Kiedy po raz pierwszy zobaczyła posiadłość Kyle’a, przypomniało jej się hiszpańskie określenie: la casa grande. Zarówno dom, jak i otaczające go budynki robiły rzeczywiście niezwykłe wrażenie. Długi mur okalający teren zapewniał właścicielowi całkowity spokój. Nie mógł się tędy przedostać żaden wścibski reporter.
Maren przejechała przez bramę i znalazła się na obszernym dziedzińcu. Przestronny, piętrowy dom w hiszpańskim stylu wyglądał z bliska jeszcze bardziej okazale. Mogła podziwiać wspaniale wykończenie i duże, czerwone dachówki. Po obu stronach podjazdu rosły palmy i wonne hibiscusy.
Cała posiadłość znajdowała się na stromej skale. Rozciągał się stąd wspaniały widok na Pacyfik. Pomyślała, że samotny dom przypomina swego właściciela: elegancki, niby przyjazny, ale jednocześnie bardzo nieprzystępny. Bałaby się tutaj w czasie sztormowej nocy…
Zatrzymała samochód przy garażu i przeklinając w duchu własną głupotę skierowała się w stronę drzwi wejściowych. Pomyślała, że nie powinna zwracać uwagi na przepych otoczenia. Ostatecznie posiadała Festival Productions – coś, czego nie miał Kyle.
Zaczęła się zastanawiać, w jakim stopniu jego zaloty wynikają z zimnej kalkulacji. Z całą pewnością potrzebował jej firmy. Co więcej – potrzebował jej samej. Musiał się orientować, że Maren trzyma wszystko w garści i nadludzkim wysiłkiem osiąga sukcesy. Czy nie postanowił jej w sobie rozkochać? Porównanie z Jane nasuwało się mimo woli. Tak, pracownice kochające się w szefach, nawet w byłych szefach, są w żałosnej sytuacji…
Poprawiła sukienkę i zadzwoniła do drzwi. Na pozór była spokojna, lecz w głębi duszy drżała.
Lydia już wyjechała i Kyle czekał niecierpliwie na Maren. Co jakiś czas spoglądał na wielki zegar wiszący w salonie. Robił sobie wyrzuty, że wciągał tę kobietę w swoje pogmatwane i niespokojne życie. Pewnie miała dosyć własnych kłopotów…
Niestety, nie potrafił oprzeć się pokusie. W Maren było coś tak uwodzicielskiego, że musiał ulec. Może właśnie to, że wcale nie próbowała go uwodzić… Była jedną z niewielu kobiet, które nie rzucały mu się na szyję po pierwszych paru minutach rozmowy.
Musi się z nią spotkać jeszcze raz. Nie wiedział, co się stanie i nie dbał o to. Całą noc nie zasnął z jej powodu. Czuł, że czeka go ciężka próba. Albo zdobędzie Maren i rzuci ją jak najszybciej, albo… stanie się coś, co zmieni w jego życiu wszystko.
Z rozmyślań wyrwał go nagle dzwonek u drzwi.
Nie słyszał nawet samochodu. Zerwał się z miejsca i pośpieszył w kierunku wejścia. Z uśmiechem otworzył drzwi.
Zdążył już prawie zapomnieć, jak niebieskie potrafią być oczy Maren. Stała przed nim z rozwianymi włosami i patrzyła niepewnie w głąb domu.
– Jesteś wreszcie – powiedział na powitanie.
Maren zmarszczyła nos i odrzuciła z czoła rude w słonecznym świetle włosy.
– Bałeś się, że nie znajdę twojej posiadłości? – spytała z niewinnym uśmiechem. – Jest przecież taka mała…
Rozejrzał się wokół i roześmiał serdecznie.
– Lubię prostotę – powiedział.
Otworzył szerzej drzwi i wpuścił ją do środka.
– Cieszę się, że przyjechałaś – dodał. – Mam nadzieję, że zostaniesz dłużej.
Spojrzała w jego szare oczy, ale były równie spokojne i nieprzeniknione jak ocean. Kto wie, co może czaić się w ich niezbadanej toni…
– To nie byłoby chyba zbyt mądre.
– Dlaczego?
Spojrzała na niego ukradkiem. Czyżby kpił z niej w żywe oczy?
– Dobrze, zastanowię się – powiedziała z lekkim wahaniem.
– Nad czym się tu zastanawiać? – mruknął prowadząc ją do wnętrza. – Zawszę jesteś taka… ostrożna?
Maren miała wrażenie, jakby nagle znalazła się w zupełnie innym świecie. Wnętrze hacjendy było chłodne i dobrze klimatyzowane. Upał wydawał się tu znacznie znośniejszy.
– Nie, nie zawsze… Wolałabym jednak być – odrzekła poważnie. – To znacznie ułatwia życie. Mam wrażenie, że powinieneś to zrozumieć lepiej niż inni.
– Nie, wcale tego nie rozumiem – wciąż się z nią przekomarzał.
Weszli do salonu. Maren odwróciła się, żeby spojrzeć na człowieka, który wybrał ten samotny dom na siedzibę. Niestety, wiedziała o nim tak mało…
– Tak mi się tylko wydawało – powiedziała. – Bo przecież właściwie nic o tobie nie wiem.
Zamknęła na chwilę oczy.
– Tak naprawdę nie wiedziałam nawet, czy będziesz sam i czy w ogóle cię tu zastanę – ciągnęła.
Kyle spojrzał na nią zbity z tropu. Pomyślała, że robi z siebie idiotkę.
– Posłuchaj, Kyle. Wiem, że jesteś… szybki.
Uśmiechnął się. Nie spodziewał się, że usłyszy z jej ust to określenie.
– A ty? Nie jesteś… szybka?
– Tylko w pewnym sensie. Ale nie spędzam nocy z nieznajomymi mężczyznami i nie zmieniam kochanków dwa razy na tydzień jak Mitzi Danner. – Potrząsnęła głową dla podkreślenia tych słów.
– I dzięki Bogu! – krzyknął z ulgą i lekkim rozbawieniem.
Jego roześmiane oczy rozzłościły ją,
– Sama nie wiem, co tutaj robię! Nie powinnam się była zgodzić na to spotkanie! Mogłeś odesłać wszystkie dokumenty pocztą…
– Czego tak naprawdę się boisz? – spytał mierząc ją wzrokiem. – Mnie czy mężczyzn w ogóle?
– Moje obawy nie mają tutaj nic do rzeczy – warknęła. – Chodzi o…
– Mylisz się – przerwał jej. – Od początku miałem wrażenie, że się mnie boisz. Najpierw sądziłem, że to z powodu interesów. Ostatecznie ode mnie zależy przetrwanie twojej firmy. – Jednym gestem powstrzymał wszelkie protesty. – Ale teraz wydaje mi się, że w ogóle boisz się mężczyzn. Może z powodu jakiegoś nieudanego związku?
– A może dlatego, że nie chcę być łatwą, weekendową zdobyczą. Czy to tak trudno zrozumieć?
Kyle zacisnął pięści.
– Ile razy mam ci powtarzać, że cię po prostu lubię! Nie jestem żadnym cholernym myśliwym!
– A może jeszcze bardziej lubisz moją firmę? W co my gramy, Kyle?
Spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem. Miała wrażenie, że chce uderzyć pięścią w wielki, mahoniowy stół. Opanował się jednak szybko.
– Przyznaję – zaczął spokojnie – że interesuje mnie twoja firma. Ani na moment nie starałem się tego ukryć. – Maren chciała mu przerwać, ale położył palec na jej ustach. – Jednak nie z tego powodu zaprosiłem cię do La Jolla.
– Mówiłeś jednak, że…
– Nieważne. To były tylko sztuczki, potrzebne, żeby cię tu zwabić.
Maren zaczerpnęła powietrza.
– Naprawdę ci nie pomoże, jeśli oskarżysz mnie o oszustwo – ostrzegł ją. – Słyszałem to już wcześniej.
Dotknął jej dłoni. Przez chwilę stali w milczeniu twarzą w twarz.
– Nie chcesz się ze mną wiązać, i ja też chciałbym tego uniknąć. Wszystko jednak wskazuje, że jesteśmy sobie pisani.
Podniósł jej dłoń i pocałował ją delikatnie. Maren chciała zaprotestować, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu.
– Możemy mieć tylko nadzieję, że nie będziemy tego żałować.
Oczy Maren zaszły mgłą.
– Ja… Nie wiem…
– Daj spokój. Nie kłóćmy się już. – Pogłaskał ją delikatnie po głowie. – Mam tego dosyć.
– Przecież się z tobą nie kłócę – mruknęła niepewnie.
Nagle zesztywniała. Zanim zdołała zorientować się, co się dzieje, ciało ostrzegło ją, że ręka Kyle’a zabłąkała się w niebezpieczne rejony. Cofnęła się gwałtownie.
– Chcesz drinka? – spytał nieswoim głosem.
Skinęła głową. Kyle ruszył w stronę wielkiego, stylowego barku.
Nie spytał, czego chce, i zaczął mieszać alkohole. Maren zbliżyła się do okna. Tak jak podejrzewała, widać stąd było przybrzeżne skały i ocean. Puszysty dywan tłumił wszelkie odgłosy. Czuła się trochę tak, jakby sama stąpała po wodzie.
– Proszę, to dla ciebie – powiedział wręczając jej szklankę.
Był tak władczy i niewypowiedzianie męski, że wypiłaby nawet cykutę, gdyby ją podał.
– Mmm… Świetne – rzekła upijając łyk.
Kyle nie zwrócił na jej słowa uwagi. Widocznie był przyzwyczajony do komplementów.
– Sam malowałeś? – spytała wskazując akwarele na jednej ze ścian.
Pokręcił głową.
– Nie. Moje talenty ograniczają się tylko do gry na dwunastostrunowej gitarze.
– I komponowania – dodała.
– Znam takich, którzy są innego zdania.
– Ale przynajmniej nie mogą odmówić ci sukcesu – powiedziała z uśmiechem.
Kyle zmarszczył brwi. Chciał coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnował.
– To było tak dawno – westchnął.
Maren zrozumiała, że poruszyła drażliwy temat. Być może Kyle stracił zdolność tworzenia i nie miał ochoty o tym mówić. Wypiła spory łyk alkoholu i ponownie wskazała akwarele.
– Znałeś tego malarza?
Kyle wzruszył ramionami.
– Nie bardzo. Spotkałem go kiedyś niedaleko mojego rodzinnego miasta. Malował właśnie kolejny widok… Obejrzałem jego prace i kupiłem wszystkie na pniu – wyjaśnił.
Maren zaczęła się przyglądać obrazom.
– Więc tam się wychowałeś? To musi być miasteczko Blue Ridge.
Kyle uśmiechnął się.
– Naczytałaś się za dużo gazet.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Rzeczywiście urodziłem się w Blue Ridge, ale rodzice bardzo szybko przenieśli się do Kalifornii. Tyle tylko, że mój agent wolał, żebym pozostał biednym chłopcem z Południa. Zresztą, miał pewnie rację. Wszyscy lubią wierzyć w bajki.
Maren patrzyła na niego z otwartymi ustami.
– No i udało się. Nikt nie wątpił w twoje pochodzenie – szepnęła.
Kyle pokręcił głową.
– Nikogo nie oszukiwałem. Wszystkie moje piosenki były prawdziwe, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Śpiewałem country, bo to lubię, ale także dlatego, że chcieli tego ludzie. Na tym polega rozrywka.
Dokończył drinka i spojrzał na pustą szklankę.
– Nie wiesz o mnie wielu rzeczy, chociaż może ci się wydawać, że jest inaczej. Nie ufaj prasie. Teraz masz okazję dowiedzieć się czegoś naprawdę – kusił.
Stali zaledwie parę centymetrów od siebie. Czuła ciepło jego ciała. Zwłaszcza tu, w tym chłodnym wnętrzu, działało na nią z podwójną siłą.
– Boję się takich okazji – szepnęła.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że nie lubisz ryzyka? Nie wierzę… Musiałaś ryzykować, żeby osiągnąć to, co masz.
Maren uniosła dumnie głowę.
– Nie znoszę brawury – powiedziała. – Poza tym, nie muszę z kimś spać, żeby osiągnąć cel.
Kyle skinął głową.
– Rozumiem. Ja też.
Uśmiechnęła się mimo woli.
– Przyznaj się, czy uwiodłeś jakąś kobietę, z którą prowadziłeś interesy?
– Do tej pory nie. – Położył dłoń na sercu i spojrzał jej głęboko w oczy.
Wiedziała, że mówi prawdę. Poczuła gwałtowne bicie serca. Przymknęła oczy. Czyżby ona miała być pierwsza?
– Nie chcę tego – szepnęła.
– Ja też – w jego głosie zabrzmiała nuta szczerości.
Gdyby teraz wykonał jeden gest, rzuciłaby się w jego ramiona. Kyle jednak stał bez ruchu. Chciała wierzyć, że łączy ich nie tylko wzajemne zainteresowanie. Jak powiedział? Że są sobie pisani? Tak, być może…
Chrząknęła lekko.
– Myślę, że powinniśmy wyjaśnić pewne sprawy – powiedziała, kiedy Kyle z ociąganiem ruszył w stronę kominka.
– Reguły gry? – spytał.
– Coś w tym rodzaju – zgodziła się.
– Dobrze, słucham.
Oparł się o kominek i skrzyżował ręce na piersi. Cienka koszula opinała jego szerokie bary. Jedną nogę postawił na kracie paleniska.
– Rozmawiałam dzisiaj z moim prawnikiem – zawiesiła głos.
Kyle nawet nie mrugnął.
– I?
– Ta kobieta doradziła mi…
– Kobieta? – przerwał jej.
– Czy to coś złego? Elise Conrad pracuje dla mnie od paru lat i nigdy nie miałam powodów, żeby się skarżyć…
Kyle nie wyglądał na przekonanego.
– Posłuchaj, mamy koniec dwudziestego wieku! Czy chcesz tego, czy nie, kobiety zajmują bardzo odpowiedzialne stanowiska. Tak się składa, że Elise jest prawnikiem. W dodatku bardzo dobrym.
– Kobieta-prawnik – powiedział Kyle z wyraźnym niesmakiem.
Przez chwilę był jakby nieobecny, pogrążony we własnych myślach.
– Więc co ta baba ci poradziła?
Maren zastanawiała się chwilę, czy się nie obrazić. W końcu jednak stwierdziła, że jeśli zajdzie taka potrzeba, Elise najlepiej obroni się sama.
– Nic szczególnego. Powiedziała tylko, że powinieneś złożyć propozycję na piśmie i żebym niczego nie podpisywała, zanim nie przejrzy wszystkich dokumentów.
– To typowe – mruknął Kyle.
– I rozsądne – dodała.
– Wobec tego musisz sprecyzować wszystkie swoje warunki – zdecydował. – Poza tym chcę mieć na piśmie sprawozdanie finansowe z ostatnich miesięcy działalności firmy. Tego żąda mój prawnik – wyjaśnił, wyciągając w jej stronę palec oskarżycielskim gestem.
Maren czuła się zagubiona. Jeszcze przed chwilą miała przed sobą czułego i łagodnego mężczyznę, a tu nagle zastąpił go agresywny biznesmen. Czuła się tak, jakby była świadkiem przemiany doktora Jekylla w okrutnego pana Hyde’a.
– Zachowujesz się tak, jakbyś podejrzewał, że chcę cię oszukać…
Pokręcił głową.
– To ty zaczęłaś mówić o prawniku – przypomniał.
– A co? Chciałeś, żebym nikogo nie prosiła o radę? – spytała z niedowierzaniem. – Nie rób ze mnie idiotki.
Kyle zmarszczył brwi i spojrzał jej głęboko w oczy. Zmieszała się.
– Nawet bym nie próbował… Mam nadzieję, że dobijemy targu bez rozlewu krwi i ciągania się po prawnikach.
Oboje stali przez chwilę w milczeniu. Kyle czuł, że się trochę zagalopował.
– Na tym może skończymy rozmowy o interesach – zaproponował.
– Myślałam, że lubisz tego rodzaju negocjacje.
Pokręcił głową.
– Nie z tobą.
Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Maren poczuła, że się czerwieni. Rozmowy na temat Festival Productions wydawały jej się w tej chwili znacznie bezpieczniejsze niż zwykła pogawędka. Kyle pieścił ją wzrokiem. Jej oszalałe serce chciało wyrwać się z piersi.
– Powiedz jednak, co masz zamiar zrobić? – Dopiero po chwili zrozumiała, jak dwuznaczne jest to pytanie.
Kyle uśmiechnął się zmysłowo. Jego ton nie zdradzał jednak śladów podniecenia:
– Przede wszystkim chcę cię lepiej poznać.
Przymknęła oczy. Poczuła na ramieniu jego ciepłą i mocną dłoń. Cofnęła się odruchowo.
– Zdaje się, że nie chcesz tego zrozumieć…
– Ależ rozumiem – szepnęła.
– I? – spytał natarczywie.
– Obawiam się, że może to wynikać z niskich pobudek – powiedziała otwierając oczy.
– Myślisz, że chcę cię uwieść, żeby móc łatwiej odkupić Festival Productions?
– Chociażby…
– Wobec tego przepadłaś – zażartował. – Zawsze doprowadzam interesy do końca.
Pochylił się i dotknął wargami jej ust. Maren nawet nie drgnęła, choć kosztowało ją to wiele wysiłku. Czuła, że pod wpływem namiętności jej wola topnieje jak wosk.
Kyle westchnął i zamknął ją w ciasnym uścisku. Poczuła wyraźnie jego ciało. Dzieliły ich tylko cienkie warstwy materiału. Piaskowy żakiet zsunął się z jej ramion, odsłaniając sukienkę na ramiączkach. Kyle dotknął ustami jej nagiej skóry. To było tak podniecające…
Zaczęli się całować. Słyszała bicie własnego serca i ciche westchnienia – po chwili już nie wiedziała, czy swoje, czy Kyle’a. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo go pragnie. Jak nikogo przedtem. Chciała przyjąć go… Otworzyć się dla niego…
– Zostań ze mną – szepnął jej do ucha.
Poczuła gwałtowny dreszcz. Zebrała siły i z trudem odsunęła się od niego.
– Pomyślę o tym – powiedziała.
Kyle spojrzał na nią zdumiony.
– O co ci chodzi? Raz mówisz tak, raz nie. Powiedz, czego ode mnie chcesz?
– Czasu.
– Nie jestem z kamienia – odparł. – Ty zresztą też… Czy drażnienie mężczyzn sprawia ci przyjemność?
Maren westchnęła ciężko.
– Źle mnie oceniasz. Nie jestem już nastolatką, żeby się tak bawić. Nie chciałabym tylko, żebyśmy później oboje żałowali zbyt pochopnej decyzji.
Kyle przygarbił się. Wyglądał na zupełnie wyczerpanego.
– Chyba się wczoraj nie zrozumieliśmy… Nie wiedziałem, że mam do czynienia z Dziewicą Orleańską.
Maren zmarszczyła brwi.
– Wcale nie chodzi o dziewictwo ani o seks – powiedziała.
– Wobec tego o co, na litość boską?!
– Obawiam się przypadkowych kontaktów.
– Nie prowokuj mnie – pogroził jej palcem.
Maren zmarszczyła nos. Nie wiedziała, jak mu to wszystko wytłumaczyć.
– Jesteś sławny, Kyle. Przywykłeś do ciągłego ruchu, wielbicielek…
– I przypadkowych kontaktów?
– Tak.
– Czytasz za dużo brukowej prasy. Uważaj, to może zostawić ślad na całe życie.
Zaczął nerwowo wędrować po pokoju. W końcu zatrzymał się i spojrzał na nią twardo.
– Tak naprawdę wcale nie chodzi ci o mnie – powiedział zaglądając jej głęboko w oczy. – Przyznaj, że boisz się tego, kto cię skrzywdził…
Maren milczała. Kyle zacisnął pięści w bezsilnym gniewie.
– Jeżeli kiedyś spotkam drania, to go zniszczę! – warknął.
Zadzwonił telefon i Kyle podniósł niecierpliwie słuchawkę. Chwilę słuchał w milczeniu, po czym wybuchnął:
– Co ty sobie wyobrażasz?… Czy nie wydaje ci się, że Holly też powinna mieć coś do powiedzenia?… Lepiej uważaj, bo…
Maren nie chciała tego słuchać i patrzeć na wykrzywioną gniewem twarz Kyle’a. Zamknęła za sobą ciężkie dębowe drzwi i oparła się o nie plecami. Przypomniała sobie, że idąc do salonu widziała przejście wiodące na zadaszony taras. Ruszyła w jego kierunku. Zza zamkniętych drzwi dobiegł do niej jeszcze podniesiony głos Kyle’a:
– Przecież wiesz, że zawsze mam czas dla córki!
Dalsze słowa utonęły w szumie oceanu.
Znalazłszy się na tarasie, Maren rozejrzała się uważnie dokoła. W twarz uderzyła ją słona, morska bryza. Podeszła do kutej w żelazie poręczy i spojrzała w dół. Ogrodzenie było nie tylko ozdobą, ale i zabezpieczeniem. Poniżej znajdowały się strome skały, o które rozbijały się niesione przez wiatr fale. To miejsce musiało wyglądać niesamowicie w czasie sztormu! Na samą myśl o tym odsunęła się od poręczy. Spojrzała dalej. Za skałami widniał niewielki kawałek plaży.
Słońce chyliło się już ku zachodowi. Masy wód wyglądały tak, jakby zabarwiła je krew. Złociste pasma unosiły się nad horyzontem. Wszystko to robiło niezapomniane wrażenie. Maren patrzyła z tęsknotą na odległe sylwetki jachtów. Po chwili usłyszała kroki.
– Nie chciałam podsłuchiwać – wyjaśniła nie odwracając się.
– Tym lepiej – powiedział. – Nasze rozmowy z Rose nie należą do najspokojniejszych.
Maren skurczyła się na dźwięk imienia byłej żony Kyle’a. Wiedziała, że jest sławna i że tak jak on śpiewa piosenki country,
Po chwili poczuła ciepłą dłoń na policzku. Kyle chciał jak najszybciej zatrzeć złe wrażenie.
– Chodź. Pokażę ci, gdzie pracuję.
Skierował się w stronę przeszklonych drzwi. Po chwili znaleźli się w olbrzymim pokoju pełniącym funkcję biura.
– To moja jaskinia – wyjaśnił. – Pracuję tu, kiedy wyjeżdżam z Los Angeles.
Na biurku znajdowała się masa papierów. Ściany pokrywały złote płyty oraz zdjęcia dziewczynki o ciemnych włosach i intensywnie zielonych oczach. Meble były drogie, ale już nieco zużyte.
Jej teczka stała obok biurka. Pasowała doskonale do tego wnętrza. Sięgnęła po nią pokonując jednak wewnętrzny opór.
– Powinnam już jechać – powiedziała czując w dłoniach chłodną, czarną skórę.
– Masz już to, po co przybyłaś?
– Tak – odparła z wahaniem.
– Powinienem cię chyba zaprosić na kolację przed odjazdem – zaproponował z uwodzicielskim uśmiechem.
– Zrobiłeś to już wczoraj. Chciałam ci podziękować. Wcześniej… nie miałam okazji.
– Zarezerwowałem stolik w pobliskiej restauracji – powiedział nie zwracając uwagi na jej słowa. – Wszystko zależy od ciebie… Wybieraj.
Spojrzał na nią uważnie i dorzucił:
– Nie muszę chyba dodawać, że wolałbym spędzić ten wieczór w towarzystwie.
Maren wiedziała, że przegrała. Chciała zostać z tym mężczyzną o tajemniczych oczach, które, zależnie od sytuacji, stawały się szare lub niebieskie.
Uśmiechnęła się lekko.
– Przekonałeś mnie – szepnęła. – Jedziemy.
Restauracja rzeczywiście znajdowała się bardzo blisko posiadłości Kyle’a. Mieściła się w budynku dawnego klasztoru, który do niedawna stał nie używany. Obecny właściciel wyremontował go i przeznaczył znaczną jego część na hotel, a także zaciszną restaurację. Doprowadził też do dawnej świetności przyklasztorny ogród.
Weszli do kamiennej sali, po której kręcili się kelnerzy w stylizowanych, brązowych habitach. Na podłodze leżały skóry zwierząt. Maren poczuła się tak, jakby przeniesiono ją nagle do wczesnego średniowiecza.
– Często tu jadasz?
– Kiedy tylko mam okazję – odrzekł. – Podoba mi się to zacisze.
– To dziwne, zważywszy że wciąż pracujesz z piosenkarzami i zespołami.
Kyle pokręcił głową.
– Wcale nie… Być może dlatego potrzebuję czasem trochę ciszy i spokoju. – Ściągnął brwi jakby w wyrazie bólu. Maren wiedziała, że mogłaby go łatwo uśmierzyć. Bała się jednak wyciągnąć dłoń i pogładzić Kyle’a. Skomplikowałoby to masę rzeczy.
Kiedy wracali, uświadomiła sobie, że powinna podjąć ostateczną decyzję. Było już ciemno. Miała wyraźną ochotę zostać na sobotę i niedzielę w La Jolla i poznać jej niezwykłego właściciela.
Zatrzymali się na dziedzińcu, tuż przy garażu. Kyle spojrzał w jej stronę, starając się przeniknąć wzrokiem ciemności.
– Napijesz się kawy?
Maren uświadomiła sobie, że za tym niewinnym pytaniem kryją się inne – znacznie poważniejsze. Zadrżała lekko.
– Z przyjemnością – szepnęła.
Wiedziała, że robi błąd. Nie potrafiła się jednak wycofać. Czuła, że nogi ma jak z waty.
Wysiedli i skierowali się w stronę domu. Dopiero w kuchni doszła nieco do siebie. Kyle nawet jej nie dotknął. Mimo to wciąż czuła na sobie jego wzrok. Rozejrzała się z uznaniem dokoła.
– Wspaniała – powiedziała zataczając szeroki krąg ręką.
– Jest prawdziwą dumą Lydii.
– Lydii?
– To moja gosposia – wyjaśnił. – Właściwie jest kimś więcej niż gosposią.
Maren spojrzała na niego z niepokojem i z trudem przełknęła ślinę.
– Pomagała mnie wychowywać, kiedy rodzice przenieśli się z Północnej Karoliny. Jest Meksykanką. Od lat mam ją zawsze przy sobie.
Uśmiechnęła się.
– Mógłbyś to wykorzystać w reklamie.
– Na szczęście nie muszę. Lydia pomagała też wychowywać Holly, ale Rose nigdy jej nie lubiła.
Odniosła wrażenie, że mówienie o tym sprawia mu przykrość, postanowiła więc zmienić temat:
– To zadziwiające, że udaje jej się zachować czystość w całym domu.
– Och, pozwalam jej wynajmować pomoce.
– Nie wydaje ci się jednak, że ten dom jest za duży dla was dwojga?
Kyle wzruszył ramionami.
– Kiedy go kupowałem, myślałem, że będę miał kupę dzieciaków. Lubię dzieci – dodał.
Zmarszczył czoło i odwrócił wzrok. Przez chwilę bacznie przyglądał się ekspresowi, jakby chcąc sprawdzić, czy działa.
Maren poruszyła się niespokojnie i sięgnęła po znajdujące się na suszarce filiżanki. Po chwili napełniła je aromatycznym płynem.
– Przepraszam – szepnęła. – Nie chciałam się wtrącać.
Kyle spojrzał na nią znad filiżanki.
– Przecież tego nie robisz.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Maren nie mogła znieść bólu w jego oczach. Wierciła się na krześle i rozglądała po kuchni, jakby chcąc lepiej przyjrzeć się miedzianym naczyniom i dekoracyjnym, pnącym roślinom.
Nagle Kyle wstał i podszedł do niej od tyłu. Jego ręce znajdowały się na poręczy krzesła. Niewiele myśląc wyciągnęła w górę ramiona. Poczuła pod palcami silne barki. Ścisnęła je mocno.
– Zaprosiłem cię tutaj, żebyś mnie lepiej poznała. To normalne, że chcesz coś wiedzieć o moim życiu.
Pocałował ją w szyję. Maren westchnęła, czując na skórze jego gorące usta.
– Ja również chciałbym się dowiedzieć paru rzeczy o tobie – dodał.
– Na przykład?
– Na przykład – wszystkiego. Chodź! – Pociągnął ją za ramię. – Przejdziemy się.
– Teraz?!
Uśmiechnął się czarująco. Znała ten uśmiech. Widywała go przecież na wielu zdjęciach. Jednak wtedy nie mogła nawet przypuszczać, że kiedyś będzie on przeznaczony dla niej.
– Mhm.
– Pozwól mi przynajmniej dopić kawę.
Wyszli po kwadransie. Kyle poprowadził ją schodami biegnącymi w dół skały. Kiedy znaleźli się już na plaży, zrzucił buty i poradził, żeby zrobiła to samo.
– To najlepsza pora na spacer – powiedział z tajemniczym uśmiechem.
– Przecież jest ciemno! – zaprotestowała.
– Niezupełnie.
Miał rację. Odbijający się w wodzie księżyc oświetlał niemal całą plażę, która z bliska nie wydawała się wcale taka mała.
– Poza tym piasek jest jeszcze ciepły – dodał po chwili wskazując swoje bose stopy.
Uśmiechnęła się.
– Nocny marek z ciebie.
– Można tak powiedzieć. Kiedy miałem koncerty, nie spałem do drugiej, trzeciej w nocy. Pewnie stąd to przyzwyczajenie.
Szli tuż nad brzegiem oceanu po wilgotnym piasku. Fale leniwie lizały im stopy. Kilka słonych kropel osiadło na spódnicy Maren.
– Powinienem ci coś wyjaśnić – zaczął poważnie.
– Słucham.
Pochylił się i patrzył na leżące na piasku, wygładzone przez wodę kamienie.
– Wiem, że słyszałaś fragment rozmowy z Rose…
– Niechcący – przerwała mu.
– Oczywiście – uśmiechnął się smutno. – Zresztą, to nie ma znaczenia. Chodzi o to, że powinienem ci wyjaśnić, jak w tej chwili wyglądają nasze stosunki.
Maren zarumieniła się. Z ulgą pomyślała, że na szczęście jest dosyć ciemno. Przez chwilę zastanawiała się, czy rzeczywiście chce to wiedzieć. I co w ogóle chce wiedzieć o Kyle’u.
– Nie musisz niczego wyjaśniać – szepnęła. – Nie przyjechałam tutaj, żeby wtrącać się w twoje sprawy.
– A po co przyjechałaś?
Pytanie wydało jej się bardzo obcesowe. Nie było jednak sensu powtarzać starych wykrętów o interesach i Festival Productions.
Wziął ją za rękę. Maren poczuła miły dreszcz. Spuściła głowę nie wiedząc, co powiedzieć.
– Dlaczego nie chcesz przyznać, że przyjechałaś dla mnie? Czy to takie trudne?
Maren z trudem podniosła na niego oczy.
– To przecież jasne, że przyjechałam dla ciebie… – zaczęła.
– Bo mnie pragniesz!
Przez moment miała ochotę zapaść się pod ziemię. Nie wiedziała, co zrobić z rękami. Miała już dosyć tego spaceru i rozmowy.
– Przyznaję, że mi się podobasz – powiedziała. – Ale w tym mieście – wyciągnęła rękę w stronę odległego Los Angeles – jest co najmniej stu takich facetów. Nie chcę zachowywać się jak głupie nastolatki, które widzą w tobie boga.
Kyle wyciągnął do niej rękę, ale po chwili ją opuścił.
– Chcę tylko, żebyś widziała we mnie mężczyznę – szepnął. Jego głos prawie zlał się z szumem oceanu. – Czy to cię przeraża?
Wargi jej drżały, mimo to spojrzała mu prosto w oczy.
– Skłamałabym mówiąc, że się ciebie nie boję, Kyle – wyznała. – Nie przywykłam do kontaktów z tak… szybkimi facetami. – Uśmiechnęła się mimo woli. – Teraz zastanawiam się, co robić…
– Nie myśl. Działaj – mruknął i jakby chcąc dać jej przykład oplótł ją ramionami.
Letnia sukienka była jej jedyną osłoną. Czuła jednak, że nie najlepszą…
Kyle ponownie pocałował jej szyję, a potem policzki, nos, powieki… Maren objęła go i przytuliła się do niego całym ciałem. Poczuła jego zęby na uchu, a potem usłyszała szept:
– Więc czego chcesz?
Westchnęła cicho. Jej dłonie nie chciały opuścić ramion Kyle’a.
– Chcę wiedzieć, że to nie tylko zwykłe pożądanie. Chcę… chcę czuć coś jeszcze…
Przytulił ją mocniej.
– Och, Maren, czy nie widzisz, co się ze mną dzieje? Próbowałem się bronić, mówić o przygodzie, ale… – zamilkł nagle i spojrzał jej głęboko w oczy.
Zrozumiała, że chce jej powiedzieć coś bardzo ważnego i czekała z napięciem.
– Wczoraj przeżyłem najbardziej samotną noc w moim życiu!
Maren nie mogła uwierzyć własnym uszom. Czy mówił prawdę? Oczywiście chciała, żeby pragnął jej tak mocno, miała jednak na tyle zdrowego rozsądku, żeby rozumieć, że teraz chce ją uwieść.
A jeśli nie? Ta myśl uderzyła ją nagle i nie miała czasu, żeby ją dobrze rozważyć.
– Chodź, będziemy się kochać…
Nie wiedziała, co powiedzieć. Kyle zaczął ją ekstatycznie całować. Rozchyliła wargi i poczuła jego niecierpliwy, wilgotny język. Dłonie Kyle’a pieściły jej rozpalone ciało. Drżała z nie spełnionego pragnienia. Czuła coś, co wydawało jej się tylko snem sprzed lat, albo marzeniem… Tyle tylko, że teraz uczucie powróciło ze zdwojoną siłą. Obawiała się, że pożądanie zaraz strawi jej ciało.
– Bardzo cię chcę – powiedziała zduszonym głosem.
Kyle oderwał się od niej na chwilę.
– Nie walcz z tym.
Zaczął ją ponownie całować. Powoli muskał jej wargi ustami. Maren myślała, że oszaleje. Przed oczami zaczęła wirować wielobarwna karuzela. Księżyc utopił się w oceanie. Gwiazdy zaczęły płakać światłem na niebie. Maren nie wiedziała, co się z nią dzieje. Pragnęła Kyle’a. Pragnęła go jak nikogo przedtem. Nie dbała już o nic. Myśl o tym, że się w nim zakocha, wcale już nie przerażała.
Przesunął dłonie z jej ramion na plecy. Czuła wyraźnie ich ciepło. Miała wrażenie, że jej dało jest dla nich świątynią.
– Pozwól, że cię rozbiorę.
Jednym ruchem rozpiął zamek błyskawiczny. Stanęła z odsłoniętymi piersiami przed tym, którego pragnęła tak bardzo.
– O mój Boże – szepnął.
Czuła, że pożerają wzrokiem. Miała gęsią skórkę, i to bynajmniej nie z powodu zimna.
Kyle mógł dopiero teraz docenić pełnię jej urody. Nigdy wcześniej nie spotkał kobiety, która strojem kamuflowałaby cudowne linie swego ciała. Najczęściej było odwrotnie… Maren z jakichś powodów ukrywała swoje pełne piersi, długie nogi i wspaniałe biodra. Może wydawało się jej, że uroda przeszkadza w prowadzeniu interesów?
Przeciągnął dłonią po jej włosach. Maren nie poruszyła się. Nie zwracała też uwagi na leżącą na piasku sukienkę, mimo że zaczęły jej dosięgać fale. Stała w słonym wietrze i patrzyła na Kyle’a. Następny ruch również należał do niego.
– Czy tego chciałeś? – spytała drżącym głosem.
Kyle poczuł, że zaschło mu w gardle.
– Tak – szepnął wyczuwając gwałtowne pulsowanie w skroniach. – Tak…
Objął ją. Jego koszula dotknęła jej nagiego ciała. Maren westchnęła cicho.
– Rozbierz mnie – poprosił.
Wziął jej dłoń i poprowadził wzdłuż rzędu guzików.
– Chcę być jeszcze bliżej ciebie – dodał.
Zaczęła pośpiesznie zdejmować jego koszulę. Działała jak w transie. Kyle pomógł jej rozpiąć pasek, a następnie wziął ją na ręce. Nawet nie wiedziała, kiedy zsunął resztę jej ubrania.
Położył ją na piasku i opadł na nią. Tuż przy nich szumiał ocean. Łagodne fale chłodziły stopy. Nie zwracali na to uwagi. W tej jednej chwili świat mógł przestać dla nich Istnieć.
– Żadna kobieta nie ma prawa być tak piękna – powiedział zdławionym głosem, unosząc się nieco na ramionach.
Poczuła na skórze jego gorący oddech. Dłonie na piersiach. Tylko Bóg wiedział, jak bardzo pragnęła go w tej chwili. Pomyślała, że dłużej nie wytrzyma…
To, co się później stało, przekroczyło jej najśmielsze oczekiwania. Kyle celowo odwlekał decydujący moment… Miała wrażenie, że tonie, ale… chciała tonąć. Pogrążać się w rozkoszy, coraz głębiej i głębiej…
Kyle pieścił jej piersi, a potem…
Potem nagle oboje już nie panowali nad sobą. Maren otoczyła go udami. Oboje krzyczeli z rozkoszy…
Gdyby nawet chciał się zatrzymać, nie byłoby to możliwe. Zmysły zawładnęły jego ciałem. Cały był dotykiem, pieszczotą, szybkim, niespokojnym rytmem.
Maren nigdy nie czuła czegoś podobnego. Nawet w małżeństwie z Brandonem, którego przecież kochała na swój sposób. Ale w tej chwili nie miała czasu, żeby przerazić się tego ogromnego uczucia. Nie chciała myśleć. Pragnęła tylko Kyle’a. Pragnęła mleć pewność, że i on czuje to samo.
Nie mogli się od siebie oderwać. Nie liczyli czasu. Nie wiedzieli, czy minęła godzina, czy też tylko kwadrans. Ta wiedza nie była im w tej chwili do niczego potrzebna. Upajali się równym rytmem swoich ciał. Spalali w odwiecznym rytuale miłości…
I właśnie wtedy pomyślała, jak niezwykle łatwo jest kochać tego człowieka.