Minął jeden tydzień, potem drugi. Maren nie miała ani chwili wytchnienia. Miotała się organizując spotkania z artystami i posiedzenia pracowników. Cudem udawało jej się utrzymać w porządku wszystkie papiery. W domu zajmowała się scenariuszami teledysków. Na sen zostawało jej zaledwie kilka godzin.
J. D. Price, któremu pokazała gotowe scenariusze, był z nich bardzo zadowolony. Zaproponował jedynie kilka nieistotnych zmian, związanych z obsadą aktorską. Znał kolegów z zespołu lepiej i wiedział, na co każdego stać. Teraz musiała tylko uzyskać aprobatę Kyle’a, który, jak się dowiedziała, wciąż przebywał w La Jolla.
W środę poszła spać nieco wcześniej. Niestety, nie mogła zasnąć. Wciąż zastanawiała się, czy jechać do La Jolla, czy też poczekać, aż Kyle zjawi się w Los Angeles. Powracała myślami do plaży, skał i księżycowego światła ścielącego się na powierzchni oceanu.
Obudził ją gwałtowny dzwonek telefonu. Sięgnęła na oślep, próbując znaleźć słuchawkę. Wciąż słyszała, jak Kyle, ten ze snu, powtarza łagodnie jej imię: Maren, Maren, Maren…
– Maren? Przepraszam, jest chyba dosyć wcześnie…
Powstrzymała ziewnięcie.
– Kyle? Co się stało? Która godzina?
Po drugiej strome zaległo kłopotliwe milczenie. Spojrzała na zegarek. Dobry Boże! Dopiero szósta! Maren przetarła oczy.
– Chyba zwariowałeś! Nikt o zdrowych zmysłach nie dzwoni o tej porze!
– Nie miałem wyboru. Przyjeżdżam dzisiaj do Los Angeles. Chciałem się z tobą umówić.
Maren westchnęła. Powoli zaczęła dochodzić do siebie.
– Musimy się spotkać w sprawie teledysków dla Mirage – ciągnął. – Poza tym, jest jeszcze kwestia mojej oferty. Mam nadzieję, że podjęłaś już decyzję.
– Czekam na opinię Elise Conrad.
Kyle zamilkł na chwilę. Najwyraźniej nie miał ochoty rozmawiać na ten temat. Musiał jednak skończyć to, co zaczął.
– Przekazałaś jej wszystkie papiery?
– Tak, w poniedziałek rano.
– Świetnie, więc może uda nam się załatwić to jutro, przed moim powrotem do La Jolla.
– Obawiam się, że to nie będzie takie łatwe.
– Mam mało czasu.
Kyle najwyraźniej nie zamierzał ustąpić. Maren zacisnęła usta. Skąd ten pośpiech? Czyżby bal się, że postawi nowe warunki? Czy to możliwe, żeby Festival Productions było dla niego tak ważne?
– Wiesz dobrze, że to trudna decyzja.
Kyle westchnął i chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Rozumiem, Maren. Chodzi jednak o to, że jestem między młotem a kowadłem. Im wcześniej sprzedasz mi firmę, tym lepiej dla nas wszystkich – cedził powoli słowa. – Jak najszybciej muszę zacząć produkcję teledysków w Sterling Recordings. Jeśli się nie dogadamy, będę musiał wynająć kogoś innego. Zrozum, nie mam czasu na długotrwałe negocjacje z tą… jak ona się nazywa? Conrad?
– Wydaje mi się, że wolałbyś w ogóle obyć się bez prawnika.
– Oczywiście.
Maren rozbudziła się całkowicie. Rozmowa zaczęła przybierać niespodziewany obrót.
– Dlaczego?
– Miałem już do czynienia z różnymi prawnikami.
Maren ugryzła się w język. Chciała powiedzieć coś nieprzyjemnego. Kyle był jednak zbyt poważnym klientem, żeby ryzykować podobne zagrywki.
– Dobrze. Zobaczę, co się da zrobić. Zadzwonię do Elise i wybadam, co myśli o twojej propozycji – powiedziała w końcu.
– Będę ci bardzo wdzięczny. Czy możemy się spotkać w moim biurze?
Maren usiłowała sobie przypomnieć wszystkie czwartkowe zobowiązania.
– Myślę, że tak… O której?
– Na przykład o czwartej – zaproponował.
– Dobrze. Wezmę ze sobą scenariusze do teledysków dla Mirage. Musimy już zacząć pracę nad „Wczorajszą miłością”.
– Znakomicie.
Zamilkł na chwilę. Maren czuła jednak, że ma jej coś jeszcze do powiedzenia. Czekała z bijącym sercem. Chciała uwierzyć, że to, co stało się na plaży, nie było jedynie nic nie znaczącą przygodą sławnego piosenkarza.
– To… na razie.
– Do widzenia – szepnęła słysząc trzask odkładanej słuchawki.
Miała ochotę płakać. Ukryła twarz w poduszce. Czego się spodziewała? Wiedziała przecież, że Kyle’owi chodzi przede wszystkim o Festival Productions. Być może nawet lubił ją na swój sposób, ale nie potrafił odwzajemnić jej uczucia.
Nie mogła już zasnąć. Zwlokła się z łóżka i postanowiła, że pojedzie wcześniej do biura. Czekało tam na nią sporo pracy. Zwłaszcza jeśli po południu miała się spotkać z Kyle’em.
Zwykle o tej porze parking świecił pustkami. Tym razem było jednak inaczej. Duży, sportowy samochód stał tuż koło budynku. Maren zaparkowała obok i weszła do środka.
Na końcu korytarza, tuż przy windach, dostrzegła znajomą sylwetkę.
– Cześć, Maren – powitał ją gładko zaczesany, szczupły mężczyzna z przymilnym uśmieszkiem przyklejonym do ust.
Dobrze się trzymał, jak na swoje lata. Siwizna dodawała mu nawet swoistego uroku. Maren spojrzała na niego i uśmiechnęła się nieszczerze.
– Cześć, Jake.
Nie chciała pytać, po co przyszedł. Tak się jednak złożyło, że musieli skorzystać z tej samej windy.
– Jeśli szukasz Jane, to nie ma jej o tej porze – zaczęła.
Błąd. Jacob Green musiał znać rozkład dnia Jane. Przecież razem mieszkają.
– Nie – przerwał jej. – Chciałem się spotkać z tobą.
Przepuścił ją przodem. Maren wyjęła gazety umieszczone za klamką drzwi do jej biura i spojrzała na pierwszą stronę „Los Angeles Times”.
– O co chodzi? – spytała w końcu.
– Może załatwimy to w biurze. Chciałem pogadać o szczegółach naszej umowy dotyczącej Festival Productions – wyjaśnił.
Maren zesztywniała. Powoli wyjęła klucze z torebki.
– Ciekawe… Czy są jakieś problemy?
– Jeszcze nie – powiedział z tajemniczym uśmiechem.
Nagle dreszcz przebiegł jej po plecach. Poczuła się nieswojo. Mimo to spokojnie otworzyła drzwi i wpuściła go do środka.
– Zaczekaj u mnie. Zaraz zrobię kawę – mruknęła odwracając się na pięcie.
– Świetnie. Nie zapomnij o cukrze. Dwie kostki – rzucił za nią.
– Oczywiście – powiedziała do siebie zadowolona, że nie widzi w tej chwili jej miny.
Zawsze czuła się nieco zdenerwowana przy Jake’u. Nie chodziło nawet o to, że znęcał się nad Jane… Przypominał jej oślizłego węża, który tylko czeka na odpowiednią chwilę, żeby zaatakować.
Po kwadransie była z powrotem.
– Proszę – powiedziała stawiając na stoliku filiżanki z kawą. – Powiedz mi teraz, z czym przychodzisz.
Jake wrzucił cukier do kawy i zaczął ją mieszać, a Maren przyglądała mu się zza biurka. Musiał już dobiegać pięćdziesiątki.
Wypił pierwszy łyk kawy.
– Zawsze mówiłem, że nikt nie potrafi parzyć kawy tak dobrze jak ty – powiedział patrząc jej w oczy.
Maren wytrzymała to spojrzenie.
– Przejdźmy do konkretów, Jake. Jestem dzisiaj bardzo zajęta.
Green wzruszył ramionami.
– Właściwie to drobnostka.
Kłamał. Maren znała go na wylot. Chodziło o coś ważnego. O coś naprawdę ważnego…
– Chciałbym, żebyś piętnastego zapłaciła mi za maj i za czerwiec.
Maren patrzyła na niego w milczeniu. Najchętniej dałaby mu te pieniądze i powiedziała, żeby dał jej spokój. Zawsze wtrącał się w jej sprawy i pojawiał się wtedy, kiedy najmniej tego oczekiwała. Zupełnie jak dziś…
– Przykro mi. ale nie zdobędę tak szybko tylu pieniędzy. Muszę jeszcze zebrać zaległe honoraria za kwiecień.
Green skrzywił się. W jednej chwili znikła cała jego ogłada.
– Musisz coś wymyśleć. Naprawdę potrzebuję tych pieniędzy…
Wstał i podszedł do biurka. Maren patrzyła na niego w milczeniu. Zawsze wydawało się jej, że Jake ma kupę forsy. Spłacała go co miesiąc, a poza tym pracował jeszcze w Sentinel Studios. Na co wydawał tyle pieniędzy?
– Nie – pokręciła głową. – W tym miesiącu to wykluczone.
Jacob rozejrzał się dookoła. To biuro nigdy nie było tak dobrze urządzone. Koledzy z branży mówili mu, że Maren świetnie sobie radzi. Powoli zaczęła zdobywać stałą klientelę. To bardzo się liczyło w przemyśle rozrywkowym, jak zresztą pewnie w każdej pracy.
– Jane mówiła, że chcesz sprzedać firmę.
Maren poczerwieniała z gniewu. Miała nadzieję, że sekretarka będzie trzymać język za zębami.
– Tak – mruknęła niechętnie. – Oczywiście na razie to tylko plany… Nic więcej.
– Jane twierdziła, że to pewne.
Green zajął ponownie swoje miejsce. Czuł się teraz pewniej. Wiedział, że uderzył w czuły punkt.
– Nie. Na razie tylko rozważam taką możliwość.
Zmarszczyła czoło. Patrzyła na Greena jak na glistę. To, co ona zrobi z Festival Productions, nie powinno go w ogóle obchodzić.
– Wciąż jesteś mi winna osiemdziesiąt tysięcy dolarów – przypomniał z wyrzutem.
– Wiem – ucięła krótko.
– Pamiętaj, że nie wolno zmieniać warunków umowy. Chcę gotówki.
– Dostaniesz ją – zapewniła. – Nawet jeśli zdecyduję się sprzedać firmę.
Green stracił na chwilę panowanie nad sobą.
– Cholerne teledyski! Kto mógł przypuszczać, że zrobią taką karierę?! Gdybym wiedział, nigdy bym nie sprzedał Festival Productions!
Maren uśmiechnęła się chłodno.
– Kiedy kupiłam firmę, robiliśmy głównie reklamówki. Nigdy byś się z tego nie wycofał.
Jacob pokręcił głową.
– Nieprawda. Zawsze robię to, co przynosi zyski. Przecież te głupie filmiki to kopalnia złota!
– Mówiłam ci o tym kiedyś. Pamiętasz?
– Skąd mogłem wiedzieć, że masz rację? Już tak bywało… Coś stawało się modne, ludzie zaczynali się tym zajmować, a potem… nagle lądowali na bruku.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich Jane. Maren odetchnęła z ulgą.
– Jacob? Co tutaj robisz?
Jane patrzyła oskarżycielsko na kochanka. Pewnie znowu pokłócili się o coś w nocy…
Green natychmiast spokorniał. Spojrzał skruszony w oczy Jane.
– Chciałem tylko pogadać z Maren, złotko.
Podrapał się w szyję i dopił szybko kawę.
– Jak zwykle chodzi o pieniądze – dodał uśmiechając się obleśnie.
Twarz Jane nabiegła krwią. Maren pomyślała, że dziewczyna znów ma mdłości i stara się to przed nim ukryć. Pewnie nie rozmawiali jeszcze o dziecku.
– Pamiętaj, że o dziewiątej będzie tu Joey Righteous.
Maren skinęła głową, a Jane podeszła do biurka i położyła na nim plik korespondencji.
– Czy nie sądzisz, że lepiej przyjąć go w towarzystwie prawnika? – spytała Maren.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Jacob patrzył na nie, nie rozumiejąc żartu.
– Myślę, że tym razem nie będzie to konieczne.
Zachichotały. Jacob zupełnie stracił kontenans. Maren sięgnęła po książeczkę czekową, chcąc się go pozbyć. Wypisała zwykłą miesięczną kwotę.
Green chwycił czek, podążając za rozgniewaną Jane. Po chwili oboje zniknęli za drzwiami i zaczęli się kłócić. Maren włączyła magnetofon, próbując się skoncentrować na trzeciej piosence Mirage. Coś jednak nie dawało jej spokoju. Niepokoiła się o Jane. Związek z Jacobem wyraźnie dziewczynie nie służył. Stała się nerwowa, zamknięta w sobie, a jednocześnie bardziej wybuchowa. W niczym nie przypominała dawnej wesołej blondynki z początków ich wspólnej pracy.
Te rozmyślania przerwał Joey Righteous. który swoim zwyczajem wpadł do pokoju jak bomba. Maren przestraszyła się, że zaraz uwiesi się na żyrandolu. Ale potoczył tylko dokoła dzikim wzrokiem i padł na fotel, który zatrzeszczał pod jego ciężarem. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę i skórzane spodnie w amarantowym kolorze.
– Cześć, stara, jak leci? – spytał zdejmując okulary słoneczne.
Maren uśmiechnęła się. Pomimo swoich wyskoków ten dzieciak miał w sobie coś, co mogło zrobić z niego gwiazdę pierwszej wielkości.
– Joey, zachowaj takie teksty na inną okazję. Być może któryś z dziennikarzy uwierzy, że jesteś dzieckiem ulicy. Przecież wiem, że ukończyłeś Jedną z najlepszych uczelni w kraju. Poza tym masz trochę więcej niż dziewiętnaście lat.
Chłopak rozejrzał się uważnie i pochylił się w jej stronę.
– Cii… Nie mówmy Już o tych głupstwach. To może mi zaszkodzić.
Maren przyjrzała się mu bacznie. Czuła, że za chwilę wybuchnie śmiechem.
– Nie sądzę. Nikt mi nie uwierzy, jeśli powiem, że mam przed sobą młodego zdolnego matematyka.
Joey gwizdnął przez zęby.
– Proszę, proszę… Małe prywatne śledztwo, co?
Spojrzeli sobie w oczy. Chłopak miał ciemnobrązowe, niemal czarne źrenice.
– Przecież wiesz, że muszę wiedzieć o tobie Jak najwięcej. To mój zawód.
– I na pewno nie pracujesz w policji?
Maren pokręciła głową.
– Wobec tego minęłaś się z powołaniem. – Joey wyciągnął rękę, chcąc uniknąć dalszych komentarzy. – Dobra. Do rzeczy. Jak tam moje sprawy?
Maren położyła dłonie na biurku. Cały czas patrzyła mu w oczy.
– Obawiam się, że wszystko się trochę odwlecze.
– Co? – wrzasnął chłopak. – O co, do diabła, chodzi?!
– Kyle Sterling nie podpisał z nami umowy na produkcję twojego filmu.
– Niby dlaczego? – spytał.
– To nic poważnego – Maren próbowała go uspokoić. – Mała zwłoka.
– Ciekawe.
– Po południu mam spotkać się z panem Sterlingiem. Jestem pewna, że podpisze umowę, a wtedy ruszymy pełną parą.
Joey nie wydawał się zadowolony z obrotu sprawy, nie wiedział jednak, co powiedzieć.
– Nie wstawiasz kitu? – bąknął niepewnie.
Maren pokręciła głową.
– Przecież znasz mnie – powiedziała z uśmiechem. – Jak tylko wszystko się wyjaśni, zadzwonię do ciebie. I co – git?
Chłopak zmarszczył brwi i spojrzał na nią spod oka.
– Nie byłbym tego taki pewny.
Wstała i podeszła do jednej z szuflad. Na samym wierzchu spoczywał scenariusz do piosenki „To dziwne uczucie”. Wręczyła mu go bez słowa. Joey pogrążył się w lekturze.
– I co? – spytała, kiedy uniósł głowę.
– Odlotowo – wycedził.
Zrobiła skromną minkę.
– Staram się.
Joey wstał i włożył okulary. Zawahał się Jednak i wrócił od drzwi.
– Słyszałaś o pirackich kopiach wideo? – spytał pochylając się w jej stronę.
Maren spoważniała.
– Nie rozumiem…
– Nie miałaś z tym problemów?
– No… mieliśmy małe kłopoty – wyznała z ociąganiem. – Ale Już po wszystkim.
– Mam nadzieję – mruknął Joey i spojrzał na nią groźnie.
– Bardzo nie lubię piratów.
– To dziwne, zważywszy na twoją reputację…
Joey zachował kamienną twarz. Maren westchnęła cicho.
– Posłuchaj, ja też nie chcę tracić…
Przez chwilę zastanawiał się nad tym, a potem uśmiechnął się szelmowsko.
– Jasne. Daj znać, jakbyś miała problemy z moją umową.
Maren odetchnęła z ulgą.
– Zadzwonię dziś wieczorem.
Joey wyglądał na zadowolonego. Pocierał brodę i uśmiechał się do siebie.
– Dobra. Będę czekał.
Wyszedł tanecznym krokiem z biura i zatrzasnął za sobą drzwi. Przedtem jeszcze pomachał jej zza progu.
– Cześć, stara! Trzymaj się.
Maren odpowiedziała mu uśmiechem. Po chwili w drzwiach pojawiła się Jane.
– Kłopoty?
– Nawet nie. – Maren nie chciała mówić jej o pirackich kopiach teledysków. – Joey to porządny chłopak.
Jane uśmiechnęła się sceptycznie.
– To tak, jakbyś powiedziała, że huragan to łagodny, orzeźwiający wietrzyk.
Obie wybuchnęły śmiechem. Mimo to oczy Jane pozostały poważne.
– Powinnam cię przeprosić za zachowanie Jacoba – powiedziała, zmieniając temat.
Maren machnęła ręką, Jane tymczasem sięgnęła po kolejnego papierosa.
– Nie przejmuj się. Chodziło o interesy. Zresztą… nic wielkiego.
Sekretarka zaczęła nerwowo szukać zapalniczki. Znalazła Ją w końcu w kieszeni.
– Jake ostatnio bardzo się zmienił – powiedziała wydmuchując dym w kierunku wentylatora. – Czasami sama go nie poznaję.
Maren nie wiedziała, jak ją pocieszyć.
– Wszyscy się zmieniamy – bąknęła.
– Pewnie masz rację – Jane zamknęła oczy. – Powiedziałam mu w końcu o dziecku…
– I co?
– Nic. – Jane potrząsnęła głową, jakby chcąc odpędzić od siebie najczarniejsze myśli. – Po prostu nic nie powiedział. Stał i patrzył na mnie jak na wariatkę. Wiesz, wolałabym nawet, żeby się zdenerwował…
Maren pokręciła głową, nic jednak nie powiedziała. Przypomniała sobie, jak Green wpadł kiedyś w gniew. Ktoś prześwietlił film do reklamówki czy coś takiego. Jacob najpierw miotał straszne przekleństwa, a następnie chwycił przycisk do papieru i rozwalił nim szklane drzwi do studia. Zupełnie nad sobą nie panował.
– Może był to dla niego szok – powiedziała z wahaniem.
Jane przeciągnęła dłonią po zmęczonej twarzy. Odłożyła tlącego się papierosa. Wyglądała znacznie gorzej niż zwykle.
– Pewnie masz rację – szepnęła i spojrzała Maren w oczy. – Dobrze przynajmniej, że nie namawiał mnie na usunięcie ciąży.
Na myśl o tym Maren poczuła gwałtowne mdłości.
– Pozwól mu oswoić się z myślą o ojcostwie – podsunęła. – Musisz mu dać trochę czasu.
Jane westchnęła.
– Nie mam wyboru… W tej chwili mogę tylko czekać.
Maren przełknęła ślinę. Wiedziała, że to, co powie, może zabrzmieć głupio. Chciała jednak pocieszyć przyjaciółkę.
– Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.
– Mam nadzieję… Zdaje się, że tylko na to mogę liczyć.