ROZDZIAŁ JEDENASTY

Kiedy dotarli do domu, światła paliły się już tylko na dole. Przy wejściu na taras Kyle przytulił ją mocno.

– Zostań ze mną dziś w nocy – szepnął. – Chcę się obudzić z tobą przy swoim boku…

Maren pokręciła głową.

– Co z Holly?

– Już śpi. A Lydia nocuje dziś w mieście…

– Kyle…

– Zostań, proszę…

Maren nie potrafiła odmówić. Zarzuciła mu dłonie na szyję i pocałowała spierzchniętymi wargami.

– Dobrze…

Przez chwilę trwali przytuleni do siebie. Ich usta znowu się spotkały. Pragnęli siebie tak jak zawsze. Maren miała wrażenie, że ich namiętność nigdy nie zgaśnie. Potrzebowali siebie.

Kyle nie wahał się ani przez chwilę. Wziął ją na ręce i zaczął wchodzić po schodach. Maren czuła jego napięte mięśnie i delikatny męski zapach. Chciała, żeby ją zdobył. Żeby zdobywał ją zawsze.

Dotarli na piętro. Kyle otworzył jakoś drzwi do swojego pokoju, a następnie zatrzasnął je mocnym kopnięciem. Położył Maren na szerokim łóżku. Pomyślała bez zazdrości, że musiało to być jego łoże małżeńskie. Zaczął ją powoli rozbierać. Cienka bluzka nie stanowiła żadnej przeszkody. Poradził z nią sobie w ciągu kilku sekund. Następnie dotknął jej stanika. Westchnęła cicho. Zawahał się, ale za moment jego dłonie powędrowały w dół. Poczuł pod palcami mokre nogawki dżinsów. Maren drgnęła. Znowu ogarniało ją oszołomienie. Tak, spalała się w płomieniu namiętności…

Poruszyła się niespokojnie.

– Kyle…

– Nic nie mów – położył palec na jej ustach.

Zdjął z niej spodnie. Leżała na łóżku, a on patrzył na nią tak, jak patrzy spragniony mężczyzna. Zachwyciły go piękne linie jej ciała, cudowne wzgórza i doliny. Jakby nie wierzył, że to wszystko należy do niego… Maren wyciągnęła ku niemu dłonie i przymknęła na chwilę oczy.

Kiedy je otworzyła, Kyle’a nie było w pokoju. Myślała, że śni. Chciało jej się krzyczeć z żalu. Po chwili dobiegł ją odgłos lejącej się wody. Zagryzła wargi. Więc był to po prostu żart Kyle’a. Postanowiła się zemścić.

– Kyle – powiedziała stając w drzwiach łazienki. – Musisz zejść na dół. Chciałabym jeszcze dzisiaj sprawdzić niektóre papiery.

Odwrócił się w jej stronę. Nie był zły. Najwyraźniej przejrzał jej grę.

– Dobrze, przygotuję ci tylko kąpiel – powiedział spokojnie. – A potem dostarczę wszystko do łóżka.

Stał pochylony nad olbrzymią wanną, która mogłaby chyba pomieścić całą wielodzietną rodzinę. Miał na sobie jedynie slipy. Spodnie i koszula leżały w kącie łazienki. Maren chciała powiedzieć coś dowcipnego, najchętniej z niego zakpić, obrócić się na pięcie, a potem łaskawie pozwolić na długie przeprosiny. Poczuła jednak, że nie panuje nad sobą. Kyle wyprostował się i zbliżył do niej z dziwnym uśmiechem. Nie miała pojęcia, jak znalazła się w wannie. I nie było to ważne. Po prostu całowała szyję i ramiona Kyle’a.

– Chcę cię, tak bardzo, bardzo, bardzo… – szeptała. Namiętne pocałunki przerwał szum wody, która już zaczęła wylewać się z wanny. Kyle opanował się pierwszy i zakręcił kurki.

– Zaraz przyniosę ci papiery – powiedział.

Zagryzła wargi.

– Mam tutaj najwspanialsze opisy miłosne…

Maren poczuła, że się rumieni.

– A może wolałabyś Kamasutrę? – spytał patrząc na nią kusząco.

Serce biło jej jak oszalałe. A jednak to on nie wytrzymał pierwszy. Kiedy zobaczył rumieniec i rozkołysane piersi Maren, coś w nim pękło. Rzucił się na nią, chciał ją mleć jak najszybciej. Przywarli do siebie w nieprzytomnym uścisku. Ciepła woda chlusnęła na łazienkę.

Kochali się pośpiesznie, jakby dawno się nie widzieli. Maren czuła nad sobą silne ciało Kyle’a. Chciała oddać mu się cała… Czuć go zawsze… Wiedziała, że Kyle odwzajemnia jej uczucia.

Kiedy trochę ochłonęli, dostrzegli, co się dzieje w łazience. Maren jęknęła. Wszystko było zachlapane: półka z przyborami do golenia, olbrzymie lustro i cała terakota. W kącie leżało zmięte i mokre ubranie Kyle’a.

– O Boże, to prawdziwy potop!

Pogłaskał ją delikatnie po policzku.

– Nie przejmuj się – szepnął. – Naprawdę było warto…

Wziął rękawicę z gąbki i masował jej ramiona, piersi i brzuch. Przymknęła oczy i poddała się jego ruchom.

Po pół godzinie, pachnący i cudownie odświeżeni, dotarli do łóżka. Maren przytuliła się do Kyle’a. Cieszyli się dotykiem, delikatną pieszczotą i tym, że mogą tak leżeć w ciemnościach o nic się nie martwiąc. Maren czuła się szczęśliwa.

– Opowiedz mi o swoim małżeństwie – szepnął. – O tym człowieku, który cię skrzywdził…

Pocałowała go w ucho. Nie miała teraz ochoty na dyskusje o Brandonie. Pragnęła myśleć jedynie o Kyle’u. O tym, jak cudownie ją kochał.

– To było dawno…

Uniósł się nieco na łokciach, chcąc spojrzeć jej w twarz. Niestety, miał przed sobą szarą plamę.

– Opowiedz…

Poczuła, że brakuje jej tchu. Wspomnienia okazały się bardziej bolesne niż przypuszczała.

Kyle dotknął jej twarzy i poczuł wilgoć na dłoni. Polizał palce. Były słone od łez. Najchętniej przeprosiłby Maren za to, że sprawił jej ból, wiedział jednak, że jeśli się wszystkiego nie dowie, ta sprawa nie przestanie go nurtować.

– Wiesz o mnie już wszystko…

Maren westchnęła. Kyle miał rację. Powinna to w końcu z siebie wyrzucić.

– Dobrze. Nie wiem tylko, od czego zacząć – szepnęła smutno.

– Kochasz go jeszcze? – spytał z niepokojem.

– Nie. Chyba nigdy go nie kochałam…

Kyle zesztywniał. W jego głosie pojawiły się ostrzejsze tony.

– Trudno mi w to uwierzyć.

– Dlaczego?

Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.

– Widziałem twoje reakcje – zaczął. – Za każdym razem, kiedy pytam cię o byłego męża, robisz się smutna. Teraz płaczesz. Trudno mi to zrozumieć.

Uśmiechnęła się przez łzy. Kyle był o nią zazdrosny. Starał się to ukryć, ale był zazdrosny jak zakochany nastolatek!

– Ależ…

Położył palec na jej ustach.

– Nie wypieraj się! Przecież mam oczy!

Poczuł, że ogarnia go złość. Usiadł gwałtownie na łóżku. Po chwili siedział już w fotelu, okryty puszystym szlafrokiem.

– Nie mogę myśleć, kiedy jestem blisko ciebie – wyjaśnił. – Mów. Tylko nie staraj się robić ze mnie idioty.

Maren żachnęła się.

– Sam robisz z siebie idiotę.

– Chcę znać prawdę.

Wzruszyła ramionami. Usiadła na łóżku i oparła się o ścianę. Znajdowali się teraz naprzeciwko siebie. Ich oczy przyzwyczaiły się do mroku. W świetle księżyca widzieli swoje sylwetki i twarze.

– Dobrze.

Gdyby tylko potrafiła powiedzieć mu, jak bardzo go kocha, sprawa Brandona straciłaby pewnie znaczenie… Maren czuła jednak, że brakuje jej odwagi. Łzy jedna za drugą spływały po jej policzkach…

– Czy porzucił cię dla innej?

Nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Przypomniała sobie upadek Brandona, a potem godziny spędzone w szpitalu. Czy porzucił ją dla Innej? Nie, Brandon nie miał zamiaru jej porzucać…

Wstała, owinęła się kołdrą i wyszła na balkon. Przed nią, w dole, szumiał ocean, choć plaży nie było widać. Znajomy taras znajdował się tuż za rogiem domu. Widziała stąd jego brzeżek.

Wciągnęła głęboko rześkie, morskie powietrze. Chciała się uspokoić. Sprawy związane z Festival Productions wydawały się zupełnie nieistotne. Teraz musiała radzić sobie z problemami miłości i śmierci. Brandon rzeczywiście otarł się o śmierć, a ona w tym uczestniczyła…

Oparła się o poręcz i spojrzała przed siebie. Chciała wypatrzeć linię horyzontu, która wydawała jej się kresem wszystkiego, wszelkich udręk. Niestety, nie mogła. Nocne niebo i bezmiar wód zlały się w jedną, mroczną masę. Maren patrzyła przed siebie zafascynowana.

Drgnęła, zaskoczona niespodziewanym dotykiem ręki Kyle’a. Była tak bardzo pochłonięta obserwacją natury, że przez moment zapomniała o istnieniu kogokolwiek, nawet Jego.

– Maren, wiesz przecież, ile dla mnie znaczysz…

Zaschło jej w gardle. Kyle stał tuż obok i obejmował ją. Najgorsze zaś było to, że tak naprawdę wcale nie wiedziała, ile dla niego znaczy.

– Od kiedy zobaczyłem cię u Mitzi Danner, wiedziałem, że musisz być moja.

– A później wsiadłeś na białego konia i szukałeś mnie… ponad rok. To wzruszająca historia – powiedziała z goryczą.

Kyle pocałował ją w szyję.

– Nie chciałem angażować się w poważny związek… Bałem się komplikacji.

– Więc postanowiłeś mnie zignorować?

– Wyszłaś wcześniej – powiedział. – Nigdzie nie mogłem cię znaleźć…

– No, ale nareszcie mnie spotkałeś…

Kyle nie mógł znieść ironii w jej głosie.

– Nie należę do tych mężczyzn, którzy gonią za każdą kobietą…

Maren westchnęła i spojrzała przed siebie, w dalszym ciągu wypatrując linii horyzontu. Nie chciała już się spierać. Wolałaby przytulić się do Kyle’a i powiedzieć, że bardzo go kocha.

– A czy teraz nie skomplikuję ci życia?

Kyle uśmiechnął się do siebie. Sam nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.

– Obawiam się, że nawet bardzo, ale… chcę tego.

Maren wyczuła nutkę szczerości w jego głosie. Nareszcie zaczynała rozumieć, dlaczego Kyle pragnie poznać wszystkie jej tajemnice.

– Co chcesz wiedzieć o Brandonie? – spytała drżącym głosem.

Jego uścisk nieco zelżał. Zastanawiał się nad pierwszym pytaniem.

– Czy on coś znaczy w twoim życiu?

– Kiedyś wydawało mi się, że go kocham…

– A teraz? – przerwał.

Potrząsnęła głową. Jej włosy wyśliznęły się spod kołdry i zalśniły miedzianym blaskiem w świetle księżyca.

– Nie, nie kochałam go…

Kyle wypuścił ją z ramion i w roztargnieniu potarł czoło.

– Dlaczego więc wciąż mam wrażenie, że nie skończyłaś z nim jeszcze? Że ten facet się gdzieś czai? Że jest wciąż przy tobie?

Twarz Maren zastygła w grymasie bólu. Kyle czuł, że dzieje się z nią coś niedobrego.

– Nie mogę z nim skończyć – szepnęła.

– Dlaczego? – spytał zaciskając pięści.

Serce zamarło mu z niepokoju. Liczył kolejne sekundy czekając na odpowiedź.

– Zaraz wyjaśnię…

Zagryzł wargi.

– Na nic innego nie czekam.

Maren westchnęła. Nie wiedziała, jak zacząć swoją opowieść.

– Pobraliśmy się jeszcze na studiach. To znaczy Brandon i ja. Dociągnęłam jakoś do ostatniego roku i skończyłam studia, a Brandon nie. Nie miał głowy do nauki, nosiło go. Rzucił studia na trzecim roku i został zawodowym tenisistą.

Kyle skinął głową. Przypomniał sobie, że widział kiedyś na korcie gracza o nazwisku McClure. Facet miał potężne uderzenie, ale nic poza tym. Chyba za bardzo się denerwował. Żeby dobrze grać w tenisa, trzeba mieć mózg, a nie tylko sprawne mięśnie.

– I co?

– Zaczęłam z nim tracić kontakt. Poza tym… – Maren zawahała się – szybko odkryłam, że ma kochankę. Słodka idiotka. Nazywała się Cynthia. Pracowałyśmy razem przez jakiś czas.

Kyle westchnął. Przypomniał sobie kochanka Rose. Historia najwyraźniej lubi się powtarzać.

– Zerwałaś z nim?

Maren pokręciła głową.

– Nie. Wybaczyłam. Ale… później przyszły następne. Na początku się wypierał, ale potem było mu już chyba wszystko jedno.

– Więc się rozwiodłaś? – brzmiało to bardziej jak stwierdzenie faktu niż pytanie.

Maren wciągnęła głęboko powietrze. Nie wiedziała, czy to, co powie, zabrzmi przekonująco.

– Niezupełnie… Przez pół roku byliśmy w separacji – urwała i spojrzała przed siebie. – To była moja wina. Bałam się rozwodu… Odwlekałam to, jak mogłam… Kiedy w końcu go dostałam, czułam się fatalnie.

– Żadnej ulgi? – spytał Kyle.

Uśmiechnęła się gorzko. Miała nadzieję, że tym razem nie rozpłacze się jak zwykle.

– Miałam wrażenie, że nie zdałam pierwszego poważnego egzaminu z dorosłego życia.

Kyle pochylił się i pogłaskał ją po szyi. Przez chwilę czuła muśnięcie jego ust.

– No, ale masz to już za sobą – szepnął niezbyt pewny, czy przekona ją ten argument.

Maren pokręciła głową.

– Nie o to chodzi. Parę lat później Brandon namówił mnie na wyjazd w góry. Przepraszał mnie za wszystko, zapewniał, że to się już nie powtórzy. Miał to być nasz drugi miesiąc miodowy… Pojechaliśmy do Heavenly Valley.

Zacisnęła dłonie na poręczy balkonu. Wspomnienia powróciły do niej ze zdwojoną siłą.

– Wiedziałam, że robię błąd. Nawet w drodze Brandon oglądał się za spódniczkami. Chciałam jednak spróbować.

– Kochałaś go?

Dziewczyna zacisnęła usta.

– Nie! – powiedziała pewnie. – Wiesz, o co mi chodziło? Chciałam, żeby wszystko w moim życiu było najlepsze. Skończyłam studia z wyróżnieniem, w pracy szło mi wspaniale. Właśnie wtedy kupiłam Festival Productions i byłam upojona sukcesem. Ten rozwód… to była porażka. Chciałam to jakoś naprawić. Głupia szczeniacka ambicja…

Kyle przymknął oczy. Przypomniał sobie, jak bardzo wstydził się w czasie rozwodu. Mimo to nie wahał się ani minuty. Cóż, Maren po prostu była inna.

– Od razu po przyjeździe zaczęliśmy się kłócić – ciągnęła. – Doszłam do wniosku, że nic nie będzie z naszego pojednania. Postanowiłam jednak zostać trochę w Heavenly Valley. Miałam przecież urlop…

Nagle księżyc zaszedł za samotną chmurę. Otoczyła ich głęboka ciemność. Kyle poczuł, że zbliżają się do końca opowieści.

– I wtedy Brandon zaciągnął mnie na szlak. Czułam, że jest zły jak osa.

– Zły? – podchwycił Kyle. – Za to, że nie chciałaś do niego wrócić?

Maren wzruszyła ramionami.

– Nie mam pojęcia. Trudno mi w tej chwili zrozumieć wszystkie jego motywy. – Zaczerpnęła powietrza. – W każdym razie wybrał najtrudniejszą trasę i od razu zaczął zjeżdżać z potworną szybkością… Wcześniej prosiłam go, żeby uważał na siebie. Nie słuchał… Zjechał z trasy i znalazł się na krawędzi przepaści. Coś jeszcze krzyczał w moim kierunku. Myślałam, że zwariuję. A potem… – Maren spuściła głowę. – Koniec.

Kyle zmarszczył czoło. Przypomniał sobie stare wydanie „Los Angeles Timesa”, w którym czytał o tym wypadku. Nie przyszło mu tylko do głowy, żeby powiązać Brandona McClure z właścicielką Festival Productions.

– Utracił władzę w nogach?

Maren skinęła głową.

– Tak, ale już ją odzyskał…

– Może chodzić?

– Tak.

– A grać w tenisa?

– Nie. W każdym razie nie zawodowo.

Kyle odprężył się. Nie rozumiał, dlaczego Maren tak długo nie chciała mu o tym powiedzieć. Gdyby pogrzebał trochę w jej życiorysie, sam doszedłby do wszystkiego.

– I tak miał dużo szczęścia – powiedział obejmując ją od tyłu.

Nagle poczuł, że na jego dłonie kapią łzy.

– Maren, czy… Czy czujesz się winna?

Przytaknęła bez słowa.

– Przecież to śmieszne!

– Powtarzałam to już sobie setki razy – westchnęła potrząsając głową. – Nic nie pomaga…

Kyle oparł się o ścianę i zaczął się przyglądać drobnej, skulonej przy poręczy sylwetce. Coś w dalszym ciągu nie dawało mu spokoju.

– Jak to się ma do teraźniejszości? – spytał. – Ten wypadek zdarzył się przecież ładnych parę lat temu…

Maren pochyliła się jeszcze bardziej, jakby przygnieciona ciężarem jego słów.

– Zupełnie zwyczajnie – powiedziała odwracając się do niego.

Księżyc wyszedł już zza chmury, mogła więc sprawdzić, jaki efekt wywarły jej słowa.

– Nie rozumiem…

– Brandon zawsze potrzebował pieniędzy – mówiła dalej. – Okazało się, że nie ma grosza przy duszy. Najpierw musiałam spłacić jego długi. Potem było leczenie, masaże, rehabilitacja…

Kyle patrzył na nią z niedowierzaniem.

– Nie mogę uwierzyć – wykrztusił.

– Brandon żył ponad stan – przerwała mu. – Jeszcze dzisiaj drżę z obawy, że będę musiała spłacać jakieś zaległe rachunki.

Kyle zacisnął usta. Nareszcie wiedział, gdzie znikały wszystkie pieniądze Festival Productions i dlaczego Maren musiała tyle pracować.

– Wciąż z nim jesteś? – spytał.

Wzruszyła ramionami.

– Nie bądź śmieszny. Mówiłam, że to dawno skończone…

Kyle odetchnął z ulgą i spojrzał na nią odrobinę życzliwiej.

– Ale pewnie wciąż go utrzymujesz…

– Brandon nie może pracować – powiedziała niepewnie. – Dopiero od niedawna chodzi. I to Jeszcze nie najlepiej.

Przez chwilę stała w milczeniu i patrzyła w ciemność. Zastanawiała się, dlaczego broni człowieka, który wyrządził jej tyle zła.

– Muszę dawać mu pieniądze – wyrzuciła z siebie.

Kyle pokręcił głową.

– Ale dlaczego?

– Nic nie rozumiesz. Brandon nie ma rodziny. – Zawahała się. – Poza tym to moja wina… Gdyby nie ja, Brandon dalej grałby w tenisa. Miał masę forsy…

Trzęsły się jej ręce. Drżała od tłumionych emocji. Kyle przytulił ją mocno i ucałował rozpalone policzki.

– Myślę, że go przeceniasz – powiedział gładząc ją po głowie. – Pamiętam grę twojego męża. Nie potrafił zapanować nad własną agresją. Niczego by nie osiągnął.

– To twoja opinia.

Kyle zaprzeczył gwałtownie:

– Nie! To prawda.

Maren spojrzała w jego twarz. Był poważny. Nie miała podstaw, by sądzić, że chce ją pocieszyć. Przypomniała sobie ostatnią rozmowę z Brandonem. Cały czas starał się utrwalić w niej przekonanie, że gdyby nie ona, zostałby międzynarodowym mistrzem USA.

– Wszystko jedno – westchnęła. – Brandon znajduje się na razie pod moją opieką.

– Jak długo jeszcze masz zamiar zastępować mu niańkę? – spytał z błyskiem w oczach.

Maren wzruszyła ramionami.

– To moja sprawa.

– Niezupełnie.

Nie pozwoliła mu skończyć.

– Chcę cię zapewnić, że sprawa Brandona nie będzie miała żadnego wpływu na interesy. Przecież przyjechałam tu po to, żeby rozmawiać o Festival Productions.

Kyle ponownie zbliżył się do niej. Palcami zaczął błądzić po jej nagiej szyi. Pocałował ją najpierw delikatnie, a potem mocno i namiętnie.

– Naprawdę? – szepnął.

Maren przytuliła się do niego z westchnieniem.

– Nie. Przyjechałam tu dla ciebie…

I chciałabym zostać na zawsze, pomyślała czując falę ciepła.

Kyle spojrzał na jej rumieńce i uśmiechnął się.

– Chodźmy do łóżka – szepnął.

Zamknęli drzwi na balkon. Za nimi została ciemność nocy i granatowy ocean.

Загрузка...