śmiało przyjechać!

Maren nie chciała się kłócić, chociaż jego rozumowanie wydawało jej się nielogiczne. Zagryzła wargi i zastanawiała się.

– Wcale nie muszę ci udowadniać, że się nie boję – próbowała zmienić temat. – Powinny clę przede wszystkim interesować moje teledyski.

– Ależ interesują.

– Więc o co chodzi?

– Według mnie trudno ocenić dzieło sztuki nie znając autora.

– To tylko jedna ze szkół.

– Tak, ale szczególnie mi bliska. Poza tym odniosłem wczoraj wrażenie, że ty również chcesz mnie lepiej poznać… Znacznie lepiej… – ściszył głos aż do szeptu.

Maren westchnęła.

– Mylisz się.

– Co ci szkodzi sprawdzić? Jesteś dorosła. Mogę obiecać, że nie będę cię do niczego zmuszać.

Czy mogła teraz powiedzieć, że bardziej obawia się własnych reakcji niż jego?

– To się rozumie samo przez się.

– No to jak?

Maren nie mogła powstrzymać uśmiechu. Pomysł był szalony. Nie miała jednak zamiaru zawsze postępować racjonalnie. Jak ognia bała się nudy.

– Dobrze. Przyjadę. Musisz mi jednak dać swój adres i telefon, na wypadek, gdybym się zgubiła.

– Albo rozmyśliła – dokończył za nią.

Maren wydęta wargi. Nie znal jej jeszcze. Jeżeli coś obiecała, zawsze dotrzymywała słowa.

Chwyciła długopis i zapisała adres oraz telefon, a następnie najważniejsze wskazówki dotyczące drogi. Kyle obwarował się w swoim domu jak w twierdzy. Wiedziała, że robi głupstwo, ale nie mogła się już wycofać.

Загрузка...