Rozdział 10

Ciężarówka zatrzymała się.

Teraz bądź cicho – wyszeptał i ostrożnie otworzył drzwi szafki. – Zostań i czekaj na mój znak. Potem chodź za mną. Musimy to zrobić szybko.

Ta uwaga nie była konieczna, pomyślała rozdrażniona. Uspo¬kój się. Spojrzała na Royda, który czaił się przy wyjściu z cięża¬rówki, za stojącymi pionowo zwiniętymi dywanami. W ręku trzymał pistolet.

Ktoś otworzył drzwi ciężarówki, rozmawiając z drugim m꿬czyzną•

– Idź na statek, niech ci portugalscy dranie przyślą kogoś do pomocy. Mieliśmy rozładowywać kadzie, a nie jakieś meble. Nie mam zamiaru tego sam robić.

Śmiech.

Zobaczyła niskiego mężczyznę, który odwrócił się po chwili i zniknął jej z pola widzenia.

Royd wstał i dał jej znak.

Boże, przecież kierowca był zaledwie kilka metrów od nich. Co u diabła?

Miała nadzieję, że Royd wiedział, co robi. Wygramoliła się z szafki i ruszyła w stronę Royda.

Kiedy wychodzili z ciężarówki, poczuła wilgotne, słone po¬wietrze.

Statek.

Nie ma kierowcy. Gdzie się podział?

Wtedy usłyszała, jak otwierają się drzwi drugiej ciężarówkiwki, która zaparkowała dokładnie za tą, z której wyskoczyli,

Ruszyła za Roydem, który wczołgał się właśnie pod cięża¬rówkę i zmierzał do kabiny kierowcy. Kiedy zrównała się z Roydem, usłyszała portugalskiego marynarza. Oboje znieru¬chomieli. Royd wyjrzał zza koła. Sophie wstrzymała oddech.

Pięciu ludzi.

Poruszali się swobodnie, bez pośpiechu rozładowując cięża¬rówkę, która przyjechała w drugiej kolejności.

– Dwadzieścia metrów stąd jest magazyn – szepnął Royd.

– Nie wiem, czy nie jest zamknięty. Schowamy się najpierw za tam tymi beczkami, potem ruszymy na tył magazynu.

Skinęła głową.

– A więc ruszajmy.

Spojrzał na nią i uśmiechnął się.

– Już. Pilnuj się z tyłu.

Po chwili wyczołgał się spod ciężarówki i skierował się w stronę magazynu.

Sophie rzuciła szybkie spojrzenie na drugą ciężarówkę i po¬dążyła za nim.

Dwadzieścia metrów? Było chyba ponad sto. W każdej chwi¬li spodziewała się, że usłyszy za sobą krzyk. Dobiegła do beczek i przykucnęła. Royd był już przy magazynie. W następnej chwili zniknął jej z pola widzenia. No tak. Rzeczywiście musia¬ła się sama pilnować. Zgięła się wpół i pobiegła w stronę magazynu.

– Nieźle. – Royd czekał na nią za rogiem. – Teraz poczekaj tu, podejdę bliżej statku. Jak tylko wrócę, zmywamy się stąd.

Ogarnęła ją panika.

– Dlaczego tam idziesz?

– Wszystko działo się tak szybko, że nie zauważyłem nazwy statku.

– Ja zauważyłam. "Constanza". Spojrzał na nią zaskoczony.

– Jesteś pewna?

Jasne. Zobaczyłam nazwę, gdy tylko wyskoczyliśmy z ciꬿarówki. Czy w takim razie możemy się zmyć stąd teraz?

– Szybko i bardzo ostrożnie.

Po czterech godzinach byli już w motelu. Najpierw taksówka na lotnisko, żeby wynająć samochód, a potem dwugodzinna jazda do motelu.

Sophie była nieprzytomna, kiedy stanęli przed drzwiami.

Royd przekręcił klucz w zamku.

– "Constanza". Muszę sprawdzić tę "Constanzę" na moim komputerze. Pewnie bandera portugalska, powinien…

– Daj sobie kilka godzin odpoczynku – powiedział Royd, otwierając drzwi na oścież. – W przeciwnym razie możesz zasnąć przed komputerem.

– Nie zasnę. Kierowca wspomniał coś o kadziach, co mógł mieć na myśli? – Poszła w stronę drzwi swojego pokoju. – Wez¬mę prysznic, może się wtedy rozbudzę. Muszę… – Urwała, kiedy zobaczyła swoje odbicie w lustrze nad łóżkiem. – Dobry Boże, wyglądam, jakbym przeżyła tornado. – Dotknęła poli¬czka, na którym miała ślady smaru. – Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Poza tym, dlaczego ty się tak nie wybrudziłeś?

– Byłem brudny. Chyba byłaś bardzo spięta w drodze po¬wrotnej, bo nie zauważyłaś, że na lotnisku, zanim poszedłem wypożyczyć samochód, umyłem się w łazience.

Spięta to delikatnie powiedziane. Była wyczerpana i wciąż przerażona. Nie zauważyłaby nawet, gdyby stanął wtedy przed nią nagi. Potrząsnęła głową.

– Dziwię się, że taksówkarz nas w ogóle wpuścił do samo¬chodu.

– Oni nie przejmują się wyglądem pasażerów, poza tym dostał suty napiwek. Właściwie, to dobrze, że byłaś tak brudna, dzięki temu byłaś prawie nie do rozpoznania. Teraz pozwól, że to ja usiądę przy twoim komputerze i poszukam informacji o "Constanzy", a ty weź prysznic. Oszczędzimy w ten sposób trochę czasu.

Skinęła głową.

– Laptop jest w mojej torbie. Zaraz do ciebie dołączę•

– Nie śpiesz się. – Podszedł do torby i rozsunął suwak. "Constanza" nie odpłynie, póki nie przetransportują na nią wszystkich potrzebnych rzeczy z zakładu.

– Ale chcę wiedzieć. – Wyjęła z torby koszulę nocną i skie¬rowała się do łazienki. – Chcę znać plany Sanborne'a.

– Myślisz, że ja nie? – powiedział, otwierając laptopa. – Nie slynę z cierpliwości.

_ Doprawdy? Nigdy bym nie powiedziała – odparła z przekąsem.

Zamknęła za sobą drzwi łazienki i zaczęła się rozbierać.

Kiedy będzie czysta, poczuje się lepiej. Dzisiejsza wyprawa nie hyła totalna klapą. Co prawda nie znalazła dysku z REM-4, ale miała kopię innego, który był ważny dla Sanborne'a. Nie złapa¬llO ich, nie są ranni. Znają też nazwę statku, na który Sanborne załadowuje wszystkie rzeczy z zakładu.

Weszła pod prysznic i odkręciła ciepłą wodę. Co mógł robić Icraz Michael? Była prawie czwarta nad ranem, to znaczy, że u niego była dziewiąta rano. Dzwoniła do niego wczoraj, takjak obiecała. Wydawał się zadowolony, a nawet podekscytowany. Powiedział, że poprzedniej nocy miał atak, ale MacDuff się nim zajął. Boże, miała nadzieję, że był szczęśliwy. Przynajmniej nie groziło mu niebezpieczeństwo, a to najważniejsze.

Trzymaj się, Michael. Staram się z całych sił, żebyś mógł wrócić do domu.


Royd podniósł głowę, kiedy dziesięć minut później wyszła z łazienki.

– Podejdź tu. Musisz coś zobaczyć.

– "Constanza"? – zbliżyła się szybko do biurka. – Znalazłeś coś?

Zaprzeczył ruchem głowy.

_ Chciałem najpierw sprawdzić wiadomości. Policja ogłosi¬la, że w twoim domu nie znaleziono ciał i że oficjalnie zostałaś uznana za zaginioną.

Zmarszczyła czoło.

– Stare informacje. Powiedziałeś mi wcześniej, że doszłajul, do tego straż pożarna. Dlaczego zachowujesz się, jakby…

– Nie spodziewaliśmy się, że może się stać to, o czym pisZlI w kolejnym akapicie. Czytaj dalej.

– O czym ty mówisz? Nie widzę nic, co… O Boże! – Spoj¬rzała na niego przerażona. – Dave? – wyszeptała. – Dav" nie żyje?

– Na to wygląda. Sprawdziłem dzienniki. Znaleziono jego ciało wczoraj po południu w rowie za miastem.

Patrzyła z niedowierzaniem.

– Zastrzelony. Zabójca nieznany.

– Policja ma swoje typy.

Potrząsnęła głową.

– Mnie? Szukają mnie. Myślą, że ja to zrobiłam. – Opadła na łóżko. – Mój Boże.

– To się składa dla nich w jedną całość. Wysadziłaś swój dom i liczysz na to, że wszyscy uznają cię za martwą. Po czym mordujesz swojego byłego męża.

– Przecież musiałabym się spodziewać, że odkryją, że nie zginęłam w wybuchu.

– Pamiętaj, że policja uważa cię za osobę niestabilną psychi¬czme.

– Ale dlaczego miałabym zabijać Dave'a?

– Często po rozwodzie ludzie się kłócą. Wy się nie kłóciliście?

– Oczywiście, że tak. Ale nigdy bym… – Zaczęła się cała trząść. – Na miłość boską, on był moim kochankiem. Urodziłam mu dziecko.

– Ale on, po rozwodzie, ożenił się z inną kobietą, kiedy straciłaś rozum.

– Nie straciłam rozumu – powiedziała przez zęby. – Nigdy by mnie nie wypuścili, gdybym była niespełna rozumu.

– Nie? Jest mnóstwo opowieści o przedwczesnych zwol¬nieniach, które kończą się zabójstwami.

– Zamknij się.

– Bawię się tylko w adwokata diabła. Pisali, że żona Edmundsa zeznała, że wyszedł z domu po otrzymaniu teleronu. Był bardzo podekscytowany, ale nie chciał powiedzieć, o co l•hodzi. Naturalne by było, że nie chciał powiedzieć żonie, że idzie się spotkać z byłą małżonką.

– Jean nie była o mnie zazdrosna.

_ Dlaczego nie miałaby być? Jesteś piękna, mądra i jesteś matką Michaela.

– Ona po prostu… Była kobietą stworzoną dla Dave i wie¬działa o tym. Chciała być gospodynią domową i wspierać swojego męża. Wiedziała, że nie jestem dla niej zagrożeniem, i.c chcę tylko dobra Michaela.

– Myślę, że ta kobieta teraz zastanawia się nad tym wszystkim. Pogrążona w smutku wdowa zawsze szuka zemsty.

_ Przestaniesz wreszcie? – Podniosła drżącą rękę do czoła. Muszę pomyśleć.

– Staram ci się pomóc. Cała się trzęsiesz i… – Urwał. – Pewnie sama opłakujesz tego drania.

– On nie był draniem – obruszyła się Sophie. – Miał wady, jak każdy…

– Dobrze, dobrze. – Royd zamknął laptopa z dziwną gwał¬townością. – Co ja tam mogę wiedzieć? Ale ja nie zostawiłbym partnerki, gdyby miała kłopoty. Z tego, co ludzie mówią, węzły małżeńskie powinny być jeszcze silniejsze. Powinien być cały czas przy tobie.

– Nie wiesz, jak trudne było życie z Michaelem.

– Ale ty z tym żyjesz. Użalaj się nad nim ile dusza zapragnie, jeśli jesteś taka głupia. Ale nie pozwolę, żeby jego śmierć w czymś nam przeszkodziła. Musimy sobie jakoś z tym po¬radzić.

– Ty wiesz, że ja go nie zabiłam. Policja to potwierdzi.

– Czyżby? Nie, jeśli jego śmierć była metodycznie zaplanowana. Nie sądzę, żeby Sanborne tym razem wysłał jakiegoś Caprio. Tym razem to był zawodowiec.

– O czym ty mówisz?

_ O tym, że morderca zatarł wszystkie swoje ślady i na pewno zostawił takie, które zaprowadzą policję na twój trop.

– Jak?

– DNA. To teraz najlepszy przyjaciel zabójcy. Pod warunkiem, że on sam potrafi uniknąć kulki.

– Jestem pewna, że ty potrafisz – powiedziała gorzko Sophie.

– Tak, jestem bardzo dobry w unikaniu kulek. Ale o mnie siC nie martw. Martw się o kopertę albo włosy, które policja znaj¬dzie na miejscu zbrodni.

– Kopertę? – zdziwiła się.

– Taki przedmiot sugerowali nasi nauczyciele w Garwood.

DNA ze śladu śliny na kopercie można zidentyfikować jeszcze dziesięć lat później. Włosy to następny pewniak. Czy Sanborne miał dostęp do twojej korespondencji, kiedy dla niego praco¬wałaś?

– Oczywiście.

– W takim razie mają kozła ofiarnego – zawyrokował.

Sophie zdawała się nie rozumieć.

– Zabił go tylko po to, żeby mnie wrobić?

– Właśnie.

Potrząsnęła głową, ciągle w szoku.

To nieprawdopodobne. Nie, nie mogę w to uwierzyć. Lepiej uwierz. Musimy zaplanować kolejny krok Zostaw mnie, Royd. Muszę się zastanowić.

Później to zrobisz. Możesz opłakiwać Edmundsa, jak już zdasz sobie sprawę z konsekwencji. Teraz najważniejsze dla ciebie jest to, że cię szukają. Pamiętaj, że jeśli Sanborne próbuje cię dopaść, Michael też nie jest bezpieczny.

– Michael jest bezpieczny w Szkocji.

– Czy MacDuff będzie taki chętny, żeby go ochraniać, jeśli to będzie oznaczało konflikt z rządem amerykańskim?

– Nie wiem. Ale wiem, że Jock nie pozwoli, żeby mu się cokolwiek stało.

Ale czy znajdzie mu jakieś schronienie, gdyby MacDuff mu go odmówił? Tego nie wiedziała.

– Może go tam nie znajdą. A może znajdą. Dave mógl powiedzieć Jean o Jocku. Już sama nie wiem. – W razie czego musimy spodziewać się najgorszego. Po pierwsze, jesteś podejrzana o morderstwo. Trzeba 'się będzie nieźle gimnastykować, żeby cię z tego wydobyć. Po drugie, tak długo,jakjesteś podejrzana, nie jesteś wiarygodna dla władz ze swoją historyjką o Sanbomie i on jest bezpieczny. Po trzecie, Michael jest bezbronny wobec Bocha, Sanborne'a i policji. Zgadza się?

– Tak.

– Teraz powinnaś się trochę przespać. – Wstał. – Powinnaś przemyśleć swoją sytuację, a nie rozpaczać po śmierci Edmundsa.

– Nie. Na miłość boską, on był moim mężem! – zawołała, czując, jak do oczu napływają jej łzy. – Ty może umiesz rozdzielać takie rzeczy, ale ja nie. Nie potrafię patrzeć na to tak chłodno jak ty.

– Chłodno? Chciałbym umjeć patrzeć na to chłodno. Byłoby mi wtedy łatwiej – powiedział Royd i ukląkł przed nią. – Chcesz, żebym cię pocieszał? Dobrze. Chociaż uważam, że Edmunds nie był wart tego, żebyś teraz tak za nim szlochała.

– Nie szlocham. I nie chcę twojego – Urwała, kiedy Royd ją przytulił. – PUŚĆ mnie. Co ty sobie…

– Zamknij się – burknął, przytulając jej głowę do siebie. – Jeśli chcesz, to płacz. Nie znajdziesz u mnie zrozumienia, ale mogę posłużyć ci ramieniem, na którym możesz się wypłakać, i uszanuję twoje prawo do własnego zdania. – Pogłaskał ją po głowie. – Szanuję cię, Sophie.


Jego ręka była niezdarna jak łapa niedźwiedzia. Ta niezdarność mogłaby irytować, ale zamiast tego była kojąca.

– Zostaw mnie. To… dziwne.

– Powiedz mi to. Ale nie masz tu nikogo innego. Jestem chyba lepszy od przemoczonej poduszki?

– Niewiele – wyszeptała. Instynktownie przytuliła się do niego mocniej. Kłamała. Czuła teraz, jak ból i szok odpływają. – Wiesz, że nie musisz tego robić. Nie oczekuję od ciebie takiego zachowania.

– Cóż, sam jestem zaskoczony. Nie wiem, jak to się robi, i doprowadza mnie to do szału. Nie jestem dobry w tych przytulankach. Seks jest prosty, ale nie… – Wziął głęboki oddech. – Nie chciałem mówić o seksie. Tak mi się wymknęło. Zresztą co ja się będę tłumaczył. Jestem facetem.

– I głęboko mnie szanujesz – dodała sarkastycznie. Osunął ją od siebie i spojrzał w oczy.

– Powiedziałem to szczerze. Jesteś mądra i miła, poza tym jesteś dobrą matką. Wierz mi, wiem coś o matkach. Miałem ich kilka. To nie twoja wina, że masz niezbyt dobrze poukładane w głowie.

– Mam dobrze poukładane. Jesteś najbardziej nietaktownym mężczyzną na ziemi i nie zamierzam…

– Cii – Znowu ją przytulił. – Będę trzymał buzię na kłódkę. Przynajmniej spróbuję. Jeśli nie przestaniesz wychwa¬lać Edmundsa, nie ręczę za siebie. Nie był ciebie wart.

– On był porządnym człowiekiem. To nie jego wina, że poślubił złą… – Nie, nie będzie go przekonywać, zresztą spodo¬bało jej się, że próbował ją pocieszyć i stał przy niej. Przynaj¬mniej teraz, kiedy była zrozpaczona. Jutro może o wszystkim zapomni, ale teraz był przy niej. – I żyłby, gdyby nie ja.

– Cudownie. Następna ofiara. Czy nigdy ci się nie:znudzi ciągnięcie za sobą tak ciężkiej winy? – Wstał i wziął ją z~ rękę. – Gdyby był z tobą, stawialibyście czoło Sanborne' owi razem.

– Pchną! ją na łóżko i położył się obok niej. – Nie bój się, nie rzucę się na ciebie. Po prostu nie mogę klęczeć przed tobą przez całą noc, to mało wygodna pozycja. – Nnowu ją przytulił. – W porządku? Jeśli nie, pójdę.

– Naprawdę? – rzuciła z przekąsem.

– Pewnie nie.

Nie czuła żadnego zagrożenia z jego strony. Nawet była mu wdzięczna, że jest tak blisko.

– Za dużo tego gadania. – Zamknęła oczy. – Daj mi zasnąć, Royd.

– Jasne – zgodził się i przykrył ich oboje prześcieradłem.

– Śpij dobrze. Nic ci się nie stanie, póki tu jestem.

Dziwne… Dave nigdy nie wypowiedział takich słów. W ich małżeństwie jakoś nie było miejsca na zaspokajanie tak elementarnych potrzeb, jak choćby poczucie bezpieczeństwa. Dave był zabawny, podziwiała jego intelekt i lubiła jego ciało. Na początku mieli wspólne cele, a potem mieli Michaela. Dave kochał Michaela.

– Cholera – odezwał się nagle Royd. – Przestań płakać. Nie znoszę tego.

– Twardziel. – Otworzyła oczy i spojrzała na niego. – Ty nie płakałeś po śmierci swojego brata?

– Tak – powiedział powoli. – Ale to byłem ja. Nie chcę, żebyś ty płakała. Nie podejrzewałem, że tak właśnie będę się czuł, ale jeśli nie możesz się powstrzymać, to płacz.

– Dziękuję – powiedziała z ironią. – Będę kontynuowała. Położył głowę na poduszce.

– Cały czas mówię coś nie tak. Pewnie wolałabyś, żeby był tu teraz Jack. On by wiedział, jak się zachować w takiej sytuacji.

– Nie, nie chcę, żeby Jock tu był. Chcę, żeby był teraz z Michaelem. – Znowu zamknęła oczy. – I masz rację. Jest delikatniejszy od ciebie. Ale wiem, że starasz się mi pomóc, i doceniam to. Daj mi kilka godzin, a nie będę potrzebowała żadnego z was.

– Dobrze. – Znowu pogłaskał ją po włosach. – Zrobię wszystko, co chcesz… przez następne kilka godzin.

Znowu ta niezdarność. To była dla niego nowa sytuacja, i starał się, jak mógł. I robił to dla niej.

– Dziękuję. – Tym razem w jej głosie nie było sarkazmu.

– Proszę.


Zasnęła. Mógł już iść.

Nie teraz. Royd wpatrywał się w ciemność, ciągle trzymając Sophie w ramionach. Nie chciał, żeby była sama, kiedy się obudzi. Była tak bezbronna. Może jego obecność nie była tym, czego teraz chciała, ale trudno. Musiała czuć się bardzo samotnie, skoro przyjęła jego pomoc.

Dlaczego tak mu zależało na tym, żeby jej pomóc? Jej ból obchodził go o tyle, żeby mogła funkcjonować.

Bzdura. To ona go obchodziła. Coraz bardziej się do niej zbliżał. Obserwowałją, rozmawiał z nią, widział jej strach i akty odwagi. Chciał utrzymać między nimi dystans, ale nie potrafił.

Seks.

Och, tak, zdecydowanie. Jego pobudzenie w tym momencie było na to dowodem. Nie było mu łatwo leżeć tu teraz obok niej. Dlaczego? Należał do mężczyzn, którzy mogli mieć każdą kobietę, a Sophie była teraz taka bezbronna. Mógłby sprawić, żeby tego zapragnęła. Potrafił to robić. Sophie była silną kobietą i w ogóle o niego nie dbała. Nie obraziłaby się za przygodę na jedną noc.

Jeśli byłaby to krótkotrwała przygoda. Nie był pewien, czy to by mu wystarczyło.

Przestań o tym myśleć, przywołał się do porządku. Obiecał jej, że jej nie tknie, co było jeszcze bardziej…

Sophie poruszyła się i jęknęła. Cholera.

Spojrzał na nią. Wyglądała jak bezbronne dziecko.

Do diabła, przecież nie była dzieckiem. Była kobietą, która miała dziecko i przez ostatnie lata przeszła piekło. Seks by ją rozluźnił. To nie musiałoby być…

Przestań, żachnął się w duchu. To się nie stanie. Obietnica. Pachniała cytrusami. Mydłem.

Spokojnie. Powinien pomyśleć o czymś innym. Nie był prze¬cież dzieckiem. Może nie był przyzwyczajony do powstrzymy¬wania pożądania, ale na pewno potrafił to zrobić.

Taką miał nadzieję. Przytulił się mocniej.

To będzie bardzo długa noc.

Загрузка...