ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Obudził ją natrętny promień słońca. Wolno otworzyła oczy i rozejrzała się wokół. Kyle leżał przy niej. Nie chcąc go budzić, poruszyła się ostrożnie i wyciągnęła rękę, żeby odgarnąć włosy z czoła. Omal nie krzyknęła, kiedy poczuła mocną dłoń na swoim przegubie.

– Myślałam, że śpisz – szepnęła.

– Obudziłem się o ósmej.

Spojrzała na zegar. Dochodziła dziewiąta.

– Dlaczego mnie nie zbudziłeś?

– Wolałem patrzeć…

Kyle pożerał ją wzrokiem. Dotknął jej ramion, a następnie zaczął zsuwać z niej kołdrę. Maren zadrżała. Czuła delikatną pieszczotę jego palców, sunących wolno w stronę piersi.

– Jesteś taka piękna – szepnął.

Poruszyła się niespokojnie. Chciała przytulić się do niego, ale Kyle powstrzymał ją gestem. Pozbył się kołdry i zaczął całować jej rozpalone ciało. Najpierw włosy, czoło, policzki, szyję, piersi… Powoli zsuwał się w dół.

– Jesteś piękna – powtórzył zatrzymując się na stopach.

Maren naprężyła ciało. Poczuła, że jest jej dobrze i lekko. Wspaniałe były te poranne pieszczoty Kyle’a. Żadnego pośpiechu. Wszystko powolne, dokładne, a jednak… tak bardzo czułe.

Jego język zaczął wędrować w górę. Podniecało ją to niezwykle. Trzymała w dłoniach głowę Kyle’a i myślała, że nigdy już nie przestanie kochać tego człowieka i że będzie to jej… największa życiowa porażka.

– Maren – szepnął jej do ucha. – Nawet nie wiesz, jak clę pragnąłem.

Objęła go mocno.

– Ja ciebie też – wtórowała.

Ich poranne kochanie w niczym nie przypominało szaleństw wczorajszego wieczoru. A jednak było równie ważne. Kto wie, może nawet ważniejsze. Teraz poznawali się nawzajem. Świadomie obdarowywali rozkoszą. Niósł Ich łagodny rytm ciał.

– Kochaj mnie, Kyle… – szeptała.

– Tak… zawsze, zawsze… – odpowiadał.

Była skłonna mu wierzyć, chociaż wiedziała, że słowa wypowiadane w podnieceniu nie świadczą o wiecznej miłości. Rankiem na ogół o wszystkim się zapomina…

Zmęczeni, ale szczęśliwi, oderwali się wreszcie od siebie. Maren położyła głowę na ramieniu Kyle’a.

– Chcę, żebyś przeprowadziła się ze mną do La Jolla – zaczął.

Mówił szczerze. Tak jej się przynajmniej zdawało. Maren pragnęła powiedzieć, że bardzo go kocha, ze wzruszenia nie mogła jednak wydusić z siebie słowa.

– Słyszysz? – spytał i spojrzał na nią z niepokojem.

Skinęła w milczeniu głową.

Położył prawą dłoń na jej głowie.

– Mam nadzieję, że się zgodzisz.

Maren westchnęła.

– Nie wiem… Myślałam, że nie chcesz się z nikim wiązać…

– Sądziłem, że ty też… – pogłaskał ją po głowie. – Przepraszam, mogło to wypaść trochę brutalnie. Bałem się… Nie ufam kobietom.

Maren poczuła, że jej serce topnieje jak wosk. Uniosła się na lewym łokciu i spojrzała w szare oczy Kyle’a. Była gotowa pozostać z nim nawet bez ślubu. Nie chciała go przecież do niczego zmuszać…

Kyle jakby czytał w jej myślach. Uniósł się trochę i pogładził ją po twarzy.

– Chcesz ze mną mieszkać?

Potrząsnęła głową i sięgnęła po kołdrę.

– Dlaczego? – spytał z wyrzutem.

Uśmiechnęła się przez łzy. Pragnęła zostać z nim na zawsze…

– Mam pracę – powiedziała zduszonym głosem. – I mnóstwo innych spraw…

– Nie możesz kierować wszystkim z La Jolla, tak jak ja? – spytał niecierpliwie.

– Ależ, Kyle, to zupełnie inny rodzaj pracy! Jestem zajęta od rana do wieczora…

– I chciałaś jeszcze robić teledysk dla Joeya?!

Machnęła ręką.

– Och, to zupełnie inna sprawa… Moja praca…

– Czy nie możesz zapomnieć o pracy?

– To byłoby trudne. Przecież jestem w łóżku z przyszłym szefem – zażartowała.

Kyle nie wyglądał na rozbawionego.

– Wolałbym, żebyś widziała we mnie kochanka.

Maren zarumieniła się. Dłoń Kyle’a zawędrowała pod kołdrę. Teraz poczuła ją na swojej piersi. Serce zaczęło jej bić coraz szybciej…

– Jedź ze mną… – namawiał.

Uśmiechnęła się ciepło. Kyle przytulił ją do siebie.

– Jedź, proszę…

Ścisnął jej ramię.

– Chciałabym, ale nie mogę.

– Wobec tego przyjedź tylko na weekend. Później będziemy mieli czas. żeby porozmawiać o przyszłości. Sama zdecydujesz.

Spojrzał na nią. Maren wciąż się wahała.

– Będziesz mogła pracować. Mam doskonały sprzęt, bogatą bibliotekę. Poza tym jest jeszcze plaża i ocean – nie rezygnował.

Niespodziewanie syknęła z bólu. Spojrzała na ramię, które Kyle trzymał w stalowym uścisku. Prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy z własnej siły.

– Będę miała siniaki – jęknęła.

– Wobec tego zgódź się.

Rozluźnił nieco uścisk. Maren przez chwilę zastanawiała się nad ostatnią propozycją.

– Dobrze – przystała w końcu. – Ale wyjedziemy dopiero jutro.

Kyle nie potrafił ukryć radości. Teraz, kiedy pozbył się już wszystkich lęków, zachowywał się jak dziecko.

– Cudownie!

Wyraz twarzy niedwuznacznie świadczył o zamiarach.

– Kyle!

Spostrzegł jej poważną minę i zatrzymał się w pół ruchu. Maren podciągnęła kołdrę chcąc zakryć piersi.

– O co chodzi?

– Dlaczego nie pytałeś mnie o Festival Productions? – spytała oparłszy się plecami o ścianę.

– Myślę, że mamy jeszcze czas na poważne rozmowy.

– Sądziłam, że chcesz znać odpowiedź.

Kyle spojrzał na nią ze zniecierpliwieniem.

– Mam dzisiaj spotkanie z moim prawnikiem i panią Conrad – rzucił.

– Wiem, Elise miała pewne wątpliwości…

– Czy zgodzisz się sprzedać firmę, jeśli wyjaśnimy wszystko w czasie tego spotkania?

Maren zmarszczyła brwi.

– Chyba tak – powiedziała z wahaniem. – Oczywiście będę jeszcze musiała przedyskutować wszystko z Elise.

Skrzywił się.

– Oczywiście.

Maren skuliła się pod ścianą. Kąciki jej ust zaczęły drżeć. Otulona błękitną kołdrą, w burzy kasztanowych włosów, wyglądała jeszcze bardziej krucho niż zwykle.

– Musisz mi coś powiedzieć – szepnęła.

– O co chodzi?

– Musisz przysiąc, że nie zapraszasz mnie do La Jolla z poczucia obowiązku.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Ależ Maren, przecież cię kocham. Chcę być z tobą…

Nie dawała za wygraną:

– I nie zapraszasz mnie dlatego, że nie sprzedałam ci jeszcze Festival Productions?

Na twarzy Kyle’a malował się wyraz świętego oburzenia.

– Jesteś niemożliwa – powiedział po chwili. – To chyba jakaś paranoja!

Wstał i spojrzał na nią z wyrzutem.

– Nie mam zamiaru składać żadnych przysiąg! – powiedział kierując się w stronę łazienki. – Myślałem, że znasz mnie lepiej.

Zniknął za drzwiami. Maren zacisnęła usta i uderzyła pięścią w poduszkę.

– Tchórz! – szepnęła tłumiąc wściekłość.

O co mu chodzi? Czego się boi? Kiedy tylko wkraczali na teren interesów, sytuacja natychmiast stawała się krytyczna. Najpierw Joey, teraz to… Nie miała wątpliwości, że Kyle coś przed nią ukrywa. Nie wiedziała tylko co. Przypomniała sobie wszystkie ostrzeżenia sekretarki. Tak, Jane mogła mieć rację…

Zaczęła się ubierać. Kyle wyłonił się z łazienki mniej więcej po kwadransie. Maren uśmiechnęła się do niego nieśmiało. Przypominało to gest pojednania, on jednak pozostał pochmurny. Zaskoczyło go to, że jest Już ubrana. Jeszcze bardziej zdziwił go widok kawy i zaimprowizowanego śniadania.

– Znalazłam wszystko w kuchni – powiedziała wskazując pieczywo i sery.

– Prawdziwy skarb z ciebie – mruknął i dotknął jej ramienia.

Maren przysunęła się do stołu. Kyle usiadł przy niej i spojrzał wyczekująco.

– Mogę prosić kawę?

– Sam sobie nalej!

Sięgnął po dzbanek. Maren obserwowała go cały czas, w każdej chwili gotowa odsunąć się jeszcze dalej w stronę ściany.

– Zawsze jesteś rano w takim nastroju? – spytał.

Pokręciła głową.

– Tylko wtedy, gdy się mnie sprowokuje…

Powoli jedli odłamane kawałki francuskiej bagietki. Kyle sięgnął po duży plaster sera.

– Będziesz dziś na spotkaniu z panią Conrad? – spytał zmieniając temat.

– Mhm – mruknęła z pełnymi ustami.

Kyle musiał zaczekać chwilę na dalszy ciąg.

– Mam dzisiaj mnóstwo pracy. Mogę się spóźnić…

– Zapraszam cię później na kolację – powiedział biorąc ją za rękę.

Maren nie protestowała. Poczuła tylko dziwne mrowienie na plecach.

– Sama nie wiem…

– Jakieś plany?

– Tylko praca – westchnęła. – Musimy zacząć zdjęcia do „Wczorajszej miłości”. Obiecałam Tedowi Bensenowi, że przyjdę. Musimy znaleźć odpowiednie miejsca, dobrać rekwizyty i tak dalej. Im więcej ludzi nad tym pracuje, tym lepiej.

Kyle potarł czoło.

– Wobec tego zadzwonię do ciebie do biura – zaproponował.

– Dobrze – powiedziała wstając. – Spróbuję uporać się ze wszystkim do piątej. Sprawdzanie papierów odłożę do wizyty w La Jolla.

Podeszła do drzwi.

– Na razie – szepnęła.

– Maren!

Wolno odwróciła się w jego stronę.

– Powinienem cię chyba uprzedzić, że spotkasz się z Holly.

– Twoją córką? Myślałam, że Jest z matką… Że Rose sprawuje nad nią opiekę…

Kyle skrzywił się. Z trudem powstrzymał się, żeby nie zakląć na dźwięk imienia żony.

– Sprawuje – mruknął. – Przynajmniej na razie.

– Aha, przyjechała z wizytą?

Spojrzała w stalowoszare oczy. Tlił się w nich ogień nienawiści. Bała się dalszych pytań. Przypomniała sobie, że czytała niedawno coś o wypadku Holly.

– Można tak powiedzieć – zgodził się. – Zostanie u mnie jeszcze parę miesięcy, a może nawet dłużej.

Kyle zawahał się. Wciąż nie wiedział, w jakim stopniu może ufać Maren.

– Słyszałaś chyba, że Holly miała wypadek?

Skinęła głową. Po raz drugi zobaczyła w jego oczach wyraz bólu. Tym razem towarzyszyło mu coś jeszcze. Wściekłość? Determinacja?

– To było straszne – wyszeptał zbielałymi nagle wargami. – Przez jakiś czas walczyła ze śmiercią.

Kyle zacisnął usta. Dopiero po chwili zreflektował się i spojrzał na Maren.

– W każdym razie pamiętaj, że ją spotkasz.

Maren uśmiechnęła się.

– Naprawdę chcesz, żebym przyjechała?

– Jasne – powiedział bez wahania.

– Nie boisz się, że źle to przyjmie?

– A ty?

Maren skinęła głową.

– Widzisz, moje stosunki z córką nie należą do najlepszych – zaczął.

– Tym bardziej powinieneś uważać – przerwała mu.

Kyle uśmiechnął się gorzko.

– Nie. Myślę, że Holly powinna zrozumieć, że zależy mi na kimś Jeszcze poza mną samym – przerwał na chwilę. – Tak naprawdę, to mam nadzieję, że mi pomożesz. Zresztą niewiele już można zepsuć…

Maren spuściła wzrok.

– Jesteś pewny, że nie będę przeszkadzać?

– Najzupełniej.

Westchnęła. Przez chwilę walczyły w niej sprzeczne uczucia.

– Dobrze, przyjadę.

Kyle odprężył się. Przez chwilę patrzył na nią z uśmiechem.

– Pamiętaj, że liczę na ciebie.

Podszedł do szafy, żeby znaleźć odpowiedni krawat i marynarkę. Nawet nie spojrzał na resztki jedzenia. Zapewne przyjdzie sprzątaczka.

– W porządku.

Kyle sięgnął po klucz.

– Idziemy? – spytał.

– Tak. Ale każde swoją drogą.

Przez chwilę patrzył na nią, a potem wybuchnął śmiechem.

– Pozwól przynajmniej, że odprowadzę cię do wyjścia. Inaczej zabłądzisz. – Podał jej ramię. Maren nie protestowała.


Tego dnia wszystko poszło znacznie gorzej niż przypuszczała. Najpierw zadzwoniła Jane z wiadomością, że jest chora. Miała ją zastąpić jakaś dziewczyna z produkcji. Potem okazało się, że brakuje rekwizytów do „Wczorajszej miłości” i trzeba opóźnić pierwsze zdjęcia. Ted Bensen był wściekły.

Mimo tych trudności udało jej się załatwić wszystko przed czwartą. Miała nadzieję, że zdąży. Od biura Elise dzieliło ją zaledwie kilka kroków.

Usłyszała nieśmiałe pukanie. Do biura weszła blada dziewczyna, zastępująca Jane. Pomyślała, że już nigdy nie uwolni się od sekretarek wyglądających jak własny cień.

– Przepraszam panią, ale ten facet dzwonił kilka razy. – Podała jej plik notatek z telefonem Brandona. Tak jakby Maren nie znała go na pamięć…

– Prosił o telefon…

Uśmiechnęła się chcąc ukryć rozdrażnienie.

– Dziękuję, Cary. Zaraz zadzwonię.

Spojrzała z niepokojem na zegarek, a potem na kartki z telefonem Brandona. Po chwili wahania wykręciła jego numer.

– Brandon? Sekretarka mówiła mi, że chciałeś się ze mną skontaktować.

– Dlaczego dzwonisz tak późno?

Maren nie lubiła się tłumaczyć. Nie chciała jednak zaczynać kłótni.

– Nie było mnie w biurze. Co się stało?

– To ja chciałbym wiedzieć, co się stało – powiedział ze złością.

Wyobraziła sobie charakterystyczne skrzywienie ust byłego męża.

– Nie rozumiem.

– Terapeuta powiedział, że nie może już nic dla mnie zrobić.

– Zrobił przecież bardzo wiele! – rzuciła z udawanym entuzjazmem.

– Nie ukrywał, że nigdy już nie będę mógł grać w tenisa…

– Pamiętaj, że na początku nie wiedzieliśmy nawet, czy będziesz mógł chodzić – przypomniała.

Po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza.

– Ja kocham tę grę, Maren.

– Wiem o tym.

– Nikt nie był lepszy ode mnie.

Przez chwilę obawiała się, że Brandon się rozpłacze. Aż skuliła się pod ciężarem wyimaginowanej winy.

– A co mówi ortopeda?

– To niepoważny gość – mruknął były mąż. – Ciągle unika odpowiedzi i twierdzi, że to wszystko kwestia psychiki. Przyjemniaczek!

– Czy byłeś u psychiatry? – pytała cierpliwie, z góry znając odpowiedź.

– Co? Iść do czubków?! Też pomysł! Przecież chcę chodzić, a nie lewitować.

Maren wstrzymała oddech. Wydawało jej się, że znalazła coś, co mogłoby zadowolić Brandona.

– Zaczekaj… A czy nie mógłbyś teraz uczyć gry?

Usłyszała wściekłe sapnięcie.

– Nie chcę uczyć! Chcę grać!

Maren próbowała go uspokoić. Wiedziała, że nie powinien się denerwować.

– Może będziesz – powiedziała. – Popatrz, ile już osiągnąłeś. Przed rokiem nie wiedzieliśmy nawet, czy będziesz chodził.

Brandon zamilkł na chwilę.

– Łatwo ci mówić – zaczął starą piosenkę. – Ty nigdy nie musiałaś rezygnować z kariery zawodowej… Świat nie zwalił ci się na głowę… Nie musiałaś walczyć…

Maren znała to już na pamięć. Zacisnęła dłoń na słuchawce i kiwała w milczeniu głową. Odetchnęła dopiero, kiedy skończył.

– Czego chcesz? – spytała w końcu.

– Znajdź mi innego terapeutę. Ten był do niczego. Jestem pewien, że…

– Brandon – przerwała mu.

– Co, szkoda ci pieniędzy?

Pokręciła głową.

– Przecież wiesz, że nie o to chodzi. Musisz zaufać lekarzom. Chcą przecież twego dobra.

– Wiem – uciął krótko. – Myślę, że ten nowy będzie lepszy od innych.

Maren westchnęła.

– Czy proszę o zbyt wiele?

– Nie, Brandon.

– Przecież śpisz na forsie.

Maren uśmiechnęła się blado. Nigdy nie mówiła Brandonowi, ile kosztuje Jego kuracja. Nie wspominała też o sytuacji! finansowej swojej firmy. Wciąż miała nadzieję, że mąż lada dzień wyzdrowieje. Zresztą wiele na to wskazywało. Niestety, Brandon wciąż chciał więcej i więcej.

– Zobaczę, co da się zrobić. O kogo chodzi?

– Doktor Arthur Sinclair, z Akademii. To podobno wielki autorytet.

– Dobrze. Skontaktuję się z nim.

– Świetnie – powiedział Brandon i odłożył słuchawkę.

Nawet jej nie podziękował.

Miała łzy w oczach. Z trzaskiem odłożyła słuchawkę na widełki.

– Do diabła, Brandon, dlaczego nie zajmiesz się sobą?! – jęknęła.

Rozejrzała się po biurze. Jej biurze. Musi pomóc byłemu mężowi. To jej obowiązek.

Wytarła oczy, a potem nos, i ponownie zerknęła na zegarek. Rozmowa zajęła prawie dwadzieścia minut

Przypomniała sobie pierwszą noc spędzoną z Kyle’em i jego oskarżenia.

– Wciąż go kochasz – mówił o jej byłym mężu.

Maren uśmiechnęła się.

– Bzdury – mruknęła pod nosem. – Kocham tylko ciebie, głuptasie.

I nagle spłoniła się, wyobrażając sobie, że zwraca się bezpośrednio do Kyle’a.


Kiedy wyszła z biura, już była spóźniona. Na korytarzu złapał ją Ted Bensen i zaczął coś mówić o problemach związanych z „Wczorajszą miłością”. Sama nie wiedziała, co mu poradziła, ale wyglądał na zadowolonego.

Na parkingu natknęła się na Joeya. Pomyślała, że nie przeżyje tego spotkania. Był zdenerwowany. Czekał na telefon. Powiedziała, że właśnie jedzie na spotkanie z Kyle’em i że na pewno wszystko będzie dobrze. Joey nie ustępował. Nie wiedząc, jak wybrnąć z trudnej sytuacji, ucałowała go gorąco i powiedziała:

– Pozwól mi działać, kotku.

Kiedy odjeżdżała, chłopak stał jeszcze z otwartymi ustami. Nigdy nie przypuszczała, że będzie musiała użyć jego broni. Zrobiło jej się głupio. Nie miała jednak czasu na dalsze rozpamiętywanie tego faktu. Ktoś trąbił. No tak, zdaje się, że jechała trochę za szybko…

W końcu wpadła jak bomba do biura Elise. Niestety, okazało się, że Kyle, jego prawnik oraz Ryan Woods wyszli przed paroma minutami.

Maren opadła na krzesło jak podcięta.

– Źle się czujesz? – spytała Elise.

– Nie. Jak poszło?

– Całkiem nieźle – powiedziała Elise patrząc na nią uważnie.

Miała około pięćdziesięciu lat. Gładko zaczesane włosy układały się jak kask wokół głowy. Nosiła eleganckie kostiumy w stonowanych barwach i srebrną biżuterię. Zawsze wyglądała jak dama.

– Zaproponowali dobrą cenę i bardzo przyzwoite warunki – ciągnęła.

– Więc wszystko uzgodnione?

– Niezupełnie. Chciałam, żebyś dostała trzyletni kontrakt oraz możliwość kupienia dużego pakietu akcji Sterling Recordings. I tu zaczęły się trudności.

– Kyle się nie zgodził?

Elise pokręciła głową.

– Nie, raczej Bob Simmons. Jego prawnik – dodała, widząc skonsternowaną minę Maren. – Odniosłam wrażenie, że Sterlingowi jest wszystko jedno. W pewnym momencie wstał i powiedział, że musi wracać do La Jolla.

Maren poruszyła się niespokojnie na krześle.

– Wyszedł?

– Tak. Ryan Woods przekonywał go, żeby nie rozmawiał z tobą o umowie. Mamy wszystko ustalić w naszym gronie.

Maren rozejrzała się bezradnie po niezbyt wielkim, lecz gustownie urządzonym biurze.

– Więc co mam robić?

– Nic. Zostaw wszystko mnie – Elise zaczęła stukać ołówkiem w teczkę z ofertą Kyle’a. – Muszę rozpracować Simmonsa i Woodsa.

– Mówisz tak, jakbyś im nie ufała.

Elise zmarszczyła brwi.

– Nie o to chodzi… Widzisz… Ci faceci zachowywali się tak, jakbym chciała ich wykorzystać. Zapomnieli zupełnie, kto złożył ofertę. Czy wyobrażasz sobie coś takiego?

– Zupełnie nie wiem, o co chodzi – wyznała szczerze Maren. – Może to jakaś nowa taktyka?

Prawniczka nie wyglądała na przekonaną.

– Może… Wszyscy są teraz bardzo ostrożni. Zwłaszcza ludzie tak sławni jak Kyle Sterling… Wystarczy jeden proces… Jedno oskarżenie o nielegalną dystrybucję albo o kradzież dóbr artysty i… koniec.

Maren poczuła gwałtowny dreszcz na plecach. Nie wiedziała, co zrobić z rękami.

– Piractwo to teraz straszna plaga – ciągnęła Elise.

– Myślisz, że Sterling przystanie na nasze warunki? – spytała Maren chcąc zmienić temat.

– Nie wiem. Muszę zacząć negocjacje z Simmonsem. Jeśli mi się powiedzie, będziesz bogata!

Загрузка...